Andrzej Wróblewski (1927-1957) "Fajrant w Nowej Hucie", 1954 rok, źródło: Starak Foundation

Andrzej Wróblewski (1927-1957) „Fajrant w Nowej Hucie”, 1954 rok, źródło: Starak Foundation

Andrzej Wróblewski (1927-1957) "Kompozycja figuralna", źródło: Desa Unicum

Andrzej Wróblewski (1927-1957) „Kompozycja figuralna”, źródło: Desa Unicum

Andrzej Wróblewski (1927-1957) "Niebieski szofer", 1949 rok, źródło: Fundacja Andrzeja Wróblewskiego

Andrzej Wróblewski (1927-1957) „Niebieski szofer”, 1949 rok, źródło: Fundacja Andrzeja Wróblewskiego

Kraków, noc wczesnych lat pięćdziesiątych. Nad zapisywaną kartką siedzi młody szczupły, nerwowy mężczyzna. Zdjął okulary w rogowej oprawie. Teraz widać, ile liryzmu jest w jego twarzy. Czuwa; za zamkniętymi drzwiami żona i trójka dzieci mogą spać spokojnie. Do jego mieszkania nie wtargną uzbrojeni barbarzyńcy, nie stanie się nieszczęście, jak w jego rodzinnym domu w Wilnie, gdzie namierzyli ojca, profesora prawa Uniwersytetu Stefana Batorego…

Andrzej Wróblewski odgania mary przeszłości, ma teraz dylemat: „być czy nie być w partii”. Wpatruje się w obraz malowany od kilku tygodni. Znany już jako świetny malarz, magister filozofii Uniwersytetu Jagiellońskiego i rogaty asystent w Akademii Sztuk Pięknych, znów nie wytrzyma: jutro bez pożegnań opuści miasto siedemdziesięciu kościołów z padającym na nie czerwonym rumieńcem Nowej Huty. Jak zawsze w chwilach rozterek, uda się w podróż po Polsce – z nieokreślonym terminem powrotu. Na dworcach Ziem Odzyskanych ten dziwny pasażer na włóczęgę wprawdzie nie wygląda, ale zachowuje się podejrzanie. Nie przesiada się, kiedy należy – niezorganizowany.

Ale jak tu obserwować obserwującego: tego, który bywa tak zajęty fizjonomią kelnera w dworcowej restauracji, że rysując go wnikliwie, przegapi swój pociąg?! Nie upija się, nie zaśmieca terenu, ma ważny bilet, nie podnosi głosu – nawet najbardziej służbisty stróż publicznego porządku nie znajdzie podstaw do interwencji. Funkcjonariusza aż świerzbią ręce, tak chciałby zlustrować dowód osobisty obcego…, który tymczasem ładuje się z tym swoim blokiem rysunkowym do ruszającego pociągu.

A oto już Poznań Główny – peron 5. Przecież trzeba bardzo dokładnie, z precyzją godną może lepszej sprawy, narysować wagon towarowy: deseczka po deseczce, metalowe złącza. A, to tak są umocowane koła… W szkicownikach zatrzymuje na zawsze postacie kalekie – tu człowiek bez ręki, tam bez nóg, na deseczce, o, wielu inwalidów wojennych, mężczyzn o wciąż jeszcze, albo już nigdy niewygojonych ranach. Inny pasażer – ułomny, garbaty. Andrzej Wróblewski opisuje te rysunki lakonicznie – ale już z myślą o zatrważających obrazach, które w jego pracowni powstaną parę lat później… i nie będą się nikomu podobać. Ani estetyzującym profesorom kapistom, którzy teraz korzystają z parasola ochronnego komunizujących przed wojną kolegów, ani karierowiczom, którzy będą chętnie powielać najgorsze sowieckie wzorce.

Autoportret fotograficzny z żoną, 1954 rok, źródło: Fundacja Andrzeja Wróblewskiego

Autoportret fotograficzny z żoną, 1954 rok, źródło: Fundacja Andrzeja Wróblewskiego

Co zrobić z kimś, kto nie pasuje do żadnej epoki – zdaje się przemyśliwać. Robi rysunek z pozoru optymistyczny: dziewczyna w gustownym kostiumie, elegancka. W podpisie jednak ślad intrygi: „Ta, co przeszła torami za pociąg”. (Obserwujący rysownika tym razem na obrzeżach stacji Łódź Fabryczna stróż praworządności, gdyby podszedł bliżej, odczytawszy podpis byłby pewny, że to dla niego wskazówka i że ma oto do czynienia z lepszym specem). Rysownik tymczasem niepostrzeżenie opuścił dworzec, żeby wędrować po najmroczniejszych zaułkach!… Z nadejściem nocy wróci na peron, wsiądzie do wcześniej wybranego pociągu i tłukąc się od stacji do stacji, zamiast spać, napisze do przyjaciółki: „Czuję się zdrów na ciele i chory na umyśle (…) W myśl założeń jestem obecnie wykończony”.

Jedni będą mu zarzucać, że jest w twórczości malarskiej za bardzo literacki, inni – że się wyłamuje z zasad socrealizmu. Żeby nie sfałszować obrazu: Wróblewski jest na razie z przekonaniem oddany nowej rzeczywistości, uważa, że autentyczny twórca znajdzie miejsce dla swojego talentu. Ma tendencje przywódcze. Wybiera najzdolniejszych z jednego roku studiów w krakowskiej ASP i zakłada Grupę Samokształceniową. Zanim jednak wypracuje założenia teoretyczne oraz wymyśli tematy obrazów (dużych, nieodmiennie tych samych formatów) i będzie je przydzielał ocalałym z wojny kolegom – Walerianowi Borowczykowi, Witoldowi Damasiewiczowi, Konradowi Nałęckiemu, Andrzejowi Strumille, Janowi Tarasinowi, Andrzejowi Wajdzie (ależ plejada nazwisk!) – sam trochę się narażając, sprawdzi doświadczalnie, jak wygląda ta rzeczywistość. Przewodnikiem oczy, nos i serce artysty. Wróblewski to nie frant, któremu wystarczy, że go wsadzą do autobusu i powiozą do huty lub do przetwórni ryb, żeby nazajutrz w miarę miło odtworzył radosny trud ludu pracującego..

Odczytujemy z jego brulionu z datą 1949, właśnie z czasu, kiedy powstał obraz Dwie mężatki, krytyczny wobec młodej modnisi tulącej pieska, entuzjastyczny wobec skromnie ubranej młodej matki, malowany w myśl wytycznych realizmu socjalistycznego, jak się okaże, dziś drogocenny: „Rajza: Kraków–Mysłowice–Katowice–Szopienice–Sosnowiec pieszo–Będzin–Częstochowa siostry–dworzec Ł. Fabr.–ZPAP, cmentarz podmiejski, pociąg Łódź Fabr.–Poznań, szukanie noclegu, dworzec za peronówką–Muzeum, obiad, Łęgi dębińskie, park, dworzec jw. – ZOO, Gospoda Targowa, Muzeum–Stary Rynek, Przedm. Warsz., dworzec, pociąg Poznań–Katowice”. Kilka lat później, gdy w Krakowie znów czuwa nocą, także wędruje. Między mózgiem, sercem a kartką papieru, ożywioną ciepłym światełkiem nocnej lampki. Z pamięci wyłaniają się twarze i sylwetki kolegów. Przeszłość i przyszłość. Rozumując dojdzie do wniosku, że zarówno po lewej, jak i po prawej stronie ustawiło się „po pierwsze środowisko karierowiczów, po drugie szacunek ludzi (których nie szanuję) + środowisko donkiszotów i reakcjonistów”. Poczuł się przetrącony.

Andrzej Wróblewski (1927-1957) "Dwie mężatki", 1949 rok, źródło: Desa Unicum

Andrzej Wróblewski (1927-1957) „Dwie mężatki”, 1949 rok, źródło: Desa Unicum

Andrzej Wróblewski (1927-1957) "Szkic do obrazu Dworzec, Poczekalnia - biedni i bogaci", 1949 rok, źródło: Starak Foundation

Andrzej Wróblewski (1927-1957) „Szkic do obrazu Dworzec, Poczekalnia – biedni i bogaci”, 1949 rok, źródło: Starak Foundation

Fragment wystawy prac Andrzeja Wróblewskiego w Neue Galerie w Kassel (Niemcy), fot. Mathias Volzke

Fragment wystawy prac Andrzeja Wróblewskiego w Neue Galerie w Kassel (Niemcy), fot. Mathias Volzke

Andrzej Wróblewski (1927-1957) "Matka z zabitym dzieckiem", 1949 rok, źródło: Grażyna Kulczyk Collection

Andrzej Wróblewski (1927-1957) „Matka z zabitym dzieckiem”, 1949 rok, źródło: Grażyna Kulczyk Collection

Andrzej Wróblewski (1927-1957) "Egzekucja (szkic do Rozstrzelań)", 1949 rok, źródło: Muzeum Historyczne w Bielsku-Białej

Andrzej Wróblewski (1927-1957) „Egzekucja (szkic do Rozstrzelań)”, 1949 rok, źródło: Muzeum Historyczne w Bielsku-Białej

Andrzej Wróblewski (1927-1957) "Słońce i inne gwiazdy", 1948 rok, źródło: Muzeum Sztuki w Łodzi

Andrzej Wróblewski (1927-1957) „Słońce i inne gwiazdy”, 1948 rok, źródło: Muzeum Sztuki w Łodzi

Andrzej Wróblewski, urodzony w 1927 w Wilnie, wychowany w aurze kultywowania wartości moralnych i estetycznych, on, ułożony, wysublimowany, wrażliwy, syn wybitnego prawnika i artystki graficzki, Krystyny z Hirschbergów, jako czternastolatek był świadkiem nagłej śmierci ojca. Profesor prawa, rektor Bronisław Wróblewski w swoim mieszkaniu w Wilnie nie wytrzymał tryumfu bezwzględności i dzieła nieodwracalnego zniszczenia podczas rewizji przeprowadzanej przez hitlerowców. Udar? Zawał? Rażony atakiem umarł na oczach najbliższych. Teraz syn się boryka. Z bólem, ale i po to, żeby chronić duszę od naporu traumatycznych wspomnień, maluje pierwszy z obrazów o tematyce martyrologicznej: Rewizja. Napadnięta rodzina. Matka, konający ojciec, bezradne dzieci: Andrzej i jego młodszy brat.

O, Kraków! Nie jest stąd, a choć starają się go przygarnąć, uznając za swego, przychylają mu nieba (bez Boga), Andrzej Wróblewski dotkliwiej odczuwa obcość. Maluje, na razie w tajemnicy, Rozstrzelania, ukrywa przed domownikami płótna, z których krzyczą niebieskim kolorem śmierci martwe lub do połowy niebieskie ciała umierających w obrazach Matka z martwym dzieckiem, Dziecko z umarłą matką. Echa modernistycznej sztuki Muncha? Może jednak wpływ Nowej Rzeczowości? A może już tylko własne widzenie świata?

Artysta wyrywa gwoździe z blejtramów, ściąga z nich niedawno malowane płótna z miłą abstrakcją geometryczną, przyciągającą, zapraszającą do życia, odwraca je i na powrót nabija płótno na blejtram. Abstrakcja pozostaje na tzw. malarskim odwrociu. Tył płótna (obecnie lico) zostaje na nowo zagruntowany, a gdy grunt wyschnie i znowu zapadnie noc, Andrzej Wróblewski będzie na tych „przenicowanych” płótnach malował żywych barwnych w jednej rzeczywistości z bliskimi umarłymi. Z niebieskimi.

Tzw. środowisko nieraz całymi latami przygląda się ludziom nowym, utalentowanym, lecz dziwnym, zdawać by się mogło, z życzliwością. Ten jednak przetrwa, kto wejdzie w układy. W układy nie wszedł Wróblewski, zdecydowanie lewicujący, ale o inteligenckim par excellence rodowodzie. W latach pięćdziesiątych – już na roku dyplomowym! – był asystentem w krakowskiej ASP. Trochę lewe (bo ileż w nich prawdy?) zaświadczenia o tym, że asystent w pełni realizuje postulaty socrealizmu, wystawiała mu profesor ASP, sławna Hanna Rudzka-Cybisowa (zachowały się te dokumenty).

Funkcjonowanie w stosunkowo dobrych warunkach w sytuacji, gdy wielu niezależnych gnije w więzieniach za przekonania, fatalnie wpływa na trawienie u osobników mających mózg i serce na swoim miejscu. Ci, którzy mu zapewnili etat, nie mogli znieść młodego kolegi, który nie dość, że nie zamierzał iść w takim jak oni chomącie, to jeszcze buntował rówieśników. On, który przyciśnięty kosztami w związku z narodzinami pierworodnego, miał niezbitą nadzieję, że jego słuszny tematycznie, a dobrze namalowany obraz zawiśnie w krakowskim Muzeum Lenina obok płócien malarzy radzieckich, nagle srodze się zawiódł! Mieli kupić, zapewniali, a tu teraz klapa, płótno odesłane. Dlaczego?… A dlatego, że profesorowie, głównie kapiści, obsadzali także i te, stricte polityczne, komisje zakupów – i po prostu zemścili się na niepokornym.

Wreszcie oczekiwana odwilż. Kres realizmu socjalistycznego, powiew wolności w sztuce w ślad za istotnymi zmianami politycznymi w następstwie śmierci Stalina. Wielka odwilżowa wystawa malarstwa w salach warszawskiego Arsenału. Hasło „Arsenał”, kojarzące się z rozszarpaniem niewolniczych pęt, pozostało w historii sztuki polskiej… Nowa rzeczywistość, powiew wolności w plastyce. Tak, ale na wystawie w Arsenale prezentowano nie tylko dzieła tych, którzy jako niezłomni tworzyli przez siedem ostatnich lat w „katakumbach”. Znalazły się tam także prace sygnowane i przez tych, którzy wczoraj wbijali się w garnitur socrealizmu. Andrzej Wróblewski odczuwał boleśnie fałsz tych łatwych nawróceń.

Fragment wystawy prac Andrzeja Wróblewskiego w Reina Sofia w Madrycie (Hiszpania), fot. Magazyn SZUM

Fragment wystawy prac Andrzeja Wróblewskiego w Reina Sofia w Madrycie (Hiszpania), fot. Magazyn SZUM

Czy wyobrażał sobie śmierć pośród najczystszego powietrza? Czegoś takiego nie ważyłby się namalować; zrobią to za niego – jako filmowcy – dawni koledzy z Akademii.

Nie dożył trzydziestki. W Tatrach w sobotę 23 marca 1957 roku turyści i zaniepokojeni leśnicy, przechodząc w tę i z powrotem drogą Oswalda Balzera na trasie do Morskiego Oka w kilkugodzinnym odstępie czasu, obserwowali szczupłego pana siedzącego pod drzewem. Wcześniej świeciło słońce, teraz już zimno i przejmujący wiatr. Obok mężczyzny książka, może notatnik… Co jest? Wtedy czytał i teraz czyta? Nie czyta, bo wiatr przewraca kartki… Wreszcie podeszli, w grupie. Ten pan nie żył. Dziwne: ubrany z pewną starannością… ale czemu na spodnie narciarskie naciągnął spodnie od pidżamy, w paski? Ma pogryzioną rękę i ślad otarcia na skroni.

To był Andrzej Wróblewski, niedawno odznaczony Srebrnym Krzyżem Zasługi. Bawił w Zakopanem od dziesięciu dni, nabierał sił. Jego nagła śmierć wywołała poruszenie w środowisku. Obdukcja, dokonana przez samego doktora Jana S. Kobielę, dyrektora Zakładu Medycyny Sądowej UJ, nie potwierdziła aspektu kryminalnego, wysuwanego przez zaniepokojonych kolegów. Dziwna jednak rzecz z tymi spodniami.

Socrealizm, poezja obrzydzenia, dziś jako etykiety przylepiane do obrazów Wróblewskiego – nierównych technicznie, ale zawsze broniących się siłą wizji – to zbędne podpórki. Kompozycje mocno postawione nie wymagają rusztowań. Tymczasem w otoczce między dziełem a rusztowaniem tworzy się wypreparowane z uczuć pole doświadczalne dla naukowców i dla tyleż skrupulatnych, ile po omacku brodzących w starym błocie, badaczy nowszej historii. A Wróblewski malował po prostu los człowieka w zatrutych oparach polityki.

Andrzej Wróblewski (1927-1957) "Góry", ze szkicownika z lat 1953-1955, źródło: Desa Unicum

Andrzej Wróblewski (1927-1957) „Góry”, ze szkicownika z lat 1953-1955, źródło: Desa Unicum

Andrzej Wróblewski (1927-1957) "Tatry", ze szkicownika z lat 1953-1955, źródło: Starak Foundation

Andrzej Wróblewski (1927-1957) „Tatry”, ze szkicownika z lat 1953-1955, źródło: Starak Foundation

Andrzej Wróblewski (1927-1957) "Autoportret", przed 1957 rokiem, źródło: Fundacja Andrzeja Wróblewskiego

Andrzej Wróblewski (1927-1957) „Autoportret”, przed 1957 rokiem, źródło: Fundacja Andrzeja Wróblewskiego

Źródła:

  • Jan Michalski, Andrzej Wróblewski nieznany, Teksty Jarosława Modzelewskiego, Marka Sobczyka, Marty Tarabuły, kalendarium synchroniczne, bibliografia, teksty Andrzeja Wróblewskiego., Galeria „Zderzak”, Kraków 1993 (cytaty pochodzą z tej pionierskiej pracy)

  • Z Wikipedii (hasło „Andrzej Wróblewski”): „W niektórych opracowaniach pojawia się błędna informacja, że [funkcjonariusze dokonujący rewizji w sierpniu 1941 w domu profesorostwa Wróblewskich w Wilnie] byli to Sowieci z NKWD. Tak jest m.in. w książce Andrzej Wróblewski nieznany (Kraków, 1993 r.) i w wielu późniejszych publikacjach. Jednak Krystyna Wróblewska, wdowa po nim, wielokrotnie prostowała ten błąd w prasie [wyjaśniając, że rewizji dokonali wówczas hitlerowcy]”.

  • Marek Sołtysik, Andrzej Wróblewski. Niebieski, „Przekrój” 1996, nr 11

Autor: Marek Sołtysik

Prozaik, poeta, dramaturg, krytyk sztuki, edytor, redaktor, artysta malarz i grafik, ilustrator, był pracownikiem w macierzystej Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, w której ostatnio sporadycznie wykłada. Od roku 1972 publikuje w prasie kulturalnej. Autor kilkudziesięciu wydanych książek oraz emitowanych słuchowisk radiowych, w tym kilkunastu o polskich artystach, prowadzi także warsztaty prozatorskie w Studium Literacko-Artystycznym Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Ulubiony artysta: Rafał Malczewski.

zobacz inne teksty tego autora >>