• Dobiega końca trasa "Santander Letnie Brzmienia". Ostatni jej przystanek odbędzie się w dniach 1-2 września w Parku Cytadela w Poznaniu
  • 2 września wystąpi m.in. Natalia Przybysz, i to dwukrotnie – najpierw pod własnym nazwiskiem, a potem wraz ze swoją siostrą w chórkach, w ramach projektu "Zalewski śpiewa Niemena"
  • W wywiadzie dla Onetu Natalia podkreśla, że od jakiegoś czasu trasy letnie są dla niej czymś innym niż jesienne zimowe. – Zauważyłam, że istnieje pewna sezonowość i powtarzalność w tej całej przygodzie bycia piosenkarką. Tak jak w przyrodzie zmieniają się pory roku i mamy ochotę na różne zajęcia i doznania – tak samo zmieniają się te potrzeby wśród publiczności i u nas na scenie
  • Jak przyznaje, martwi ją, że ulegamy komercyjnej, sprzedażowej spirali, coraz mniej mamy czasu na zwykłą piosenkę. – Taką, która jest ciepła, opowiada o zwykłych ludzkich sprawach i w której jest miejsce na kilka zwrotek, wstęp i zakończenie
  • — Bardzo bym tego nie chciała – mówi Natalia, odpowiadając na pytanie, czy nie boi się, że jeśli okres rządów PiS-u wydłuży się o trzecią kadencję, wszyscy, także artyści, zaczną się w tej rzeczywistości urządzać, jak kiedyś w PRL-u. – Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie, a sztuka pozostanie niepokorna i będzie raczej budzić w ludziach wolnościowy, autonomiczny zew

Paweł Piotrowicz: Trasa "Santander Letnie Brzmienia", w której bierzesz udział, dobiega powoli końca. Wystąpisz 2 września, a więc drugiego dnia weekendu, w Parku Cytadela w Poznaniu. Jest coś, co wyróżnia tę trasę w twoich oczach, na tle innych koncertów?

Natalia Przybysz: Jest po prostu letnia, co od jakiegoś czasu oznacza dla mnie coś innego niż trasy jesienne czy zimowe. Zauważyłam w ciągu dwudziestu lat pracy, że istnieje pewna sezonowość i powtarzalność w tej całej przygodzie bycia piosenkarką. Tak jak w przyrodzie zmieniają się pory roku i mamy ochotę na różne zajęcia i doznania – tak samo zmieniają się te potrzeby wśród publiczności i u nas na scenie. Jesienią i zimą miałam trasę "Serce spokojnie", z koncertami wewnątrz. Ludzie siedzieli, przez prawie dwie godziny słuchając głównie bardzo kojących, balladowych piosenek, prowadzących w głąb, takich "spod powierzchni".

Ale jest też czas, kiedy trzeba po prostu tańczyć i szaleć, dlatego w lecie gramy wszystko, co taneczne, słoneczne i tożsame z bardziej outdoorowym aspektem życia. Stawiam tu na kontakt z ludźmi i na wspólną prostą zabawę. Często na zewnątrz są tu całe rodziny z dziećmi, więc klimat jest trochę inny.

Natalia Przybysz, Krzysztof Zalewski, Paulina Przybysz Santander Letnie Brzmienia 2023
Natalia Przybysz, Krzysztof Zalewski, Paulina Przybysz

Najpierw wystąpisz pod własnym nazwiskiem, a następnie w projekcie "Zalewski śpiewa Niemena", gdzie wspólnie z siostrą Pauliną śpiewacie chórki. Da się porównać oba doświadczenia?

Nie ukrywam, że uczestnictwo w projekcie "Zalewski śpiewa Niemena" daje mi wielką przyjemność i frajdę, zwłaszcza że w zasadzie nie opuszczam rodziny, gdyż w składzie jest prawie cały mój zespół, z wyjątkiem gitarzysty Mateusza Waszkiewicza, za którym wszyscy tęsknimy, gdy gramy z Krzyśkiem Niemena. Jednocześnie mam wreszcie czas na to, żeby pobyć z moją siostrą, posiedzieć, pogadać, powygłupiać się. Tęsknię za wspólnym śpiewaniem z Pauliną, więc to był trochę pretekst, a z drugiej strony kocham twórczość Niemena. To jest nasz przedstawiciel soulu i – jeśli mogę tak powiedzieć – spirituals. Śpiewając "Mów do mnie jeszcze", czuję się po prostu zaszczycona. Ważna tu dla mnie jest Mahalia Jackson, której energia mnie wzmacnia podczas śpiewania tej piosenki, napisanej bardzo w stylu spirituals.

Mam wrażenie, że my jesteśmy od soulowego aspektu Niemena, podczas gdy Krzysiek lubi taki bardziej biały rock [śmiech]. Jakoś to równoważymy.

Masz ulubioną porę roku?

Kocham różne pory roku za różne rzeczy. Kiedyś byłam bardzo jesiennodeszczowa. Potem miałam fazę na lato. W zasadzie chyba zima jest dla mnie najtrudniejsza, zwłaszcza w Warszawie, bo mamy wtedy w mieście takie ogólne bagienko.

I smog.

Właśnie. Przygnębiające jest już to, że kolorów zimą w mieście jest mniej, a do tego jeszcze trzeba sprawdzać jakość powietrza przed dłuższym spacerem czy bieganiem.

Wracając do projektów, to dość nietypowo zaprezentowałaś się kilka dni temu podczas koncertu otwierającego tegoroczny Top of The Top Sopot Festival – były piosenki autorskie, ale przede wszystkim covery, które zaśpiewałaś z udziałem Zalewskiego, Margaret, Sary James i Ani Karwan.

Do tego grał mój zespół, zaprosiliśmy tylko jeszcze do współpracy sekcję dętą i pianistę.

I jak to wspominasz?

Przede wszystkim pierwszy raz spoczęła na mnie odpowiedzialność zrobienia tak dużej części koncertu telewizyjnego. Tworzyliśmy to na próbach, na które też trudno było znaleźć czas w gorącym sezonie koncertowym. Telewizja rządzi się swoimi prawami. Cały czas toczy się walka o atencję widzów i trzeba stąpać po kruchym lodzie. Z jednej strony chciałam zaśpiewać coś ambitniej, z drugiej miał być to koncert przebojów, fanfar i nośnych refrenów, jakby telewidz nie mógł zwyczajnie posłuchać piosenki nowej lub mniej znanej w celu poznania jej. Było tak w czasach, które są uwiecznione na fotografiach w korytarzach Opery Leśnej.

Natalia Przybysz, Santander Letnie Brzmienia, Kraków 2023 Fot. Bartek Hałat / Materiały prasowe
Natalia Przybysz, Santander Letnie Brzmienia, Kraków 2023

Sugerujesz, że gdyby Piotr Szczepanik zaśpiewał dzisiaj premierowo "Kochać", a Bogusław Mec "Jej portret", to by ich pogoniono ze sceny?

Aż tak to nie, ale wydaje mi się, że ulegamy komercyjnej, sprzedażowej spirali, ciśnieniu na produkty, które trzeba po prostu zareklamować. Coraz mniej mamy czasu na zwykłą piosenkę. Taką, która jest ciepła, opowiada o zwykłych ludzkich sprawach i w której jest miejsce na kilka zwrotek, wstęp i zakończenie.

Jakimś cudem udało nam się jednak nie zagrać "Simple the Best", tylko "I Can't Stand the Rain", mniej popularną piosenkę Tiny. Udało nam się wykonać alternatywną wersję "Jenny" Edyty Bartosiewicz, bardziej melancholijną i trochę połamaną, czy "Podaruj mi trochę słońca" Bemibek, które w naszej wersji zaczynała się od końca i prawdę mówiąc, moglibyśmy tylko to grać przez 12 minut. Albo "Think" Arethy Franklin. Udało nam się przemycić trochę dobrej, jakościowej muzyki i z tego bardzo się cieszę. Jak i z tego, że graliśmy na żywo i że pomimo braku czasu, wszyscy daliśmy radę się przygotować. Jestem zadowolona ze współpracy z dziewczynami. Bardzo, bardzo mi było miło stać na scenie obok niesamowitej Sary James, która jest właściwie w wieku mojej córki, co tylko potęgowało we mnie jakiś rodzaj troski i zachwytu.

Przed występem w wywiadzie telewizyjnym podkreśliłaś, że w przeciwieństwie do innych, zaśpiewasz na odsłuchu podłogowym, tzw. wedge’u, a nie dousznym. Co to zmienia?

Chyba jestem jedyną dinozaurzycą, że z tego dousznego systemu zrezygnowałam. Zrobiłam ten krok po rozpadzie Sistars. Ja po prostu lubię jednocześnie słyszeć i widzieć miejsce, w którym się znajduję i śpiewam, czuć je całym ciałem. Opera Leśna to miejsce wyjątkowe, przestrzeń jest bardzo szeroka, otoczona przez drzewa. Mogę śpiewać i słyszeć tę przestrzeń, a nie tylko to, co w słuchawkach. Naprawdę słyszę siebie na przodach, będąc na scenie, i to jest po prostu bardzo przyjemne uczucie.

Interesujące, ale w ten sposób występowali ci wszyscy, którzy są w korytarzu w Sopocie na zdjęciach. Oni byli bardzo obecni w amfiteatrze. Nie myśleli tylko o tym, że właśnie teraz są w telewizji, tylko korzystali z tej akustycznej przestrzeni tam. Mam wrażenie, że stanowi to bardzo dużą część tego, co mi daje frajdę. Z nieudawanej frajdy wykonawcy chyba bierze się też przyjemność odbierania muzyki.

Jesteś na scenie od 22 lat. Jest jakiś wspólny mianownik, w którym mogłabyś ten czas zawrzeć?

Myślę, że się po prostu uczłowieczam, bo śpiewam od dziecka. Kiedy miałam bardzo niewiele lat, moi rodzice potrafili mnie w nocy obudzić, żebym zaśpiewała dla gości. Wytworzyli we mnie pewien automatyzm. Gram bardzo dużo koncertów od lat i coraz bardziej dociera do mnie płynąca z tego przyjemność i człowieczeństwo. Coraz mocniej uświadamiam sobie, że jestem człowiekiem, a nie maszyną.

Podobnie zachowywał się ojciec Arethy Franklin, który potrafił ją w dzieciństwie budzić o trzeciej w nocy, by jego przyjaciele posłuchali, jak śpiewa. Mam nadzieję, że ty swoim dzieciom tego nie robisz.

Oj nie [śmiech]. Jest po dziesiątej, a moja córka jeszcze śpi. Pytasz o wspólny mianownik… Może podróż, podróż do siebie.

Santander Letnie Brzmienia 2023 (fot. Hubert Grygielewicz) Good Taste Production Sp. z o.o.
Santander Letnie Brzmienia 2023 (fot. Hubert Grygielewicz)

Twoja nowa płyta "Tam", planowana na jesień, zapowiadana jest jako swoisty zapis podróży rozumianych w dowolny sposób. A więc trochę filozoficzne pytanie: ważniejsza dla ciebie jest droga czy cel?

Droga i cel są tak samo ważne. Dostrzeganie celu w trakcie drogi. Z jednej strony marzenia powinny być zamaszyste, śmiałe i napędzające nas do podróży. Z drugiej strony wędrówka jest atrakcją samą w sobie, jeśli się nie spieszymy. Dla mnie ważne są procesy, które dokądś prowadzą. Super jest umieć odważnie marzyć, o tym opowiadam w piosenkach "Japonia" i "Nieprawdopodobieństwo". Drugą stroną tej sytuacji jest rzeczywistość, w której się budzimy i żyjemy kolejny dzień tak samo, niczym w "zalupowanym" filmie, i ten smętny kołowrotek zabija nasze marzenia i sny.

Słyszałem już całość "Tam" i muszę powiedzieć, że nagrałaś bardzo różnorodny, mocno dopieszczony album.

Przede wszystkim to chyba największą zmianą jest tu dla mnie jest sposób śpiewania. Coś się ze mną stało na wyspie Hydra, gdzie nagrywaliśmy płytę. Myślę, że to był proces, który od pewnego czasu już trwał, takiego wzajemnego, coraz większego zaufania w moim zespole. To jest niesamowite, że znamy się już tyle lat i ewoluujemy, tak jak długotrwałe związki. Chyba nigdy wcześniej nie miałam w moim zespole takiego poczucia bezpieczeństwa i zaufania.

Dodam też, że wszyscy razem tworzymy to, co nagrywamy. Jesteśmy wszyscy producentami i kompozytorami, jak jeden organizm. Dwóch gitarzystów, Mateusz Waśkiewicz i Jurek Zagórski, to są skrzydła, panuje między nimi jakaś homeostaza – gitarzyści zazwyczaj chcą być z przodu, a u nas w jakiś magiczny sposób się pięknie uzupełniają, trochę jak ja i moja siostra, kiedy miałyśmy razem zespół. Mam też potężne korzenie w postaci perkusisty Kuby Staruszkiewicza i basisty Pata Stawińskiego, którzy też stanowią jakby jeden organizm.

Dwa pierwsze single, "Za zimną wodę" i "Do zobaczenia do jutra", na pewno nie pokazują całej stylistycznej rozpiętości tego albumu. Dużo tu też delikatności.

Na Hydrze byłam też otoczona dwiema superkobietami – moją menadżerką Gabi Felińczak, która pierwsza uwierzyła w ten projekt, i niesamowicie wrażliwą Sylvią Pogodą, artystką wizualną i fotografką. Było dużo możliwości, by naprawdę czerpać z głębi siebie, bez obawy, że ta wrażliwość jest narażona na jakieś oceny czy uszczerbek. Czułam się z nimi bardzo bezpiecznie i dobrze. Miałam poczucie, że mogę być bardziej delikatna, a jednocześnie będą mnie słyszeli i nie muszę się odwoływać do takiej swojej męskiej energii, tylko tej bardziej kobiecej.

Ta wyspa to trochę utopijna, idylliczna wizja wspaniałego miejsca, w którym po prostu wszyscy się słuchamy i tworzymy, napawając się widokami zimy w Grecji. Mamy dużo tlenu, pyszne jedzenie, mnóstwo dobrej kawy i koty na ulicy, które wszystkie najchętniej byśmy adoptowali. Dlatego zaczęłam śpiewać dużo lżej – po prostu postawa feministyczna, którą całe życie reprezentuję, objawiła mi się w wariancie delikatności.

Z nowych tekstów bije refleksyjna, ale też mam wrażenie często optymistyczna nuta. Więcej dziś w tobie optymizmu niż pięć czy dziesięć lat temu?

To zależy. Optymizm, a może nawet nadzieja we mnie narasta, ale też jednocześnie jestem dociążana w ciągu życia głębią ogólnej ludzkiej marności, kondycji świata i wielu tragedii, która się wydarzają na świecie. Ja po prostu dużo mocniej stąpam po ziemi, ale też dużo bardziej doceniam słoneczne dni. Pisząc piosenki, czuję jednak jakąś odpowiedzialność przed moimi odbiorcami i odbiorczyniami. Zależy mi, żeby moja muzyka była jednak medycyną i coś dawała, a nie tylko stanowiła pewien wentyl dla mnie.

Czyli masz pewnego rodzaju poczucie misji?

Na pewno uważam, że piosenki powinny przekształcać lub uwalniać emocje. I tak powinna być używana – to znaczy ja tak używam muzyki innych artystów. Na mnie w każdym razie to często działa. Piosenki są też jak perfumy – zapachy – pozwalają niekiedy zachować w pamięci wspomnienia etapów, chwil z życia. Lubię być z ludźmi w ich wspomnieniach poprzez piosenki.

Natalia Przybysz, Santander Letnie Brzmienia, Kraków 2023 fot. Robert Słuszniak / Materiały prasowe
Natalia Przybysz, Santander Letnie Brzmienia, Kraków 2023

Sześć lat temu zadałem ci w wywiadzie pytanie: "Wierzysz, że wszechobecna cyfryzacja, która ułatwia nam życie, kiedyś pęknie?", Odpowiedziałaś, że już pęka: "Mam wrażenie, że ludzie zaczynają się budzić z pewnego snu. Sadzą swoje własne rośliny, z przyjemnością wkładają dłonie w ziemię, odcinają się trochę od tego wirtualnego świata i wracają do świata żywych. Bardzo mnie to cieszy. Nie ukrywam, że drażni mnie, kiedy na koncertach ludzie, zamiast sobie stać i słuchać, nagrywają to na telefon na później". Podtrzymujesz te słowa? Ludzie się obudzili, dalej budzą czy jednak znowu zapadli w sen?

Myślę, że niektórzy się obudzili, inni się dopiero budzą, a inni nie. Na moich koncertach jest bardzo mało telefonów. Zresztą, sam wysyp festiwali i zjawiska koncertów na żywo w Polsce świadczą o tym, że ludzie potrzebują prawdziwego spotkania z muzyką. To jest niesamowite. Wciąż zadziwia mnie też frekwencja na koncertach. Jesteśmy olbrzymim krajem, głodnym muzyki.

I pewnie pandemia ten głód w nas trochę wzmocniła.

To na pewno. A wracając do pytania, pewnie nie jestem aż tak optymistyczna, jak sześć lat temu. Ale równolegle też Ziemia do nas woła.

Niektórzy wróżą, że niedługo artyści czy w ogóle twórcy nie będą już potrzebni – sztuczna inteligencja sama napisze książkę, wiersz czy przebój. Na zasadzie: "Skomponuj mi piosenkę Natalii Przybysz". Jak się zapatrujesz na perspektywę takiego, w cudzysłowie, bezrobocia?

Nie wiem, ale słyszałam już jakieś kompozycje sztucznej inteligencji w internecie. To chyba zależy od tego, jak bardzo będziemy obecni podczas słuchania. Mam tu na myśli prawdziwość emocji wykonawcy i tego, jak słuchając takiego utworu, je współodczuwamy. Tego nie ma AI. Chyba to trochę jak z fast foodami, które mają intensywny zapach, który ma nas przyciągnąć pobudzić apetyt. Jednak później, przy dłuższym smakowaniu, odkrywamy, że dana potrawa nie ma tak naprawdę żadnego smaku. Kolejne porównanie, które przychodzi mi do głowy, to zestawienie doświadczania pornografii w opozycji do relacji i spotkania z drugim człowiekiem.

A więc mamy tu wybór: albo rozmowa, spotkanie naprawdę w prawdziwych emocjach, ze wzruszeniem, łzami, śmiechem i bolącym od tego śmiechu brzuchem, albo puste środki użyte machinalnie i bez emocjonalnego celu.

Należysz do artystek, które często zabierają głosu w ważnych sprawach — dotyczących mniejszości, ekologii, praw kobiet, aborcji. Od ośmiu lat żyjemy w takiej, a nie innej Polsce i nie zapytam, czy idziesz na wybory, zapytam…

Pewnie, że idę.

Babie Lato_Santander Letnie Brzmienia Gdańsk fot. Marzena Chustak / Materiały prasowe
Babie Lato_Santander Letnie Brzmienia Gdańsk

Dlatego o to nie pytam – pytam, czy wierzysz, że tym razem coś zmienią.

Idę dlatego, że wierzę. Myślę, że ludzi dobrej woli jest więcej i po prostu trzeba iść. Jeden głos to olbrzymi potencjał.

Nie boisz się, że po ośmiu latach rządów PiS-u wszyscy się już trochę okopaliśmy i jeśli ten okres się wydłuży o trzecią kadencję, także artyści zaczną do tego podchodzić, tak jak podchodzili przez większą część PRL-u: "Nie jest dobrze, ale inaczej nie będzie. Nic nie zmienimy, więc korzystajmy z życia i bawmy się".

Boję się w tym sensie, że bardzo bym tego nie chciała, i jeśli masz rację, to fatalnie. Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie, a sztuka pozostanie niepokorna i będzie raczej budzić w ludziach wolnościowy, autonomiczny zew. Bo bardzo bym nie chciała, żeby stało się tak, jak mówisz, że może się stać.

W jednej z nowych piosenek, "Zenit" śpiewasz: "Jeśli jutra nie będzie, przetrwamy we własnej piosence. Czas we mnie zakręca, jak w brzozie sok". 1 września będziesz miała swój prywatny jubileusz, bo stuknie ci czterdziestka. To jest dla ciebie jakaś cezura?

Kiedyś, w takim kręgu kobiecym, dowiedziałam się, jak pobierać sok z brzozy – i że płynie on w drzewie spiralnie. A jednocześnie to najbliższy osoczu krwi ludzkiej wzór chemiczny, obok wody kokosowej – to są dwa płyny z drzew, które są najbliższe nam ludziom, naszej krwi, i potrafią oczyścić cały nasz system. Mam też w swoim ogrodzie taką olbrzymią brzozę, którą pamiętam ze swojego dzieciństwa i która rośnie ze mną. Daje nam cień i daje nam sok. Czasami lubię utożsamiać się z drzewami.

Tę piosenkę, "Zenit", rzeczywiście napisałam sobie na moje 40. urodziny, czyli na początek piątego okrążenia. Tu też nawiązuję do Sistars, ale też do pamięci, która płata nam niesamowite figle. Georgi Gospodinow w swojej powieści "Schron przeciwczasowy" opowiada o względności czasu i o tym, jak bardzo wspomnienia zależą od przeżyć i emocjonalnych śladów, które w nas zostawiły. Niesamowicie zmieniło mi się postrzeganie światła popołudnia. To jest kosmiczna książka. To wszystko jest bardzo względne i właśnie zakręcone, jak ten sok w brzozie. Wiem że mówię dziwne rzeczy. [śmiech]

Jakie jest twoje najwcześniejsze wspomnienie?

Mam wiele bardzo wczesnych. Pamiętam moją siostrę, jak została przez mamę przyniesiona ze szpitala po urodzeniu, czyli miałam wtedy dwa lata. O tym jest piosenka Sistars "Tiny Sister". Często dorośli woleliby, żeby dzieci nie pamiętały rożnych rzeczy a co jeśli jest inaczej. Trzeba na to uważać będąc rodzicem. Do niektórych wspomnień wracałam pod wpływem terapii, rozmrażając jakieś ukryte w sobie uczucia. To też jest bardzo ciekawe i inspirujące.

Czego ci więc życzyć na początek piątego okrążenia?

Spokoju i przyjemności