Academia.eduAcademia.edu
www.akademicka.pl 9 788371 889684 Jan Baudouin de Courtenay MIEJCIE ODWAGĘ MYŚLENIA... ISBN 978-83-7188-968-4 Jan Baudouin de Courtenay MIEJCIE ODWAGĘ MYŚLENIA... Jan Baudouin de Courtenay XVIII TOM W SERII Biblioteka Klasyki Polskiej Myśli Politycznej KOMITET REDAKCYJNY SERII Michał Jaskólski Jacek Kloczkowski Miłowit Kuniński Ryszard Legutko Jacek M. Majchrowski Tomasz Merta Bogdan Szlachta PATRONAT NAD SERIĄ Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego Jan Baudouin de Courtenay MIEJCIE ODWAGĘ MYŚLENIA... WYBÓ R PISM PUBLICYSTYCZNYCH Z LAT 1898-1927 Opracował, wstępem i przypisami opatrzył Mirosław Skarżyński Księgarnia Akademicka Ośrodek Myśli Politycznej Kraków 2007 Jan Baudouin de Courtenay © Copyright by Mirosïaw Skarĝyñski Z prac Wydziaïu Polonistyki Uniwersytetu Jagielloñskiego Recenzenci doc. dr hab. Magdalena Smoczyñska prof. dr hab. Bogdan Szlachta Korekta Kinga Maciuszak Skïad i ïamanie Pracownia DTP „Register” Okïadka Marek Pawïowski Opracowanie komputerowe okïadki Paweï Sepielak Fotograğa Baudouina de Courtenay ze zbiorów rodzinnych Marty Ehrenkreutz-Jasiñskiej Publikacja dotowana przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyĝszego oraz Wydziaï Polonistyki Uniwersytetu Jagielloñskiego ISBN 978-83-7188-968-4 KSI}GARNIA AKADEMICKA ul. Ăw. Anny 6, 31-008 Kraków tel./fax: 431-27-43, 422-10-33 w. 11-67 akademicka@akademicka.pl www.akademicka.pl SPIS TREŚCI Wstęp. „Savonarola racjonalizmu” .................................................................. 7 Jeden z objawów moralności oportunistyczno-prawomyślej......................... 33 Myśli nieoportunistyczne ................................................................................. 57 Uwagi na czasie i nie na czasie........................................................................ 82 Krzewiciele zdziczenia ..................................................................................... 105 Z powodu jubileuszu profesora Duchińskiego ............................................... 140 Autonomia Polski .............................................................................................. 174 „Bracia Słowianie” ............................................................................................ 195 Narodowa i terytorialna cecha autonomii ...................................................... 220 W sprawie „antysemityzmu postępowego”...................................................... 264 Kwestia żydowska w państwie polskim ........................................................... 323 W kwestii narodowościowej ............................................................................. 357 Tolerancja, równouprawnienie, wolnomyślicielstwo, wyznanie paszportowe ..................................................................................... 390 Wyznaniowe i pozawyznaniowe śluby i rozwody ............................................ 414 Mój stosunek do Kościoła ................................................................................ 448 Teksty drobniejsze ............................................................................................ 518 Bibliografia pism publicystycznych Baudouina de Courtenay...................... 563 Indeks osobowy ................................................................................................. 585 WST}P „Savonarola racjonalizmu” Naleĝaï do generacji nazwanej pokoleniem Szkoły Głównej, polskiej uczelni wyĝszej, która przez siedem lat swego istnienia (1862– –1869) miaïa ponad 2 tys. studentów (ukoñczyïo jÈ tylko 600), a której rolÚ w ksztaïtowaniu nowoczesnej inteligencji trudno przeceniÊ. A choÊ sam Jan Baudouin de Courtenay niekoniecznie zupeïnie identyğkowaï siÚ z niÈ, a juĝ na pewno nie w sensie naukowym, to trudno nie dostrzec w jego dziaïalnoĂci spoïecznej rysów charakterystycznych dla innych przedstawicieli tej formacji intelektualnej. Z niej wywodzili siÚ póěniejsi uczeni, artyĂci, spoïecznicy, dziaïacze oĂwiatowi, tworzÈcy nowoczesnÈ inteligencjÚ polskÈ ostatnich dziesiÈtków lat wieku XIX i pierwszych wieku XX. Tylko dla przypomnienia powiedzmy, ĝe studentami Szkoïy Gïównej Warszawskiej byli m.in. Bolesïaw Prus, Adolf Dygasiñski, Henryk Sienkiewicz, Wiktor Gomulicki, Walery Przyborowski, Maksymilian Gierymski, Aleksander ¥wiÚtochowski, historyk i krytyk literatury Piotr Chmielowski (póěniejszy profesor Uniwersytetu Lwowskiego), matematyk Samuel Dickstein (potem profesor Uniwersytetu Warszawskiego i czïonek Akademii UmiejÚtnoĂci), etnograf, historyk i archeolog Zygmunt Gloger (autor m.in. Encyklopedii staropolskiej), jÚzykoznawca, nauczyciel pierwszego pokolenia polskich lingwistów, pionier dialektologii polskiej Lucjan Malinowski (profesor Uniwersytetu Jagielloñskiego, czïonek AU), Antoni A. Kryñski (takĝe jÚzykoznawca, profesor uniwersytetów we Lwowie i w Warszawie oraz wspóïautor pierwszego w XX w. Słownika języka polskiego), a jest to zaledwie poczÈtek listy waĝnych dla polskiej nauki i kultury postaci wywodzÈcych siÚ z tej uczelni. Jan Niecisïaw Baudouin de Courtenay (13 III 1845 – 3 XI 1929) znany jest przede wszystkim jako uczony – jÚzykoznawca naleĝÈcy do nauki polskiej i rosyjskiej, ale takĝe do Ăwiatowej. W jego poglÈdach naukowych znajduje siÚ wystarczajÈco wiele myĂli i spostrzeĝeñ, które nie tylko byïy nowoĂciÈ w czasie, gdy Baudouin publikowaï swe prace, ale które weszïy do podstaw dwudziestowiecznej lingwistyki, ĝe wspomnÚ tu tylko rozgraniczenie statycznego i dynamicznego aspektu 8 WST}P jÚzyka (to wspólnie z uczniem swoim, Mikoïajem Kruszewskim), co rozwinÈï potem F. de Saussure, podobnie jak róĝnicÚ miÚdzy jÚzykiem (abstrakcyjnym systemem) a mówieniem (indywidualnym dziaïaniem), dalej pojÚcie fonemu, teoria alternacji, zaczÈtki póěniejszej socjolingwistyki i psycholingwistyki, rozwaĝania nad wpïywem jÚzyka na sposób postrzegania przez czïowieka Ăwiata. I nie jest to bynajmniej lista peïna, ale zaledwie zarysowana, nie byïo bowiem takiego aspektu funkcjonowania jÚzyka, który by pozostawaï poza zainteresowaniami Baudouina. StÈd teĝ do dziĂ wiele jego prac jest czytanych i trudno byïoby wyobraziÊ sobie jakiekolwiek kompendium historii lingwistyki, w którym nie znalazïoby siÚ miejsce, i to obszerne, dla niego. O tym jednak mówiÊ tu nie bÚdÚ, poniewaĝ interesuje nas nie Baudouin jÚzykoznawca, ale Baudouin publicysta. WiÚc tylko wspomnÚ, ĝe gdy w roku 1979, w 50. rocznicÚ Ămierci uczonego zorganizowano na Uniwersytecie Warszawskim konferencjÚ jemu poĂwiÚconÈ, wziÚïo w niej udziaï ponad 80 naukowców z Europy i Stanów Zjednoczonych. Podobna konferencja we wrzeĂniu 2005 roku w Uniwersytecie Jagielloñskim znowu ĂciÈgnÚïa z róĝnych stron Ăwiata pokaěnÈ liczbÚ referentów. To pokazuje rangÚ Baudouina w lingwistyce. Jednak wypada nadmieniÊ jeszcze o czymĂ; oto Baudouin byï swego rodzaju uczonym „wÚdrownym”, z róĝnych zresztÈ przyczyn. Nie myĂlÚ tu o jego studiach, po ukoñczeniu Szkoïy Gïównej kontynuowanych w Pradze, Jenie, Lipsku – to byïo naturalne, jÚzykoznawstwa naukowego w Polsce wtedy nie mieliĂmy, ale myĂlÚ o jego póěniejszym ĝyciu naukowym. Byï wiÚc profesorem najpierw uniwersytetu w Kazaniu (1874– –1883), potem w Dorpacie (1883–1893), w Krakowie (1894–1899), w Petersburgu (1899–1918), wreszcie w Warszawie (1918–1929) i Lublinie (KUL, 1918–1920). Zainteresowane byïy nim i inne uniwersytety – w Kijowie, Charkowie, Belgradzie. BÚdÈc Polakiem, miaï zamkniÚtÈ po studiach drogÚ do pracy na uniwersytecie w Warszawie, ale teĝ w Kijowie, gdzie rozwaĝano jego kandydaturÚ. Marzenie o pracy na polskim uniwersytecie speïniïo siÚ dopiero w 1894 r.1, a i to na krótko, bowiem po piÚciu latach nie odno1 Pierwszy raz propozycjÚ pracy w Krakowie Baudouin otrzymaï w 1874 r., ale poniewaĝ ciÈĝyï na nim obowiÈzek odpracowania stypendium WST}P 9 wiono z nim kontraktu w Krakowie – z powodu jego poglÈdów, wïaĂnie w publicystycznej broszurze ujawnionych1, ale i dlatego, ĝe badaï dialekty sïowackie na terenie ówczesnych WÚgier, co tamtejszemu rzÈdowi, madziaryzujÈcemu Sïowaków, wydawaïo siÚ dziaïalnoĂciÈ panslawistycznÈ. Ostatecznie Kraków straciï znakomitego jÚzykoznawcÚ, w pewnym stopniu jednak na wïasne ĝyczenie, a dokïadniej na ĝyczenie Ărodowisk konserwatywnych2, zyskaï za to Uniwersytet Petersburski. ChoÊ byïa to pierwsza tak dotkliwa konsekwencja zajmowania siÚ przez Baudouina sprawami nienaukowymi, to bynajmniej nie ostatnia. W roku 1914 przyszedï proces sÈdowy w Petersburgu za opublikowanie broszury Nacjonalnyj i tierritorialnyj priznak w awtonomii3 i wyrok dwóch lat wiÚzienia, ostatecznie zmniejszony do trzech miesiÚcy, które Baudouin odsiedziaï od listopada 1914 r. do stycznia roku 1915. Przy tej okazji zresztÈ zwolniono go z Uniwersytetu Petersburskiego i dopiero: Kiedy upadł rząd carski, jednym z pierwszych kroków Uniwersytetu Petersburskiego było przywołanie mnie na nowo do swego grona4. naukowego w Rosji, nie mógï z niej skorzystaÊ. Staïo siÚ to moĝliwe dopiero po wypracowaniu przez Baudouina tzw. maïej emerytury rosyjskiej w dwadzieĂcia lat póěniej. 1 Zob. Jeden z objawów moralności oportunistyczno-prawomyślnej w tym wyborze. 2 W Krakowie potępiono mię wprawdzie powszechnie, ale pomimo to uniwersytet chciał mię w ten lub ów sposób zatrzymać. Z dwudziestu kilku czy też nawet więcej niż trzydziestu członków Wydziału Filozoficznego, tylko ośmiu było za bezwzględnem usunięciem mnie z uniwersytetu, reszta głosowała za mną. J. B a u d o u i n d e C o u r t e n a y, Nie skandal, a po prostu objaw znamienny i pouczający, „Naród” 1921, nr 48. 3 Baudouina oskarĝono, jak pisaï w liĂcie do W. Feldmana, o: 1. „podburzanie do buntu i do zwalenia istniejącego ustroju państwowego”, 2. „świadome fałszywe oskarżanie przedstawicieli władzy o różne nieładne postępki”. Zob. E. S t a c h u r s k i 2002, s. 116. W tym i nastÚpnych kilku listach (zob. s. 116–118, 120, 122–124) dalsze informacje o tej sprawie. 4 J. B a u d o u i n d e C o u r t e n a y, Nie skandal… 10 WST}P Sprawa byïa skandaliczna, nawet w tamtych czasach i w tamtej atmosferze. Baudouin miaï wielu obroñców – nie tylko wĂród przyjacióï i zwolenników jego poglÈdów na reformÚ Rosji, ale nawet wĂród politycznych przeciwników1. To poparcie okazaïo siÚ waĝne, bowiem sam Baudouin nie zgodziï siÚ prosiÊ o uïaskawienie, gdyĝ dla niego byïoby to równoznaczne z wyrzeczeniem siÚ wïasnych poglÈdów. Podobnie piÚtnaĂcie lat wczeĂniej odrzuciï namowy ĝyczliwych mu czïonków Rady Wydziaïu Filozoğcznego UJ i nie zgodziï siÚ na kompromis, a tym bardziej na przeproszenie dotkniÚtych jego broszurÈ galicyjskich notabli. Na tym tle juĝ tylko wspomnieÊ naleĝy o „drobnych” przykroĂciach, które spotykaïy Baudouina przez wiÚkszoĂÊ ĝycia, w rodzaju konğskat cenzuralnych w Rosji, ale i w Galicji2 czy awantur wywoïywanych na jego odczytach. Ale przecieĝ juĝ nie „drobnÈ przykroĂciÈ” byïa niezgoda Uniwersytetu Lwowskiego w wolnej Polsce na nadanie Baudouinowi tytuïu doktora honoris causa, a takĝe 1 Ojciec cieszył się wielką sympatią ludzi. Rzeczywiście oprócz tego, że był mądry, był bardzo dobry; to się bardzo wyraźnie zaznaczyło, kiedy był skazany na więzienie. Jenerał Babiański pożyczył ojcu pieniądze na kaucję, dzięki temu ojciec mógł jeszcze być w domu, a nie od razu w areszcie. Ale i po tym wyroku po prostu nie zamykały się drzwi, zjawiały się delegacje, zjawiali się prywatni ludzie z kwiatami, i Polacy, i Rosjanie, i rozmaite mniejszości narodowe, itd. To wszystko było rzeczywiście takie wzruszające. Mam fotografię ojca, gdzie siedzi wśród kwiatów, które wtedy otrzymał. Pamiętam, jak strasznie się wtedy dziwił szwajcar w domu: „Car skazał tego człowieka, a tu zjawiają się ludzie i niosą jemu kwiaty. Jak to może być?” Wtedy dopiero można było zobaczyć, jaką sympatią cieszył się ojciec. Jedna z moich koleżanek wręczyła mi pieniądze: „Bo tobie będzie teraz trudno”. Wzruszające było to, jak odnieśli się ludzie do tego. „Córka Baudouina de Courtenay o swoim ojcu” – Rozmowa przeprowadzona z EwelinÈ MaïachowskÈ-’empickÈ w 1979 r. przez przedstawicieli Naukowego Koïa JÚzykoznawczego Studentów Filologii Polskiej UW, niepubl. mszps w zbiorach Biblioteki PAN w Warszawie. 2 Zob. Ze zjazdu autonomistów, czyli przedstawicieli narodowości nierosyjskich w tym wyborze. Warto zauwaĝyÊ, ĝe ostatnia ingerencja cenzorska miaïa miejsce w roku… 1984 w VI (publicystycznym) tomie Dzieł wybranych B a u d o u i n a d e C o u r t e n a y – zob. przypis 1, s. 454 i 1, s. 484 do tekstu Mój stosunek do Kościoła. WST}P 11 nieprzyjÚcie go w skïad Rady Wydziaïu na Uniwersytecie Warszawskim, gdzie dano mu profesurÚ honorowÈ, co oznaczaïo faktycznie pozbawienie go praw czïonka Rady1. Dla niektórych Ărodowisk i ludzi, na ogóï tych, którzy uwaĝajÈ siÚ za majÈcych monopol na polskoĂÊ, byï po prostu złym Polakiem, a nawet wrogiem Polski, który całe życie działał na jej szkodę2. Gdy w wykïadzie inauguracyjnym, który Baudouin wygïosiï w 1918 r. na Uniwersytecie Warszawskim padïy sïowa: Polska odradza się jako państwo nie po to, by się stać jedną z hien imperialistycznych, czÚĂÊ audytorium zareagowaïa gwizdami3. Ale i dalej, przez nastÚpne lata, w swych artykuïach pisaï o przeĂladowaniu mniejszoĂci narodowych w wolnej Polsce, tïumaczÈc, ĝe naród, który doznaï niewoli i przeĂladowañ, nie powinien stosowaÊ tych samych metod, których doĂwiadczaï na sobie jeszcze nie tak dawno. Nie byï Baudouin chyba dla wielu dobrym Polakiem takĝe wtedy, kiedy ujmowaï siÚ za Litwinami, Biaïorusinami, Ukraiñcami w odradzajÈcej siÚ Polsce, a i wtedy, kiedy bÚdÈc przeciwnikiem koniunkturalnych zmian nazw topograğcznych, protestowaï w 1928 r. w artykule „Wandalizm” językowy przeciwko zamianie historycznej nazwy placu Saskiego na plac Piïsudskiego, co byïo dla niego niszczeniem skïadnika historii miasta4. A takĝe wtedy (r. 1920), gdy – nie przyjÈwszy propozycji objÚcia katedry na Uniwersytecie Wileñskim – wyjaĂniaï powody swej Jako profesor honorowy miaï tylko prawo prowadzenia wykïadów. Podobnie potraktowano w Warszawie L. Petraĝyckiego (poczÈtkowo) i A. A. Kryñskiego, choÊ z innych powodów. Zob. w zwiÈzku z tym artykuï Nie skandal, a po prostu objaw znamienny i pouczający w niniejszym tomie. 2 R. A. R o t h s t e i n 1976. Zob. teĝ „Dobry Polak” a „wróg Polski” w niniejszym tomie. 3 Pisze o tym W. D o r o s z e w s k i 1972. Z kolei w tym samym roku podczas wykïadu w Teatrze Sïowackiego w Krakowie, kiedy Baudouin mówiï o prawie kaĝdego do wyboru narodowoĂci oraz do poczucia przynaleĝnoĂci do wiÚcej niĝ jednej narodowoĂci, nacjonalistyczna mïodzieĝ zagïuszaïa go gwizdami, a nawet ktoĂ rzuciï w niego zepsutym jajkiem, na szczÚĂcie nie trağajÈc. 4 „WolnomyĂliciel Polski” 1928, nr 7. 1 12 WST}P decyzji na ïamach „Tygodnia Polskiego”1. Pisaï wówczas o tym, ĝe powstajÈcy uniwersytet polski moĝe byÊ postrzegany przez Litwinów jako instytucja polonizacyjna. Gdy chowano Baudouina na cmentarzu ewangelickim w Warszawie2, nad grobem padïy sïowa Tadeusza Kotarbiñskiego: Profesor Baudouin na czarne mówił czarne, na białe mówił białe, co byïo zwiÚzïÈ i prawdziwÈ charakterystykÈ uczonego. SzeĂÊdziesiÈt lat uprawiania publicystyki i tyleĝ lat ponoszenia mniej lub bardziej dotkliwych konsekwencji gïoszonych poglÈdów. Jednak nieustanne upominanie siÚ Baudouina o równouprawnienie narodowoĂci, o prawa czïowieka do ĝycia w wolnoĂci przyniosïy mu piÚknÈ nagrodÚ – w pierwszych wyborach prezydenckich w Polsce odrodzonej zgïoszono go jako kandydata do najwyĝszego urzÚdu. Byï to, realnie rzecz biorÈc, gest (notabene uczyniony bez wiedzy zainteresowanego)3, ale gest piÚkny, zwaĝywszy na Ărodowiska, które go uczyniïy. Zrobili to ci, o których prawa uczony caïe ĝycie siÚ dopominaï – przedstawiciele mniejszoĂci narodowych. W dorobku piĂmienniczym Baudouina pozostaïo kilkaset prac naukowych i dobrze ponad 300 (zob. Bibliografia) tekstów publicystycznych, powstaïych miÚdzy rokiem 1865 a 1929, publikowanych w kilkudziesiÚciu gazetach i czasopismach (nie tylko polskich) lub/ i wydawanych (czÚsto nakïadem samego autora) jako odrÚbne broszury. Tematyka ich jest szeroka, mieszczÈ siÚ w niej zagadnienia polityczne, moralnoĂci spoïecznej, narodowoĂciowe, nauczania i wychowania, poglÈdy na literaturÚ i jej rolÚ w spoïeczeñstwie, wreszcie kwestie ĂwiatopoglÈdowe, w tym – zawsze niezwykle waĝne sprawy wolnoĂci sumienia. Od strony formy teksty te charakteryzujÈ siÚ szczególnym, sugestywnym stylem, ostroĂciÈ sformuïowañ oraz ironiÈ, takĝe w mówieniu o sobie samym. Bez wÈtpienia pojÚcie dziĂ modnej politycznej Zob. Bibliografia prac publicystycznych Baudouina de Courtenay na koñcu tej ksiÈĝki. 2 Zob. E. M a ï a c h o w s k a 1976. 3 W zwiÈzku z tym zob. Kandydatury demonstracyjne w niniejszym tomie. 1 WST}P 13 poprawnoĂci byïo czymĂ zupeïnie obcym Baudouinowi. Wynikaïo to zapewne nie tylko z cech charakteru uczonego, ale teĝ ze staïego przekonania, ĝe naleĝy mówiÊ (pisaÊ) prawdÚ. Tak postÚpowaï w publicystyce, tak teĝ postÈpiï wtedy, gdy pisaï wspomnienie o swym uczniu, Mikoïaju Kruszewskim, z którym byï bardzo zwiÈzany, ale którego ocenÚ w tym wspomnieniu napisaï zgodnie z wyznawanÈ zasadÈ „o zmarïych albo prawda, albo nic”. Jak zauwaĝyïa swego czasu J. Kulczycka-Saloni1, te wïaĂciwoĂci oraz logika argumentacji czyniÈ wraĝenie, jakby ich autor nie dbaï zupeïnie o to, czy pozyska czytelnika dla swych poglÈdów, czy teĝ go zniechÚci lub wrÚcz zrani. W tym widzi ona róĝnicÚ miÚdzy publicystykÈ Baudouina a publicystykÈ np. B. Prusa czy A. ¥wiÚtochowskiego, dbajÈcych o kontakt z odbiorcÈ ich tekstów i niezraĝanie go. Jakieĝ wobec tego byïy to poglÈdy i jakim czïowiekiem byï Baudouin de Courtenay? Bez pretensji do wyczerpujÈcej odpowiedzi na to pytanie, zwrócÚ uwagÚ Czytelnika na kilka tylko rzeczy. Dla postawy Baudouina charakterystyczne jest odrzucanie przekonañ, które nie dajÈ siÚ udowodniÊ, jako sprzecznych z rozumem ludzkim, ten zaĂ pojmowany jest w duchu oĂwieceniowego racjonalizmu. W parze z tym idzie odrzucanie autorytetów jako ograniczajÈcych myĂlenie, odrzucanie pojÚÊ „niejasnych”, nierozgraniczonych wyraěnie, jeĂli nie dajÈ siÚ one objaĂniÊ i naleĝycie rozgraniczyÊ, a i pojÚÊ motywowanych emocjonalnie, nie zaĂ racjonalnie, gdyĝ przyjÚcie ich prowadzi do nierozumnych i szkodliwych zachowañ tak jednostkowych, jak i zbiorowych. Obok tego znajdujemy szacunek dla faktów, które sÈ podstawÈ rozwaĝañ i wnioskowania. 1 Zob. np. J. K u l c z y c k a - S a l o n i 1984, 1989. Pisze ona tam m.in.: Co więcej, cechował go pewien fanatyzm „prawdy”, prawie zupełny brak poczucia jej relatywności, związania z epoką, środowiskiem, a nawet ludzką jednostką, despotyzm nieuznający argumentów wysuwanych przez wyznawców innych poglądów, który podsuwał mu na określenie jego rzeczywistych i przypuszczalnych oponentów zwroty i sformułowania przykre, a niekiedy wręcz obraźliwe nie tylko dla ogółu czytelników, ale nawet dla tych, których mógłby uważać za swych zwolenników. (s. 540). Od J. Kulczyckiej-Saloni zapoĝyczam teĝ okreĂlenie Baudouina uĝyte w tytule tego wstÚpu. 14 WST}P Trzeba zauwaĝyÊ, ĝe owa racjonalna analiza pojÚÊ jest konsekwencja poglÈdów jÚzykoznawczych Baudouina, tych mianowicie, które dotyczÈ zwiÈzku zjawisk ğzycznych z psychicznymi. W poglÈdach uczonego na zwiÈzki jÚzyka i myĂlenia, Ăwiata jÚzykowego i Ăwiata ğzycznego podkreĂla siÚ naturalnÈ skïonnoĂÊ czïowieka do animizowania pojÚÊ odnoszÈcych siÚ do rzeczywistoĂci materialnej, a nastÚpnie do przenoszenia ich na zjawiska psychiczne, co razem i ostatecznie prowadzi do tego, ĝe Na tym gruncie rodzÈ siÚ róĝne sïowa Ă w i Ú t e, n i e t y k a l n e, na tym gruncie powstajÈ mity „o duchu jÚzyka”, „o duchu narodu”, „o duszy”, na tym gruncie czïowiek staje siÚ niewolnikiem wyrazów-boĝyszcz1. Niedostatek logicznego myĂlenia powoduje, ĝe ludzie ulegajÈ owej „magii sïów”, biorÈc rzeczywistoĂÊ werbalnÈ za realnÈ, a stÈd krok juĝ do dziaïañ irracjonalnych jednostkowych, ale równieĝ zbiorowych. Nie jest to jedyny moment, w którym moĝna zaobserwowaÊ Ăcisïy zwiÈzek miÚdzy Baudouinem uczonym a Baudouinem myĂlicielem i publicystÈ. Nieraz w tekstach publicystycznych spotkaÊ moĝna rozwaĝanie znaczenia tego czy innego wyrazu prowadzone po to, aby czytelnikowi uĂwiadomiÊ, iĝ poprzez swÈ niejasnoĂÊ (rozmyty sens), metaforycznoĂÊ, ten lub ów wyraz paczy myĂlenie ludzi, wpïywa negatywnie na ich zachowania bÈdě indywidualne, bÈdě spoïeczne. Baudouin byï agnostykiem. PojÚcie Boga osobowego uwaĝaï za wadliwe i nielogicznie skonstruowane, a co gorsza, motywowane ludzkÈ megalomaniÈ, która kaĝe przypisywaÊ czemuĂ niepoznawalnemu zwielokrotnione cechy ludzkie. EtykÚ opartÈ na religii zastÈpiï etykÈ ĂwieckÈ, dla której podstawÈ sÈ, posïugujÈc siÚ sformuïowaniami samego Baudouina, dwie przesïanki: logiczne myślenie i – oparte na takim myĂleniu – poczucie sprawiedliwości. Pierwsze zapobiega uleganiu faïszywym pojÚciom, drugie – nakazuje równe traktowanie innych ludzi i niewyrzÈdzanie im krzywd, mówiÈc najproĂciej. 1 J. B a u d o u i n d e C o u r t e n a y , Charakterystyka psychologiczna języka polskiego, [w:] Dzieła wybrane, t. V, Warszawa 1983, s. 47. WST}P 15 Zamiast wszelkich owych obïudnych „miïoĂci bliěniego”, „braterstwa” itp. nam powinny najzupeïniej wystarczaÊ: spotÚgowanie myĂlenia logicznego, a w zakresie etyki spotÚgowanie wynikajÈcej z myĂlenia logicznego idei sprawiedliwoĂci oraz poszanowania godnoĂci ludzkiej w kaĝdym czïowieku [W sprawie porozumienia się ludów słowiańskich, 1908]. W poglÈdach etycznych byï Baudouin rygorystÈ. Wypracowane i raz przyjÚte przez czïowieka zasady nie mogÈ podlegaÊ relatywizacji; nie moĝe byÊ kompromisu miÚdzy uznanymi normami a doraěnymi sytuacjami, w których ta czy inna z nich zostaïaby „na chwilÚ” zawieszona. I tu trzeba powiedzieÊ, ĝe wïaĂnie zarówno caïoĝyciowa staïoĂÊ podstawowych przekonañ etycznych Baudouina, jak i konsekwentne ich stosowanie przysparzaïy mu wrogów, ale takĝe przyciÈgaïy do niego ludzi darzÈcych go szacunkiem, choÊ niekoniecznie bliskich mu ĂwiatopoglÈdowo. I nie chodzi mi tylko o akcjÚ protestów wobec skazania Badouina przez sÈd w Petersburgu, w której zjednoczyli siÚ ludzie z róĝnych obozów ĂwiatopoglÈdowych i politycznych, o czym wyĝej wspomniaïem, ale myĂlÚ tu o szacunku i przyjaěni miÚdzy nim a Marianem Zdziechowskim, a takĝe o uznaniu, jakim darzyï Baudouina Lew Toïstoj. Dzieliïy ich mocno poglÈdy ğlozoğczne, polityczne i spoïeczne, takĝe cechy charakteru; ïÈczyïy wyznawane te same, choÊ odmiennie motywowane, zasady etyczne, wraĝliwoĂÊ na niesprawiedliwoĂÊ, krzywdÚ oraz konsekwencja w wyznawaniu i stosowaniu w ĝyciu przyjÚtych poglÈdów. Baudouin dyskutowaï ze Zdziechowskim, nie zgadzaï siÚ teĝ z religijnoĂciÈ Toïstoja – i odwrotnie – tamci nie mogli podzielaÊ w peïni laickich podstaw ĂwiatopoglÈdowych Baudouina, ale te kontakty, a juĝ na pewno szacunek, jakim siÚ darzyli, sÈ Ăwietnym przykïadem tego, jak moĝna „piÚknie siÚ róĝniÊ”. WspomnÚ wiÚc tylko, koñczÈc ten wÈtek, ĝe kiedy przygotowywano w Rosji jubileusz osiemdziesiÚciolecia Lwa Toïstoja, wskazaï on wïaĂnie Baudouina i Zdziechowskiego jako Polaków, których naleĝaïo zaprosiÊ do udziaïu w przygotowywanym almanachu1. 1 Baudouin napisaï do owego almanachu artykuï pt. Lew Tołstoj i kara śmierci, potem wycofaï go, nie chcÈc by cenzura skonğskowaïa caïy 16 WST}P ¥wieckoĂÊ przyjmowanych przez Badouina zaïoĝeñ nie wykluczaïa odwoïywania siÚ do tych punktów Dekalogu, które uznawaï za uniwersalne (ponadreligijne), jak np. zasada „nie zabijaj”. PrzyjÚcie tej normy prowadzi Baudouina do Ăcisïego pacyğzmu i do sprzeciwu wobec kary Ămierci, bowiem nie ma, jak sÈdzi on, sytuacji, w której moĝna by usprawiedliwiÊ pozbawienie kogoĂ ĝycia. StÈd kaĝda wojna jest zïem, nie tylko dlatego, ĝe powoduje nieszczÚĂcia róĝnego rodzaju i sprzyja „dziczeniu” ludzi, ale przede wszystkim dlatego, ĝe jest naruszeniem ogólnej normy zakazujÈcej zabijania. Tu jest powód, dla którego Baudouin byï teĝ przeciwnikiem walki zbrojnej o niepodlegïoĂÊ, co nie Ăwiadczyïo, ĝe byï „zïym Polakiem”, ale ĝe prawo moralne stawiaï wyĝej1. W miejsce spiskowania, aktów terrorystycznych2 i walki orÚĝnej proponowaï dziaïania na rzecz autonomii Królestwa. Inna sprawa, czy akurat w tym byï realistÈ, ale trzeba pamiÚtaÊ, ĝe nadzieja, iĝ klÚska Rosji w wojnie z JaponiÈ, a nastÚpnie rewolucja 1905 r. wymuszÈ zmianÚ rosyjskiej polityki wewnÚtrznej, byïa udziaïem sporej czÚĂci Ăwiadomego spoïeczeñstwa nie tylko rosyjskiego. O rygoryzmie Baudouina w kwestii wyznawanych zasad Ăwiadczy teĝ i to, ĝe byï on jednym z sygnatariuszy proĂby o uïaskawienie od kary Ămierci Eligiusza Niewiadomskiego, mordercy prezydenta Narutowicza. ZbrodniczoĂÊ czynu Niewiadomskiego byïa dla Baudouina oczywista, ale nawet wstrzÈs nim spowodowany nie skïoniï go do zïagodzenia poglÈdu na niedopuszczalnoĂÊ kary Ămierci3. Ogólnie w pozbawianiu ĝycia widziaï Baudouin remanenty stanów przedcywilizacyjnych, nieusuniÚte w ewolucji gatunku ludzkiego (przejawy „dzikoĂci”). almanach. Zob. B. B i a ï o k o z o w i c z 2001. Przy okazji warto powiedzieÊ, ĝe Baudouin pomagaï Toïstojowi zdobyÊ ksiÈĝki o powstaniu listopadowym potrzebne mu w czasie pisania opowiadania Za co? (¦¿ ÖÑÍ?), byï teĝ konsultantem korekty owego opowiadania. 1 Byï teĝ Baudouin przeciwnikiem spisków, uwaĝajÈc, ĝe naleĝy dziaïaÊ z otwartą przyłbicą. 2 Chodzi przede wszystkim o okres rewolucji 1905 r. 3 Zob. w tym wyborze Nie wolno kalać ust milczeniem. WST}P 17 Nie odrzucaï natomiast Baudouin samego pojÚcia ‘walki’, ale uznawaï je tylko w sensie ‘zmagania siÚ’ (wïaĂnie: walki) czïowieka z przyrodÈ dla zapewnienia rozwoju cywilizacyjnego, postÚpu i dobrobytu ludzkoĂci. Natomiast o walce zbrojnej pisaï nastÚpujÈco: Jak tu nie pogardzaÊ tym bydïem dwunogim, tÈ zgrajÈ bezmyĂlnÈ, zgrajÈ, która zamiast wspólnie walczyÊ z przyrodÈ i w imiÚ solidarnoĂci wszechludzkiej opanowywaÊ i zuĝytkowywaÊ jÈ dla wspólnych celów ogólnoludzkich, pod róĝnokolorowymi sztandarami, „w imiÚ idei”, w imiÚ bzdurnych górnolotnych haseï, dla dogodzenia chciwoĂci i próĝnoĂci róĝnych ambitników i bandytów wszechĂwiatowych gryzie siÚ zaciekle miÚdzy sobÈ, tÚpi siÚ nawzajem bez litoĂci i niszczy bezmyĂlnie wielowiekowe dorobki cywilizacji? [Kwestia żydowska w państwie polskim, 1923] Jednak jest taka sytuacja, w której Baudouin dopuszcza koniecznoĂÊ walki zbrojnej – to obrona przed napaĂciÈ. W artykule Obłęd komunistyczny, napisanym w czasie wojny polsko-bolszewickiej1, znajdujemy taki fragment: Trzeba broniÊ siebie, trzeba broniÊ bliskich i dalekich. Gdybym byï mïodszym, zapisaïbym siÚ do szeregów obroñców czynnych, a nie potrzebowaïbym do tego pobudek patriotycznych. Wystarczyïaby mi solidarnoĂÊ ogólnie ludzka, wystarczyïaby potrzeba ocalenia ludzkoĂci, potrzeba ocalenia czïowieka, w lepszym znaczeniu tego wyrazu. Jest to jedna z tych nader rzadkich w historii ludzkoĂci chwil, kiedy „patriotyzm” brzmi unisono z uczuciami ogólnoludzkimi, kiedy sprawa „ojczyzny” staja siÚ sprawÈ ludzkoĂci. Tylko bezduszne kïody, tylko automaty nakrÚcone rÚkami „bolszewickimi”, tylko gïowy obaïamucone i serca zatrute jadem uczuÊ antyspoïecznych nie sÈ w stanie tego zrozumieÊ i mogÈ jeszcze siÚ wahaÊ. W centrum poglÈdów Baudouina stoi czïowiek, ujmowany jako indywiduum, jako autonomiczna osoba ludzka obdarzona rozumem i wolnoĂciÈ myĂlenia i dziaïania, dla której jedynym ograniczeniem 1 Zob. w niniejszym wyborze. 18 WST}P powinno byÊ nienaruszanie takiej samej wolnoĂci innych osobników (tu potrzebne sÈ logiczne myślenie i poczucie sprawiedliwości). Owa autonomia czïowieka, jego wolnoĂÊ jednostkowa i jego godnoĂÊ sÈ wartoĂciami najwaĝniejszymi, z nich bierze siÚ to, co nazywamy prawami czïowieka. To w obronie tych praw Baudouin dziaïaï jako publicysta. Jest w pismach Baudouina interesujÈce pojmowanie zbiorowoĂci (wspólnoty narodowej, religijnej, pañstwa itp.), bÚdÈce konsekwencjÈ przyjÚcia takiego, jak wspomniaïem wczeĂniej, rozumienia osoby ludzkiej. Baudouin ma niezmienne przekonanie, ĝe wszelkie formy organizacji spoïecznej majÈ racjÚ bytu o tyle, o ile powstajÈ w drodze suwerennych decyzji wolnych jednostek. To ksztaïtuje poglÈdy uczonego na taki model spoïeczeñstwa, w którym naleĝenie lub nienaleĝenie do jakiejkolwiek grupy jest konsekwencjÈ indywidualnej decyzji czïowieka, a tym samym grupy sformalizowane sÈ tylko dobrowolnymi zrzeszeniami Ăwiadomych jednostek ludzkich, ïÈczÈcych siÚ dla wspólnych dziaïañ na rzecz rozwoju cywilizacyjnego. DalszÈ konsekwencjÈ przyjÚcia jako podstawy jednostki i jej praw jest powtarzane kilkakrotnie hasïo o sïuĝebnoĂci urzÚdników (a wiÚc aparatu pañstwowego) wobec obywateli (nie obywatele dla państwa, ale państwo dla obywateli i: nie obywatele dla urzędników, ale urzędnicy dla obywateli). JeĂli zebraÊ tego rodzaju uwagi Baudouina dotyczÈce organizacji spoïeczeñstwa i jego stosunku do pañstwa, to skïadajÈ siÚ one na wizjÚ tego, co potem nazwane zostanie spoïeczeñstwem otwartym. DrogÚ do takiej formacji widzi Baudouin jako przechodzenie od stanu egoistyczno-stadowego do stanu indywidualno-społecznego. Jest to wiÚc ewolucja ĂwiadomoĂci czïowieka, dziÚki której pierwotne gromady kierujÈcych siÚ partykularnymi interesami osobników zmieniajÈ siÚ w formacje zïoĝone z wolnych i dojrzaïych jednostek, które, nie tracÈc swych indywidualnoĂci, z wïasnego wyboru ïÈczÈ siÚ i dziaïajÈ dla dobra wspólnego. Na tle tego poglÈdu istniejÈce realnie organizacje pañstwowe i wyznaniowe sÈ owocami przymusu wywieranego na jednostki. Poczucie przynaleĝnoĂci narodowej, mówiÈc inaczej, poczucie identyğkacji z grupÈ nazywanÈ narodem (narodowoĂciÈ), jest wewnÚtrznÈ sprawÈ czïowieka, który moĝe równie dobrze uznaÊ swÈ WST}P 19 przynaleĝnoĂÊ do jednego narodu, do dwóch czy wiÚcej lub czuÊ siÚ niezwiÈzanym z ĝadnÈ narodowoĂciÈ. Nikt natomiast nie ma prawa narzucaÊ nikomu narodowoĂci. Znowu, jeĂli przejdziemy na wspóïczesnÈ terminologiÚ, to da siÚ to okreĂliÊ jako uznanie istnienia jednoi wielokulturowoĂci i przyznanie jednostce nieskrÚpowanego prawa wyboru1. Tu chyba jest miejsce, by powróciÊ do przytoczonego wczeĂniej okreĂlenia „zïy Polak”. Otóĝ miaï Baudouin ustalony poglÈd na patriotyzm, a dokïadniej – na patriotyzm w wydaniu polskim – histeryczny, emocjonalny, pïytki i nacjonalistyczny, a nawet czÚsto szowinistyczny. W hierarchii wartoĂci Baudouina na pierwszym miejscu staïa, jak juĝ powiedziaïem, osoba ludzka. StÈd w jego tekstach poĂwiÚconych zagadnieniom narodowoĂciowym nie ma wyróĝniania jakiejkolwiek narodowoĂci, a w kaĝdym momencie rozwaĝane rzeczy odnoszone sÈ po prostu do ludzi, niezaleĝnie od ich etnicznej przynaleĝnoĂci. Ta bowiem jest rzeczÈ wtórnÈ, umownÈ poniekÈd2. StÈd teĝ ustawiczne powtarzanie tezy o równouprawnieniu wszystkich narodowoĂci, potÚpienie dla dyskryminacji, dla faïszywych teorii rasowych3, faïszywych ideologii „braterstwa sïowiañskiego”4, a takĝe gotowoĂÊ bronienia przeĂladowanej mniejszoĂci. Sam Baudouin uwaĝaï siÚ za Polaka, czemu dawaï czynnie róĝnorakie dowody, poczÈwszy od egzaminowania na uniwersytecie 1 W zwiÈzku z tym warto przytoczyÊ zacytowane przez H. D a t n e r w artykule Tożsamość inteligencji żydowskiej w XIX w. sformuïowania, w jakich mówili o sobie niektórzy ĝydowscy korespondenci J. I. Kraszewskiego: Jestem Żydem-Polakiem; Polakiem należącym do innej kultury; Starozakonnym Polakiem, człowiekiem, który umie pogodzić wymagania swej wiary z wymaganiami postępu i narodowych dążności. 2 Jak pisze w biogramie Baudouina prof. Kazimierz Nitsch: Niesłusznie go nieraz posądzano o działalność antyreligijną lub narodową obojętność, był tylko osobiście naturą niereligijną, a narodowo niezdolną do jakiejkolwiek nieżyczliwości dla ludzi obcych językowo lub rasowo. (K. N i t s c h 1935, s. 361). 3 Zob. Z powodu jubileuszu profesora Duchińskiego w tym tomie. 4 Zob. W sprawie porozumienia się ludów słowiańskich, takĝe „Bracia Słowianie” w niniejszym wyborze. 20 WST}P w Petersburgu po polsku studentów Polaków, przez upominanie siÚ o przeĂladowanÈ mïodzieĝ polskÈ w Królestwie Polskim i o Polaków w zaborze pruskim, aĝ do wieloletniego uprawiania – jak to nazywaï – „kontrabandy”, czyli faktycznie porzÈdnie zorganizowanego i prowadzonego przemytu drukowanych w Galicji polskich wydawnictw do Rosji, gdzie zaopatrywaï ok. 140 polskich odbiorców (nawet zesïañców na Syberii) w tÚ zakazanÈ literaturÚ. W Dorpacie Baudouin wygïaszaï wykïady, z których dochód przeznaczony byï na wsparcie Kasy im. Mianowskiego, a wiÚc na pomoc dla polskich uczonych, w Petersburgu zaĂ dom Baudouinów staï siÚ oĂrodkiem polskiego ĝycia intelektualnego. Przytaczam tych kilka przykïadów nie po to, by broniÊ Baudouina przez wspomnianymi zarzutami, ale po to tylko, by dodaÊ kilka jeszcze rysów do szkicowanego tu portretu. Wspomniaïem wyĝej, ĝe poczucie narodowoĂci traktowaï Baudouin jako osobisty wybór czïowieka. Podobnie rzecz ma siÚ z wyznaniem. Na zasadzie równouprawnienia obywatelskiego, w imiÚ wolnoĂci osobistej i godnoĂci ludzkiej, kaĝdemu czïowiekowi powinno byÊ wolno przyznawaÊ siÚ do takiej narodowoĂci, jakÈ sam uznaje za wïasnÈ, a nawet albo przyznawaÊ siÚ do dwóch i wiÚcej narodowoĂci jednoczeĂnie, albo teĝ nie przyznawaÊ siÚ do ĝadnej narodowoĂci. Podobnie co do wyznania: czïowiek ma prawo zaliczaÊ siebie do tego lub owego wyznania wedïug upodobania, albo teĝ nie przystawaÊ do ĝadnego wyznania i ogïosiÊ siÚ za bezwyznaniowca. Tylko w róĝnicy od narodowoĂci subiektywnej czïowiek nie moĝe naleĝeÊ jednoczeĂnie do dwóch lub kilku wyznañ albo teĝ byÊ jednoczeĂnie wyznaniowcem i bezwyznaniowcem, gdyĝ jest to sprzecznoĂciÈ samÈ w sobie [Kwestia żydowska w państwie polskim, 1923]. Z takiego sposobu myĂlenia bierze siÚ teĝ np. postulowanie szkóï w jÚzykach narodowych, nie zaĂ w jÚzyku uznawanym za pañstwowy. StÈd pochodzi staïy sprzeciw wobec ograniczania praw mniejszoĂci narodowych w Rosji, praw Ukraiñców w Galicji, sprzeciw wobec nieuznawania narodowoĂci ĝydowskiej w monarchii austro-wÚgierskiej, przeĂladowañ Sïowian we Wïoszech, Polaków w pañstwie niemieckim, a potem, po roku 1918, sprzeciw wobec przeĂladowania i ogra- WST}P 21 niczania praw mniejszoĂci narodowych w wolnej juĝ Polsce, a takĝe protest przeciwko odziedziczonemu po Rosji carskiej obowiÈzkowi deklarowania wyznania w paszportach, jako procederowi nie tylko ingerujÈcemu w najbardziej intymnÈ sferÚ ĝycia duchowego czïowieka, ale teĝ prowadzÈcemu do deklaratywnego traktowania religii. Tu jest teĝ ěródïo obrzydzenia wobec endeckich haseï „egoizmu narodowego”, ekscesów antyĝydowskich, wobec numerus clausus na niektórych uczelniach w wolnej Polsce, wobec prób ograniczania udziaïu ¿ydów w ĝyciu spoïecznym Polski, wobec wïoskiego faszyzmu z jednej strony, a bolszewickiej dyktatury z drugiej. Takĝe potÚpienie wszelkich odmian „syjonizmu”, który to termin Baudouin stosowaï jako okreĂlenie kaĝdej ideologii pañstwa etnicznie jednolitego, manifestujÈcej siÚ w hasïach w rodzaju Rosja dla Rosjan, Polska dla Polaków… Wreszcie niezgoda na klerykalizacjÚ ĝycia w wolnej Polsce, ale takĝe protest przeciw przymusowej ateizacji spoïeczeñstwa w Rosji bolszewickiej. W poszanowaniu czïowieka i jego praw przyrodzonych jest teĝ ěródïo poglÈdów Baudouina na wolnoĂÊ wyznania, niezgoda na brak wolnoĂci w tej sferze i na zmuszanie ludzi do faïszywych zachowañ, na deklarowanie prawdziwej lub rzekomej przynaleĝnoĂci wyznaniowej, wymuszane przez administracjÚ pañstwowÈ, koĂcióï lub przez Ărodowisko. Ten wÈtek jest w rozmaitych pismach Baudouina niezmiernie interesujÈcy. Otóĝ pozostajÈc poza jakimkolwiek wyznaniem, Baudouin nie walczyï z religiÈ, widzÈc w niej Ărodek do zaspokajania ludzkich, najbardziej intymnych potrzeb psychicznych i sposób czynienia ludzi lepszymi – rzecz jasna myĂlaï tu o religijnoĂci autentycznej, a nie deklaratywnej. ReligiÚ uznawaï za potrzebÚ ludzkÈ, a wiÚc prawo swobodnego jej wyboru i wyznawania tej czy innej wiary trzeba szanowaÊ i trzeba go broniÊ, niezaleĝnie od wïasnych poglÈdów na istnienie czy nieistnienie Boga. Nie ma tu sprzecznoĂci miedzy bezwyznaniowoĂciÈ Baudouina i jego antyklerykalizmem, a angaĝowaniem siÚ w obronÚ praw wierzÈcych. To jest konsekwencja wyznawanej przez niego ogólnej zasady, ĝe jeĂli jakiekolwiek prawa czïowieka sÈ naruszane, naleĝy przeciw temu protestowaÊ, w imiÚ wolnoĂci i godnoĂci czïowieka. Sam Baudouin wyraziï to w taki oto sposób: 22 WST}P Chociaĝ sam osobiĂcie stojÚ poza wszelkimi wyznaniami sankcjonowanymi i legalizowanymi, to jednak, szanujÈc godnoĂÊ czïowieka i jego prawo byÊ tym, czym chce, broniïem wierzÈcych katolików przeciwko zamachom na nich ze strony prawosïawnych, broniïem wierzÈcych prawosïawnych przeciwko katolikom, wierzÈcych ĝydów przeciwko zamachom ze strony prawosïawnych lub katolików. Kaĝdy z tych wierzÈcych chciaï mieÊ swego boga wyznaniowego, nie zaĂ boga przemocÈ narzuconego [Komu i na co potrzebny jest Bóg?, „MyĂl Wolna” 1925, nr 1]. JeĂli w sprawach wyznaniowych Baudouin wypowiadaï siÚ krytycznie, to dotyczyïo to po pierwsze faïszywej, pïytkiej religijnoĂci, motywowanej wzglÚdami oportunistycznymi, po drugie samej instytucji KoĂcioïa katolickiego (w którym widziaï konglomerat najgorszych cech judaizmu i cesarskiego Rzymu), instytucji tïumiÈcej myĂl wolnÈ oraz wymuszajÈcej faïszywÈ religijnoĂÊ, manifestujÈcÈ siÚ czysto deklaratywnym tylko traktowaniem Dekalogu. Religia zinstytucjonalizowana, a jeszcze znajdujÈca oparcie we wïadzy pañstwowej, z natury rzeczy demoralizuje ludzi. StÈd postulat oddzielenia KoĂcioïów od pañstwa, które powinno byÊ pozawyznaniowe. To jednak byïo powodem, dla którego w opinii Ărodowisk klerykalnych Baudouin zostaï uznany za wroga religii w ogóle, a polskiej wersji katolicyzmu w szczególnoĂci, a dalej polskoĂci – stereotypowo, a przez NarodowÈ DemokracjÚ programowo – utoĝsamianej z katolicyzmem (unarodowienie wyznaniowości i uwyznaniowienie narodowości). Moĝna tylko dodaÊ, ĝe podobnej kwaliğkacji doczekali siÚ w odpowiednim czasie m.in. takĝe prof. J. S. Bystroñ za Megalomanię narodową i T. Boy-¿eleñski za swojÈ publicystykÚ, a takĝe uczeñ i przyjaciel Baudouina, profesor Uniwersytetu Poznañskiego Henryk Uïaszyn. OsobnÈ sferÈ sÈ poglÈdy Baudouina na literaturÚ i jej funkcjÚ, które szczególnie wyraěnie przedstawiï w Krzewicielach zdziczenia. I pod tym wzglÚdem róĝniï siÚ Baudouin od swych wspóïczesnych, bowiem nie wyznawaï kultu poezji wieszczów, a wiÚc tej, która wychowywaïa pokolenia pod zaborami, wspóïtworzÈc narodowe mity mÈcÈce umysïy. Z kolei nowa literatura z jej naturalizmem, szerzyïa, WST}P 23 zdaniem Baudouina, zdziczenie wÈtkami erotycznymi i batalistycznymi lub sprzyjaïa pokrÚtnej ğlozoği i rozwaĝaniu ciemnych stron ludzkiej duszy (tu wskazywaï np. na H. Sienkiewicza, S. ¿eromskiego, F. Dostojewskiego, L. Andrejewa, E. ZolÚ). Od pisarzy oczekiwaï poczucia etycznej odpowiedzialnoĂci przed czytelnikiem za to, co mu proponujÈ. W parze z artyzmem nie moĝe iĂÊ zanieczyszczanie wyobraěni czytelnika, deprawowanie go. Dlatego ceniï twórczoĂÊ np. L. Toïstoja, I. Turgieniewa, M. Saïtykowa-Szczedrina, E. Orzeszkowej1, których dzieïa, w jego ocenie, sprzyjaïy doskonaleniu moralnemu czïowieka. *** Byï Baudouin indywidualistÈ i wolnomyĂlicielem konsekwentnym na tyle, ĝe za cechÚ prawdziwego wolnomyĂlicielstwa uznawaï niewiÈzanie siÚ z ĝadnymi organizacjami, takĝe… z organizacjami wolnomyĂlicieli. Kilkakrotnie zaangaĝowaï siÚ jednak w dziaïalnoĂÊ zorganizowanÈ. W 1905 r. braï udziaï w pracach koïa rodziców gimnazjum petersburskiego, do którego chodziïy jego córki, na rzecz reformy szkolnej, a takĝe naleĝaï do tych profesorów uniwersyteckich, którzy domagali siÚ umoĝliwienia kobietom studiowania. W tym samym czasie zwiÈzaï siÚ z liberalnÈ partiÈ konstytucyjnych demokratów (kadetów), byï, co prawda krótko, jej czïonkiem i delegatem na zjazd, dziaïaï (takĝe jako jeden z zaïoĝycieli) w ZwiÈzku Autonomistów-Federalistów. (BÚdzie potem pisaï w listach o niepotrzebnie straconym czasie). W wolnej Polsce zwiÈzaï siÚ z ruchem wolnomyĂlicielskim. Byï redaktorem (1925) „MyĂli Wolnej”, póki nie doszïo do konĠiktu z grupÈ komunistów kierowanÈ przez Jana Hempla. Ci ostatni zwalczali Baudouina za… odgradzanie się od mas i za odgraniczanie się od klasy robotniczej, a w koñcu doprowadzili do uchwalenia wobec 1 Na temat stosunku Baudouina do literatury zob.: J. K u l c z y c k a - S a l o n i 1978, 1984; Z. S a l o n i 1971; B. B i a ï o k o z o w i c z 1980a, 1980b, 1980c, 1985, 1999, 2001, 2002, 2003. 24 WST}P niego wotum nieufnoĂci, co ostatecznie spowodowaïo, ĝe Baudouin wycofaï siÚ z redakcji i z ruchu1. W liĂcie do adwokata lwowskiego i dziaïacza PPS, Rafaïa Bubera, pisaï Baudouin o tej sprawie: Na zebraniu dorocznym Stow. Wolnom. Polskich (zjazd krajowy delegatów) dostaïem od znacznej wiÚkszoĂci podwójne votum nieufnoĂci: raz wraz z caïym ZarzÈdem jako jego czïonek i przewodniczÈcy, a po wtóre osobiĂcie jako redaktor „MyĂli Wolnej”. Wobec tego wypuszczam jeszcze tylko jeden numer, 4-ty, kwietniowy, a potem nie bÚdÚ miaï z tym pismem nic do czynienia. Przechodzi ono w rÚce partyjników zwolenników „myĂli karnej i zorganizowanej”2, bÚdÈcej antytezÈ „myĂli wolnej”. Prócz tego wystÚpuje w ogóle z tego Stowarzyszenia, które bÚdzie stowarzyszeniem „wolnomyĂlicieli” w cudzysïowie, w znaczeniu ironicznym [List z 18 IV 1925 r.] Nie znoszÈc myślenia stadowego, chroniï Baudouin za wszelkÈ cenÚ swÈ indywidualnoĂÊ. Stowarzyszenie WolnomyĂlicieli Polskich, zaïoĝone (czy raczej reaktywowane) w 1920 r., zostaïo w 1928 r. rozwiÈzane przez wïadze. W tym samym roku powstaï Polski ZwiÈzek MyĂli Wolnej, w którego zarzÈdzie byï m.in. prof. Tadeusz Kotarbiñski. Organem ZwiÈzku byï dwutygodnik „WolnomyĂliciel Polski”, gdzie Baudouin zamieszczaï swoje artykuïy w 1928 i 1929 r. Publikowaï takĝe w miesiÚczniku naukowo-literackim „¿ycie Wolne”, wychodzÈcym od 1927 r., wokóï którego skupiïa siÚ grupa zwolenników liberalnego skrzydïa PZMW, nazywana „baudouinowcami”. W latach 30. zarzÈd PZMW powoïaï Towarzystwo Przyjacióï Szkoïy ¥wieckiej im. prof. Jana Baudouina de Courtenay. 2 DodaÊ trzeba, ĝe rosyjskich zwolenników owej myśli karnej i zorganizowanej Baudouin miaï okazjÚ widzieÊ w dziaïaniu w okresie rewolucji bolszewickiej w Piotrogrodzie. W 1921 roku Baudouin opublikowaï w wychodzÈcym w Warszawie czasopiĂmie ukraiñskim „Syn Ukrainy” (nr 5–6) artykuï pt. Diktatura proletariata nad naukoju, w którym postÚpowanie bolszewików wobec nauki i naukowców okreĂliï jako dziaïania …bolszewickich tyranów, despotów i katów – potworów zmieniających świętą naukę w swoją prostytutkę. (przekï. M.S., cytujÚ za: B. B i a ï o k o z o w i c z 2002, s. 101). 1 WST}P 25 Podstawy poglÈdów Baudouina nie zmieniaïy siÚ, stanowiÈc mocny fundament publicystycznej i spoïecznej dziaïalnoĂci uczonego. Równie staïe byïy: ogromna skrupulatnoĂÊ w ocenianiu postÚpowania swojego i innych, a takĝe nieodparty, wewnÚtrzny przymus gïoĂnego mówienia tego, co uznawaï za sïuszne i prawdziwe, w sposób wyraěny i dosadny, bez wzglÚdu na konsekwencje. Ale w parze z tymi cechami szïa jednoczeĂnie tolerancja dla poglÈdów odmiennych, takĝe dla tych, które go irytowaïy, a nawet widoczna chÚÊ zrozumienia ich. Manifestowanie wïasnych poglÈdów nie oznaczaïo dla Baudouina próby ich narzucania komukolwiek. Nie sÈdzÚ zresztÈ, by wierzyï w skutecznoĂÊ uprawianej przez siebie „pedagogiki spoïecznej”. Pisaï, bo uwaĝaï, ĝe nie moĝe milczeÊ. Tytuï jednego z artykuïów, Nie wolno kalać ust milczeniem, jest dobrym mottem jego publicystyki, zaĂ wyrazy oportunizm i oportunistyczny moĝna uznaÊ za stojÈce na czele listy sïów kluczy jego tekstów. Ale trzeba teĝ zwróciÊ uwagÚ na bardzo waĝnÈ cechÚ postawy Baudouina polemisty, nie tylko dlatego, ĝe wnosi ona wiele do zrozumienia samego autora, ale takĝe dlatego, ĝe nie jest ona, mówiÈc najïagodniej, zbyt czÚsto spotykana. Oto dla Baudouina p r z e c i w n i k j e s t p r z e d e w s z y s t k i m t e ĝ c z ï o w i e k i e m, majÈcym takie samo prawo do wolnoĂci myĂli i do wolnoĂci ich gïoszenia. StÈd czytamy w jednym z tekstów: Przeciwnik ideowy niekoniecznie jest wrogiem. Byï Baudouin de Courtenay bez wÈtpienia publicystÈ ostrym, gïoszÈcym prawdy niepopularne, co – zwïaszcza w spoïeczeñstwie ĝywiÈcym siÚ mitami, kompleksami i urazami – musiaïo przysparzaÊ mu juĝ nie tylko przeciwników, ale wrÚcz wrogów, zwïaszcza wĂród posiadaczy patentów na prawdÚ jedynÈ, zawodowych obroñców wiary i polskoĂci. Musiaï draĝniÊ ostentacyjnie podkreĂlany indywidualizm, niechÚÊ do myślenia stadowego, nieidentyğkowanie siÚ wiÚc z popularnymi postawami, wreszcie bezlitosne demaskowanie kierujÈcych myĂleniem stereotypów, wokóï których buduje siÚ ideologie, wiodÈce w ostatecznym rozrachunku do wojen i rewolucji. Innych draĝniï zapewne piÚtnowaniem oportunizmu. StÈd napaĂci na niego, o których wspomniaïem wczeĂniej, ale przecieĝ i Bolesïaw Prus, daleko ïagodniejszy w swej publicystyce od Baudouina, nie uszedï „karzÈcej rÚki” 26 WST}P myĂlÈcych „patriotycznie” przedstawicieli mïodzieĝy, co przypïaciï zdrowiem. A i historia miÚdzywojennego dwudziestolecia dostarcza smutnych przykïadów uĝycia argumentów siïy, zamiast siïy argumentów wobec ludzi piszÈcych rzeczy niepopularne. Moĝna powiedzieÊ, ĝe tak w ĝyciu naukowym, jak i w ĝyciu spoïecznym stosowaï Baudouin zasadÚ zawierajÈcÈ siÚ w przysiÚdze doktorskiej – non ad vanam gloriam, sed quo magis veritas propagetur. W przywoïywanym juĝ biogramie Baudouina de Courtenay znajdujemy takie oto zdanie Kazimierza Nitscha: Baudouin de Courtenay caïe ĝycie walczyï o prawdÚ, tak w nauce jak i w ĝyciu […]. Wybitny intelektualista, moĝe sobie czasem tÚ prawdÚ zbyt prosto wyobraĝaï, ale nigdy nie kierowaï siÚ ĝadnym osobistym interesem, nigdy wïasnÈ ambicjÈ, zawsze gotów do uznania swej pomyïki. A ĝe walczyï w ĝyciu gorÈco, miaï gorÈcych wielbicieli, ale teĝ w pewnych okresach i w pewnych sferach jeszcze bardziej zawziÚtych wrogów, niemogÈcych siÚ wznieĂÊ do sprawiedliwej jego oceny i wprost wyrzÈdzajÈcych mu krzywdy. […] Spoïecznie radykalny, religijnie i narodowo gorÈcy obroñca wszelkich szczerych przekonañ, namiÚtny wróg wszelkiego przeĂladowania ludzi za ich idee. […] Epoka 63-go roku i jej odczute na wïasnej skórze nastÚpstwa nastawiïy go bezwzglÚdnie wrogo do wszelkich przeĂladowañ: staï siÚ bezkompromisowym obroñcÈ wszelkich nierównouprawnionych mniejszoĂci, m.in. ĝydowskiej i ukraiñskiej; oczywiĂcie i polskiej, nie dopuszczajÈc jednak odbijania swych krzywd na innych [Nitsch 1935, s. 361]. *** Niniejszy wybór tekstów publicystycznych Baudouina de Courtenay zawiera te z nich, które – jak przypuszczam – dadzÈ dobre wyobraĝenie o jego poglÈdach moralnych, spoïecznych, politycznych. Warto chyba przypomnieÊ i przybliĝyÊ jednego z najlepszych przedstawicieli generacji, która formowaïa postawy inteligencji polskiej nastÚpnych dziesiÚcioleci. A choÊ na skutek póěniejszych „ğgli” historii ta war- WST}P 27 stwa przestaïa byÊ tym, czym byïa, to jednak cechy, które decydowaïy o byciu inteligentem, sÈ warte przypomnienia i zachowania. SpoĂród spraw wypeïniajÈcych publicystykÚ Baudouina jedne nigdy nie znikïy z polskiego ĝycia, inne zaĂ gdzieĂ w zaciszu przeczekaïy zakrÚty dziejowe i powróciïy (niekoniecznie mutatis mutandis) w naszych czasach. Bohdan Cywiñski, autor Rodowodów niepokornych, ksiÈĝki o postawach polskich inteligentów przeïomu XIX i XX wieku, w artykule Inteligencji nekrologi przedwczesne napisaï nastÚpujÈco: Inteligencja istnieje przede wszystkim przez swe idee, przez wartoĂci, które budzÈ jej zbiorowe uznanie i które jÈ niejako skupiajÈ. Model tej spoïecznoĂci rysowaïbym wiÚc poniekÈd koncentrycznie, w centrum umieszczajÈc nieco przymglony, ale co chwila inaczej przebïyskujÈcy zbiór wartoĂci. WartoĂci róĝnych, zaczerpniÚtych z rozmaitych systemów, rzadko sformuïowanych jednoznacznie i precyzyjnie, raczej juĝ intuicyjnie odczuwanych i przywoïywanych w postaci symboli. ZnajdÈ siÚ wĂród nich treĂci moralnoĂci uniwersalnej, humanistycznej, wielki oĂwieceniowy mit wolnoĂci, przekonania odnoszÈce siÚ do takiej czy innej utopii spoïecznej, takiej czy innej tradycji patriotycznej, terytorialnej, socjalnej czy ideowej, przejawy kultu nauki, oĂwiaty i postÚpu, wznioĂle abstrakcyjne zasady ğlozoğczne i najprostsze reguïy stosunków miÚdzyludzkich, codziennym jÚzykiem napominajÈce, ĝeby nie byÊ ĂwiniÈ, egoistÈ czy prymitywnym chamem [Cywiñski 2000]. GdzieĂ w tym modelu odnaleěÊ moĝna takĝe Baudouina de Courtenay. *** Kilka z umieszczonych tu tekstów weszïo juĝ do VI tomu Dzieł wybranych, wydanego w 1984 r., jednak sÈ one tak reprezentatywne i waĝne dla publicystycznego nurtu twórczoĂci Baudouina, ĝe siïÈ rzeczy muszÈ siÚ znaleěÊ w kaĝdym wyborze prac publicystycznych tego autora. Ponadto sÈ w nich uwagi, które mimo czasu, jaki upïynÈï 28 WST}P od chwili ich napisania, nie straciïy aktualnoĂci, co w wielu wypadkach konstatuje siÚ z pewnym, smutnym raczej zdziwieniem. CaïoĂÊ tekstów podzielono na trzy czÚĂci, kierujÈc siÚ pokrewieñstwem tematyki: czÚĂÊ I – zagadnienia moralnoĂci spoïecznej; czÚĂÊ II – kwestie narodowoĂciowe; czÚĂÊ III – sprawy wyznaniowe i ĂwiatopoglÈdowe. Dziaï IV – Teksty drobniejsze – zawiera kilka tekstów gazetowych z lat 20., które wybrano dla uzupeïnienia sylwetki Baudouina publicysty. Nawiasem mówiÈc, te drobniejsze teksty, w tym teĝ felietony, warte sÈ opublikowania w wiÚkszym wyborze, zwïaszcza ĝe wiele z nich ze wzglÚdu na zawarte tam poglÈdy i oceny dopiero obecnie (po 1989 r.) mogÈ byÊ powtórnie opublikowane. W obrÚbie poszczególnych czÚĂci teksty uïoĝone sÈ w porzÈdku chronologicznym, co pozwoli lepiej przeĂledziÊ poglÈdy ich autora. Niniejsza edycja nie miaïa byÊ edycjÈ ěródïowÈ, tak wiÚc, chcÈc uïatwiÊ wspóïczesnemu czytelnikowi odbiór tekstów, zmodernizowano pisowniÚ i interpunkcjÚ (takĝe kilkunastu zapisów rosyjskich), z wyjÈtkiem kilku przypadków, gdzie odbiegajÈca od dzisiejszej normy pisownia odbija cechy jÚzyka Baudouina. Teksty zostaïy opatrzone przypisami, które majÈ uïatwiÊ orientacjÚ w postaciach i faktach. ByÊ moĝe niektóre z nich wielu czytelnikom wydadzÈ siÚ zbÚdne, dla innych jednak podane w nich objaĂnienia mogÈ okazaÊ siÚ pomocne. Przypisy pochodzÈce od autora wyboru podaje siÚ bez oznaczenia, natomiast przypisy autorstwa samego Baudouina oznaczono: [przyp. BdeC], a przypisy redakcji „Krytyki” – [Red. „Krytyki”]. Przypisy biograğczne poïÈczono z indeksem nazwisk. Rzecz jasna nie objaĂnia siÚ nazwisk ogólnie znanych, jak ¿eromski, Zola itp. Serdecznie dziÚkujÚ recenzentom niniejszego wyboru, Pani doc. dr hab. Magdalenie Smoczyñskiej i Panu prof. dr. hab. Bogdanowi Szlachcie za ĝyczliwe recenzje. SzczególnÈ wdziÚcznoĂÊ winien jestem Pani Docent Magdalenie Smoczyñskiej za wszystkie rady, jakich mi nie szczÚdziïa, rozmowy o Baudouinie i za uĝyczenie bodunenowskich materiaïów ze zbiorów wïasnych. WST}P 29 LITERATURA (wybór) B e š t a T. (oprac.), 1972: Listy J. Baudouina de Courtenay do A. o ernego, Wrocïaw. B i a ï o k o z o w i c z B., 1968: Jan Baudouin de Courtenay i Marian Zdziechowski, „PrzeglÈd Humanistyczny”, nr 2. B i a ï o k o z o w i c z B., 1980a: Jan Baudouin de Courtenay wobec literatury rosyjskiej, „PrzeglÈd Rusycystyczny”, z. 3. B i a ï o k o z o w i c z B., 1980b: Jan Baudouin de Courtenay o Dostojewskim, „Slavia Orientalis”, nr 1/2. B i a ï o k o z o w i c z B., 1980c: Jan Baudouin de Courtenay o Puszkinie, „Slavia Orientalis”, nr 3. B i a ï o k o z o w i c z B., 1985: Literatury słowiańskie w oczach Jana Baudouina de Courtenay, [w:] Fiodor Dostojewski. W setną rocznicę śmierci, Rzeszów, s. 71–112. B i a ï o k o z o w i c z B., 1999: Lew Tołstoj w oczach Jana Baudoina de Courtenay, [w:] Oblicza wschodu w kulturze polskiej, red. G. K o t l a r s k i, M. F i g u r a, Poznañ, s. 143–163. B i a ï o k o z o w i c z B., 2001: I. A. Boduen de Kurtene i L. Tołstoj (istorija odnoj nieopublikowannoj statii), „Lingwisticzeskij jeĝegodnik Sibiri”, Wypusk 3, Krasnojarsk. B i a ï o k o z o w i c z B., 2002: Gumanisticzeskije aspiekty tworczeskogo nasledija I. A. Boduena de Kurtene. Istorija w zierkale litieratury i litieraturowiedenija. Sbornik dokładow mieżdunarodnoj naucznoj konfierencii awgust 2001 g. Gdansk, Gdañsk, s. 81–109. B i a ï o k o z o w i c z B., 2003: Z polskiej karty Lwa Tołstoja. Nowe i zapomniane o Tołstoju i jego percepcji w Polsce, Olsztyn. [Rozdziaï: Lew Tołstoj w percepcji J. Baudouina de Courtenay]. C y w i ñ s k i B., 2000: Inteligencji nekrologi przedwczesne, „Rzeczpospolita” z 22 IV. D a t n e r H., Tożsamość inteligencji żydowskiej w XIX wieku. http:// www.midrasz.pl/2002/maj/maj02_1.html D o r o s z e w s k i W., 1972: Jan Baudouin de Courtenay na tle swej epoki i jako prekursor nowych prądów w językoznawstwie, „Slavia Orientalis”, nr 1. 30 WST}P D o r o s z e w s k i W., 1974: Jan Baudouin de Courtenay – językoznawca i myśliciel, [w:] J. B a u d o u i n d e C o u r t e n a y, Pisma wybrane, t. 1., Warszawa, s. 9–97. F a l k o w i c z S., 1991: Udział Jana Niecisława Baudouina de Courtenay w życiu społeczno-politycznym Rosji na początku XX wieku, [w:] Działalność dydaktyczna i społeczno-polityczna Jana Niecisława Baudouina de Courtenay w Rosji, pod red. J. R ó z i e w i c z a, Wrocïaw, s. 139–163. K u l c z y c k a - S a l o n i J., 1978: Jan Baudouin de Courtenay, profesor Uniwersytetu Warszawskiego, kandydat na pierwszego prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, „PrzeglÈd Humanistyczny”, nr 11. K u l c z y c k a - S a l o n i J., 1984: Jan Baudouin de Courtenay jako publicysta, [w:] J. B a u d o u i n d e C o u r t e n a y, Pisma wybrane, t. 6, Warszawa, s. 7–32. K r u k o w s k a H., 1989: Postawa etyczna Jana Baudouina de Courtenay jako uczonego, [w:] Jan Niecisław Baudouin de Courtenay a lingwistyka światowa. Materiały z konferencji międzynarodowej Warszawa 4–7 IX 1979, pod red. J. R i e g e r a, M. S z y m c z a k a, S. U r b a ñ c z y k a, Wrocïaw, s. 523–528. L e b i e d z i ñ s k i W., 1978: Polska myśl laicka okresu międzywojennego, „Czïowiek i ¥wiatopoglÈd”, nr 8/9. M a ï a c h o w s k a E., 1973: Jan Baudouin de Courtenay w życiu prywatnym (wspomnienia o moim ojcu), „PrzeglÈd Humanistyczny”, nr 3; nr 5. M a ï a c h o w s k a E., 1976: Stosunek profesora do słuchaczy w ich wspomnieniach, „Poradnik JÚzykowy”, z. 1. M u g d a n J., 1984: Jan Baudouin de Courtenay (1845–1929). Leben und Werk, München. [Rozdziaï Lebenslauf und Persönlichkeit]. N i t s c h K., 1935: Baudouin de Courtenay Jan, [w:] Polski słownik biograficzny, t. 1, Kraków, s. 359–362. P u l l a t R., 2004: Briefwechsel zwischen Jan Baudouin de Courtenay und Jooseppi J. Mikkola aus Jahren 1898–1926, herausgegeben von… in Zusammenarbeit mit M. S m o c z y ñ s k a, Kraków, PAU, Studien und Materialen zur Geschichte der Polnischen Akademie der Wisseschaften und Künste. WST}P 31 R o t h s t e i n R. A., 1976a: Działalność społeczna Jana Baudouina de Courtenay, „Poradnik JÚzykowy”, nr 1. R o t h s t e i n R. A., 1976b: Poprawki i dodatki do „Bibliografii prac Jana Ignacego Baudouina de Courtenay”, „Poradnik JÚzykowy”, nr 1. R o t h s t e i n R. A., 1989: Jednostka ludzka jako motyw przewodni twórczości Jana Baudouina de Courtenay, [w:] Jan Niecisław Baudouin de Courtenay a lingwistyka światowa…, s. 529–537. R u s e k J., 1989: Krakowski okres działalności Jana Baudouina de Courtenay, [w:] Jan Niecisław Baudouin de Courtenay a lingwistyka światowa…, s. 603–608. S a l o n i Z., 1971: Jan Baudouin de Courtenay a poetyka formalistów, „PamiÚtnik Literacki”, R. 62, z. 1. S t a c h u r s k i E., 1989: Listy Jana Baudouina de Courtenay, [w:] Jan Niecisław Baudouin de Courtenay a lingwistyka światowa…, s. 625–646. S t a c h u r s k i E. (oprac.), 2002: J. N. B a u d o u i n d e C o u r t e n a y. Listy z lat 1870–1927 opracował…, Kraków. S t a n k i e w i c z E., 1986: Baudouin de Courtenay a podstawy współczesnego językoznawstwa, Wrocïaw. S z u l k i n M., 1978: Baudouin de Courtenay – uczony i wolnomyśliciel, „Czïowiek i ¥wiatopoglÈd”, nr 12. U ï a s z y n H., 1934: Jan Baudouin de Courtenay. Charakterystyka ogólna uczonego i człowieka (1845–1929), Poznañ. U ï a s z y n H., 1935: W sprawie światopoglądu J. Baudouin de Courtenay, „JÚzyk Polski”, 35, s. 233–235. U r b a ñ c z y k S., 1989: Życie i naukowa droga Jana N. Baudouina de Courtenay, [w:] Jan Niecisław Baudouin de Courtenay a lingwistyka światowa… I JEDEN Z OBJAWÓW MORALNO¥CI OPORTUNISTYCZNO-PRAWOMY¥LEJ Wystaw sobie, czytelniku, ĝe jako obcokrajowiec lub nawet obcopañstwowiec nieobznajomiony ze zwyczajami miejscowymi osiedlasz siÚ w jednym z miast galicyjskich, dajmy na to we Lwowie lub w Krakowie. Najmujesz sobie tedy mieszkanie, za które, wedïug umowy z wïaĂcicielem domu, obowiÈzujesz siÚ pïaciÊ, przypuĂÊmy, 500 zïr rocznie. Kiedy juĝ zapïaciïeĂ pierwszÈ ratÚ kwartalnÈ i oddajesz siÚ pesymistycznemu zïudzeniu, ĝe mieszkania bÈdě co bÈdě sÈ tu dosyÊ drogie, zjawia siÚ u ciebie wïaĂciciel domu z ksiÚgÈ „fasji”, sïuĝÈcÈ za podstawÚ do „wymierzania” podatku dochodowego, i kaĝe ci stwierdziÊ wïasnorÚcznym podpisem, równowaĝnym przysiÚdze, ĝe pïacisz za mieszkanie wcale nie 500 zïr, ale np. 350, 300, 250 lub nawet tylko 200 zïr. Jako nowicjusz do galicyjskich kïamstw procederowych nieprzywykïy, a tym co najmniej dziwnym wymaganiem oszoïomiony, zapytujesz, co to ma znaczyÊ. Gospodarz objaĂnia, ĝe tu taki zwyczaj, ĝe wszystkie mieszkania oceniane sÈ na piĂmie daleko niĝej, aniĝeli rzeczywiĂcie przynoszÈ dochodu. Tak poinformowany albo ustÚpujesz od razu, albo teĝ odmawiasz na razie podpisu, wymagajÈc pewnego czasu do namysïu i do dokïadniejszego zorientowania siÚ w poïoĝeniu. Na to wïaĂciciel domu oĂwiadcza ci w sposób – stosownie do swego temperamentu – mniej lub wiÚcej uprzejmy, ĝe rób, jak chcesz, ale ĝe ostatecznie bÚdziesz musiaï podpisaÊ, bo inaczej zostaniesz wyrzucony z mieszkania; a jak siÚ dowiedzÈ, za co zostaïeĂ wyrzucony, nie znajdziesz przytuïku nie tylko w caïym mieĂcie, ale nawet w caïym kraju. Udajesz siÚ tedy do przyjacióï i znajomych i prosisz ich o wyjaĂnienie. Przyjaciele i znajomi pouczajÈ ciÚ, ĝe gospodarz twój ma zupeïnÈ sïusznoĂÊ, ĝe „najporzÈdniejsi” i „najzacniejsi” ludzie tutaj mieszkajÈcy tak z gatunku wïaĂcicieli domów, jako teĝ z gatunku lokatorów, podajÈ faïszywÈ fasjÚ i ĝe siÚ tym nikt a nikt nie gorszy. RzekomÈ zaĂ przyczynÈ tego sportu ma byÊ wysoka stopa podatkowa. 34 JEDEN Z OBJAWÓW MORALNO¥CI… Usïyszawszy takie dictum acerbum, a nie naleĝÈc do kategorii „bohaterów”, zdecydowanych iĂÊ przebojem o gïodzie i chïodzie, godzisz siÚ ze swoim losem; przekonawszy siÚ zaĂ, ĝe w Galicji moĝesz mieszkaÊ tylko jako kïamca i krzywoprzysiÚĝca, juĝ bez szemrania podpisujesz faïszywÈ fasjÚ i stajesz siÚ jeĝeli nie czystej krwi, to przynajmniej czystego sumienia Galicjaninem. Poniewaĝ jednak nawet moralnie zasymilowany obywatel galicyjski nie traci zdolnoĂci myĂlenia od czasu do czasu, wiÚc teĝ i w twojej gïowie zjawiajÈ siÚ kiedy niekiedy niepokojÈce wÈtpliwoĂci i myĂli buntownicze w tym np. rodzaju: Jeĝeli przyczynÈ faïszywej fasji jest wysoka stopa podatkowa od dochodu z nieruchomoĂci – a stopa ta jest istotnie potworna, bo dosiÚga podobno aĝ 45% od dochodu brutto – to czy nie lepiej byïoby zniĝyÊ stopÚ, a w zamian za to podawaÊ prawdziwy dochód? Przecieĝ 45% od kïamliwie podawanych 300 zïr toÊ to zupeïnie to samo, co 27% od istotnie ĂciÈganych 500 zïr. Istotnie to samo, ale przecieĝ na tym to wïaĂnie polega caïy dowcip owego „prawa zwyczajowego”, ĝe daje moĝnoĂÊ uprawiania z dobrym skutkiem ulubionego sportu oszukiwania skarbu, a takiej taniej i ïatwej do urzeczywistnienia przyjemnoĂci broniÈcy „istniejÈcego porzÈdku” obywatel nigdy sobie nie odmówi. Prócz tego zwyczaj faïszywej fasji pozwala organom „wymierzajÈcym” graÊ rolÚ miecza damoklesowego wiszÈcego nad gïowami „kamieniczników”, którzy skutkiem tego sÈ w stanie ciÈgïego podniecenia i doznajÈ lubieĝnego dreszczu ryzyka, owego dreszczu wïaĂciwego namiÚtnym graczom i ludziom trzymajÈcym zawziÚcie na loterii. Jeĝeli kamienicznik jest jednoczeĂnie dygnitarzem „wymierzajÈcym” albo teĝ jakÈĂ innÈ osobÈ szczególnie uprzywilejowanÈ, to podana przez niego fasja pozostaje nietkniÚtÈ. Biada jednak kamienicznikom z gatunku zwykïych Ămiertelników, a zwïaszcza kamienicznikom, z tego lub owego powodu „ěle widzianym”. Z „fasjami” takich panów organa „wymierzajÈce” obchodzÈ siÚ bez ceremonii. Podane przez nich np. 250 lub 300 zïr najspokojniej siÚ przekreĂla i zamienia siÚ, np. na 400 lub 450, tak sobie od oka, wedïug chwilowego kaprysu. Danemu kamienicznikowi przykro to bardzo, nie tyle moĝe ze wzglÚdów moralnych – chociaĝ okazywanie urzÚdowego niezaufania w ten doĂÊ oryginalny sposób powinno by boleĂnie dotykaÊ, ile raczej ze wzglÚ- JEDEN Z OBJAWÓW MORALNO¥CI… 35 dów czysto kieszeniowych. Co innego bowiem jest pïaciÊ 45% od 250 lub 300, a co innego pïaciÊ taki sam procent od 400 lub 450. Pomimo to nikt nie protestuje, bo… do grzechu siÚ poczuwa i wie, ĝe gdyby zaczÈï siÚ prawowaÊ, wdroĝono by Ăledztwo i dowiedziono by mu, ĝe oznaczona przez organa „wymierzajÈce” stopa dochodowa jest jeszcze choÊ trochÚ niĝsza od dochodu rzeczywistego. Nie da siÚ zaprzeczyÊ, ĝe i postÚpowanie organów „wymierzajÈcych” jest co najmniej dziwne. Przypomina ono owo swawolne przekomarzanie siÚ z damami, które po 30 latach do tego stopnia tracÈ pamiÚÊ, ĝe za nic nie mogÈ okreĂliÊ swego wieku; dlatego teĝ do podanej przez nie same sumy dodaje siÚ z zasady lat kilka. Taki „Ġirt” salonowy nie narusza niczyich interesów, oprócz chyba interesów prawdy bezwzglÚdnej; natomiast o wiele mniej chwalebnym jest ów wzmiankowany dopiero co „Ġirt” ğskalny. Jeĝeli siÚ kogoĂ podejrzewa o faïszywe podanie dochodu, to naleĝy zbadaÊ tÚ sprawÚ i dojĂÊ do prawdy drogÈ obiektywnÈ. Dowolne zaĂ powiÚkszanie cyfry cudzego dochodu, powiÚkszanie tak sobie od oka jest równoznaczne z zarzutem oszustwa. Co jednak robiÊ, jeĝeli „prawo zwyczajowe” upowaĝnia do uwaĝania wszystkich obywateli galicyjskich za oszustów? Ale czyĝ tylko galicyjskich? Przecieĝ chyba to samo ma miejsce przynajmniej w caïej Austrii? Otóĝ wïaĂnie, ĝe nie. I w innych prowincjach Austrii stopa podatkowa od dochodu domowego woïa o pomstÚ do nieba, i w innych prowincjach dochodzi ona do 45%, a jednak fasja nie ulega tam faïszowaniu. Juĝ w pogranicznym ¥lÈsku – chociaĝ to przecieĝ takĝe prowincja przynajmniej w poïowie polska – nie ma nic podobnego. Za to w innych prowincjach Austrii wiedzÈ o tym zwyczaju galicyjskim i moĝe go nawet w cichoĂci ducha zazdroszczÈ. W Wiedniu istnieje osobny termin na okreĂlenie moralnoĂci ğskalnej Galicji: tarnopoler Moral. Dlaczego jednak tarnopoler? Dlaczego np. nie lemberger, nie krakauer, dlaczego wreszcie nie po prostu galizische Moral? W kaĝdym razie moĝna byÊ z tego dumnym; przecieĝ ex Oriente lux. I zapewne muszÈ byÊ dumni z tego nie tylko zwykli Ămiertelnicy, ale takĝe ich patentowani stróĝe urzÚdowi i „moralni”. Istnieje przecieĝ kilka rodzajów wïadz obowiÈzanych bÈdě to do przeszkadzania naduĝyciom i naruszaniu „prawa”, bÈdě teĝ do pociÈgania do od- 36 JEDEN Z OBJAWÓW MORALNO¥CI… powiedzialnoĂci „moralnej” za grzechy popeïniane. IstniejÈ przecieĝ wïadze skarbowe, istniejÈ wïadze sÈdowe, istnieje duchowieñstwo. Tak, rzeczywiĂcie istniejÈ. Ale urzÚdnicy skarbowi nie majÈ prawa moralnego do zarzÈdzania dochodzeñ administracyjnych w sprawie „faïszywej fasji”, bo sami muszÈ ulegaÊ temu prawu zwyczajowemu; bo gdyby mu nie ulegali, nie mogliby mieszkaÊ w Galicji, z wyjÈtkiem chyba gmachów rzÈdowych. Prokuratorowie i sÚdziowie nie majÈ prawa moralnego ani do wdraĝania Ăledztwa i wytaczania podobnych spraw, ani teĝ do sÈdzenia winnych „faïszywej fasji”, bo sami muszÈ jej ulegaÊ, bo gdyby stawili jej czoïo, nie mogliby mieszkaÊ w Galicji, z wyjÈtkiem chyba gmachów rzÈdowych. KsiÚĝa nie majÈ prawa moralnego do potÚpiania tego rodzaju grzechów, bo sami muszÈ je ciÈgle popeïniaÊ; bo, gdyby ich nie popeïniali, nie mogliby mieszkaÊ w Galicji, z wyjÈtkiem chyba klasztorów i gmachów publicznych. Jednym sïowem powinniĂmy pamiÚtaÊ, ĝe tak urzÚdnicy skarbowi i sÈdowi, jako teĝ ksiÚĝa muszÈ z maïymi wyjÈtkami naleĝeÊ albo do kategorii wïaĂcicieli domów, albo teĝ do kategorii lokatorów; a, jak wiadomo, noblesse oblige. Faïszywa zaĂ fasja – to „obowiÈzek spoïeczny” „wolnego obywatela galicyjskiego”. Ale czyĝ faïszywa fasja jest nagannÈ z ogólnie ludzkiego stanowiska, ze stanowiska tak zwanej „moralnoĂci”? Wprawdzie nie znajdujemy jej ani w dekalogu, ani w ĝadnym z katechizmów, ani teĝ w innych klasyğkacjach uchybieñ ludzkich przeciw moralnoĂci rozwijanej na tle wyznaniowym. Nic to dziwnego, boÊ „faïszywa fasja” naleĝy do najnowszych zdobyczy cywilizacyjnych, a katechizmy i inne tp. kompendia grzechoznawcze opierajÈ siÚ na kodyğkacjach staroĝytnych. Nie ma teĝ w owych ksiÚgach mowy nawet o prostym kïamstwie i oszustwie. Za to jest tam mowa o „faïszywym Ăwiadectwie”, blisko spokrewnionym z kïamstwem i oszustwem. Po co nam zresztÈ wyszukiwanie autorytetów tradycyjnych? ¿e faïszywa fasja jest „grzechem” i w ogóle czynem niemoralnym, o tym mówi kaĝdemu czïowiekowi sumienie, oczywiĂcie o tyle, o ile je posiada, tj. o ile go nie zastawiï lub nie stïumiï. JEDEN Z OBJAWÓW MORALNO¥CI… 37 *** Nie tak to dawno, jak jeden z najpowaĝniejszych historyków polskich1 odzywaï siÚ z wielkim lekcewaĝeniem o narodowościach niemowlęcych w rodzaju Sïowaków, Sïowieñców, Serbów, Buïgarów, Albañczyków itd. Pod tym wzglÚdem zeszedï siÚ on z jednej strony, ze znakomitym historykiem niemieckim Teodorem Mommsenem, nawoïujÈcym swych „cywilizowanych” rodaków do kruszenia czaszek barbarzyñców sïowiañskich, z drugiej zaĂ strony z Niemcami w parlamencie wiedeñskim, wyraĝajÈcymi pogardÚ dla Tschechen, Slovenen und andere minderwertige Nationalitäten2. Nawiasem mówiÈc, mylÈ siÚ panowie od miejscowego konserwatyzmu, twierdzÈc, ĝe do tych minderwertige Nationalitäten Niemcy nie Ămieliby zaliczyÊ takĝe Polaków. Jeĝeli bowiem tego wyraěnie nie uczynili, to tylko przez wdziÚcznoĂÊ za gorliwe wspóïdziaïanie w zaprowadzeniu przed paru laty stanu oblÚĝenia w Pradze3 i za inne tp. usïugi. Ale niech i tak bÚdzie, jak sÈdzÈ panowie „konserwatyĂci”. Istotnie Sïowacy, Sïowieñcy… powinni byÊ zaliczeni do narodowości niemowlęcych, bo nie doszli jeszcze do prawa zwyczajowego faïszywej fasji, bo na to, aĝeby uprawiaÊ na zimno ten sport ğskalny, potrzeba – nie „niemowlÚctwa” moralnego – ale zupeïnej zgrzybiaïoĂci moralnej i pewnej dozy cynizmu. ZresztÈ cynizm kieruje politykÈ, a panowie z Galicji sÈ przede wszystkim politykami. Wykarmiony moralnie na faïszywej fasji ğlister galicyjski podkpiwa sobie z ïapownictwa urzÚdników rosyjskich. Zgoda; ale co lepsze, czy ïapownictwo, praktykowane cichaczem i uwaĝane za postÚpek mniej lub wiÚcej hañbiÈcy, czy teĝ „faïszywa fasja”, podpisywana nawet przez „przodowników narodu”, podawanych na wzór cnót obywatelskich? ZresztÈ i co do ïapownictwa mogliby wtajemniczeni powiedzieÊ to i owo, z tym tylko dodatkiem, ĝe jedni majÈ zwyczaj, Mowa o Józeğe Szujskim. Tschechen, Slovenen und andere minderwertige Nationalitäten (niem.) – Czechów, Sïoweñców i innych mniej wartoĂciowych narodowoĂci. 3 W paědzierniku 1868 r., po demonstracjach politycznych i starciach na ulicach Pragi, wprowadzono stan wyjÈtkowy. 1 2 38 JEDEN Z OBJAWÓW MORALNO¥CI… wziÈwszy ïapówkÚ, zaïatwiÊ odnoĂny interes, drudzy zaĂ, choÊ kaĝÈ sobie zapïaciÊ, uwaĝajÈ jednak za wïaĂciwe wywieĂÊ w pole interesanta. Praktykowanie faïszywej fasji musi rozwijaÊ w obywatelach nie tylko najzupeïniejszÈ apatiÚ i obojÚtnoĂÊ na grosz publiczny, ale nawet wrogi do niego stosunek. Nigdzie moĝe wyraĝenie rosyjskie É¿ÆÌ¿ Ì¿× ÍÀØÇÈ ÁÏ¿Â1 nie odpowiada tak dokïadnie usposobieniu publicznoĂci, jak wïaĂnie w Galicji. Dowody tego spotykamy na kaĝdym kroku, a najefektowniejszymi dowodami sÈ wypadki owych „sprzeniewierzeñ”, traktowanych z zimnÈ krwiÈ i pobïaĝliwie nie tylko przez zwierzchników przeniewierców, ale takĝe przez tzw. opiniÚ publicznÈ, o ile naturalnie dany wypadek nie nadwerÚĝa wïasnej kieszeni opiniujÈcego osobnika. Ale jeĝeli „skarb jest naszym wspólnym wrogiem”, a skarb jest jednym z atrybutów rzÈdu i jednÈ z czÚĂci skïadowych „istniejÈcego porzÈdku”, to powinno siÚ wyciÈgaÊ dalsze konsekwencje i okreĂlaÊ, zgodnie z wymaganiami logiki, swój stosunek do rzÈdu i do „istniejÈcego porzÈdku”. *** Od czasu do czasu podnoszÈ siÚ gïosy oburzenia jednych na polecane jakoby przez drugich uprawianie tak zwanego „trójlojalizmu”, czyli „potrójnej lojalnoĂci”, tj. lojalnego stosunku do trzech „rzÈdów zaborczych”. Otóĝ uspokójcie siÚ panowie. Nie ma obawy o „trójlojalizm”, jeĝeli nawet najprostszy, pojedynczy lojalizm jest rzeczÈ niedoĂcignionÈ. Bo jakiĝ to moĝe byÊ lojalizm, którego jednym z wyrazów jest faïszywa fasja? Lojalizm obywateli faïszujÈcych swoje dochody i wydatki! Lojalizm urzÚdników zmieniajÈcych dowolnie podania obywateli! W podobny sposób patrzyli niegdyĂ WÚgrzy na swój stosunek do Austrii, kiedy odmawiali pïacenia podatków. Ale WÚgrzy nie udawali wówczas „lojalnych”; oĂwiadczyli otwarcie: „jesteĂmy nieprzyjacióïmi pañstwa i dobrowolnie pïaciÊ mu nie bÚdziemy”. 1 Skarb (ğskus) – to nasz wspólny wróg [przyp. BdeC]. JEDEN Z OBJAWÓW MORALNO¥CI… 39 PodobnÈ teĝ lojalnoĂÊ wobec Rosji uprawiali owi „patrioci” polscy, którzy za jeden z „uczciwych” Ărodków walki uwaĝali przed przeszïo 30 laty podrabianie pieniÚdzy rosyjskich1. A jednak z ogólnego stanowiska byïo to uczciwsze od faïszywej fasji. WystÚpowano otwarcie przeciwko „wrogowi”, nie ïudzÈc go udanÈ „lojalnoĂciÈ”. Pomijam przy tym naturalnie krzywdÚ, jakÈ panowie podrabiacze pieniÚdzy wyrzÈdzali Bogu ducha winnym ludziom, którym z jednej strony wsuwano podobne banknoty, a których z drugiej strony pociÈgano za to do odpowiedzialnoĂci. *** Warunki, w których wychowuje siÚ, wzrasta i ĝyje „wolny obywatel galicyjski”, sÈ mniej wiÚcej podobne do warunków ĝycia w innych krajach, nie tylko austriackich, ale w ogóle europejskich. To samo przyuczanie od najmïodszych lat do kïamstwa i obïudy, do ukrywania siÚ z wïasnym zdaniem; to samo zabijanie w zarodku wszelkiej krytyki; ta sama zaleĝnoĂÊ od kaprysu wychowawców i zwierzchników; ta sama jednolita dla wszystkich tresura, pozbawiajÈca wszelkiej energii i osobistej inicjatywy; to samo lekcewaĝenie w wychowaniu prywatnym i publicznym ducha praktycznoĂci i przedsiÚbiorczoĂci; to samo zagwaĝdĝanie gïów bezmyĂlnymi bajkami; to samo marnowanie najlepszych lat na nadziewanie mózgownic skarykaturowanymi wiadomoĂciami gramatycznymi i ğlologicznymi; to samo przepïukiwanie gïowy pomyjami dziennikarskimi, tylko ĝe w jeszcze podlejszym gatunku; to samo goïÈbkowanie i kwilenie o „miïoĂci bliěniego” z równoczesnym i oczywiĂcie nierównie silniejszym wpajaniem nienawiĂci do innych „wyznañ”, do innych narodowoĂci, do innych „klas spoïecznych”; ta sama zaĂciankowoĂÊ pañstwowa, narodowa, wyznaniowa i spoïeczna; ta sama w ogóle moralnoĂÊ konwencjonalna, na handlu zamiennym oparta, stadowo-egoistyczna, a nie Aluzja do dekretu RzÈdu Narodowego z 25 VII 1863 r. z decyzjÈ o wydrukowaniu polskich banknotów. Ostatecznie gotowych walorów nie puszczono w obieg, ale projekt ten staï siÚ dla rosyjskiej propagandy powodem do oskarĝania powstañców o faïszerstwo pieniÚdzy. 1 40 JEDEN Z OBJAWÓW MORALNO¥CI… indywidualnie-spoïeczna. Ale obok tych wszystkich „dobrodziejstw cywilizacji nowoczesnej” „wolny obywatel galicyjski” przy wstÚpie do ĝycia samodzielnego spotyka uĂwiÚcony i powszechnie czczony zwyczaj faïszywej fasji. OcknÈwszy siÚ w takiej zatrutej atmosferze moralnej, „wolny obywatel galicyjski” zaraĝa siÚ niÈ powoli, zaczyna jÈ uwaĝaÊ za caïkiem zdrowÈ i normalnÈ, a wszelki przeciw niej protest za objaw naganny, za objaw karygodnego liberum veto. Podobnie w okolicach, w których wszyscy mieszkañcy majÈ wole pod gardïem, czïowiek pozbawiony tej ozdoby musi uchodziÊ za kalekÚ. Faïszywa fasja staje siÚ jednÈ z „kategorii myĂlenia” „wolnego obywatela galicyjskiego”, staje siÚ jednÈ z teoretycznych podstaw jego „moralnoĂci spoïecznej”. Na takim gruncie nierównie bujniej niĝ gdzie indziej wyrasta caïy rój objawów, dla których wspólnÈ nazwÈ kïamstwo i oszustwo. Z tak preparowanÈ moralnoĂciÈ publicznÈ doskonale godzi siÚ moralnoĂÊ karciarzy, moralnoĂÊ pojedynkowiczów, moralnoĂÊ gieïdziarzy, moralnoĂÊ fabrykantów i handlarzy ĂwiÚtoĂci, moralnoĂÊ kuglarzy i faryzeuszów. Na takim gruncie moralnym nierównie ïatwiej niĝ gdzie indziej libertyni i cynicy podajÈ siÚ za podpory „rodziny, pañstwa i koĂcioïa”, wyzyskiwacze ludu – za jego obroñców i opiekunów, robiÈcy interesa na przedsiÚbiorstwach „ğlantropijnych” – za dobroczyñców ludzkoĂci, uganiajÈcy siÚ za wïadzÈ, wpïywem i groszem – za bezinteresownych dziaïaczy. Rozmaite ciemne i moralnie plugawe osobistoĂci stajÈ siÚ najdokïadniejszymi „wyrazicielami opinii publicznej”; plotkarstwo, spotwarzanie, denuncjacja i szantaĝ traktowane sÈ jako powaĝna „dziaïalnoĂÊ publicystyczna”, a krzykactwo, warcholstwo, okïamywanie ludku boĝego, wzajemne podjudzanie i podbechtywanie dzikich i krwioĝerczych instynktów tïumu uchodzÈ za politykÚ w wyĝszym stylu. W dzienniku pragnÈcym tu istnieÊ o wïasnych siïach, nad innymi dziaïami, nad dziaïem politycznym, informacyjnym, literackim itd., musi górowaÊ przede wszystkim dziaï skandaliczno-oszczerczy. Z jednej strony nieustajÈcy szereg prowokujÈcych oszczerstw i napaĂci osobistych, z drugiej zaĂ strony brutalne „wymierzanie sobie sprawiedliwoĂci” wïasnÈ rÚkÈ na policzku oszczercy rozdymajÈ siÚ do znaczenia walki stronnictw politycznych. JEDEN Z OBJAWÓW MORALNO¥CI… 41 Na takim gruncie moralnym ïatwiej niĝ gdzie indziej wyrastajÈ rozmaitego rodzaju Reineke Fuchsy1, mieniÈce siÚ pozornie jak kameleon, a jednak wierne sobie w tym, ĝe stale wodzÈ za nos ludek naiwny, a w nich zapatrzony. Na takim teĝ gruncie ïatwiej niĝ gdzie indziej rej wodzi i rozpiera siÚ buñczucznie w towarzystwie ludzi, uchodzÈcych za „przyzwoitych”, tak nazwana przez satyryka rosyjskiego „Ăwinia tryumfujÈca”2. Vivant, crescant, floreant! boÊ to przecieĝ najdoskonalsze wcielenia „faïszywej fasji moralnej”. DziÚki dziaïalnoĂci istot tej kategorii dokonywajÈ siÚ ciekawe przesuniÚcia pojÚÊ i zmiany w codziennej terminologii. Tak np. wyraz „katolik”, a nawet „chrzeĂcijanin”, staje siÚ synonimem czïowieka podejrzanej moralnoĂci. Kaĝdego bowiem, kto chce byÊ uczciwym, niezaleĝnym, sprawiedliwym, indywidua podobne obwoïujÈ za „¿yda” lub teĝ „ĝydowskiego pachoïka”. Przymiotnik katolicki, chrześcijański, narodowo-chrześcijański, chrześcijańsko-społeczny lub tp., dodany do nazwy jakiegoĂ stowarzyszenia lub instytucji, wzbudza zaraz podejrzenie, ĝe pod tym tytuïem kryje siÚ coĂ nieczystego. Wykwitem zaĂ tego faïszowania pojÚÊ, wynikiem tej „faïszywej fasji moralnej” staje siÚ wÚdrowny „hrabia antysemicki”, polecajÈcy wraz z innymi panami tej samej barwy rozmaite operacje ğnansowe „chrzeĂcijañsko-spoïeczne” (w rodzaju „domu podrzutków” sub auspiciis pewnego „dyrektora”) i popierajÈcy powagÈ swego imienia „przemysï chrzeĂcijañski”, a w koñcu zdemaskowany jako zwyczajny oszust. Tylko w krajach faïszu i obïudy moĝliwym byïo w odezwie do skïadek na pomnik Pasteura wskazywanie z naciskiem na jego rzekomÈ wiernoĂÊ katolicyzmowi; a przecieĝ odezwÚ tÚ podpisywali takĝe przyrodnicy i lekarze. Tylko „faïszywÈ fasjÈ moralnÈ” i beznadziejnym oportunizmem moĝna objaĂniaÊ tÚ okolicznoĂÊ, ĝe w oczach dystyngowanych czïonków „politycznej straĝy poĝarnej” obchodzenie pamiÚci KoĂciuszki 1 Reinecke Fuchs (pol. Lis Przechera) – bohater satyrycznego poematu J. W. Goethego (1794), lis doradca na dworze króla zwierzÈt, posïugujÈcy siÚ kïamstwem i intrygami. 2 ±ÍÏÅÄÐÑÁÒÝØ¿ÞÐÁÇÌÛÞ– wyraĝenie M. E. Saïtykowa (N. Szczedrina) [przyp. BdeC]. 42 JEDEN Z OBJAWÓW MORALNO¥CI… iluminacjÈ i innymi manifestacjami byïo objawem nagannym, uczczenie zaĂ wspóïczesnego, a przez partiÚ protegowanego mÚĝa stanu iluminacjÈ i wrzaskami ulicznymi uznane zostaïo za wyraz „zdrowego patriotyzmu”1. Nawet przedsiÚbiorstwa szlachetnie-ğlantropijne i oparte do pewnego stopnia na dÈĝeniach dodatnio-moralnych wywoïujÈ, skutkiem wïaĂnie owej „faïszywej fasji moralnej”, pewien niesmak i na wielu ludzi uĂwiadamiajÈcych sobie wszystkie okolicznoĂci muszÈ dziaïaÊ odstrÚczajÈco. Tak np. niezbyt dawno grono przedsiÚbiorców postanowiïo zaïoĝyÊ Towarzystwo Tanich Mieszkañ dla Robotników Katolików. Rzecz godziwa i zasïugujÈca na uznanie, chociaĝ wprowadzenie ograniczenia wyznaniowego nie jest w ĝadnym razie objawem ani wyrozumiaïoĂci, czyli tolerancji religijnej, ani teĝ „miïoĂci chrzeĂcijañskiej”. Ale mniejsza z tym. Co jednak znaczy ów warunek, iĝ do towarzystwa mogÈ naleĝeÊ tylko „katolicy”? Przecieĝ w zastosowaniu praktycznym okazuje siÚ, ĝe w tym bÈdě co bÈdě zyskownym przedsiÚbiorstwie biorÈ udziaï nie tylko prawdziwi katolicy, ale takĝe ludzie udajÈcy katolików. Trudno bowiem przypuszczaÊ, ĝeby wszyscy czïonkowie Towarzystwa Tanich Mieszkañ dla Robotników wierzyli w dogmat nieomylnoĂci papieskiej i w dogmat niepokalanego poczÚcia NajĂwiÚtszej Marii Panny; a kto w dogmaty te Ălepo nie wierzy, nie moĝe byÊ uwaĝany za katolika. Wyzyskiwanie zaĂ nazwy „katolika” w celach geszefciarskich jest – powiedzmy to bez ogródki – rzeczÈ ohydnÈ, jest… „faïszywÈ fasjÈ moralnÈ”. Nie zapominajmy teĝ, iĝ jednym z luminarzy Towarzystwa Tanich Mieszkañ dla Robotników Katolików byï Czesïaw Kieszkowski2, 1 Mowa o sprzeciwach konserwatystów galicyjskich wobec organizowania obchodów narodowych oraz o urzÈdzonym przez nich w 1897 r. uroczystym powitaniu K. Badeniego po jego powrocie z Wiednia, po dymisji ze stanowiska prezesa rady ministrów monarchii austro-wÚgierskiej. 2 OdezwÚ zapraszajÈcÈ do przystÈpienia do tego towarzystwa, a rozsyïanÈ zresztÈ nie do samych tylko „katolików”, podpisaïo 25 przedstawicieli duchowieñstwa, arystokracji, „inteligencji”, Ăwiata kupieckiego i ğnansowego (haute finance), w tej liczbie Czesïaw Kieszkowski. Nie ulega wÈtpliwoĂci, ĝe znaczna wiÚkszoĂÊ podpisaïa odezwÚ w najlepszej wierze, kierujÈc siÚ szlachetnymi pobudkami, a zrobiïa tylko ustÚpstwo co do „faïszywej fasji JEDEN Z OBJAWÓW MORALNO¥CI… 43 który z dogmatami jest moĝe w porzÈdku, ale szwankuje chyba pod wzglÚdem moralnoĂci, choÊby nawet osnutej tylko na tle wyznaniowym1. BÈděmy wiÚc otwarci, nie obwijajmy w baweïnÚ. Przy zakïadaniu Towarzystwa Tanich Mieszkañ nie chodziïo wcale o katolicyzm, ale chodziïo o inne sprawy. Trzymano siÚ przy tym tego utartego prawidïa ĝyciowego, ĝe jak tam sobie wierzysz, to zupeïnie wszystko jedno, bylebyĂ udawaï wierzÈcego. „Katolicyzm” zaĂ wypisuje siÚ na szyldzie przez konwenans i dla tumanienia ludku boĝego; boÊ, jak powiada HavliÌek: bez Boha se sprostym lidem neni k vydrženi2. Ciekawa rzecz, czy i w „tanich mieszkaniach dla robotników” bÚdzie takĝe praktykowanÈ faïszywa fasja podatkowa i czy robotnicy „katolicy” bÚdÈ Êwiczeni w tym na sposób krajowy przyrzÈdzonym „katolicyzmie”. *** Na tle „faïszywej fasji moralnej” tym swobodniej mogÈ sobie bujaÊ blaga i krzykactwo, towarzyszÈce ocenie ludzi wybitnych i wypadków krew psujÈcych. Wyznawca dwóch skromnych zasad, jednej kupiecko-teologicznej, do ut des, a drugiej ĂciĂle „administracyjnej”, Polizei, Polizei moralnej”, co do nazywania rzeczy niewïaĂciwym imieniem. A jeĝeli tak, to kaĝdy moĝe siÚ mnie sïusznie zapytaÊ: „Czegóĝ siÚ wiÚc nas czepiasz, jeĝeli to samo dzieje siÚ w caïym Ăwiecie „cywilizowanym”?” Na to pytanie odpowiem równieĝ pytaniem: Czy przez to, ĝe pewna zaraza grasuje takĝe w innych krajach, jesteĂmy juĝ zwolnieni od zwracania na niÈ uwagi we wïasnym kraju? [przyp. BdeC]. 1 C. Kieszkowski byï oskarĝony o defraudacjÚ pieniÚdzy krakowskich towarzystw asekuracyjnych. 2 bez Boha se sprostym lidem neni k vydrženi (czes.) – bez Boga z prostymi luděmi nie da siÚ wytrzymaÊ. 44 JEDEN Z OBJAWÓW MORALNO¥CI… über alles, über alles in der Welt1, wyrasta bÈdě to na bohatera Słowiańszczyzny, bÈdě teĝ na tyrana Austrii. Wobec weszïej w krew i prawie ĝe „z mlekiem matek wyssanej” zasady „faïszywej fasji moralnej” sïusznie moĝna podejrzewaÊ szczeroĂÊ i trwaïoĂÊ rozmaitych objawów, roztrÈbywanych stugÚbnÈ famÈ na wsze strony Ăwiata. Owe rzekome „sympatie sïowiañskie” to tylko zwykïa blague de la rue2, wyzyskiwana zrÚcznie nie tyle w celach partyjnych, ile raczej w celach osobistych – i to nawet pomimo sentymentalnych wywodów „Sïowian” od słowa, które było na początku. *** ¿e starsze pokolenie, wykarmione i przesiÈkniÚte faïszywÈ fasjÈ, skïada hoïdy dobrowolne lub mimowolne falsyğkatorom i zatruwaczom tak zwanej „opinii publicznej”, to jest rzeczÈ caïkiem zrozumiaïÈ. Za to mniej juĝ pocieszajÈcym, chociaĝ wysoce znamiennym, jest zanik zmysïu moralnego u P.T. dziarskiej i sympatycznej młodzieży, broniÈcej okopów… Ăw. Anny przed urojonym niebezpieczeñstwem ze strony zïowrogich zastÚpów nowoczesnego Pankracego3. Niby urywek z Nieboskiej komedii! Tylko ĝe andere Zeiten – andere Vögel, andere Vögel – andere Lieder4. W dzisiejszej trawestacji Nieboskiej komedii „chór lokajów” nie stoi juĝ po stronie Pankracego i bez wÈtpienia bardziej siÚ to zgadza z psychologiÈ spoïecznÈ. KsztaïÊcie siÚ, moi panowie, na przyszïych czïonków komitetu du salut public, wprawiajcie siÚ do przyszïej dziaïalnoĂci dobrowolnie inkwizytorskiej i terrorystycznej – wszystko jedno czy to w kierunku „zachowawczym”, czy teĝ w kierunku „przewrotowym”, czy to Polizei, Polizei über alles, über alles in der Welt (niem.) – Policja, policja ponad wszystko, ponad wszystko w Ăwiecie. 2 Blague de la rue (fr.) – blaga uliczna [przyp. BdeC]. 3 Mowa o pobiciu 29 XI 1860 r. przez uczniów gimnazjum Ăw. Anny i studentów profesora Euzebiusza Czerkawskiego, inspektora szkolnego, faïszywie posÈdzonego o niechÚÊ do wprowadzenia jÚzyka polskiego jako wykïadowego w galicyjskich szkoïach. 4 Andere Zeiten – andere Vögel, andere Vögel – andere Lieder (niem.) – Inne czasy – inne ptaki, inne ptaki – inne pieĂni [przyp. BdeC]. 1 JEDEN Z OBJAWÓW MORALNO¥CI… 45 w kierunku wyprawiania obrzydliwych burd w parlamencie, czy teĝ w kierunku wprowadzania do niego policji – wyrzucajcie z waszych towarzystw gazety majÈce zdanie niezaleĝne o bieĝÈcych sprawach politycznych, a z pewnoĂciÈ znajdziecie poklask i uznanie. Niektórzy „przewodnicy mïodzieĝy”, i to z najwybitniejszych, piejÈ hymny na czeĂÊ „odwagi cywilnej”, wyrzekajÈ na jej brak w spoïeczeñstwie polskim, a jednoczeĂnie sÈ tak konsekwentni i jasno myĂlÈcy, ĝe wynurzajÈ poboĝne ĝyczenie, aĝeby jeden z „nietykalnych” oĂmielajÈcy siÚ mieÊ wïasne, niezaleĝne od „sÈdów” tïumowo-ulicznych i zwierzchnoĂciowych zdanie o polityce „mÚĝa opatrznoĂciowego” zostaï wyprany po pysku w Tarnowie. Istotnie oryginalny sposób wyraĝania hoïdu odwadze cywilnej! Ale uspokójmy siÚ. Obawy nasze o niejasnoĂÊ myĂlenia podobnych panów sÈ pïonne. O zejĂcie odwagi cywilnej na bïonia galicyjskie tylko rzekomo, tylko w duchu faïszywej fasji modlÈ siÚ ochlokraci i anarchiĂci, wytwarzajÈcy nastrój polityczny za pomocÈ podjudzanej przez swych kierowników i wypuszczanej na ulicÚ dziatwy gimnazjalnej. Przy tym nie chcÈ ci panowie pamiÚtaÊ, ĝe anarchia lat 1861– 1864 i idÈce w Ălad za niÈ zdziczenie „zwyciÚĝonych” i „zwyciÚzców” rozpoczÚïy siÚ w Warszawie miÚdzy innymi od utworzenia osobnej „kurii spoïecznej” z tak zwanej „mïodzieĝy” i od oddania „straĝy bezpieczeñstwa publicznego” w rÚce gimnazistów1. *** ProszÚ jednak nie myĂleÊ, ĝe, zacietrzewiwszy siÚ „faïszywÈ fasjÈ”, przypisujÚ powyĝej wyliczone objawy etyki poĂledniejszego gatunku wyïÈcznie Galicji i Galicjanom. O! wcale nie jestem tak zaĂlepiony. Wiem, ĝe prawie wszystkie te kwiatki dajÈ siÚ uszczknÈÊ takĝe w innych ogródkach; ale za to tam bywajÈ one zwykle oceniane w sposób mniej wiÚcej wïaĂciwy. Tylko dziÚki dobroczynnemu wpïywowi faïszywej fasji zwyczajowej moĝe uchodziÊ za czyn nieomalĝe 1 Mowa o utworzonej w 1863 r. w Warszawie policji narodowej, której czïonkowie rekrutowali siÚ w duĝej czÚĂci spoĂród warszawskiej mïodzieĝy. 46 JEDEN Z OBJAWÓW MORALNO¥CI… obywatelski to, co przez normalnÈ etykÚ uwaĝane bywa za szpetne i plugawe. Faïszywa fasja jest wïaĂnie owÈ kropkÈ nad i, jest owym poĝÈdanym momentem decydujÈcym, zamieniajÈcym luěnÈ grupÚ rozmaitych objawów faïszu i obïudy na caïkiem stylowy, estetycznie skoñczony obraz. Z tej niezaprzeczonej stylowoĂci prawdziwy „patriota” galicyjski moĝe byÊ istotnie dumnym. Jest ona bardzo do twarzy rozestetyzowanym królewiÚtom i hidalgom, gwoli chwale wieków minionych zbierajÈcym skïadki na rozmaite przedmioty zbytku. Mniej za to jakoĂ sïychaÊ o skïadkach na podniesienie np. zdrowotnoĂci lub moralnoĂci spoïeczeñstwa. Pocieszmy siÚ jednak tym, ĝe autorowie gïoĂnych w ostatnich czasach „sprzeniewierzeñ” naleĝeli takĝe do rzÚdu estetyków i wielbicieli sztuki. *** Juĝ to w Galicji nie moĝna siÚ uskarĝaÊ na to, ĝe siÚ ĝyje „bez dogmatu”. „Dogmatów” autonomicznych na szczÚĂcie nie brak. Na polu gospodarstwa spoïecznego cieszy siÚ w pewnych sferach wielkim uznaniem dogmat propinacji. Obok niego powszechne uznanie ma dogmat faïszywej fasji. Nareszcie gwiazdÈ przewodniÈ na polu polityki jest dogmat bezwzglÚdnego oportunizmu, streszczajÈcy siÚ w szczytnym aforyzmie: Die Polen sind für jede Majorität zu haben1. OpierajÈc siÚ na takich podwalinach wiary spoïeczno-pañstwowej, moĝna Ămiaïo patrzeÊ w przyszïoĂÊ i mÚĝnie stawiaÊ czoïo wszelkim „przewrotowcom”. BoÊ nad wszystkimi tymi dogmatami góruje dogmat „obrony istniejÈcego porzÈdku”. A wiÚc niech ĝyjÈ „obroñcy istniejÈcego porzÈdku”, obroñcy faïszywej fasji podatkowej, obroñcy faïszywej fasji moralnej, obroñcy prostytucji zwykïej, obroñcy prostytucji umysïowej, literackiej i innej. Tak, broñcie tego, panowie, bo to wygodnie dla was Die Polen sind für jede Majorität zu haben (niem.) – Polaków moĝna zyskaÊ dla wszelkiej wiÚkszoĂci [przyp. BdeC]. 1 JEDEN Z OBJAWÓW MORALNO¥CI… 47 samych, bo to wygodnie dla panujÈcej klasy spoïecznej, dla panujÈcego stanu, dla panujÈcej kurii, dla pïci panujÈcej. Tak, to bardzo wygodnie, to bardzo oportunistycznie. Tak, ale przecieĝ panowie ci, broniÈc istniejÈcego porzÈdku, sÈ takĝe eo ipso obroñcami religii, obroñcami moralnoĂci. ¿e broniÈ istniejÈcego porzÈdku korzystnego dla ich kieszeni, dla ich podniebienia, dla ich zmysïowoĂci…, na to zgoda bez apelacji. Czy broniÈ religii, niech rozstrzygajÈ odnoĂni rzeczoznawcy. ¿eby zaĂ mieli broniÊ moralnoĂci, przeciwko temu protestujÚ najuroczyĂciej; a sÈdzÚ, ĝe nie tylko ja jeden, ale takĝe wielu innych zuchwalców. Ale przecieĝ „moralnoĂÊ” i „moralnoĂÊ” – to sÈ pojÚcia zupeïnie róĝne. Ci panowie broniÈ rzeczywiĂcie moralnoĂci, ale moralnoĂci dziwnego autoramentu, moralnoĂci konwenansowej, moralnoĂci „prawomyĂlnej”, moralnoĂci sugestionowanej przez jegomoĂciów urzÈdzajÈcych systematyczne szczucia na caïe grupy ludzi jedynie tylko za to, ĝe sÈ innego niĝ my pochodzenia. Z pojÚciem zaĂ takiej moralnoĂci doskonale siÚ godzi i nawet mieĂci siÚ w nim wykonywanie faïszywej fasji. A, tak to co innego; teraz juĝ siÚ rozumiemy. Pomówmy wiÚc bez obsïonek, szanowni panowie. Wszakĝe oburzacie siÚ na „zïodziei”, na „oszustów”, na „krzywoprzysiÚĝców”, wszakĝe karzecie ich dïuĝszym lub krótszym wiÚzieniem i hañbÈ caïego ĝycia. Jeĝeli nÚdzarz ukradnie z gïodu kawaïek chleba – do wiÚzienia z nim! Baba wiejska, przekonana o to, ĝe przyniosïa na targ faïszowane masïo, zostaje skazywanÈ w drodze administracyjnej na 14 dni aresztu i 100 zïr grzywny; a przecieĝ popeïniïa tylko „faïszywÈ fasjÚ”, wprawdzie „maĂlnÈ”, nie podatkowÈ, ale zawsze tylko „faïszywÈ fasjÚ”. Kucharka liczy sobie „koszykowe” – zïodziejka! Chïop wypasa cudze pastwisko – zïodziej! Chïopka zbiera grzyby i jagody w lasach „obszarnika” – zïodziejka! A co takiego „faïszywa fasja”, panowie kucharek i panowie obszarnicy? Wobec takiego chronicznego zïodziejstwa blednÈ i malejÈ wszelkie „sprzeniewierzenia” w magistratach, towarzystwach ubezpieczeñ 48 JEDEN Z OBJAWÓW MORALNO¥CI… i innych tp. instytucjach. SÈ to tylko paroksyzmy ostre, oczyszczajÈce cokolwiek powietrze; a jak wiadomo, choroba ostra daje siÚ uleczyÊ nierównie ïatwiej aniĝeli chroniczna. SÚdziowie przysiÚgli podpisujÈcy stale faïszywÈ fasjÚ nie majÈ prawa do wydawania wyroku potÚpiajÈcego na ĝadnego zïodzieja, na ĝadnego oszusta, na ĝadnego krzywoprzysiÚĝcÚ. Powiedziano jest: kto z was bez grzechu, niech na niÈ kamieniem rzuci. A faïszywa fasja to grzech chroniczny, to juĝ nie grzech, ale zatwardziaïoĂÊ w grzechu, w grzechu zïodziejstwa, oszustwa i krzywoprzysiÚstwa. Ale wróÊmy do gïównego przedmiotu, tj. do „obrony istniejÈcego porzÈdku”. Powiadacie panowie, ĝe bronicie „istniejÈcego porzÈdku”, a zgodzicie siÚ zapewne ze mnÈ, ĝe do skïadu pojÚcia „istniejÈcego porzÈdku” wchodzi przede wszystkim pojÚcie rzÈdu. A czy rzÈd ma prawo do pobierania podatku uchwalonego, jeĝeli nie przez was samych, to przynajmniej przez waszych przedstawicieli? Czy podatek ten jest wïasnoĂciÈ rzÈdu? Cóĝ wiÚc robiÈ wszyscy owi „zacni” i „uczciwi” ludzie podpisujÈcy faïszywÈ fasjÚ? Przecieĝ chyba okradajÈ skarb i rzÈd i to okradajÈ z przymieszkÈ oszustwa i krzywoprzysiÚstwa. Zestawmy wiÚc jeszcze raz owo indywidualne, sporadyczne zïodziejstwo, karane sÈdownie i piÚtnowane moralnie, z faïszywÈ fasjÈ, jako powszechnÈ, endemicznÈ kradzieĝÈ, jako powszechnym, endemicznym oszustwem i krzywoprzysiÚstwem i pomyĂlmy sobie: Albo podstawy prawa wïasnoĂci nie istniejÈ, a w takim razie ani ten, co kradnie wprost, ani teĝ ten, co kradnie w sposób wyrağnowany, nie sÈ zïodziejami; albo teĝ prawa wïasnoĂci istniejÈ, a w takim razie tak jedni, jak drudzy sÈ zïodziejami. Aut… aut, tertium non datur 1, ïaskawi panowie! Ale iděmy dalej. Jeĝeli dzisiejsze prawa wïasnoĂci nie majÈ racji bytu, a rzÈd niesprawiedliwie roĂci sobie pretensje do podatku, to uroszczenia te, wraz z caïym istniejÈcym porzÈdkiem, pozbawione sÈ podstawy moralnej, a wy, szanowni panowie, uprawiajÈc faïszywÈ fasjÚ, postÚpu- 1 Aut… aut, tertium non datur (ïac.) – Albo… albo, trzeciego wyjĂcia nie ma [przyp. BdeC]. JEDEN Z OBJAWÓW MORALNO¥CI… 49 jecie jeĝeli nie prawnie, to przynajmniej sprawiedliwie, bo sprawiedliwie „zwalczacie istniejÈcy porzÈdek”. Jeĝeli zaĂ uznajecie istniejÈcy porzÈdek, ïÈcznie z wymaganiami podatkowymi, za sprawiedliwy, w takim razie musicie siÚ ze mnÈ zgodziÊ, ĝe jesteĂcie albo najzwyklejszymi, mizernymi oszustami, albo teĝ ukrytymi „przewrotowcami” protestujÈcymi w ten sam zupeïnie sposób przeciwko „obecnemu ustrojowi spoïecznemu”, co „ideowi” faïszerze monet i papierów wartoĂciowych, co „ideowi” wïamywacze kas, rozbijacze banków itp. Ale w takim razie pytam: co lepiej, co uczciwiej – czy otwarcie wystÚpowaÊ do walki z istniejÈcym porzÈdkiem i dÈĝyÊ do jego przetworzenia w sposób legalny, konstytucyjnie dozwolony, czy teĝ podkopywaÊ go w sposób kreci, graniczÈcy z anarchiÈ? Tak moi panowie, jesteĂcie anarchistami i to anarchistami najgorszego gatunku, bo toczÈcymi wyobraĝenia moralne, do których wprowadzacie nierzÈd, nieïad i chaos. JesteĂcie szkodliwsi dla popieranego przez was samych „istniejÈcego porzÈdku” od potÚpionych przez was „przewrotowców”, bo utoĝsamiacie ten „istniejÈcy porzÈdek” z zanieczyszczaniem sumieñ, z kïamstwem i obïudÈ. *** Dotychczas wystÚpowaïem w roli prokuratora. Nie domagaïem siÚ wprawdzie „ukarania przestÚpców”, choÊby dla tego, ĝe w caïej Galicji nie znalazïbym sÚdziów uprawnionych moralnie do wydawania podobnych wyroków; ale wywody moje byïy tego rodzaju, ĝe jeĝeli obywatel galicyjski zgodzi siÚ z niemi i przyzna mi choÊ czÚĂciowÈ sïusznoĂÊ, nie moĝe powziÈÊ zbyt wielkiego szacunku dla samego siebie. Spróbujmy teraz stanÈÊ na stanowisku obroñcy. Tout comprendre c’est tout pardonner 1, a wiÚc i my postarajmy siÚ zrozumieÊ przyczynÚ powstania zwyczaju faïszywej fasji. Na faïszywÈ fasjÚ moĝna napadaÊ tylko ze stanowiska moralnego. Wiadomo zaĂ powszechnie, ĝe „politycy” i dyplomaci nie potrze1 Tout comprendre c’est tout pardonner (fr.) – Wszystko zrozumieÊ – to wszystko przebaczyÊ [przyp. BdeC]. 50 JEDEN Z OBJAWÓW MORALNO¥CI… bujÈ siÚ wcale oglÈdaÊ na jakiĂ tam dekalog i na jakieĂ tam przepisy moralnoĂci; a przecieĝ Galicja sïusznie siÚ chlubi, ĝe jest klasycznÈ krainÈ polityków i „mÚĝów stanu”. „Nadludziom” wolno zabijaÊ, kraĂÊ, oszukiwaÊ itp. Do kategorii zaĂ „nadludzi”, którzy pod wzglÚdem moralnoĂci stojÈ na stanowisku „przedludzi”, na stanowisku „antropoidów”, naleĝÈ takĝe rozpolitykowani wyznawcy faïszywej fasji, którzy, zapatrujÈc siÚ na „wielkich” Ăwiata tego, czujÈ siÚ w duszy zupeïnie usprawiedliwionymi. StÈd to nawet „honorowi” pojedynkowicze podpisujÈ pod sïowem „honoru” faïszywÈ fasjÚ i mogÈ nie widzieÊ w tym najmniejszej sprzecznoĂci. OczywiĂcie rzÈd jest dla nich satisfactionsunfähig1, podobnie jak goj dla ¿yda-chasyda, a ¿yd dla antysemity. Tak wiÚc zwykïa „ğlisterska” moralnoĂÊ nie obowiÈzuje panów polityków, dyplomatów, wojowników, ludzi „honoru”, pojedynkowiczów, gazeciarzy; nie obowiÈzuje teĝ ani wïaĂcicieli domów, ani lokatorów. Kogóĝ wiÚc u licha obowiÈzuje? Czyĝby tylko bezdomnych „proletariuszów” i niewolników obecnego ustroju ekonomicznego? A teraz spójrzmy na tÚ sprawÚ jeszcze z innej strony. Czy w czasie wojny obywatel, na którego najezdca [sic! M.S.] nakïada kontrybucjÚ wojennÈ, nie ma prawa ukrywaÊ przed wrogiem swojego majÈtku? Czy w razie napadu zïodziei i rabusiów jesteĂmy moralnie obowiÈzani do rozkïadania przed nimi wszystkich naszych bogactw i zasobów? Czy miÚdzy obdzieranym a obdzierajÈcym, czy miÚdzy Ăwiadomie wyzyskiwanym a Ăwiadomie wyzyskujÈcym moĝe byïa mowa o stosunkach „lojalnych”? Tu chyba hört die Gemütlichkeit auf 2. Moĝna siÚ wprawdzie przyzwyczaiÊ do obdzierania i wyzyskiwania, podobnie jak wÚgorze przyzwyczajajÈ siÚ do odarcia, a raki Satisfactionsunfähig (niem.) – tu: niegodny satysfakcji. NawiÈzanie do okreĂlenia z kodeksu honorowyego, odnoszÈcego siÚ do kogoĂ, kto jest uznany za „niehonorowego”, nie moĝe wiÚc ani czuÊ siÚ obraĝony, ani samemu obraziÊ, a dalej – nie moĝe byÊ wyzwany na pojedynek, ani nie przyjmuje siÚ jego wyzwania. 2 Hört die Gemütlichkeit auf (niem.) – Koñczy siÚ dobrodusznoĂÊ [przyp. BdeC]. 1 JEDEN Z OBJAWÓW MORALNO¥CI… 51 do gotowania ich ĝywcem, ale do tego dochodzi siÚ stopniowo, powoli. Zbyt szybko zarzÈdzony rabunek nawet w najdobroduszniejszym czïowieku wywoïuje chÚÊ odwetu. A czy pewne systemy podatkowe nie sprawiajÈ wraĝenia systemów rabunkowych i drapieĝnych? Czy ğskus nie musi robiÊ wraĝenia natrÚtnego wroga, ciÈgle zaglÈdajÈcego czïowiekowi do gardïa, jeĝeli kaĝdy kÈsek, co siÚ do ust kïadzie, obïoĝony jest podatkiem, jeĝeli podatki opïaca siÚ nie od dochodów, ale od wydatków i od najpierwszych potrzeb ĝycia? Brakuje tylko tego, aĝeby kazano pïaciÊ podatek od powietrza, którym oddycha „wolny obywatel”, aĝeby temu obywatelowi zawiÈzano na szyi krawat, ĂciÈgany i zamykany na klucz przez urzÚdników skarbowych, krawat, tamujÈcy oddychanie obywateli, zalegajÈcych z podatkiem, a rozluěniany dopiero po opïaceniu podatku. Takie urzÈdzenia podatkowe muszÈ rozwijaÊ w duszach obywateli uczucia wrogie dla ğskusu. Przy tym „wolny obywatel” nie zdaje sobie sprawy ze ěródïa podobnych podatków; zapomina, ĝe przecieĝ podatki owe nakïadajÈ i uchwalajÈ jego wïaĂni przedstawiciele, jego posïowie, jego radni magistraccy; on widzi tylko wykonawców, widzi urzÚdników, widzi egzekucjÚ. Na nich teĝ przenosi swojÈ nienawiĂÊ i ich stara siÚ oszukiwaÊ wszelkimi sposobami. Maïo go zaĂ to obchodzi, ĝe za ğskusem stoi rzÈd uwielbiany oraz broniony „istniejÈcy porzÈdek spoïeczny”. TakÈ jest psychologia oszustw podatkowych, takÈ jest psychologia faïszywej fasji. Dlaczego jednak takie same warunki psychiczne stworzyïy prawo zwyczajowe faïszywej fasji w samej tylko Galicji, gdy tymczasem innym krajom austriackim to prawo zwyczajowe jest, jak twierdzÈ, caïkiem obce? Pytanie to pozostawmy bez odpowiedzi. *** OczywiĂcie „wolny obywatel galicyjski” zrósï siÚ z tym prawem zwyczajowym, czuje siÚ w nim jak w swoim ĝywiole i pragnie je zachowaÊ jak najdïuĝej. Gdyby byïo inaczej, to przecieĝ sïyszelibyĂmy 52 JEDEN Z OBJAWÓW MORALNO¥CI… o gïoĂnych protestach i o usiïowaniach dÈĝÈcych do usuniÚcia faïszywej fasji. Nie majÈc tedy nadziei, ĝeby ktokolwiek inny zwróciï uwagÚ na ten chwalebny zwyczaj galicyjski, zdecydowaïem siÚ sam wystÈpiÊ; zdecydowaïem siÚ zaĂ gïównie dla tego…, ĝe mi ĝal. ¿al mi wszelkiego rodzaju niewolników i nieszczÚsnych oğar vis maioris1. ¿al mi osób stojÈcych na czele wiÚkszych grup spoïecznych, które to osoby, pragnÈc zachowywaÊ dziesiÚcioro przykazañ, muszÈ jednak pÚdziÊ caïe stada ludzi na rzeě, muszÈ kazaÊ zabijaÊ i w obïudny sposób usprawiedliwiaÊ to swoje niemoralne postÚpowanie jakimiĂ wyĝszymi wzglÚdami. ¿al mi nauczycieli, którzy, bÚdÈc przekonani o caïej bezcelowoĂci i jaïowoĂci przyjÚtego systemu wychowania, muszÈ jednak naginaÊ karku i chodziÊ bez szemrania w tym jarzmie. ¿al mi sÚdziów, dziaïaczy politycznych i ĝoïnierzy, którzy muszÈ byÊ zabójcami wbrew sumieniu, wbrew instynktom, wbrew uczuciu. ¿al mi pojedynkowiczów, którzy, uznajÈc w gïÚbi duszy caïÈ ohydÚ, bezeceñstwo i idiotyzm tej instytucji „honorowej” (sit venia verbo2), pod naciskiem jednak gïupich przesÈdów i tak zwanej „opinii publicznej” (tj. wrzasków haïastry, ĝÈdnej skandalu), wyzywajÈ na pojedynek lub teĝ, wyzwani, stajÈ do niego. ¿al mi prostytutek, które, majÈc instynkta co najwyĝej monogamiczne, zmuszone sÈ jednak pod naciskiem warunków ekonomicznych uprawiaÊ ze wstrÚtem zawodowÈ poliandriÚ. ¿al mi indywiduów zmieniajÈcych wyznanie za pieniÈdze lub dla stanowiska, a czujÈcych w gïÚbi duszy, ĝe dopuszczajÈ siÚ podïoĂci. ¿al mi publicystów i „uczonych” handlujÈcych swoimi „przekonaniami”, ale jeszcze niezupeïnie pozbawionych sumienia. ¿al mi nareszcie niedostatecznie zasymilowanego obywatela galicyjskiego, który siÚ kurczy i wije w szponach etyki autonomicznej i pragnÈïby siÚ z nich wyrwaÊ. 1 2 Vis maioris (ïac.) – siïy wyĝszej, siïy ĝywioïowej [przyp. BdeC]. Sit venia verbo (ïac.) – z przeproszeniem [przyp. BdeC]. JEDEN Z OBJAWÓW MORALNO¥CI… 53 Co innego jeĝeli kto wszystkie te kunszta i procedery uprawia con amore1. Tyran i okrutnik z urodzenia, stawiajÈcy otwarcie, z caïym cynizmem skoñczonego bandyty „siïÚ przed prawem”, zïodziej i rozbójnik zawodowy, Messalina z instynktów i popÚdów, pojedynkowicz oddany temu sportowi z zamiïowania, jegomoĂÊ uwaĝajÈcy handel sumieniem i rzekomÈ zmianÚ religii za takie samo ěródïo dochodu, jak wszelkie inne przedsiÚbiorstwo, figura porca2 wynajmujÈca siÚ z lekkim sercem redaktorom najsprzeczniejszych kierunków, obywatel galicyjski uwaĝajÈcy faïszywÈ fasjÚ za dogmat ĂwiÚty i nietykalny – wszystkie takie indywidua ani wspóïczucia naszego, ani ĝalu wcale nie potrzebujÈ. O takich teĝ i mnie wcale nie chodzi. Chodzi mi tylko o takich, co, czujÈc caïÈ ohydÚ pewnego czynu, popeïniajÈ go jednak z musu; a mniemam, ĝe takich jest nierównie wiÚcej, aniĝeli byĂmy przypuszczali, sÈdzÈc jedynie z pozorów. Przykro mi teĝ jest myĂleÊ, ĝe tym ludziom, z natury dobrym i szlachetnym, mogÚ sprawiÊ ból swoim wystÈpieniem. Ale co robiÊ, jeĝeli bolesna operacja niezbÚdnÈ jest do wyleczenia chorego? A choroba w danym razie jest bardzo powaĝna. ProszÚ teĝ nie sÈdziÊ, jakoby mi przy tym chodziïo gïównie o szkodÚ, jakÈ skutkiem faïszywej fasji ponosi pañstwo; nierównie bowiem wiÚkszÈ szkodÚ ponosi dane spoïeczeñstwo. Tak zwane „pañstwo” ma samo dosyÊ Ărodków do bronienia swoich interesów; ma na swoje rozkazy setki tysiÚcy bagnetów, ma przymus w formach najrozmaitszych. Jestem wiÚc przeciwnikiem faïszywej fasji nie ze wzglÚdów abstrakcyjnych, nie dlatego, ĝe jest ona wysoce niesprawiedliwÈ wobec opiekuñczego rzÈdu, ale muszÚ jÈ potÚpiÊ dlatego, ĝe demoralizuje spoïeczeñstwo do szpiku koĂci, ĝe jest nigdy niewysychajÈcym ěródïem gangreny moralnej, ěródïem zgnilizny i korupcji powszechnej. PrzyjÈwszy faïszywÈ fasjÚ za jednÈ z podstaw dziaïania, mamy prawo, za przykïadem jednego z „bohaterów” komedii Dobrzañskiego Złoty cielec, powtarzaÊ sobie bez ogródki: Pan jesteś złodziej, ja jestem Con amore (wï.) – z zamiïowaniem [przyp. BdeC]. Figura porca – wyraĝenie wïoskie, dosïownie: figura świńska, tj. szuja, szubrawiec [przyp. BdeC]. 1 2 54 JEDEN Z OBJAWÓW MORALNO¥CI… złodziej, wszyscy jesteśmy złodzieje i moĝemy sobie tego nawzajem powinszowaÊ Jest to najwiÚksza „nÚdza galicyjska”, bo nÚdza moralna, nÚdza wytwarzajÈca nie nÚdzarzy, ale nÚdzników. Co sÈ wobec niej owe marne i wstrÚtne walki tak zwanych „stronnictw”, owe wymyĂlania sobie, owe zohydzania siÚ wzajemne!? W kraju trÚdowatych trÈd jest normalnym stanem wszystkich mieszkañców; nietrÚdowaty musi byÊ uwaĝany za ğzycznie upoĂledzonego. Gdzie wszyscy ulegajÈ trÈdowi moralnemu, wytwarza siÚ atmosfera moralna, w której nie wolno byÊ uczciwym pod groěbÈ proskrypcji. Gdzie wszyscy muszÈ byÊ zïodziejami i oszustami, tam zïodziejstwo i oszustwo przestajÈ byÊ zboczeniem moralnym, przestajÈ byÊ grzechem, a stajÈ siÚ normÈ postÚpowania. Jaki by to byï gwaït, gdyby pojawiïa siÚ jakaĂ choroba epidemiczna, np. cholera, tyfus, dĝuma! Tu zaĂ mamy do czynienia z tak strasznÈ zarazÈ, jak korupcja ogólna, z zarazÈ niepozwalajÈcÈ byÊ zdrowym moralnie ĝadnemu indywiduum mieszkajÈcemu w danych granicach politycznych – a jednak zamiast krzyczeÊ wniebogïosy ratunku! ratunku! przechodzimy sobie nad caïÈ tÈ sprawÈ do porzÈdku dziennego. A dlaczego? Dlatego, ĝe gnijemy i zĝyliĂmy siÚ ze zgniliznÈ; dlatego ĝe ĝyjemy w bïocie, dlatego, ĝe oddychamy zatrutem powietrzem i straciliĂmy zdolnoĂÊ odczuwania niebezpieczeñstwa. *** Panowie od wielkiej polityki, matadory „stronnictw powaĝnych” z uporem sroki lub papugi powtarzajÈcy wiecznie tÚ samÈ piosnkÚ o niezdrowych prądach, o przewrotowcach, o bluźnierczych książkach i czasopismach, panowie pragnÈcy klin klinem wybijaÊ, a na „bakcylusa socjalizmu” doradzajÈcy „antydot antysemityzmu”1, godzÈ Nie mogÚ siÚ powstrzymaÊ, aĝeby dla tych panów „zachowawców”, walczÈcych pod sztandarem „prawdziwego katolicyzmu” i nawet „prawdziwego chrzeĂcijañstwa” w towarzystwie „miïoĂci bliěniego”, nie daÊ próbki zalecanego przez nich lekarstwa. Oto co miÚdzy innymi pisze jeden z fabrykantów owego upragnionego przez „zachowawców” „antydotu”, owego „antysemityzmu”, bÚdÈcego codziennÈ strawÈ umysïowÈ znacznego zastÚpu „inteligencji” galicyjskiej: Gdyby Dreyfusa jako szpiega powieszono, nie byłoby dziś 1 JEDEN Z OBJAWÓW MORALNO¥CI… 55 siÚ najzupeïniej z tym stanem rzeczy i nie zwracajÈ uwagi na takie drobnostki. OczywiĂcie oszustwo endemiczne, przybierajÈce formÚ faïszywej fasji, nie narusza równowagi spoïecznej, nie jest „objawem zgnilizny moralnej”, nie grozi „istniejÈcemu porzÈdkowi”, bo jest przecieĝ jego naturalnym wypïywem, jego prawowitym dzieckiem. Z tej wiÚc strony nie ma co oczekiwaÊ protestu przeciw faïszywej fasji. A nawet sïyszÚ juĝ gïosy oburzenia: My stoim na straży pamiątek narodowego kościoła, a tu oto jakiĂ „obcopañstwowiec”, „przez nikogo do tego nieupowaĝniony”, oĂmiela siÚ bluěniÊ przeciwko zwyczajom, uĂwiÚconym wieloletniÈ tradycjÈ”. PojmujÚ najzupeïniej wasze gïÚbokie oburzenie, ïaskawi panowie, i mocno siÚ wstydzÚ, ĝem je wywoïaï swojÈ gadaninÈ; raczcie jednak uwzglÚdniÊ pewne okolicznoĂci ïagodzÈce i pozwólcie mi siÚ usprawiedliwiÊ. Jeden z profesorów Uniwersytetu Warszawskiego, dziĂ juĝ nieĝyjÈcy M. A. K., chlubiï siÚ absolutnym brakiem powonienia i zapewniaï swoich znajomych: ÆÌ¿ÄÑÄ, ÃÊÞ ËÄÌÞ ÐÍÁÄÏ×ÄÌÌÍ ÁÐÄ Ï¿ÁÌÍ ÐÇÃÄÑÛ ÇÊÇ Á ÌÒÅÌÇÉÄ, ÇÊÇ Á ÕÁÄÑÌÇÉÄ1. SzczÚĂliwy! Nie mniej szczÚĂliwi sÈ ludzie, którym albo od urodzenia brak powonienia moralnego, albo u których powonienie to ulegïo stÚpieniu i zanikowi, albo teĝ – i to juĝ najwyĝszy bïogostan tej kategorii – którzy, bÚdÈc obdarzeni instynktami przewrotnymi, na wzór niektórych dekadentów dzisiejszych lubujÈ siÚ w smrodzie. Ja niestety nie mam szczÚĂcia naleĝeÊ do rzÚdu tych wybrañców, a, mieszkajÈc w okolicy zaraĝonej i zanieczyszczonej, pragnÚ przede wszystkim usunÈÊ ěródïo zarazy. Nie jestem teĝ, na swoje nieszczÚĂcie, pozbawiony pewnej wraĝliwoĂci spoïecznej, która nie pozwala mi zachowywaÊ siÚ obojÚtnie wobec krzyczÈcych niesprawiedliwoĂci i pcha miÚ do walki, choÊ zwykle bezskutecznej. tyle kłopotu, sprawa byłaby załatwiona merytorycznie, Europa nie byłaby dręczona wątpliwościami, a c o n a j w a ż n i e j s z a i c o w c a l e n i e j e s t b a g a t e l ą , j e d n e g o Ż y d a b y ł o b y m n i e j n a ś w i e c i e [przyp. BdeC]. 1 ¦Ì¿ÄÑÄ, ÃÊÞ ËÄÌÞ ÐÍÁÄÏ×ÄÌÌÍ ÁÐÄ Ï¿ÁÌÍ ÐÇÃÄÑÛ ÇÊÇ Á ÌÒÅÌÇÉÄ, ÇÊÇ Á ÕÁÄÑÌÇÉÄ (ros.) – Wiesz pan, dla mnie zupeïnie wszystko jedno – siedzieÊ w wychodku czy teĝ w ogródku [przyp. BdeC]. 56 JEDEN Z OBJAWÓW MORALNO¥CI… Tutaj moĝe miÚ spotkaÊ sïuszny poniekÈd zarzut, ĝe, bÚdÈc „uczonym” obowiÈzanym przede wszystkim pracowaÊ naukowo, wdajÚ siÚ pomimo to w takie rzeczy i tracÚ czas na próĝno. Sam siÚ z tym najchÚtniej zgadzam. Ale jeĝeli tak, to, myĂlÈc konsekwentnie, powinniĂmy wymagaÊ, aĝeby uczony znosiï obojÚtnie faïszowane jedzenie, zïe powietrze itd. Traci on czas na otwieranie okien w mieszkaniu, na dezynfekcjÚ, na stosowanie przepisów higieny. Jeĝeli zaĂ taka strata czasu jest dozwolonÈ, to nie powinniĂmy teĝ mieÊ za zïe dÈĝenia do usuniÚcia cuchnÈcej atmosfery moralnej. A choÊby nawet nie byïo widoków na skuteczne jej usuniÚcie, to wolno przynajmniej zwróciÊ na niÈ uwagÚ. Nie proponujÚ teĝ ĝadnych lekarstw na opisanÈ przeze mnie chorobÚ. Ja stawiam tylko diagnozÚ; terapia naleĝy do kogo innego1. *** Wiem, ĝe tylko niewielu przyzna mi sïusznoĂÊ. Wywoïam z pewnoĂciÈ „ogólne oburzenie” i „grozÚ ĂwiÚtÈ”. OczekujÚ caïego kubïa pomyj od pewnych „organów opinii publicznej”, ale oczekiwanie to nie napeïnia miÚ trwogÈ, a nawet wcale mnie nie wzrusza. Gromy ciskane przez tego rodzaju „publicystów” uwaĝam za prawdziwy dla siebie zaszczyt. Co wiÚcej, gdyby miÚ te „organa opinii publicznej” pochwaliïy, przypuszczaïbym, ĝe popeïniïem jakÈĂ nikczemnoĂÊ. KoñczÚ oĂwiadczeniem, ĝe wystÈpiïem z tÈ broszurÈ po prostu dla tego, ĝe nie mogïem nie wystÈpiÊ, dlatego, ĝe nakazywaïo mi to moje sumienie. Nie ïudzÚ siÚ jednak nadziejÈ, aĝeby wystÈpienie moje osiÈgïo [sic! – M.S.] jaki skutek praktyczny. PrzyznajÚ, ĝe wystÈpienie to jest w wysokim stopniu nieoportunistyczne; ale, gardzÈc z gïÚbi duszy wszelkim oportunizmem, uwaĝam siÚ we wïasnych oczach za zupeïnie usprawiedliwionego. Kraków, w grudniu 1897 r. [Kraków 1898. Wydane nakïadem autora] Podobno nowa ustawa podatkowa ma miÚdzy innymi dobroczynnymi skutkami poïoĝyÊ takĝe koniec prawu zwyczajowemu faïszywej fasji, a przez to wywrzeÊ w tej dziedzinie wpïyw umoralniajÈcy. Jeĝeli tak, to serdecznie siÚ z tego cieszÚ i ĝyczÚ powodzenia [przyp. BdeC]. 1 MY¥LI NIEOPORTUNISTYCZNE Odprto navadno uhó in okó, a usta zaprta mi nosi; Ìe tréba, odpri pa še usta srÌnó, nikjér dovolitve ne prosi. S. GregorÌiÌ, Samostanski vratar I 1. Nic tak nic kompromituje czïowieka jak szczeroĂÊ. 2. Czïowiek ze zdaniem niezaleĝnym draĝni tak samo szlachetne instynkta tïumów prawomyĂlnych, jak obcy przybysz draĝni psy danej miejscowoĂci. Jeden pies zaintonuje nagankÚ, a caïa gromada wtóruje mu, naszczekujÈc i napadajÈc. Ale doĂÊ jest we wïaĂciwym czasie pokazaÊ zÚby tej haïastrze, a cofnie siÚ z podwiniÚtymi ogonami. Inaczej niezawodnie rozszarpie. 3. Sztuka ĝycia polega czÚsto na tym, aĝeby siÚ nie zdradzaÊ z rozumem przed luděmi. 4. Ludzie dzielÈ siÚ na takich, co siÚ do swoich bïÚdów nigdy i przed nikim nie przyznajÈ, na takich, co siÚ przyznajÈ tylko przed samymi sobÈ, i nareszcie na takich, co siÚ przyznajÈ nie tylko przed samymi sobÈ, ale takĝe przed innymi. Ci ostatni najgorzej wychodzÈ. 5. JednÈ z najczÚĂciej spotykanych a nieuleczalnych chorób jest obïÚd wielkoĂci i nieomylnoĂci. 6. Gdyby miÚ zapytano, jakich ludzi jest najwiÚcej, odpowiedziaïbym: nieomylnych. Nieomylni sÈ ludzie partii; nieomylni sÈ czïonkowie towarzystw wzajemnej adoracji; nieomylni – politycy i dyplomaci; nieomylni sÈ znachorzy i wróĝbici; nieomylni sÈ wszyscy dogmatycy; nieomylni – augurowie i olimpijczycy; nieomylni sÈ zwierzchnicy; nieomylni – „przodownicy narodu”; nieomylni sÈ gazeciarze. Nareszcie wszyscy smarkacze i gïupcy sÈ nieomylni. „Nieomylników” wystarczyïoby na objÚcie zwierzchnictwa w nieograniczonej iloĂci trzód wyznaniowych. PrzyznajÈcych siÚ do bïÚdu z latarniÈ szukaÊ naleĝy. 7. Próbka ludzkiego obïÚdu wielkoĂci (mania grandiosa): jeĝeli Hund lub Wolf jest imieniem pospolitym (appellativum), to jego 58 MY¥LI NIEOPORTUNISTYCZNE szczekanie nie moĝe obraziÊ; jeĝeli zaĂ Hund lub Wolf bierze siÚ w znaczeniu imienia wïasnego (nomen proprium), to wyrzÈdzona przezeñ „obraza” moĝe byÊ „zmyta tylko krwiÈ”, wszystko jedno, czy krwiÈ jego samego czy teĝ „obraĝonego”. II 8. Religia serc naiwnie wierzÈcych zasïuguje na uznanie i szacunek choÊby dlatego, ĝe wprawia duszÚ do dÈĝeñ idealnych i uszlachetniajÈcych. 9. W licznych utrapieniach ĝycia jedynymi staïymi pocieszycielkami powinny by byÊ: religia, nauka i sztuka, kaĝda z nich w mniejszym lub wiÚkszym stopniu, stosownie do indywidualnoĂci cierpiÈcego. Jednakĝe nawet z tych pocieszycielek potrağono zrobiÊ narzÚdzia mÚki i katuszy. 10. Uganianie siÚ za „estetykÈ” praktycznÈ jest jednym z najbardziej rozkïadowych czynników w ĝyciu rodzinnym i spoïecznym. Z zewnÈtrz blichtr i piÚkny wyglÈd, a pod spodem brud, nieporzÈdek, nieïad i niezaradnoĂÊ. 11. SÈ dwa egoizmy: egoizm zadowolenia z siebie i egoizm smutku. Pierwszy jest wrodzony, drugi rozwija siÚ wskutek cierpieñ i nieszczÚĂÊ. Pierwszy robi ludzi szczÚĂliwymi, drugi nieszczÚĂliwymi. III 12. Znakomita wiÚkszoĂÊ ludzi znajduje siÚ w stanie chronicznego przyÊmienia umysïu. 13. Nie dÈĝ do ĂwiadomoĂci, bo zatruje ci ona ĝycie, wykazujÈc, ĝe albo jesteĂ przestÚpcÈ, albo teĝ doĝywotnim skazañcem. IV 14. Najmarniejszym rodzajem „przekonañ” jest bezprzekonaniowoĂÊ, czyli oportunizm. Staïym i nigdy niewysychajÈcym ěródïem demoralizacji jest oportunistyczne traktowanie dziesiÚciorga przykazañ. MY¥LI NIEOPORTUNISTYCZNE 59 Staïym i nigdy niewysychajÈcym ěródïem anarchii jest oportunistyczne traktowanie prawd naukowych. V 15. „NastrojowoĂÊ” dekadentów, rozstrojowców, impresjonistów, delirantów i innych zwiastunów „nowej ery” w twórczoĂci artystycznej jest tylko dalszym ciÈgiem i nowÈ odmianÈ, a czÚsto tylko karykaturÈ mistycyzmu, wizjonerstwa i romantyzmu. 16. Apoteoza „nastrojowoĂci” stoi na równi z oddawaniem czci pasjonatom, kapryĂnikom i w ogóle ludziom nieznajÈcym – ani dla swoich sÈdów, ani teĝ dla swoich dziaïañ – innego kryterium, jak tylko popÚd chwilowy i przemijajÈce usposobienie. 17. Spoïeczeñstwo polskie jest gruntem nadzwyczaj podatnym do rozkwitu „nastrojowoĂci” w sztuce. Przecieĝ ĝadne chyba spoïeczeñstwo tak ïatwo siÚ nie rozpala i nie powoduje siÚ kaprysem i nieuzasadnionym widzimisiÚ. Kiedy jest wïaĂciwie bardzo dobrze, kiedy sÈ wszelkie dane do pomyĂlnego rozwoju ĝycia narodowego, wrzeszczy siÚ zajadle, ĝe „gorzej byÊ nie moĝe”. ’askawy zaĂ uĂmiech grzecznego dygnitarza wprawia w zachwyt cielÚcy i wzbudza jak najdalej siÚgajÈce nadzieje. Jak tam „nastrój” krwioĝerczy i zïowrogi, tak tu znowu „nastrój” dziwnie optymistyczny dadzÈ siÚ objaĂniÊ jedynie chyba tylko sïabo funkcjonujÈcym mózgiem. 18. Rozwarta przed impresjonistami politycznymi przepaĂÊ bezdenna nÚci ich ku sobie z tak niepokonanÈ siïÈ i sprawia im tak potÚĝny zawrót gïowy, ĝe, zamknÈwszy oczy na wszystko, rzucajÈ siÚ w niÈ na oĂlep i gubiÈ caïÈ przyszïoĂÊ narodu. Pereat mundus, fiat stultitia!1 19. Pewnik „ğlozoği polskiej”: tañczÚ, wiÚc jestem. 1 Pereat mundus, fiat stultitia (ïac.) – parafraza ïaciñskiego powiedzenia Pereat mundus fiat iustitia (Niech zginie Ăwiat, byleby siÚ staïo zadoĂÊ sprawiedliwoĂci), którÈ moĝna tu rozumieÊ takĝe w sensie: ‘choÊby Ăwiat przeminÈï, gïupota zostanie’. 60 MY¥LI NIEOPORTUNISTYCZNE VI 20. Jednym z najbanalniejszych kïamstw konwencjonalnych jest mniemanie, jakoby miïoĂÊ samczo-samicza miaïa uszlachetniaÊ serce i podnosiÊ ducha. 21. LekkomyĂlne ĝenienie siÚ „z miïoĂciÈ” musi byÊ chyba „wystÚpkiem”; zamienia ono bowiem niejednokrotnie poĝycie maïĝonków na doĝywotni dom kary… bez poprawy. 22. Tak strasznie rozwielmoĝniona w spoïeczeñstwach „cywilizowanych” rozpusta zmysïowa, unicestwiajÈca szczÚĂcie jednostek i rodzin i uniemoĝliwiajÈca w jej wïasnej dziedzinie prawdziwÈ i peïnÈ rozkosz podnioĂlejszego rodzaju, jest najczÚĂciej wynikiem autosugestii albo teĝ sugestii ze strony otoczenia. 23. Kto choÊby raz w ĝyciu uwaĝaï siostry i córki swych „bliěnich” czy teĝ „wspóïobywateli” za narzÚdzia rozkoszy, ten nie ma prawa wystÚpowaÊ w obronie zasad czy to konserwatywnych, czy teĝ postÚpowych. Obrona nietykalnoĂci rodziny nie licuje ani z wyrywaniem z ïona rodzin dziewczÈt i wcielaniem ich w szeregi „tolerowanych” i „kontrolowanych”, w szeregi naruszajÈcych szóste przykazanie legalnie, za zgodÈ wïadz, ani teĝ z wyrywaniem z ïona rodzin synów i wcielaniem ich w szeregi legalnych przestÚpców przeciwko piÈtemu przykazaniu. Kto zaĂ w roli reformatora ludzkoĂci prawi piÚkne sïówka o równoĂci i o jednakowym prawie wszystkich do ĝycia, do pracy etc., etc., ten niech nie poniewiera jednoczeĂnie caïÈ poïowÈ ludzkoĂci, ten niech nie poniewiera nieszczÚĂliwymi istotami, dla których los staï siÚ niewymownie okrutnym. Miejcie odwagÚ myĂlenia, panowie! Powiedzcie: albo tak, albo owak; albo braterstwo, równoĂÊ praw i sprawiedliwoĂÊ, albo teĝ wyzysk, wyuzdanie i poniewieranie jednych przez drugich. Inaczej jesteĂcie tylko obïudnikami i faryzeuszami. 24. Dla zdobycia samiczki kaĝdy uĝywa takich Ărodków, jakimi rozporzÈdza. Sïowik i tenor czarujÈ Ăpiewem, elegant – piÚknym krawatem i ïadnie zakrÚconymi wÈsikami, wojak – marsowÈ postawÈ i urokiem munduru. Podobnie niejeden „myĂliciel” i „ğlozof” stara siÚ utorowaÊ sobie drogÚ do „serca” samiczki, „rozwijajÈc” jej umysï przez wspólne studiowanie – stosownie do mody lub do wïasnej specjalnoĂci – bÈdě to Darwina i Haeckla, bÈdě teĝ Spencera, Milla, bÈdě MY¥LI NIEOPORTUNISTYCZNE 61 teĝ Marksa i Lassalle’a, bÈdě teĝ Krafft-Ebinga, bÈdě teĝ Przybyszewskiego, bÈdě teĝ nareszcie Platona, Toïstoja lub tp. Jeĝeli przyznajÈ siÚ do tego otwarcie, wszystko jest w porzÈdku. Gorzej jednak wyglÈda ta sprawa, jeĝeli zamiast wïaĂciwego celu podstawia siÚ obïudnie inne, a np. zawracanie gïowy Platonem nazywa siÚ uprawianiem „miïoĂci platonicznej”. Wtedy podobni „myĂliciele” i „ğlozofowie” stajÈ na równi z owymi „misjonarzami” wolterowskimi, nawracajÈcymi niewierne owieczki w sposób wcale niedwuznaczny. 25. Usprawiedliwianie wojen i zaborów jakÈĂ „ideowoĂciÈ”, jakimĂ dÈĝeniem do wymyĂlonego „dobra” itp. stoi na równi z wykrÚtami uĝywanymi przez rozmaitych „nadludzi”, rozmaitych „myĂlicieli”, „ğlozofów” i „wieszczów”, którzy, dla usprawiedliwienia swych kaprysów i zachcianek, swej swawoli i swego wyuzdania zmysïowego, wprowadzajÈ „nagÈ duszÚ” wraz z caïym przyborem frazesów i piÚknych sïówek o wszechpotÚdze „miïoĂci”, o „postÚpie dusz” itp. Tak jedno, jak drugie jest albo Ăwiadomym kïamstwem, albo teĝ naiwnym ïudzeniem samego siebie. Nierównie uczciwiej i naturalniej jest powiedzieÊ po prostu: „wojujÚ, bo chcÚ zagrabiÊ, bo czujÚ w duszy krwioĝerczoĂÊ, bo jestem potomkiem ludoĝerców i rozbójników”. „IdÚ na wojnÚ, bo jestem tchórzem i bojÚ siÚ, bÈdě to zwykïej kary za dezercjÚ; bÈdě teĝ «opinii publicznej»”. „Zdradzam ĝonÚ lub „mÚĝa”, „cudzoïoĝÚ”, „uwodzÚ”, rujnujÚ szczÚĂcie kobiet oraz caïych rodzin, wïasnych i obcych – bo dogadza to mojej zmysïowoĂci, bo czujÚ tego potrzebÚ; bo jestem zuchwaïym samcem lub teĝ rozwydrzonÈ samicÈ; bo jestem potomkiem w prostej linii poligamistów i gwaïcicieli, potomkiem gorylów i dumnych rycerzy, uprawiajÈcych z dobrym skutkiem ius primae noctis. Co tu ma do roboty „naga dusza”, „harmonia i postÚp dusz”, „miïoĂÊ platoniczna” itd., itd.? Tak, tak, moi panowie! raubrittery ducha, „anarchiĂci” i „indywidualiĂci”, tj. Übermensche nieuznajÈcy ĝadnych obowiÈzków! VII 26. Dla podtrzymania autorytetu wĂród tïumów niezbÚdne sÈ bajki, sztuki ïamane i kuglarstwa. 62 MY¥LI NIEOPORTUNISTYCZNE 21. Akcje z gïupoty ludzkiej sÈ najpewniejszymi. PrzedsiÚbiorstwa i stowarzyszenia oparte na takich akcjach bÚdÈ istnieÊ wiecznie. 28. Nieprzebrane skarby gïupoty ludzkiej nadajÈ siÚ równie dobrze do eksploatacji jak wszelkie inne. Toteĝ zrÚczni przedsiÚbiorcy wyĂmienicie je eksploatujÈ i ciÈgnÈ z nich niezmierne korzyĂci. 29. Oburzanie siÚ znachorów i legendziarzy na myĂlicieli ewolucjonistycznych i to oburzanie siÚ dochodzÈce nawet do podjudzania tïumów, aĝeby w odpowiedni sposób rozprawiïy siÚ z zuchwalcami naruszajÈcymi ciszÚ i gïadkÈ powierzchniÚ bagna myĂlowego, jest czÚsto gÚsto objawem prostej zawiĂci nieuka ku oĂwieconemu. Osobnik, operujÈcy z trudnoĂciÈ zaledwie czterema dziaïaniami arytmetycznymi, spoglÈda z nienawiĂciÈ na tego, kto posiadï tajniki wyĝszej matematyki. Rachunek nieskoñczonoĂciowy, pojÚcie rozwojowoĂci i determinizmu dostÚpne sÈ tylko niewielu umysïom, a stÈd prosty wniosek, ĝe muszÈ byÊ faïszem i zbrodniÈ. Tego zaĂ rodzaju „zdemokratyzowana” logika jest nierównie czÚstszÈ, niĝ siÚ na pozór zdaje. Stanowi ona bowiem podstawÚ rozumowania wielu, nawet okrutnie uczonych mÚĝów. Pod godïem, ĝe „lud siÚ nigdy nie myli” abdykujemy z rozumu przed tïumem, a wïaĂciwie przed jego zrÚcznymi hersztami. Z tego ěródïa czerpie soki oĝywcze uwielbienie dla dzisiejszego parlamentaryzmu i gïosowania powszechnego, ĂciĂle zwiÈzane ze stanem wiedzy, w którym nie wiadomo, czy dzisiejsze 2 x 2 = 4 bÚdzie takĝe jutro 4. StÈd chwiejnoĂÊ, niepewnoĂÊ, bezïad myĂli i jej najzupeïniejsza anarchia. StÈd teĝ wyprawy rozbójnicze na myĂl wolnÈ i niezaleĝnÈ urzÈdzane przez motïoch kierowany widzialnÈ lub niewidzialnÈ rÚkÈ jawnych lub teĝ ukrytych podĝegaczy. VIII 30. Jak nawet w matematyce potrzebne sÈ „iloĂci urojone”, tak teĝ w ĝyciu indywidualnym i spoïecznym mogÈ oddawaÊ wielkÈ przysïugÚ iloĂci urojone innego rodzaju. 31. Przed Ăwiatïem nauki pierzchajÈ mgliste dumania o nieskoñczonoĂciach. MY¥LI NIEOPORTUNISTYCZNE 63 32. Pod dziaïaniem teologii ulatnia siÚ religijnoĂÊ, pod dziaïaniem logiki i matematyki ulatnia siÚ teologia. IX 33. Kaĝdy czïowiek jest ĝywym kwitem wydanym jego matce na przebyte przez niÈ cierpienia. 34. CelowoĂÊ przyrody ze stanowiska komarowego: ludzie i inne zwierzÚta ciepïokrwiste istniejÈ po to, aĝeby swojÈ ciepïÈ krwiÈ umoĝliwiaïy naszym ĝonom, paniom komarzycom, znoszenie jaj. X 35. Jakĝeĝ powolnie dokonywa siÚ endosmoza najprostszych i najelementarniejszych zasad moralnoĂci, takich jak nie czyń drugiemu tego, co tobie niemiło, nie zabijaj itd! Przecieĝ nawet oğcjalni gïosiciele moralnoĂci, chociaĝ powtarzajÈ bezmyĂlnie te zasady, to jednak w tej samej chwili gotowi sÈ zarówno sami postÚpowaÊ wrÚcz przeciwnie, jako teĝ zachÚcaÊ innych do czynów zadajÈcych tym zasadom kïam oczywisty. Zasady owe krÈĝÈ tylko w Ărodowisku moralnym, w którym ĝyjÈ podobne indywidua, ale do ich wnÚtrza, z powodu ich gruboskórnoĂci moralnej, przedostaÊ siÚ nie mogÈ. XI 36. MoralnoĂÊ zawodowych próĝniaków, pojedynkowiczów i raubritterów godzi siÚ doskonale z wszelkÈ obïudÈ i z wszelkim oszustwem. Pojedynkowicze i raubrittery, ludzie „honorowi”, ale bez sumienia i uczciwoĂci, pïacÈ skrupulatnie dïugi karciane, ale z najzimniejszÈ krwiÈ zabijajÈ, kradnÈ, krzywdzÈ i uwodzÈ. 37. WyzwaÊ „bliěniego” na pojedynek, godziÊ na ĝycie cudze i wïasne, a nastÚpnie, po pojedynku, dla zachowania pozorów (pour saiver les apparences) wyspowiadaÊ siÚ… oto próbka „moralnoĂci” dzisiejszych obroñców rodziny, koĂcioïa i pañstwa, próbka „moralnoĂci” obroñców gïównych podwalin istniejącego dziś porządku spo- 64 MY¥LI NIEOPORTUNISTYCZNE łecznego. Mimo woli przychodzÈ na myĂl legendarni bandyci wïoscy, spowiadajÈcy siÚ po zabójstwie albo nawet i przed zabójstwem i przekonani, ĝe wszystko jest w porzÈdku. Pytanie: czy panowie pojedynkowicze traktujÈ religiÚ i „grzechy” wïasne powaĝnie, na serio, czy teĝ jest to sobie tylko konwenansowy „Ġirt” religijny? 38. Pojedynkowicz godzÈcy na ĝycie „bliěniego” jest nieposzlakowany, jest „czïowiekiem honoru”, ale kat usuwajÈcy ze Ăwiata „kwaliğkowanego zbrodniarza” jest istotÈ pogardzanÈ. JegomoĂÊ w todze i birecie podpisujÈcy z zimnÈ krwiÈ wyrok Ămierci nie przestaje byÊ mÚĝem zacnym i szanowanym; skromny zaĂ wykonawca najwyĝszej sprawiedliwoĂci, zakïadajÈcy stryczek na szyjÚ lub oddzielajÈcy toporem gïowÚ od kadïuba, uwaĝany jest za wyrzutka spoïeczeñstwa: O, rÚkÚ karaj, nie Ălepy miecz! 39. Wytresowane przez faryzeuszów gromady dwunogich oddajÈ nierównie wiÚkszÈ czeĂÊ zïemu aniĝeli dobremu. PotÚgi nadziemskie czczone sÈ nie za swojÈ wmawianÈ w nich „dobroÊ”, ale za swojÈ grozÚ i okrucieñstwo. MiÚdzy luděmi znowu czeĂÊ „boskÈ” odbierajÈ nie dobroczyñcy, ale zïoczyñcy ludzkoĂci; nie ci, co ïzy kojÈ i rany gojÈ, ale ci, co rany zadajÈ, co wyciskajÈ strumienie ïez i krwi; nie wielcy pedagogowie, wielcy ğlantropowie, ale wielcy wodzowie, wielcy rozbójnicy, wielcy inkwizytorowie. Nie miïoĂÊ rozpïomienia serca tïumów, ale nienawiĂÊ i ĝÈdza krwi. 40. Gawiedě (tj. ludzkoĂÊ) najïatwiej daje siÚ porywaÊ i entuzjazmowaÊ genialnym egoistom, tj. indywiduom, które tylko wïasnÈ korzyĂÊ majÈ na widoku. To nam objaĂnia powodzenie Napoleonów i innych tego rodzaju opryszków, dla których miliony ludzi poĂwiÚcaïy chÚtnie ĝycie i wszystkie dobra swoje. 41. „Wielcy ludzie” z gatunku kanibalów sÈ dla narodów bardzo kosztownÈ zabawkÈ. Dobrobyt, rozsÈdek, moralnoĂÊ… wszystko to skïada im siÚ w oğerze. 42. Za najwiÚkszych ludzi w oczach tïumów uchodzÈ ci, co streszczajÈ w sobie dzikoĂÊ danej epoki. Napoleon I streszczaï w sobie dzikoĂÊ awanturniczÈ i dezorganizacyjnÈ koñca przeszïego i po- MY¥LI NIEOPORTUNISTYCZNE 65 czÈtku bieĝÈcego stulecia, Bismarck zaĂ – dzikoĂÊ uorganizowanÈ wspóïczesnej nam epoki1. XIII 43. Dla wiÚkszoĂci ludzi prawa, rytuaïy, przepisy i ceremonie zwyczajowe sÈ przede wszystkim dlatego tak cenne, ĝe naruszanie ich daje sposobnoĂÊ do obmawiania i czernienia bliěnich. 44. Rozmaitych przykazañ i przepisów moralnoĂci wyuczamy siÚ ğlologicznie, tj. nie dla tego, aĝeby je wypeïniaÊ, ale tylko ĝeby popisywaÊ siÚ erudycjÈ i mydliÊ ludziom oczy. Stosujemy zaĂ te przykazania i przepisy moralnoĂci oportunistycznej, tj. geschäftsmässig2. 45. Bardzo wielu ludzi utoĝsamia prawnoĂÊ z wïasnÈ samowolÈ i kaprysem, a wszelkie odwoïywanie siÚ do prawa uwaĝa za obrazÚ osobistÈ. 46. Poczucie sprawiedliwoĂci oraz dÈĝnoĂÊ do urzeczywistnienia ideaïu sprawiedliwoĂci istniejÈ tylko w Ăwiecie psychicznym. SprawiedliwoĂci zaĂ obiektywnej, sprawiedliwoĂci w ĝyciu i w Ăwiecie w ogóle – nigdy nie byïo i nigdy nie bÚdzie. 47. Poczucie sprawiedliwoĂci moĝe byÊ wïaĂciwe tylko czïowiekowi wolnemu od przesÈdów i na wskroĂ demokratycznie usposobionemu. „DemokratycznoĂÊ” oznacza tu nie formÚ rzÈdu, ale, po nowoĝytnemu, zasadÚ równoĂci wszystkich ludzi. 48. Prawdziwe wolnomyĂlicielstwo, prawdziwa „demokratycznoĂÊ”, prawdziwy altruizm – moĝliwe sÈ tylko we wzajemnym poïÈczeniu. 49. Jeden ze wspóïczesnych poetów hiszpañskich3 powiedziaï: todos los justos por un bueno (wszystkich sprawiedliwych za jedneW Upominku, książce zbiorowej na cześć Elizy Orzeszkowej (1866– 1891), Kraków–Petersburg 1893, aforyzm ten, skutkiem niedbaïej korekty, zostaï wydrukowany w okaleczonej postaci, z opuszczeniem caïego wiersza [przyp. BdC]. 2 Geschäftsmässig (niem.) – dosïownie ‘po kupiecku’, ale teĝ ‘oğcjalnie’, tu: ‘formalnie’, ‘dla interesu’. 3 Campoamor. Hiszpanom ludzie „sprawiedliwi” i czyĂciciele ludzkoĂci, w rodzaju bïogosïawionego Tomasza de Torquemada i ĂwiÚtego Piotra Arbues de Epila, dali siÚ dobrze we znaki [przyp. BdeC]. 1 66 MY¥LI NIEOPORTUNISTYCZNE go dobrego). Miaï on oczywiĂcie na myĂli fanatyków sprawiedliwoĂci, a wiÚc szaleñców, w których mniemaniu nie sprawiedliwoĂÊ istnieje dla ludzi, ale ludzie dla sprawiedliwoĂci: pereat mundus, fiat justitia. Poniewaĝ zaĂ ĝycie samo jest wielkim okrucieñstwem i wielkÈ niesprawiedliwoĂciÈ tak dla „sprawiedliwego”, jak i dla jego bliěnich, i poniewaĝ konsekwencje „sprawiedliwoĂci sÈ tylko przepeïnianiem miary okrucieñstw, wiÚc prawdziwie sprawiedliwym moĝe byÊ tylko czïowiek dobry i przebaczajÈcy, przebaczajÈcy – stosownie do swego charakteru – albo nie tylko sobie, ale takĝe innym, albo teĝ nie tylko innym, ale takĝe sobie. 50. NieugiÚtoĂciÈ praw wojskowych czïowiek myĂlÈcy (homo sapiens) szczyciÊ siÚ nie powinien, podobnie jak nie ma czego zazdroĂciÊ bydlÚcej prostolinijnoĂci byka. Indywiduum z myĂlÈ maszerujÈcÈ na odgïos bÚbna lub trÈbki idzie po linii prostej nie dlatego, ĝe jest to najkrótsza odlegïoĂÊ, ale dla tego, ĝe zbaczaÊ nie potrağ. 51. Die Rache ist süss1 – o, z pewnoĂciÈ! Przecieĝ nawet bogowie mszczÈ siÚ bezgranicznie nad nÚdznymi robakami, skazujÈc ich na mÚki wiekuiste. XIV 52. W spoïeczeñstwach „cywilizowanych” prawdziwa uczciwoĂÊ jest zbytkiem, na który mogÈ sobie pozwalaÊ bezkarnie tylko ludzie materialnie niezaleĝni. Jako przedmiot zbytku jest ona teĝ obïoĝonÈ dotkliwym podatkiem. 53. Bardzo wielu ludzi uchodzÈcych za „moralnych” i „inteligentnych” zadawalnia siÚ przyzwoitoĂciÈ i moralnoĂciÈ rÚkawiczkowÈ, dla moralnoĂci zaĂ prawdziwej sÈ oni caïkiem niedostÚpni. 54. Kult konwenansu i „uznanych” przepisów moralnoĂci prawomyĂlnej jako lichy surogat moralnoĂci uniemoĝliwia w duszy w ten sposób spreparowanego osobnika poczucie moralnoĂci prawdziwej. Podobnie teĝ faïszywa wiedza tamuje wiedzy prawdziwej przystÚp do umysïu. 1 Die Rache ist süss (niem.) – Zemsta jest sïodka. MY¥LI NIEOPORTUNISTYCZNE 67 55. Dawnej moralnoĂci tradycyjnej grozi paraliĝ i marazm. Dla podtrzymania gasnÈcych siï ucieka siÚ ona do sztucznych Ărodków, budzÈc nienawiĂÊ rasowÈ, rozdmuchujÈc zarzewie antysemityzmu i tïumiÈc wszelkie zarodki myĂli niezaleĝnej. 56. Etyka musi byÊ z gruntu przerobionÈ i opartÈ na innych, nie religijno-wyznaniowych podstawach. Powinna ona byÊ nie narzucanÈ ludziom jako jeden ze Ărodków akomodacji do otoczenia, ale wydobywanÈ z wewnÈtrz indywidualnoĂci ludzkiej, rozwijanÈ z zarodków, tlejÈcych, choÊby tylko w minimalnych rozmiarach, w duszy kaĝdego czïowieka niezgangrenowanego pod wzglÚdem moralnym. Zwïaszcza z dzieÊmi daïoby siÚ tu wiele zrobiÊ. Jeĝeli etyka nasza nie ulegnie reformie, nastÈpi rozkïad ostateczny spoïeczeñstw „cywilizowanych”. XV 57. Im wiÚcej przepisów i obrzÈdków, tym mniej miejsca na cnoty indywidualne. 58. Starannie tïumimy prawdziwÈ oĂwiatÚ oraz indywidualnÈ, prywatnÈ, samodzielnie w osobnikach rozwijajÈcÈ siÚ moralnoĂÊ. Uznajemy jedynie tylko moralnoĂÊ zdawkowÈ, konwencjonalnÈ, stadowo-egoistycznÈ. Brak teĝ nam najzupeïniej indywidualizmu i prawdziwego uspoïecznienia. FatalnoĂÊ dzisiejszego ustroju ludzkoĂci „cywilizowanej” stanowi gïównie to, ĝe uprywatniono dobra materialne leĝÈce poza czïowiekiem, a ze skwapliwoĂciÈ godnÈ lepszej sprawy upañstwowiono i uspoïeczniono najindywidualniejsze i najnietykalniejsze tajniki duszy ludzkiej, poddajÈc je bezmyĂlnej mustrze i tresurze. 59. Nic chyba bardziej okrutnego, jak przymusowa dziedzicznoĂÊ najgïÚbszych i najĂwiÚtszych wierzeñ i przekonañ, Jest to tym wstrÚtniejsze, ĝe owa narzucana dziedzicznoĂÊ utrzymuje siÚ czÚsto tylko dziÚki udawaniu i obïudzie. XVI 61. Czïowiek ĝywy, gorejÈcy istotnie „miïoĂciÈ bliěniego”, nie mógïby wcale istnieÊ. Ogrom boleĂci wywoïanej wspóïczuciem bez- 68 MY¥LI NIEOPORTUNISTYCZNE granicznym a beznadziejnym cierpieniom tylu milionów bliěnich zabiïby go w jednej chwili. 62. Dlaczego zwierzchnik znÚca siÚ nad podwïadnym? – bo païa miïoĂciÈ bliěniego. Dlaczego waleczny syn Marsa strzela do tïumu, w którym mogÈ siÚ znajdowaÊ jego najbliĝsi bliěni? – bo païa miïoĂciÈ bliěniego. Dlaczego zdobywca, „bohater – bóg wojny” niszczy caïe krainy ogniem i mieczem, oddajÈc na pastwÚ ĝoïdaków mienie mieszkañców i czeĂÊ ich córek? – bo païa miïoĂciÈ bliěniego. Dlaczego czciciel Afrodyty czyha na czeĂÊ niewieĂciÈ, niszczÈc szczÚĂcie caïych rodzin? – bo païa miïoĂciÈ bliěniego. Dlaczego „sprawiedliwy” podpisuje wyrok Ămierci lub mÈk doĝywotnich? – bo païa miïoĂciÈ bliěniego. Dlaczego „rycerz pióra” rzuca potwarze i oszczerstwa? – bo païa miïoĂciÈ bliěniego. Dlaczego Pontifex maximus minimusque1 rzuca klÈtwÚ i pali kacerzy na stosie? – bo païa miïoĂciÈ bliěniego. Na rtech misto lasky požehnani – p r o k l i n a n i2. XVII 63. MoralnoĂÊ teologiczna ma wiele podobieñstwa z jednostronnÈ medycynÈ alopatycznÈ: tak jedna, jak druga leczÈ receptami i przepisywaniem Ărodków obcych organizmowi, bez pobudzania jego wïasnej samodzielnoĂci i ĝywotnoĂci. 64. Gïosiciele panujÈcej moralnoĂci oĂmielajÈ siÚ krakaÊ o „bankructwie nauki”. Nie, moi panowie, nauka nie bankrutuje, ale bankrutuje wasza moralnoĂÊ oparta wyïÈcznie na handlu zamiennym, na wszechludzkim obïÚdzie wielkoĂci oraz na zasadzie, ĝe „nie sam grzech jest grzechem, ale tylko zgorszenie przezeñ wywoïane”. 65. MoralnoĂÊ gïoszÈca obïudnie miïoĂÊ bliěniego, a w ĝyciu uprawiajÈca szczucie i nienawiĂÊ bliskÈ jest ostatecznego bankructwa. Jej miejsce musi zajÈÊ moralnoĂÊ niewmawiajÈca w ludzi 1 Pontifex maximus minimusque (ïac.) – kapïan najwyĝszy i najniĝ- szy. Jan Rokyta: Auto da Fé (SvÕ tla a bludiÌ ky, V Praze 1898, str. 70 [przyp. BdC]. Przytoczony przez Baudouina cytat z wiersza Rokyty: Na rtech misto lasky požehnani – p r o k l i n a n i (czes.) – Na wargach zamiast błogosławieństwa miłości – przekleństwa. [uzup. M.S.] 2 MY¥LI NIEOPORTUNISTYCZNE 69 sprzecznej z naturÈ ludzkÈ miïoĂci „bliěniego”, ale za to oparta na rozumie oraz na pielÚgnowaniu i umiejÚtnym rozwijaniu poczucia sprawiedliwoĂci, wrodzonego kaĝdemu ani nieupoĂledzonemu od urodzenia, ani teĝ niespaczonemu przez wychowanie i otoczenie czïowiekowi. 66. Najwyĝsza, najdoskonalsza moralnoĂÊ moĝe siÚ rozwinÈÊ tylko na tle bezwyznaniowym, co zresztÈ nie jest jeszcze wcale równowaĝne z absolutnÈ bezreligijnoĂciÈ. XVIII 67. Nie zabijaj: ani indywiduów, ani grup; ani ludów, ani ras; ani ĝycia, ani szczÚĂcia; ani ciaïa, ani myĂli; ani dobrobytu, ani ideaïów. Nie zabijaj: ani nielegalnie, ani legalnie; ani „niehonorowo”, ani „honorowo”; ani skrytobójczo, ani teĝ z caïÈ paradÈ, przy odgïosie trÈb i bÚbnów. XIX 68. Najlepszym moĝe byÊ tylko rzÈd ar ystokratyczny, ale w pierwotnym, etymologicznym znaczeniu tego wyrazu – jako rzÈd najlepszych. Pytanie jednak: skÈd braÊ tych najlepszych? 69. Jak dzieci poczÚte w szale i pijañstwie niewielkÈ bywajÈ pociechÈ, jak genialne utwory delirantów podniecajÈcych siÚ haszyszem lub koniakiem trÈcÈ szpitalem wariatów, tak teĝ „reprezentacje” narodów samodzierĝawnych spïodzone w chwili szaïu i upojenia wyborczego muszÈ nosiÊ w sobie zarodki choroby nieuleczalnej. Parlamentaryzm ochlokratyczny – to zguba spoïeczeñstw dzisiejszych. XX 70. DokonywajÈce siÚ obecnie, a coraz szersze krÚgi zakreĂlajÈce upañstwowienie uczuÊ ludzkich ma za cel ostateczny przerobienie mÚskiej poïowy rodu ludzkiego na maszyny bezmyĂlne, posiadajÈce tylko dwa uczucia tïumowe: uczucie strachu przed batem zwierzchni- 70 MY¥LI NIEOPORTUNISTYCZNE ka i uczucie gotowoĂci rzucenia siÚ na komendÚ na wskazanego przez zwierzchnoĂÊ „bliěniego” i rozszarpania go na kawaïki. Uczucia innego porzÈdku – uczucia rodzinne, uczucia „miïoĂci bliěniego”, czyli altruistyczne, uczucia indywidualistyczne – jako nie tylko niepotrzebne, ale nawet sprzeczne z celami pañstwowymi, ulegajÈ zaniedbaniu, a jako zaniedbywane coraz bardziej sïabnÈ. Kopalnie uczuÊ szlachetnych leĝÈ odïogiem, bez eksploatacji, a eksploatujemy za to gorliwie coraz bardziej rosnÈce zasoby uczuÊ antyspoïecznych. Stopniowo dojdziemy do tego, ĝe, spotykajÈc siÚ na ulicy, bÚdziemy w duchu zÚby na siebie wyszczerzaÊ i warczeÊ. 71. Upañstwowienie i w ogóle ugromadnienie wiary, nauki, przekonañ… niszczy charaktery, niszczy opornoĂÊ i samodzielnoĂÊ, wytwarzajÈc bezmyĂlne narzÚdzia i zwierzÚta tresowane, ale nie ludzi myĂlÈcych i samodzielnie dziaïajÈcych. Na takim gruncie wyrasta z jednej strony stadowy konserwatyzm, z drugiej zaĂ stadowy radykalizm – oba jednakowo niepoĝÈdane, a nawet zgubne, wïaĂnie dla interesów gromadnych. 72. Skutkiem ustroju pañstwowego bywa zbyt czÚsto demoralizacja, rozprzÚĝenie, wyniszczenie i w ogóle unieszczÚĂliwianie spoïeczeñstw. 73. Jeĝeli tresujecie ludzi na uorganizowanych rozbójników, nie dziwcie siÚ, ĝe zabijajÈ potem na wïasnÈ rÚkÚ. Jeĝeli zwyczajowo uprawiacie oszustwo, nie dziwcie siÚ wzrostowi oszustwa na wïasnÈ rÚkÚ, z inicjatywy prywatnej. 74. Kto narusza prawo i dopuszcza siÚ faïszu, jest chyba „anarchistÈ”, tj. „burzycielem podstaw”. A wïaĂnie miÚdzy tzw. „zachowawcami” najwiÚcej jest takich mÚĝów niekrÚpujÈcych siÚ ani prawem, ani prawdÈ. Doskonaïym tego przykïadem sÈ procesy Dreyfusa i Zoli, rojÈce siÚ od objawów deptania prawa i sprawiedliwoĂci, od faïszerstw, od nacisku ze strony munduru itd. 75. Jeĝeli chcesz zwalczyÊ anarchiÚ, nie uciekaj siÚ ani do „praw” wyjÈtkowych, ani teĝ do innych Ărodków bezprawnych i niesprawiedliwych. Kto kuje i aprobuje prawa wyjÈtkowe, zwrócone przeciw narodowoĂciom, przeciw wyznaniom, przeciw stronnictwom politycznym, MY¥LI NIEOPORTUNISTYCZNE 71 kto juĝ w szkole zatruwa mïodociane umysïy nienawiĂciÈ miÚdzynarodowÈ i miÚdzywyznaniowÈ, kto wyrywa mïodzieĝ z ïona rodzin i tÚpi w niej uczucia ludzkie, tresujÈc jÈ na organizowanych morderców, kto bezbronnych ĝoïnierzy i urzÚdników oddaje na pastwÚ zwierzchników, a wszystkich obywateli na pastwÚ samowoli policyjnej, kto metodÚ konğskat uwaĝa za najdzielniejszÈ rÚkojmiÚ wolnoĂci prasy, a wolny od przekonañ oportunizm za najwyĝszÈ mÈdroĂÊ politycznÈ, kto swoim bezprawnym i niesprawiedliwym postÚpowaniem podkopuje wszelkie poczucie sprawiedliwoĂci – ten, pod pïaszczykiem podtrzymywania istniejÈcego porzÈdku, poczyna sobie jako agent provocateur, ten pracuje, moĝe nawet mimo wiedzy i chÚci, na korzyĂÊ anarchii. XXI 77. Polityka to smrodliwa kloaka; kto do niej wpadnie, musi siÚ oplugawiÊ. Rozpolitykowanie tÚpi poczucie sprawiedliwoĂci. Polityka a uczciwoĂÊ wyïÈczajÈ siÚ nawzajem. 78. Jest to dowodem wielkiej naiwnoĂci domacywaÊ siÚ „uczciwoĂci” w polityce i rozprawiaÊ o uczciwych a nieuczciwych politykach. Jak wszelkie siïy ĝywioïowe (ogieñ, powódě, zaraza…), jak wszelkie zawody rozbójnicze, oszukañcze i zïodziejskie, chociaĝby nawet sankcjonowane i organizowane przez najwyĝsze powagi, nie majÈ nic wspólnego ani z uczciwoĂciÈ, ani z moralnoĂciÈ. Jak samo pojÚcie moralnoĂci nie ma nic wspólnego z politykÈ, której ideaïem jest zawsze i wszÚdzie wïadza i panowanie, a która, dÈĝÈc do tego celu, w Ărodkach nie przebiera. Nie uczciwoĂÊ lub nieuczciwoĂÊ rozstrzygajÈ o wartoĂci polityki, ale tylko powodzenie lub niepowodzenie. Gazety – to przewaĝnie fabryki faïszu oraz nienawiĂci miÚdzynarodowej i miÚdzystanowej. Nic dziwnego, ĝe trucizna przesÈczajÈca siÚ codziennie do umysïów czytelników pozbawionych zdolnoĂci krytycznej, a natomiast posiadajÈcych spory zapas egoizmu i chciwoĂci, coraz bardziej ich roznamiÚtnia i robi ich gotowymi do „czynu”. 72 MY¥LI NIEOPORTUNISTYCZNE 80. Naleĝenie do jakiegokolwiek stronnictwa czy to politycznego, czy religijnego, czy teĝ literackiego demoralizuje czïowieka. W stronnictwach bowiem panuje zwykle zasada „celów uĂwiÚcajÈcych Ărodki” oraz zasada okïamywania niewtajemniczonych. XXII 81. NajbezmyĂlniej bywajÈ oceniane wyroby literackie: od wiersza lub od stronnicy. Perïa, ziarno, kawaïek zïota lub kawaïek kaïu sÈ jednakowo opïacane, majÈ jednakowÈ wartoĂÊ, byle tylko posiadaïy te same rozmiary. 82. Czym zaĂciankowoĂÊ w przestrzeni, tym jest tak zwana „aktualnoĂÊ” w czasie. XXIII 83. Wszelkiego rodzaju liberia jest jednym z najskuteczniejszych Ărodków podtrzymywania „istniejÈcego porzÈdku”. 84. Zamiïowanie do sportu daje siÚ spostrzegaÊ takĝe u zwierzÈt, a zwïaszcza u psów. Les beaux esprits se rencontrent1. Psie dusze spotykajÈ siÚ tutaj ze szlachetnymi duszami próĝniaków dwunogich. Obok sportsmenów mamy takĝe „sportsdogów”. XXIV 85. Antysemityzm jest dzieckiem Starego Testamentu. 86. Antysemityzm daje siÚ usprawiedliwiÊ jedynie chyba chÚciÈ zemsty za zanieczyszczenie naszych wyobraĝeñ moralnych potwornymi legendami starotestamentowymi, urÈgajÈcymi wszelkiemu poczuciu prawdy i sprawiedliwoĂci. 87. Nie zajmujÚ siÚ polowaniem na ludzi, ani teĝ w ogóle nie jestem myĂliwym, a wszelkie szczucie jest mi wstrÚtne. Uprawiany z takÈ luboĂciÈ sport szczucia ¿ydów objaĂniam sobie wrodzonÈ wiÚkszoĂci ludzi potrzebÈ nienawidzenia i przeĂladowania. A ¿ydzi 1 Les beaux esprits se rencontrent (fr.) – PiÚkne dusze siÚ spotykajÈ. MY¥LI NIEOPORTUNISTYCZNE 73 tak siÚ doskonale do tego nadajÈ! Przecieĝ przez ciÈg caïych stuleci stanowili oni béte noire1 motïochu „chrzeĂcijañskiego” Europy. Jeĝeli jednak ktokolwiek bÈdě naleĝÈcy do mniej uprzywilejowanych grup ludzkoĂci, a przez to samo juĝ za swe pochodzenie odznaczony piÚtnem skazañca (jak np. Litwin, Polak z Prus wypÚdzony, nie-WÚgier w WÚgrzech, nie-Rosjanin w Rosji itd., itd.), przyïÈcza siÚ takĝe do owego chóru naszczekujÈcego na ¿ydów, powinien, myĂlÈc konsekwentnie, uznaÊ za sprawiedliwe takĝe przeĂladowanie, któremu sam ulega. Wszelkie prawa wyjÈtkowe, skierowane czy to przeciwko plemieniu, czy to przeciwko narodowi, czy to przeciwko wyznaniu, czy to przeciwko pewnemu stronnictwu itp., dziaïajÈ zawsze demoralizujÈco; a jednak we wszystkich epokach reakcji i upadku bywajÈ one kute z wielkim upodobaniem, pomimo ĝe nieĂmiertelny Herod swym radykalnym wymordowaniem wszystkich niewiniÈtek pozostawiï nam przykïad aĝ nadto od podobnych praw wyjÈtkowych odstraszajÈcy. Jeĝeli niektórzy ¿ydzi sÈ osobiĂcie szkodliwi, to za to powinni pokutowaÊ nie szkodliwi jako szkodliwi, ale wszyscy ¿ydzi jako ¿ydzi!2 88. Kto choÊby w najniewinniejszej rozmówce towarzyskiej wyraĝa poboĝne ĝyczenia „wypÚdzenia” „wstrÚtnych” dla niego ¿ydów, kto zagadnienia ogólnospoïeczne stawia na gruncie wyznaniowym, kto, pragnÈc klin klinem wybiÊ, wzdycha do „antydotu antysemityzmu”, ten tylko w zewnÚtrznych objawach róĝni siÚ od „pijanego wïóczÚgi” i „niedorostka”, znÚcajÈcego siÚ nad „wstrÚtnym” dla niego ¿ydem, i powinien z caïego serca przyklasnÈÊ wybuchïym nareszcie „rozruchom z powodu ¿ydów”. I klaskano by teĝ z caïÈ otwartoĂciÈ, woïano by „brawo!” na caïe gardïo, gdyby siÚ nie obawiano, ĝe od pïonÈcego ĝydowskiego domostwa zajmie siÚ takĝe wïasny païac i fabryka. Przede wszystkim „altruizm” i wzglÚdy na „dobro ogólne”! Béte noire (fr.) – tu: przedmiot antypatii, nienawiĂci. Po raz pierwszy ogïosiïem to po niemiecku w Zur Judenfrage. Zeitgenössische Originalaussprüche. Herausgegeben von Carl Ed. Klopfer. Mit einer Vorbemerkung von Professor Dr. Ernst Hallier. München 1891 [przyp. BdeC]. 1 2 74 MY¥LI NIEOPORTUNISTYCZNE 89. Poĝar antysemicki gasimy mordem legalnym i kajdanami, ale otwarci, bezpoĂredni podĝegacze, wlewajÈcy codziennie jad nienawiĂci do spragnionych podobnego pokarmu dusz „chrzeĂcijañskich”, mogÈ dalej, bez ĝadnej przeszkody uprawiaÊ swoje protegowane rzemiosïo. XXV 90. Czynniki psychiczne tak zwanej historii powszechnej naleĝy studiowaÊ przede wszystkim w domach dla obïÈkanych, w wiÚzieniach kryminalnych i w menaĝeriach. W tych to wïaĂnie przybytkach pobudki poruszajÈce tïumami dwunogimi i wiodÈce „wielkich mÚĝów” do sïawy wystÚpujÈ daleko czyĂciej i wybitniej aniĝeli w objawach ĝycia codziennego. 91. Gdyby nie kanibalistyczne, czyli ludoĝercze, pozostaïoĂci w naszych instynktach nie byïoby z pewnoĂciÈ wielu czynów „bohaterskich”, nie byïoby „ruchów ludowych”, „rewolucji”, „powstañ”, nie byïoby „wojen w imiÚ ĂwiÚtych haseï”. Jak „dzikiemu Azjacie” sprawia niewymownÈ przyjemnoĂÊ chrzÚst noĝa przesuwanego po gardle znienacka napadniÚtej oğary, tak samo bez wÈtpienia rozkosznym mrowiem przejmujÈ „bohatera” przedĂmiertne podrygi mordowanego „wroga”. Kiedy gïodny ludoĝerca mordowaï swego „bliěniego” dla zaspokojenia gïodu, sprawiaïo mu to ïatwo zrozumiaïÈ rozkosz; dziĂ jego „cywilizowany” potomek rozkoszuje siÚ Ămiertelnym rzÚĝeniem oğary mordowanej „w imiÚ idei”. 92. „Przykazania” moralnoĂci istniejÈ dla potrzeb retorycznych i dla stosowania oportunistycznego. ZresztÈ nikt prawie o nie siÚ nie troszczy. Z jednej strony gïoszÈ ostentacyjnie, ale tak sobie, w powietrze, nie zabijaj! a jednoczeĂnie, groĝÈc rozstrzelaniem lub co najmniej wiÚzieniem, powtarzajÈ biedakom: „zabijaj na komendÚ, jak gdyby nigdy nic, nawet wïasnych rodziców”. Z jednej strony powiada siÚ gïoĂno: nie krad nij, nie oszukuj, nie kïam, ale, mrugnÈwszy przyjacielsko, dodaje siÚ na ucho: „oszukuj, kïam i kradnij, jeĝeli to bÚdzie z twojÈ korzyĂciÈ”. MY¥LI NIEOPORTUNISTYCZNE 75 Jeĝeli skutkiem tego w duszy danego osobnika powstanie kolizja, to co ostatecznie zwyciÚĝy? Otóĝ zwykle zwyciÚĝy to, co jest lepiej dostrojone do krwioĝerczej i podïej natury ludzkiej. 93. MoralnoĂÊ prawomyĂlna, moralnoĂÊ konwencjonalna twierdzi, ĝe wprawdzie nie naleĝy zabijaÊ, ale, jeĝeli kaĝÈ, to zabijaÊ trzeba. Zabijania na wïasnÈ rÚkÚ wypada unikaÊ, ale zaleca siÚ zabijanie zbiorowe. Kto zaĂ oĂmieliïby siÚ twierdziÊ, ĝe bezwzglÚdnie nie naleĝy zabijaÊ i chciaïby to w czyn wprowadziÊ, byïby karany i przeĂladowany. 94. Stosowanie dziĂ jeszcze „kary Ămierci” tkwi bardzo gïÚboko w niewygasïych dotychczas instynktach krwioĝerczych panów prawodawców i sÚdziów oraz widzów i czytelników. Powoïywanie siÚ przy tym na „sprawiedliwoĂÊ” jest tylko pretekstem i mydleniem oczu. 95. Wytresowane automaty tÈ samÈ rÚkÈ ĝegnajÈ siÚ w imiÚ „Boga miïoĂci” i tÈ samÈ rÚkÈ wymierzajÈ Ămiertelny cios w pierĂ „bliěniego”, który im nic nie zawiniï, ale którego kazano im zabijaÊ. 96. Rozmaici forcénés1, rozmaici deliranci, rozmaici sataniĂci wielbiÈcy „wielkÈ rewolucjÚ” „wielkiego narodu” uwaĝajÈ krwawe manifestacje i rewolucje za niezbÚdny warunek postÚpu spoïecznego. Do istniejÈcych wiÚc niesprawiedliwoĂci szaleñcy ci chcÈ dodawaÊ daleko wiÚksze: apoteozujÈ krzywdzenie i mordowanie niewinnych, apoteozujÈ rzeě niewiniÈtek, apoteozujÈ zmuszanie broniÈcych „istniejÈcego porzÈdku” maszyn dwunogich do zabijania i niszczenia. W tym teĝ kierunku pchajÈ „mïodzieĝ uczÈcÈ siÚ” rodzice i wychowawcy, groĝÈcy „ucinaniem gïów przez socjalistów” i zapowiadajÈcy, ĝe ten tylko uniknie tej smutnej ewentualnoĂci, kto sam bÚdzie gïowy ucinaï. Tak spreparowany elew wyrasta na przesiÈkniÚtego nienawiĂciÈ do ludzi „obroñcÚ istniejÈcego porzÈdku”; a od takiego usposobienia do rzezi… tylko jeden krok. 97. Jedynie endemiczne tchórzostwo umoĝliwia istnienie armii i organizowanie spisków. 98. Wojska i wojny stojÈ tchórzostwem, biernoĂciÈ i gïupotÈ ludzkÈ. A ĝe zawsze jest i bÚdzie daleko wiÚcej tchórzów, biernych 1 Forcénés (fr.) – furiaci. 76 MY¥LI NIEOPORTUNISTYCZNE i gïupich, aniĝeli odwaĝnych, samodzielnych i rozumnych, wiÚc teĝ istnienie ludzkoĂci bÚdzie równoznaczne z istnieniem wojsk i wojen. 99. Wobec fatalnoĂci wojny, wobec musu pÚdzÈcego na rzeě caïe stada ludzkie szyderczo brzmi dodatek spotykany na wszystkich prawie pomnikach wznoszonych na polach bitew: polegli ĂmierciÈ bohaterskÈ. Rozumiem bohatera bÈdě to ginÈcego na krzyĝu lub na stosie za swoje przekonania, bÈdě teĝ idÈcego Ămiaïo na tortury i niedajÈcego inkwizycji wydusiÊ z siebie zeznañ kompromitujÈcych; ale bohatera z musu, bohatera oszalaïego i skutkiem wrzawy wojennej pozbawionego ludzkiej ĂwiadomoĂci, bohatera pijanego krwiÈ, bohatera mordujÈcego i mordowanego – takiego bohatera uznaÊ nie mogÚ i nigdy nie uznam. XXVI 100. PostÚp cywilizacji polegaï dotychczas na przechodzeniu od luěnego rozboju na wïasnÈ rÚkÚ do zorganizowanego rozboju z musu. 101. Jeĝeli istnieje rzeczywisty postÚp w ĝyciu ludzkoĂci, to czy nie daïoby siÚ ujÈÊ go w formule, iĝ jest on powolnym przejĂciem od stanu stadowo-egoistycznego do stanu spoïeczno-indywidualnego? 102. DoĂwiadczenia wiwisekcyjne1 oraz tresowanie rekrutów sÈ poniekÈd dalszym ciÈgiem przeĂladowañ inkwizycyjnych. Nic moĝna juĝ znÚcaÊ siÚ nad „zbrodniarzami” i nad „heretykami”, wiÚc siÚ znÚcamy nad zwierzÚtami i ubezwïadnionymi ĝoïnierzami. 103. ZaborczoĂÊ pañstwa rzymskiego przeĝyïa jego istnienie, a nawet spotÚgowaïa siÚ po jego upadku. Uĝywa ona innych haseï i wysyïa na podbój zastÚpy innych wojowników, ale zastÚpy daleko niebezpieczniejsze niĝ owe dawne krwioĝercze legiony. 104. NieustajÈca aĝ do dni naszych zaborczoĂÊ Rzymu staroĝytnego rzuca siÚ dziĂ z caïÈ bezwzglÚdnoĂciÈ, zaciekïoĂciÈ i brutalnoĂciÈ juĝ nie na ciaïo, ale na duszÚ czïowieka, 1 OczywiĂcie wyïÈczam z tego wiwisekcje, bÚdÈce kon i e c z n o Ă c i È metody doĂwiadczalnej. Nie da siÚ jednak zaprzeczyÊ, ĝe w nierównie wiÚkszej iloĂci wypadków panowie „eksperymentatorowie” mÚczÈ zwierzÚta bez najmniejszej potrzeby naukowej, jedynie dla dogodzenia wïasnemu okru cieñstwu i chÚci znÚcania siÚ nad sïabszym [przyp. BdeC]. MY¥LI NIEOPORTUNISTYCZNE 77 105. Ludzi szczerze wierzÈcych i dÈĝÈcych do ideaïu moralnego ĝÈdni wraĝeñ „estetycznych” cezarowie rzymscy rozszarpywali w cyrkach z pomocÈ dzikich zwierzÈt, a utworzonymi z nich „ĝywymi pochodniami” zdobili swoje ogrody. Takich samych ludzi spadkobiercy cezarów palili uroczyĂcie na stosach i poddawali usystematyzowanym mÚkom inkwizycji ĂwiÚtej. MetodÚ cokolwiek zmieniono, ale punkt wyjĂcia i ostateczny rezultat pozostaïy nienaruszone. 100. Dopóki instytucja gïoszÈca miïoĂÊ bliěniego i obowiÈzek stosowania siÚ do wymagañ dziesiÚciorga przykazañ znajdowaïa siÚ w sprzecznoĂci z instytucjÈ opierajÈcÈ siÚ na niewoli i poniewierce oraz na obowiÈzku speïniania zbrodni na rozkaz zwierzchnoĂci, dopóty mogïa imponowaÊ kaĝdemu i byÊ czystÈ i nieskalanÈ. Poniĝywszy siÚ jednak do zgody z tÈ drugÈ i stawszy siÚ jej wspólniczkÈ, upadïa moralnie i zeszïa na stopieñ wielkiej obïudnicy. 107. Na gruzach gniazda krwioĝerczych sÚpów usadowiï siÚ czarny pajÈk; cheïpi siÚ, ĝe sÚpów pokonaï, a nie chce przyznaÊ, ĝe duch sÚpów w nim ĝyje i kieruje jeno ruchami. XXVII 108. Ani nie strzelaj do sïoñca, ani teĝ nie staraj siÚ powstrzymywaÊ prÈdu rzeki. 109. Jeĝeli chcesz myĂleÊ logicznie, nie powoïuj siÚ nigdy na „prawa historyczne”, bo, posuwajÈc siÚ konsekwentnie coraz dalej, staniesz w jak najjaskrawszej sprzecznoĂci z samym sobÈ i bÚdziesz musiaï ĝÈdaÊ jak najradykalniejszych przewrotów. 110. UmieÊ zapomnieÊ – to jedna z podstawnych cnót politycznych. 111. DÈĝnoĂÊ do zachowania wïaĂciwoĂci plemiennych i wstrÚt do lepienia narodowoĂci sÈ polem, na którym mogÈ siÚ zejĂÊ i podaÊ sobie po bratersku rÚce szlachetni zachowawcy (konserwatyĂci) ze szlachetnymi postÚpowcami. Jedni pragnÈ istotnie zachowywaÊ, konserwowaÊ, drudzy zaĂ szanujÈ wolnoĂÊ jednostek i plemion. 78 MY¥LI NIEOPORTUNISTYCZNE XXVIII 112. Dzisiejsi panowie Ăwiata europejsko-amerykañskiego – arystokraci, bogacze i „inteligenci” „burĝuazyjni” – patrzÈ z takim wstrÚtem, obrzydzeniem i oburzeniem na grube objawy „emancypacji” proletariatu, bo widzÈ w nich ogoïocone z wszelkich obsïonek odzwierciedlenie wïasnych poĝÈdañ i „zasad”. 113. Na ramÚ rozgoryczenia spoïecznego przykïadaÊ jedynie plasterek z mdïych frazesów o ewangelicznym uprzywilejowaniu ubóstwa, uĝywajÈc przy tym samemu wszelkich wygód ĝycia, jest to podsycaÊ ogieñ naftÈ. 114. Do najradykalniejszych celów moĝna dÈĝyÊ Ărodkami legalnymi, spokojnie i ïagodnie; najzacieklejszy zaĂ „konserwatysta” moĝe w chwilach zapomnienia uciekaÊ siÚ do warcholstwa i do Ărodków eksterminacyjnych. Ale wtedy przestaje byÊ „zachowawcÈ” i staje siÚ reakcjonistÈ. Reakcja zaĂ i rewolucja – to dwie rodzone siostrzyce. XXIX 115. Zanieczyszczonym kwiatkami oportunizmu pedagogicznego umysïom, prosta zdrowa logika sprawia ból nie do zniesienia. 116. TrwajÈcy do dziĂ dnia system wychowania zanieczyszcza gïowy bajkami urÈgajÈcymi logice i wynikom wiedzy przyrodniczej; usuniÚcie zaĂ wiary w te bajki poïÈczone jest zwykle z bólem, a dla wielu jest rzeczÈ niedoĂcignionÈ. 117. Szkoïa bywa niekiedy knajpÈ naukowÈ, pracujÈcÈ nad rozwiniÚciem we wszystkich wychowañcach jednakowego grubiañstwa i jednakowej pïaskoĂci i niskoĂci instynktów. 118. I szkoïa, i prasa, i koĂcióï, i urzÈdzenia spoïeczno-pañstwowe – wszystko to wpaja nienawiĂÊ do innych ludzi, a o miïoĂci i przebaczeniu mówi tylko dla przyzwoitoĂci. 119. I najbliĝsze otoczenie, i szkoïa, i koĂcióï, i instytucje pañstwowe wychowujÈ czïowieka w nienawiĂci i pogardzie dla bliěnich. Nic wiÚc dziwnego, ĝe, otrzÈsnÈwszy siÚ z wpïywu tych powag i doszedïszy do (nadzwyczaj zresztÈ rzadkiej) samodzielnoĂci umysïo- MY¥LI NIEOPORTUNISTYCZNE 79 wej, przenosi on owe szlachetne uczucia na swych poprzednich opiekunów. 120. Nawet dzisiejszy, najnowszy system pedagogiczny podsyca w wychowañcach nienawiĂÊ „bliěniego”, ĝÈdzÚ zemsty i ĝÈdzÚ niszczenia ĝycia. Z jednej strony zaszczepiajÈ w mïodociane umysïy nienawiĂÊ i ĝÈdzÚ zemsty, kaĝÈ lubowaÊ siÚ opisami jatek ludzkich, gloryğkujÈc „pomszczenie krzywd”, „zadosyÊuczynienie”…, z drugiej zaĂ strony prawiÈ o „miïoĂci bliěniego”, kaĝÈ „nie zabijaÊ”, „nie poĝÈdaÊ”, „kochaÊ bliěniego jak siebie samego”. JednÈ rÚkÈ pokazujÈ „kochaj bliěniego”, drugÈ zaĂ rÚkÈ „zabijaj bliěniego”. I po tym wszystkim dziwiÈ siÚ obïudnicy i szalbierze, ĝe w umysïach w ten sposób zatrutych powstaje rozterka duchowa, powstaje chaos, powstajÈ liczne sprzecznoĂci i dÈĝenie do usuniÚcia tych sprzecznoĂci za jakÈ bÈdě cenÚ. 122. Jeĝeli pragniesz spokojnego rozwoju ludzkoĂci, nie zatruwaj juĝ w szkole mïodocianych umysïów nienawiĂciÈ miÚdzynarodowÈ i miÚdzywyznaniowÈ. 123. Nasza pedagogika europejska nie bardzo siÚ posunÚïa poza wieki Ărednie. Ta sama prawie bezmyĂlnoĂÊ, ten sam brak krytycyzmu, ten sam za paniÈ matkÈ pacierz, to samo iurare in verba magistri1. Sposób zaĂ uĂwiadamiania uczuÊ i wyobraĝeñ religijnych siÚga pierwocin cywilizacji, siÚga epoki nÈjpierwszych odkryÊ i wynalazków w zakresie kosmogonii, higieny, medycyny, ğzyki itd. Jak pojedynczemu czïowiekowi usïyszane w dzieciñstwie banialuki dajÈ bardzo czÚsto obuchem w ïeb i przeszkadzajÈ dalszemu rozwojowi umysïowemu, tak samo pierwsze odkrycia i wynalazki, istotnie dla owych czasów potÚĝne i wielkiej doniosïoĂci, tak zaimponowaïy tïumom, ĝe staïy siÚ na dïugie czasy doskonaïym Ărodkiem do zagwaĝdĝania gïów i do oddawania ich na ïaskÚ i nieïaskÚ znachorów. Znachorzy ci, reprezentujÈcy wïaĂnie ów niĝszy szczebel cywilizacji, wyzyskujÈ swój wpïyw dla panowania nad Ăwiatem i wiodÈ zaciÚtÈ walkÚ z przedstawicielami prawdziwej nauki, nieznajÈcej zastoju i dÈĝÈcej ciÈgle naprzód. 1 Iurare in verba magistri (ïac.) – dosïownie: przysięgać na słowa mistrza, tzn. wierzyÊ Ălepo w coĂ, opierajÈc siÚ na autorytecie. 80 MY¥LI NIEOPORTUNISTYCZNE 124. Nawet dzisiejsza, najnowsza pedagogika traktuje nie tylko wiedzÚ, ale takĝe cnoty i „przekonania” po fabrycznemu. Po prostu tresuje w nich, narzuca je z zewnÈtrz, wcale siÚ nie troszczÈc o rozwiniÚcie cnót i przekonañ drogÈ samodzielnoĂci indywidualnej. 125. Jednym z najbardziej upokarzajÈcych objawów dobrowolnego niewolnictwa jest tylowiekowe przeĝuwanie dla celów „pedagogicznych”, pod nazwÈ „wyksztaïcenia klasycznego”, rozmaitych okruchów ĝycia umysïowego i spoïecznego dawnych Rzymian i Greków. 126. Karmienie mïodzieĝy gimnazjalnej prawie wyïÈcznie karykaturÈ ğlologii klasycznej jest w dzisiejszych czasach wielkÈ zbrodniÈ pedagogicznÈ i spoïecznÈ i daje siÚ objaĂniÊ albo wïasnÈ gïupotÈ kierowników, albo teĝ chÚciÈ ogïupiania spoïeczeñstwa. 127. Zamiast ĝÈdnym wiedzy umysïom otwieraÊ ksiÚgÚ przyrody i ĝycia we wszelkich jego objawach, zamiast rozwijaÊ w tych umysïach samodzielnoĂÊ, krytycyzm i zdolnoĂÊ samoksztaïcenia siÚ, staramy siÚ tïumiÊ to wszystko przez wkuwanie pozbawionych racjonalnej podstawy prawideï gramatycznych, przez narzucanie nieprzetrawionych sÈdów i przez zamulanie gïowy bajkami urÈgajÈcymi zdrowemu rozsÈdkowi. 128. Niektóre rzÈdy uĝywajÈ Ăwiadomie tak zwanego „wychowania klasycznego” za Ărodek polityczny, za Ărodek do tïumienia samodzielnoĂci i biernienia umysïów mïodzieĝy. Trzeba przyznaÊ, ĝe cel zamierzony osiÈgajÈ w zupeïnoĂci i na razie zostajÈ panami poïoĝenia. Czy jednak i w dalszym ciÈgu takie obniĝenie poziomu umysïów spoïeczeñstwa bÚdzie z korzyĂciÈ dla „kierowników nawy pañstwowej”, to juĝ inna kwestia. 129. Usuñcie z kodeksów karnych pojÚcie pracy przymusowej, a uczynicie potÚĝny krok ku uszlachetnieniu i „uczïowieczeniu ludzkoĂci”. 130. Zróbcie pracÚ obowiÈzkowÈ i Êwiczenie siÚ w rzemiosïach integralnÈ czÚĂciÈ ogólnego wyksztaïcenia, a zbliĝycie siÚ znacznie do spokojnego rozwiÈzania kwestii socjalnej. 131. Dotychczas jeszcze praca hañbi, a ideaïem towarzyskim jest próĝniak i pasoĝyt wstydzÈcy siÚ pracy. MY¥LI NIEOPORTUNISTYCZNE 81 132. Ludzie comme il faut1 wstydzÈ siÚ pracy, ale mniej juĝ wstydzÈ siÚ ĝebraÊ, a juĝ wcale siÚ nie wstydzÈ oszukiwaÊ i krzywoprzysiÚgaÊ. 133. Dewiza Ămietanki inteligencji, nastrojowców-gniïoszów: „Praca upadïa”. 134. Nasza obecna nerwowoĂÊ jest krokiem do zdziczenia. Rozwój umysïowoĂci daje tylko wtedy rÚkojmiÚ postÚpu w uspoïecznieniu, kiedy mu towarzyszy uspokojenie temperamentu i wzmocnienie charakteru. XXX 135. „Z dziesiÚciu ludzi, ĂpieszÈcych na gïos woïajÈcego „ratunku”, dziewiÚciu podÈĝa tam przez ciekawoĂÊ”. [Kraków 1898. Nakïadem autora] 1 Comme il faut (fr.) – jak naleĝy. UWAGI NA CZASIE I NIE NA CZASIE (Z powodu ankiety „Krytyki” w sprawie konfiskat w ogóle, a konfiskaty Legend A. Niemojewskiego w szczególności) FatalnoĂÊ dzisiejszego ustroju ludzkoĂci „cywilizowanej” stanowi gïównie to, ĝe uprywatniono dobra materialne, leĝÈce poza czïowiekiem, a ze skwapliwoĂciÈ, godnÈ lepszej sprawy, upañstwowiono i uspoïeczniono najindywidualniejsze i najnietykalniejsze tajniki duszy ludzkiej, poddajÈc je bezmyĂlnej mustrze i tresurze. Nic chyba bardziej okrutnego, jak przymusowa dziedzicznoĂÊ najgïÚbszych wierzeñ i przekonañ. Jest to tym wstrÚtniejsze, ĝe owa narzucana dziedzicznoĂÊ utrzymuje siÚ czÚsto tylko dziÚki udawaniu i obïudzie. (Myśli nieoportunistyczne) Zawierucha wywoïana gorliwoĂciÈ denuncjatorskÈ pewnego gatunku publicystów, powieĂciopisarzy i „literatów”, a rozdmuchiwana za pomocÈ zwykïego w takich razach ujadania masowego, zataczajÈc coraz szersze krÚgi, o maïo i mnie nie porwaïa. Jako bowiem jeden z „piĂmiennych”, otrzymaïem w swoim czasie wezwanie do przyjÚcia udziaïu w ankiecie, zarzÈdzonej przez redakcjÚ „Krytyki” z powodu konğskaty Legend A. Niemojewskiego. Przygniecenie rozmaitymi robotami z caïkiem innego zakresu nie pozwoliïo mi uczyniÊ zadoĂÊ temu ĝyczeniu redaktora „Krytyki”, a ĝe siÚ tak staïo, dobrze siÚ staïo. Bo najprzód jestem wprawdzie „piĂmienny”, ale na sprawach literatury znam siÚ bardzo maïo, wiÚc mógïbym byï wystÈpiÊ z czymĂ arcyniekompetentnym; po wtóre zaĂ mogïem byÊ posÈdzony o poĂredni interes osobisty. Chociaĝ bowiem UWAGI NA CZASIE I NIE NA CZASIE 83 „pïodów mojego ducha” nie konğskowaïa ani policja, ani prokuratoria, to jednak ja sam ulegïem ongi gruntownej konğskacie z Krakowa, dziÚki zgodnemu dziaïaniu rozmaitych rodzajów policji: tak policji zwykïej, jako teĝ ochotniczej, tak policji urzÚdowej, jako teĝ prywatnej, tak policji arystokratycznej, jako teĝ ïykowatej, tak policji Ăwieckiej, jako teĝ duchownej, tak policji uczonej, jako teĝ policji nic wspólnego z naukÈ niemajÈcej1. Niedawno poznaïem przypadkowo broszurÚ niejakiego pana Bresnitz von Sydaczoff, zatytuïowanÈ Panslavistische Agitation in Oesterreich-Ungarn, a twierdzÈcÈ miÚdzy innymi, ĝe Kraków jest gïównym siedliskiem agitacji panslawistycznej, ĝe ta agitacja panslawistyczna grupuje siÚ koïo redakcji „Czasu”, ĝe na czele jej stojÈ trzej ajenci Pobiedonoscewa: Baudouin de Courtenay, Zdziechowski i Beaupré, ĝe gïównym ajentem Pobiedonoscewa jest wïaĂnie Baudouin de Courtenay, którego rzÈd austriacki za jego działalność panslawistyczną na Sïowacczyěnie nagrodziï katedrÈ uniwersyteckÈ w Krakowie, ĝe Baudouin de Courtenay i Beaupré sÈ to zwei edle Polen mit französischen Namen und jüdischer Herkunft 2 (chociaĝ to do rzeczy nie naleĝy, ale zdaje siÚ, ĝe sam pan Bresnitz von Sydaczoff jest jüdischer Herkunft) itd., itd., a nareszcie, ĝe wszystko to jest prawdÈ. Broszura ta, której drugie wydanie wyszïo w r. 1900, zostaïa wydanÈ pierwotnie w r. 1898, a dla mnie nie ulega prawie wÈtpliwoĂci, ĝe zostaïa ona zamówionÈ u Szmoka z ¿ydaczowa przez edle Polen i edle Ungarn dla skutecznego podziaïania na schwachköpfige Wiener Excellenzen3 przy rozstrzyganiu sprawy mojego wyrzucenia z Krakowa. Mowa o usuniÚciu Baudouina de Courtenay z Uniwersytetu Jagielloñskiego, m.in. z powodu broszury Jeden z objawów moralności oportunistyczno-prawomyślnej. 2 Zwei edle Polen mit französischen Namen und jüdischer Herkunft (niem.) – dwaj szlachetni Polacy o francuskich nazwiskach i ĝydowskim pochodzeniu. 3 Schwachköpfige Wiener Excellenzen (niem.) – tÚpe wiedeñskie ekscelencje. 1 84 UWAGI NA CZASIE I NIE NA CZASIE Dobrze siÚ tedy staïo, ĝem nie przyjmowaï udziaïu w owej ankiecie, która w ogóle wypadïa zadawalniajÈco. DziĂ, po zaznajomieniu siÚ z oĂwiadczeniami osób odpowiadajÈcych na pytania redaktora „Krytyki” korci miÚ coĂ, aĝeby wypowiedzieÊ kilka uwag w tej sprawie. Niestety bÚdÈ to uwagi dorywcze, bez werwy literackiej, bez poïysku i ĂwietnoĂci. ProszÚ mi wiÚc wybaczyÊ, jeĝeli przy czytaniu ich bÚdzie siÚ doznawaïo uczucia jazdy po grudzie w trzÚsÈcym wozie bez resorów. Przede wszystkim uwaĝne odczytanie niektórych zwïaszcza odpowiedzi utwierdziïo miÚ w przekonaniu, ĝe logika ogólnie ludzka jest ğkcjÈ, ĝe logicznoĂÊ myĂlenia jest róĝnorodnÈ, zaleĝnie od gruntu psychicznego, przygotowanego dla niej przez wychowanie i koleje ĝycia danego osobnika. Czyĝ to bowiem nie jest godnÈ podziwu konsekwencjÈ logicznÈ, jeĝeli ĝarliwy wyznawca i wielbiciel Toïstoja (uwaĝajÈcego miÚdzy innymi tresurÚ wyznaniowÈ za zbrodniÚ pedagogicznÈ) wystÚpuje jednoczeĂnie jako gïosiciel i wyznawca tego wszystkiego, co Toïstoj odrzuca, wystÚpuje jako ĝarliwy katolik, bez zastrzeĝeñ ubóstwiajÈcy „KoĂcióï”? Czyĝ to doprawdy nie dziwne, jeĝeli apostoï i wyznawca Toïstoja dopatruje siÚ bluźnierstwa i obrzydliwości w nieuznawaniu za prawdÚ tego, co zostaïo wïaĂciwie wytworzone przez schyïkowców pewnego typu kulturalnego na tle erotyzmu uduchowionego? Nasz zwolennik i wyznawca Toïstoja, godzÈcy ten swój toïstoizm z bezwzglÚdnym uwielbieniem dla „KoĂcioïa”, powoïuje siÚ na atrofiowany przez cywilizacjÚ zmysł mistyczny i biada nad owÈ rzekomÈ atrofią tego zmysłu mistycznego. Ja zaĂ formuïujÚ to cokolwiek inaczej: Istotnie ulega atroği znachorstwo, ulega atroği zabobon, ulega atroği bezmyĂlnoĂÊ, a wszystko to ulega atroği pod wpïywem Ăwiatïa nauki i myĂli krytycznej, podobnie jak Êmy i puszczyki pierzchajÈ przed Ăwiatïem sïoñca. Kret straciï w ciemnoĂci wzrok i nie znosi Ăwiatïa; dla niego Ăwiatïo jest objawem atroği ciemnoty. UsprawiedliwiajÈc interwencjÚ policji w sprawach sztuki i literatury, nasz wyznawca Toïstoja powoïuje siÚ takĝe na Mickiewicza, ale chyba niesïusznie. Prawdopodobnie Mickiewicz nie nawoïywaïby policji i nie usprawiedliwiaïby konğskaty. UWAGI NA CZASIE I NIE NA CZASIE 85 Ten sam wyznawca Toïstoja zasïania siÚ powagÈ jakiegoĂ czïowieka wszechstronnie wykształconego… i bardzo prawego, który jednak wziął pewien udział w akcji, która doprowadziła do konfiskaty książki. Jeĝeli to byï istotnie człowiek wszechstronnie wykształcony, w takim razie nie wiedziaï, co czyni, i sprzeniewierzyï siÚ swoim zasadom, moĝe takĝe wskutek „atroği”. *** Pewna puïkownikowa kozaków rosyjskich, dostawszy siÚ w r. 1814 wraz z mÚĝem do Paryĝa, dowiedziaïa siÚ tam po raz pierwszy o skazaniu na ĂmierÊ i legalnym zamordowaniu Ludwika XVI. Oburzona do gïÚbi duszy, zawoïaïa: Króla swego zabili łotry! A gdzież była wtedy policja? Ludzi jak ta puïkownikowa, ludzi przekonanych, ĝe policja i cenzura robiÈ i wstrzymujÈ dzieje ludzkoĂci, jeszcze dziĂ w spoïeczeñstwach „cywilizowanych” jest nierównie wiÚcej aniĝeli ludzi pozwalajÈcych sobie powÈtpiewaÊ o tej wszechpotÚdze policji i cenzury. WiarÚ w opatrznoĂciowÈ rolÚ policji i cenzury zaszczepiajÈ przede wszystkim podrÚczniki szkolne tak zwanej historii powszechnej. Spoïeczeñstwo polskie roi siÚ od osobników wzywajÈcych o pomstÚ do policji i cenzury i to nawet osobników ze sfer przodujÈcych umysïowo. Niedawno z powodu Ămierci znakomitego psychiatry, doktora Baliñskiego, w jednej z gazet petersburskich wydrukowano artykuï wskazujÈcy w ironiczny sposób na polską intrygę, a wïaĂciwie podnoszÈcy wielkie zasïugi psychiatrów polskich w Petersburgu. Niektórzy z tych psychiatrów, czy to skutkiem chwilowego zaÊmienia umysïu niebÚdÈcy w stanie zrozumieÊ bardzo przezroczystej myĂli przewodniej owego artykuïu, czy teĝ dowiedziawszy siÚ o jego treĂci z drugich rÈk, udali siÚ ze skargÈ na autora i redakcjÚ do ówczesnego naczelnika zarzÈdu prasy, ksiÚcia Szachowskiego. KsiÈĝÚ Szachowskoj, chociaĝ wcale nie „wolnomyĂlny”, ochïodziï zapaïy tych panów uwagÈ, ĝe jako ludzie z wyksztaïceniem uniwersyteckim powinni by zrozumieÊ prawdziwÈ intencjÚ autora, a co do pretensji panów skarĝÈcych odesïaï ich na drogÚ sÈdowÈ, zauwaĝywszy, ĝe cenzura moĝe karaÊ organa prasy tylko albo w razie ich wystÈpieñ przeciw rzÈdowi, 86 UWAGI NA CZASIE I NIE NA CZASIE albo teĝ w razie naruszenia przepisów zawartych w obowiÈzujÈcych prasÚ okólnikach. *** Byïoby wielkÈ niesprawiedliwoĂciÈ napadaÊ na policjÚ, na prokuratoriÚ i na sÈdy za ich postÚpowanie w sprawie konğskaty Legend A. Niemojewskiego. I policja, i prokuratoria, i sÈdy postÈpiïy tak, jak powinny byïy postÈpiÊ zgodnie z prawem pisanym i ze szczegóïowymi przepisami obowiÈzujÈcymi kaĝdÈ z tych instytucji. Nikt nie ma prawa posÈdzaÊ urzÚdników pañstwowych o zïÈ wolÚ za to tylko, ĝe urzÚdnicy ci noszÈ niemile brzmiÈce nazwy, a swÈ dziaïalnoĂciÈ dajÈ siÚ nam we znaki. A przy tym wszystko jedno, czy speïniajÈ oni to z wewnÚtrznego przekonania i z upodobania, czy teĝ tylko jako wykonawcy rozkazów zwierzchnoĂci kierujÈ siÚ wyïÈcznie poczuciem obowiÈzku urzÚdniczego. Jeĝeli uwaĝamy za bohaterów ĝoïnierzy, co z zapaïem i entuzjazmem ginÚli za Napoleonów i innych wodzów, to równieĝ powinniĂmy uwaĝaÊ jeĝeli juĝ nie za bohaterów, to przynajmniej za ludzi szczerych i uczciwych wszystkich tych policjantów, prokuratorów i sÚdziów, którzy z przekonania broniÈ istniejÈcego porzÈdku konğskatami i karami, naraĝajÈc siÚ przez to jeĝeli nie na utratÚ ĝycia, to przynajmniej na urÈgowisko i oplwanie przez zainteresowanych. Tym wiÚkszym jest „heroizm” tych panów, jeĝeli naraĝajÈ siÚ na te dotkliwe przykroĂci nie z przekonania, ale tylko przez poczucie obowiÈzku, jako duszÈ i ciaïem sïudzy wïadzy naczelnej, sïudzy istniejÈcego porzÈdku, sïudzy stronnictwa panujÈcego. Powiedzenia zaĂ Mickiewicza, ĝe „heroizm niewoli” jest psu zasługą, człowiekowi grzechem, nie naleĝy znowu braÊ tak bardzo dosïownie. Policja, wszelkiego rodzaju cenzura i sÈdownictwo sÈ dotychczas sïugami tych, co dzierĝÈ wïadzÚ w rÚku, sÈ sïugami stronnictwa panujÈcego, stronnictwa dotychczas materialnie najpotÚĝniejszego, a wiÚc juĝ przez to samo najbardziej zainteresowanego w podtrzymywaniu „istniejÈcego porzÈdku” i tïumieniu wszelkiej opozycji i krytyki. Pan kaĝe – sïuga musi. A moĝe to byÊ sïuga nie tylko z musu, ale zarazem sïuga z dobrej woli, sïuga z sugestii, sïuga z „przekonania”. UWAGI NA CZASIE I NIE NA CZASIE 87 Rzym panuje, a my, jego sïudzy, musimy Ălepo go sïuchaÊ. Abstrakcyjnie siÚ wyraĝajÈc: stronniczoĂÊ panuje, a ludzie na niej wychowani muszÈ siÚ niÈ kierowaÊ. PowinniĂmy tedy uznaÊ szczeroĂÊ i uczciwoĂÊ policji i wszelkiego rodzaju cenzury, podobnie jak uznajemy szczeroĂÊ tych, co po wszystkie wieki zbawiali ludzkoĂÊ i tÚpili jej wrogów, bÈdě to rzucajÈc ich na poĝarcie lwom i tygrysom na arenach cyrków, bÈdě to palÈc ich na stosach, bÈdě teĝ oddzielajÈc na gilotynach gïowy od kadïubów. SzczerÈ teĝ i uczciwÈ jest czarna gwardia Rzymu zmodernizowanego, szczerymi i uczciwymi sÈ legiony jezuitów przekonanych, legiony tych, co siÚ zaprzedali Rzymowi z duszÈ i ciaïem, i sÈ nawet bardziej rzymscy aniĝeli sam Rzym. Dla zrozumienia stanowiska policji i prokuratorii nie zawadzi teĝ przypomnieÊ to, co powiedziaï pewien cenzor warszawski, kiedy go nagabywano o wykreĂlanie wyraĝeñ skierowanych, zdaniem jego, przeciw domniemanym zaïoĝycielom wyznañ przez pañstwo protegowanych lub teĝ przeciw gïowom koĂcioïów: Cóż pan chce, my dygnitarze powinniśmy się wspierać wzajemnie. Dygnitarze – to cenzor, prokurator i np. – mniemany twórca religii przewaĝajÈcej u ludów europejskich oraz jego rzekomi nastÚpcy, bÚdÈcy wïaĂciwie spadkobiercami w linii prostej cezarów rzymskich, zlanych w jedno z pontifexami maximusami. *** SÚdziowie zrobili swoje. We wszelkich tego rodzaju wypadkach sÚdziowie trzymajÈ siÚ kodeksów obowiÈzujÈcych, a kodeksy obowiÈzujÈce ukïadano w interesie pewnych stronnictw, opierajÈc je na nietolerancji i przeĂladowaniu bÈdě to mniejszoĂci przez wiÚkszoĂÊ, bÈdě teĝ poddanych i niewolników przez wïadców i wïaĂcicieli. Stosowane w danym razie prawo jest dzieïem stronnictwa, które zbrojne zachïannoĂciÈ tradycyjnÈ imperium rzymskiego roĂci sobie pretensjÚ do panowania juĝ nie nad ciaïem i nie nad pracÈ, ale nad umysïami i duszami Ăwiata caïego. 88 UWAGI NA CZASIE I NIE NA CZASIE Przejawia siÚ tu zazdroĂÊ i zawiĂÊ stronnictwa sennych widziadeï, stronnictwa ĂpiÈcej i ĝarliwie usypianej, hipnotyzowanej, nietrzeěwej ludzkoĂci; stronnictwa, któremu siÚ zdaje, ĝe wydzierĝawiïo na wyïÈczne posiadanie przywilej traktowania pewnych tematów, a traktuje te temata w sposób starczy, pikantnie ponÚtny, negatywnie lubieĝny, doskonale harmonizujÈcy ze sïawetnym non possumus. Naczelnicy tego stronnictwa, uwaĝani za nieomylnych, dajÈ siÚ wywodziÊ w pole rozmaitym Leonom Taxilom, plotÈcym duby smalone o Miss Vaugan, straszÈ kurze umysïy bajkami o satanizmie, o „mszach czarnych”, o wszechĂwiatowej potÚdze „masonów”. Stronnictwo to, uprawiajÈce znachorstwo i czary jak za starych dobrych czasów i kontynuujÈce niĝszy stopieñ rozwoju ludzkoĂci, zagarnÚïo w swe rÚce wychowanie mïodzieĝy i za pomocÈ niekontrolowanych przez nikogo specyğków zatruwa jej serca nienawiĂciÈ, ogïupia jej umysïy, przeciwdziaïajÈc w ten sposób nader skutecznie wszelkiemu krytycyzmowi i postÚpowi ludzkoĂci; a sprzymierzone z innymi instytucjami, pochodzÈcymi z czasów barbarzyñskich, panuje prawie niepodzielnie w szkole i urzÚdzie publicznym. Gdyby ludzkoĂÊ rzymsko-grecka, czyli tak zwana europejskoamerykañska, nie byïa stale zatruwanÈ i hipnotyzowanÈ rozmaitymi legendami wszczepianymi jej gorliwie od kolebki, gdyby patrzyïa trzeěwo i rozumnie, to ludzi, którzy by dziĂ wystÚpowali na wïasnÈ rÚkÚ z podobnymi „naukami”, traktowano by jak obïÈkanych. *** Wïadza ogïupiaczów nad umysïami coraz bardziej sïabnie, a wyzwalanie siÚ idzie w dwóch kierunkach: albo jest to otwarte wyzwalanie siÚ i wypowiadanie walki wrogom myĂli ludzkiej, albo teĝ jest to obïuda, to jest udane pozostawanie przy sponiewieranym sztandarze w oczywistej rozterce z wïasnÈ treĂciÈ wewnÚtrznÈ. Obïuda to kieruje owymi dygnitarzami tak galicyjskimi, jak i obcokrajowymi, którzy w przemowach swoich do nauczycieli gïoszÈ np. nastÚpujÈce wielce budujÈce zdania: co sobie panowie myślicie, to mi wszystko jedno, byleście tylko zachowywali przepisane formalności „religijne”. UWAGI NA CZASIE I NIE NA CZASIE 89 Obïuda teĝ skïania drukarzy ksiÈĝek nieprawomyĂlnych do uroczystego wypierania siÚ ich w „organach prasy ĂwiÈtobliwej” i do oĂwiadczania, ĝe tylko przeoczenie i niezaznajomienie siÚ z treĂciÈ bezboĝnej ksiÈĝki byïo powodem podjÚcia siÚ jej zïoĝenia i odbicia w prawowiernej drukarni. Nic dziwnego; przecieĝ w tej samej drukarni wydajÈ ojcowie ĂwiÈtobliwi swój szanowny organ, a staïy druk takiego miesiÚcznika toÊ to wcale dobry geszeft. Obïuda jest objawem ze stanowiska etycznego niepoĝÈdanym, ale zjawienie siÚ obïudników w obozie wrogów myĂli ludzkiej naleĝy powitaÊ jako prawdziwy postÚp. Stronnictwo podtrzymywane przez obïudników straciïo wiele ze swej dawnej mocy i przestaje byÊ strasznym dla bojowników postÚpu, a to przede wszystkim dlatego, ĝe obïudnika moĝna kupiÊ. Przy zmianie warunków, dygnitarz wymagajÈcy tylko speïniania „formalnoĂci religijnych” wyrzecze siÚ otwarcie tego, co dziĂ obïudnie podtrzymuje. Drukarz bïagajÈcy o przebaczenie za wydrukowanie ksiÈĝki bezboĝnej z prawdziwym gustem bÚdzie drukowaï caïe tuziny takich ksiÈĝek, byle mu to zapewniïo staïy dochód i byle go odszkodowano za wyrzeczenie siÚ go przez ojców ĂwiÈtobliwych. Nareszcie obïuda wyjaïawia duszÚ ludzkÈ i wytwarza w niej pustkÚ nie do zniesienia. Caïe ĝycie podïym moĝe byÊ tylko czïowiek „wyjÈtkowy”, a nastÚpstwo caïego szeregu pokoleñ obïudników jest wprost niemoĝliwe. Zjawia siÚ nareszcie palÈca potrzeba zapeïnienia tej pustki jakÈĂ treĂciÈ, zjawia siÚ nieprzezwyciÚĝony wstrÚt do chronicznego kïamstwa; a ĝe powrót do dawnych wierzeñ, które siÚ obïudnie przyjmowaïo za dobrÈ monetÚ, jest zwykle niemoĝliwy, wiÚc z koniecznoĂci nastÚpuje napeïnienie duszy treĂciÈ innych wierzeñ, treĂciÈ innych przekonañ. A to jest stanowczo krokiem naprzód. *** Chrystus wypÚdzaï przekupniów z koĂcioïa, a jego niby wyznawcy handlujÈ „ĂwiÚtoĂciami”, sprzedajÈ bilety wolnej jazdy do raju, zakïadajÈ „sklepy chrzeĂcijañskie”, „sklepy katolickie”, wzywajÈ do kupowania tylko u chrześcijan. 90 UWAGI NA CZASIE I NIE NA CZASIE Taki potwór psychiczny, bÚdÈcy utylizacjÈ „chrzeĂcijañstwa” do celów geszefciarskich, bÚdÈcy sztucznym skojarzeniem wyobraĝeñ wrÚcz sobie przeciwnych, bÚdÈcy wykwintem obïudy, potwór taki nie moĝe liczyÊ na dïugowiecznoĂÊ i z koniecznoĂci rozpaĂÊ siÚ musi: po jednej stronie stanie „sklep”, a po drugiej „chrzeĂcijañskoĂÊ”. Obïuda i kïamstwo i tu skazane sÈ na stopniowe zamieranie. *** Pewnemu mïodemu uczonemu proponowano kilka lat temu miejsce wychowawcy w jednym z najpierwszych domów arystokratycznych polskich. Przedtem jednak starano siÚ wybadaÊ, jak siÚ ten uczony zachowuje pod wzglÚdem „religijnym”: czy chodzi na mszÚ, czy poĂci w dnie przepisane, czy siÚ spowiada itd. Nareszcie, wypytawszy róĝnych znajomych tego pana, zapytano wprost jego samego. Jako czïowiek niechcÈcy udawaÊ i wystÚpowaÊ w roli sprzecznej z jego przekonaniami odpowiedziaï bez ogródki: jeżeli mam prawdę powiedzieć, to ja w nic nie wierzę. OczywiĂcie o miejscu wychowawcy w domu arystokratycznym mowy byÊ nie mogïo. Rozmaite osoby „wierzÈce”, rozmaite osoby „religijne” nie mogïy przebaczyÊ naszemu uczonemu tej jego otwartoĂci. Jak można było dla takiego głupstwa wyrzekać się tak korzystnej posady? Czyż to znowu tak trudno powiedzieć, że się jest wierzącym katolikiem? Czyż to tak trudno chodzić na mszę, spowiadać się itd.? – Zapewne, ĝe nietrudno, ale jak dla kogo. Zapomniaïy przy tym owe osoby „wierzÈce” i „religijne” o mÚczennikach, co za swÈ wiarÚ i przekonania ginÚli w cyrkach, rozszarpywani przez lwów i tygrysów, lub póěniej, gdy ecclesia abhorrebat sanguem, gdy KoĂcióï krwi nie rozlewał, pïonÚli na stosach. Wobec takich mÚczeñstw moĝna chyba sobie pozwoliÊ maïego „mÚczeñstwa” w postaci niedostania posady guwernera u ksiÚcia lub hrabiego, w postaci krzywej miny i nieïaski róĝnych Stasiów, Leosiów, Jasiów, Michasiów i innych tp., a nawet w postaci wygryzienia z ck Uniwersytetu Jagielloñskiego. UWAGI NA CZASIE I NIE NA CZASIE 91 Metody stronnictwa panujÈcego nie róĝniÈ siÚ wcale od metod innych stronnictw, choÊby nawet najbardziej mu wrogich. Wynika to z danych psychologii tïumowej. Dlatego to walki stronnictw sÈ tylko bardziej skomplikowanymi i „uczïowieczonymi” walkami psów szczutych przez swoich panów oraz przez caïÈ zgrajÚ naganiaczy. Z poczÈtku dziaïa tu tresura i sugestia z przymieszkÈ dziedzicznoĂci, a potem sami siÚ juĝ pilnujemy. A wiÚc czy na sztandarze wypiszemy „Rzym”, czy „Bizancjum”, czy „Mahomet”, czy nareszcie Marks, jeĝeli tylko bÚdziemy walczyÊ pod „sztandarem”, z koniecznoĂci zabijemy w sobie krytykÚ i zdolnoĂÊ sprawiedliwego i logicznego sÈdu, z koniecznoĂci bÚdziemy siebie samych uwaĝali za nieomylnych, z koniecznoĂci bÚdziemy potÚpiali przeciwników i traktowali ich z nienawiĂciÈ i nietolerancjÈ. Przy tych wrzaskach potÚpiajÈcych i wyklinajÈcych nikt prawie nie zaznajamia siÚ z samym corpus delicti, ale powtarza bezmyĂlnie na wiarÚ tego, co zaintonowaï to ujadanie trzodowe. Alboĝ my wiemy, co siÚ dzieje z nami? My tylko lecim za temi gÚsiami, które tam krzyczÈ na przodzie1. Niech w pewnej miejscowoĂci zaszczeka jeden pies, za jego przykïadem pójdzie pies drugi, trzeci, czwarty…, aĝ nareszcie po chwili caïa psiarnia zacznie zaciekle ujadaÊ. Niech jeden pies zawyrokuje, ĝe pewna ksiÈĝka jest szkodliwÈ, a zaraz powtórzÈ to za nim inne psy i, nie widzÈc na oczy owej ksiÈĝki, zaĝÈdajÈ jej potÚpienia i zniszczenia. W r. 1862 powieĂciopisarzowi Miniszewskiemu obciÚto uszy, pastwiono siÚ nad nim i w ohydny sposób go zamordowano za to tylko, ĝe pisaï, pisaï wprawdzie draĝniÈco i wyzywajÈco, ale tylko pisaï, tj. gïosiï za pomocÈ druku swoje „przekonania” i zapatrywania. Kto dzisiaj jeszcze zasztyletowanie Miniszewskiego uwaĝa za sïuszne i sprawiedliwe, ten nie ma prawa oburzaÊ siÚ na ck prokuratoriÚ za dokonywane przez niÈ konğskaty. W kaĝdym razie tak sam Miniszewski, jako 1 Fr. Morawski, bajka Gęsi [przyp. BdeC]. 92 UWAGI NA CZASIE I NIE NA CZASIE teĝ jego bliscy woleliby, aĝeby konğskowano jego Komunały, aniĝeli ĝeby jego samego poddano skutecznym operacjom sztyletników. Podobnie nie majÈ najmniejszego prawa protestowaÊ przeciwko konğskatom dokonywanym przez ck policjÚ i prokuratoriÚ ani ci wszyscy, co to nie tak dawno nawoïywali do bastonady Ostaszewskiego-Barañskiego, ani „patrioci” pïci obojej, urzÈdzajÈcy nagankÚ na znienawidzonych „ugodowców” i bojkotujÈcy nowelistów i powieĂciopisarzy, ogïaszajÈcych swe utwory w „Kraju” petersburskim, ani owi studenci „Polacy”, wypowiadajÈcy „gïÚbokie oburzenie” senatowi Uniwersytetu Lwowskiego za drobne ustÚpstwa studentom „Rusinom”, ani teĝ tolerancyjna „mïodzieĝ” krakowska, urzÈdzajÈca nocne napaĂci na profesora Zdziechowskiego z kociÈ muzykÈ i wybijaniem szyb. Wszyscy pamiÚtamy, jak kilka lat temu Wydziaï Filozoğczny Uniwersytetu Lwowskiego dopuĂciï jednogïoĂnie Iwana FrankÚ do prywatdocentury, ale ówczesny namiestnik Galicji, hr. K. Badeni, sprzeciwiï siÚ temu „za jego” (Franki) „przeszïoĂÊ politycznÈ” (für sein politisches Vorleben). Rozdraĝniony i oburzony tym mieszaniem siÚ policjanta do spraw naukowych, Franko rozszerzyï to swoje oburzenie zbyt daleko w przestrzeni i w czasie i miÚdzy innymi spojrzaï zbyt jednostronnie na Adama Mickiewicza, robiÈc go par excellence „poetÈ zdrady”. Tak tedy za baszybuzukostwo1 hr. Badeniego oraz innych hrabiów i niehrabiów galicyjskich ucierpiaï pod piórem Franki Adam Mickiewicz, ale w dalszej konsekwencji ucierpiaï nierównie wiÚcej sam Iwan Franko. Bo po jego artykuïach zawrzaïo i zakipiaïo. Przedstawiciele najrozmaitszych stronnictw polskich przesadzali siÚ w objawach bÈdě to szczerego, bÈdě teĝ udanego oburzenia. UrzÈdzano „zamachy” na nieszczÚsnego autora nieprzyjemnych artykuïów, noszono siÚ z chÚciÈ obicia go, wieszano jego portret czy teĝ symbol; nawet w postÚpowym i wolnomyĂlnym „¿yciu” krakowskim spotkaïy go obelgi sïowne najniĝszej próby, a jakaĂ tajemnicza rÚka wykreĂliïa go bezprawnie z listy czïonków Komisji Antropologicznej Akademii UmiejÚtnoĂci w Krakowie. Jakĝe bladymi wobec tego wszystkiego 1 hultaj. Baszybuzuk (tur.) – ĝoïnierz nieregularnych wojsk tureckich; takĝe UWAGI NA CZASIE I NIE NA CZASIE 93 wydajÈ siÚ wszelkie konğskaty dokonywane przez ck policjÚ i prokuratoriÚ! Jeĝeli sprawiedliwym byïo zasztyletowanie Miniszewskiego za jego dziaïalnoĂÊ pisarskÈ, jeĝeli sprawiedliwymi byïy bastonady wymierzane rozmaitym panom za ich nieprzyjemnÈ dziaïalnoĂÊ publicystycznÈ, jeĝeli sprawiedliwym byïo bojkotowanie wspóïpracowników „Kraju” petersburskiego, jeĝeli sprawiedliwÈ byïa kocia muzyka i wybijanie szyb profesorowi Zdziechowskiemu, jeĝeli sprawiedliwym byïo trzodowe ujadanie na Iwana FrankÚ, to o ileĝ sprawiedliwszymi sÈ wszystkie konğskaty urzÚdowe, a w tej liczbie takĝe konğskata Legend A. Niemojewskiego. Trudno przecieĝ wymagaÊ od ck policji i prokuratorii, aĝeby wzniosïa siÚ do takiej bezstronnoĂci, jak ongi socjaliĂci niemieccy, którzy w imiÚ wolnoĂci stowarzyszeñ gïosowali za powrotem do Niemiec swoich najwiÚkszych wrogów, oo. jezuitów, albo jak Mr. Bergeret Anatola France’a, broniÈcy nietykalnoĂci Ăwistka antysemickiego, który usiïowaï zniesïawiÊ go w sposób równie gïupi, jak nikczemny. Kto denuncjuje przed „publicznoĂciÈ” kolegów po piórze za ich artykuïy nieprzyjemne i za ich przekonania „niesympatyczne”, ten moĝe upominaÊ siÚ o A. Niemojewskiego i o innych autorów, pokrzywdzonych przez ck prokuratoriÚ nie na podstawie prawa i logiki, ale jedynie tylko na zasadzie prawa mocniejszego. To jest moĝe groziÊ: „nie konğskuj miÚ dzisiaj, bo jutro ja ciebie skonğskujÚ”. WystÚpowaÊ przeciw konğskatom zasadniczo, na podstawie myĂlenia i poczucia sprawiedliwoĂci, moĝe tylko czïowiek bezwzglÚdnie tolerancyjny i nienaleĝÈcy do ĝadnego stronnictwa wyznaniowego: ani religijniewyznaniowego, ani politycznie-wyznaniowego, ani estetycznie-wyznaniowego, ani w ogóle do jakiegokolwiek bÈdě wyznaniowego. *** Nie moĝemy teĝ mieÊ najmniejszej pretensji do owej force majeure1 obskurantyzmu, która, „karzÈc” Lwa Toïstoja za jego przekonania, wykreĂliïa go z listy czïonków pewnej akademii umiejÚtnoĂci. 1 Force majeure (fr.) – siïa wyĝsza. 94 UWAGI NA CZASIE I NIE NA CZASIE Na szczÚĂcie samego Toïstoja ani to grzeje, ani ziÚbi, ale dla owej akademii despekt to niemaïy i moĝna podziwiaÊ jej czïonków, ĝe znieĂli ten despekt tak cierpliwie i pokornie. Nie mniej uwielbiaÊ naleĝy budujÈcÈ bezstronnoĂÊ „ministrów rodaków” i czïonków polskich w delegacji austriackiej przy odnawianiu trójprzymierza. Tym polskim hrabiom od wielkiej polityki mogÈ teraz niemieccy tÚpiciele polskoĂci plunÈÊ spokojnie w twarz, a oni obliĝÈ siÚ i powiedzÈ, ĝe to wcale dobrze smakuje. Czoïem przed mÚĝami, celujÈcymi bezstronnoĂciÈ i zaparciem siÚ! *** GardïujÈcy za konğskatÈ Legend A. Niemojewskiego powoïywali siÚ przede wszystkim na to, ĝe siejÈ one zgorszenie, zgorszenie młodzieży. PrzypuĂÊmy, ĝe to prawda, przypuĂÊmy, ĝe owe – zresztÈ w bardzo niewinnym tonie trzymane – Legendy sÈ ěródïem zgorszenia. Aleĝ w takim razie, chcÈc zapobiegaÊ zgorszeniu, naleĝaïoby skonğskowaÊ i usunÈÊ gruntownie: przede wszystkim matematykÚ, poczÈwszy od tabliczki mnoĝenia, astronomiÚ, ğzykÚ, ğzjologiÚ, psychologiÚ, jÚzykoznawstwo itd., jednym sïowem caïÈ naukÚ, poniewaĝ uczy ona myĂleÊ samodzielnie i popycha do buntu przeciw wszelkim nieuzasadnionym powagom i bezmyĂlnym przesÈdom. NastÚpnie naleĝaïoby skonğskowaÊ nie tylko przynajmniej 9/10 literatury, ale takĝe wszelkie wykazy i katalogi grzechów oraz wszelkie rozpamiÚtywania róĝnych „tajemnic”, zwïaszcza z nastrojem zmysïowo-mistycznym, poniewaĝ wszystko to skierowuje myĂl w stronÚ erotyzmu „idealno-realnego”, a wiÚc wywoïuje „zgorszenie”. Trzeba skonğskowaÊ jÚzyk, przyrodÚ, duszÚ ludzkÈ. Trzeba skonğskowaÊ otoczenie „mïodzieĝy”, jej rodziców, nauczycieli, w ogóle „dorosïych”; trzeba skonğskowaÊ zwierzÚta, trzeba skonğskowaÊ Ăwiat caïy. Trzeba skonğskowaÊ rozmowy prowadzone przez dorosïych w obecnoĂci dzieci, trzeba skonğskowaÊ wszelkie romanse, wszelkie poematy erotyczne, choÊby o charakterze jak najpowiewniejszym, UWAGI NA CZASIE I NIE NA CZASIE 95 trzeba skonğskowaÊ wszystkie gazety, a zwïaszcza ich „kroniki” i ich sprawozdania z procesów kryminalnych. Trzeba skonğskowaÊ bale z kobietami dekoltowanymi, maskarady, tingl-tangle; trzeba skonğskowaÊ znacznÈ czÚĂÊ przedstawieñ teatralnych; trzeba skonğskowaÊ wystawy sztuki plastycznej. Trzeba skonğskowaÊ dygnitarzy i arystokratów wyprawiajÈcych orgie nie tylko w stolicach europejskich, ale nawet w Budapeszcie, we Lwowie i w innych wiÚkszych miastach. Trzeba skonğskowaÊ powierników dusz potrÈcajÈcych w rozmowach najpoufniejszych o temata wiÚcej niĝ draĝliwe. Nareszcie trzeba skonğskowaÊ wszelkie objawy szczeroĂci, bo nic chyba tak nie „gorszy”, jak szczeroĂÊ. Kiedy to wszystko skonğskujecie, wtedy dopiero bÚdziecie mogli przystÈpiÊ z czystym sumieniem do konğskaty takich niewinnych baranków, jak Legendy A. Niemojewskiego i inne im podobne utwory. *** Nie przeczÚ, ĝe wiele jest tworów literackich i publicystycznych oddziaïywujÈcych nader szkodliwie na umysï i usposobienie nie tylko dzieci i „mïodzieĝy” szkolnej, ale takĝe wszystkich czytajÈcych, choÊby nawet o gïowach siwych i ïysych. Tu naleĝy nie tylko tak zwana „pornograğa” w jakiejkolwiek bÈdě szacie, ale takĝe z jednej strony opisy okrucieñstw, bitew, egzekucji, gwaïtów wszelakich itp., z drugiej zaĂ strony rozbudzanie lubieĝnoĂci na tle wyznaniowym. Nie popierajÈc jednak epidemicznego szczucia wszystkich na wszystkich, nie widzÚ tymczasem ĝadnych skutecznych Ărodków na to zïo pochodzÈce z piĂmiennictwa, podobnie jak nie widzÚ tymczasem ĝadnego Ărodka na staïÈ chorobÚ naszych wieków, na rozrost olbrzymi prasy codziennej i nieustanne przemywanie gïów pomyjami dziennikarskimi oraz na rozwijajÈcÈ siÚ pod wpïywem dziennikarstwa pïytkoĂÊ i powierzchownoĂÊ sÈdów, na histerycznÈ ĝÈdzÚ wraĝeñ przemijajÈcych, na hipertroğÚ ciekawoĂci. Konğskowanie wszystkich bez wyjÈtku gazet byïoby chyba Ărodkiem za nadto radykalnym. 96 UWAGI NA CZASIE I NIE NA CZASIE *** OczywiĂcie wszelkie stronnictwa jednostronnie zacietrzewione, gdyby tylko mogïy, tj. gdyby staïy u steru rzÈdu i byïy niczym nieskrÚpowane, konğskowaïyby wszystko to, co jest przeciw nim skierowane i co im niby to szkodzi. Przede wszystkim rzÈdy konsekwentnie klerykalne konğskowaïyby wszystkie ksiÈĝki i artykuïy zwrócone, choÊby tylko poĂrednio, przeciw klasztorom, przeciw gospodarce jezuityzmu w szkoïach, przeciw celibatowi ksiÚĝy itd., bo uwaĝaïyby to wszystko za „zgorszenie” i obrazÚ. Gdyby pewne nader miïe stronnictwo mogïo odzyskaÊ wïadzÚ nieograniczonÈ, ujrzelibyĂmy wskrzeszenie inkwizycji i tortur, owej najwspanialszej twórczoĂci poetyckiej katolicyzmu Ăredniowiecznego. Przy pewnym zaĂ ograniczeniu wïadzy tego stronnictwa czy to przez czynniki opozycyjne, czy teĝ przez zmiany psychiczne zaszïe w samych przedstawicielach stronnictwa, mielibyĂmy rozcieñczone ecclesia abhorret sanguem w formie palenia dzieï wyklÚtych, w formie wymazywania i wycinania caïych ustÚpów i artykuïów, w formie konğskat, w formie cenzury prewencyjnej itd., co wszystko zresztÈ praktykuje siÚ z dobrym skutkiem w niektórych pañstwach „europejskich”. *** Najĝarliwsi bojownicy ecclesiae militantis i dziĂ jeszcze z wielkim upodobaniem „unikaliby rozlewu krwi”. Prawie trzydzieĂci lat temu, w epoce Barbary Ubryk, bawiï w Krakowie Aleksander ¥wiÚtochowski i odczytaï publicznie swego Ojca Makarego. Zakotïowaïo siÚ od tego w gnieědzie ós, a oburzony do gïÚbi duszy zïotousty ksiÈdz Golian poĂwiÚciï ¥wiÚtochowskiemu kilka swych tragikomicznych kazañ. Jedno z tych kazañ zakoñczyï znamiennym wykrzyknikiem: Gdyby się wróciły dawne czasy, rzuciłbym na niego czarną świecę! W zwykïym jÚzyku ludzkim znaczy to: „gdybyĂmy znowu zapanowali bez ograniczeñ nad Ăwiatem, spaliïbym heretyka na stosie!”. UWAGI NA CZASIE I NIE NA CZASIE 97 Na szczÚĂcie nie daï Pan Bóg Ăwini rogów. A kilka miesiÚcy temu jeden z profesorów gimnazjalnych krakowskich „oburzony”, za pozwoleniem zwierzchnoĂci, na Legendy A. Niemojewskiego, zbieraï podpisy na wezwaniu do zlinczowania, tj. do ukamienowania lub teĝ podarcia na kawaïki nie tylko autora, ale takĝe rysownika i wydawcy. Zapaïy gorliwca ostudziïa ck prokuratoria, skonğskowawszy pïomiennÈ odezwÚ. Jakĝeĝ to przypomina historiÚ Iwana Franki, tylko ĝe tam ck prokuratoria nie wkraczaïa i dobrze zrobiïa! *** ChcÚ jeszcze pomówiÊ o Ărodkach zapobiegawczych, do których naleĝy siÚ uciekaÊ w podobnych wypadkach, tj. w wypadkach „przestÚpstw” prasowych i stosowanych do nich konğskat. A pomówiÚ o tym ze stanowiska rozmaitych stronnictw. Przede wszystkim zaĂ uwaga ogólna. Nauka podajÈca wiedzÚ w formach abstrakcyjnych powinna siÚ odznaczaÊ bezwzglÚdnÈ szczeroĂciÈ i wyciÈganiem jak najdalej idÈcych konsekwencji. Kto to tïumi i tamuje, jest zbrodniarzem czyhajÈcym na ĝycie myĂli. Kto nawoïuje do hamowania i tïumienia, jest podszczuwaczem do zbrodni. Podobnie ma siÚ rzecz ze sztukÈ podajÈcÈ takĝe pewien zasób wiedzy za pomocÈ obrazów, w formach konkretnych, intuicyjnych. Podobnie teĝ naleĝy traktowaÊ kaĝdy jÚzyk bÚdÈcy równieĝ osobnym systemem wiedzy w formie symbolów sïownych. Kto nawoïuje do niszczenia jÚzyka pewnego narodu lub plemienia, kto stawia tamy jego rozwojowi, stoi na równi z mÚĝobójcÈ lub dzieciobójcÈ. *** WypowiadajÈc tak te, jako teĝ inne zdania, nie mam najmniejszego zamiaru przekonywaÊ lub wpïywaÊ w jakikolwiek sposób na ludzi owïadniÚtych logikÈ stronnictwa, na ludzi z myĂleniem zanieczyszczonym sugestiÈ stronnictwa, na obskurantów wszystkich stronnictw, chociaĝby nawet „najwolnomyĂlniejszych”. 98 UWAGI NA CZASIE I NIE NA CZASIE Dla antysemity „bluěnierstwem” jest domaganie siÚ równouprawnienia ¿ydów. Dla skazanego na pewnego rodzaju dietÚ duchowÈ „bluěnierstwem” sÈ twierdzenia, ĝe 2 x 2 = 4, 1 x 1 = 1 itd., ĝe errare humanum est, ĝe pewne zjawiska sÈ niemoĝliwymi itd., itd. Czïowiek wierzÈcy niezachwianie w wyjÈtkowÈ ĂwiÚtoĂÊ i przodownictwo narodu polskiego uwaĝa za „bluěniercÚ” kaĝdego Ămiaïka, pozwalajÈcego sobie powÈtpiewaÊ o prawie Polaków do panowania nad Rusinami i Litwinami. *** Wobec grozy poïoĝenia ekonomicznego, wobec szybkich zmian dokonywanych na polu gospodarstwa spoïecznego, wobec koniecznoĂci skierowania wszystkich siï do „walki” z przyrodÈ, aĝeby jÈ jak najbardziej wyzyskaÊ, nie niszczÈc jej, aĝeby zapewniÊ dobrobyt wszystkim ludziom, jakĝe marnie wyglÈdajÈ i jakÈĝ niepowetowanÈ stratÚ przynoszÈ ludziom wszelkie owe przeĝytki stanu dzikoĂci koïaczÈce siÚ do dnia dzisiejszego, wszelkie owe walki „ideowe”, walki o to, czy jajko naleĝy rozbijaÊ z grubszego, czy teĝ z cieñszego koñca (jak to miaïo miejsce u Liliputów, wedïug Ăwiadectwa Guliwera Swifta), wszelkie owe misjonarstwa, wszelkie owe nawracania na rozmaite „wiary”, z odwracaniem oczu od ziemi, od produkcji ziemskiej! Zamiast caïÈ dziaïalnoĂÊ pañstwowÈ skoncentrowaÊ na ekonomicznej stronie ĝycia spoïecznego, traci siÚ mnóstwo siï na bezpïodne i szkodliwe „walki ideowe”, a liczna zgraja bÈdě to pïatnych, bÈdě teĝ dobrowolnych opryszków ducha zajmuje siÚ gaszeniem Ăwiatïa, wiedzy i krytyki. Pañstwo osïabia siÚ ekonomicznie i etycznie, tracÈc siïy materialne i moralne na walkÚ z „wyznaniami”, na walkÚ z jÚzykami, na walkÚ z alfabetami! *** W interesie kaĝdego stronnictwa leĝy usuwanie tego, co szkodzi temu stronnictwu, a wiÚc, zdawaïoby siÚ, przede wszystkim przeĂladowanie i tÚpienie wrogów. Tymczasem w pewnych warunkach wïaĂ- UWAGI NA CZASIE I NIE NA CZASIE 99 nie przeĂladowanie istotnych lub rzekomych nieprzyjacióï przynosi stronnictwu szkody wielce niepoĝÈdane. Tak np. w danym wypadku p. Niemojewski, wïaĂnie wskutek wrzasków skierowanych przeciwko niemu i przeciw jego ksiÈĝce oraz wskutek wywoïanej tymi wrzaskami konğskaty, wyrósï na bohatera i mÚczennika idei wolnoĂci, a tego chyba nie pragnÚli wodzowie i pionki stronnictwa klerykalno-reakcyjnego. Dawniej zaĂ palenie na stosie „heretyków” i niezaleĝnych myĂlicieli nie wyszïo wcale na poĝytek spadkobiercom inkwizytorów, budziïo bowiem w ludziach, wprawdzie stopniowo i powoli, ale w coraz bardziej przyĂpieszonym tempie, poczucie sprawiedliwoĂci i ból logiczny bÚdÈcy jednym z najpotÚĝniejszych czynników etycznego postÚpu ludzkoĂci. W dzisiejszych czasach cenzura i konğskata stanowiÈ najlepszÈ reklamÚ i najlepszy Ărodek podnoszenia wpïywu dzieï zakazywanych. To wïaĂnie jest „sztucznÈ opiekÈ” „jadowitych kwiatów”. Legendy Niemojewskiego rozchodziïy siÚ poczÈtkowo w bardzo skromnych rozmiarach. Dopiero kiedy siÚ rozeszïy wieĂci o zajadïej agitacji i przedsiÚwziÚtej przeciwko nim krucjacie majÈcej na celu spowodowanie konğskaty, zaczÚto je na gwaït kupowaÊ, tak ĝe w jednej ksiÚgarni rozprzedawano po kilkadziesiÈt egzemplarzy dziennie. „Jad” wiÚc zaczÈï siÚ szerzyÊ ze znacznie zwiÚkszonÈ szybkoĂciÈ i to tym skuteczniej, ĝe oczekiwane „przeĂladowanie” i „mÚczeñstwo” potÚgowaïo jego doniosïoĂÊ. Bywaïy wprawdzie takĝe skutki agitacji odpowiadajÈce zamiarom agitatorów, ale to bardzo rzadko. Podobno zaraz po wydaniu Legend pewien klasztor ĝeñski utrzymujÈcy szkoïÚ dla panien zakupiï 30 egzemplarzy tej ksiÈĝki dla rozdania jej uczennicom jako nagrodÚ w koñcu roku szkolnego. OczywiĂcie po ogïoszeniu autora za bezboĝnika owe egzemplarze zostaïy zuĝytkowane w inny sposób, a ĝaden z klasztorów nie myĂlaï juĝ o zaopatrywaniu siÚ w tÚ zarazÚ; ale wstrzemiÚěliwoĂÊ ojców, braci, matek i sióstr wielebnych zostaïa sowicie nagrodzonÈ przez pochopnoĂÊ zwykïej publiki. W kaĝdym razie stosowanie metody konğskat i kar prasowych dziaïa tylko na krótkÈ metÚ, a dziaïajÈc jak drobne ukïucia szpilkÈ, bez moĝnoĂci usuniÚcia ěródïa „zïego”, wywoïuje wrÚcz przeciwny skutek, bo uspasabia [sic! M.S.] przyjaěnie dla autora „przeĂlado- 100 UWAGI NA CZASIE I NIE NA CZASIE wanego”, a nieprzyjaěnie dla policji i prokuratorii „przeĂladujÈcej” – a to przecieĝ, wïaĂnie ze stanowiska policji, ze stanowiska stronnictwa panujÈcego, ze stanowiska koĂcioïa wojujÈcego, nie jest wcale poĝÈdanym, chyba ĝe przedstawiciele tych instytucji i stronnictw trzymajÈ siÚ zasady meternichowskiej: aprÌ s nous le déluge (po nas niech sobie nawet potop nastÈpi). Pytanie teraz, czy „przekonani katolicy” i „sodalisi Marianusi”, nawoïujÈcy do konğskaty albo nawet tylko jÈ pochwalajÈcy, postÈpili zgodnie z wyznawanÈ przez nich naukÈ? Ja odpowiadam przeczÈco. Panowie ci powinni przede wszystkim pamiÚtaÊ o tej pouczajÈcej dla nich opowieĂci, ĝe kiedy Piotr Ăw. uciÈï ucho Malchusowi, zostaï zgromiony przez Mistrza uwagÈ: kto mieczem wojuje, od miecza zginie. KoĂcióï wojujÈcy odnosi wprawdzie zwyciÚstwa, ale czasami zbyt wÈtpliwej wartoĂci, a w koñcu stosowana przezeñ metoda zwraca siÚ przeciwko niemu samemu. Ten, w imiÚ którego gïosi siÚ krucjatÚ przeciw wolnej myĂli, nie uciekaï siÚ do konğskat, nie wojowaï piÚĂciÈ, nie wzywaï policji i prokuratorów. Sam wprawdzie ulegï gruntownej konğskacie, a po nim konğskowano tysiÈcami jego wyznawców. DziĂ prokuratorowie w ğoletach i infuïach, zasïaniajÈc siÚ jego imieniem, nawoïujÈ do konğskat, a gdyby mogli, nawoïywaliby do tortur. Niestety ta ich gorliwoĂÊ niekiedy ich tylko kompromituje i oĂmiesza. Niektórzy „wierzÈcy katolicy” uwaĝajÈ ogïaszanie takich ksiÈĝek, jak Legendy A. Niemojewskiego, za wkraczanie do sanktuarium. Aleĝ moi panowie, czyĝ koĂcióï pewnego wyznania obejmuje Ăwiat caïy? WiÚc, wedïug was, nigdzie nie wolno zachowywaÊ siÚ tak, jak czïowiek uwaĝa za wïaĂciwe, jeĝeli podobne zachowywanie siÚ byïoby nieprzyzwoitym w ĂwiÈtyni pewnego wyznania. Aleĝ zastanówcie siÚ, ïaskawi panowie, szanowni „wierzÈcy katolicy” i „sodalisy Marianusy”! Przecieĝ literatura w obszernym znaczeniu tego wyrazu to nie ĂwiÈtynia pewnego wyznania, to nie bóĝnica, gdzie naleĝy siedzieÊ w czapce, to nie koĂcióï, gdzie naleĝy zdejmowaÊ czapkÚ. UWAGI NA CZASIE I NIE NA CZASIE 101 Niech sobie „wierzÈcy” i „wyznawcy” przebywajÈ w swoich ĂwiÈtyniach, a nie chcÈc siÚ gorszyÊ, niech z nich nie wychodzÈ i niech nawet nie dotykajÈ ksiÈĝek dla nich nieprzyjemnych i bezboĝnych. Przecieĝ nikt ich nie zmusza do czytania takich ksiÈĝek, a do tego, aĝeby wiedzieÊ, jakie ksiÈĝki sÈ bezboĝne, wystarcza chyba najzupeïniej Index librorum prohibitorum. ZresztÈ gdyby im z koniecznoĂci wypadïo byÊ w bliskoĂci tych tworów szatañskich, mogÈ sobie, dla ulĝenia, splunÈÊ na ich widok z obrzydzeniem i to ich powinno caïkiem zadowolniÊ. A za grzeszników, pisujÈcych i czytujÈcych podobne sproĂnoĂci niechaj siÚ modlÈ, nie uciekajÈc siÚ ani do inkwizycji ĂwiÚtej, ani do pachoïków ĂwiÚtej Hermandady1. „Serca katolickie” nie mogÈ sobie roĂciÊ pretensji do terroryzowania „serc”, mniej pod tym wzglÚdem uprzywilejowanych. „WierzÈcy” nie majÈ prawa do gnÚbienia niewierzÈcych. PiÚĂÊ majÈ, to prawda; siïÚ majÈ, to prawda; ale wara im od prawa. „WierzÈcy, wierzÈcy, wierzÈcy” – „wierzÈcy” w rodzaju owego dygnitarza, co ĝÈdaï od nauczycieli tylko zachowywania przepisów „religijnych”, pozwalajÈc im zresztÈ myĂleÊ, co im siÚ ĝywnie podoba. „WierzÈcych”, którzy nie zadawalniajÈ siÚ modlitwÈ za grzeszników, ale nawoïujÈ „wïadzÚ ĂwieckÈ” jeĝeli nie do wprowadzania tortur i wznoszenia stosów, to przynajmniej do uĝywania kija, wiÚzieñ i konğskat, moĝna upomnieÊ sïowy niedawno zmarïego, 90-letniego starca, Józefa Morawskiego: Stój, krok dalej to nikczemność! Istotnie dziĂ jest to nikczemnoĂÊ dla kaĝdego oĂwieconego czïowieka, choÊby nawet „wierzÈcego katolika”, choÊby nawet dla „sodalisa Marianusa”. W jaki jednak sposób ludzie wolnomyĂlni i zwolennicy postÚpu majÈ przeciwdziaïaÊ spustoszeniu moralnemu sprawianemu przez zwolenników konğskat i wymazywañ, przez zwolenników cenzury, ¥wiÚta Hermandad (Santa Hermandad, ¥wiÚte Bractwo) – stowarzyszenie utworzone w Kastylii, Leonie i Asturii w roku 1476 dla obrony przed zïoczyñcami (powstaïo z poïÈczenia istniejÈcych od 1115 r. hermandades, obronnych zwiÈzków miast). TÈ nazwÈ Baudouin posïuguje siÚ wielokrotnie, takĝe w odniesieniu do cenzury. 1 102 UWAGI NA CZASIE I NIE NA CZASIE przez zwolenników regulowania biegu piĂmiennictwa przez policjÚ i prokuratoriÚ? Uwaĝam za konieczne rozróĝniaÊ wolnomyĂlnoĂÊ i postÚpowoĂÊ stadowÈ, trzodowÈ, od wolnomyĂlnoĂci i postÚpowoĂci indywidualnej. Przy stadowoĂci sama „bezwyznaniowoĂÊ” moĝe siÚ staÊ wyznaniem, a nawet przeradzaÊ siÚ w fanatyzm. Tylko wolnomyĂlnoĂÊ ĂciĂle indywidualna, bez wszelkiej pretensji do nawracania innych, bez zawierania przymierzy zaczepno-odpornych jest prawdziwÈ, bezwzglÚdnÈ wolnomyĂlnoĂciÈ. Kto naleĝy do stronnictwa, choÊby nawet wolnomyĂlnych i bezwyznaniowych, ten przez to samo nie jest prawdziwie wolnomyĂlnym. Jestem jednak na tyle optymistÈ, iĝ przypuszczam moĝnoĂÊ przemawiania do rozumu wszelkiego rodzaju wolnomyĂlnych, choÊby nawet tworzyli oni stronnictwo. Otóĝ tedy, chcÈc przeciwdziaïaÊ wkraczaniu policji i prokuratorii do „ĂwiÈtyni sztuki i literatury”, chcÈc przeciwdziaïaÊ zarówno poboĝnym denuncjacjom na autorów, jako teĝ stosowaniu prawa piÚĂci w miejscu nieodpowiednim, powinni przede wszystkim staraÊ siÚ usilnie o dziaïanie na rozum swego ludzkiego otoczenia i o rozwijanie w nim poczucia sprawiedliwoĂci. Powinno siÚ stale i wytrwale, pismem, sïowem i uczynkiem przekonywaÊ o bezuĝytecznoĂci i szkodliwoĂci ekonomicznej wszelkich tego rodzaju walk partyjnych (w sferze religii, narodowoĂci itp.). Powinno siÚ przekonywaÊ, ĝe jednym z najwiÚkszych nieszczÚĂÊ ludzkoĂci jest upañstwowienie myĂli i przekonañ religijnych, jest tresura szkolna, zabijajÈca indywidualnoĂÊ i wtïaczajÈca w gïowy mïodociane „przekonania” umundurowane, jest maszerowanie myĂli ludzkich pod bÚben czy to klerykalny, czy teĝ jakikolwiek bÈdě inny. Z drugiej strony powinno siÚ przekonywaÊ, ĝe prawdziwÈ fatalnoĂciÈ dziejowÈ jest wyindywidualizowanie pracy ludzkiej, jest „wolnoĂÊ” i „indywidualizm” w sferze wspóïzawodnictwa ekonomicznego, jest wspaniaïa wolnoĂÊ umierania z gïodu i ĝe uĂwiadomione zwrócenie uwagi na tÚ fatalnoĂÊ dziejowÈ, stanowiÈcÈ jednÈ z najpotÚĝniejszych przeszkód do wyemancypowania myĂli ludzkiej, wymaga dÈĝenia do zmiany istniejÈcego porzÈdku ekonomicznego i prowadzi z koniecznoĂci do kolektywizmu, prowadzi do „braterstwa” na polu UWAGI NA CZASIE I NIE NA CZASIE 103 pracy, na polu wyzyskiwania przyrody do celów ludzkich. PowinniĂmy siÚ teĝ staraÊ usuwaÊ truciznÚ, przesÈczajÈcÈ siÚ do umysïów ludzkich dziÚki dotychczasowemu wychowaniu. PodrÚczniki tak zwanej „historii”, a zwïaszcza historii „ojczystej”, oraz podrÚczniki wyznaniowe itp. wyrabiajÈ stronniczoĂÊ i podsycajÈ nienawiĂÊ miÚdzynarodowÈ, miÚdzyplemiennÈ, miÚdzywyznaniowÈ, miÚdzystanowÈ, jednym sïowem nienawiĂÊ miÚdzytrzodowÈ. Tak zwana „nauka religii” jest wïaĂciwie naukÈ nienawiĂci. OczywiĂcie sÈ jeszcze inne Ărodki zaradcze na „wpuszczanie krowy do skïadu porcelany”, a to zaleĝnie od warunków miejscowych. Tak np. w Austrii, a wiÚc teĝ i w Galicji, istnieje podobno „konstytucja” nieprzeszkadzajÈca wprawdzie stróĝom bezpieczeñstwa publicznego urzÈdzaÊ obïawy na ludzi i poddawaÊ ich hañbiÈcym gwaïtom, jedynie tylko za naleĝenie do pïci prawnie upoĂledzonej, ale zawsze niby to konstytucja. A konstytucja umoĝebnia otwarte dopominanie siÚ o swoje prawa, umoĝebnia otwarte dochodzenie krzywd, umoĝebnia pociÈganie do odpowiedzialnoĂci nie tylko niĝszych urzÚdników, ale nawet samych ministrów, umoĝebnia domaganie siÚ zmiany praw, umoĝebnia w ogóle dziaïanie jawne i otwarte, bez naraĝania siÚ na konğskatÚ osobistÈ. Przecieĝ miÚdzy posïami do parlamentu znajdujÈ siÚ ludzie wolnomyĂlni, którzy peïniÈ swojÈ powinnoĂÊ, tj. nie tylko zwracajÈ uwagÚ na naduĝycia i domagajÈ siÚ ich ukrócenia, ale takĝe stawiajÈ wnioski o zmianÚ praw przestarzaïych na bardziej wymaganiom naszych czasów odpowiadajÈce. A chociaĝ w danym razie wnioski te, dziÚki wiÚkszoĂciom krótkowidzÈcym, samolubnym i reakcyjnym, mogÈ upadaÊ, to jednak nie naleĝy traciÊ cierpliwoĂci, ale z ĝelaznÈ wytrwaïoĂciÈ powtarzaÊ swe ĝÈdania. Przecieĝ moĝe z czasem Ălepi przejrzÈ, samolubi zrozumiejÈ swój wïasny interes, a reakcjoniĂci okaĝÈ siÚ w mniejszoĂci. OczywiĂcie, ĝe dÈĝÈc do postÚpu i do polepszenia warunków pracy wszelkiego rodzaju, a wiÚc takĝe pracy umysïowej, trudno chyba liczyÊ na pomoc siï nadprzyrodzonych – te nas nie zbawiÈ. ZbawiÊ siÚ i oswobodziÊ moĝemy tylko my sami. W ludziach coraz bardziej potÚĝnieje poczucie sprawiedliwoĂci, potÚĝnieje logika, a to wiele znaczy. W duszach ludzkich dokonywa siÚ stopniowo ewolucja na lepsze. 104 UWAGI NA CZASIE I NIE NA CZASIE Jak narody i klasy spoïeczne uciĂnione nie mogÈ liczyÊ na obcÈ pomoc, ale tylko na samych siebie, tak samo tylko w samych sobie powinni szukaÊ siï do walki szermierze niczym niekrÚpowanej wolnoĂci myĂli i sïowa. Jestem, wiÚc nie zginÚ – oto hasïo, bÚdÈce dostatecznÈ rÚkojmiÈ niespoĝytej dÈĝnoĂci do postÚpu. Ale ci, co domagajÈ siÚ wolnoĂci sïowa, co domagajÈ siÚ tolerancji, co denuncjacje literackie i konğskaty ksiÈĝek uwaĝajÈ za rzecz szpetnÈ i zbrodniczÈ, powinni zaczÈÊ od samych siebie. Niechaj nie szczujÈ innych za wypowiadanie zdañ niemile raĝÈcych, niechaj nie urzÈdzajÈ naganek i obïaw na ludzi, którzy zawinili tylko odmiennymi zapatrywaniami na pewne kwestie polityczne i religijne, jednym sïowem niech pierwsi dadzÈ przykïad bezwzglÚdnej tolerancji, wyrozumiaïoĂci i poszanowania cudzych przekonañ, a zapewniÈ sobie nierównie skuteczniejsze powodzenie aniĝeli za pomocÈ haïaĂliwych demonstracji, ze sztandarami, z pochodniami i z natchnionymi mowami na placach publicznych. Wtedy stanÈ siÚ prawdziwymi, niefaïszowanymi bojownikami wolnoĂci i postÚpu i bÚdÈ mogli zawoïaÊ: Jeszcze ludzkoĂÊ nie zginÚïa, póki my ĝyjemy! Kraków, wrzesieñ 1902. [Odbitka „Krytyki 1902, z. 11 i 12, Kraków 1903] KRZEWICIELE ZDZICZENIA Artykuï ten przeznaczyïem pierwotnie do warszawskiego „Ogniwa”. Niestety, jak to mówiÈ Niemcy, robiïem rachunek bez karczmarza. Zapomniaïem bowiem o zawodowych i urzÚdowych mordercach rytualnych wolnej myĂli ludzkiej. Mnie samemu zdawaïo siÚ, ĝe w artykule nie ma nic gorszÈcego i obraĝajÈcego kogokolwiek bÈdě lub cokolwiek bÈdě; bystre jednak oko znawcy serc ludzkich wykryïo caïe ustÚpy niemoĝliwe ze stanowiska „bojaěni boĝej” i nieposzlakowanej „prawomyĂlnoĂci”. Wskutek tego tylko poczÈtek mego artykuïu mógï siÚ ukazaÊ w nrze 1 „Ogniwa” z r. 1904, chociaĝ i tu juĝ wyrzucono dwa doĂÊ znaczne ustÚpy. NastÚpnie pan cenzor usuwaï nie tylko wyrazy, wyraĝenia i ustÚpy, ale nawet caïe szpalty przeszïo stuwierszowe. Nie ulega wÈtpliwoĂci, ĝe dziÚki tym operacjom artykuï mój nabraï cech niewinnoĂci i „przyzwoitoĂci” obowiÈzujÈcej, zdaniem cenzorów, kaĝdego piszÈcego. Redakcja jednak nie mogïa karmiÊ czytelników resztkami i ochïapami, miÚdzy którymi nie byïoby prawie ĝadnego zwiÈzku, musiaïa wiÚc pod naciskiem siïy wyĝszej (vis maior) wstrzymaÊ druk artykuïu i zwróciÊ mi rÚkopis. Nie pozostaje mi nic innego, jak z caïej duszy podziÚkowaÊ p. cenzorowi za jego pieczoïowitoĂÊ i za jego usiïowania w przyuczaniu miÚ do szarego i bezbarwnego sposobu pisania. Aĝeby zaĂ wiedziano i póěniej, jacy to troskliwcy gospodarowali wszechwïadnie w pewnej czÚĂci Europy ¥rodkowej na poczÈtku wieku XX, postanowiïem wydrukowaÊ artykuï tam, dokÈd juĝ nie siÚga rÚka miïych opiekunów. Przy tym wskazujÚ dokïadnie i szczegóïowo wszystkie miejsca i ustÚpy, wyrzucone przez cenzora1. 1 Sygnalizowane przez autora w przypisach ingerencje cenzorskie ujmujÚ tu w nawiasy kwadratowe. Baudouin pisaï z Peteresburga 1/14 I 1904 r. do W. Feldmana, wydawcy „Krytyki”: Oto „Ogniwo” rozpoczęło druk mego artykułu „Krzewiciele zdziczenia”. Pierwszy ciąg przeszedł, choć znacznie obcięty przez cenzurę; ale dalsze ciągi cenzor tak haniebnie skracał i literalnie pozbawiał sensu, że niepodobna było myśleć o traktowaniu publiczności takimi resztkami i trzeba się było obejść smakiem. Czy nie mógłby Pan umieścić tego artykułu w „Krytyce”? Za: J. N. B a u d o u i n d e C o u r t e n a y , Listy z lat 1870–1927, oprac. E. S t a c h u r s k i , Kraków 2002, 106 KRZEWICIELE ZDZICZENIA PragnÈïbym „unieĂmiertelniÊ” takĝe imiÚ mego troskliwego opiekuna. Nie czyniÚ tego jednak, poniewaĝ najprzód to zacne imiÚ tak jakby nie doszïo do mej wiadomoĂci, a po wtóre nie chciaïbym obraĝaÊ skromnoĂci tego mÚĝa, która z pewnoĂciÈ dorównywa jego bezinteresownej dbaïoĂci o dobro publiczne. Tyle tylko pewna, ĝe jest to cenzor z przekonania, cenzor z „boĝej ïaski”. A moĝe dostojnik ten, jako przedstawiciel uprzywilejowanej „biaïej rasy”, zaliczyï miÚ do „ĝóïtych”, których naleĝy dusiÊ z takÈ samÈ bezwzglÚdnÈ „rycerskoĂciÈ”, z jakÈ jego wspóïrasowcy pod wzglÚdem „biaïoĂci” i gruboĂci skóry urzÈdzajÈ pochody przeciw innym „rasom” we WrzeĂni, w Poznaniu, w Bïagowieszczeñsku, w Afryce, w Kroĝach, w Kiszyniowie, w Armenii, w Finlandii, w Priwislinii, w Chinach, na Filipinach, na Sumatrze, w Petersburgu i… gdzie siÚ zdarzy. I WymawiajÈc lub teĝ tylko uĂwiadamiajÈc sobie wyraz zdziczenie, myĂlimy oczywiĂcie, ĝe coĂ niedzikiego staje siÚ dzikim. Ja jednak biorÚ tu ten wyraz w nieco obszerniejszym znaczeniu, kojarzÈc go nie tylko z przejĂciem ze stanu niedzikoĂci do stanu dzikoĂci, ale takĝe ze zwiÚkszaniem i potÚĝnieniem juĝ istniejÈcej dzikoĂci. Tak wiÚc krzewi zdziczenie nie tylko ten, kto czïowieka niedzikiego przeobraĝa w dzikiego, ale takĝe ten, kto wspóïdziaïa rozrastaniu siÚ i utrwalaniu siÚ istniejÈcych juĝ zarodków lub objawów dzikoĂci. Co to jest jednak dzikoĂÊ w róĝnicy od niedzikoĂci? Spróbujmy odpowiedzieÊ na to pytanie. W swych Myślach nieoportunistycznych (Kraków 1898) umieĂciïem miÚdzy innymi nastÚpujÈcy aforyzm (nr 101): JeĂli istnieje rzeczywisty postÚp w ĝyciu ludzkoĂci, to czy nie daïoby siÚ ujÈÊ go w formule, ĝe jest on powolnym przejĂciem od stanu stadowo-egoistycznego do stanu społeczno-indywidualnego? s. 44. Zob. tamĝe równieĝ list Baudouina do Feldmana z 10/23 IX 1904 (s. 45– –47). KRZEWICIELE ZDZICZENIA 107 W formule tej zawiera siÚ, zdaniem moim, takĝe czÚĂciowe okreĂlenie stopniowego zmniejszania siÚ dzikoĂci, jakie daje siÚ zauwaĝyÊ w dziejach doskonalÈcego siÚ rodu ludzkiego. Egoizm w swych grubych, brutalnych objawach jest czynnikiem stanowczo antysocjalnym, czyli przeciwspoïecznym. ¿ycie stadowe czy to caïkiem luěne, czy to nawet choÊby zorganizowane, uniemoĝebnia, a przynajmniej nader utrudnia rozwój indywidualny jednostek. Jedynie tylko prawdziwy indywidualizm, jako coraz bardziej uĂwiadamiajÈcy siÚ rozwój wewnÚtrzny osobników, rozwój poïÈczony z krytycznÈ ocenÈ i zrozumieniem stosunku wïasnego ja do innych osobników, jedynie tylko prawdziwy indywidualizm daje siÚ pogodziÊ z wszechstronnym ĝyciem spoïecznym, niestadowym. Spoïeczeñstwem, w tym wyĝszym znaczeniu tego wyrazu, moĝemy nazwaÊ tylko stowarzyszenie albo dobrowolne, albo teĝ, chociaĝ niezaleĝne od woli jednostek, to jednak sprowadzajÈce despotyzm wiÚkszoĂci w sferze wierzeñ i przekonañ do moĝliwego minimum, a natomiast znajdujÈce w pracy spólnej, czyli w kooperacji, prawdziwÈ rÚkojmiÚ stworzenia maximum dobrobytu tak dla ogóïu, jak i dla pojedynczych czïonków. StadowoĂÊ spoïeczna, czyli stado zamiast spoïeczeñstwa, oraz kierowanie siÚ jednostek pobudkami czysto egoistycznymi na krótkÈ metÚ charakteryzujÈ stan dzikoĂci; w miarÚ zaĂ oddalania siÚ od tego stanu dzikoĂci powstaje prawdziwa spoïecznoĂÊ ludzka, czyli uĂwiadomienie spoïeczne, a jednoczeĂnie potÚĝnieje indywidualnoĂÊ. W kaĝdym razie tak siÚ ma dzikoĂÊ do niedzikoĂci, jak siÚ ma stado do spoïeczeñstwa lub teĝ jak osobnik impulsywnie egoistyczny do osobnika indywidualnie wyrobionego. Znamy gromady ludzkie ĝyjÈce wyïÈcznie ĝyciem stadowym, bez uĂwiadomienia spoïecznego. Znamy równieĝ, nawet w spoïeczeñstwach czÚĂciowo uĂwiadomionych, osobniki bezwzglÚdnie dzikie, tj. kierujÈce siÚ tylko chwilowymi boděcami egoistycznymi. Nie ma zaĂ i dotychczas nigdzie nie byïo gromad ludzkich ĝyjÈcych jedynie uĂwiadomionym ĝyciem spoïecznym, z zupeïnym usuniÚciem dzikoĂci; nie ma równieĝ, nawet w spoïeczeñstwach najbardziej „ucywilizowanych”, czyli najmniej dzikich, osobników nieskazitelnie wyindywidualizowanych i etycznie uĂwiadomionych, tj. niemogÈcych w pewnych warunkach staÊ siÚ dzikimi. 108 KRZEWICIELE ZDZICZENIA Nawet w spoïeczeñstwach najnowszej formacji, w spoïeczeñstwach niby to najbardziej oddalonych od stanu dzikoĂci istniejÈ stale i nieprzerwanie instytucje, korporacje i zwyczaje, ziejÈce dzikoĂciÈ i barbarzyñstwem, zniĝajÈce ludzkoĂÊ do stanu przedczïowieczego (jeĝeli człowieczeństwo i ludzkość weěmiemy chwilowo w szlachetnym znaczeniu tych wyrazów). W kaĝdym zaĂ czïowieku, choÊby nawet najwyĝej posuniÚtym pod wzglÚdem umysïowym i moralnym, drzemiÈ dzikie instynkta, które przy sprzyjajÈcych okolicznoĂciach wybuchajÈ z niepohamowanÈ siïÈ i sprowadzajÈ „ĂmietankÚ” inteligencji i „pana stworzenia” do stanu wĂciekïej bestii dwunogiej. Do rzÚdu osobników bezwzglÚdnie dzikich, tj. kierujÈcych siÚ jedynie przemijajÈcymi lub teĝ od czasu do czasu, mniej wiÚcej periodycznie powracajÈcymi pobudkami egoistycznymi, naleĝÈ przede wszystkim „typy okrutne i krwioĝercze”, których charakterystykÈ zajmuje siÚ p. L. Krzywicki w kilku ostatnich numerach „Ogniwa” z r. 1903. Dalej naleĝÈ tu: ludzie uznani urzÚdowo za obïÈkanych oraz wszelkiego rodzaju zwyrodnialcy i gniïosze, chociaĝby nawet podniesieni do rangi „nadludzi”. Kadry tej ostatniej kategorii bywajÈ zasilane takĝe przez tych artystów i poetów, u których wyuzdany impresjonizm i wybuchowoĂÊ stanowiÈ gïówne motywy tworzenia. DzikoĂÊ czÚĂciowa moĝe byÊ wïaĂciwÈ nawet indywiduom stojÈcym bardzo wysoko pod wzglÚdem umysïowym, kulturalnym i etycznym. Tak np. idzie ona w parze z niekonsekwencjÈ, z brakiem poczucia, ĝe siÚ jest obowiÈzanym wyciÈgaÊ wnioski praktyczne ze swych przekonañ teoretycznych, ĝe w tej przede wszystkim sferze noblesse oblige. CechÈ niezbÚdnÈ niedzikoĂci jest tu zgodnoĂÊ ze sobÈ, jest caïkowitoĂÊ i jednolitoĂÊ natury, jest zgodnoĂÊ postÚpowania z przekonaniami. Uczony, choÊby nawet o najpotÚĝniejszej umysïowoĂci, jeĝeli jednoczeĂnie jest szowinistÈ i bierze udziaï w przeĂladowaniu i tÚpieniu kogokolwiek bÈdě, musi byÊ uwaĝany za dzikiego. DzikoĂÊ spoïeczeñstwa podtrzymujÈ wszelkie instytucje, dÈĝÈce do krwi przelewu, do rozbudzania nienawiĂci, instytucje oparte na obïÚdzie wielkoĂci i na obïÚdzie przeĂladowczym, instytucje, które postawiïy sobie za zadanie tïumienie i zabijanie indywidualnoĂci, zawodowe i uroczyste wykonywanie zemsty, pozbawianie ĝycia i wolnoĂci. KRZEWICIELE ZDZICZENIA 109 [Jeszcze nie tak dawno my, „cywilizowani Europejczycy”, paliliĂmy czarownice, torturowaliĂmy legalnie, a dziĂ ze zdwojonÈ siïÈ przeĂladujemy ludzi tak za ich przekonania, jako teĝ za ich pochodzenie, za ich przynaleĝnoĂÊ do tej lub owej narodowoĂci, do tego lub owego wyznania. Czyĝ to niedzikoĂÊ i „dzikoĂÊ” we wszelkich znaczeniach tego wyrazu?]1. W historii stopniowego przechodzenia gromad ludzkich od stanu dzikoĂci do wzglÚdnej niedzikoĂci moĝemy rozróĝniÊ trzy gïówne fazy rozwoju: 1. DzikoĂÊ bezwzglÚdna, bez ĝadnej organizacji, bez ĝadnej tresury, a co najwyĝej bandy chwilowo formowane i luěne stada bestii dwunogich. 2. DzikoĂÊ uorganizowana, gdzie jeden chwyta innych za ïeb, a inni mu siÚ poddajÈ. Pewne masy ludzkie zastygïy w tym stanie; sÈ to tïumy, dla których jedynym hamulcem jest strach i kara, czy to w obecnym, czy teĝ w przyszïym ĝyciu, tïumy wyobraĝajÈce ze siebie trzodÚ z pastuchem. 3. Na tle dzikoĂci uorganizowanej powstajÈ tu i ówdzie wolne i dobrowolne zwiÈzki, zwiÈzki oparte na spotÚĝnieniu indywidualizmu jednostek, na ulogicznieniu myĂlenia idÈcego rÚka w rÚkÚ ze wzrostem poczucia sprawiedliwoĂci oraz na uĂwiadomieniu rozumnego stosunku jednostki do grupy uspoïecznionej. W pierwszej dobie rozwoju, w stanie dzikoĂci bezwzglÚdnej, technika i przemysï mogÈ siÚ rozwijaÊ tylko zarodkowo. Natomiast w fazie dzikoĂci uorganizowanej technika, przemysï i w ogóle wytwórczoĂÊ ekonomiczna mogÈ dochodziÊ w coraz szybszym tempie do najwyĝszego stopnia doskonaïoĂci, a pomimo to, skierowujÈc siÚ w stronÚ gnÚbienia, tïumienia, tÚpienia, podtrzymywania niesprawiedliwoĂci spoïecznej oraz nienawiĂci miÚdzyplemiennej i miÚdzywyznaniowej, godziÊ siÚ wyĂmienicie z dzikoĂciÈ myĂlenia i woli. [Jeĝeli najnowsze Ărodki komunikacji sïuĝÈ do uïatwiania „pielgrzymek” baïwochwalczych, jeĝeli najnowsze metody szkolne bywajÈ zuĝytkowywane do ubierania caïych gromad ludzkich w jednostajny mundur UstÚp ten, od Jeszcze nie tak dawno do tego wyrazu?, zostaï wyrzucony przez cenzora [przyp. BdeC]. 1 110 KRZEWICIELE ZDZICZENIA stadowych wierzeñ i „przekonañ”, toÊ jest to chyba naduĝywanie techniki i wynalazków w celu podtrzymywania dzikoĂci]1. Nie da siÚ zaprzeczyÊ, ĝe i w tej sferze, w sferze najbardziej zaniedbanej i pozostajÈcej gdzieĂ daleko w tyle poza rozwojem techniki, to jest w sferze myĂlenia i etyki, ludzkoĂÊ postÚpuje, ale postÚp ten odbywa siÚ gzygzakami: zrobiwszy dwa kroki naprzód, cofamy siÚ na jeden krok w tyï2. II Zupeïne usuniÚcie dzikoĂci myĂli i woli jest rzeczÈ niemoĝliwÈ, choÊby po prostu ze wzglÚdu na nasze pochodzenie. JesteĂmy dalszym ogniwem przodków dzikich, urzÈdzeñ dzikich, wierzeñ dzikich. W naszych organizmach ğzjologicznych i duchowych tkwiÈ i tkwiÊ muszÈ w najdalszych pokoleniach przeĝytki dzikoĂci przodków. Przeĝytki te, choÊby nawet sprowadzone do stanu zaniku, do minimum, tlejÈ w nas jak zarzewie, które, rozdmuchane w odpowiedni sposób, moĝe staÊ siÚ zarodkiem nowego pïomienia. Przodek ludojad mordowaï „bliěnich” dla nasycenia gïodu, a sam akt zarzynania lub teĝ duszenia sprawiaï mu rozkosz realnÈ, rozkosz czïowieka dochodzÈcego do celu. Potomek ludojada nasyca gïód w inny sposób, ale pomimo to dziedziczy on ĝÈdzÚ krwi i mordu, a sam akt pociÈgania noĝem po cudzym gardle lub teĝ drÚczenia w jakikolwiek sposób, sama „sztuka dla sztuki”, „oğara dla oğary” moĝe w nim wzbudzaÊ rozkoszne dreszcze kanibala. Czïowiek taki staje siÚ albo nieuznanym przez „prawo” mordercÈ i dusicielem, albo teĝ dobrowolnym katem, a choÊby tylko mÚĝem podpisujÈcym legalnie wyroki Ămierci. Kto zaĂ ani nie Ăcina, ani nie wiesza wïasnorÚcznie, ani nie podpisuje wyroków Ămierci, ten rozkoszuje siÚ przeĂladowaniami, gnÚbieniem ludzi innego „stanu”, ludzi naleĝÈcych do innych narodo1 UstÚp ten, od: Jeżeli najnowsze środki komunikacji do podtrzymywania dzikości, cenzor wyrzuciï [przyp. BdeC]. 2 Tyle tylko wydrukowano w „Ogniwie” (1904, nr 1). NastÚpnie zïoĝono dosyÊ duĝo, ale wykreĂlania cenzorskie uniemoĝliwiïy drukowanie [przyp. BdeC]. KRZEWICIELE ZDZICZENIA 111 woĂci, do innych „wyznañ”, ludzi innych „przekonañ”, w ogóle ludzi inaczej wyglÈdajÈcych, inaczej mówiÈcych i inaczej „myĂlÈcych”, co oczywiĂcie stanowi zmodyğkowanÈ i zïagodzonÈ formÚ dziedzictwa psychicznego po ludojadach. Przodek miÚsoĝerny musiaï dla zaspokojenia gïodu wïasnorÚcznie zarzynaÊ i ÊwiartowaÊ poĝerane zwierzÚ, a uczucie zaspakajania gïodu ïÈczyïo siÚ oczywiĂcie z bïogim uczuciem osiÈgania celu realnego, a wiÚc z uczuciem niezmiernie przyjemnym. To uczucie przyjemnoĂci doĂwiadczanej przez przodka podczas aktu mordowania zwierzÈt przeznaczonych na poĝarcie moĝe drogÈ dziedzicznoĂci przechodziÊ do najpóěniejszych potomków, którzy podbudzani przez nie stajÈ siÚ zawodowymi rzeěnikami, oprawcami, a w najlepszym razie drÚczycielami zwierzÈt. Równieĝ w „szlachetnych sportach” myĂlistwa i ryboïówstwa amatorskiego znajduje sobie ujĂcie odziedziczona po przodkach krwioĝerczoĂÊ i ĝÈdza znÚcania siÚ. Odkrycie ognia i moĝnoĂci wydobywania go przez tarcie o siebie twardych szczap drzewa byïo olbrzymim wypadkiem, napeïniajÈcym dusze naszych „dzikich” przodków nieopisanÈ rozkoszÈ i wdziÚcznoĂciÈ dla „boga ognia”. Dzisiejszy piroman, czyli podpalacz z popÚdów wrodzonych, odziedziczyï po przodkach ów rozkoszny dreszcz, choÊ w ĝyciu brak dla niego podstaw realnych. Jeden z profesorów Uniwersytetu Warszawskiego, dziĂ juĝ nieĝyjÈcy M. K., przyznaï mi siÚ, ĝe gdyby nie hamulec wyksztaïcenia i bojaěni kary, namiÚtnie by podpalaï; widok bowiem poĝaru napawaï go niewysïowionÈ rozkoszÈ. W pierwocinach uspoïecznienia czïonkowie mÚscy hord uorganizowanych mogli zawïadnÈÊ kobietami przewaĝnie tylko za pomocÈ gwaïtu, którego wyobraĝenie kojarzyïo siÚ z wyobraĝeniem pewnego rodzaju rozkoszy. Dziedziczeniem uczuÊ i wzruszeñ w kierunku jednorodnoĂci pïciowej naleĝy objaĂniaÊ ten fakt, ĝe nawet w sferze inteligentnej spotykamy tylu gwaïcicieli i znÚcajÈcych siÚ z amatorstwa nad „pïciÈ sïabszÈ”. Podobnieĝ, przyjmujÈc takÈ samÈ dziedzicznoĂÊ w kierunku jednorodnoĂci pïciowej, zrozumiemy, dlaczego pewne indywidua pïci ĝeñskiej, pomimo zasadniczego oburzenia i wstrÚtu do gwaïcicieli, doznajÈ jednak pewnej dzikiej przyjemnoĂci, ulegajÈc gwaïtowi i poniewierce. 112 KRZEWICIELE ZDZICZENIA [W dzisiejszym „kleptomanie” z nieprzezwyciÚĝonym popÚdem do „przywïaszczania” sobie „cudzej wïasnoĂci”, jako w jednym z ogniw w szeregu dziedziczonych a potÚgujÈcych siÚ od czasu do czasu objawów psychiki czïowieka „dzikiego”, powtarzajÈ siÚ po prostu wzruszenia i dreszcze, których doznawaï jego przodek, kïadÈcy za pomocÈ „rabunku” i „zaboru” pierwsze podwaliny „ĂwiÚtej instytucji wïasnoĂci”. A zresztÈ czyĝ i dziĂ nie ma juĝ zgïodniaïych, czyĝ nie ma „wydziedziczonych”, czyĝ nie ma obok nas naszych wïasnych przodków? Co wiÚcej, czyĝ nawet my sami, wzniesieni na „wyĝszy szczebel” moralnoĂci i inteligencji, gdyby nas pozbawiono warunków umoĝliwiajÈcych „szlachetnoĂÊ” uczuÊ i „gïÚbokoĂÊ” myĂli, gdyby nas zdegradowano do stanowiska pariasów spoïecznych, czyĝ w takich warunkach nie stalibyĂmy siÚ wïasnymi przodkami, kïadÈcymi podwaliny wïasnoĂci, zawziÚtymi na ĝycie i mienie „bliěnich”? Zróbmy doĂwiadczenie. Wybierzmy kilku wykwintnych hrabiów i królewiÈt, miotajÈcych gromy na „przewrotowców” i patrzÈcych z pogardÈ na motïoch „dziki”, bo zgïodniaïy i pozbawiony chleba powszedniego oĂwiaty i cywilizacji, umieĂÊmy tych paniczów na bezludnej wyspie lub teĝ puĂÊmy ich na morze, a bÈděmy pewni, ĝe wykwintnisie ci, bez innych Ărodków ĝywnoĂci, zacznÈ poĝeraÊ siÚ wzajemnie, tj. robiÊ zamachy juĝ nie na wïasnoĂÊ, ale na ĝycie „bliěniego”. W ogóle praktykowanie „miïoĂci bliěniego”, tj., mówiÈc jÚzykiem mniej podniosïym a bardziej zgodnym z rzeczywistoĂciÈ, dobrowolne niekrzywdzenie innych ludzi, moĝliwe jest tylko przy jako tako sytym ĝoïÈdku i przy dachu nad gïowÈ. *** JednÈ z gïównych cech dzikoĂci w sferze intelektualnej jest mieszanie pojÚÊ, gdy tymczasem wyjĂciu ze stanu dzikoĂci towarzyszy rozróĝnianie pojÚÊ, myĂlenie Ăwiadome, myĂlenie krytyczne, myĂlenie analityczne. Otóĝ owi hrabiowie i królewiÚta, uwaĝajÈc siebie za wybrañców ludzkoĂci, mieszajÈ pojÚcia; zdaje im siÚ bowiem, iĝ sÈ oni z natury„piÚkni”, wytworni, szlachetni, rozumni itd., itd. Niestety, KRZEWICIELE ZDZICZENIA 113 sÈ oni tym wszystkim (jeĝeli sÈ w istocie i jeĝeli nie ïudzÈ siÚ co do swej doskonaïoĂci) tylko dziÚki wyjÈtkowemu uprzywilejowaniu. Odejmijmy im owe wyjÈtkowo pomyĂlne warunki, a stanÈ siÚ moĝe jeszcze bardziej dzikimi aniĝeli jednostki naleĝÈce do pogardzonego przez nich „motïochu”. Co wiÚcej, nawet obecnie, nawet w swej niby wyĝszoĂci moralnej i umysïowej, popeïniajÈc dopiero co wskazane pomieszanie pojÚÊ, panowie ci sÈ choÊby z tego stanowiska dzikimi w najprostszym znaczeniu tego wyrazu. W zwiÈzku z pomieszaniem pojÚÊ cechujÈcym stan dzikoĂci pod wzglÚdem umysïowym pozostaje odwracanie oczu od interesów realnych, od interesów ekonomicznych, pozostaje „walka za idee”, za „wyznania”, za narodowoĂci, za alfabety, za lilipucie rozbijanie jajka czy to z grubszego, czy teĝ z cieñszego koñca, pozostaje barbarzyñstwo i wandalizm tÚpiÈcy inne alfabety, inne literatury, inne jÚzyki, inne wyznania, innych bogów miejscowych]1. III Chociaĝ postÚp umysïowo-obyczajowy, czyli intelektualnie-etyczny, wyglÈda nader mizernie w porównaniu z postÚpem techniki i sztuki, to jednak przyznaÊ musimy, ĝe postÚp ten ma miejsce. A rozróĝniamy w nim dwie strony rozwijajÈce siÚ w Ăcisïej od siebie zaleĝnoĂci: 1. stronÚ intelektualnÈ, czysto umysïowÈ; 2. stronÚ moralnÈ, etycznÈ. PostÚp intelektualny polega przede wszystkim na stopniowym przechodzeniu od pomieszania pojÚÊ do ich rozróĝniania. PostÚp zaĂ moralny, doskonalenie siÚ etyki jest równoznaczne z potÚĝnieniem altruizmu i uczuÊ spoïecznych, a to potÚĝnienie altruizmu idzie rÚka w rÚkÚ z coraz wiÚkszÈ indywidualizacjÈ duchowÈ osobników. W zwiÈzku ze wzrostem zdolnoĂci myĂlenia logicznego, w zwiÈzku ze wzrostem zdolnoĂci porównywania i wnioskowania potÚĝnieje takĝe poczucie sprawiedliwoĂci i spóïczucia dla sobie podobnych. Ból obcy, obce cierpienie przenosi siÚ na swojÈ wïasnÈ osobistoĂÊ, a to Te siedem ustÚpów, od: W dzisiejszym „kleptomanie” do innych bogów miejscowych, wykreĂliï cenzor [przyp. BdeC]. 1 114 KRZEWICIELE ZDZICZENIA przeciwdziaïa Ăwiadomemu sprawianiu bólu i zadawaniu cierpieñ. Na takim gruncie powstajÈ i rozwijajÈ siÚ nowe ideaïy, czerpiÈce soki z uznania praw czïowieka, z poszanowania dla godnoĂci ludzkiej. Ale urzeczywistnianiu tych ideaïów stajÈ na przeszkodzie dzikie instynkta odziedziczone po przodkach, a podtrzymywane i rozniecane przez wpïyw otoczenia i zïowrogich warunków. Nawet czïowiek stojÈcy na najwyĝszym szczeblu w rozwoju umysïowym i moralnym moĝe pod dziaïaniem pewnych czynników ğzjologicznych lub teĝ pod wpïywem imaginacji wpaĂÊ w pewien „nastrój” dziki i krwioĝerczy, a w ten sposób stanÈÊ w tragicznej kolizji z samym sobÈ. BoÊ przecie niezgodnoĂÊ popÚdów i dÈĝeñ mimowolnych z ĂwiatopoglÈdem jednostki i z jej przekonaniami stwarza dla niej poïoĝenie prawdziwie tragiczne. Kto wiÚc pragnie zmniejszenia tego tragizmu, kto pragnie oszczÚdzaÊ sobie i innym cierpieñ, mogÈcych byÊ usuniÚtymi, ten powinien dÈĝyÊ [albo do robienia ludzi bydlÚtami niezdajÈcymi sobie sprawy z tego, co czyniÈ, albo teĝ]1 do jak najpotÚĝniejszego uĂwiadomienia, do jak najwiÚkszego postÚpu ĂwiadomoĂci, do peïnego rozkwitu myĂlenia logicznego i poczucia sprawiedliwoĂci, a to w tak silnym stopniu, aĝeby te wyĝsze czynniki psychiczne byïy w stanie przeciwdziaïaÊ Ălepym instynktom i popÚdom. Jest to ideaï moĝe niedoĂcigniony, ale dÈĝyÊ do niego jest obowiÈzkiem kaĝdego czïowieka logicznie myĂlÈcego i sprawiedliwego. W ĝyciu kaĝdego czïowieka wystÚpuje w pewnych chwilach to jeden, to drugi element: to reĠeksja i rozum, to znowu dzikoĂÊ instynktywna. ¿ycie spokojne i bez troski, zadowolenie najpierwszych potrzeb ğzjologicznych, rozmyĂlanie naukowe, analityczne, [wolnoĂÊ od przeĂladowañ i od brania udziaïu w przeĂladowaniach]2, wszystko to sprzyja przewadze po stronie rozumu i sprawiedliwoĂci. A podobnie jak sen zwykïy, podobnie jak upojenie spirytusem lub tp., tak teĝ wszelkie przyÊmienie umysïu tym lub owym afektem, trwaïym lub przemijajÈcym, albo teĝ jego (tj. umysïu) wzglÚdna sïaboĂÊ w sto1 Wyrazy ujÚte w nawias cenzor wykreĂliï (w oryginale zaznaczone kursywÈ). 2 Jak wyĝej. KRZEWICIELE ZDZICZENIA 115 sunku do popÚdów ĝywioïowych usposabia do objawów dzikoĂci zwanej fanatyzmem, szaïem religijnym, patriotyzmem przeczulonym, czyli szowinizmem, erotyzmem, krwioĝerczoĂciÈ, wojowniczoĂciÈ itd., itd. A znowu podobnie jak obïÈkany, który uzna, ĝe jest obïÈkanym, znajduje siÚ na drodze ku wyzdrowieniu, tak teĝ pierwszym krokiem do wyjĂcia ze stanu dzikoĂci jest uznanie, ĝe siÚ w tym stanie znajdujemy. Ja teĝ uznajÚ to, a prawdopodobnie znajdzie siÚ pewna, choÊ nieliczna, grupa ludzi, którzy siÚ ze mnÈ zgodzÈ. Uznawszy, iĝ jesteĂmy jeszcze pogrÈĝeni w dzikoĂci, idziemy dalej i twierdzimy, ĝe owÈ dzikoĂÊ, owo zdziczenie krzewi kaĝdy, kto potÚguje w nas instynkta i porywy ĝywioïowe pozostajÈce w kolizji z rozumem i z poczuciem sprawiedliwoĂci i kto wydoskonala dla nich ich bezpoĂrednie przewodniki, tj. drogi nerwowe naszego organizmu. A wiÚc przy dziĂ panujÈcych poglÈdach i ideaïach krzewi dzikoĂÊ przede wszystkim ten, kto podtrzymuje nÚdzÚ spoïecznÈ, kto utrwala i kodyğkuje nierównoĂÊ spoïecznÈ, kto stawia przeszkody równouprawnieniu pïci, „stanów”, zawodów, wyznañ i narodowoĂci1. W sferze ĝycia indywidualnego i rodzinnego, a przez nie takĝe spoïecznego, skutecznymi czynnikami zdziczenia bywajÈ dosyÊ czÚsto tak zwane „maïĝeñstwa z miïoĂci”, a wïaĂciwie z gïupoty, tj. maïĝeñstwa zawierane bez wzglÚdu na stan zdrowia, usposobienie, charakter, poïoĝenie spoïeczne i wydajnoĂÊ ekonomicznÈ maïĝonków. Takie bezmyĂlnie kojarzone stadïa stwarzajÈ zwykle „dzikie” otoczenie tak dla zaïoĝycieli „gniazdka rodzinnego”, jako teĝ dla wylÚgïych w nim pisklÈt. Do podtrzymywania, a nawet do zwiÚkszania dzikoĂci mogÈ prowadziÊ nawet instytucje, których sama nazwa wskazuje, iĝ powinny one nie krzewiÊ, ale – przeciwnie – usuwaÊ i tÚpiÊ dzikoĂÊ umysïu i uczuÊ. [BÚdÚ prawdopodobnie oskarĝony o herezjÚ przez czcicieli oĂwiaty obowiÈzkowej i wywoïam w nich zgrozÚ, ale pomimo to pozwolÚ sobie twierdziÊ, ĝe szkoïa obowiÈzkowa i pañstwowa wystÚpuje jako jeden z najwierniejszych sprzymierzeñców zdziczenia, jeĝeli jej konsekwencje doprowadzajÈ do WrzeĂni i Gniezna. 1 Wyrazy wyznań i narodowości cenzor wykreĂliï [przyp. BdeC]. 116 KRZEWICIELE ZDZICZENIA Ale nawet bez obowiÈzkowoĂci, dziÚki pewnym metodom wychowawczym – pedagogicznym i dydaktycznym – moĝemy uwaĝaÊ szkoïÚ za krzewicielkÚ zdziczenia. TakÈ musi byÊ szkoïa z rózgÈ, z biciem po twarzy, z biciem liniÈ po rÚkach, z systemem straszenia, podglÈdania, donosicielstwa itd. TakÈ teĝ musi byÊ szkoïa, która za pomocÈ odpowiednio spreparowanych podrÚczników „religii”, historii, geograği, literatury, gramatyki itd. podtrzymuje i rozwija z jednej strony pomieszanie pojÚÊ i chaotycznoĂÊ myĂlenia, z drugiej zaĂ „nastrój” krwioĝerczy i ĝÈdny oğar ludzkich, w zwiÈzku z nienawiĂciÈ miÚdzynarodowÈ, miÚdzyplemiennÈ, miÚdzywyznaniowÈ i miÚdzystanowÈ. TakÈ teĝ rolÚ krzewicielek zdziczenia mogÈ odgrywaÊ instytucje stojÈce na jeszcze wyĝszym szczeblu umysïowo-spoïecznym aniĝeli szkoïa, mianowicie z jednej strony stowarzyszenia ekonomiczne majÈce na celu wytwórczoĂÊ i uspoïecznienie pracy, jeĝeli kierujÈ siÚ przy tym wzglÚdami na przynaleĝnoĂÊ wyznaniowÈ lub narodowÈ czïonków, z drugiej zaĂ strony najwyĝsze instytucje naukowe danego kraju lub pañstwa. ¥wieĝo zaïoĝona akademia w Poznaniu musi krzewiÊ zdziczenie, poniewaĝ przede wszystkim jako instytucja antyspołeczna podĝega nienawiĂÊ miÚdzy mieszkañcami tej samej ziemi i ma na celu tïumienie ĝycia umysïowego jednego z narodów miejscowych, a nastÚpnie, jako instytucja antyindywidualna zabija indywidualnoĂÊ tego samego narodu, podsyca „egoizm narodowy” niemiecki w ogóle, a egoizm kaĝdego Niemca w szczególnoĂci, w zwiÈzku z czym pozostaje wzmocnienie nieuspoïecznienia w wyĝszym stylu, ale tylko prostej stadowoĂci niemieckiej]1. Rozprzestrzenianie „kultury” europejskiej w krajach „dzikich” równa siÚ znÚcaniu siÚ dzikich Europejczyków nad tubylcami innych „czÚĂci Ăwiata”. Jedna z tak mocno i sïusznie sïawionych „zdobyczy wieku XIX”, bÚdÈca w kaĝdym razie doniosïym objawem uspoïecznienia uorganizowanych pañstwowo gromad ludzkich, mianowicie parlamentaryzm zachodnioeuropejski, w pewnych chwilach swego urzeczywistniania 1 Trzy powyĝsze ustÚpy, od Będę prawdopodobnie oskarżony o „herezję” do ale tylko prostej stadowości niemieckiej, cenzor wykreĂliï [przyp. BdeC]. KRZEWICIELE ZDZICZENIA 117 daje pole do popisu wybuchom rozkieïznanej namiÚtnoĂci i sprzyja wzrostowi zdziczenia, tj. pomieszania pojÚÊ i zanikowi poczucia tego, co godziwe, a co niegodziwe. Ale nawet to, co siÚ sprzedaje i nabywa pod etykietÈ nauki, moĝe ogïupiaÊ mózgownice i spóïdziaïaÊ dziczeniu natur ludzkich. Wiedza impresjonistyczna, wchïanianie w siebie wiadomoĂci drobiazgowych oraz wszelkiego rodzaju plotek uniwersalno-historycznych, w ogóle zaspakajanie próĝnej ciekawoĂci i zapychanie gïowy bez naleĝytego oĂwietlenia, bez rozbioru, bez krytyki, bez rozróĝniania pojÚÊ, nie zmniejsza wcale dzikoĂci tradycyjnej, ale nawet czyni ludzi jeszcze bardziej pochopnymi do przejawiania tej dzikoĂci w najrozmaitszych kierunkach. Wprost zaĂ do zdziczenia, tj. do zaÊmienia umysïów i do spotÚgowania wybuchowoĂci ĝywioïowej, prowadzi znaczna czÚĂÊ codziennej strawy umysïowej czytelników gazet i w ogóle publicystyki. Nareszcie pewnego rodzaju literatura, poezja i sztuka dziaïajÈ jak opium i haszysz, upajajÈ, wprawiajÈ umysïy w stan graniczÈcy z szaïem i snem niespokojnym, krzewiÈc przez to samo dzikoĂÊ, a w najlepszym razie dzikoĂÊ wysubtelnionÈ. Zwïaszcza pewien odïam powieĂciopisarstwa odgrywa rolÚ niepoĂledniego czynnika w procesie podtrzymywania i utrwalania dzikoĂci. Kto choÊ trochÚ obserwowaï ludzi i zastanawiaï siÚ nad ich naturÈ, ten wie, ĝe niepodobna oddzielaÊ bez zajÈknienia siÚ kozïów od baranów, przestÚpców od cnotliwych, gïupców od rozumnych itd. W kaĝdym prawie czïowieku drzemie gïupiec, szaleniec i zbrodniarz, a do ich obudzenia siÚ potrzebne sÈ tylko odpowiednie warunki. Im dany osobnik jest naturÈ bardziej bogatÈ, zïoĝonÈ i wielostronnÈ, tym ïatwiej mogÈ siÚ w nim ïÈczyÊ pierwiastki z pozoru caïkiem odmienne, jak np. zbrodniczoĂÊ z wysokim talentem artystycznym. O zgodzie tych pierwiastków trudno mówiÊ, zwykle bowiem jeden z nich przewaĝa i przyÊmiewa drugi. Wiadomo jednak, ĝe tak zwani uomini deliquenti, to jest zbrodniarze z urodzenia, pisujÈ niekiedy natchnione poezje, kreĂlÈ obrazy nacechowane pïomiennÈ fantazjÈ i w ogóle zasïugujÈ na uwagÚ estetyków i historyków literatury. Jeden z „potworów moralnych” drugiej poïowy w. XVIII, markiz Sade, ogïaszaï powieĂci, wprawdzie jednostronnie lubieĝne i okrut- 118 KRZEWICIELE ZDZICZENIA ne, ale zawsze powieĂci, które czytelnik poïyka z wielkim zaciekawieniem. Nie tak dawno sïynny pisarz angielski Oskar Wilde (dziĂ juĝ nieĝyjÈcy) zostaï skazany na kilka lat ciÚĝkich robót za krzyczÈce „wystÚpki” przeciw [tak zwanej]1 „moralnoĂci”. Dostojewski2, jeden z najgenialniejszych powieĂciopisarzy-psychologów, [odznaczaï siÚ pewnymi cechami ğzycznymi, przypominajÈcemu przestÚpcÚ z urodzenia, a nawet]3, wedïug wïasnego wyznania, byï z natury okrutnikiem i lubieĝnikiem. Nie mógï on widzieÊ kobiety bez poĝÈdania jej. KreĂlÈc niepospolite charakterystyki swych bohaterów psychopatycznie zwyrodniaïych, czuï siÚ w swoim ĝywiole. Toteĝ jak to wykazaïy niektóre procesy kryminalne, jego Prestuplenije i nakazanije4 stanowi ulubionÈ lekturÚ morderców inteligentnych i póïinteligentnych. PowieĂÊ tÚ studiowaï ów mïodzieniec na wpóï wyksztaïcony, który parÚ lat temu w Petersburgu zamordowaï w okrutny sposób kilkoletniego chïopczyka. W tÚ teĝ powieĂÊ zagïÚbiali siÚ zabójcy Tomaszewskiego, a w pewnych, zapewne nielicznych, kóïkach mïodzieĝy (np. w Petersburgu), zwïaszcza mïodzieĝy rozestetyzowanej i rozdekadenconej, wentyluje siÚ powaĝnie kwestia, czy nie jest obowiÈzkiem ludzi przyzwoitych wyprawiaÊ na tamten Ăwiat „darmozjadów” lichwiarzy i inne „szkodliwe jednostki”5. Jak kamerton potÚguje wïaĂciwy sobie ton wydany przez strunÚ instrumentu muzycznego, tak teĝ dusze, odpowiednio nastrojone, brzmiÈ unisono z Prestuplenijem i nakazanijem. GïoĂny dziĂ Leonid Andrejew lubuje siÚ po prostu w wytwarzaniu nastroju ponurego, lubieĝnego i krwioĝerczego, a ĝe temu „nastrojowi” towarzyszy „pesymizm ğlozoğczny”, to juĝ nie zmienia faktu ěródïa psychicznego, z którego pïynÈ podobne utwory. 1 2 Wyrazy ujÚte w nawias cenzor wykreĂliï.[przyp. BdeC]. O stosunku Baudouina do tego pisarza zob.: B. B i a ï o k o z o w i c z 1980b. Wyrazy ujÚte w nawias cenzor wykreĂliï [przyp. BdeC]. Prestuplenije i nakazanije (ros.) – Zbrodnia i kara. 5 O morderstwie dokonanym przez gimnazjalistÚ na lichwiarzu dorpackim w 1887 r. wspomina E. M a ï a c h o w s k a 1973. 3 4 KRZEWICIELE ZDZICZENIA 119 Niekiedy od „literatury nadobnej” otrzymuje siÚ wraĝenie, jak gdyby dane spoïeczeñstwo byïo stadem zuchwaïych samców i rozwydrzonych samic. Ten odïam beletrystyki, odïam samczo-samiczy, kwitnie i bujnie siÚ rozwija chyba u wszystkich „narodów cywilizowanych”. Polacy wcale tu innym nie ustÚpujÈ; przeciwnie zajmujÈ chlubnie jedno z miejsc w pierwszym szeregu. A niesprawiedliwoĂciÈ byïoby tu obwiniaÊ tak zwany „realizm” i „naturalizm” w powieĂci. Przed realizmem i naturalizmem od najdawniejszych czasów ciÈgnie siÚ przez utwory literatury nadobnej silnie tÚtniÈcy nerw wizji podniecajÈcych zmysïowoĂÊ w sferze stosunków miÚdzypïciowych. Nie omylÚ siÚ chyba, twierdzÈc, ĝe na niejednego z przedstawicieli starszego pokolenia w ich mïodych latach dziaïaï w ten sposób niekiedy nawet niewinny Kraszewski wraz z caïym gronem spóïczesnych mu powieĂciopisarzy. Nie da siÚ jednak zaprzeczyÊ, ĝe ĝywioï erotyczny ulegï skondensowaniu w ostatnich lat dziesiÈtkach. Pod wpïywem Nany Zoli i innych pokrewnych jej utworów zjawiï siÚ i w literaturze polskiej caïy zastÚp „nanistów” i „nanistek”, w tej liczbie takĝe „szanownych matron” i „dziewoi uroczych”, rozkoszujÈcych siÚ malowaniem lub przynajmniej robieniem bardzo przezroczystych aluzji do scen drastycznych, do scen „Ġirtu” daleko posuniÚtego, do scen uwodzenia i nawet… gwaïcenia. Ileĝ to razy przy czytaniu tych „niewieĂcich utworów” muskajÈcych dziedzinÚ pornograği braïa chÚtka zapytaÊ, czy szanowna autorka zna opisywane „nastroje” i dziaïania czynne i bierne z wïasnego doĂwiadczenia, czy teĝ je tylko „odczuwa” potÚgÈ swej wyobraěni. A byïy w tym zastÚpie nie same tylko „realistki” i „naturalistki”. Jedne z pierwszych skrzypiec trzymaïa pewna „dziewica litewska”, bardzo idealna, bardzo poboĝna i oczywiĂcie postÚpujÈca wedïug poĝytecznej recepty: i Bogu Ăwieczka, i diabïu oĝóg. BÈdě jak bÈdě, mieliĂmy i „klasycyzm” samczo-samiczy, i „romantyzm” samczo-samiczy, i „realizm” samczo-samiczy, i „naturalizm” samczo-samiczy, i „symbolizm” samczo-samiczy, i „modernizm” samczo-samiczy i „dekadentyzm” samczo-samiczy i… po prostu wszeteczeñski. A nawet wielki kaznodzieja przeciwko rui i porubstwu, ów mistrz sïowa, którego utwory rozchodzÈ siÚ tysiÈcami na obu póï- 120 KRZEWICIELE ZDZICZENIA kulach1, ileĝ to razy skierowuje wyobraěniÚ czytelnika w sfery bardzo blisko graniczÈce, jeĝeli nie identyczne, z „rujÈ i porubstwem”, tj. z erotyzmem i z okrucieñstwami bestii dwunogich! Tak to kocioï garnkowi przygania, a sam smoli. Nasi najnowsi, miÚdzy którymi sÈ niewÈtpliwie pierwszorzÚdne talenta, idÈ równieĝ utartymi drogami i unoszÈ siÚ na skrzydïach wyobraěni do jaskiñ pozbawionych Ăwiatïa rozumu, pogrÈĝonych w pomroce snu psychicznego, a za to rozbrzmiewajÈcych wyciem i jÚkiem gwaïcicieli i gwaïconych, tÚpicieli i tÚpionych2. IV Do napisania tego artykuïu wziÈïem pochop ze wspaniaïej i porywajÈcej powieĂci ¿eromskiego, Popioły, kawaïkowanej od doĂÊ dawnego czasu na szpaltach „Tygodnika Ilustrowanego”3. Niektóre z ostatnich numerów „Tygodnika”, jako teĝ niektóre dawniejsze, zawierajÈ ze wzmiankowanej powieĂci jedynie tylko sceny i obrazy, przeïadowane zbyt jaskrawymi wybuchami miïoĂci „rycerskiej” i zgÚszczonym urzeczywistnianiem reklamowanego przepisu: kochaj 1 Mowa o Henryku Sienkiewiczu. Baudouin nie ceniï jego twórczoĂci, a w zwiÈzku z wyborem Sienkiewicza na czïonka korespondenta Petersburskiej Akademii Nauk pisaï do A. Byczkowa: Mówiąc między nami, wybranie Sienkiewicza na członka korespodenta Oddziału nieco mnie zdziwiło. Przecież jego działalność literacka ma mało wspólnego z zadaniami Oddziału. Wybranie go dziwi tym bardziej, że, jeśli się nie mylę, członkami Oddziału nie byli i nie są pisarze rosyjscy, nieustępujący wszak Sienkiewiczowi w zasługach i wpływie, i – niech Pan wybaczy – nawet przewyższający go, jak choćby I. S. Turgieniew, L. N. Tołstoj i in. Pod względem charakteru, szczerości, czystości przekonań nie można nawet porównywać Sienkiewicza z pomienionymi tutaj dwoma pisarzami. Wybór Sienkiewicza traktuję tylko jako akt życzliwości (courtoisie) wobec inteligentnej publiczności polskiej. Cytat w przekï. wïasnym przytaczam za: B. B i a ï o k o z o w i c z 1985. 2 Tyle tylko próbowano skïadaÊ dla „Ogniwa”; dalszy ciÈg, wobec nieubïaganego pastwienia siÚ cenzora, pozostaï jedynie w rÚkopisie [przyp. BdeC]. 3 Pisaïem to w ostatnich tygodniach r. 1903 [przyp. BdeC]. KRZEWICIELE ZDZICZENIA 121 bliźniego swego, jak siebie samego. Ale nie chciaïbym byÊ posÈdzonym o „zamach na wolnoĂÊ sztuki” i dlatego zacznÚ od rozpamiÚtywañ ogólniejszego charakteru. Róĝne sÈ sposoby dochodzenia do „prawdy”, róĝne sÈ sposoby poznawania tego, co siÚ dziaïo w Ăwiecie psychiczno-spoïecznym. Poznajemy „rzeczywistoĂÊ historycznÈ”, przeĝywajÈc jÈ i biorÈc w niej bezpoĂredni udziaï. Poznajemy jÈ równieĝ z suchych kronikarskich opisów, bÚdÈcych bezbarwnym sprotokóïowaniem tego, co siÚ dziaïo. Takie opisy dostarczajÈ materiaïu dla dwóch innych sposobów dochodzenia do prawdy historycznej, stanowiÈcych zadanie z jednej strony uczonegomyĂliciela, z drugiej zaĂ artysty-poety. Artysta ujmuje prawdÚ historycznÈ w obrazach najcharakterystyczniejszych; uczony przedstawia tÚ samÈ prawdÚ w abstrakcjach naukowych. Jeĝeli mowa o ¿eromskim, to rzecz prosta, iĝ mamy tu do czynienia z prawdÈ artystycznie odtwarzanÈ. Przed nami pierwszorzÚdny mistrz, który rzeczywistoĂÊ zagasïÈ odczuwa i odgaduje, który wskrzesza „popioïy”, który domacaï siÚ tÚtna ĝycia epok minionych, który z nieporównanÈ siïÈ wznieca w nas uczucia miotajÈce duszami jego bohaterów, a kilku pociÈgniÚciami pióra unaocznia prÈdy spoïeczne nurtujÈce w gïÚbiach ĝycia pokoleñ, które od dawna zstÈpiïy do grobu. A kto to wszystko potrağ, musi byÊ pierwszorzÚdnym artystÈ. Zdawaïoby siÚ zaĂ, ĝe im wiÚkszy artysta, tym wiÚksza jego odpowiedzialnoĂÊ… przed spoïeczeñstwem. Zgadzam siÚ teĝ na zdanie, iĝ ¿eromski jest moĝe najbardziej spoïecznym spoĂród wszystkich mïodszych pisarzy polskich. PamiÚtajmy jednak, ĝe artysta, wïaĂnie jako artysta, jako porywany niepohamowanym rozpÚdem tworzenia – chociaĝby byï jak najbardziej „spoïecznym” – zna tylko jednÈ jedynÈ odpowiedzialnoĂÊ, odpowiedzialnoĂÊ estetycznÈ1. Lew Toïstoj wypowiedziaï zdanie, ĝe genialni wodzowie sÈ wielkÈ klÚskÈ ludzkoĂci. Porwani pÚdem swego geniuszu militarnego idÈ Co do opinii Baudouina o S. ¿eromskim warto zobaczyÊ list do Wilhelma Feldmana z 15(28) IX 1904 r. [w:] J. N. B a u d o u i n d e C o u r t e n a y , Listy…, s. 49–50. 1 122 KRZEWICIELE ZDZICZENIA wciÈĝ naprzód, na nic siÚ nie oglÈdajÈc, druzgocÈc wszystko, co spotykajÈ, niweczÈc tysiÈce egzystencji ludzkich, podkopujÈc dobrobyt, powstrzymujÈc i cofajÈc rozwój umysïowy i moralny. OĂmielam siÚ twierdziÊ, ĝe geniusz artystyczny moĝe równieĝ wyrzÈdzaÊ szkody i spustoszenia, chociaĝ oczywiĂcie w nierównie mniejszym stopniu aniĝeli geniusz militarny. Tlejący w piersiach artystów ogień twórczy moĝe ich zaĂlepiaÊ na wszystkie inne potrzeby, na wszystkie inne strony ĝycia psychiczno-spoïecznego. Hipnotyzowanie siÚ obrazowaniem artystycznym pociÈga za sobÈ bezwzglÚdnÈ jednostronnoĂÊ i niepoczytalnoĂÊ danego osobnika pod wszelkimi innymi wzglÚdami. Artyzm porywa i ubezwzglÚdnia twórcÚ, ubezwïadniajÈc jednoczeĂnie jego krytycyzm w sferze myĂlenia logicznego i etyki. Przy pewnej dozie zboczenia moralnego otrzymujemy wtedy „artystÚ” Nerona, lubujÈcego siÚ piÚknym widokiem poĝaru, otrzymujemy maniaka i szaleñca, którego coĂ pcha do podïoĝenia lontu pod skïad prochu, myĂli on bowiem tylko o oczekiwanym wspaniaïym widowisku, nie pytajÈc wcale o skutki z innej sfery wyobraĝeñ. Podobnie jak czïowiek „dziki”, tak równieĝ i bezwzglÚdny impresjonista artystyczny nie poczuwa siÚ do ĝadnej odpowiedzialnoĂci. On tylko „tworzy” lub „odtwarza”, wzbudza tak w sobie samym, jako teĝ w czytelniku, sïuchaczu i widzu pewien „nastrój”; kaĝe wcielaÊ siÚ w „bohaterów”, przeĝywaÊ sytuacje. No a ĝe tam przy tym to odtwarzanie „nastrojów”, to wcielanie siÚ w rozbestwionych okrutników, w roznamiÚtnionych gwaïcicieli itp. moĝe rozspoïeczniaÊ, rozindywidualizowywaÊ, o to siÚ ani wielki artysta, ani teĝ jego bezwzglÚdny wielbiciel troszczyÊ nie potrzebujÈ. Sposób poznawania prawdy psychicznej i historycznej za pomocÈ artystycznego wzbudzania nastrojów i unaoczniajÈcego sytuacje obrazowania najwszechstronniej porywa czïowieka, kaĝÈc mu przeĝywaÊ to, co siÚ dziaïo, kaĝÈc mu oĝywiaÊ uczucia dawnych pokoleñ i rozpalaÊ w sobie samym dawno wygasïe wulkany namiÚtnoĂci i porywów. Naelektryzowany dreszczem tworzenia artystycznego, nawet najbardziej spoïeczny poeta zabarwia swe utwory tym, w czym – moĝe nawet caïkiem bezwiednie – lubuje siÚ jego wyobraěnia. A nie ulega chyba ĝadnej wÈtpliwoĂci, ĝe znakomita wiÚkszoĂÊ tak genialnych, utalentowanych, zdolnych, jako teĝ niegenialnych, nieutalentowanych i niezdolnych dwunogich samców, a nawet niekiedy i sa- KRZEWICIELE ZDZICZENIA 123 mic, czuje nieprzeparty pociÈg do bujania w sferze zmysïowoĂci oraz „krwioĝerczej lubieĝnoĂci” czy teĝ „lubieĝnej krwioĝerczoĂci”. V Podobnie jak w dziedzinie porozumiewania siÚ i obcowania jÚzykowego, tak teĝ w dziedzinie obcowania artystycznego widzimy przede wszystkim dwa krañce, dwa bieguny: czynnego artystÚ i biernego odbiorcÚ wraĝeñ artystycznych (widza, sïuchacza, czytelnika). Tak na jednym, jak na drugim krañcu trudnÈ do osiÈgniÚcia jest pobudliwoĂÊ i wraĝliwoĂÊ jedynie artystyczna, z zupeïnym nieodzywaniem siÚ innych wzruszeñ i dreszczów wywoïywanych juĝ przez samÈ psychoğzycznÈ organizacjÚ czïowieka. Sam artysta tworzÈcy dzieïo sztuki wciela siÚ prawdopodobnie w swoich „bohaterów”, odczuwa ich nastroje, doznaje przypisywanych im wzruszeñ i namiÚtnoĂci. Nie mogÚ przypuĂciÊ, aĝeby – czy to w zakresie sztuk plastycznych, czy teĝ w zakresie twórczoĂci poetycko-powieĂciopisarskiej – przy malowaniu scen krwioĝerczo-lubieĝnych byïa moĝliwÈ ich czysto artystyczna kontemplacja. Przeciwnie, zdaje mi siÚ, ĝe nawet uprzywilejowani wybrañcy muz, artyĂci i wieszcze, doĂwiadczajÈ w chwili tworzenia dreszczy okrutniczolubieĝnych, a rozkoszujÈc siÚ odtwarzanymi przez siebie obrazami, grzebiÈc zaciekle w tym, co rozpala wyobraěniÚ, wzbudzajÈ nastrój odpowiedni nie tylko w czytelniku lub widzu, ale takĝe w samych sobie. Pomimo to moĝliwym jest wypadek, ĝe prawdziwi wirtuozi, grajÈc na nerwach konsumenta ich wytworów, sami w chwili twórczoĂci nie doznajÈ ĝadnych wzruszeñ tego rodzaju. Oni na zimno rozpalajÈ wyobraěniÚ, rozstrajajÈ nerwy, osïabiajÈ wolÚ i – co za tym idzie – „demoralizujÈ” i krzewią zdziczenie. Uwagi powyĝsze sÈ czysto ogólnego charakteru i nie mierzÈ specjalnie w ĝadnego pisarza. Co zaĂ do ¿eromskiego, to jest on naturÈ zanadto gïÚbokÈ, subtelnÈ i wspóïczujÈcÈ, aĝeby moĝna go byïo posÈdzaÊ o kreĂlenie na zimno pïomiennych obrazów. Na drugim krañcu obcowania artystycznego staje czïowiek zbiorowy, stajÈ caïe zastÚpy rozmaitego kalibru biernych konsumentów dzieï sztuki. SÈ to wszystko ludzie z nerwami, z wyobraěniÈ i z rozma- 124 KRZEWICIELE ZDZICZENIA icie ustopniowanymi wïaĂciwoĂciami ğzjologicznymi i psychicznymi. Przy poddawaniu siÚ wpïywowi dzieï sztuk i wywoïywaniu w sobie odpowiednich nastrojów i obrazów niepodobna chyba ograniczyÊ siÚ samÈ tylko wyobraěniÈ estetycznÈ, boÊ przecie – jak juĝ zauwaĝyïem – ta wyobraěnia estetyczna pozostaje w Ăcisïym i nierozerwalnym zwiÈzku z caïym organizmem psychiczno-ğzycznym czïowieka. Nie przeczÚ, ĝe w caïej tej masie zwykïych konsumentów pokarmu artystycznego moĝe siÚ znaleěÊ nieliczna garstka duchów wyĝszych, prawdziwych wybrañców losu i kapïanów sztuki bezwzglÚdnej. WïaĂciwe tym arystokratom ducha napiÚcie estetyczne moĝe byÊ tak potÚĝne, ĝe dostatecznie opancerza ich przed wpïywami prÈdów nieestetycznych, towarzyszÈcych wraĝeniom estetycznym. Dla tej wykwintnej dziatwy Apollina jedynym hasïem jest i pozostaje: pereat mundus, fiat ars (niech zginie Ăwiat, byle siÚ dziaïa sztuka); podobnie jak fanatycy sprawiedliwoĂci kierujÈ siÚ hasïem pereat mundus, fiat justitia (niech zginie Ăwiat, byle siÚ dziaïa sprawiedliwoĂÊ). Tylko ĝe to ostatnie moĝna, zgodnie z wymaganiami prawdziwej sprawiedliwoĂci, przeksztaïciÊ na fiat justitia, ne pereat mundus (niechaj siÚ dzieje sprawiedliwoĂÊ, aĝeby Ăwiat nie zaginÈï), gdy tymczasem podobne przeksztaïcenie hasïa fanatyków sztuki na fiat ars, ne pereat mundus jakoĂ dziwnie by wyglÈdaïo. Ale podobni esteci z boĝej ïaski, ubezpïciowieni poniekÈd ĂwiÚtym ogniem sztuki, naleĝÈ do rzadkich wyjÈtków. Bo juĝ o spotykanych nierównie czÚĂciej rozestetyzowanych i rozhisteryzowanych smakoszach sztuki, spoĝywajÈcych pokarm estetyczny nadziany erotyzmem i krwioĝerczoĂciÈ, nie da siÚ powiedzieÊ, iĝ doĂwiadczajÈ przy tym wraĝeñ jedynie estetycznych, bez skalania wyobraěni, bez zdenerwowania i bez rozstroju wïadz umysïowych. PrzewaĝnÈ zaĂ liczbÚ czytelników stanowiÈ zastÚpy zwykïych Ămiertelników pïci obojga a rozmaitych wieków i o rozmaitej skali wraĝliwoĂci na podniety krwioĝerczo-lubieĝne. Ci szeregowcy rzeczypospolitej piĂmienniczo-artystycznej – o ile nie sÈ albo istotami od natury intelektualnie bezpïciowymi, albo teĝ szambelanami suïtana i tradycyjnymi Ăpiewakami Kapelli Sykstyñskiej – posiadajÈ przede wszystkim zwykïÈ wraĝliwoĂÊ psychiczno-ğzjologicznÈ i przy odtwarzaniu scen erotycznych i lubieĝno-krwioĝerczych, napotykanych chociaĝby KRZEWICIELE ZDZICZENIA 125 nawet w pierwszorzÚdnych arcydzieïach sztuki i literatury, doznajÈ nie tyle rozkoszy estetycznych, ile raczej odpowiednich owym scenom wraĝeñ oddziaïywajÈcych szkodliwie na ich zdrowie i na ich stronÚ etycznÈ. ArtystÚ i estetÚ przekupuje i ubezwïadnia ĂwietnoĂÊ i genialnoĂÊ obrazowania wïaĂciwego danemu utworowi – na wpïyw zaĂ ğzjologiczny i psychiczny rozpïomieniajÈcy wyobraěniÚ, denerwujÈcy, osïabiajÈcy wolÚ i odpornoĂÊ zamyka on oczy, uszy i wszystkie inne zmysïy. Entuzjazm dla wielkich artystów i poetów robi z nich dla niejednego krytyka nietykalne boĝyszcze i przeszkadza widzieÊ w nich jakÈkolwiek skazÚ. Wszelka próba chïodnej krytyki, wszelka próba zastanowienia siÚ i spojrzenia na dzieïo czy teĝ arcydzieïo sztuki z innego, nie wyïÈcznie estetycznego, stanowiska, wydaje siÚ entuzjaĂcie ĂwiÚtokradztwem. Nie naleĝÈc do entuzjastów, a za to cierpiÈc na chroniczny brak estetyzmu, pozwalam sobie profanowaÊ zuchwale dzieïa sztuki przez zastosowanie do nich miary higienicznej i etycznej. VI Nie wdajÈc siÚ wcale w roztrzÈsanie kwestii, czy moĝliwÈ jest w ogóle, nawet u wybrañców muz, czysto artystyczna kontemplacja obrazów kapiÈcych erotyzmem i krwioĝerczoĂciÈ, broniÚ przed olĂniewajÈcym blaskiem artyzmu nie owych nielicznych arystokratów ducha, ale ogromne zastÚpy maluczkich duchem, do których w dziedzinie artyzmu sam zawsze naleĝaïem i naleĝÚ. Na maluczkich dzieïo sztuki, jako dzieïo sztuki, dziaïa sïabiej, ale za to wszechstronniej, tj. wywiera ono na nich wpïyw nie tylko stronÈ artystycznÈ, ale – i to moĝe przewaĝnie – wszelkimi innymi stronami ğzjologiczno-psychicznymi. Jednostronny artysta podpali miasto, aĝeby siÚ lubowaÊ wspaniaïym widokiem poĝaru; osobnik ubogi duchem pamiÚta przede wszystkim o nieszczÚĂciach i ïzach ludzkich, jakie ta uczta artystyczna wyciska. NiedoĂcigïy w swym estetyzmie kapïan sztuki rozkoszuje siÚ bombardowaniem i szturmem twierdzy, gdyĝ dajÈ mu one wielkie zadowolenie estetyczne; pogardzanemu przez estetów „ğlistrowi” 126 KRZEWICIELE ZDZICZENIA przychodzi przede wszystkim na myĂl zwiÈzana z tymi widokami nÚdza ludzka, a to uniemoĝliwia mu wszelkÈ rozkosz estetycznÈ. I otóĝ ten sam „ğlister” pozwala sobie twierdziÊ, ĝe odtwarzanie w sztuce obrazów „lubieĝno-krwioĝerczych”, chociaĝby nawet najwspanialsze i najartystyczniejsze, dziaïa na ludzi zwykïych szkodliwie, gdyĝ tak czy inaczej oswaja ich z ohydÈ moralnÈ. A im wiÚkszy artysta, tym silniejsze wraĝenie, tym potÚĝniejszy wpïyw. Tak wiÚc dla wielu bardzo czytelników z literatury tego rodzaju mogÈ powstawaÊ pod wzglÚdem higienicznym i etycznym dotkliwe szkody; albo popycha ona do odpowiednich czynów, osïabiajÈc „wolÚ” i samokrytykÚ, albo w najlepszym razie opanowuje wyobraěniÚ i zuĝywa energiÚ myĂlenia, odwracajÈc je od analizy rozumowej, a zmuszajÈc do niemej kontemplacji wszczepionych w duszÚ obrazów lubieĝnych i krwioĝerczych. A jeĝeli przeĝywanie w wyobraěni scen krwioĝerczo-lubieĝnych oraz wcielanie siÚ w „nastroje” bestii potwornych jest jadem i truciznÈ dla nerwów, i to jadem gorszym moĝe od opajania siÚ za pomocÈ opium, haszyszu lub gorzaïki, jeĝeli barwne szczegóïy tego rodzaju mogÈ rozpalaÊ i porywaÊ w sferÚ erotyzmu i krwioĝerczoĂci wyobraěniÚ nawet ludzi starszych – nie mówiÈc juĝ o mïodzieĝy, o podrostkach i podlotkach – to mam chyba prawo, nie pociÈgajÈc wcale wielkiego artysty do jakiejkolwiek bÈdě odpowiedzialnoĂci, zastanowiÊ siÚ przynajmniej uwaĝnie i zanalizowaÊ wszechstronny wpïyw jego utworów. Napoleonowie i inni „twórcy dziejów powszechnych” urzÈdzajÈ rzezie i orgie ĝoïdactwa w rzeczywistoĂci, a panowie powieĂciopisarze w fantazji. Skutek jednakĝe jest ten sam: i tu, i tam – zdziczenie bÈdě to przemijajÈce i chwilowe, bÈdě teĝ stopniowo siÚ utrwalajÈce. Przecieĝ na stronÚ psychicznÈ czïowieka nawet rzeczywistoĂÊ dziaïa tylko o tyle, o ile jÈ sobie wyobraĝamy. Czy kto sam widziaï, jak rozpruwajÈ brzuchy, gniotÈ klatki piersiowe, odrzynajÈ piersi kobiece, duszÈ, wieszajÈ, kïujÈ bagnetami, gwaïcÈ itd., itd., czy teĝ tylko czytaï plastyczne opisy tych wszystkich „czynów bohaterskich”, prawie na jedno wychodzi. Czïowiek wciela siÚ chwilowo w okrutnika, we wĂciekïÈ bestiÚ, we wszetecznika, w gwaïciciela, jednym sïowem w „bohatera” znÚcajÈcego siÚ i tÚpiÈcego, odczuwa z nim razem, upla- KRZEWICIELE ZDZICZENIA 127 stycznia sobie jego czyny i uczucia, a to z koniecznoĂci pozostawia Ălad i usposabia do odtwarzania za pomocÈ wyobraěni tych samych wraĝeñ i obrazów. Powtarzanie wraĝeñ potÚguje je, a drogi nerwowe, drogi psychoğzyczne, po których przebiegajÈ odpowiednie prÈdy wraĝliwoĂci doĂrodkowej oraz wyïadowujÈ siÚ w kierunku odĂrodkowym chuci i namiÚtnoĂci, wydoskonalajÈ siÚ; nastÚpnie wskutek Ăcisïego zwiÈzku wyobraěni ze stronÈ ğzjologicznÈ pewnych funkcji ĝyciowych potÚĝniejÈ objawy osïabiajÈce organizm, przeciwdziaïanie tym objawom ze strony ĂwiadomoĂci coraz bardziej sïabnie, sïabnie teĝ i niedoïÚĝnieje tak zwana wola, a w ostatecznym rezultacie preparowany w ten sposób osobnik, przynajmniej w danym zakresie ĝycia psychoğzycznego, dziczeje. Jeĝeli podobnym wpïywom rozkïadowym ulega jednostka nieco podnioĂlejszego umysïu i z dÈĝeniami wyĝszymi, idealnymi, pociÈga to za sobÈ rozterkÚ duchowÈ i rozdwojenie, a w razie ich poprzedniego istnienia znakomicie je wzmacnia i potÚguje. Wiem, ĝe to ohydne, niesprawiedliwe, nikczemne, potÚpiam to, walczÚ caïÈ siïÈ rozumowania i poczucia sprawiedliwoĂci, wïaĂciwego czïowiekowi oĂwieconemu i logicznie myĂlÈcemu, a pomimo to wyobraěnia i nerwy ciÈgnÈ miÚ w innÈ stronÚ, pchajÈ po równi pochyïej, dopóki nie stoczÚ siÚ na dno, a ocucenie siÚ na dnie staje siÚ powodem „wyrzutów sumienia” i zgryzot, czasami wprost nie do zniesienia. Toteĝ natury wyĝsze i szlachetniejsze, a ze sïabÈ wolÈ, nie mogÈc znieĂÊ podobnej rozterki wewnÚtrznej, koñczÈ niekiedy samobójstwem. VII IstniejÈ ludzie czy to do tyla naiwni, czy teĝ tak optymistycznie usposobieni, ĝe im siÚ zdaje, iĝ artystyczne obrazy okrucieñstw wojny powinny odstraszaÊ, odstrÚczaÊ i obrzydzaÊ wojnÚ, a malowanie scen lubieĝnych napawaÊ wstrÚtem do dzikiego erotyzmu. A wiÚc pokazywanie obrazków pornograğcznych, przechowywanych w tak zwanym piekle (enfer) Biblioteki Nacjonalnej w Paryĝu, powinno byÊ najlepszym Ărodkiem pedagogicznym do podtrzymywania skromnoĂci wychowañców i napeïniania ich wstrÚtem do wszelkiego rodzaju wszeteczeñstw. A moĝe dla tym skuteczniejszego oddziaïywania i dla 128 KRZEWICIELE ZDZICZENIA wzbudzania tym wiÚkszego wstrÚtu naleĝaïoby pokazywaÊ sceny z ĝycia rzeczywistego: „patrz kochanku, jakie to szkaradne i ohydne”. – „Tak, istotnie, bardzo to moĝe ohydne, ale ja jednak oczu od tego oderwaÊ nie mogÚ, ale miÚ to rozpala, roznamiÚtnia i ciÈgnie ku sobie”. A zresztÈ przypatrzmy siÚ z róĝnych stron odnoĂnej psychologii. Czyĝ moĝna uwaĝaÊ widowisko walki byków za Ărodek odstrÚczajÈcy od znÚcania siÚ nad zwierzÚtami? Przecieĝ jest to jedna z najulubieñszych zabaw szlachetnego narodu hiszpañskiego, nie tylko zwykïego motïochu, ale takĝe elity towarzyskiej, elity tak pod wzglÚdem umysïowoĂci, jako teĝ pod wzglÚdem stanowiska zajmowanego w hierarchii spoïecznej. Niechby tylko rzÈd hiszpañski zabroniï tego narodowego igrzyska, a z pewnoĂciÈ wybuchïaby ogólna rewolucja, bo te krwioĝercze bestie Póïwyspu Iberyjskiego muszÈ paĂÊ oczy widokiem koni z rozpïatanymi brzuchami i byków torturowanych z subtelnoĂciÈ i wyrağnowaniem. Cyrki rzymskie, w których przelewano krew i mÚczono nie tylko zwierzÚta, ale takĝe ludzi, jako teĝ torturowania heretyków przez obroñców koĂcioïa wojujÈcego, chyba nie rozwijaïy w widzach wspóïczucia dla cierpieñ bliěniego i nie oddalaïy ich od stanu dzikoĂci. A jakÈĝ jest psychologia jatek ludzkich zwanych wojnÈ? Ten, kto sam braï udziaï choÊby tylko w jednej bitwie, a tym bardziej w kilku bitwach, nie zraĝa siÚ wcale do „rycerskiego rzemiosïa”, ale przeciwnie, zaprawia siÚ w nim, hartuje siÚ i zĝywa siÚ z legalnym mordowaniem „bliěnich” i z innymi okrucieñstwy „prawem dozwolonymi”. Tylko na wyjÈtkowe jednostki wojna dziaïa odstraszajÈco. A z jakÈĝ to chciwoĂciÈ czytamy my, „inteligenci”, opisy bitew w ogóle, a cóĝ dopiero opisy bitew artystyczne i wspaniaïe, niedaleko szukajÈc, opisy bitew choÊby w Popiołach ¿eromskiego! A skromny wykonawca sprawiedliwoĂci „sïusznie zwany” katem, przecieĝ jeĝeli nie jest zïoczyñcÈ z „boĝej ïaski”, chybaÊ w poczÈtkach swego szlachetnego zawodu tylko z pewnym wstrÚtem i obrzydzeniem oddziela gïowy od kadïubów, zakïada stryczek na szyjÚ i w ogóle dokonywa róĝnych operacji nad ludzkimi ciaïami, oddanymi na oğarÚ „bogu sprawiedliwoĂci”. Nie tylko zresztÈ kat; nie ulega wÈtpliwoĂci, ĝe nawet rzeěnik, niebÚdÈcy okrutnikiem z urodzenia, KRZEWICIELE ZDZICZENIA 129 doĂwiadcza z poczÈtku podobnych uczuÊ co i kat. Póěniej jednak obaj zespalajÈ siÚ ze swym rzemiosïem i wykonywajÈ je z zadowoleniem i „przekonaniem”. Powtarzanie wraĝeñ zwiÈzanych ze speïnianiem „obowiÈzków” swego zawodu obudza i potÚguje drzemiÈce w duszach tych funkcjonariuszów dzikie instynkta, odziedziczone po odlegïych przodkach. SÚdziemu podpisujÈcemu po raz pierwszy wyrok Ămierci zadrga z pewnoĂciÈ rÚka, jeĝeli oczywiĂcie nie jest okrutnikiem i krwioĝercÈ z natury; ale póěniej, po pewnym czasie, idzie mu to jak z pïatka. Ce n’est que le premier pas qui coute. Podobnie oswaja siÚ ze zbrodniami ten, kto sam ich nie wykonywa, ale tylko bierze w nich udziaï przez imaginacjÚ, tj. kto wciela siÚ wyobraěniÈ w „bohaterów” zbrodni, uplastycznianych rÚkÈ artysty lub poety. OczywiĂcie tedy malowanie artystyczne zbrodni nikogo od niej nie odstrÚcza, podobnie jak nie odstrÚcza od niej widowisko realne czynów zbrodniczych. Co wiÚcej, dziĂ chyba tylko bezdenna naiwnoĂÊ lub teĝ zakorzeniaïe doktrynerstwo przypuszczajÈ jeszcze, ĝe moĝe odstraszaÊ od zbrodni widok lub teĝ opis artystyczny kary, za „zbrodniÚ” ponoszonej. Lat temu trzydzieĂci mniej wiÚcej, podczas wielkiego jarmarku w Niĝnim Nowgorodzie, grasowaïy tam w sposób zatrwaĝajÈcy rzezimieszki. Ówczesny jeneraï-gubernator Niĝnego Nowgorodu, Baranow, chcÈc wykorzeniÊ to zïo, zaprowadziï stan wojenny i oddawaï schwytanych na gorÈcym uczynku rzezimieszków pod sÈd wojenny, który, „ze wzglÚdu na bezpieczeñstwo publiczne” i „dla przykïadu”, skazywaï podsÈdnych na ĂmierÊ. Wyrok wykonywano, nie zwlekajÈc; rzezimieszka wieszano lub teĝ rozstrzeliwano, a po Ăwieĝym jego grobie, tuĝ na miejscu kaěni wykopanym i mieszczÈcym zwïoki pacjenta, przechodziïo wojsko z muzykÈ i z wesoïymi pieĂniami. Byïo to obliczone oczywiĂcie na odstraszanie rzezimieszków. Ale jak na to odpowiadali sami rzezimieszkowie? Oto na to bezpïatne a pikantne widowisko zbieraïa siÚ masa niezliczona gawiedzi wszelkich stanów i stopni rozwoju umysïowego, a zapatrzona w procedurÚ „wykonywania sprawiedliwoĂci” nie spostrzegaïa, jak koledzy wieszanego lub teĝ rozstrzeliwanego opróĝniali jej kieszenie. Chwila wykonywania 130 KRZEWICIELE ZDZICZENIA kary za „zbrodniÚ” dawaïa najlepszÈ sposobnoĂÊ do popeïniania „zbrodni” w spotÚgowanych rozmiarach. Podobne widowiska czynów lubieĝnych i okrutnych, a wiÚc rozmaitych „zbrodni”, rozmaitych „aktów sprawiedliwoĂci i zadosyÊuczynienia”, rozmaitych wybuchów zemsty, nienawiĂci i „miïoĂci”, roztaczajÈ przed naszymi oczyma nasi zdolni, utalentowani, moĝe nawet „genialni” powieĂciopisarze. Jakie to plastyczne! Jakim to „drga ĝyciem i prawdÈ”! Istotnie, drga to ĝyciem i prawdÈ, chociaĝby tylko prawdÈ artystycznÈ, aleÊ jeszcze wiÚkszym ĝyciem i prawdÈ drgajÈ czy to widoki prawdziwych okrucieñstw, czy teĝ sceny brutalnie erotyczne, pokazywane podobno za pieniÈdze miïoĂnikom „przyrody ĝywej” i „prawdy realnej” w umyĂlnie w tym celu urzÈdzanych zakïadach niektórych stolic europejskich. Na wyobraěniÚ obie „prawdy”, tak „prawda ĝyciowa”, jako teĝ „prawda artystyczna”, dziaïajÈ prawie jednakowo. DoskonaïÈ ilustracjÚ potÚgi „nastroju”, pchajÈcego do odpowiednich czynów, podaïy niegdyĂ „Fliegende Blätter”. Nauczyciel elementarny, poważny i doświadczony pedagog, oÊwiczyï niemiïosiernie jednego z wychowañców za jakÈĂ drobnÈ swawolÚ. OchïonÈwszy z oburzenia, poczuï zgryzoty sumienia i postanowiï przeprosiÊ publicznie, w obecnoĂci caïej klasy, niesprawiedliwie „ukaranego” malca. Na drugi dzieñ tedy wróciï siÚ doñ z odpowiedniÈ przemowÈ i zaczÈï wykïadaÊ przebieg sprawy w porzÈdku chronologicznym. Kiedy zaĂ doszedï do opisu swawoli, która go tak wczoraj oburzyïa, wpadï w ten sam „nastrój” wojowniczy i przy sïowach dokazywałeś, swawoliłeś, byłeś nieposłuszny schwyciï powtórnie biednego delikwenta i powtórnie wymierzyï mu plagi, zapomniawszy zupeïnie o swym szlachetnym postanowieniu. Podobnie dzieje siÚ nieraz z opisujÈcymi szczegóïowo swoje „grzechy” w celu pokuty i zadosyÊuczynienia. „Nastrój” odpowiedni moĝe opanowaÊ tak spowiadajÈcego siÚ, jak i spowiednika. I oto we wspaniaïej powieĂci historycznej w wyĝszym stylu mamy przed sobÈ spowiedě powszechnÈ czïowieka zbiorowego, spowiedě, która powinna by wywoïaÊ tylko ĝal za grzechy i szczere postanowienie wiÚcej niegrzeszenia. Ale ĝe spowiedzi tej towarzyszy wskrzeszanie obrazów „grzechu” w caïej ich okrutnej i porywajÈcej KRZEWICIELE ZDZICZENIA 131 ĂwietnoĂci, wiÚc ta iskra genialnej twórczoĂci dostaje siÚ do zbiornika materiaïów wybuchowych natury ludzkiej. Jest to smutna a nieunikniona fatalnoĂÊ bezwzglÚdnej twórczoĂci artystycznej. Nieraz powtarzano zdanie, oparte na caïym szeregu spostrzeĝeñ, ĝe poeta i artysta w ogóle przypomina pod wielu wzglÚdami czïowieka „dzikiego”. Nie dziw wiÚc, ĝe jego twórczoĂÊ moĝe wspóïdziaïaÊ zdziczeniu. W porywajÈcych prawdÈ artystycznÈ utworach pierwszorzÚdnego pisarza mogÈ byÊ sceny i obrazy tak dzikie i wstrzÈsajÈce, do tego stopnia brudzÈce i kalajÈce wyobraěniÚ, tak wysoce denerwujÈce, tak potÚĝnie oddziaïywajÈce nawet pod wzglÚdem ğzjologicznym, do tego stopnia z jednej strony osïabiajÈce wolÚ, z drugiej zaĂ wydoskonalajÈce drogi prÈdów lubieĝno-krwioĝerczych, ĝe trzeba je uwaĝaÊ za wielkÈ krzywdÚ wyrzÈdzonÈ spokojowi i zdrowiu nie tylko psychicznemu, ale takĝe ğzycznemu, czytelników. Dotyczy to zwïaszcza powieĂci drukowanych kawaïkami w dziennikach i tygodnikach. Czytelnik narzuca siÚ na urywek pomieszczony w tylko co otrzymanym numerze, czyta go z zapartym oddechem, pochïania od jednego rozmachu i doĂwiadcza… No, to juĝ zaleĝy od treĂci Ăwietnych obrazów, w które wypada mu siÚ wpatrywaÊ. Jeĝeli bÚdÈ to obrazy, np. ze zdobywania Saragossy, to czytelnik, a moĝe nawet i czytelniczka, doĂwiadczy skutków bardzo niepoĝÈdanych, oczywiĂcie niepoĝÈdanych tylko w takim razie, jeĝeli przywiÈzujemy jakiekolwiek znaczenie do równowagi umysïowej, do spokoju, do zdrowia, do czystoĂci wyobraěni. ZwracajÈc uwagÚ na te poboczne skutki bezwzglÚdnej „prawdy artystycznej” u bieguna odbiorczego w ïañcuchu obcowania literacko-artystycznego, nie uwïaczam bynajmniej ani potÚdze twórczej ¿eromskiego i jemu podobnych, ani teĝ ich zasïugom obywatelskim na innych polach. VIII Oswobodziwszy siÚ od hipnotyzujÈcego uroku poezji, stosujÈc do utworu artystycznego pedantyczne wymagania trzeěwej krytyki historycznej, mamy prawo zapytaÊ: 132 KRZEWICIELE ZDZICZENIA Co oprócz rozkieïznanej i rozwydrzonej wyobraěni upowaĝnia panów powieĂciopisarzy do roztaczania przed czytelnikami tych wszystkich szczegóïów rzezi i pastwienia siÚ, z dokïadnym umiejscowieniem, z nazwami ulic, domów, klasztorów itd.? Czy majÈ na to jakie wiarogodne dane? Z jakiego ěródïa czerpiÈ materiaï dla swych urojeñ artystycznych? Czy opisano gdziekolwiek te wszystkie poszczególne rozpruwania brzuchów, wyrzucania starszych kobiet przez okno, a poniewierania mïodszych, itd. itd.? Czy którykolwiek ze zbydlÚconych uczestników tych orgii i rozpasania mógï zapamiÚtaÊ szczegóïy dokonanych „czynów bohaterskich” ze ĂcisïoĂciÈ koniecznÈ do tego, aĝeby opieraÊ na nich wiarogodnÈ, chociaĝby nawet caïkiem wymyĂlonÈ i wysoce artystycznÈ opowieĂÊ? W kalejdoskopie szczegóïów ohydnej rzezi Saragossy dostrzegamy jedynie prawdopodobieñstwo, a prawdopodobieñstwo nie daje nikomu, a wiÚc nawet najgenialniejszemu artyĂcie, prawa do zanieczyszczania wyobraěni czytelników. A zresztÈ nawet najzupeïniejsza prawdziwoĂÊ faktyczna tego rodzaju szczegóïów upowaĝniaïaby jedynie do ĂciĂle opisowego ich zestawienia i do czynienia na tej podstawie wniosków naukowych: psychicznych, psychiatrycznych, socjologicznych itd. Od naduĝywania zaĂ podobnego materiaïu do mimowolnego krzewienia zdziczenia wara panom powieĂciopisarzom, chociaĝby nawet najpierwszorzÚdniejszym. Taki np. autor Popiołów caïÈ potÚgÈ swego niepospolitego talentu wymyĂla dïugÈ litaniÚ okropnoĂci, od których wïosy na gïowie powstajÈ, gwoli estetyce gromadzi je i grupuje w odpowiedni sposób, wzbudzajÈc przez to albo w samym sobie i w czytelniku, albo teĝ tylko w czytelniku nastrój lubieĝno-krwioĝerczy o bardzo wysokim napiÚciu. Inaczej traktowaï swe zadanie artystyczne w stosunku do okropnoĂci wojny nowelista rosyjski Garszyn. Jego twórczoĂÊ w tej dziedzinie istotnie otrzeěwia ludzi marzÈcych o „bohaterstwach” i o „umieraniu za ojczyznÚ”, a otrzeěwia bez wzbudzania „nastrojów” niepoĝÈdanych. Estetyzm moĝe na tym traci, ale korzyĂci etyczne pozwalajÈ z lichwÈ powetowaÊ tÚ stratÚ. Jest to wprawdzie pogardzane przez estetów zanieczyszczanie sztuki obcymi jej tendencjami, ale ja pomimo to pozwalam sobie przyznaÊ siÚ otwarcie do tej herezji. KRZEWICIELE ZDZICZENIA 133 Autor Popiołów z wïaĂciwym sobie mistrzostwem kreĂli wspaniaïe obrazy „czynów bohaterskich”, dokonywanych przez hordy najezdnicze w Hiszpanii, hordy, miÚdzy którymi byïy takĝe zastÚpy „obroñców ojczyzny” i „obroñców wolnoĂci” znad Wisïy, Niemna i Warty. Ci „obroñcy ojczyzny” Êwiartowali i miaĝdĝyli Hiszpanów, równieĝ „broniÈcych ojczyzny”. Ci „obroñcy wolnoĂci” nie tylko dusili wolnoĂÊ obywatelskÈ mieszkañców Póïwyspu Pirenejskiego, ale poniewierali w najbezecniejszy sposób najelementarniejszÈ godnoĂÊ ludzkÈ tamtejszych mÚĝczyzn i kobiet. Wszystko to wyziera z obrazów ¿eromskiego z przeraĝajÈcÈ jasnoĂciÈ. A stÈd przy odrobinie logiki i dobrej woli otrzymujemy miÚdzy innymi nastÚpujÈce wnioski: 1. ĝe wielki wódz tych hord umundurowanych, ów opiewany przez Mickiewicza i tylu innych poetów bóg wojny, ów bohater legendarny, ów Napoleon Wielki, przemieniajÈc tysiÈce ludzi w krwioĝercze i wszeteczne bestie, w mïoty druzgocÈce „bliěnich” na miazgÚ, byï zbrodniarzem w n-tej potÚdze i potworem moralnym, tak samo jak i inni jemu podobni kanibale i niszczyciele; 2. ĝe „wojsko polskie” byïo zdolne do takich samych „czynów bohaterskich”, jak i wszelkie inne „wojsko” pod kaĝdym stopniem szerokoĂci i dïugoĂci geograğcznej; 3. ĝe nie naleĝy znów tak bardzo oburzaÊ siÚ na rozmaite „rzezie” przysïowiowe, jeĝeli wïaĂni „rodacy” i przedstawiciele de la grrrande nation urzÈdzali daleko okropniejszÈ rzeě Saragossy; 4. ĝe mamy nierównie mniejsze prawo do potÚpiania Turków znÚcajÈcych siÚ nad mÚĝczyznami, kobietami i dzieÊmi Macedonii, jeĝeli szanowni „rodacy” w jeszcze bezecniejszy sposób postÚpowali z mÚĝczyznami, kobietami i dzieÊmi Hiszpanii; 5. jednym sïowem, ĝe wszelka wojna eksterminacyjna, chociaĝby nawet prowadzona przez wïasne rodzone wojsko, moĝe wzbudzaÊ tylko grozÚ, wstrÚt i obrzydzenie. ¿e jednak powstawaniu w gïowie podobnych wniosków towarzyszy skalanie wyobraěni, wywoïywanie dzikiego nastroju krwioĝerczo-lubieĝnego i w ogóle cofniÚcie siÚ czïowieczeñstwa do stanu przedludzkiego, wiÚc owe wnioski otrzeěwiajÈce zbyt drogo sÈ opïacane. 134 KRZEWICIELE ZDZICZENIA A zresztÈ sama fatalnoĂÊ twórczoĂci artystycznej przeszkadza utrwalaniu siÚ podobnych wniosków. Nie moĝna powiedzieÊ, ĝe autor nie uĂwiadamia sobie tych konsekwencji logicznych. ByÊ moĝe, iĝ nawet zgodziïby siÚ na nie. Ale jako powieĂciopisarz-poeta traktuje on swoje zadanie wyïÈcznie artystycznie. Pod imponujÈcym wpïywem wspaniaïych i uroczych obrazów „bohaterstwa” na polu walki i odczuwania „podniosïych nastrojów” owe ujemne wnioski i reĠeksje etyczno-polityczne powlekajÈ siÚ mgïÈ i prawie znikajÈ bez Ăladu. A choÊby nawet Ălad z nich pozostaï, to jednak nie oĂmielamy siÚ wypowiadaÊ je jasno i otwarcie, bo przede wszystkim stoi temu na przeszkodzie mimowiedne i mimowolne apoteozowanie wojny i jej „boga”. X Gdyby ktoĂ sprotokóïowaï sucho i urzÚdowo opisywane w Popiołach „czyny bohaterskie” wojska polskiego i francuskiego, gdyby nazywaï wszystko po imieniu, gdyby nawet uĝywaï brutalnych nazw dokonywanych przez zdobywców czynnoĂci ğzjologicznych, to tym swoim suchym i bezbarwnym opisem wielu by odstrÚczyï, a mógïby dziaïaÊ podniecajÈco tylko na nielicznÈ garstkÚ i to zapewne w bardzo sïabym stopniu. Jednakĝe przeciwko podobnemu traktowaniu tematu protestowalibyĂmy energicznie; my bowiem pragniemy przy tym uĝycia wszystkich Ăwietnych barw, jakimi rozporzÈdza twórcza wyobraěnia artysty, i roztaczania przed czytelnikiem opisu, wspaniaïego i rozpalajÈcego… no, a ĝe jednoczeĂnie denerwujÈcego i szkodliwego dla zdrowia wielu maluczkich, to juĝ mniejsza z tym. Nazywanie rzeczy po imieniu bywa czÚsto poczytywane za grzech i wykroczenie przeciw przyzwoitoĂci. Przecieĝ wïaĂciwa pewnym mÚĝom uczonym „skromnoĂÊ” kaĝe im wyrzucaÊ wstydliwie ze sïowników wszelkie „wyrazy nieprzyzwoite”. Przecieĝ w towarzystwie osób „dobrze wychowanych” nie mówi siÚ wcale ani o spodniach, ani o Ăwiniach, ani o bykach i ogierach. Jeĝeli jednak przychodzi pierwszorzÚdny powieĂciopisarz i z caïÈ siïÈ swego talentu roztacza przed wami wspaniaïe i drgajÈce ĝyciem obrazy, wobec których blednÈ nie tylko spodnie, nie tylko Ăwinie, nie tylko byki i ogiery, ale nawet wszelkie wyrazy jak „najnieprzyzwoitsze”, to wszystko jest w porzÈdku i niko- KRZEWICIELE ZDZICZENIA 135 go nie razi. A przecieĝ jest to sfera wyobraĝeñ, w której nawet mniej utalentowany moĝe „porywaÊ” i wywoïywaÊ „nastrój”, a cóĝ dopiero mówiÊ o koryfeuszach literatury opowiadawczej! XI Zapewne nie wszystkim wiadomo, ĝe tak zwane nieprzyzwoite objawy twórczoĂci ludowej, tj. piosnki wszeteczne, bajki, zagadki, przysïowia itp., w których bÈdě to wchodzÈ w grÚ pewne ukryte czÚĂci ciaïa, bÈdě teĝ znajduje upust brutalny erotyzm bez obsïonek, bywajÈ zapisywane i wydawane pt. Kryptadia1 w osobnych zbiorach z egzemplarzami numerowanymi dla amatorów i badaczów psychiki i twórczoĂci ludowej. Otóĝ ja nie miaïbym nic przeciwko temu, aĝeby pewne czÚĂci utworów powieĂciowych, w których ich autorowie z wielkÈ siïÈ i mistrzostwem kreĂlÈ obrazy z dziedziny wyïadowujÈcego siÚ erotyzmu, w zwiÈzku z napiÚtÈ do ostatecznych granic krwioĝerczoĂciÈ drukowano osobno, w egzemplarzach numerowanych, jako nadzwyczaj cenny materiaï dla psychologów, dla psychiatrów, dla estetyków i historyków literatury. OczywiĂcie i ci badacze musieliby zĝyÊ siÚ do tyla z odbieranymi wraĝeniami podniecajÈcymi, aĝeby byÊ w stanie traktowaÊ je obiektywnie i analizowaÊ je z caïym spokojem i rozwagÈ. Wprawdzie odpadïaby wtedy zwykïa utylizacja ekonomiczna tego rodzaju twórczoĂci, jak równieĝ odpadïoby parÚ listków z wieñca sïawy oplatajÈcego skronie powieĂciopisarza. W kaĝdym jednak razie, jeĝeli stosunkowo niewinne piosnki ğgurujÈ w Kryptadiach literatury ludowej, to pewne sceny i obrazy z utworów powieĂciopisarzy i beletrystów mogïyby byÊ prawdziwÈ ozdobÈ Kryptadiów literatury narodowej i wszechĂwiatowej. Zgoda zresztÈ na pozostawianie ustÚpów wzbudzajÈcych nastrój lubieĝno-krwioĝerczy w wydaniach ksiÈĝkowych danej powieĂci. Przy 1 Periodyk wydawany w Paryĝu, w którym publikowano teksty folklorystyczne, niekoniecznie cenzuralne. Baudouin de Courtenay zamieĂciï w IV tomie tego periodyku (Paris 1898) pt. Folklore slave de la vallée de Resia en Italia, province Udine, district Moggio, a la fronetire l’Autriche zbiór utworów rezjañskich, a w tomie V (Paris 1898) Folklore polonaise – 102 Ăpiewki i 22 zagadki ludu polskiego. 136 KRZEWICIELE ZDZICZENIA czytaniu ksiÈĝki wraĝenie jednostronne od podobnych ustÚpów zaciera siÚ poniekÈd przez wpïyw tego, co je poprzedza i co po nich nastÚpuje. Ale jeĝeli jeden, dwa, trzy… numera gazety lub tygodnika sÈ zapeïnione wyïÈcznie takimi ustÚpami z drukujÈcej siÚ powieĂci, jeĝeli odebrane w ten sposób wraĝenia dajÈ materiaï do przeĝuwania myĂlÈ w ciÈgu caïych tygodni, to to, wedïug mego zdania, równa siÚ zamachowi na zdrowie i spokój czytelników. A ile to w tym obïudy, jeĝeli podobnÈ metodÚ praktykuje czasopismo „prawowierne”, chcÈce uchodziÊ za „czytelniÚ domowÈ i rodzinnÈ”! No, ale pamiÚtajmy przecieĝ, ĝe tak tu, jak i gdzie indziej, rozstrzygajÈ przede wszystkim wzglÚdy ekonomiczne. A trudno przecieĝ wymagaÊ, aĝeby wzglÚdy egoistyczno-pieniÚĝne ustÚpowaïy przed wzglÚdami altruistyczno-spoïecznymi. I chociaĝ fanatyczni zwolennicy absolutnej wolnoĂci sztuki protestujÈ przeciwko jej krÚpowaniu i zanieczyszczaniu utylitaryzmem i tendencyjnoĂciÈ, to jednak okazuje siÚ, ĝe ten wïaĂnie najzwyklejszy utylitaryzm bywa z koniecznoĂci decydujÈcym czynnikiem w urzeczywistnianiu twórczoĂci literackiej i artystycznej i jej uprzystÚpnianiu czytelnikom przewaĝnej liczby wydawnictw periodycznych. *** WypisujÈc te, niestety, arcynieudolne rozpamiÚtywania, nie powodujÚ siÚ wcale pruderiÈ (pruderia bowiem jest mi caïkiem obcÈ), nie nawoïujÚ do ascezy. Przeciwnie, jestem tego zdania, ĝe asceza religijna, czyli ascetyzm pochodzi z tego samego ěródïa psychicznego, co erotyzm i krwioĝerczoĂÊ. Ja tylko konstatujÚ, ĝe „literatura” czy teĝ „sztuka” (co kto woli) moĝe iĂÊ rÚka w rÚkÚ z pewnymi instytucjami zwiÈzanymi z ĝyciem stadowym ludzi i do spóïki z tymi instytucjami krzewiÊ zdziczenie lub teĝ tylko kontynuowaÊ pierwotnÈ, wrodzonÈ dzikoĂÊ ludzkoĂci. Wniosków praktycznych nie wyciÈgam ĝadnych i na nikogo nie chcÚ oddziaïywaÊ, ale tylko, stwierdzajÈc fakt niezaprzeczony, zapytujÚ: Na co siÚ zda caïa walka z onanizmem, z wyuzdaniem mïodzieĝy i staruszków, z prostytucjÈ, z zamachami na czeĂÊ kobiecÈ, jeĝeli rozwielmoĝniona poezja i beletrystyka, wchïaniana gorÈczkowo a roz- KRZEWICIELE ZDZICZENIA 137 palajÈca wyobraěniÚ i podniecajÈca nerwy, pcha do tego wszystkiego z caïÈ siïÈ i rozpÚdem nieuniknionej fatalnoĂci i… krzewi zdziczenie? *** Streszczam swój poglÈd na wpïyw literatury i sztuki lubieĝnokrwioĝerczej, na usposobienie i bezwiedne, mimowolne myĂlenie ludzi czytajÈcych i oglÈdajÈcych. Przedstawianie halucynacji artystycznych z zakresu erotyki daleko posuniÚtej oraz z zakresu namacalnych objawów „miïoĂci bliěniego” bÈdě to za pomocÈ Ărodków sztuki plastycznej, bÈdě teĝ przez ujmowanie ich w obrazach wzbudzanych dziÚki procesowi skojarzeñ, czyli asocjacji jÚzykowych, wywoïuje czÚstokroÊ takie samo, a niekiedy nawet o wiele potÚĝniejsze wraĝenie aniĝeli sam widok zdarzeñ i scen rzeczywistych. Wpïyw dzieïa czy teĝ arcydzieïa prawdziwego artysty moĝe byÊ daleko skuteczniejszy aniĝeli wpïyw z jednej strony nagiej natury, z drugiej zaĂ, grubej pornograği lub teĝ suchego opowiadania o czynach ludoĝerczych i morderczych. Gruba pornograğa i suche opowiadanie mogÈ odpychaÊ swÈ brutalnoĂciÈ i nagoĂciÈ i budziÊ wstrÚt w istotach subtelniejszych, czulszych i wraĝliwszych. Dreszcz nerwowy, upojenie i w ogóle „nastrój” wywoïywany dzieïami sztuki poruszajÈcej tego rodzaju tematy bardzo jest podobny do upojenia i „nastroju” wzbudzanego za pomocÈ alkoholu, opium, haszyszu itd. Czy zaĂ upijamy siÚ „siwuchÈ” w rynsztoku lub szynku, czy teĝ szampanem w wykwintnym otoczeniu, to zupeïnie wszystko jedno. Stopieñ upojenia zaleĝy od iloĂci pochïoniÚtego alkoholu. A nawet pozwalam sobie twierdziÊ, ĝe na ogóï szampan jest o wiele szkodliwszy aniĝeli prosta gorzaïka. Szampan ma pewien urok „poetyczny”, pociÈga ku sobie nawet dusze „wyĝsze” i „podniosïe”. Szampanem chÚtnie upijajÈ siÚ nawet wykwintne damy, wystrojone i od zewnÈtrz, i od wewnÈtrz z nieskazitelnÈ wytwornoĂciÈ, te same damy, które od szynku i rynsztoku odwrócÈ siÚ ze wstrÚtem, obrzydzeniem i pogardÈ. A to, co ma urok, co wprawia w bïogostan i „nerwy”, i „duszÚ”, to równieĝ pociÈga ku sobie z takÈ niepowstrzymanÈ siïÈ, ĝe nie jest 138 KRZEWICIELE ZDZICZENIA mu w stanie przeciwdziaïaÊ chociaĝby najgïÚbsze i najnaukowiej uzasadnione przekonanie o jego bezwzglÚdnej szkodliwoĂci. Wiadomo przecieĝ, ĝe niektórzy lekarze doskonale zaznajomieni ze zgubnym wpïywem Ărodków podbudzajÈcych, nie tylko ĝe palÈ namiÚtnie, upijajÈ siÚ itd., ale takĝe morğnizujÈ siÚ, przygotowujÈc sobie przedwczesne stÚpienie umysïu, przedwczesnÈ staroĂÊ i przedwczesnÈ ĂmierÊ. Wiadomo równieĝ, ĝe wielu uczonych i ludzi „wyĝszych umysïowo”, pomimo gïÚbokiego przekonania o niesprawiedliwoĂci spoïecznej i nieetycznoĂci tak zwanej rozpusty, uprawiajÈ jednak ten sport z wielkÈ gorliwoĂciÈ, a pÚdzi ich ku temu pewnego rodzaju ciekawoĂÊ i ĝÈdza odnawiania rozkosznych wraĝeñ i „nastrojów”. I w ogóle potrzeba powtarzania wraĝeñ lubieĝno-krwioĝerczych jest potÚĝnym czynnikiem spoïecznym, a raczej przeciwspoïecznym, czynnikiem wspóïdziaïajÈcym bujnemu rozkwitowi i rozpanoszeniu siÚ zdekadencenia zezgniïoszenia i zdziczenia. StÈd to miÚdzy nami tylu dzikich, za nic niebÚdÈcych wstanie oprzeÊ siÚ choÊby najlĝejszemu pociÈgowi do odtwarzania w sobie w ten lub ów sposób wraĝeñ i „nastrojów” wprawdzie przyjemnych, ale zgubnych i niszczÈcych organizm psychoğzyczny czïowieka. *** Wydaje siÚ z pewnoĂciÈ niejednemu wielkim zuchwalstwem, ĝe ja, zwykïy karzeï i pigmej, pozwalam sobie porywaÊ siÚ na olbrzymów literatury, poezji i sztuki, pomawiajÈc ich o zgubny wpïyw na czytelników i widzów. Istotnie zgrzeszyïem; bijÚ siÚ wiÚc pokornie w piersi, powtarzam „moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina” i zapytujÚ: Czyĝ wobec wspaniaïoĂci i imponujÈcej piÚknoĂci poĝaru nie powinny siÚ wydaÊ karlimi i ze stanowiska „estetyki” wysoce nagannymi wszelkie usiïowania skierowane ku jego tïumieniu? Czyĝ wobec olbrzymiego wraĝenia i poetycznej soczystoĂci powodzi naleĝy zaniechaÊ karlich wysiïków, dÈĝÈcych do stawiania jej tam, a nawet do jej absolutnego uniemoĝliwienia? A nareszcie, czyĝ nie napeïniajÈ nas „estetycznÈ” zgrozÈ i czyĝ nie dajÈ nam wielkiego zadowolenia „estetycznego” masowe rzezie KRZEWICIELE ZDZICZENIA 139 Ăcierania siÚ tïumów z tïumami, wybuch lawy nienawiĂci miÚdzystadowej z „wulkanów spoïecznych”? I czyĝ zadowolenie estetyczne od podobnych zjawisk powinno nam wystarczyÊ, czyĝ powinniĂmy daÊ sobie pokój i wyrzec siÚ wszelkich prób oddziaïywania na jednostki w celu uniemoĝliwienia albo przynajmniej znacznego osïabienia tych „majestatycznych objawów” gromadnie urzeczywistnianej „miïoĂci bliěniego”? Petersburg, grudzieñ 1903. [Kraków 1905] Z POWODU JUBILEUSZU PROFESORA DUCHI”SKIEGO Uwagi moje z powodu jubileuszu prof. Duchiñskiego byïy napisane pierwotnie na wyraěnÈ proĂbÚ redaktora „Kraju”1 i naturalnie przeznaczone dla tego czasopisma. Jak siÚ póěniej okazaïo, mogïy one zostaÊ tam wydrukowane, ze wzglÚdów miejscowych, tylko ze znacznymi i psujÈcymi ogólne wraĝenie skróceniami i zmianami. Nie majÈc zwyczaju wchodziÊ w kompromisa podobnego rodzaju, wolaïem odstÈpiÊ od pierwotnego zamiaru. ¿al mi jednak byïo wrzucaÊ do kosza rÚkopism bÚdÈcy owocem pewnego namysïu i wyrazem moich przekonañ, które moĝe znajdÈ odděwiÚk w umysïach i sumieniach, podobnie jak moje uorganizowanych. W czasach, kiedy zbrodnie osobiste i zbiorowe, przy akompaniamencie niesïychanego bezwstydu, daleko buñczuczniej niĝ zwykle rozpierajÈ siÚ na podĂcielisku z gïupoty i nikczemnoĂci ludzkiej, nawet najcierpliwszy i najspokojniejszy czïowiek, w którym tleje jeszcze choÊby iskierka uczucia sprawiedliwoĂci i moralnoĂci, czuje w sobie taki nadmiar ĝóïci, ĝe mimowolnie rodzi siÚ w nim pragnienie ulania na zewnÈtrz tego sïodkiego pïynu. Sam prof. Duchiñski i jego jubileusz byli dla mnie jedynie punktem wyjĂcia, dajÈc mi sposobnoĂÊ wypowiedzenia bez ogródki kilku zdañ o niektórych maïych i wielkich znikomoĂciach Ăwiata tego. Dorpat, (10) 22 lutego 1886 r. Usprawiedliwienie siÚ z wystÈpienia w tej sprawie. Jubileusz familijno-przyjacielski i jubileusz spoïeczno-narodowy. Zasïugi uczonego i polityka. Twierdzenia prof. Duchiñskiego. Dowody tych twierdzeñ. Sposób dowodzenia. Zupeïny brak pewnych niezbÚdnych pojÚÊ ogólnych. Wrodzona aryjskoĂÊ „Kraj”, polski tygodnik wydawany przez Erazma Piltza i Wïodzimierza Spasowicza w Petersburgu od roku 1882. Pismo co do swego proğlu mieĂciïo siÚ miÚdzy poglÈdami konserwatywnymi a hasïami pozytywistycznymi, z jednej strony optujÈc za rezygnacjÈ z myĂli o wolnym pañstwie polskim, jednak przy hasïach rozszerzania swobód obywatelskich w zaborze rosyjskim, z drugiej gïoszÈc poglÈdy o koniecznoĂci zbliĝenia z liberalnymi krÚgami rosyjskimi. W sprawach ĂwiatopoglÈdowych i spoïecznych linia pisma byïa demokratyczna. 1 Z POWODU JUBILEUSZU PROFESORA DUCHI”SKIEGO 141 i wrodzony turanizm. MiïoĂÊ wszecharyjska. Dwie moralnoĂci. O ile wpïyw „teorii” p. Duchiñskiego byï poĝytecznym lub teĝ szkodliwym. Wpïyw na umysïowoĂÊ. Wpïyw moralny. Wpïyw na przekonania polityczne i na postÚpowanie pewnej czÚĂci narodu. Skutki porywania siÚ z motykÈ na sïoñce. Usprawiedliwienie p. Duchiñskiego. Wniosek ostateczny o znaczeniu jubileuszu. Z wielkÈ obawÈ speïniam proĂbÚ redaktora „Kraju” o zabranie gïosu w sprawie jubileuszu profesora Duchiñskiego. Obawa moja jest bardzo zrozumiaïÈ. Kaĝdy bowiem czytelnik moĝe zapytaÊ, dlaczego siÚ biorÚ nie do swoich rzeczy. Ani to moja specjalnoĂÊ, ani teĝ nie zostaïem wybrany przez nikogo do przemawiania w jego imieniu. DrugÈ czÚĂÊ zarzutu mogÚ odeprzeÊ uwagÈ, ĝe niekoniecznie trzeba byÊ wybranym, aĝeby przemawiaÊ w czyimĂ imieniu. Co siÚ zaĂ mnie tyczy, to nie mam zupeïnie pretensji do odzywania siÚ czy to „w imieniu narodu”, czy teĝ w imieniu choÊby nawet najmniejszej garstki ludzi, ale tylko wystÚpujÚ od siebie samego, wypowiadajÈc jedynie swoje wïasne osobiste przekonania. Czy kto je podziela, czy teĝ nie, jest dla mnie najzupeïniej obojÚtnym. Co siÚ zaĂ tyczy mojej niekompetencji, to rzeczywiĂcie tego rodzaju kwestiami etnograğcznymi specjalnie siÚ nie zajmowaïem. Pomimo to, jako lingwista, miaïem z nimi niejednokrotnie do czynienia i nie uwaĝam siÚ w ich zakresie za zupeïnego profana. ¿e zaĂ nie mam wcale zamiaru pisaÊ gruntownej i wyczerpujÈcej rozprawy o pracach naukowych p. Duchiñskiego, ale tylko ograniczam siÚ ocenÈ ich ze stanowiska zwykïej logiki i zdrowego rozsÈdku, wiÚc teĝ odpowiedzialnoĂÊ moja wobec wymagañ Ăcisïej umiejÚtnoĂci niepoĂlednio maleje. Gruntowny i wyczerpujÈcy artykuï o p. Duchiñskim jest dla mnie choÊby z tego powodu niemoĝebny, ĝe tu w Dorpacie nie mogÚ nigdzie znaleěÊ dzieï samego p. D., zmuszonym bÚdÈc ograniczaÊ siÚ po czÚĂci wyciÈgami zawartymi w pracach innych autorów, po czÚĂci zaĂ wïasnymi wspomnieniami z dawniejszego czytania rozmaitych wywodów samego p. D-go o Aryjczykach i Turañczykach, o rolnikach i nomadach itp. ZresztÈ „teorie” p. D. sÈ tak popularne, ĝe dla uprzytomnienia ich sobie nie potrzeba siÚ zbyt gïÚboko wczytywaÊ w ksiÚgi, w których je wypowiadano i uzasadniono. 142 Z POWODU JUBILEUSZU PROFESORA DUCHI”SKIEGO Kilka tygodni temu obchodzono jubileusz piÚÊdziesiÚcioletniej dziaïalnoĂci literackiej prof. Duchiñskiego. Otóĝ przede wszystkim nastÚpujÈce pytanie wymaga odpowiedzi: Czy byï to po prostu jubileusz familijny, jubileusz prywatny, urzÈdzony przez grono osobistych przyjacióï i czcicieli szanownego jubilata, nieprzywïaszczajÈcych sobie roli przedstawicieli narodu, czy teĝ nadawano caïej uroczystoĂci charakter spoïeczny, charakter ogólnie narodowy, czczÈc w ten sposób rzekome zasïugi publiczne prof. Duchiñskiego? W pierwszym razie nikt nie ma prawa protestowaÊ; boÊ chyba kaĝdemu wolno wyraĝaÊ w ten lub inny sposób swoje wïasne uznanie dla czczonych przez niego osobistoĂci. Dlaczegóĝ nie uczciÊ czïowieka, który w ĝyciu prywatnym, o ile wiemy, niczym siÚ nie skalaï, ĝyï uczciwie, który byï jakiĂ czas bardzo gïoĂnym i w ten sposób przyczyniï siÚ do uĂwietnienia noszonego przezeñ nazwiska i rodziny, której jest najwybitniejszym czïonkiem? Jeĝeli jednak przypuĂcim [sic! – M.S.], ĝe jubileusz zostaï wyprawiony „w imieniu narodu”, w takim razie musim [sic! – M.S.] siÚ przede wszystkim zapytaÊ: jakie prawo moĝe mieÊ p. Duchiñski do wdziÚcznoĂci narodowej, jakie teĝ oddaï usïugi swojemu spoïeczeñstwu? DziaïalnoĂÊ publiczna p. Duchiñskiego przedstawia dwie strony: naukowo-literackÈ i ĂciĂle z niÈ zwiÈzanÈ publicystyczno-politycznÈ. Wszystkie prace etnograğczne naszego uczonego noszÈ na sobie przede wszystkim charakter polityczny. Tak wiÚc, oceniajÈc p. Duchiñskiego jako czïowieka publicznego, musimy odpowiedzieÊ na pytania: 1) Jaki teĝ poĝytek przyniósï on swojemu narodowi jako uczony? 2) Jakie teĝ korzyĂci sprowadziïa na naród dziaïalnoĂÊ polityczna etnografa tendencyjnego? Postaramy siÚ naprzód odpowiedzieÊ na pierwsze z tych pytañ. Juĝ sam charakter polityczny pism p. D-go robi ich ĂcisïÈ naukowoĂÊ dosyÊ podejrzanÈ. Niepodobna sïuĝyÊ jednoczeĂnie i z jednakowÈ gorliwoĂciÈ dwóm paniom tego rodzaju, jak prawda i polityka. Albo jedna, albo druga musi byÊ zaniedbywanÈ. Uczony dÈĝyÊ powinien tylko do prawdy, bez wzglÚdu na to, czy wyniki tego dÈĝenia bÚdÈ przyjemne, czy teĝ nieprzyjemne. MÈĝ zaĂ publiczny, bawiÈcy siÚ w politykÚ, ma inne zupeïnie cele, a chcÈc przeprowadziÊ pomyĂlnie swojÈ sprawÚ przez wszystkie instancje „opinii publicznej” i sÈdów Z POWODU JUBILEUSZU PROFESORA DUCHI”SKIEGO 143 „miÚdzynarodowych”, w Ărodkach zwykle nie przebiera i prawdÈ siÚ nie krÚpuje. Nasz etnograf takĝe poĂwiÚcaï tendencyjnie prawdÚ polityce, jak to siÚ zaraz pokaĝe ze szczegóïowego omówienia jego twierdzeñ, jego dowodów, majÈcych popieraÊ owe twierdzenia, jego metody i nareszcie jego ogólnych pojÚÊ naukowych. Gïównym twierdzeniem p. Duchiñskiego, osiÈ, okoïo której krÚciïo siÚ caïe jego myĂlenie naukowe, byïa teza, ĝe Wielkorosjanie, czyli tak zwani przezeñ „Moskale”, nie mogÈ byÊ wcale zaliczeni ani do Sïowian, ani nawet do „Ariów” („Aryjczyków”) w ogóle, ale ĝe naleĝÈ oni do tak zwanego szczepu „turañskiego”, na równi z innymi plemionami mongolskimi, tatarskimi, ğñskimi itd. „Moskwa” (wedïug terminologii etnograğcznej p. D.: caïy zbiór krain, zamieszkaïych w pañstwie rosyjskim przez Wielkorusów i ich turañskich wspóïplemieñców) róĝni siÚ od reszty Sïowian i od caïej Europy aryjskiej jak niebo od ziemi. SÈ to dwa Ăwiaty zasadniczo róĝne, niemajÈce z sobÈ nic wspólnego oprócz chyba wrodzonego i nigdy usunÈÊ siÚ niedajÈcego antagonizmu. Granicami geograğcznymi tych Ăwiatów sÈ to Dniepr i Děwina, to Dniepr i „rzeczki Finlandii”. ZresztÈ o drobiazgi mniejsza. BÈděmy zupeïnie szczerzy i powiedzmy, ĝe granicÚ Ăwiata turañskiego i aryjskiego okreĂla po prostu granica wschodnia Rzeczypospolitej Polskiej sprzed r. 1772. Naleĝy tylko odbudowaÊ dawnÈ PolskÚ, a wnet znajdzie siÚ na karcie i na kuli ziemskiej widoczny przedziaï dwóch wrogich Ăwiatów, a Europa Zachodnia zyska doskonaïe przedmurze przed groĝÈcÈ jej bezustannie hydrÈ turañskÈ. Aby jednak nie krzywdziÊ reszty Europejczyków, którym losy kazaïy osiedliÊ siÚ na póïnoco-wschód od granic Polski przedrozbiorowej, i aĝeby zyskaÊ dla swej idei politycznej jak najwiÚcej zwolenników i sprzymierzeñców, p. D. zalicza takĝe do Europy Zachodniej Póïwysep Skandynawski, FinlandiÚ i wszystkie prowincje nadbaïtyckie. ToÊ w ten sposób jeszcze radykalniej odpycha siÚ ku wschodowi Moskali-Mongoïów, a odebrawszy im Morze Baïtyckie, osïabia siÚ ich znakomicie. Rzecz bardzo prosta, ĝe Finowie i Estoñczycy naleĝÈ wtedy do Ăwiata aryjskiego zachodnioeuropejskiego, a nie tylko Maïorusi, ale i Biaïorusi okazujÈ siÚ plemieniem zasadniczo róĝnym od koczowników „moskiewskich”. Naturalnie za Maïorusów i Biaïorusów naleĝy uwaĝaÊ tylko tych Rusinów, którzy zaludniajÈ wschodnie obszary dawnej 144 Z POWODU JUBILEUSZU PROFESORA DUCHI”SKIEGO Rzeczypospolitej Polskiej. Co mieszka za Dnieprem, to wszystko nosi na sobie niezatarte piÚtno turanizmu. P. Duchiñski broni siÚ przeciwko posÈdzeniu, jakoby Turañczyków uwaĝaï za barbarzyñców. Boĝe uchowaj! SÈ oni takĝe zdolni do cywilizacji i kultury, ale do cywilizacji i kultury sui generis, niemajÈcej nic wspólnego z sympatycznÈ dla prawdziwego aryjczyka kulturÈ i cywilizacjÈ zachodnioeuropejskÈ. Jednym sïowem, Ăwiat aryjski i turañski, Europa Zachodnia i Europa Wschodnia wraz z caïÈ AzjÈ, Sïowianie i „Moskale” – to dwie iloĂci niewspóïmierne, niedajÈce siÚ nigdy z sobÈ poïÈczyÊ i skazane na wiecznÈ, nigdy nieustajÈcÈ walkÚ. MyĂl ta nie przedstawia nic nowego. Nie pierwszy prof. Duchiñski jÈ wypowiedziaï, chociaĝ pierwszy moĝe staraï siÚ jÈ sformuïowaÊ naukowo i wyszukaÊ dla niej dowodów, mogÈcych przekonaÊ ludzi niezbyt krytycznie myĂlÈcych. Powstawaïa ona jednak nieraz w gïowach albo odznaczajÈcych siÚ nieznajomoĂciÈ rzeczy i naiwnoĂciÈ, albo teĝ zatrutych nienawiĂciÈ, albo teĝ i jedno, i drugie razem. ChoÊby jednak zaszczyt podobnego wynalazku trzeba byïo przyznaÊ p. Duchiñskiemu, to i tak nie miaïby siÚ czym cheïpiÊ. Nie jest to bowiem wcale odkrycie naukowe, nie jest to takĝe udatny paradoks, ale tylko po prostu zdanie podyktowane przez nienawiĂÊ plemiennÈ i zarozumiaïoĂÊ narodowÈ. Jakieĝ dowody przytacza p. Duchiñski na poparcie swojego zdania? Oto cechami, piÚtnujÈcymi turanizm „moskiewski” w róĝnicy od szlachetnych Aryjczyków-Sïowian sÈ miÚdzy innymi: osobna, wrodzona turanizmowi forma rzÈdu, komunizm, koczowniczoĂÊ, uderzajÈco maïa liczba miast, jÚzyk itd. Przypatrzmy siÚ bliĝej kaĝdemu z tych mniemanych dowodów. Tak tedy staïÈ nieuniknionÈ cechÈ „turanizmu” ma byÊ osobna forma rzÈdu autokratycznego (samowïadnego), zwana przez p. Dgo „caratem”. Nie wiem, czy p. D. zdolny jest przytoczyÊ jakiekolwiek wïaĂciwoĂci „caratu”, które nie spotykaïyby siÚ takĝe w pañstwach zachodnioeuropejskich w pewnej fazie ich rozwoju politycznego. Formy rzÈdów w Europie Zachodniej byïy i sÈ bardzo rozmaite, a do liczby ich naleĝy takĝe forma przypisywana przez p. D-go wyïÈcznie turanizmowi. Co wiÚcej, jeĝeli moĝna wierzyÊ bezstronnym badaniom Z POWODU JUBILEUSZU PROFESORA DUCHI”SKIEGO 145 historycznym, swojÈ formÚ rzÈdu „turanizm” wschodnioeuropejski p. Duchiñskiego odziedziczyï po tak arcyaryjskim pañstwie, jakim byïo cesarstwo bizantyñskie. Gdyby zresztÈ p. D. chciaï siÚ zastanowiÊ nad historiÈ Europy Zachodniej, znalazïby tam we Francji, np. Burbonów przedrewolucyjnych (Ludwik XIV itd.), w Rzymie dïugi szereg cezarów, zresztÈ prawie wszÚdzie przez pewien czas coĂ bardzo podobnego do tego, co siÚ wydaje naszemu historiozofowi tak specyğcznie turañskim. Powinien by takĝe wiedzieÊ p. D., ĝe wyraz sïowiañski (poïudniowo-sïowiañski i ruski) car rozwinÈï siÚ przez skrócenie z cesár (cesarz), które znowu nie jest niczym innym, jak póěniejszÈ modyğkacjÈ Cezara (Caesar), w niemieckiej przeróbce Kaisar, Kaiser. Ani chanów, ani szachów u Turañczyków Europy Wschodniej wcale nie spotykamy. Kto wie zresztÈ, czy nawet zwykli, czysto azjatyccy chanowie przewyĝszajÈ co do despotyzmu takiego np. czystego „Aryjczyka”, jak Napoleon I, albo teĝ bohatera, do którego modliï siÚ ciÈgle p. D., Napoleona III. Z drugiej strony naleĝaïoby zwróciÊ uwagÚ na JaponiÚ, na róĝnorodne formy rzÈdów u czysto „turañskich” ludów azjatyckich itd., a z pewnoĂciÈ nie moĝna by ich byïo pakowaÊ do jednego worka ze wschodnio-europejskim „caratem”, w przeciwstawieniu do wszystkich razem wziÚtych form zachodnioeuropejskich, charakteryzujÈcych pañstwa „aryjskie”. Jak inne objawy ĝycia uspoïecznionego, tak i formy rzÈdu ulegajÈ stopniowym zmianom. Kaĝda forma rzÈdu moĝliwÈ jest w pewnym czasie przy pewnym stanie spoïeczeñstwa u kaĝdego narodu. Pewne jej odcienie zawisïe sÈ od warunków geograğcznych, ekonomicznych itp., jako teĝ od przeszïoĂci narodu. Pochodzenie zaĂ plemienne najmniejszÈ tu chyba odgrywa rolÚ. WÚgrzy w Azji, a Persowie w Europie posiadaliby zapewne caïkiem innÈ formÚ rzÈdu, aniĝeli ta, do której obecnie doszli. Z aryjskoĂciÈ i turañskoĂciÈ forma rzÈdu w kaĝdym razie nie ma nic do czynienia. Przy tym wszystkim naleĝy zwróciÊ uwagÚ na tÚ okolicznoĂÊ, ĝe gadalnie (parlamenty) nie sÈ tak dalece wynalazkiem wyïÈcznie zachodnioeuropejskim lub teĝ „aryjskim”, i ĝe nie od nich jedynie zaleĝy zbawienie ludzkoĂci. Jakie imponujÈce znaczenie miewajÈ czasami gadalnie aryjskie, najlepiej to widaÊ na dzisiejszym Landtagu pruskim i na Reichstagu niemieckim. Dobroczynne zaĂ skutki wielce 146 Z POWODU JUBILEUSZU PROFESORA DUCHI”SKIEGO patriotycznej dziaïalnoĂci sïawetnych sejmów Ăp. Rzeczypospolitej Polskiej odczuwany chyba dostatecznie na wïasnej skórze. DrugÈ cechÈ turañskÈ, wïaĂciwÈ takĝe „Moskwie” p. Duchiñskiego, ma byÊ komunizm, gdy tymczasem Aryjczyków cechuje wïasnoĂÊ osobista. Gdyby nie powaĝny ton dzieï p. D-go, moĝna by tu sÈdziÊ, ĝe uczony nasz ĝartuje. Czy p. D. badaï rzeczywiĂcie pod tym wzglÚdem caïe spoïeczeñstwo rosyjskie we wszystkich jego warstwach? Bo zwykli Ămiertelnicy, którzy przyglÈdali siÚ choÊby tylko powierzchownie ludowi rosyjskiemu (wielkoruskiemu), znajdujÈ coĂ w rodzaju „komunizmu” jedynie tylko u ludu wiejskiego w tak zwanym wspólnym wïadaniu (ÍÀØÇÌÌÍÄ ÁÊ¿ÃÄÌÇÄ) ziemiÈ. Oprócz jednak biednych chïopów ĝadna klasa ludnoĂci wielkoruskiej nie wykazuje najmniejszego pociÈgu do komunistycznego ustroju spoïecznego. Czy moĝe kupcy wielkoruscy sÈ komunistami? Czy moĝe duchowieñstwo, szlachta? Czy czasem nie pijawki, zwane „kuïakami” (ÉÒÊ¿ÉÇ), albo teĝ wïaĂciciele jawnych zakïadów lichwiarskich (ÂÊ¿ÐÐÌÚÞ É¿ÐÐÚ ÐÐÒÃ) uprawiajÈ ów komunizm p. Duchiñskiego? Trzeba by istotnie posiadaÊ zbyt twórczÈ wyobraěniÚ, aĝeby utrzymywaÊ coĂ podobnego. I czy to nie zadziwiajÈce, ĝe w okolicach, gdzie lud wiejski wielkoruski mieszka tuĝ obok z innymi „Turañczykami” w rodzaju Tatarów, Czuwaszów, Czeremisów itd., wïaĂnie ci ostatni majÈ wïasnoĂÊ indywidualnÈ, gdy tymczasem „komunizm” cechuje urzÈdzenia agrarne „Turañczyków” mówiÈcych po sïowiañsku?. Gdyby nie zaĂlepienie i zaciekïoĂÊ, p. D. spostrzegïby, ĝe ów komunizm agrarny Wielkorusów jest wïaĂnie zabytkiem czysto sïowiañskim, ĝe coĂ podobnego, choÊ w innych rozmiarach, spotykamy jeszcze u Serbów, Buïgarów itd., ĝe nawet czysto „aryjski” lud polski uwaĝa dotychczas las i pastwisko za wïasnoĂÊ komunistycznÈ itd. Takie same poglÈdy i takie same urzÈdzenia wïaĂciwe byïy dawniej wszystkim bez wyjÈtku ludom. Mamy np. pewne niezbite dane o „komunizmie” w Indiach Wschodnich, u staroĝytnych Germanów, u plemion kaukaskich itd. Warunki ĝycia zmieniïy siÚ; zmieniïa siÚ takĝe forma wïasnoĂci i w ogóle ustroju spoïecznego. „Komunizm” wiÚc ów nie jest wcale cechÈ wyïÈcznie „turañskÈ”, ale jest po prostu pewnym stopniem rozwoju spoïecznego, przez który kaĝdy lud przechodzi. Szkoda takĝe, ĝe p. D. zapomniaï przy tej sposobnoĂci o teoriach i dÈĝnoĂ- Z POWODU JUBILEUSZU PROFESORA DUCHI”SKIEGO 147 ciach komunistycznych u czystej krwi „Aryjczyków” Europy Zachodniej. Ale moĝe tylko ci sÈ Aryjczykami, co broniÈc wïasnoĂci, obracajÈ kapitaïami i eksploatujÈ dwunoĝne bydïo robocze; reszta zaĂ to pariasy chamskiego pochodzenia. NastÚpnie powiada p. Duchiñski, ĝe Turañczycy to nomady, koczownicy, ludy pasterskie, gdy tymczasem Aryjczycy to rolnicy, ludy osiadïe. W oczach p. D-go Wielkorosjanie, czyli „Moskale”, sÈ takĝe chronicznymi koczownikami, a wiÚc Turañczykami. ’atwoĂÊ przenoszenia siÚ Wielkorusa z miejsca na miejsce dochodzi do najwyĝszego stopnia. Zastanówmy siÚ, czy p. D. ma sïusznoĂÊ. Nie ulega najmniejszej wÈtpliwoĂci, ĝe „wyĝsze klasy” kaĝdego narodu przenoszÈ siÚ z miejsca na miejsce z nadzwyczajnÈ ïatwoĂciÈ, zwïaszcza teraz, po wynalezieniu kolei ĝelaznych. Ale tu prym trzymajÈ chyba najczystszej krwi Aryjczycy – Anglicy, gdy tymczasem Turañczycy „Moskale” znacznie im ustÚpujÈ. Jakieĝ to zastÚpy z bogatszych ludzi wszelkich narodów wÚdrujÈ rokrocznie choÊby do jednego Paryĝa, dokÈd i póěniej ciÈgnie serce niejednego potentata. Co siÚ zaĂ tyczy biednych ludzi czy to osiadïych, czy teĝ nieosiadïych, to ci porzucajÈ kÈt rodzinny zwykle tylko z potrzeby albo nawet z nÚdzy. Tak np. wÚdrówki Indów, jeĝeli istotnie byïy to przenosiny ludowe, bywaïy przedsiÚbrane nie dla przyjemnoĂci, ale dla wynalezienia lepszych pastwisk lub teĝ lepszej, urodzajniejszej ziemi w ogóle. Podobnie w ostatnich czasach emigracje Niemców, wïoĂcian galicyjskich itd. do Ameryki dowodzÈ tylko, ĝe biedacy nie majÈ w domu co jeĂÊ i ĝe w pogoni za kawaïkiem chleba nie cofajÈ siÚ nawet przed tak dalekÈ podróĝÈ w nieznane kraje. A jakim to wymownym faktem jest tegoroczny prÈd wïoĂcian niektórych okolic guberni radomskiej do przesiedlenia siÚ do Syberii, nad Amur itd., prÈd, który tylko z wielkÈ trudnoĂciÈ udaïo siÚ zaĝegnaÊ miejscowym wïadzom „turañskim”. Czyĝ na zasadzie tych nieustannych emigracji zaliczy p. D. Niemców, Galicjan i wïoĂcian radomskich do koczowniczych ludów turañskich? Chyba ĝe nie. Ale moĝe odpowie p. D. i jego zwolennicy, ĝe podobne przenosiny z musu, a ciÈgïe koczowanie Turañczyków z przyzwyczajenia i dla przyjemnoĂci to dwie rzeczy zupeïnie róĝne. ByÊ bardzo moĝe, ale w takim razie p. D. nie zna wcale ludu wielkoruskiego i nie przyj- 148 Z POWODU JUBILEUSZU PROFESORA DUCHI”SKIEGO rzaï siÚ warunkom jego bytu. Owa koczowniczoĂÊ zwyczajowa spotyka siÚ wprawdzie u Kirgizów, Baszkirów, Aïtajczyków i innych ludów szczepu tureckiego w Syberii. Ale juĝ Tatarzy, Czuwasze, Czeremisi oraz inni Turcy („Turcy” w znaczeniu ogólnym) i Finowie mieszkajÈcy w pobliĝu Woïgi i Karny nie myĂlÈ wcale o koczownictwie i oddajÈ siÚ albo uprawie ziemi, albo teĝ innym zajÚciom charakteryzujÈcym ludy „osiadïe”. To samo zupeïnie stosuje siÚ do Wielkorusów. O Wielkorusach nomadach niceĂmy dotychczas nic sïyszeli. ¿e dla zarobku opuszczajÈ oni tïumnie domowÈ zagrodÚ, oddalajÈc siÚ od niej nieraz o kilkaset wiorst, to nic dziwnego. OpuszczajÈ, bo muszÈ; opuszczajÈ z nÚdzy. To samo czyniï i czyni kaĝdy lud wszÚdzie i zawsze. Jednakĝe ryczaïtowe wysiedlanie siÚ (emigracja) Wielkorusów, np. do Ameryki, dotychczas siÚ nie rozpoczÚïo, a to dla tej prostej przyczyny, ĝe do wïaĂciwego przeludnienia w Rosji, caïkowicie wziÚtej, dotychczas nie doszïo i dïugo jeszcze nie dojdzie, sama zaĂ Rosja (europejska i azjatycka) posiada dosyÊ przestrzeni dla wyĝywienia jeszcze daleko znaczniejszej iloĂci ludzi. Dawniej, a wïaĂciwie nie tak dawno, lud wielkoruski, na równi z maïoruskim i w ogóle z kaĝdym ludem oddanym panom w niewolÚ, ulegaï przymusowemu koczownictwu. BoÊ panu majÈcemu majÈtki, np. w guberni woïyñskiej i saratowskiej, mogïo siÚ podobaÊ przesiedlaÊ caïe wsie z jednej guberni do drugiej bÈdě to dla zaludnienia niezbyt ludnych obszarów w jednym majÈtku, bÈdě teĝ po prostu z kaprysu. Nikt teĝ nie mógï przeszkodziÊ panu sprzedawaÊ ryczaïtowo naleĝÈce do niego dusze caïymi dziesiÈtkami lub setkami na osiedlenie ich, choÊby nawet w drugim koñcu pañstwa. Podobnymi szlachetnymi operacjami zajmowali siÚ nie tylko panowie „Turañczycy”, ale z pewnoĂciÈ równie czÚsto najczystszej krwi „Aryjczycy”, nie tylko „Moskale”, ale takĝe najzdeklarowañsi Sïowianie, tak jedni jak drudzy – wyznawcy religii Chrystusowej i gorliwi jej krzewiciele. Takie to byïy czasy i nikt nie obwinia ani „Turañczyków”, ani teĝ „Aryjczyków” postÚpujÈcych w ten sposób ze swym dwunogim bydïem roboczym. Prócz tego podobnemu mimowolnemu koczownictwu ulegaïy caïe wsie z innych, czasowych powodów, i to moĝe jeszcze nie tyle wsie „turañskie”, ile wsie polskie, litewskie itp. Tak jedno, jak drugie, tak przesiedlenie z woli wïaĂciciela majÈtku, jako teĝ z woli innych Z POWODU JUBILEUSZU PROFESORA DUCHI”SKIEGO 149 potÚg, wyglÈda na koczownictwo, ale pomiÚdzy podobnym koczownictwem a koczownictwem dobrowolnym taka sama zachodzi róĝnica, jak pomiÚdzy masaĝem i gimnastykÈ biernÈ a gimnastykÈ czynnÈ. Rezultat otrzymujemy mniej wiÚcej ten sam, ale odpowiedzialnoĂÊ przed panem Duchiñskim spada na kogo innego. Czy teĝ p. D. byï kiedykolwiek obecnym przy podobnych objawach koczownictwa, majÈcego charakteryzowaÊ „turanizm” „moskiewski” w róĝnicy od „aryizmu” sïowiañskiego? Chyba ĝe nie byï; i dlatego teĝ nie moĝe powiedzieÊ, czy owi jego „Turañczycy” nie przelewali przy tym gorzkich ïez rozpaczy, czy nie wydawali jÚków, zdolnych wstrzÈsnÈÊ kaĝde serce ludzkie, z wyjÈtkiem serc zatwardziaïych plantatorów i okrutnych a bezmyĂlnych oprawców. Tak „Turañczyk”, jak „Aryjczyk” rzucony z dala od rodzinnej zagrody, tÚskni za niÈ w ciÈgu caïego ĝycia. Osobniki nietÚskniÈce wszÚdzie sÈ doĂÊ rzadkie; sÈ to albo silne umysïy, ĝÈdne coraz nowych wraĝeñ, albo teĝ awanturnicy, pozbawieni w ogóle zdolnoĂci przywiÈzywania siÚ do tego, co ich otacza. Sam widziaïem Tatarów, Czuwaszów i Czeremisów wzruszonych do ïez przy zbliĝeniu siÚ do miejsc, w których siÚ wychowali. A przecieĝ Tatarzy, Czuwasze i Czeremisy toÊ to „Turañczycy” najczystszej wody. ByÊ bardzo moĝe, ĝe Wielkorusi wydajÈ wiÚkszy procent indywiduów puszczajÈcych siÚ dobrowolnie na ĝycie koczownicze aniĝeli inne plemiona sÈsiednie, zwïaszcza plemiona mieszkajÈce ku zachodowi od Wielkorusów. Ale bo teĝ w ogóle Wielkorusi razem wziÚci ĝyjÈ w innych warunkach aniĝeli owe plemiona zachodnie. Przede wszystkim u tych plemion zachodnich, u Polaków, Maïorusów, Litwinów itd., spotykamy tylko czysto indywidualne wïadanie rolÈ, gdy tymczasem u wiÚkszoĂci Wielkorusów rolników ma miejsce wïasnoĂÊ wspólna, zbiorowa. WïoĂcianie teĝ polscy, maïoruscy, litewscy itd. majÈ przeciÚtnie wiÚcej ziemi aniĝeli wïoĂcianie wielu bardzo okolic wielkoruskich, czy to posiadajÈcy juĝ wïasnoĂÊ indywidualnÈ, czy teĝ dotychczas tylko zbiorowÈ. Prócz tego ziemia na zachodzie jest daleko lepiej zagospodarowanÈ i przynosi nierównie wiÚcej dochodu. WïoĂcianin polski lub litewski stoi jako rolnik nierównie wyĝej od wïoĂcianina wielkoruskiego znad Woïgi lub Donu. Jest to bardzo zrozumiaïa róĝnica w stopniu kultury i udoskonalenia specjalnego. 150 Z POWODU JUBILEUSZU PROFESORA DUCHI”SKIEGO Inne plemiona, ku zachodowi mieszkajÈce, przedstawiajÈ na tej samej przestrzeni daleko wiÚcej ludnoĂci; a gÚstsze zaludnienie, byle tylko nie przeludnienie, jest jednym z czynników przywiÈzujÈcych czïowieka do miejsca. Na wpóï puste przestrzenie ciÈgnÈce siÚ bez granic nie majÈ w sobie tyle powabu indywidualnego, co kraje, oĝywione gÚsto posianymi siedzibami ludzkimi. Duĝo teĝ moĝe do zobojÚtnienia Wielkorusa pod wzglÚdem wyïÈcznego przywiÈzania do jakiejĂ miejscowoĂci lub pewnego niewielkiego obszaru przyczyniajÈ siÚ szerokie przestworza z tym samym jÚzykiem. DziĂ np. Wielkorus moĝe siÚ przenieĂÊ z okolic Petersburga w okolice Irkucka i wszÚdzie znajdzie po drodze znaczne grupy ludnoĂci, z którymi siÚ moĝe od razu porozumiewaÊ bez ĝadnej trudnoĂci. Czuje siÚ wiÚc na tak duĝych przestrzeniach daleko bardziej u siebie, aniĝeli plemiona zaludniajÈce daleko mniejszÈ przestrzeñ, jak np. Litwini, ’otysze, Estoñczycy, Finowie, a nawet Maïorusi lub Polacy. Chïop polski znajdzie wprawdzie Polaków poza ĂciĂle etnograğcznymi granicami swojego plemienia, ale nie bÚdÈ to ludzie stojÈcy z nim na równi; bÚdÈ to albo panowie rozsiani miÚdzy ludnoĂciÈ litewskÈ lub ruskÈ, albo teĝ mieszkañcy miast. Chïop zaĂ rosyjski znajdzie równego sobie i mówiÈcego ïatwo zrozumiaïym jÚzykiem na caïej przestrzeni od Grodna prawie do Kamczatki, od Woroneĝa do Archangielska. MieszkajÈcy tuĝ obok Wielkorusów oczywiĂci „Turañczycy”, jako to Mordwini, Czuwasze, Czeremisi, Tatarzy itd. (nie mówiÈc juĝ o Estoñczykach i Finach, naleĝÈcych, zdaniem p. D-go, do Europy „aryjskiej”, okazujÈ moĝe nawet wiÚcej miïoĂci kÈta rodzinnego i rolniczoĂci aniĝeli sami Wielkorusi, którzy nawet wedïug „teorii” p. Duchiñskiego nie przewyĝszajÈ pod wzglÚdem turanizmu owych tylko co wymienionych plemion. Zostaje to byÊ moĝe w zwiÈzku z tym faktem historycznym, ĝe Wielkorosjanie póěniej przybyli do tych krajów, wyparïszy po czÚĂci inne plemiona z ich pierwotnych siedzib, do których sami nie potrağli siÚ jeszcze dostatecznie przyzwyczaiÊ. W ogóle kolonizatorowie przenoszÈ siÚ ïatwiej z miejsca na miejsce aniĝeli plemiona nieruchome, w mniejszym stopniu uzdolnione do kolonizacji. TakÈ samÈ wïaĂnie „koczowniczoĂÊ”, jak u Wielkorusów, spotykamy takĝe u Niemców porzucajÈcych caïymi masami swojÈ pierwot- Z POWODU JUBILEUSZU PROFESORA DUCHI”SKIEGO 151 nÈ ojczyznÚ i zaludniajÈcych caïe obszary w obcych krajach. Cala zaĂ prawie dzisiejsza Ameryka zaludnionÈ jest przez tego rodzaju „koczowników” zachodnioeuropejskich, a wiÚc „aryjskich”, z plemienia romañskiego i germañskiego. MówiÈc o „koczowniczoĂci” Wielkorosjan, trzeba mieÊ ciÈgle na uwadze róĝnice geograğczne tego niezmiernego obszaru etnograğcznego. Inny zupeïnie stopieñ „koczowniczoĂci” spotkamy u Wielkorusów Syberii, inny w okolicach Moskwy, Tuïy, Riazania itd. Rzadko chyba kto sïyszaï o rybakach z guberni oïoneckiej chÚtnie porzucajÈcych swoje zagrody i osiedlajÈcych siÚ w innych miejscowoĂciach. A przecieĝ to najczystszej krwi Wielkorusi, czyli „Turañczycy” p. Duchiñskiego. ByÊ moĝe zresztÈ, ĝe Wielkorusi majÈ daleko wiÚcej skïonnoĂci koczowniczych aniĝeli inni Sïowianie. Aĝeby jednak nasz sÈd w tym przedmiocie miaï jakÈ takÈ wartoĂÊ naukowÈ, naleĝaïoby go oprzeÊ na zupeïnie pewnych i ĂciĂle oznaczonych danych statystycznych i to mianowicie w dwóch kierunkach: w kierunku geograğcznym i w kierunku chronologicznym. Dane statystyczne w kierunku geograğcznym odpowiedzÈ na pytanie, które z plemion jednoczeĂnie ĝyjÈcych daje najwiÚkszy procent koczowników? Z danych zaĂ statystycznych w kierunku chronologicznym moĝna by wyciÈgaÊ wnioski co do zwiÚkszania siÚ lub teĝ zmniejszania siÚ z biegiem czasu „koczowniczoĂci” pojedynczych plemion. Niestety, nauka nie moĝe siÚ poszczyciÊ obecnie podobnymi danymi statystycznymi. Bez takich zaĂ danych przypisywanie „Moskalom”-„Turañczykom” koczowniczoĂci, a Sïowianom-Aryjczykom osiadïoĂci jest czczÈ, niewiele pouczajÈcÈ gadaninÈ. Na zakoñczenie tego ustÚpu o koczowniczoĂci pozwolÚ sobie zapytaÊ p. D-go i jego zwolenników, do jakiej kategorii zaliczajÈ Cyganów: czy do Aryjczyków, czy teĝ do Turañczyków? O ile skÈdinÈd wiadomo, Cyganie, których mowa naleĝy do familii indyjskiej jÚzyków arioeuropejskich (indoeuropejskich) i którzy pod wzglÚdem antropologicznym naleĝÈ do szczepu kaukaskiego, powinni byÊ chyba uwaĝani za „Aryjczyków”, a wiÚc za plemiÚ osiadïe. Tymczasem sÈ to wieczni, niczym nieuleczalni koczownicy. A jakÈ teĝ kategoriÚ powinny by stanowiÊ, wedïug p. D-go, owe masy ĝydowskie, w ĝaden sposób 152 Z POWODU JUBILEUSZU PROFESORA DUCHI”SKIEGO niedajÈce siÚ przywiÈzaÊ do ziemi, ciÈgle ruchome i wiÚcej chyba „koczownicze” aniĝeli osiadïe? Wzmianka o ¿ydach pozwala nam przejĂÊ do nastÚpnego dowodu, majÈcego, zdaniem p. D-go, popieraÊ „turañskoĂÊ” Wielkorusów. Dowód to istotnie na pozór przekonywajÈcy i mogÈcy obaïamuciÊ ludzi gïÚbiej siÚ niezastanawiajÈcych. Oto w ziemiach zamieszkaïych przez Wielkorusów uderzajÈco maïÈ jest liczba miast i miasteczek, których takie mnóstwo spotykamy w prowincjach leĝÈcych na zachód od tego plemienia koczowniczego. Podobno nawet Instytut Narodowy Francuski (L’ Institut National de France) ogïosiï niegdyĂ „konkurs i nagrodÚ medalu zïotego za odpowiedě na pytanie: dlaczego na 8 484 658 mieszkañców guberni zachodnich Cesarstwa Rosyjskiego jest 1 056 miast i miasteczek, kiedy na 36 107 270 mieszkañców Wielkorosji jest tylko 356 takich miejsc centralnych handlu i cywilizacji”1. Po uwaĝniejszym przyjrzeniu siÚ temu niby to dowodowi znika on zupeïnie jak bañka mydlana. Czy to zaĂlepienie i nieĂwiadomoĂÊ, czy teĝ zïa wola kazaïy p. D-mu i jego zwolennikom podstawiÊ nazwÚ zamiast rzeczy i na podstawie tego pomieszania wykrzykiwaÊ tryumfujÈco o turañskoĂci Wielkorusów. Wedïug terminologii administracyjnej przyjÚtej w Rosji wielkoruskiej, miastem (gorod) nazywa siÚ przewaĝnie tylko stolica guberni lub powiatu. Miasta zaĂ niebÚdÈce stolicÈ powiatu sÈ nader nieliczne i noszÈ nazwÚ miast pozaetatowych (zasztatnyj gorod). Tymczasem w granicach dawnej Rzeczypospolitej Polskiej jest mnóstwo miast i miasteczek, niemajÈcych ĝadnego znaczenia administracyjnego i róĝniÈcych siÚ od wsi tylko wiÚkszÈ iloĂciÈ ¿ydów i pewnymi „przywilejami” albo raczej ciÚĝarami miejskimi. Tego rodzaju osad posiada takĝe i Rosja Wielkoruska liczbÚ dosyÊ znacznÈ; nie nazywa ich jednak pompatycznie miastami, ale po prostu słobodami lub posadami2. 1 Por. miÚdzy innymi: „PrzeglÈd etnograğczno-historyczny i literacki, poĂwiÚcony badaniom Polski i krajów sÈsiednich”, Kraków, 1875, nr 1, 5. marca, szp. 5 i 6 [przyp. BdeC]. 2 Sioïo (ÐÄÊÍ) znaczy: wieĂ koĂcielna (cerkiewna) bez jarmarków, sïoboda (ÐÊÍÀÍÿ) – wieĂ koĂcielna z jarmarkami, posad (ÎÍпÃ) – siedlisko „asesora”, czyli naczelnika policji w czÚĂci powiatu (ÐÑ¿ÌÍÁÍÈ ÎÏÇÐÑ¿Á), dawniej (Æ¿ÐÄÿÑÄÊÛ), gród (ÂÍÏÍÃ) – siedlisko przynajmniej naczelnika Z POWODU JUBILEUSZU PROFESORA DUCHI”SKIEGO 153 MajÈ one zawsze cerkiew, sÈ siedliskiem pewnych wïadz administracyjnych; w nich teĝ odbywajÈ siÚ jarmarki, itd.; jednym sïowem, nie ustÚpujÈ one wcale polsko-litewsko-zachodnioruskim miasteczkom. Tego ostatniego terminu, miasteczko, jako teĝ nawet terminu miasto Wielkorosja wcale nie zna; gorod bowiem, siedlisko dawnego horodniczego, równa siÚ mniej wiÚcej co do pojÚcia polskiemu grodowi, siedlisku starosty. Chociaĝ wiÚc Rosjanie wyraz polski miasto tïumaczÈ przez gorod, to jednak na oznaczenie miasteczka wprowadzili do swego jÚzyka ten sam wyraz w formie miestieczko (ËÄÐÑÄÖÉÍ). Niejedno zaĂ nawet sioïo (ÐÄÊÍ) wielkoruskie przedstawia siÚ daleko pokaěniej aniĝeli owe miasteczka polskie, do których p. D. tak wielkie znaczenie przywiÈzuje. Lat temu kilkanaĂcie przemianowano w Królestwie Polskim wiele bardzo miasteczek na proste osady (ÎÇпÃ); gdyby wiÚc teraz Instytut Narodowy Francuski zajÈï siÚ tÈ kwestiÈ, to na zasadzie nowej nomenklatury miaïby juĝ daleko mniej powodów do dziwienia siÚ. SÈdzÈc jedynie wedïug nazw, naleĝaïoby np. Wïochom przypisaÊ mniej miast i miasteczek aniĝeli Polsce. We Wïoszech bowiem, przynajmniej we Wïoszech póïnocnych, nawet osady bardzo znaczne, liczÈce po kilka tysiÚcy mieszkañców, bÚdÈce centrami administracyjnymi caïych powiatów, mieszczÈce w sobie Ărednie zakïady naukowe, nie noszÈ wcale nazwy miast (citta), ale po prostu sióï lub osad (borgo). Takimi sÈ np. Tarcento, Gemona (przeszïo 8 000 mieszkañców), Moggio itd. ByÊ miastem jest to moĝe wielki zaszczyt, ale jeszcze wiÚkszy ciÚĝar. Podobnie w Austrii poïudniowo-zachodniej liczba „miast” jest chyba stosunkowo niewiele wiÚksza od liczby miast w Wielkorosji. Tak np. prowincja Kraina z przeszïo póïmilionowÈ ludnoĂciÈ ma zaledwie kilka „miast”. Czyĝ na zasadzie tego zaliczy p. Duchiñski Wïochów i Sïoweñców do „Turañczyków”? policji powiatowej (ujezdnej), czyli isprawnika (ÉaÎÇÑ¿Ì-ÇÐÎÏ¿ÁÎÇÉ, teraz po prostu ÇÐÎÏ¿ÎÌÇÉ), a dawniej prócz tego osobnego naczelnika policji miejskiej, czyli horodniczego (ÂÍÏÍÃÌÇÖÇÈ), zaleĝnego nie od naczelnika powiatu, ale wprost od gubernatora. Tak wiÚc nazwy gorod i posad noszÈ charakter administracyjny, słoboda zaĂ, sieło i dieriewnia (ÃÄÏÄÁÌÞ, wieĂ) – charakter ekonomiczno-koĂcielny [przyp. BdeC]. 154 Z POWODU JUBILEUSZU PROFESORA DUCHI”SKIEGO Zagadka owego mnóstwa „miast i miasteczek” w guberniach zachodnich Cesarstwa Rosyjskiego rozwiÈzuje siÚ bardzo prosto. Miast tych i miasteczek nie zakïadali wcale pierwotni ziem tych mieszkañcy, Sïowianie i Litwini. ZawdziÚczajÈ one swój poczÈtek w pewnej czÚĂci Niemcom, gïównie zaĂ ¿ydom. Miasteczka polsko-litewsko-zachodnioruskie, niespotykane wcale w innych krajach, niemajÈcych takiej znacznej liczby ¿ydów, sÈ tylko dla ¿ydów stworzone i im teĝ zawdziÚczajÈ moĝnoĂÊ istnienia. Usuñcie ¿ydów, a owe „miejsca centralne handlu i cywilizacji” zamieniÈ siÚ na wioszczyny najnÚdzniejszego gatunku. Przeciwko tylko co wymienionemu epitetowi – miejsca centralne handlu i cywilizacji – muszÚ jak najuroczyĂciej zaprotestowaÊ. NazywaÊ tak te brudne, cuchnÈce mieĂciny jest to naigrawaÊ siÚ ze zdrowego rozsÈdku. Niechaj p. D. przejedzie siÚ po tych miasteczkach, a przekona siÚ, ĝe chyba tylko przez ironiÚ moĝna nazywaÊ „handlem” drobnÈ szacherkÚ i okpiwanie miejscowych i przyjezdnych chïopów oraz sprzedaĝ buïek i gomóïek na nÚdznych straganach. Siedlisk zaĂ cywilizacji dopatruje p. D. chyba w niezliczonej iloĂci szynków, których w takich miasteczkach bywa czasami wiÚcej aniĝeli miejscowych gospodarzy chrzeĂcijan. Wódka, ruina materialna i demoralizacja ludnoĂci wiejskiej – oto wpïywy cywilizacyjne owych centrów handlu i cywilizacji. Niech wiÚc p. D. i jego zwolennicy poïoĝÈ rÚkÚ na sercu i przyznajÈ, ĝe Sïowianie zachodni, uznawani przez nich za Aryjczyków w potÚdze najwyĝszej, nie majÈ siÚ czego chwaliÊ swoimi „miastami i miasteczkami”. Zaïatwiwszy siÚ w sposób bardzo pobieĝny z innymi „dowodami” p. D-go, dotknÚ jeszcze jednego, mianowicie jÚzyka. P. Duchiñski twierdzi, ĝe chociaĝ „Moskale-Turañczycy” mówiÈ dziĂ pewnÈ modyğkacjÈ jÚzyków sïowiañskich, to jednak nie jest to ich jÚzyk ĝywy, samodzielnie rozwiniÚty, ale sztucznie nabyty. Ta dzicz turañska mówiïa dawniej innym jakimĂ jÚzykiem. Z wprowadzeniem zaĂ chrzeĂcijañstwa przyjÚïa takĝe jÚzyk cerkiewno-sïowiañski, którym mówi dotychczas, zepsuwszy go naturalnie po turañsku. Co innego jÚzyki maïoruski i biaïoruski. To sÈ jÚzyki z dawien dawna wïaĂciwe mówiÈcym nimi plemionom, jÚzyki ĝywe, swobodne od sztucznego przeĠancowania i od obcych naleciaïoĂci. UtrzymywaÊ coĂ podobnego Z POWODU JUBILEUSZU PROFESORA DUCHI”SKIEGO 155 moĝe tylko p. D. lub teĝ „uczeni” jemu podobni, których niewinne dusze nie zostaïy wcale skalane znajomoĂciÈ budowy jÚzyków sïowiañskich oraz wzajemnych stosunków pokrewieñstwa miÚdzy tymi jÚzykami. Gdyby panowie ci znali choÊby tylko poczÈtki teorii jÚzyków sïowiañskich, wiedzieliby, ĝe wszystkie gwary wielkoruskie (w tej liczbie jÚzyk literacki) i biaïoruskie stanowiÈ osobnÈ grupÚ w róĝnicy od gwar maïoruskich, ale ĝe obie te grupy razem, wielkoruska i maïoruska, powinny byÊ poïÈczone w jednÈ wspólnÈ rodzinÚ, w przeciwstawieniu do reszty jÚzyków sïowiañskich. ¿e Wielkorusy sÈ Turañczykami, którzy poĝyczyli sobie jÚzyka cerkiewno-sïowiañskiego, moĝe utrzymywaÊ tylko ten, kto ma bardzo sïabe i nieokreĂlone pojÚcie tak o budowie jÚzyków sïowiañskich, jako teĝ o tym, w jaki to sposób i jakiego rodzaju jÚzyki mogÈ byÊ narzucane caïym ludom. Podobne cudowne przyswojenia jÚzyków mogÈ mieÊ miejsce chyba tylko w bajeczkach p. Duchiñskiego, ale nigdy w rzeczywistoĂci. JÚzyk wielkoruski (tj. jÚzyk literacki rosyjski wraz ze wszystkimi gwarami wielkoruskimi) jest jÚzykiem czysto sïowiañskim co do budowy, co do strony gïosowej i morfologicznej, a do tego jednym z najĝywotniejszych i najsamodzielniejszych jÚzyków sïowiañskich. SÈ w nim wprawdzie obce naleciaïoĂci, obce ĝywioïy leksykalne, tj. obce wyrazy i kategorie wyrazów. Jest w nim np. kilka grup wyrazów zawdziÚczajÈcych swój wyglÈd gïosowy wpïywowi jÚzyka ksiÈg cerkiewno-sïowiañskich, biorÈcych swój poczÈtek od Sïowian poïudniowych. SÈ w nim takĝe w doĂÊ znacznej iloĂci wyrazy obce niesïowiañskiego pochodzenia, ale staïego wpïywu obcego na fonetykÚ ĝywÈ, czyli na wymawianie, oraz na budowÚ jÚzyka morfologicznÈ i syntaktycznÈ nawet najstaranniejsze badanie nie wyĂledzi. Ta sama suma obcych elementów znajdzie siÚ takĝe w innych jÚzykach sïowiañskich. Przede wszystkim jÚzyk polski, który p. D. uwaĝa za najbardziej sïowiañski, zdradza bardzo zasadniczy obcy wpïyw w utracie pierwotnego sïowiañskiego akcentu przenoĂnego, zachowanego np. przez caïÈ grupÚ ruskÈ jÚzyków sïowiañskich (w tej liczbie przez jÚzyk wielkoruski). Na tej samej zasadzie co w jÚzyku polskim moĝna by przypuszczaÊ obcy wpïyw w jÚzykach ïuĝyckich, w jÚzyku czeskim, sïowackim itd. Czy jednak istotnie zatrata akcentu ruchomego i przykucie akcentu do pewnej zgïoski wyrazu (np. w polskim do przed- 156 Z POWODU JUBILEUSZU PROFESORA DUCHI”SKIEGO ostatniej, w czeskim do pierwszej od poczÈtku itp.) jest skutkiem wpïywu obcego, niepodobna rozstrzygnÈÊ, chociaĝ trudno nie zwróciÊ uwagi na tÚ okolicznoĂÊ, ĝe podobny akcent, stale zwiÈzany z pewnymi gïoskami wyrazu, charakteryzuje wïaĂnie jÚzyki „turañskie”, ğñskie i turecko-aïtajskie. Widzimy tedy, ĝe ze swoim jÚzykiem cerkiewno-sïowiañskim, narzuconym niby to wraz z chrzeĂcijañstwem „Turañczykom” Europy Wschodniej, p. D. wybraï siÚ bardzo nie w porÚ. Metoda wykïadu p. D-go, tj. sam sposób wiÈzania dowodzeñ z twierdzeniami, godnÈ jest najzupeïniej samych tylko co potrÈconych dowodów. Sposób ten polega na bezustannym wmawianiu w czytelnika, na podobieñstwo tego, jak robiÈ pewne kumoszki, niemogÈce na poparcie swoich „gïÚbokich przekonañ” przytoczyÊ czego innego oprócz uroczystego zapewnienia, ĝe to jest prawdÈ i ĝe one w tÚ prawdÚ wierzÈ. P. Duchiñski powtórzy jedno i to samo jakie sto razy i sÈdzi, ĝe po tak uporczywym zapewnieniu o prawdzie oczywistych niemoĝliwoĂci kaĝdy czytelnik powinien uchyliÊ gïowÚ przed nieubïaganÈ logikÈ i przekonywajÈcÈ wymowÈ autora. Jest to wiÚc metoda „sïowa honoru” i „jak boziÚ kocham”. Na dowiedzenie jednakĝe „turañskoĂci” Wielkorusów „sïowo honoru” dalibóg nie wystarcza, podobnie jak nie wystarcza ono do przekonania zdrowego rozsÈdku, ĝe 2 razy 2 jest 5. WzmiankowaliĂmy juĝ o braku danych statystycznych. Wprawdzie p. D. posïuguje siÚ niekiedy statystykÈ, ale… zwykle niefortunnie. Przykïad takiego nieudatnego stosowania statystyki widzieliĂmy na owej sprawie miast i miasteczek, miejsc centralnych handlu i cywilizacji. Ale bo teĝ pobudki caïej owej dziaïalnoĂci naukowej, pobudki owych twierdzeñ o „turañskoĂci” i „aryjskoĂci” oraz dowodów naciÈganych dla poparcia twierdzeñ, nie byïy wcale naukowe, ale tylko polityczne. Twierdzenia te dyktowaïa nienawiĂÊ plemienno-polityczna i chÚÊ adwokatowania na korzyĂÊ Polski przed „EuropÈ”, tj. przed zgrajÈ dyplomatów podejrzanego gatunku. StÈd to owo naciÈganie i przekrÚcanie etnograği i geograği, stÈd podnoszenie Dniepru i Děwiny oraz rzeczek Finlandii do znaczenia granic dwóch Ăwiatów; Z POWODU JUBILEUSZU PROFESORA DUCHI”SKIEGO 157 stÈd owa ryczaïtowoĂÊ w okreĂleniach i zupeïny brak analizy szczegóïowej. ¿aden sumienny historyk lub etnograf, czy to rosyjski, czy teĝ obcy, nie bÚdzie zaprzeczaï, ĝe w niektórych czÚĂciach ogromnego obszaru wielkoruskiego mamy istotnie ludnoĂÊ mieszanÈ i to zmieszanÈ w doĂÊ niedawnym stosunkowo czasie. Okolic zaĂ, gdzie by ludnoĂÊ innoplemienna, „turañska”, porzucaïa swój dawniejszy jÚzyk i przyjmowaïa jÚzyk sïowiañski, znajdzie siÚ chyba bardzo niewiele. Z czystej wiÚc „turañskoĂci” antropologicznej i etnograğcznej, choÊby tylko niewielkiej czÚĂci Wielkorusów – w podobnym rodzaju, jak to ma miejsce z Murzynami mówiÈcymi w Ameryce po angielsku lub po francusku – nawet mowy byÊ nie moĝe. Takie zaĂ zachowanie czystoĂci rasy z zamianÈ jedynie jÚzyka a mieszanina etnograğczna – toÊ to przecie dwie rzeczy najzupeïniej róĝne. Mieszanina ta dokonywa siÚ drogÈ kolonizacji, drogÈ maïĝeñstw mieszanych, przy czym co do jÚzyka, bierze przewagÚ ĝywioï znajdujÈcy siÚ pod tym lub owym wzglÚdem w pomyĂlniejszych warunkach. SÈdzÈc z tego, co dziĂ widzimy, nie moĝemy i w przeszïoĂci przypuszczaÊ zbyt licznych wypadków tego rodzaju. Przecieĝ dziĂ np. w Syberii tak zwani inorodcy z wielkÈ trudnoĂciÈ wyuczajÈ siÚ po rosyjsku, gdy tymczasem, odwrotnie, Wielkorusi doĂÊ czÚsto wïadajÈ swobodnie jÚzykiem jakuckim oraz innymi jÚzykami „turañskimi”. Podobnie tam, gdzie wsie rosyjskie pomieszane sÈ z tatarskimi, czuwaskimi itp., spotykamy obok pewnego jÚzyka mieszanego, poĂredniego, takĝe wyuczanie siÚ wïaĂciwego jÚzyka drugiego plemienia i to czÚĂciej moĝe jÚzyków obcych przez Wielkorusów aniĝeli na odwrót – pomimo wszelkiej opieki okazywanej jÚzykowi panujÈcemu. W takich razach prÚdzej chyba moĝemy mówiÊ o „turanizacji” Sïowian aniĝeli odwrotnie – o sïowiañszczeniu „Turañczyków”. Niemniej przeto nikt nie zaprzeczy, ĝe niektóre plemiona „turañskie” bardzo zmalaïy na korzyĂÊ prÈcych z zachodu Sïowian, a niektóre nawet zupeïnie znikïy. Musiaïy to byÊ plemiona posiadajÈce bardzo sïabÈ siïÚ odpornÈ, a bardzo nieliczne w stosunku do zajmowanego przez nich terytorium, co umoĝebniaïo w tych ziemiach gÚstÈ kolonizacjÚ wielkoruskÈ. PrzypuĂciwszy jednak nawet w niektórych okolicach mieszaninÚ Sïowian z „Turañczykami” przy silnej przewadze zoologicznej (antropologicz- 158 Z POWODU JUBILEUSZU PROFESORA DUCHI”SKIEGO nej) po stronie „Turañczyków” albo, co wiÚcej, proste zesïowiañszczenie caïych gromad „turañskich”, pomimo tego wszystkiego bÚdziemy musieli skonstatowaÊ fakt, ĝe w wielu okolicach mamy Wielkorusów czystych Sïowian bÈdě to osiedlonych sposobem kolonizacyjnym na dawniej pustych, przez nikogo niezajÚtych obszarach, bÈdě teĝ siedzÈcych w swoich sioïach i miastach z dawien dawna, tj. ze stanowiska historii równie dawno, jak Polacy, Czesi, Serbowie, Maïorusi itd. na ziemiach przez nich zajÚtych. ½ródïa historyczne nie mogÈ wskazaÊ czasu przybycia tylko co wymienionych plemion w zajmowane dziĂ przez nich siedziby; ale to samo ma miejsce ze znacznÈ czÚĂciÈ dzisiejszych siedzib wielkoruskich. Podobnie ĝadne badania czysto historyczne nie sÈ w stanie wykryÊ w wielu ziemiach wielkoruskich mieszaniny etnograğcznej sïowiañsko-turañskiej, a tym mniej prostego zesïowiañszczenia Turañczyków. Jeĝeli zaĂ przypuĂcim [sic! – M.S.] podobny „przedhistoryczny” proces u wszystkich Wielkorusów, to nikt nam takĝe nie zabroni wystÈpiÊ z podobnym przypuszczeniem co do innych Sïowian, co do Maïorusów, Czechów, Polaków, Serbów itd., uwaĝaÊ ich za plemiona mieszane i wyszukiwaÊ róĝnych „dowodów” na poparcie tego przypuszczenia. ¿e pod wzglÚdem jÚzyka absolutna czystoĂÊ i nieskazitelnoĂÊ sïowiañska, np. Polaków, Czechów itd., jest cokolwiek podejrzanÈ, wzmiankowaliĂmy juĝ wyĝej. Nic zaĂ tu nie pomoĝe twierdzenie p. Duchiñskiego, ĝe na pïaszczyznach Mazowsza trzeba szukaÊ pierwotnej siedziby Sïowian. W kaĝdym razie sÈ to kwestie bardzo zawikïane i po wiÚkszej czÚĂci niedajÈce siÚ nigdy stanowczo rozwiÈzaÊ. Kto chce rzuciÊ choÊ cokolwiek Ăwiatïa w tÚ ciemniÚ naukowÈ, powinien postÚpowaÊ bardzo ostroĝnie, powinien wyrzec siÚ ryczaïtowych sÈdów o caïych plemionach, powinien kwestiÚ obszernego zakroju rozïoĝyÊ na drobne kwestie pochodzenia mieszkañców pojedynczych ziem, zadawalniajÈc siÚ skromnymi a mozolnymi badaniami poczÈtku i skïadu ludnoĂci, np. okolic Wiatki, okolic Nowogrodu, Jarosïawia, Moskwy itd., itd. Z takich sumiennie przeprowadzonych monograği (których kilka posiada juĝ literatura etnograğczna) moĝe siÚ z czasem zïoĝy ogólny obraz, choÊby tylko w przybliĝeniu odtwarzajÈcy istotny przebieg faktów. Z POWODU JUBILEUSZU PROFESORA DUCHI”SKIEGO 159 Aĝeby sprostaÊ podobnemu zadaniu, potrzeba przede wszystkim posiadaÊ gïowÚ wolnÈ od przesÈdów, a natomiast uzbrojonÈ pewnymi ogólnymi pojÚciami naukowymi, których brak widnieje z kaĝdego dzieïa prof. Duchiñskiego. Tak np. pojÚcie rozwoju, pojÚcie stopniowych przemian i przejĂÊ z jednego stanu spoïecznego do drugiego, nastÚpnie pojÚcie chronologii w jej najogólniejszym, przyrodniczym znaczeniu, tj. pojÚcie nawarstwieñ historycznych z róĝnych periodów, itp. – wszystko to sÈ rzeczy najzupeïniej lekcewaĝone przez naszego etnografa. W zwiÈzku z tym nie uwzglÚdnia on wcale wpïywu warunków i okolicznoĂci na takie lub inne uksztaïtowanie ĝycia pewnego plemienia. P. Duchiñski nie jest w stanie pojÈÊ, ĝe ludy stojÈce dziĂ na stopniu ĝycia koczowniczego i pasterskiego mogÈ przy zmianie radykalnej warunków bytu staÊ siÚ osiadïymi i rolnikami. Co jest wïaĂciwie tylko róĝnicÈ stopnia rozwoju, róĝnicÈ chronologicznÈ oraz róĝnicÈ warunków bytu, to wystÚpuje u p. D-go jako róĝnica zasadnicza, jako nieprzebyta granica, dzielÈca ludzkoĂÊ na dwa Ăwiaty, nic wspólnego miÚdzy sobÈ niemajÈce. I gdybyĝ to przynajmniej owo rozróĝnianie dwóch Ăwiatów byïo oparte na czymĂ wiÚcej, jak na prostej igraszce sïów, jak na ciÈgïym zestawianiu i przeciwstawianiu wyrazów „aryjskoĂÊ” – „turañskoĂÊ”, „Aryjczycy” – „Turañczycy”, „sïowiañskoĂÊ” – „moskiewskoĂÊ”, „Sïowianie” – „Moskale” itd.! WyglÈda to jak gdyby wariacje na temat legendy o Semie, Chamie i Jafecie, gdzie oczywiĂcie Jafetem zostaje „aryjczyk”, a Chamem „turañczyk” – nomenklatura etnograğczna nie o wiele szczÚĂliwsza od nazwania szlachcica Jafetem, a chïopa Chamem. Ze wszystkich podañ starotestamentowych p. Duchiñski umiïowaï szczegóï nÈjwstrÚtniejszy, szczegóï, na który wzdryga siÚ czyste nieskalane uczucie sprawiedliwoĂci, a mianowicie umiïowaï on sobie podanie o grzechu pierworodnym i o przekleñstwie ciÈĝÈcym za grzechy ojców na caïym ich potomstwie aĝ do ostatniego pokolenia. Turañczycy, dlatego tylko ĝe Turañczycy, skazani sÈ na wieczne koczownictwo i pasterskoĂÊ. Dobrze przynajmniej, ĝe fakta zadajÈ oczywisty kïam twierdzeniom p. D-go. BoÊ przecie Chiñczycy, owi „Turañczycy” par excellence, siedzÈ daleko uporczywiej na ojczystej ziemi i sÈ dale- 160 Z POWODU JUBILEUSZU PROFESORA DUCHI”SKIEGO ko pracowitszymi rolnikami aniĝeli nadwiĂlañscy „Aryjczycy” (Ariowie) p. Duchiñskiego. Nasz etnograf gïosi ewanieliÚ [sic! – M.S.] miïoĂci wszecharyjskiej i co najmniej obojÚtnoĂci, jeĝeli nie nienawiĂci, Ariów do Ăwiata turañskiego. Poniewaĝ jednak do Ăwiata aryjskiego zostajÈ zaliczone wszystkie narody europejskie na zachód od Dniepru i rzeczek Finlandii, wiÚc – mówiÈc bez ogródki – chodzi tu po prostu o skonfederowanie caïej „Europy” wraz z aryjskÈ PolskÈ celem odepchniÚcia na wschód „Moskwy” turañskiej. Nie mówiÈc juĝ o tym, ĝe podobna moralnoĂÊ bardzo przypomina moralnoĂÊ ĝydowskÈ, dzielÈcÈ Ăwiat na bliěnich – ¿ydów i goimów – nie-¿ydów, albo teĝ moralnoĂÊ Koranu, ĂciĂle rozróĝniajÈcÈ wiernych i giaurów, musimy nadto zauwaĝyÊ, iĝ fakta historyczne i spostrzeĝenia ĝyciowe nie uprawniajÈ w ĝaden sposób podobnego jednoczenia wszystkich Ariów w jednÈ miïujÈcÈ siÚ nawzajem owczarniÚ. Niechaj no p. Duchiñski i jego wyznawcy raczÈ sobie przypomnieÊ, kto byï zawsze najwiÚkszym wrogiem Sïowian zachodnich w ogóle, a Polski w szczególnoĂci. Zdaje siÚ, ĝe przede wszystkim arcyaryjski i arcychrzeĂcijañski zakon krzyĝowy i jego germañscy wspóïplemieñcy. Kto pierwszy jeszcze w r. 1392 podaï projekt rozbioru „aryjskiej” Polski? „Aryjscy” Krzyĝacy. Kto zawsze tÚpiï bez litoĂci Polaków, Litwinów i wszystko nieniemieckie, chociaĝ zresztÈ nieposzlakowanie „aryjskie”? Królowie, ksiÈĝÚta, landraci, ĝandarmi pruscy – czyĂci „Ariowie”. Któĝ to dziĂ wypÚdza Polaków – „Ariów” caïymi tïumami? „Aryjczyk” Bismarck i jego pachoïki germañsko„aryjskie”. A co teĝ to robiï ów przyjaciel serdeczny Polaków, „aryjczyk” Napoleon I? Dusiï ich ĝóïtÈ febrÈ i pomiataï nimi jak zaĂlepionymi niewolnikami. Dalej chyba ani p. Duchiñski, ani ĝaden z jego (na szczÚĂcie, bardzo nielicznych) wyznawców nie zaprzeczy, ĝe tak Polacy jako teĝ inni „Ariowie” w ogóle, a Sïowianie w szczególnoĂci, czÚsto gÚsto wiÈzali siÚ z Turkami i innymi „Turañczykami”, aĝeby tym skuteczniej zgnÚbiÊ innych braci „Aryjczyków”. Podobnie wewnÈtrz samej Rzeczypospolitej „aryjsko”-sïowiañsko-polskiej, bïogosïawionej pamiÚci Targowica i rozmaitego kalibru jurgieltnicy-„Ariowie” wstÚpowali w otwarte zwiÈzki z wrogami oj- Z POWODU JUBILEUSZU PROFESORA DUCHI”SKIEGO 161 czyzny „aryjskiej”, pamiÚtajÈc jedynie o sobie i nie wchodzÈc w to wcale, czy podajÈcy im rÚkÚ potentat zagraniczny byï „aryjczykiem”, czy teĝ „turañczykiem”. „Aryjsko-sïowiañskie” zaĂ sejmy zrywali chyba zawsze czyĂci „Ariowie”. Przesuñmy teraz przed oczyma p. Duchiñskiego i jego wyznawców inny kalejdoskopik. Oto od niepamiÚtnych czasów tÚpiÈ siÚ Sïowianie póïnocno-zachodni, ïÈczÈc siÚ przeciwko wïasnym „braciom” z najwiÚkszymi wrogami – Niemcami. Rozrywka ta trwaïa dopóty, dopóki prawie wszystkie mniejsze a geograğcznie skrajne plemiona nie zostaïy wytÚpione albo teĝ zgermanizowane, a to, co pozostaïo, ulega dotychczas stopniowemu zagrabianiu ze strony Niemców. A tak jedni, jak drudzy, jak trzeci – przecieĝ to tylko „Ariowie” bez najmniejszej domieszki turañskiej. A moĝe teĝ znowu zechcemy sobie przypomnieÊ pieszczoty hajdamacko-karmazyñskie XVII i XVIII (po trosze nawet i XIX) wieku; wiekopomne czyny Jeremich WiĂniowieckich, Bohdanów Chmielnickich, starostów kaniowskich, Gontów, ¿eleěniaków i caïej owej krwi ïaknÈcej zgrai. Zechciejmy nareszcie spojrzeÊ na „braci” Serbów i Buïgarów, tÚpiÈcych siÚ obecnie dla sprawienia pociesznego widowiska Europie „aryjsko-chrzeĂcijañskiej”. Wszystko to byïy róĝne przykïady z zakresu miïoĂci plemiennej w ïonie Ăwiata „aryjsko-sïowiañskiego”. Moĝe teĝ inaczej, tj. istotnie miïoĂnie, przedstawi siÚ owa miïoĂÊ w zakresie religijnym. Niestety, choÊby jedna noc Ăw. Bartïomieja oĂwieca ten obraz równie krwawym Ăwiatïem, jak ïuny i poĝogi wojen miÚdzyplemiennych i miÚdzynarodowych. A wielkie czyny ĂwiÚtej Inkwizycji choÊby w jednej ultra„aryjskiej” i ultrachrzeĂcijañskiej Hiszpanii! A wypÚdzanie bez litoĂci caïych sekt znienawidzonych! A choÊby np. wygnanie „aryjskich” arianów z granic „aryjskiego” pañstwa polskiego. Podobnie rozczulajÈcy obraz miïoĂci wszecharyjskiej przedstawiajÈ nam takĝe stosunki spoïeczne, czyli socjalne, po wszystkie wieki. „AryjskoĂÊ” nie broniïa nigdy niewolników od znÚcania siÚ nad nimi ich panów, czy to owa niewola przedstawiaïa siÚ w postaci zwykïych niewolników Grecji i Rzymu, czy teĝ w postaci do ziemi przykutych chïopów, czy to znowu w postaci robotników zgadzajÈcych siÚ z gïodu na wszelkie warunki dyktowane im przez kapitalistów, czy teĝ 162 Z POWODU JUBILEUSZU PROFESORA DUCHI”SKIEGO jeszcze w postaci caïych zastÚpów niĝszej biurokracji, czy to nareszcie w postaci ofiar temperamentu społecznego, trzymanych gwaïtem w domach nierzÈdu i odprzedawanych z rÈk do rÈk jak za najlepszych czasów. Od podobnej niewoli nigdy nikogo nie broniïo, nie broni i broniÊ nie bÚdzie jak najczystszej krwi pochodzenie „aryjskie”. „Aryjczycy” panowie wieszali sobie dla rozrywki chïopów „aryjczyków”, gwaïcili chïopki „aryjki”, stworzyli ius primae noctis1, prawo wspólne im i patriarchom gorylów czy teĝ jakiejĂ innej odmiany naszych krewnych czwororÚcznych. Bardzo zaĂ wymownÈ ilustracjÈ owej bratniej miïoĂci wszecharyjskiej na tle stosunków socjalnych w ïonie tego samego spoïeczeñstwa byïy rzezie obustronne w czasie Komuny Paryskiej z r. 1871. Nie mówiÚ juĝ o zaciÚtych kïótniach w ïonie jednej i tej samej rodziny, o rodzonych braciach procesujÈcych siÚ do upadïego i o innych tp. zjawiskach, przypominajÈcych widok dwóch psów gryzÈcych siÚ o koĂÊ, a jednakowo wïaĂciwych tak Ăwiatu „turañskiemu”, jako teĝ „aryjskiemu”. WszÚdzie walka, wszÚdzie wzajemne czyhanie na wïasnoĂÊ i skórÚ bliěniego, czyhanie i tÚpienie siÚ, które mÈdroĂÊ Ăredniowieczna ujÚïa w wyraĝeniu homo homini lupus (czïowiek czïowiekowi wilkiem). ZresztÈ w wyraĝeniu tym za wiele mieĂci siÚ zaszczytu dla czïowieka, a wilk zostaje niepotrzebnie oszkalowany. Homo homini homo – oto zupeïnie dokïadne, zgodne z rzeczywistoĂciÈ sformuïowanie owej maksymy. ZwierzÚ o tyle jest wyĝszym od czïowieka, ĝe przy zamachach na inne zwierzÚ chodzi mu jedynie o zaspokojenie gïodu lub innych potrzeb ğzycznych. Wilk zje owcÚ, ale nie bÚdzie jej zmuszaï do zmiany przekonañ, nie bÚdzie jej narzucaï swojej wiary, swojego jÚzyka, nie bÚdzie jej zmuszaï do stania siÚ wilkiem. Jeden samiec zwierzÚ zdusi drugiego w walce o samicÚ, ale nie bÚdzie wymagaï od pokonanego rywala wyznania, ĝe zwyciÚzca ma do tego jakieĂ wyĝsze prawo, ĝe postÈpiï sprawiedliwie. A czïowiek, czy to „Aryjczyk”, czy „Turañczyk”, tÚpi swego „bliěniego” dla ideaïu, dla mrzonek. Tylko miÚdzy luděmi spotykajÈ siÚ kanibale moralni i polityczni, domagajÈcy siÚ np., aĝeby w jednym pañstwie byïa tylko jedna narodowoĂÊ, jedna religia, jeden jÚzyk. 1 Ius primae noctis (ïac.) – prawo pierwszej nocy. Z POWODU JUBILEUSZU PROFESORA DUCHI”SKIEGO 163 Jeĝeli co odróĝnia tu Ăwiat „aryjski” od Ăwiata „turañskiego”, to moĝe wiÚksza obïuda, wiÚksza chÚÊ usprawiedliwienia czynów kanibalskich przepisami osobliwej moralnoĂci politycznej. I wïaĂnie wynalazek dwóch moralnoĂci – jednej prywatnej, a drugiej publicznej – stanowi zaszczytnÈ zdobycz gïównie Ăwiata „aryjskiego”. Przy ocenie ĝycia prywatnego stosujemy wymagania moralnoĂci zwykïej, czy to „przykazania boskie”, czy teĝ wyniki moralnoĂci naukowo-praktycznej. Zapytujemy, czy czïowiek byï uczciwym, czy nie krzywdziï innych ïudzi, czy jego egoizm nie zacieraï w nim popÚdów altruistycznych itd. Tymczasem przy ocenie czynów mÚĝów wystÚpujÈcych na widowniÚ politycznÈ nie zwaĝamy wcale na podobne fraszki; rzadko teĝ który z podobnych mÚĝów nimi siÚ krÚpuje. Nawet najzawziÚtsi moĝnowïadni obroñcy wiary Chrystusowej trzymali siÚ po wszystkie czasy nie ewanielii Chrystusa, ale ewanielii kanibalizmu, którÈ w naszych czasach najotwarciej gïosi „najwiÚkszy mÈĝ stulecia”, nieomylny i wszechmocny ksiÈĝÚ Bismarck von Schönhausen. „Rwij, co moĝesz”, „depcz, co siÚ da”, „niszcz, co ci w drogÚ wïazi”, „siïa przed prawem” – oto przykazania i zasady tej wielkich mÚĝów jedynie obowiÈzujÈcej „moralnoĂci” publicznej i miÚdzynarodowej. Tutaj Bismarck okazuje siÚ najdoskonalszym uczniem Kanta, chociaĝ z pewnoĂciÈ podobnego ucznia ani siÚ spodziewaï, ani teĝ poĝÈdaï znakomity ğlozof królewiecki. „PostÚpuj tak, aĝeby z twego postÚpowania daïo siÚ wyciÈgnÈÊ ogólne prawidïo” – tÚ receptÚ ksiÈĝÚ Bismarck stosuje z doskonaïym skutkiem. Nigdy bowiem chyba nie byïo jeszcze „tylu przedsiÚbiorców” na wielkÈ i maïÈ skalÚ, którzy, speïniajÈc najwiÚksze gwaïty i bezprawia, nie powoïywaliby siÚ otwarcie na przykïad „wielkiego mÚĝa” i ewanieliÈ kanibalizmu nie usprawiedliwialiby swoich „Ămiaïych” i „bohaterskich” czynów. Z powyĝszego aĝ nadto jest widocznym, ĝe p. Duchiñski wybraï siÚ bardzo nie w porÚ z kazaniami na temat miïoĂci wszecharyjskiej w ogóle, a wszechsïowiañskiej w szczególnoĂci. Mógï on sobie oszczÚdziÊ zupeïnie rozmaitych naciÈgañ i przekrÚcañ. Mógï nie poĂwiÚcaÊ prawdy na oïtarzu miïoĂci; mógï nie zaliczaÊ do „Aryjczyków” takich „Turañczyków” oczywistych, jak WÚgrzy i Finowie; mógï nie rozwodziÊ siÚ nad wielkim znaczeniem WÚgrów i Basków dla cywilizacji europejskiej. 164 Z POWODU JUBILEUSZU PROFESORA DUCHI”SKIEGO A jednakĝe wywody p. Duchiñskiego brano na serio w Ăwiecie uczonym Europy Zachodniej. Przecieĝ potrağï on nie tylko „przekonaÊ”, ale nawet sfanatyzowaÊ dla swej „teorii” Henri Martina oraz innych „powaĝnych uczonych” francuskich, niemieckich itd. Dowodzi to tylko, w jak mizernym stanie znajduje siÚ jeszcze metoda nauk historycznych. W tym, co dotychczas powiedziaïem, dotknÈïem z lekka i powierzchownie „teorii” p. Duchiñskiego samej w sobie. Przypatrzmy siÚ teraz jej praktycznym rezultatom, jej wpïywowi na umysïy, na postÚpowanie i na losy rodaków jej twórcy. Od chwili ostatecznego upadku politycznego w koñcu przeszïego wieku, pozbawionym wielu innych organów samodzielnego ĝycia publicznego Polakom pozostawaïa jednakĝe nauka jako jedna z niezaprzeczonych rÚkojmi i děwigni siïy narodowej. Na polu naukowym nikt nie mógï zabroniÊ pracowaÊ, dÈĝyÊ do prawdy i odkryÊ, bez ĝadnych przekrÚcañ, naciÈgañ i tendencji. Wielka wiÚc odpowiedzialnoĂÊ ciÈĝyïa na polskich uczonych, odpowiedzialnoĂÊ jeszcze wiÚksza aniĝeli u innych narodów, cieszÈcych siÚ odrÚbnoĂciÈ pañstwowÈ. Z drugiej strony Polacy znajdujÈ siÚ o tyle w „szczÚĂliwszym” poïoĝeniu niĝ inne narody, ĝe, byle tylko pozbyli siÚ pretensji do niemoĝliwej restauracji tego, co zostaïo straconym, mogÈ byÊ bezstronniejsi, mogÈ wyïÈcznie dÈĝyÊ do prawdy. U innych narodów politykujÈcych stojÈ na czele wielcy mÚĝe uprawiajÈcy na wielkÈ skalÚ kanibalizm polityczny, a zgraja psujÈcych bibuïÚ fagasów uczonych w rodzaju ğlozofa Hartmanna staje na tylnych ïapkach, ogonem krÚci, w oczy wielkim mÚĝom patrzy, podsïuchuje ich, stara siÚ zrozumieÊ kaĝde ich skinienie i „ze stanowiska naukowego” usprawiedliwiÊ wszystkie gwaïty kanibalów. Bismarck powie Macht vor Recht (siïa przed prawem), a z tego usïuĝni uczeni kujÈ nie tylko prawo naukowe walki o byt, ale postulat moralnoĂci, zasadÚ dziaïania. Polacy nie mogÈ mieÊ swoich Bismarcków; nie powinni teĝ mieÊ swoich Hartmannów, nie powinni mieÊ uczonych fagasów piejÈcych chwaïÚ bÈdě to Napoleona III, bÈdě teĝ Bismarcka. Polacy nie mogÈ siÚ bawiÊ w grande nation, wiÚc teĝ i szowinizm polityczny powinien im byÊ obcym. WszÚdzie jest on wstrÚtnym, ale, opierajÈc siÚ na ar- Z POWODU JUBILEUSZU PROFESORA DUCHI”SKIEGO 165 matach i bagnetach, ma przynajmniej realnÈ podstawÚ. Szowinizm, szukajÈcy podstawy jedynie w przeszïoĂci i w chorobliwych utworach wyobraěni, jest tylko gïupi i wstrÚtny. Nie tylko nad rozwiniÚciem podobnego szowinizmu, ale takĝe w ogóle nad zaĂlepieniem Polaków i przewracaniem im w gïowach pracowali – prawdopodobnie nieĂwiadomie – p. Duchiñski i jego zwolennicy naukowi. Juĝ samo narzucenie Dnieprowi i rzeczkom Finlandii roli granic miÚdzy EuropÈ WschodniÈ i ZachodniÈ – podziaï nieusprawiedliwiony ani geograğcznie, ani historycznie – nie mogïo siÚ zbyt przyczyniÊ do rozjaĂnienia umysïów i oczyszczenia pojÚÊ geograğcznych. O ileĝ szkodliwiej dziaïaï na umysïy ów brak wszelkiej krytyki i owa nuta zaciekïoĂci politycznej, przenikajÈca wszystkie utwory p. Duchiñskiego! PamiÚtam doskonale, z jakim to naboĝeñstwem wymawiaïa szkolna mïodzieĝ polska w r. 1861–1863 nazwisko Duchiñskiego, a z jakÈ znowu nienawiĂciÈ i pogardÈ dla pochodzenia „turañskiego” ta sama mïodzieĝ (naturalnie nie wszyscy Polacy uczÈcy siÚ, ale znaczny ich procent) wyrzucaïa z siebie nazwy Bogu ducha winnych Czeremisów, Czuwaszów, Mordwy, Mieszczeriaków, Baszkirów itd., piÚtnujÈc nimi Wielkorusów; w najwyĝszym zaĂ stopniu uniesienia patriotycznego utoĝsamiano Wielkorusów z Mongoïami. O krytyce mowy tu byÊ nie mogïo. Mózgownice karmione nienawiĂciÈ braïy na wiarÚ wszystko, co tylko podsycaïo tÚ nienawiĂÊ; a jakiĝ argument mógï siÚ ostaÊ przed autorytetem Duchiñskiego w owe czasy, kiedy lada artykuï z „Daily News” lub „Journal des Débats”, odzywajÈcy siÚ sympatycznie o Polakach, powtarzano z namaszczeniem, przepisywano, wyuczano siÚ na pamiÚÊ – w owe czasy, kiedy lada wierszydïo, obrzucajÈce bïotem prawdziwych lub mniemanych wrogów Polski, poïykano z chciwoĂciÈ i deklamowano na prawo i na lewo, w owe czasy arlekinady, czasy „przebierania siÚ za Polaków” i bawienia siÚ w ĝoïnierzy, w owe czasy, kiedy kilkunastoletnim malcom oddano rzÈdy, a ci, co zupeïnie prawnie mogli byli staÊ na czele, pochowali siÚ po kÈtach, drĝÈc przed lada smykiem, Ămiaïo im wymyĂlajÈcym! 166 Z POWODU JUBILEUSZU PROFESORA DUCHI”SKIEGO P. Duchiñski naleĝaï do tych ludzi, co w ciÈgu wielu lat pracowali nad ogïupianiem inteligencji polskiej, nad zawracaniem jej gïowy, nad mydleniem jej oczu, nad odwracaniem uwagi od rzeczy niezbÚdnych i istotnych, a zwracaniem jej na mrzonki; skutkiem czego byïo bawienie siÚ w halucynacje polityczne, a nastÚpnie tracenie siï na ĝebraninÚ o „interwencjÚ”, na narzucanie siÚ ze swÈ „aryjskoĂciÈ” dla sformowania krucjaty przeciwko Rosji w celu odbudowania starej Rzeczypospolitej, która dawniej, bÚdÈc obszernÈ i ludnÈ, sama o wïasnych siïach nie potrağïa siÚ utrzymaÊ. Skutkiem tego wszystkiego byïa wreszcie sama w sobie bezcelowa awantura polityczna, majÈca jedynie na celu za pomocÈ „mÚczeñstw” wywoïanie litoĂci w Napoleonach i innych szarlatanach politycznych i sprowadzenie ich wskrzeszajÈcej „interwencji”, i to wszystko kiedy? Wtedy wïaĂnie, kiedy dane byïy wszelkie warunki po temu, aĝeby siÚ swobodnie, wszechstronnie po polsku rozwijaÊ1. PamiÚtam, jak w dzieciñstwie bawiïem siÚ w przerabianie karty Europy, kierujÈc siÚ naturalnie sympatiami i antypatiami narodowymi. Polska, rozumie siÚ, rozciÈgaïa siÚ od morza do morza, ogarniajÈc ujĂcia nie tylko Dniepru, ale nawet i Donu. Za to jej sÈsiadom dostaïy siÚ jakieĂ okrawki, na których zaledwie jako tako wegetowaÊ by mogli. Byïa to sobie niewinna zabawka dziecinna, podobnie jak zamki z kart itp. Êwiczenia. Ale dla ludzi dorosïych podobne bawienie siÚ mrzonkami, podobne fantastyczne przerabianie rzeczywistoĂci – to doprawdy zbyt szkodliwa zabawka. ObïÈkany Don Kichot mógï braÊ swoje przywidzenia za rzeczywistoĂÊ i, wprowadzajÈc je w czyn, porywaÊ siÚ z wïóczniÈ na wiatrak albo z motykÈ na sïoñce. Ale jeĝeli coĂ podobnego robi inteligentna warstwa narodu, to moĝe byÊ objaĂnione tylko jej obïÈkaniem. A nad rozwiniÚciem podtrzymaniem tego obïÈkania pracowaï gorliwie pewien zastÚp ludzi piszÈcych, w ich liczbie p. Duchiñski. PomijajÈc utylitaryzm polityczny, nie moĝna nie zwróciÊ uwagi na szkodliwy wpïyw moralny podobnych „teorii”. Czyĝ moĝe wpïywaÊ uszlachetniajÈco i umoralniajÈco chroniczne zacietrzewienie, Ălepa nienawiĂÊ plemienna, zastÈpienie analizy obelĝywymi sïowy 1 Mowa tu o polityce Aleksandra Wielopolskiego i uzyskiwanych przez niego od cara koncesjach dla Królestwa Polskiego. Z POWODU JUBILEUSZU PROFESORA DUCHI”SKIEGO 167 (carat, Moskwa, Moskale itp.)? Odbicie tego roznamiÚtnienia pod tym samym kÈtem nie dïugo kazaïo na siebie czekaÊ. Przede wszystkim wywoïaïo ono systematycznÈ krucjatÚ kanibalistycznÈ gazet rosyjskich przeciwko Polakom, a nastÚpnie róĝne Ărodki praktyczne, podyktowane gïównie przez nienawiĂÊ. W ten sposób zostaïo rozpoczÚte szczucie Polaków (Polenhetze)1, równie wstrÚtne jak wszelkie tego rodzaju szczucia, Judenhetzen, Deutschenhetzen, Slawenhetzen, itd., ale w skutkach potÚĝne i przynoszÈce gorzkie owoce dla szczutego plemienia. Niemniej szkodliwym pod wzglÚdem moralnym byïo owo przewracajÈce w gïowach powoïywanie siÚ na prawa „aryjskoĂci”, na prawa pochodzenia arystokratycznego Polaków. Jest to wstrÚtny arystokratyzm plemienny, skazujÈcy na barbarzyñstwo jedynie za niĝsze, „niearyjskie”, pochodzenie caïe plemiona i gromady plemion. Podobnie jak, wedïug niektórych dawniejszych antropologów póïnocnoamerykañskich, Murzyni jako tacy powinni byÊ skazani na wieczne niewolnictwo, tak samo, wedïug p. D-go, róĝne pochodzenie, „aryjskie” lub „turañskie”, wznosi miÚdzy Indami Europy Zachodniej i Wschodniej niczym nieprzeïamanÈ przegrodÚ. Przy tej sposobnoĂci popeïnia p. D. maïÈ niekonsekwencjÚ. RozwodzÈc siÚ bowiem nad wielkim znaczeniem Madziarów i Basków dla cywilizacji aryjsko-europejskiej, zalicza tym samym tak jednych, jak drugich do wybranego plemienia „Ariów”. Ze stanowiska p. D-go byïo to bardzo zrozumiaïe. Jakĝeĝ bowiem inaczej moĝna byïo utrzymaÊ nienaruszonym przysïowie Polak Węgier – dwa bratanki itd.? A prócz tego szlachta wÚgierska, dziĂ w Austrii rej wodzÈca, miaïa zawsze niepoĂlednie znaczenie w monarchii Habsburgów, której udziaï w koncercie arioeuropejskim, majÈcym wskrzeszaÊ PolskÚ, wydawaï siÚ p. D-mu nieuniknionym. Co siÚ zaĂ tyczy Basków, to przypisano im wielkie zasïugi dla cywilizacji europejskiej i zaliczono ich do wielkiej rodziny aryjskiej chyba jedynie dla przyzwoitoĂci i dla okrÈgïoĂci. Tymczasem naleĝaïo byÊ wïaĂciwie konsekwentnym i wszystkich nie-„Ariów”, a wiÚc WÚgrów, Finów, Basków, wyrzuciÊ z Europy Zachodniej za Dniepr i rzeczki Finlandii. 1 Polenhetze (niem.) – nagonka na Polaków; dalej: nagonka na ¿ydów, na Niemców, na Sïowian. 168 Z POWODU JUBILEUSZU PROFESORA DUCHI”SKIEGO PowoïujÈc siÚ w literaturze i na dworach europejskich na swojÈ „aryjskoĂÊ” dajÈcÈ sama z siebie prawo do niezawisïoĂci politycznej, Polacy tej kategorii robili wraĝenie ĝebraków-panów albo teĝ pasoĝytniczej mïodzieĝy zïotej, eo ipso roszczÈcej sobie prawo do zajmowania pierwszorzÚdnych stanowisk. Poza tym zapominano o „prawach” ludzkich, zapominano, ĝe kaĝdy czïowiek, czy to „aryjczyk”, czy „turañczyk”, ma prawo wymagaÊ, aĝeby szanowano jego jÚzyk, jego zwyczaje, jego przekonania, jego religiÚ (w najobszerniejszym znaczeniu tego wyrazu), aĝeby siÚ nie wdzierano do jego spraw rodzinnych, ĝeby nie kazano mu umieraÊ z gïodu, aĝeby, na odwrót, nie zakazywano mu oddychaÊ, ruszaÊ siÚ swobodnie, mówiÊ i pisaÊ jÚzykiem ojczystym. Zapominano o najpierwszej zasadzie pedagogicznej, ĝe kaĝde, czy to „aryjskie”, czy „turañskie” dziecko ma prawo do tego, aĝeby mu nie baïamucono gïowy i aĝeby je przede wszystkim uczono we wïasnym jego jÚzyku. Powoïywano siÚ ciÈgle na prawa szlacheckie do panowania w granicach 1772 r., w owych granicach, których prywata i jurgieltnictwo w swoim czasie obroniÊ nie mogïy, a lekcewaĝono sobie prawa ludzkie, które moĝna gwaïciÊ bezkarnie, ale których ĝaden umysï niespodlony zaprzeczyÊ nie jest w stanie. Szkodliwe skutki praktyczno-polityczne halucynacji politycznych trwajÈ dotychczas i dïugo jeszcze trwaÊ bÚdÈ. RozpoczÚïy siÚ one od stïumienia awantury politycznej i od przeĂladowania plemienia polskiego jedynie tylko za jego polskoĂÊ. Wtedy to inaugurowany zostaï nowy period… mimowolnego „koczownictwa” Polaków. CzÚĂÊ ich musiaïa wbrew woli przyjÈÊ udziaï w zaludnianiu obszarów „turañskich”, het daleko za Dnieprem i DěwinÈ. Inni schronili siÚ na zachód pod skrzydïa opiekuñczej Europy. Inni, nawet nienapiÚtnowani ĝadnym grzechem osobistym, jedynie dla swego grzechu pierworodnego muszÈ szukaÊ chleba po wszystkich obcych kÈtach, bo go u siebie, na wïasnej ziemi znaleěÊ nie mogÈ. Jeszcze w roku bieĝÈcym rozpoczÚto nowÈ seriÚ mimowolnego „koczownictwa” Polaków, z ïaski wszechmogÈcego Bismarcka1. Wszystkich tych koczownictw nie byïo1 Mowa o tzw. rugach pruskich, tj. o usuwaniu z terenów pañstwa pruskiego Polaków, którzy przybyli tam z innych zaborów, poszukujÈc pracy, co miaïo miejsce w 1885 r. i objÚïo ok. 26 tys. osób. Z POWODU JUBILEUSZU PROFESORA DUCHI”SKIEGO 169 by, gdyby nie rozmaite w gïowach zawracajÈce „teorie”, wychodzÈce od lat kilkudziesiÚciu wïaĂnie z obozu owych zachodnioeuropejskich koczowników polskich. Z dala od ziemi ojczystej, nie pojmowali jej potrzeb, bawiÈc siÚ tylko w przeprowadzanie swych mrzonek i wiele szkody wyrzÈdzajÈc krajowi. Do tego obozu naleĝaï takĝe p. Duchiñski. I jego rÚka pracowaïa nad spychaniem kraju w coraz wiÚkszÈ przepaĂÊ. ¿e jednak pracowaïa nieĂwiadomie i w najlepszej wierze, wiÚc nikt teĝ jej za to nic potÚpia. ZaĂlepienie patriotyczne oraz najczystsza bezinteresownoĂÊ zupeïnie wykupujÈ, ze stanowiska odpowiedzialnoĂci moralnej, wszystkie bïÚdy emigrantów. Ale uwolnienie od odpowiedzialnoĂci moralnej i skïadanie hoïdów w imieniu narodu – to jeszcze dwie rzeczy zupeïnie róĝne. P. Duchiñskiego osobiĂcie usprawiedliwia jeszcze ta okolicznoĂÊ, ĝe „teorie” podobne do jego teorii byïy i sÈ gïoszone uroczyĂcie w „Europie Wschodniej” i cieszÈ siÚ tam uznaniem niektórych uczonych, profesorów itp. SÈ to „teorie” wynalazców szóstej czÚĂci Ăwiata – Rosji, zaliczanych zwykle, choÊ niezbyt chyba sïusznie, do tak zwanych „sïawianoğlów”, bo z tego, co piszÈ, wyglÈdajÈcych nieraz raczej na sïawianoĝerców. Naleĝy tylko przesunÈÊ cokolwiek granice ze wschodu na zachód oraz zrobiÊ maïe odmiany w nomenklaturze etnograğczno-geograğcznej, a w uczonych wywodach tej „szkoïy” „panslawistycznej” ïatwo bÚdzie odkryÊ zmodyğkowanÈ „teoriÚ” p. Duchiñskiego. Obie „szkoïy”, tak Duchiñszczycy, jako teĝ owa grupa „sïawianoğlów”, dajÈ nowy podziaï Ăwiata. Tylko duchiñszczycy ograniczajÈ siÚ skromniejszÈ nomenklaturÈ, rozróĝniajÈc jedynie EuropÚ ZachodniÈ i WschodniÈ i robiÈc Dniepr, DěwinÚ i „rzeczki Finlandii” liniami granicznymi miÚdzy tymi dwiema poïowami naszej czÚĂci Ăwiata. Owi zaĂ „sïawianoğle” sïawianoĝerczy nie sÈ wcale tak skromni. OdkrywajÈ oni bowiem caïÈ szóstÈ czÚĂÊ Ăwiata, a mianowicie RosjÚ, w przeciwstawieniu do Europy i Azji. GranicÚ zachodniÈ tej nowej czÚĂci Ăwiata ma stanowiÊ linia, poprowadzona od Gdañska do Triestu. Co leĝy na wschód od tej linii, a nie zostaïo jeszcze politycznie wcielone do Rosji, to tylko czasowo znajduje siÚ w rÚku zgniïej Euro- 170 Z POWODU JUBILEUSZU PROFESORA DUCHI”SKIEGO py, z czasem zaĂ musi, chcÈc nie chcÈc, naleĝeÊ do owej szóstej czÚĂci Ăwiata. „Teoria” p. Duchiñskiego zostaïa opartÈ na wspomnieniach przeszïoĂci, na mrzonkach fantastycznych i na przeĂwiadczeniu o wysokim posïannictwie cywilizacyjnym Polaków. Wynalazcy szóstej czÚĂci Ăwiata opierajÈ takĝe swojÈ „teoriÚ” na utworach fantazji, jak równieĝ na przeĂwiadczeniu o wysokim posïannictwie cywilizacyjnym Sïowian w ogóle, a Rosji w szczególnoĂci, oraz na bucie wielkopañskiej osobników czujÈcych za plecami siïÚ pañstwowÈ, armaty i bagnety; a na takim tle nawet najwiÚkszy nonsens daleko powaĝniej wyglÈda. Tymczasem za plecami p. Duchiñskiego staïa tylko garstka zapaleñców i ĝebraków politycznych. Toteĝ jego „teoria” sprawia daleko mizerniejsze wraĝenie. Na Greków, Albañczyków, Rumunów, Finów, WÚgrów (Madziarów) itd. oba obozy sÈ jednakowo ïaskawe: jedni robiÈ z nich „zachodnioeuropejczyków”, drudzy „Sïowian” (przynajmniej Sïowian politycznych, jeĝeli nie etnograğcznych). Duchiñszczycy, przyjmujÈc daleko szerszÈ rodzinÚ ludów, a mianowicie rodzinÚ „aryjsko-europejskÈ”, nie majÈ z Grekami, Albañczykami i Rumunami ĝadnego ambarasu; przecieĝ te ludy i z jÚzyka naleĝÈ do rodziny ario-europejskiej. Pozostaje wiÚc tylko wtïoczyÊ w formy „aryjskoĂci” WÚgrów i Finów. „Sïowianoğle” wzmiankowanej „szkoïy”, opierajÈc siÚ na wyïÈcznoĂci sïowiañskiej, majÈ cokolwiek wiÚcej kïopotu; starajÈ siÚ wiÚc przekonaÊ ludy niesïowiañskie mieszkajÈce na wschód od linii Gdañsk–Triest, ĝe byÊ Sïowianinem to bardzo wielki zaszczyt. Tylko o Niemcach tutaj osiedlonych jakoĂ niewiele wspominajÈ. „Resztki” Niemców osiadïych na wschód od linii Gdañsk–Triest zostanÈ zapewne wysïane do Kamerunu, aĝeby nie psuÊ ogólnej harmonii sïowiañskiej. „Sïawianoğle” tej kategorii, coraz to liczniejszej, uznajÈ w szóstej czÚĂci Ăwiata tylko jednÈ jedynÈ narodowoĂÊ (Ì¿ÕÇÍÌ¿ÊÛÌÍÐÑÛ), zgadzajÈc siÚ wspaniaïomyĂlnie tylko na istnienie róĝnych odrÚbnoĂci plemiennych (Ì¿ÏÍÃÌÍÐÑÄÈ) – i to wïaĂnie ma stanowiÊ osobliwoĂÊ szóstej czÚĂci Ăwiata. Tak to bÚdzie kiedyĂ, a mianowicie, kiedy na jawie zobaczą wnuki to, co się ojcom śniło. Tymczasem naleĝy twierdziÊ, ĝe w jednym pañstwie jest moĝliwÈ i dopuszczalnÈ tylko jedna Z POWODU JUBILEUSZU PROFESORA DUCHI”SKIEGO 171 narodowoĂÊ, a wiÚc w Austrii – narodowoĂÊ austriacka, w Turcji turecka, w Belgii belgijska, w Szwajcarii szwajcarska, w Ameryce Póïnocnej amerykañska, w Serbii serbska, w Czarnogórzu czarnogórska itd. Jest to istotnie stanowisko nieposzlakowanie prawomyĂlne i zgodne z istniejÈcymi urzÈdzeniami. Tylko przy tej sposobnoĂci panowie ci znajdujÈ siÚ w maleñkiej sprzecznoĂci z samymi sobÈ. PrzyjmujÈc bowiem za granicÚ zachodniÈ narodowoĂci sïowiañsko-ruskiej liniÚ od Gdañska do Triestu, nie mogÈ chyba z tym pogodziÊ nietykalnoĂci Austrii z narodowoĂciÈ austriackÈ, Turcji z narodowoĂciÈ tureckÈ, Rumunii z narodowoĂciÈ rumuñskÈ, Grecji z narodowoĂciÈ greckÈ, Serbii z narodowoĂciÈ serbskÈ itd. Ale bo teĝ w umysïach, zamierzajÈcych wprowadzaÊ na obcym gruncie austriackim prawo 19 lutego (2 marca) 1864 r. (ukaz Aleksandra II o uwïaszczeniu wïoĂcian w Królestwie Polakiem)1, sprzecznoĂci tego rodzaju muszÈ siÚ godziÊ z wielkÈ ïatwoĂciÈ. P. Duchiñski jest o tyle ïaskawszy, ĝe w swojej Europie Zachodniej uznaje róĝne narodowoĂci. Tylko na wschodnim krañcu tej Europy Zachodniej ma istnieÊ jedna nierozdzielna narodowoĂÊ polityczna, tj. narodowoĂÊ polska, obejmujÈca w sobie PolskÚ, LitwÚ i RuĂ – stosownie do dziedzicznej recepty. Róĝnica wiÚc dwóch teorii polega na tym, ĝe „sïowianoğle” wzmiankowanej grupy opierajÈ siÚ na obecnych urzÈdzeniach polityczno-administracyjnych oraz na coraz hardziej rosnÈcym apetycie aneksyjnym, czyli zaborczym, p. Duchiñski zaĂ na przeszïoĂci fantastycznej i na przyszïoĂci jeszcze fantastyczniejszej. P. Duchiñski stoi o tyle wyĝej, ĝe u niego ludy europejskie nie wyprawiajÈ szprynców2 horyzontalnych i wertykalnych, gdy tymczasem podobne Êwiczenia ekwilibrystyczne miewajÈ miejsce w dzieïach wychodzÈcych z obozu wynalazców szóstej czÚĂci Ăwiata3. Zob. „­ÀÙ ÇÐÑÍÏÇÖÄÐÉÍËÙ ÇÆÒÖÄÌ’Ç ÂÏÄÉÍ-ÐÊ¿ÁÞÌÐÉ¿ÂÍ Ë’Ï¿ ÁÙ ¤ÁÏÍÎ?. §ÆÐÊqÃÍÁ¿Ì’Ä ¡Ê¿ÃÇ˒Ͽ ª¿Ë¿ÌÐÉ¿ÂÍ, °.-®ÄÑÏÀÒÏÂÙ 1871”, str. 41 [przyp. BdC]. 2 Szprynce – podskoki 3 Aĝeby mnie nie posÈdzano o przesadÚ albo moĝe nawet o faïszywe Ăwiadectwo przeciwko bliěniemu swemu, przytaczam dosïownie odnoĂne miejsca z jednego z obszernych dzieï wzmiankowanego wyĝej obozu, a mianowicie z rozprawy doktorskiej „­ÀÙ ÇÐÑÍÏÇÖÄÐÉÍËÙ ÇÆÒÖÄÌ’Ç 1 172 Z POWODU JUBILEUSZU PROFESORA DUCHI”SKIEGO Tak jedni, jak drudzy byli szkodliwi swojemu spoïeczeñstwu. Ale odpowiedzialnoĂÊ Duchiñskiego i jego zwolenników – gdyby postÚpowali Ăwiadomie – byïaby daleko wiÚkszÈ; szkodzili oni bowiem swojemu spoïeczeñstwu nie tylko umysïowo i moralnie, ale takĝe pod wzglÚdem praktyczno-politycznym. „Sïowianoğle” zaĂ sïowianoĝerczy psuli swoje spoïeczeñstwo tylko umysïowo i moralnie, pracujÈc ÂÏÄÉÍ-ÐÊ¿ÁÞÌÐÉ¿ÂÍ Ë’Ï¿ ÁÙ ¤ÁÏÍÎe. §ÆÐÊeÃÍÁ¿Ì’Ä ¡Ê¿ÃÇ˒Ͽ ª¿Ë¿ÌÐÉ¿ÂÍ. °.-®ÄÑÏÀÒÏÂÙ 1871”, (str. IV i 316). Otóĝ na str. 9 czytamy: „°Ù ÑeÔÙ ÎÍÏÙ ÁÐe ÁÄÏÑÇÉ¿ÊÛÌÚÞ Ç ÂÍÏÇÆÍÌÑ¿ÊÛÌÚÞ ÐÑÍÊÉÌÍÁÄÌ’Þ ÁÌÒÑÏÇ ¯ÍË¿ÌÍ-¢ÄÏË¿ÌÐÉ¿ÂÍ Ë’Ï¿ ÁÐÄÂÿ ÀÚÁ¿ÊÇ ÁÍÈÌ¿ËÇ ÁÌÒÑÏÄÌÌÇËÇ, ËÄÅÃÍ-ÒÐÍÀÌÚËÇ, Ç, ÍÐÊ¿ÀÊÞÞ ¤ÁÏÍÎÒ, ÀÚÊÇ ÎÍÊÄÆÌÚ ¯ÍÐÐ’Ç Ç ÁÍÍÀØÄ Ë’ÏÒ ¢ÏÄÉÍ-°Ê¿ÁÞÌÐÉÍËÒ”. Na str. 15: „ÁÙ ÎÏÍÃÍÊÅÄÌ’Ä ÁÐÄÈ ÐÏÄÃÌÄÈ Ç ÌÍÁÍÈ ÇÐÑÍÏ’Ç ÔÏÇÐђ¿ÌÐÉÍ-ŸÏ’ÈÐÉ¿ÂÍ ÖÄÊÍÁeÖÄÐÑÁ¿ ÁÆ¿ÇËÌÚÞ ÍÑÌÍ×ÄÌ’Þ ¢ÏÄÉÍ-°Ê¿ÁÞÌÐÉÍÈ Ç ¯ÍË¿ÌÍ-¢ÄÏË¿ÌÐÉÍÈ ÇÔÙ ÎÍÊÍÁÇÌÙ, Æ¿ÎÄÖ¿ÑÊeÌÚ ÂÍÏ¿ÆÃÍ ÀÍÊeÄ ÁÐÄ˒ÏÌÍÇÐÑÍÏÇÖÄÐÉÇËÙ Ô¿Ï¿ÉÑÄÏÍËÙ, ÖeËÙ ÁÐe Ì¿ÏÍÃÌÚÞ ÃÁÇÅÄÌ’Þ Ç ÐÑÍÊÉÌÍÁÄ̒Þ, ÐÍÁÄÏ׿ÁגÞÐÞ É¿ÉÙ ÁÙ ÎÏÄÃeÊ¿ÔÙ ¯ÍË¿ÌÍ-¢ÄÏË¿ÌÐÉ¿ÂÍ, Ñ¿ÉÙ Ç ÁÙ ÎÏÄÃeÊ¿ÔÙ ¢ÏÄÉÍ-°Ê¿ÁÞÌÐÉ¿ÂÍ Ë’Ï¿, Ç ÁÙ ÂÍÏÇÆÍÌÑ¿ÊÛÌÍËÙ, Ç ÁÙ ÁÄÏÑÇÉ¿ÊÛÌÍËÙ Ì¿ÎÏ¿ÊÄÌ’Ç”. Na str. 29–30: „¬¿ÏÍÃÌÚÞ ÃÁÇÅÄÌ’Þ Ç ÐÑÍÊÉÌÍÁÄÌ’Þ ÁÙ ÐÏÄÃe ¯ÍË¿ÌÍ¢ÄÏË¿ÌÐÉ¿ÂÍ Ë’Ï¿, É¿ÉÙ ÁÙ ÁÄÏÑÇÉ¿ÊÛÌÍËÙ, Ñ¿ÉÙ Ç ÁÙ ÂÍÏÇÆÍÌÑ¿ÊÛÌÍËÙ Ì¿ÎÏ¿ÁÊÄ̒Ç, ÌÄ ÍÑÊÇÖ¿ÝÑÐÞ ÂÊÒÀÇÌÍÝ Ç ÐÇÊÍÝ ÑÍÈ ÁÆ¿ÇËÌÍÈ ÎÊÄËÄÌÌÍÈ ÁÏ¿ÅÃÚ, Ñ¿ÉÇËÙ ÍÅÄÐÑÍÖÄ̒ÄËÙ ÑÍÈ ÑÚÐÞÖÄÊeÑÌÄÈ ÐÊÇ×ÉÍËÙ ÀÍÏÛÀÚ, ÉÍÑÍÏ¿Þ, ÎÍ ÐÁÍÄËÒ ÁÌÒÑÏÄÌÌÄËÒ ÇÐÑÍÏÇÖÄÐÉÍËÒ ÆÌ¿ÖÄÌ’Ý Ç ÎÍ ÐÁÍÇËÙ ÏÄÆÒÊÛÑ¿Ñ¿ËÙ, ÁÍ ÐÑÍÊÛÉÍ ÅÄ Á¿ÅÌeÄ ÁÐÞÉÍÈ ÁÌÒÑÏÄÌÌÄÈ ÀÍÏÛÀÚ, ÎÏÍÇÐÔÍÃÇÁ×ÄÈ ÁÙ ÂÏ¿ÌÇÕ¿ÔÙ ¯ÍË¿ÌÍ-¢ÄÏË¿ÌÐÉ¿ÂÍ Æ¿Î¿Ã¿, ÁÍ ÐÉÍÊÛÉÍ ÐÍÁÏÄËÄÌÌÚÈ ÁÍÐÑÍÖÌÚÈ ÁÍÎÏÍÐÙ ÎÏÄÁÚ׿ÄÑÙ ÐÁÍÇËÙ ÆÌ¿ÖÄ̒ÄËÙ ÁÐe ÃÏÒ’Ä, ÖÇÐÑÍ-ƿοÃÌÚÄ ÎÍÊÇÑÇÖÄÐÉ’Ä ÁÍÎÏÍÐÚ.”. Na str. 30: „¬Ä Ñ¿ÉÍÁÙ Ñ¿ÉÅÄ ÁÙ ÇÃÄe Ç ÁÙ ÏÄÆÒÊÛÑ¿Ñ¿ÔÙ ÑÍÑÙ ÁÌÒÑÏÄÌÌ’È ¿ÌÑ¿ÂÍÌÇÆËÙ, ÉÍÑÍÏÚÈ Ï¿ÐÉÏÚÁ¿ÄÑÐÞ ÁÙ Ì¿ÏÍÃÌÚÔÙ ÃÁÇÅÄ̒ÞÔÙ Ç ÐÑÍÊÉÌÍÁÄ̒ÞÔÙ, ÁÄÏÑÇÉ¿ÊÛÌÚÔÙ Ç ÂÍÏÇÆÍÌÑ¿ÊÛÌÚÔÙ, ÎÏÍÇÐÔÍÃÞØÇÔÙ ÁÙ ÑÍÅÄ ÁÏÄËÞ ÁÙ ÎÏÄÃeÊ¿Ô٠˒Ͽ ¢ÏÄÉÍ-°Ê¿ÁÞÌÐÉ¿ÂÍ, Ñ.Ä. ÁÙ ÀÍÏÛÀe Ç ÁÍÈÌ¿ÔÙ ÝÅÌÚÔÙ °Ê¿ÁÞÌÙ ÐÙ ¢ÏÄÉ¿ËÇ, ŸÊÀ¿ÌÕ¿ËÇ, ²ÂÏ’Ç ÐÙ ®ÍÊÞÉ¿ËÇ Ç ¯ÒÐÐÉÇËÇ, ¶ÄÔÍÁÙ Ç ®ÍÊÞÉÍÁÙ ÇÊÇ ÍÊ¿ÏÙ Ç °ÄÏÀÍÁÙ, °ÄÏÀÍÁÙ Ç ´ÍÏÁ¿ÑÍÁÙ, ²ÂÏ’Ç Ç ¶ÄԒÇ, ÐeÁÄÏÍÁÍÐÑÍÖÌÍÈ Ç ÝÂÍƿοÃÌÍÈ ¯ÒÐÇ Ç ªÇÑÁÚ, «ÍÐÉÁÚ, ¯ÍÐÐ’Ç Ç ®ÍÊÛ×Ç” [przyp. BdeC]. Z POWODU JUBILEUSZU PROFESORA DUCHI”SKIEGO 173 nad ogïupianiem czytajÈcego ludku i rozwijajÈc w nim dzikie instynkta, instynkta nienawiĂci i kanibalizmu politycznego. W kaĝdym razie po porównaniu z „teoriÈ” szóstej czÚĂci Ăwiata blednie niepospolicie dziwactwo i szowinizm „teorii” p. Duchiñskiego. ByÊ nawet moĝe, iĝ w zakresie nauk etnograğcznych tylko takie „teorie” wyrabiaïy rozgïos w Ăwiecie swoim twórcom, a przez nich narodom, które ich wydaïy. Czy wiÚc czasem p. Duchiñski nie wsïawiï imienia polskiego miÚdzy narodami? Jeĝeli zaĂ wsïawiï, to naleĝy mu siÚ wdziÚcznoĂÊ, a jako znak widzialny niewidzialnej wdziÚcznoĂci – jubileusz. Tak, istotnie, wsïawiaï on jakiĂ czas imiÚ polskie, ale teĝ je zarazem oĂmieszaï i kompromitowaï – naturalnie w oczach ludzi trzeěwo i krytycznie na rzeczy patrzÈcych. Moĝna by jednak zapytaÊ, dlaczego by w czasach, w których lada zrÚczny skoczek albo teĝ jaki mÈĝ z gardïem rzemiennym, czarujÈcym goĂci teatralnych, wyrasta na bohatera narodowego, dlaczego by w podobnych czasach nie wyprawiÊ owacji publicznej mÚĝowi, który rozsïawiaï imiÚ swego narodu pracÈ na polu nauki? Zapewne na pozór nie ma nic przeciw temu do powiedzenia. Ale czyny tenora sÈ nieszkodliwe dla bytu narodowego; gïupieje od nich wprawdzie ludek boĝy, lecz na krótko, a psuje sobie co najwiÚcej gardïa wykrzykujÈce „brawo”, otïuka sobie rÚce klaszczÈce i wypróĝnia kieszenie. Do awantur politycznych zapaï tenorowy nie poprowadzi. Tymczasem wpïyw takich „teorii”, jak „teoria” p. Duchiñskiego, jest wprost i to na dïugo szkodliwy. Jak juĝ wyĝej widzieliĂmy, p. Duchiñski uĝyï swej wielkiej uczonoĂci na zïe, na skrzywienie prawdy i na zaĂlepianie umysïów swoich ziomków. Z drugiej atoli strony widzieliĂmy takĝe, ĝe, znajdujÈc siÚ w stanie chronicznego afektu, opanowany przewaĝnie przez szowinizm narodowy i nienawiĂÊ plemiennÈ, p. Duchiñski nie daï z pewnoĂciÈ dowodu zïej woli i nie moĝe byÊ za swÈ „teoriÚ” potÚpiany. Jubileusz narodowy p. Duchiñskiego byïby po prostu jubileuszem chronicznego obïÚdu patriotycznego. Dorpat, listopad 1885 r. [Nakïadem autora. Kraków 1886] AUTONOMIA POLSKI Odczyt wygłoszony w sali Muzeum Techniczno-Przemysłowego w Krakowie 9 lipca 1906 roku DziÚki Japoñczykom czasy siÚ ogromnie zmieniïy1. DziĂ mówimy Ămiaïo o zupeïnym równouprawnieniu, ĝÈdamy autonomii. A jeszcze nie tak dawno wszechwïadny cenzor wykreĂlaï starannie wszelkÈ wzmiankÚ o równouprawnieniu, o jakiejĂ zaĂ autonomii nawet marzyÊ siÚ nie oĂmielano. Szczytem marzeñ byïo uzyskanie pewnych drobnych ulg, w rodzaju wykïadania po polsku nauki religii i jÚzyka polskiego. DziĂ ĝÈdamy i domagamy siÚ, a dawniej musieliĂmy siÚ zadawalniaÊ ĝebraninÈ i wycieraniem kÈtów w przedpokojach ministrów i innych dostojników. Ze wszech stron sypiÈ siÚ potÚpienia na byïÈ „ugodÚ” i byïych „ugodowców”. Jest to wielka niesprawiedliwoĂÊ. DziĂ, kiedy nawet zajÈce buñczuczÈ siÚ i pozujÈ na bohaterów, ïatwo jest traktowaÊ pogardliwie usiïowania „ugodowców”. Jeĝeli jednak przeniesiemy siÚ w niezbyt odlegïe czasy, kiedy Ămiaïo moĝna byïo wystÚpowaÊ tylko w charakterze nielegalnego spiskowca, a wszelka jawna dziaïalnoĂÊ obywatelska byïa niemoĝebnÈ, musimy wyraziÊ uznanie dla tych ludzi, co naraĝali siÚ na upokorzenia i poniĝenie godnoĂci osobistej, byle tylko wytargowaÊ coĂ dla swego spoïeczeñstwa. ZresztÈ ĝebraninÚ i nadskakiwanie ministrom uprawiali nie sami tylko „ugodowcy”. MetodÚ tÚ przejÚli od nich ci, co na nich teraz moĝe najgïoĂniejsze gromy rzucajÈ. Na poczÈtku listopada roku zeszïego, a wiÚc wtedy, kiedy „ugodowcy” przestali juĝ stanowczo wchodziÊ w jakiekolwiek ukïady z rzÈdem rosyjskim, zjawiï siÚ w Petersburgu doĂÊ liczny zastÚp przewódców jednej z najwpïywowszych partii polskich, aĝeby, opierajÈc siÚ na zasiÚgniÚtych informacjach, wytargowaÊ u hr. Wittego „auto1 Mowa o skutkach, zwïaszcza dla sytuacji wewnÚtrznej Rosji, przegranej przez niÈ wojny z JaponiÈ. AUTONOMIA POLSKI 175 nomiÚ Polski”. Niestety, panów tych zaskoczyïo w Petersburgu ogïoszenie stanu wojennego w Królestwie Polskim. Pod wraĝeniem tego krzyczÈcego bezprawia rzÈdu rosyjskiego zdecydowano nieznacznÈ wiÚkszoĂciÈ gïosów zaniechaÊ rokowañ z rzÈdem rosyjskim i wyjechano z Petersburga. Pozostaï tam jednak jeden z gïównych leaderów owej partii, a ten na wïasnÈ rÚkÚ postanowiï próbowaÊ szczÚĂcia. Wyjednaï on sobie audiencjÚ u Wittego i po doĂÊ dïugim wstÚpie oĂwiadczyï mu, ĝe w razie jeĝeli rzÈd obdarzy Królestwo Polskie autonomiÈ i nada jÚzykowi polskiemu naleĝne mu prawa, partia wraz z innymi ĝywioïami konserwatywnymi obowiÈzuje siÚ stïumiÊ rewolucjÚ w Polsce. Propozycja ta nadzwyczaj siÚ podobaïa p. Wittemu. OĂwiadczyï on, ĝe tak rozumne traktowanie sprawy zasïuguje na uznanie, ĝe ukïad ten zostaje przezeñ zaakceptowany, ale ĝe to prywatne oĂwiadczenie leadera musi byÊ poparte przez grono ludzi z nim jednomyĂlnych, którzy gremialnie, w towarzystwie hr. Wittego, zïoĝÈ podobne oĂwiadczenie samemu cesarzowi. Warunek ten nawet naszemu wielkiemu politykowi wydaï siÚ za ostrym, a tak szczÚĂliwie rozpoczÚte ukïady speïzïy na niczym. A propozycja ta wyszïa nie od „ugodowców” i wyszïa juĝ po ogïoszeniu manifestu 17/30 paědziernika r. 19051 i zainaugurowaniu przezeñ krwawej „konstytucji” rosyjskiej. SÈdzÚ, ĝe juĝ po 9/22 stycznia r. 19052 wszelkie konszachty z dotychczasowym rzÈdem rosyjskim byïyby rzeczÈ szpetnÈ i hañbiÈcÈ. DziĂ moĝna siÚ porozumiewaÊ wyïÈcznie tylko z DumÈ jako z parlamentem rosyjskim, jako z jedynym ciaïem prawodawczym i rozstrzygajÈcym. Ale jeĝeli wszelkie umowy w „sprawie polskiej” sprowadzamy do porozumiewania siÚ z parlamentem rosyjskim, musimy siÚ przede wszystkim zapytaÊ: Kto z kim siÚ tu umawia? W manifeĂcie tym, wydanym w sytuacji rewolucyjnych wystÈpieñ w Rosji, Mikoïaj II zapowiadaï obdarzenie spoïeczeñstwa niewzruszonymi swobodami obywatelskimi oraz zwoïanie Dumy, która miaïaby kompetencje ustawodawcze. 2 Mowa o petersburskiej „krwawej niedzieli”. 1 176 AUTONOMIA POLSKI Czy jakaĂ niby zwierzchnoĂÊ w osobie przedstawicieli panujÈcego narodu rosyjskiego ze swoimi podwïadnymi w osobie przedstawicieli poddanego narodu polskiego? Wcale nie. UkïadajÈ siÚ i umawiajÈ siÚ równi z równymi, wszyscy jednakowo zainteresowani w utrzymaniu caïoĂci pañstwowej i w uspokojeniu wzburzonego morza spoïecznego. Autonomia Polski nie moĝe byÊ przez nikogo narzuconÈ bez zgody przedstawicieli tego kraju. Nadanie autonomii Królestwu Polskiemu nie jest wcale ïaskÈ, nie jest jakimĂ datkiem, ale jest wynikiem istotnej potrzeby caïego pañstwa i wieloplemiennego spoïeczeñstwa. Ale przy umawianiu siÚ i przy ukïadaniu warunków autonomii niezbÚdnÈ jest rzeczÈ, aĝeby obie strony umawiajÈce siÚ przemawiaïy wspólnym jÚzykiem. Mam tu na myĂli nie „wspólny jÚzyk” w Ăcisïym znaczeniu tego wyrazu, ale tylko wspólny poglÈd zasadniczy i jednakowy punkt wyjĂcia. Dotychczas obie strony umawiajÈce siÚ przemawiajÈ róĝnymi jÚzykami, a objaĂnia siÚ to róĝnÈ genezÈ, róĝnym sposobem powstania tych stron umawiajÈcych siÚ. Aĝeby to zrozumieÊ, dosyÊ jest sobie uprzytomniÊ historiÚ wyborów z jednej strony w Rosji centralnej, z drugiej zaĂ strony w Królestwie Polskim. W Rosji przy wyborach otrzymaïa przewagÚ Partia Konstytucyjno-Demokratyczna, czyli Partia WolnoĂci Ludu (KD), w Polsce zaĂ wyszïa z urn wyborczych partia narodowo-demokratyczna (ND). Ten róĝny wynik objaĂnia siÚ warunkami miejscowymi. Przede wszystkim mamy róĝne przesyïki (premisy) historyczne w obu tych czÚĂciach pañstwa. Wprawdzie w caïym pañstwie panowaïy samowola, ucisk i bezprawie, ale rdzenna Rosja wolnÈ byïa od ucisku narodowego. Przeciwnie, narodowoĂÊ wielkoruska byïa szczególnie uprzywilejowanÈ, a przedstawicieli inteligencji rosyjskiej i w ogóle narodu rosyjskiego lub teĝ osób podszywajÈcych siÚ pod rosyjskoĂÊ uĝywano za narzÚdzia do bezwzglÚdnej zbrodniczej rusyğkacji. Gdzie przestÚpstwem byïo przemówienie w jÚzyku ojczystym, gdzie mïodzieĝ uwalniano ze szkóï za czytywanie ksiÈĝek polskich albo teĝ za korespondowanie z rodzicami we wïasnym jÚzyku, tam oczywiĂcie musiaïo siÚ rozwinÈÊ przeczulenie narodowe, musiaï siÚ AUTONOMIA POLSKI 177 rozróĂÊ bujnie chwast szowinizmu zwracajÈcego siÚ nie tylko przeciw gnÚbicielom, ale takĝe przeciw innym gnÚbionym. Co do tego ostatniego prÈdu, narodowi demokraci mogÈ siÚ powoïywaÊ na przykïad rusyğkatorów, chociaĝ podobny przykïad nikogo nie usprawiedliwia. ¿aden przestÚpca nie ma prawa usprawiedliwiaÊ siÚ zbrodniÈ popeïnianÈ przez kogo innego. Do tego dziedzictwa przeszïoĂci naleĝy dodaÊ niezwykïe warunki dzisiejszego napiÚcia rewolucyjnego, które w Królestwie Polskim przybraïo przy wyborach do Dumy charakter nierównie mniej pomyĂlny dla ĝywioïów postÚpowych aniĝeli w innych dzielnicach pañstwa rosyjskiego. W kaĝdym razie taktyka partii, która zwyciÚĝyïa przy wyborach w Królestwie Polskim, byïa pod wzglÚdem etycznym nierównie niĝszÈ od taktyki partii, która w samej Rosji otrzymaïa przewagÚ. Partia Konstytucyjno-Demokratyczna ani jednego razu nie splamiïa siÚ szczuciem na jakiekolwiek bÈdě narodowoĂci lub wyznania, nie zhañbiïa siÚ odezwami antysemickimi. Naleĝy zaznaczyÊ fakt, ĝe z szeĂciu przedstawicieli Petersburga jednym jest Polak, profesor Petraĝycki, drugim zaĂ Polak-¿yd, adwokat Winawer. W Moskwie pomiÚdzy czterema jej przedstawicielami przeszedï ¿yd, profesor Herzenstein. A wszyscy ci nie-Rosjanie zostali wybrani nie ze wzglÚdów narodowoĂciowych lub wyznaniowych, ale po prostu jako dzielni ludzie, jako wybitni czïonkowie partii. W dziaïalnoĂci bowiem partii konstytucyjno-demokratycznej wzglÚdy narodowoĂciowe lub wyznaniowe nie graïy, jako czynnik agitacyjny, ĝadnej roli, a przy stawianiu kandydatury tego lub owego osobnika zwracano uwagÚ jedynie na jego zasïugi obywatelskie. Nic tedy dziwnego, ĝe pierwszemu spotkaniu siÚ przedstawicieli Królestwa Polskiego z przedstawicielami innych czÚĂci pañstwa towarzyszyïy pewne podejrzenia i uprzedzenia, a nawet, zwïaszcza ze strony posïów wyszïych z ïona polskiej partii narodowo-demokratycznej, moĝna byïo skonstatowaÊ pewnÈ nieufnoĂÊ i nieszczeroĂÊ, w dzisiejszych warunkach rosyjskiego ĝycia parlamentarnego caïkiem niewïaĂciwÈ. Miejmy jednak nadziejÚ, ĝe, pod wpïywem ogóïu Dumy, rozbierajÈc i decydujÈc solidarnie wspólne sprawy, przedstawiciele naro- 178 AUTONOMIA POLSKI dowej demokracji z Królestwa Polskiego pozbÚdÈ siÚ caïkowicie swej zaĂciankowoĂci, utemperujÈ siÚ, dojrzejÈ politycznie, tj. dostrojÈ siÚ do ogólnego tonu chwili obecnej. W kaĝdym zaĂ razie Koïo Polskie w Petersburgu nie stanie siÚ reakcyjnym i klerykalnym i nie pójdzie za przykïadem kóï polskich w Wiedniu i w Berlinie, idÈcych rÚka w rÚkÚ ze wstecznikami przeciw dÈĝnoĂciom postÚpowym i demokratycznym. Wracam do poprzednio postawionego pytania: kto bÚdzie siÚ umawiaï w Dumie Pañstwowej w sprawie autonomii Królestwa Polskiego? Czy bÚdzie to powtórzeniem ugody austriacko-wÚgierskiej z r. 1867, kiedy to „naród-gospodarz” Cyslejtanii1 umawiaï siÚ z „narodem-gospodarzem” WÚgier? „Naród-gospodarz” – czytaj: oligarchowie i biurokraci, zaliczajÈcy siebie do tego narodu. Otóĝ podobne postawienie i podobne zaïatwienie kwestii jest w danym razie caïkiem niemoĝliwe. Jak nie moĝe byÊ mowy o samowïadztwie i wspaniaïomyĂlnoĂci narodu rosyjskiego w caïej Rosji, tak teĝ nie moĝe byÊ mowy o samowïadztwie i wspaniaïomyĂlnoĂci narodu polskiego w Polsce. Nie moĝe teĝ byÊ mowy o dzieleniu narodów zamieszkujÈcych pañstwo lub teĝ pewnÈ jego dzielnicÚ na „gospodarzy” i „goĂci”. Nie moĝe byÊ nareszcie mowy o stosowaniu hasïa, powstaïego skutkiem pomieszania pojÚÊ i podstawiania wyrazu zamiast idei, a mianowicie hasïa: Rosja dla Rosjan, Polska dla Polaków. Nigdy, przenigdy! Przeciwko tego rodzaju zapatrywaniom naleĝy wszelkÈ mocÈ protestowaÊ. W kwestii autonomii Królestwa Polskiego rozstrzygajÈ przedstawiciele caïej ludnoĂci Polski w porozumieniu z przedstawicielami Cyslejtania – potoczna nazwa zachodniej czÚĂci monarchii austrowÚgierskiej, obejmujÈcej wchodzÈce w skïad monarchii autonomiczne królestwa, ksiÚstwa i hrabstwa, m.in. Czechy, DalmacjÚ, GalicjÚ z LodomeriÈ, obecnÈ DolnÈ i GórnÈ AustriÚ, BukowinÚ, KaryntiÚ, KrainÚ, StyriÚ, Salz-burg, ¥lÈsk austriacki, Tyrol, Vorarlberg i in., w odróĝnieniu od Translejtanii, jak nazywano kraje korony Ăw. Stefana, a wiÚc WÚgry z Siedmiogrodem i póïautonomiczne: ChorwacjÚ, SïoweniÚ i Fiume. 1 AUTONOMIA POLSKI 179 caïej ludnoĂci reszty pañstwa rosyjskiego, bez róĝnicy wyznania i narodowoĂci. Przy zawieraniu tak pojÚtej umowy powoïywania siÚ na prawa historyczne, na umowy miÚdzynarodowe nie mogÈ nikomu imponowaÊ. Dlatego to taki rozděwiÚk i niesmak wniosïa do Dumy owa sïawetna deklaracja polska, odczytana na jednym z pierwszych posiedzeñ przez posïa Harusiewicza. Zalatywaïa od niej stÚchlizna zbutwiaïych szpargaïów. DziĂ jest to juĝ jÚzyk na póï tylko zrozumiaïy i przebrzmiaïy niby jakaĂ Ăredniowiecczyzna, jakaĂ ïacina Ăredniowieczna. DziĂ brzmiÈ inne nuty, dziĂ brzmiÈ linguae vulgares, jÚzyki gminne. Powoïywaniami na Kongres Wiedeñski, na „króla polskiego” moĝna bawiÊ siÚ w gabinetach ministrów, w kancelariach biurokratów. Aleĝ i ci ministrowie i biurokraci majÈ gotowÈ odpowiedě na natarczywe domagania siÚ legitymistów polskich: „Wasi przodkowie zdetronizowali Mikoïaja I, a wy dziĂ gwaïtem wtïaczacie koronÚ polskÈ na skronie Mikoïaja II”. ZresztÈ ogïoszone na kilka dni przed otwarciem Dumy „prawa zasadnicze”, przeciwko którym gïównie zwróconÈ byïa owa deklaracja polska, nie zniosïy wcale tytuïu „króla polskiego”. Dla nas, dla ludzi dzisiejszych, sÈ to wszystko próĝne gadania. Legitymizm szlachty i czynowników musi ustÈpiÊ miejsca innym zasadom, zasadom demokratycznym. Teraěniejsze ludy Rosji nic nie obchodzÈ owe uroczyste i wielokrotnie ïamane umowy osób koronowanych i stanów uprzywilejowanych. WÚgrom-Madziarom chodziïo przede wszystkim o koronÚ ĂwiÚtego Stefana. Patrioci czescy starego autoramentu noszÈ siÚ jak kura z jajkiem z koronÈ ĂwiÚtego Wacïawa. Podobnie legitymiĂci polscy stawiajÈ we Ărodku koïa odrÚbnoĂci narodowo-terytorialnej – koronÚ polskÈ, jako ozdobÚ gïowy cesarzów rosyjskich. Aleĝ szanowni panowie, im mniej tych koron, tym lepiej, tym ïatwiej daÊ sobie radÚ z ich posiadaczami. Prawa historyczne! Aleĝ powoïujÈc siÚ na „prawa historyczne”, moĝemy ĝÈdaÊ wskrzeszenia przywilejów szlacheckich, moĝemy ĝÈdaÊ restytucji 180 AUTONOMIA POLSKI poddañstwa, moĝemy ĝÈdaÊ utrzymania samodierżawia, moĝemy ĝÈdaÊ wznowienia czcigodnej instytucji ludoĝerstwa. Prawa historyczne pachnÈ inkwizycjÈ, pachnÈ stosami dla heretyków. Prawo historyczne ĝebra Adamowego staje dotychczas na przeszkodzie równouprawnieniu kobiet. Prawo historyczne Kaina i Abla legalizuje wszelkie morderstwa, wszelkie gwaïty i bezprawia. Prawo historyczne ukrzyĝowania znajduje odgïos choÊby w pogromie biaïostockim1. Ale po co nam te wszystkie „prawa historyczne”? DziĂ mamy takie zgÚszczenie historii, ĝe starczy nam jej na dïugie, dïugie lata, ĝe zapeïniÊ ona moĝe nie tylko caïy szereg przyszïych zmian KsiÚĝyca i obrotów Ziemi okoïo Sïoñca, ale takĝe odbiÊ siÚ potÚĝnym reĠeksem na przeszïoĂci. ZresztÈ tak czy owak, dla nas jako dla ludzi dzisiejszych jedynÈ podstawÈ historycznÈ przy rozwiÈzywaniu praktycznych kwestii politycznych jest obecna chwila historyczna. A wiÚc moĝe oprzemy siÚ na prawach etnograğcznych i bÚdziemy siÚ kierowaÊ wzglÚdami jednolitoĂci etnograğcznej danego obszaru, majÈcego otrzymaÊ ustrój autonomiczny? Takie stanowisko byïoby równieĝ bïÚdne. DÈĝenie do przeprowadzenia jednolitoĂci etnograğcznej czy to caïego pañstwa czy teĝ pewnej jego dzielnicy jest karygodnÈ i bzdurnÈ chimerÈ. Natomiast ogólna ğzjonomia etnograğczna danego kraju moĝe byÊ wziÚta za jednÈ z podstaw rozstrzygajÈcych o koniecznoĂci jego wyodrÚbnienia i nadania mu autonomii. Na cóĝ wiÚc ostatecznie moĝemy siÚ powoïywaÊ, ĝÈdajÈc autonomii dla Królestwa Polskiego? Przede wszystkim przyjmujemy tu za podstawÚ dane granice administracyjne, które stanowiÈ dla nas fakt niezaprzeczalny i politycznÈ siïÚ wyĝszÈ. Podobnie fakt niezaprzeczalny i politycznÈ siïÚ wyĝszÈ stanowi dla nas jednoĂÊ pañstwowa caïego pañstwa rosyjskiego. 1 Mowa o dokonanym przez wojsko rosyjskie 14 VI 1906 r. pogromie ludnoĂci ĝydowskiej w Biaïymstoku, w którym ok. 100 osób zginÚïo lub zostaïo rannych. AUTONOMIA POLSKI 181 ¿Èdanie autonomii Królestwa Polskiego opieramy na nastÚpujÈcych faktach: 1. Caïe to administracyjnie wyodrÚbnione terytorium jednoczy dziĂ p. Skaïon albo teĝ jaki inny satrapa. Dla przeciwdziaïania samowïadztwu tego rodzaju ichmoĂciów niezbÚdnÈ jest miejscowa instytucja prawodawcza, niezbÚdnym jest osobny sejm Królestwa Polskiego. 2. Krajowi temu wïaĂciwe sÈ osobne prawa cywilne, zaszczepione w nim za czasów Napoleona. 3. W zwiÈzku z tym pozostaje prawem okreĂlona bezstanowoĂÊ. W Polsce rosyjskiej ludnoĂÊ nie dzieli siÚ na odosobnione stany z wïaĂciwymi kaĝdemu z nich przywilejami i ograniczeniami, a tymczasem taka stanowoĂÊ byïa aĝ do chwili obecnej cechÈ charakterystycznÈ ustroju spoïecznego prawie wszystkich dzielnic Rosji pozostaïej. W Rosji tak zwany „wïoĂcianin” lub „mieszczanin” jest dotychczas communi adscriptus, jest dotychczas niewolnikiem gminy, a nawet czïowiek koñczÈcy wyĝszy zakïad naukowy, zanim otrzyma dyplom, musi otrzymaÊ od gminy urzÚdowe zwolnienie z poddañstwa. CoĂ podobnego jest caïkiem obce Królestwu Polskiemu. 4. Nareszcie caïa prawie uĂwiadomiona ludnoĂÊ Królestwa ĝÈda autonomii i dopóty siÚ nie uspokoi, dopóki w sprawie tej nie otrzyma zadoĂÊuczynienia. Gdyby nie byïo trzech poprzednich punktów, to ten jeden juĝ byïby zupeïnie wystarczajÈcym i rozstrzygajÈcym. Dla przekonania siÚ o istotnych ĝyczeniach ludnoĂci Polski moĝna by urzÈdziÊ plebiscyt, czyli tajne gïosowanie powszechne, oczywiĂcie pod warunkiem, ĝe ĝandarmi, policja i administracja nie wywieraliby ĝadnego nacisku. Przy terytorialnym odgraniczaniu kraju, zwanego Królestwem Polskim, a majÈcego otrzymaÊ ustrój autonomiczny, napotykamy pewnÈ trudnoĂÊ pochodzÈcÈ z niejednolitoĂci etnograğcznej tego kraju. Mianowicie ta okolicznoĂÊ, ĝe póïnocna czÚĂÊ guberni suwalskiej zamieszkaïÈ jest przewaĝnie przez Litwinów, wschodnie zaĂ pasy guberni siedleckiej i lubelskiej – przez Rusinów, czyli Ukraiñców, powoduje ĝÈdanie oddzielenia tych gmin i powiatów od Polski i przyïÈczenia ich do innych dzielnic autonomicznych: do Litwy i do Maïorusi, czy- 182 AUTONOMIA POLSKI li Ukrainy. Zwïaszcza ze strony niektórych nacjonalistów litewskich ĝÈdanie to, wyrównania granic, stawiane jest bardzo natarczywie. Niestety, sami Litwini wystÚpujÈcy z tym ĝÈdaniem nie zawsze zdajÈ sobie sprawÚ z zasad, na których powinna siÚ oprzeÊ autonomia Litwy, i kierujÈ siÚ niekiedy raĝÈcym pomieszaniem pojÚÊ. PowoïujÈ siÚ oni to na prawa historyczne, siÚgajÈc aĝ do tradycji jagielloñskich, to nawet na archeologiÚ przedhistorycznÈ, to znowu na ciÈgïoĂÊ etnograğcznÈ. Otóĝ w tej sprawie trzeba by przede wszystkim wyjaĂniÊ stanowisko wspólne, a, ĝÈdajÈc oddzielenia niepolskich okrÚgów od Polski, naleĝaïoby jednoczeĂnie „wyrównywaÊ granice” przez przyïÈczanie do Polski kilku prawie czysto polskich powiatów guberni grodzieñskiej. OczywiĂcie tak jedno, jak drugie nie mogïoby byÊ zaïatwiane bez woli samej ludnoĂci. Sama ludnoĂÊ drogÈ plebiscytu powinna by rozstrzygaÊ, do jakiej dzielnicy autonomicznej ĝyczy sobie byÊ wcielonÈ. Dla Ăcisïego rozgraniczania pojÚÊ, których mieszaÊ siÚ nie powinno, naleĝy rozróĝniaÊ dwie kwestie polskie w pañstwie rosyjskim. Autonomia Polski nie wypïywa wcale z zasady uznania i zaspakajania potrzeb kulturalnych wszystkich narodów. To ostatnie, tj. równouprawnienie wszystkich narodowoĂci w ich dÈĝeniach do wyodrÚbnienia kulturalnego, podpada pod kategoriÚ praw czïowieka i obywatela, niezaleĝnie od podziaïów terytorialnych. Tymczasem autonomia Polski, czyli Królestwa Polskiego, jest pojÚciem ĂciĂle terytorialnym i administracyjnym. Gdyby caïa Rosja byïa takiej wielkoĂci, jak np. ziemia krakowska, i gdyby mieszkaïo w niej kilka narodowoĂci, nie potrzebowaïaby ona nadawaÊ autonomii prawodawczej pojedynczym dzielnicom, chociaĝ przy zastosowaniu zasady demokratycznej w dziedzinie narodowoĂciowej musiaïaby uznaÊ wszystkie zaludniajÈce jÈ narodowoĂci za równouprawnione. Z drugiej strony gdyby Rosja w dzisiejszych swoich granicach, od Wisïy do Kamczatki, byïa zaludniona przez jedno jednolite plemiÚ, np. wielkoruskie, musiaïaby pomimo to rozpaĂÊ siÚ na autonomiczne, a nawet na sfederalizowane ze sobÈ dzielnice, gdyĝ ustrój centrali- AUTONOMIA POLSKI 183 styczny i prawodawstwo centralistyczne na tak potwornie obszernym terytorium sÈ absolutnie niemoĝliwe. Otóĝ rozróĝniajÈc ĂciĂle pojÚcia, mamy obecnie dwie „kwestie polskie” w pañstwie rosyjskim. Wyraz polski ma w obu razach caïkiem inne znaczenie. Kiedy idzie o równouprawnienie i nadanie peïni praw wszystkim wyznaniom, narodowoĂciom i innym grupom spoïecznym, wyraz „polski” oznacza narodowoĂÊ polskÈ, tj. zbiorowisko ludzi, uznajÈcych jÚzyk polski za swój jÚzyk ojczysty. Kiedy zaĂ mówimy o „kwestii polskiej” w znaczeniu terytorialno-autonomicznym, mamy na myĂli ĂciĂle odgraniczonÈ krainÚ, dziĂ wprawdzie zamieszkaïÈ przewaĝnie przez ludnoĂÊ narodowoĂci polskiej, która jednak z czasem – podobnie jak to siÚ staïo z Prusami, KurlandiÈ i tylu innymi prowincjami – mogïaby zmieniÊ swój wyglÈd etnograğczny. Jak juĝ poprzednio zaznaczyïem, „kwestia polska” w pierwszym znaczeniu rozwiÈzuje siÚ przez uznanie bezwzglÚdnego równouprawnienia wszystkich narodowoĂci. PrzynaleĝnoĂÊ zaĂ do tego lub owego wyznania, czyli do tego lub owego koĂcioïa, do tej lub owej narodowoĂci itd. powinna byÊ sprawÈ czysto osobistÈ i zaleĝeÊ caïkowicie od wolnego wyboru danej jednostki. Tak na grupy wyznaniowe, jako teĝ na grupy narodowoĂciowe naleĝy patrzyÊ jako na wolne zwiÈzki osób uwaĝajÈcych siÚ za jednakowo unarodowione lub teĝ jednakowo uwyznaniowione. Rzecz oczywista, ĝe przy takim poglÈdzie na te sprawy nie ma ĝadnego koĂcioïa panujÈcego, nie ma ĝadnej narodowoĂci panujÈcej, nie ma ĝadnego jÚzyka panujÈcego czy to pañstwowego, czy teĝ dzielnicowego. Jedynie tylko wzglÚdy praktyczne, wzglÚdy statystyczne, wzglÚdy stosunków liczebnych pomiÚdzy pojedynczymi narodowoĂciami, jako teĝ wzglÚdy stanu faktycznego chwili obecnej sprawiajÈ, ĝe jÚzyk wielkoruski, czyli rosyjski, bÚdzie tymczasem odgrywaï w Rosji rolÚ jÚzyka centralnego, rolÚ jÚzyka wïadz centralnych, rolÚ jÚzyka parlamentu ogólnopañstwowego, rolÚ jÚzyka sïuĝÈcego w przewaĝnej liczbie wypadków za Ărodek porozumiewania siÚ miÚdzy pojedynczymi dzielnicami tego obszernego i wieloplemiennego pañstwa. Z tych samych wzglÚdów praktycznych podobna rola jÚzyka centralnego przypada w Królestwie Polskim jÚzykowi polskiemu. 184 AUTONOMIA POLSKI Poniewaĝ nie ludnoĂÊ istnieje dla urzÚdników, ale urzÚdnicy dla ludnoĂci, wiÚc urzÚdnicy sÈ obowiÈzani znaÊ jÚzyki wszystkich narodowoĂci zamieszkujÈcych danÈ jednostkÚ administracyjnÈ. W wyjÈtkowych wypadkach powinni byÊ ustanawiani tïumacze dla pewnych jÚzyków. ByÊ moĝe, iĝ ubliĝa to szlachetnemu narodowi polskiemu, ĝe go siÚ równouprawnia, ĝe go siÚ stawia na równi z narodem litewskim, tatarskim, kirgiskim, baszkirskim, estoñskim, ĝydowskim, buriackim itd. Kilka dni temu sïyszaïem od jednego ze znanych uczonych polskich caïkiem powaĝnie wypowiedziane zdanie, ĝe jÚzyk litewski nadaje siÚ chyba tylko do rozmawiania z krowami. Zapomniaï ten pan o napisach w rodzaju zdies’ po polski goworit’ wospreszczajetsia (tu po polsku mówiÊ zakazuje siÚ), zdobiÈcych do niedawna, a moĝe nawet i dziĂ jeszcze, lokale rzÈdowe i publiczne w „Kraju Póïnocno-Zachodnim”. Jak ten pan traktuje jÚzyk litewski, tak samo cywilizatorowie ze wschodu traktowali jego wïasny jÚzyk. Tak temu „dumnemu Polakowi”, jako teĝ innym panom pogardzajÈcym narodowoĂciami niĝszego gatunku radziïbym odwiedziÊ posiedzenia powstaïego w roku zeszïym ZwiÈzku AutonomistówFederalistów. Podobny zwiÈzek powstaje po raz pierwszy w historii ludzkoĂci. ZasiadajÈ tam obok siebie na zasadach najzupeïniejszego równouprawnienia przedstawiciele Polaków, Litwinów, Ukraiñców, ¿ydów, Gruzinów, Ormian, Estoñczyków, ’otyszów, Tatarów, Kirgizów itd. Zasiadamy obok siebie, szanujemy siÚ wzajemnie i roztrzÈsamy wspólne nasze sprawy. Czïonkowie ZwiÈzku Autonomistów-Federalistów nie mogÈ powtórzyÊ za jednym z najdumniejszych Polaków: Senatorska tli wspaniałość, lwi się szlachty stara śmiałość i niewoli wzgarda bucha1. Tak, „wzgarda niewoli”! Ale czyjej niewoli? Tylko swojej wïasnej, a na niewolÚ cudzÈ chÚtnie siÚ dumny Polak zgadza. ZwiÈzek Autonomistów-Federalistów wïaĂnie na cudzÈ niewolÚ siÚ nie zgadza i dlatego teĝ ĝÈda zabezpieczenia praw wszelkiej mniejszoĂci na zasadach reguïy spóïki. 1 Z. Krasiñski, Przedświt [przyp. BdeC]. AUTONOMIA POLSKI 185 Druga „kwestia polska” jest kwestiÈ autonomii dzielnicowej, nie zaĂ narodowo-terytorialnej. Przeciw terytorialnoĂci narodowej ja ze swej strony stanowczo protestujÚ. Pachnie mi ona zaraz wynaradawianiem i przeĂladowaniem innych narodowoĂci. Zaraz przypomina siÚ sentencja: Naród polski chce być na swojej ziemi gospodarzem. A jeĝeli tak, to ten sam naród polski nie powinien mieÊ pretensji ani do narodu rosyjskiego, ani do narodu litewskiego, które „chcÈ byÊ równieĝ na swojej ziemi gospodarzami”. Przy tym naród rosyjski uwaĝa za swojÈ ziemiÚ caïe pañstwo rosyjskie, a naród litewski w osobie swych historyków i etnografów roĂci sobie pretensje do ziem byïego Wielkiego KsiÚstwa Litewskiego i nawet w Grodnie uwaĝa nieLitwinów za „goĂci narodu litewskiego”. Podobnie i ów mityczny „naród polski” reprezentowany przez swych nacjonalistów i szowinistów nadaje „swojej ziemi” granice niezupeïnie okreĂlone i w tych nieokreĂlonych granicach chce byÊ „gospodarzem”, wprawdzie gospodarzem uprzejmym i goĂcinnym, ale pomimo to kaĝÈcym goĂciowi pïaciÊ podatki i ponosiÊ wszelkie ciÚĝary. Ten uprzejmy gospodarz ziemi polskiej uznaje wprawdzie ¿ydów, ale tylko Żydów, czujących siebie Polakami. No, my siÚ na takie „gospodarowanie” nie zgadzamy. My nie dzielimy mieszkañców kraju na „gospodarzy” i „goĂci”. Dla nas tak ¿ydzi, jako teĝ wszyscy inni, obecnie zamieszkali w danej miejscowoĂci, sÈ tak samo gospodarzami, jak i roszczÈcy sobie do tego wyïÈcznÈ pretensjÚ. Precz „wszechpolskoĂÊ”, precz „wszechlitewskoĂÊ”, precz „wszechniemieckoĂÊ”, precz „wszechrosyjskoĂÊ”, precz „wszechĝydowskoĂÊ”, precz egoizm narodowy! Równieĝ nie moĝemy siÚ zgodziÊ na jakieĂ szczególne uprzywilejowanie niegdyĂ powaĂnionych, a obecnie pogodzonych „braci Sïowian”. Dla nas Rosjanie i Polacy to nie jakiĂ osobliwy cymes ludzkoĂci, majÈcy ze wzglÚdu na swÈ „sïowiañskoĂÊ” prawo do wyïÈcznego panowania na zajmowanej przez siebie ziemi i do rozporzÈdzania losami innych ludów. A wiÚc precz z panslawizmem, precz z miïoĂciÈ wszechsïowiañskÈ! 186 AUTONOMIA POLSKI Przy rozgraniczaniu kompetencji caïego pañstwa rosyjskiego i jego polskiej dzielnicy autonomicznej wypadnie rozwiÈzaÊ caïy szereg kwestii konkretnych. Niektóre z tych kwestii pozwolÚ tu sobie poruszyÊ. OczywiĂcie forma rzÈdu bÚdzie i tu, i tam jednakowÈ; jeĝeli caïa Rosja bÚdzie monarchiÈ konstytucyjnÈ, to Polska bÚdzie stanowiïa jej czÚĂÊ. Przy zaprowadzeniu republikañskiej formy rzÈdu w caïej Rosji, Polska wejdzie do jej skïadu jako czÚĂciowa rzeczpospolita, sfederalizowana z innymi czÚĂciami wspólnego pañstwa. Policja przejdzie pod zarzÈd wïadz autonomicznych. Wojsko, to zïo konieczne (malum necessarium) dzisiejszych stosunków miÚdzypañstwowych, musi byÊ ogólnopañstwowe, choÊby z tego wzglÚdu, ĝe przy istnieniu osobnej armii dzielnicowej moĝe przyjĂÊ ochota do wojaczki. Ale ze wzglÚdu na oszczÚdnoĂÊ i dla uïatwienia obywatelom odbywania tej ciÚĝkiej powinnoĂci naleĝy daÊ moĝnoĂÊ odsïugiwania na miejscu. Mieszkañcy Królestwa Polskiego powinni odbywaÊ wojskowoĂÊ albo we wïasnym kraju, albo, co najwyĝej, w pobliĝu jego granic. Rzecz oczywista, iĝ zasada ta nie moĝe siÚ stosowaÊ do Ġoty. Przy demokratycznym ustroju spoïecznym niemoĝliwe jest istnienie gwardii i kozaków. Ustrój autonomiczny wymaga osobnych zarzÈdów (komisji, ministeriów) dla pewnych stron ĝycia publicznego, jako to spraw wewnÚtrznych, sprawiedliwoĂci, przemysïu i handlu, rolnictwa, oĂwiaty. W rzÈdzie centralnym i w zarzÈdach ogólnopañstwowych (ministeria wojny, marynarki, komunikacji, poczt i telegrafów, spraw zagranicznych) powinien byÊ zapewniony udziaï przedstawicielom Królestwa Polskiego. Pomimo istnienia sejmu krajowego, przedstawiciele Królestwa Polskiego powinni braÊ udziaï w parlamencie ogólnopañstwowym, czyli w Dumie wszechrosyjskiej, ale przy rozstrzyganiu spraw dotyczÈcych jedynie innych czÚĂci pañstwa, tylko z gïosem doradczym, bez prawa gïosowania. Poniewaĝ dla ogóïu ludnoĂci symbole i oznaki zewnÚtrzne posiadajÈ doniosïe znaczenie, wiÚc Królestwo Polskie powinno mieÊ prawo na osobny herb i na osobne sztandary urzÚdowe. AUTONOMIA POLSKI 187 Napisy urzÚdowe na instytucjach autonomicznych mogÈ byÊ albo tylko w jÚzyku polskim, albo teĝ, na ĝÈdanie mniejszoĂci jÚzykowych, takĝe w innych jÚzykach krajowych. Na oddziaïach, czyli ğliach zarzÈdów ogólnopañstwowych, obowiÈzkowym jest takĝe napis w jÚzyku rosyjskim, jako teĝ herb ogólnopañstwowy obok herbu krajowego. OczywiĂcie byïoby najlepiej, gdyby siÚ moĝna obchodziÊ bez herbów i sztandarów, zadawalniajÈc siÚ dla dogodnoĂci interesantów jedynie napisami. Przede wszystkim zaĂ powinny byÊ wydane przez DumÚ pañstwowÈ wspólne prawa zabezpieczajÈce wolnoĂÊ obywateli i ustanawiajÈce istotnÈ praworzÈdnoĂÊ w caïym pañstwie. A poniewaĝ jest rzeczÈ nie tylko niesprawiedliwÈ, ale po prostu potwornÈ stosowaÊ bezwzglÚdnie zasadÚ, ĝe nikt się nie może wymawiać nieznajomością prawa, tj. ĝÈdaÊ od obywateli znajomoĂci prawa, jeĝeli nie daïo siÚ im moĝnoĂci zaznajomienia siÚ z prawem, wiÚc koniecznÈ jest rzeczÈ stworzenie na caïym obszarze pañstwa instytucji juryskonsultów dla ludnoĂci. Zadaniem takich juryskonsultów powinno byÊ zaznajamianie mieszkañców z ich prawami i obowiÈzkami oraz zapobieganie katastrofom prawnym, tj. katastrofom wynikajÈcym z nieznajomoĂci prawa. Bardzo waĝnÈ dziedzinÚ ĝycia spoïecznego, prawem okreĂlonego, stanowiÈ szkoïy i wychowanie w ogóle. Otóĝ naleĝy o nich pomówiÊ tak ze stanowiska równouprawnienia narodowoĂci, ze stanowiska poszanowania praw wszelkiej mniejszoĂci, jako teĝ ze stanowiska autonomii terytorialnej. Szkoïom prywatnym powinna byÊ pozostawiona jak najszersza wolnoĂÊ tak co do wyboru jÚzyka wykïadowego, jako teĝ co do programu, byle tylko ten program nie sprzeciwiaï siÚ wymaganiom moralnoĂci. Szkoïy rzÈdowe i w ogóle publiczne powinny byÊ: 1. bezwyznaniowe, tj. bez obowiÈzkowego wykïadu jakiejkolwiek religii, 2. jednojÚzykowe. Powinny byÊ ĂwiÚcie przestrzegane prawa mniejszoĂci, a wiÚc w obrÚbie obecnego Królestwa Polskiego majÈ prawo do swoich osobnych szkóï publicznych z wïasnym jÚzykiem wykïadowym, w miarÚ 188 AUTONOMIA POLSKI moĝnoĂci i w odpowiednim zakresie ¿ydzi, Litwini, Niemcy, Rusini, czyli Ukraiñcy itd. W kaĝdej szkole obowiÈzkowÈ jest praktyczna znajomoĂÊ tylko jednego jÚzyka, jÚzyka wykïadowego. UĂwiadamianie wïaĂciwoĂci tego jÚzyka powinno sïuĝyÊ za jeden ze Ărodków do rozwijania umysïów uczni w kierunku obserwacji wewnÚtrznej. ¿aden inny jÚzyk nie moĝe byÊ obowiÈzkowym. Ale za to, o ile pozwolÈ Ărodki i siïy nauczycielskie, powinna byÊ dana wszystkim uczniom moĝnoĂÊ uczenia siÚ nastÚpujÈcych kategorii jÚzyków: 1. jÚzyka rosyjskiego, jako jÚzyka centralnego caïego pañstwa; 2. bardziej rozprzestrzenionych jÚzyków wszechĂwiatowych: niemieckiego, francuskiego, angielskiego, esperanto…; 3. jÚzyków innoplemiennych wspóïobywateli, a wiÚc w szkoïach polskich Królestwa Polskiego, stosownie do miejscowoĂci: jÚzyka ĝydowskiego, jÚzyka litewskiego, jÚzyka maïoruskiego, czyli ukraiñskiego…; 4. tak zwanych jÚzyków „klasycznych”, ïaciny i greckiego, które sÈ wielu z nas potrzebne ze wzglÚdu na ich rolÚ kulturalnÈ w ĝyciu spoïeczeñstw europejskich, ale których znajomoĂÊ jedynie tylko przesÈd Ăredniowieczny moĝe uwaĝaÊ za niezbÚdnÈ integralnÈ czÚĂÊ uksztaïcenia ogólnego; Uniwersytet Warszawski oraz inne wyĝsze zakïady naukowe w Królestwie Polskim muszÈ byÊ oczywiĂcie polskie. BÚdÈ one sïuĝyïy za ogniska oĂwiaty wyĝszej i wyĝszego wyksztaïcenia technicznego nie tylko dla mieszkañców Polski, ale takĝe dla chcÈcych z nich korzystaÊ obywateli krajów oĂciennych, o ile bÚdÈ oni woleli ksztaïciÊ siÚ w jÚzyku polskim aniĝeli w jakim innym. Ze wzglÚdu na wspóïobywateli innojÚzykowych, jako teĝ ze wzglÚdu na staïe stosunki kulturalne tak w caïym pañstwie, jako teĝ w pañstwach sÈsiednich, w Uniwersytecie Warszawskim powinny byÊ zaïoĝone, oprócz innych samo przez siÚ siÚ rozumiejÈcych, jeszcze nastÚpujÈce katedry: – ğlologii rosyjskiej i ğlologii maïoruskiej, czyli ukraiñskiej (jÚzyk, literatura, folklor…); – ğlologii litewsko-ïotewskiej; AUTONOMIA POLSKI 189 – ğlologii ĝydowskiej (jÚzyka, folkloru, literatury, historii), nie hebrajskiej, ale nowoĝydowskiej. (OczywiĂcie nie przeszkadza to studiowaniu jÚzyka starohebrajskiego jako przedmiotu staroĝytniczego i ogólnielingwistycznego). Wykïady w Uniwersytecie Warszawskim oraz w innych wyĝszych zakïadach naukowych (w Warszawie, w ’odzi, w Puïawach…) odbywajÈ siÚ oczywiĂcie w jÚzyku polskim. Ale prywat-docentom wolno jest wykïadaÊ wedïug uznania w jakimkolwiek bÈdě jÚzyku. Prócz tego wykïady jÚzyków i literatur innojÚzykowych mogÈ siÚ odbywaÊ w jÚzykach obcych. Nareszcie w razach wyjÈtkowych, tj. w razie powoïania profesora niewïadajÈcego dostatecznie jÚzykiem polskim, moĝe byÊ dopuszczony wykïad w jÚzyku obcym takĝe innych przedmiotów. Kiedy mowa o równouprawnieniu ¿ydów jako osobnego narodu i jÚzyka ĝydowskiego, czyli tak zwanego „ĝargonu”, jako jÚzyka wykïadowego, wywoïuje to na wielu ustach uĂmiech ironiczny i pogardliwy. TÚ ironiÚ i tÚ pogardÚ uwaĝam za objaw wysoce niesprawiedliwy. Jakiĝ to naród zïoĝyï tyle oğar na oïtarzu „wolnoĂci”, na oïtarzu „odkupiania” i „zbawiania” ludzkoĂci? PierwszÈ oğarÚ wyrwano z ïona tego ludu przed 1873 laty, a do dziĂ jeszcze tysiÈce oğar spomiÚdzy ludu ĝydowskiego ginÈ w pogromach i innych jatkach urzÈdzanych przez gïosicieli „miïoĂci bliěniego”. Taki naród zasïuguje chyba na uznanie i szacunek. A ów pogardzany „ĝargon”, czyli ĝywy jÚzyk kilkomilionowego ludu ĝydowskiego! Przecieĝ jest to jÚzyk rodzin, jÚzyk, za pomocÈ którego porozumiewajÈ siÚ dzieci z rodzicami. W tym jÚzyku umierajÈce od ran dzieci, choÊby we wsïawionym ostatnimi czasy Biaïymstoku, przywoïywaïy rodziców pomordowanych okrutnie przez tak zwanych „chrzeĂcijan”. Przez caïy szereg lat w tym jÚzyku rozbrzmiewaïy jÚki boleĂci, uzewnÚtrzniaïy siÚ objawy uczuÊ najrozmaitszych, to nikczemnych, to szlachetnych i podniosïych, jako teĝ wszelakich kombinacji myĂlowych. Jest to jÚzyk najzupeïniej równouprawniony z innymi jÚzykami. Autonomia Polski musi byÊ osiÈgniÚtÈ. 190 AUTONOMIA POLSKI Faktycznie Królestwo Polskie ma juĝ zupeïnÈ autonomiÚ; ale jest to tymczasem autonomia Skaïona i jego pomocników, katów ludnoĂci bezbronnej. Mamy dziĂ najwyĝsze naprÚĝenie terroru rzÈdowego i przeciwrzÈdowego. Terror i zbrodnie bezprawia doprowadzono do absurdu. I w tym wïaĂnie widzÚ rÚkojmiÚ osiÈgniÚcia prawdziwej autonomii, autonomii samorzÈdnej, autonomii ludowïadczej. Autonomia Królestwa Polskiego wypïywa z obecnego stanu rzeczy drogÈ koniecznoĂci dziejowej, podobnie jak nowy porzÈdek rzeczy w caïej Rosji wypïywa z ogólnej sumy bezprawia w niej praktykowanego. Inaczej czeka RosjÚ rozkïad ostateczny, a jej kresy zabór przez pañstwa oĂcienne. PolskÚ dzisiejszÈ zabraïyby oczywiĂcie Niemcy i Austria. Czy byïoby to nieszczÚĂciem dla narodów, kraj ten zamieszkujÈcych? SÈdzÚ, ĝe nie byïoby to znowu tak straszne, jak siÚ z pozoru wydaje. Przypuszczam, ĝe nawet w Niemczech musiano by siÚ zgodziÊ ostatecznie na pewne równouprawnienie, bo chociaż Niemiec, głos ludzki rozumiał. A ze wzglÚdu na bezpieczeñstwo osobiste, ze wzglÚdu na moĝnoĂÊ istnienia ludzkiego, lepiej jest chyba naleĝeÊ choÊby nawet do Prus aniĝeli do Skaïona i jego siepaczy. Autonomia Polski jest wspólnÈ sprawÈ caïej Rosji i wszystkich jej czÚĂci. Pozostaje ona w zwiÈzku z autonomizacjÈ caïej Rosji. Samo tylko zautonomizowane Królestwo Polskie znajdowaïoby siÚ stale pod groěbÈ zgniecenia przez pozostaïÈ RosjÚ scentralizowanÈ, a podobny wynik byïby znowu staïÈ groěbÈ dla ludnoĂci caïej Rosji. Caïej Rosji groziïaby wtedy zaraza gwaïtu i bezprawia. Tu nas moĝe spotkaÊ zarzut, ĝe mówimy tylko o samorzÈdzie i o autonomii, a nie dotykamy wcale takich kwestii, jak konstytuanta w Warszawie, jak niezaleĝnoĂÊ pañstwowa caïej Polski, jak rzeczpospolita demokratyczna. I owszem. Bardzo to smaczny jadïospis. Ale proszÚ przygotowaÊ same potrawy i to przygotowaÊ je nie na wiecach i na naradach spiskowców, ale w rzeczywistoĂci. PrzygotowywaÊ zaĂ naleĝy tak, aĝeby to nie pociÈgaïo potwornie wielkiej liczby oğar i aĝeby nie prowadziïo kraju do ostatecznej ruiny. AUTONOMIA POLSKI 191 Ja takiego wyjĂcia nie widzÚ, a nawet „niezaleĝnoĂÊ pañstwowÈ” uwaĝam za zbyt drobny cel, aĝeby przynosiÊ mu w oğerze istnienia ludzkie. Moĝe z czasem uda siÚ zaïatwiÊ tÚ sprawÚ drogÈ pokojowÈ, oczywiĂcie o ile obie strony uznajÈ za wïaĂciwsze i korzystniejsze rozejĂÊ siÚ, aniĝeli pozostawaÊ w przymusowym zwiÈzku. Przecieĝ mamy przed oczyma przykïad Szwecji i Norwegii. Rzecz prosta, iĝ przy nieograniczonej wolnoĂci sïowa i gïoszenia swych przekonañ powinna byÊ kaĝdemu pozostawiona wolnoĂÊ propagandy tak w kierunku oderwania Polski od Rosji, jako teĝ w kierunku zamiany monarchii konstytucyjnej przez rzeczpospolitÈ. Z drugiej strony powinno byÊ wolno nawoïywaÊ do wskrzeszenia nie tylko samodzierĝawia, ale nawet rzÈdów teokratycznych. WÈtpiÚ jednak, czy tego rodzaju propaganda bÚdzie miaïa powodzenie. A teraz pytanie: W jakim porzÈdku naleĝy rozwiÈzywaÊ kwestie autonomii Polski? Wedïug mego zdania, porzÈdek ten powinien byÊ nastÚpujÈcy: Z poczÈtku Duma pañstwowa ustanawia ogólne zasady wolnoĂci obywatelskich i rozgranicza zakres autonomii a ogólnopañstwowoĂci. NastÚpnie zaĂ szczegóïy ustroju autonomicznego zostajÈ opracowywane w sejmie miejscowym danej dzielnicy autonomicznej. Do zasad ogólnych zwiÈzku jednostki autonomicznej z caïoksztaïtem pañstwowym, które to zasady muszÈ byÊ uwzglÚdnione przy umowie przedstawicieli dzielnicy autonomicznej z przedstawicielami pozostaïych czÚĂci pañstwa, naleĝy przede wszystkim: JednoĂÊ pañstwowa Rosji, nie gwoli samowïadztwu Wielkorusów, ale jako wspólna sprawa wszystkich dzielnic i wszystkich narodowoĂci Rosji. NastÚpnie Duma ogólnopañstwowa powinna wypracowaÊ prawa zasadnicze dla caïego pañstwa. Te prawa zasadnicze powinny mieÊ na celu miÚdzy innymi uniemoĝliwienie zakusów reakcyjnych w sejmach dzielnicowych. ¿aden sejm dzielnicowy, czyli krajowy, nie powinien mieÊ prawa: karaÊ ludzi za pochodzenie, czyli ograniczaÊ ich w ich prawach obywatelskich, 192 AUTONOMIA POLSKI nadawaÊ przywileje stanowe, ustanawiaÊ koĂcióï uprzywilejowany, wprowadzaÊ karÚ Ămierci… ChodziÊ nam przy tym powinno nie tylko o urzeczywistnienie dostatecznie juĝ dojrzaïych idei postÚpowych, ale takĝe o usuniÚcie ognisk zarazy etycznej i politycznej. Przecieĝ nie da siÚ zaprzeczyÊ, ĝe np. istnienie Rosji dotychczasowej, grajÈcej rolÚ ĝandarma miÚdzynarodowego i dusiciela wszelkiej wolnoĂci, odbijaïo siÚ nader zgubnie na ĝyciu politycznym pañstw oĂciennych. Nie da siÚ równieĝ zaprzeczyÊ, ĝe bezprawia i bezeceñstwa praktykowane np. przez Prusy i WÚgry, znajdowaïy chÚtnych naĂladowców u sÈsiadów. Istnienie Galicji oddanej na pastwÚ klerykaïom i wstecznikom wpïywaïo pod wielu wzglÚdami nader niekorzystnie na stosunki spoïeczne i na ĂwiatopoglÈd polityczny w Królestwie Polskim. Ale wszystko to naleĝy do zakresu wpïywów miÚdzypañstwowych i o usuwaniu takiej zarazy zagranicznej nie moĝe myĂleÊ ĝadne pañstwo na wïasnÈ rÚkÚ. Zmiana postÚpowania rzÈdu oraz zmiana praw i postanowieñ reakcyjnych i szkodliwych w innych pañstwach leĝy poza sferÈ kompetencji parlamentu rosyjskiego. Natomiast caïkiem od niego zaleĝy urzÈdziÊ siÚ odpowiednio u siebie, w granicach wspólnego pañstwa. I oto z tego stanowiska parlament wszechrosyjski powinien raz na zawsze poïoĝyÊ tamÚ wszelkim zachciankom rusyğkacyjnym, które jak jad i zaraza oddziaïywajÈ demoralizujÈco na caïe wieloplemienne spoïeczeñstwo. Parlament wszechrosyjski musi zdusiÊ ïeb hydrze bezprawia, zwanej jeneraï-gubernatorstwami i jeneraï-gubernatorami, gdyĝ istnienie tego potwora tamuje oddech swobodny ludnoĂci i paraliĝuje ĝycie praworzÈdne. Parlament wszechrosyjski musi znieĂÊ wszelkie kary za pochodzenie, wszelkie owe ograniczenia w rodzaju procentów szkolnych, w rodzaju linii osiedlenia dla ¿ydów itd., itd., gdyĝ bezprawie choÊby tylko w jednej dziedzinie narusza równowagÚ etycznÈ we wszystkich innych. W imiÚ zasad demokratycznych parlament wszechrosyjski musi przeprowadziÊ bezwzglÚdne równouprawnienie prawne we wszystkich kierunkach. Dopiero na tych trwaïych, ogólnie obowiÈzujÈcych AUTONOMIA POLSKI 193 podwalinach mogÈ siÚ wznosiÊ gmachy pojedynczych autonomii, w tej liczbie takĝe autonomii Królestwa Polskiego. *** Godzi siÚ zapytaÊ: jakie teĝ mamy cele, proponujÈc podobny sposób rozwiÈzania kwestii autonomii Polski, i jakie mogÈ byÊ wyniki podobnego jej rozwiÈzania? Otóĝ, ja przynajmniej, mam przy tym nastÚpujÈce cele: 1. uspokojenie wrzenia, wywoïywanego waĂniÈ miÚdzywyznaniowÈ i miÚdzyplemiennÈ, i umoĝliwienie zgodnego poĝycia rozmaitych grup spoïecznych zamieszkujÈcych wspólnÈ ojczyznÚ; 2. sprowadzenie walki miÚdzy luděmi do wïaĂciwych granic, do walki o sprawy ogólnopolityczne i ekonomiczne; 3. obronÚ wszystkich narodowoĂci przed ich wïasnymi dÈĝeniami i zachciankami, nastrajajÈcymi wrogo wzglÚdem nich inne, sÈsiadujÈce z nimi narodowoĂci. 4. Nareszcie pewnÈ niepoĂledniÈ rolÚ gra tu moĝe takĝe miïoĂÊ wïasna, narodowa i pañstwowa. Przecieĝ, jeĝeli nam siÚ uda urzeczywistniÊ nakreĂlony przez nas sposób rozwiÈzywania podobnych, na pozór zawiïych spraw, zyskamy uznanie i podziw innych i staniemy siÚ dla nich wzorem i przykïadem. A jakieĝ mogÈ byÊ wyniki podobnego rozwiÈzania kwestii narodowoĂciowych i terytorialnych? 1. UsuniÚcie z obiegu caïego zastÚpu zadañ wolnoĂciowych, które okaĝÈ siÚ absurdem lub bÚdÈ posiadaïy negatywnÈ wartoĂÊ nawet dla samych posiadaczy pewnych praw. Ze wzglÚdu na zadanie uproszczenia ĝycia spoïecznego, sami obdarowani pewnymi prawami i pewnymi swobodami nie zechcÈ z nich korzystaÊ. Ale niech wiedzÈ, ĝe swobody te sÈ ich wïasnoĂciÈ i ĝe majÈ prawo z nich korzystaÊ. 2. Ta bezwzglÚdna wolnoĂÊ, to poczucie, ĝe siÚ jest w niczym nieskrÚpowanym, o ile siÚ innych nie krÚpuje, rozwinie w ludziach solidarnoĂÊ ogólnokrajowÈ i ogólnopañstwowÈ, która bÚdzie o wiele powaĝniejszym spoidïem, aniĝeli dotychczasowa „miïoĂÊ ojczyzny”. *** 194 AUTONOMIA POLSKI Obecnie wypowiadajÈ siÚ nowe hasïa, tworzÈ siÚ nowe zasady, nawija siÚ kïÚbek zadañ doniosïych i pierwszorzÚdnych na odlegïÈ metÚ. Urzeczywistnianie tych zasad, wcielanie w ĝycie tych haseï pójdzie po linii rozwijalnej dziejów powszechnych. Jeĝeli nie doczekamy urzeczywistnienia i wcielenia w ĝycie, nie powinniĂmy siÚ tym zniechÚcaÊ. PowinniĂmy poczuwaÊ siÚ do solidarnoĂci ogólnoludzkiej w dïugim szeregu pokoleñ i pocieszaÊ siÚ tym, ĝe pracujemy dla przyszïoĂci. [Kraków 1907. Nakïadem Krakowskiego Oddziaïu Uniwersytetu Ludowego] „BRACIA S’OWIANIE” ZapoczÈtkowali tÚ awanturÚ spadkobiercy Rzymian, „bracia chrzeĂcijanie” z Póïwyspu Apeniñskiego. Libia i Cyrenajka, lubo formalnie podlegïe Turcji, byïy faktycznie do wziÚcia; wiÚc urzÈdzono na nie napad i ogïoszono przyïÈczenie do pañstwa wïoskiego1. Wczorajsi poddani suïtana okazali siÚ dziĂ poddanymi Rzymu, Rzymu zarówno Ăwieckiego, jako teĝ duchownego. Obeszïo siÚ bez zwykïych formalnoĂci wypowiedzenia wojny, boÊ przecie z bisurmanami nie ma co robiÊ sobie ceremonii. BroniÈcych swej ziemi krajowców ogïoszono za „buntowników”, urzÈdzano na nich wyprawy karne i tÚpiono ich bez litoĂci. Z aeroplanów rzucano bomby na bezbronnÈ ludnoĂÊ tubylczÈ. Kiedy onego czasu armia austriacka stosowaïa podobne Ărodki lecznicze do „buntowników” w swych posiadïoĂciach wïoskich, wrzeszczano na caïe gardïo, a liberali europejscy wtórowali wrzaskowi „patriotów” i „mÚczenników za wolnoĂÊ”. No, ale co wolno Wïochowi, tego nie wolno Trypolitañczykowi. Za przykïadem Póïwyspu Apeniñskiego poszedï Póïwysep Baïkañski2. ¿arïocznoĂÊ jednej z gïów dwugïowego orïa historii europejskiej wznieciïa krwioĝercze apetyty w jego drugiej gïowie. „¥wietne powodzenia orÚĝa wïoskiego” w walce z garstkÈ regularnego wojska tureckiego i z nieregularnÈ „haïastrÈ” tuziemczÈ nie dawaïy spaÊ spokojnie „mĂcicielom” krzywd doznanych przez ich przodków od dzikich hord wyznawców Mahometa. Mowa o tzw. wojnie trypolitañskiej toczonej w latach 1911–1912, w której wyniku Turcja utraciïa na rzecz Wïoch LibiÚ, TrypolitaniÚ i CyrenajkÚ. 2 Chodzi o pierwszÈ (X 1912 – V 1913) i drugÈ (VI–VII 1913) wojnÚ baïkañskÈ, które wywoïane zostaïy roszczeniami pañstw baïkañskich w stosunku do Turcji. Pierwsza wojna toczyïa siÚ miÚdzy TurcjÈ a zwiÈzanymi sojuszem BuïgariÈ, SerbiÈ, GrecjÈ i CzarnogórÈ, drugÈ miÚdzy BuïgariÈ a jej wczeĂniejszymi sojusznikami. Pierwsza z wojen pozbawiïa TurcjÚ jej posiadïoĂci na Baïkanach, w drugiej Buïgaria utraciïa zdobyte w pierwszej wojnie tereny w Tracji, Macedonii oraz poïudniowÈ DobrudĝÚ, natomiast Serbia wzmocniïa swojÈ pozycjÚ, co z kolei zaostrzyïo konĠikt miÚdzy niÈ a AustroWÚgrami. 1 196 „BRACIA S’OWIANIE” Skorzystano z osïabienia, z nieïadu i niezaradnoĂci Turcji i zawarto we czworo umowÚ napastniczÈ1 w celu pokonania „wspólnego wroga” i wzajemnego podziaïu zdobytych na nim ïupów. Obok tego oczywiĂcie „bracia Sïowianie” z Belgradu i z Cetynii porozumieli siÚ osobno z „braÊmi chrzeĂcijanami” z Aten, aĝeby siÚ wspólnie zabezpieczyÊ przeciw oczekiwanym i koniecznym uroszczeniom „braci Sïowian” ze Soği. Przygotowania do pochodu na TurcjÚ robiono juĝ od dawna. Starano siÚ wszelkimi sposoby podtrzymywaÊ wrzenie w Macedonii i prowokowaÊ Turków, aĝeby mieÊ moĝnoĂÊ podnoszenia wrzasków na okrucieñstwa tureckie i poruszania „opinii Europy” na korzyĂÊ przeĂladowanych. Profesorowie uniwersytetów w Soği i Belgradzie i czïonkowie akademii nauk, buïgarskiej i serbskiej, goĂcili w Petersburgu i Moskwie, aĝeby agitowaÊ tam na korzyĂÊ wojny z TurcjÈ. Przypuszczam, ĝe dziĂ nie wszyscy ci profesorowie i czïonkowie akademii sÈ zadowoleni ze skutków swej zajadïej propagandy. IdÈc za szlachetnym przykïadem Wïoch, wojny formalnie nie wypowiedziano. Poniewaĝ po przeciwnej stronie byï Turek, wiÚc nie wziÚto tego za zïe „braciom Sïowianom” i „braciom chrzeĂcijanom”, chociaĝ Japoñczyków srodze gromiono za coĂ podobnego. Japoñczycy jednak, wïaĂciwie mówiÈc, wypowiedzieli wojnÚ Rosji, gdyĝ zerwali z niÈ stosunki dyplomatyczne, a dziĂ po ich zwyciÚstwach nikt im nie robi powaĝnych zarzutów. „Bracia Sïowianie” zaĂ i „bracia chrzeĂcijanie” Póïwyspu Baïkañskiego istotnie w ĝadnej formie nie wypowiadali wojny swemu „odwiecznemu wrogowi”. PierwszÈ napaĂÊ „bez zrywania stosunków dyplomatycznych” urzÈdzili dzielni i sympatyczni Czarnogórcy, typowi rycerze rozboju i rzezi dla rzezi. NapaĂÊ siÚ udaïa. Turków rozgromiono. Zapaliïy siÚ tedy serca junaków w innych „pañstwach sprzymierzonych” i – hajże na Soplicę! NiedoïÚstwo i sïaboĂÊ Turków byïy niespodziankÈ zarówno dla nich samych, jako teĝ dla „sprzymierzonych” i dla wszystkich innych. TÚpiono siÚ wzajemnie bez litoĂci. TÚpiono nie tylko siebie, ale tÚpiono i niszczono wszystko po drodze. Nie tylko rozstrzeliwano 1 Tzw. sojusz baïkañski – zob. przypis poprzedni. „BRACIA S’OWIANIE” 197 lub teĝ zakïuwano bagnetami jeñców wojennych, ale takĝe obracano w perzynÚ wsie i miasta, wyrzynano ich mieszkañców, gwaïcono kobiety, aĝeby je potem kaleczyÊ lub mordowaÊ, nie przebaczano ĝadnemu ĝywemu stworzeniu. Te „czyny bohaterskie” wzbudzaïy zachwyt gawiedzi, z dala od tego piekïa czytajÈcej dzienniki i lubujÈcej siÚ jaskrawymi opisami mordów i rzezi. Walka krzyża z półksiężycem, chrześcijaństwa z islamem entuzjazmowaïa tïumy. Hymny narodowe i patriotyczne ludów „walczÈcych za wolnoĂÊ” rozbrzmiewaïy w teatrach, ogródkach i innych miejscach publicznych. W Rosji np. niektórzy czïonkowie wszechĂwiatowej ligi pokoju oĂwiadczyli, ĝe dla tej wojny robiÈ wyjÈtek i chwilowo przestajÈ byÊ pacyğstami, bo to wojna ĂwiÚta, wojna cywilizacji chrześcijańskiej z barbarzyństwem muzułmańskim. ZresztÈ ten zapaï do „czynów bohaterskich” „braci Sïowian” i „braci Greków” zataczaï niezbyt szerokie krÚgi. Ogarniaï on tylko tych, czyje serca bijÈ przyĂpieszonym tempem na myĂl bÈdě to o „braciach Sïowianach”, bÈdě teĝ o „braciach chrzeĂcijanach”. Przede wszystkim byli wolni od tego szaïu prawdziwi pacyğĂci, konsekwentni przeciwnicy wszelkiej wojny. NastÚpnie nie mogli siÚ cieszyÊ z powodzenia oręża słowiańskiego i chrześcijańskiego wszyscy ci, co wspóïczuli napadniÚtym i tÚpionym Turkom i mahometanom. OczywiĂcie z oburzeniem traktowali zwyciÚstwa sïowiañskie wszyscy ci, którzy widzieli w nich wzmocnienie wstrÚtnego dla nich „panslawizmu”. Nareszcie wielu dyplomatów rosyjskich nie mogïo przebaczyÊ „Ăwiniopasom” serbskim, czarnogórskim i buïgarskim, ĝe naruszajÈ spokojny bieg wypadków i wywoïujÈ widma nowych starÊ i powikïañ „miÚdzynarodowych”. Znakomici rozbójnicy, w rodzaju Rinaldo Rinaldiniego, Stieñki Riazina, Karmeluka, Janosika itd., uwiecznili siÚ sympatycznie w podaniach ludowych, zyskali sïawÚ „bohaterów” i jako tacy wcielili siÚ w pieĂñ ludowÈ. DoĂÊ tu wspomnieÊ pieĂni ludowe, opiewajÈce zbója karpackiego, Janosika. I istotnie, ze wzglÚdu na swÈ dzielnoĂÊ osobistÈ, na ryzyko i niebezpieczeñstwa towarzyszÈce ich wyprawom, ci patentowani „zbóje” zasïugiwali daleko bardziej na podziw i uwielbienie, aniĝeli wielcy „wodzowie”, którzy, osobiĂcie niczym prawie 198 „BRACIA S’OWIANIE” nie ryzykujÈc, napadali na obce kraje, niszczyli je i przywïaszczali je sobie. Jak wyprawy zbójeckie Janosika i innych tego rodzaju „bohaterów” znalazïy piewców ludowych, tak samo wyprawa zbójecka Wïochów do Trypolisu odbiïa siÚ echem poetycznym w entuzjastycznych hymnach i odach rozmaitych „wieszczów”, z Gabrielem D’Annunzio na czele. Nic teĝ dziwnego, ĝe szlachetni entuzjaĂci spomiÚdzy poetów i publicystów, ogarniÚci uczuciem „miïoĂci wszechsïowiañskiej”, tworzyli hymny uwielbienia i zachwytu na czeĂÊ „braci Sïowian”, gromiÈcych odwiecznego wroga i ciemiężyciela, walczących pod godłem krzyża ze znienawidzonym półksiężycem i „wyzwalajÈcych” ludnoĂÊ chrzeĂcijañskÈ spod „jarzma tureckiego”. Odgrzewano stary romantyzm bïÚdnych rycerzy Ăredniowiecza, marzono o zatkniÚciu zwyciÚskiego krzyĝa na katedrze Ăw. Zoği w dawnej stolicy cesarzów bizantyjskich, jednym sïowem, zamykano troskliwie oczy na szpetnÈ, ohydnÈ rzeczywistoĂÊ i usypiano siÚ pajÚczynÈ sennych widziadeï. Ostatnia wojna baïkañska zgotowaïa tym marzycielom bolesne przebudzenie i otrzeěwienie. Dopóki trwaïa walka „braci Sïowian” z Turkami, we wĂciekïym rzucaniu siÚ „na noĝe” (na bagnety), we wpijaniu zÚbów w ciaïo przeciwnika, w bezwzglÚdnym tÚpieniu jeñców wojennych i spokojnych mieszkañców, w paleniu miast i wsi… widziano „czyny bohaterskie”, a nie dzikoĂÊ atawistycznÈ dwunogiej bestii ludzkiej. Dopiero kiedy tÚ samÈ metodÚ walki zaczÚto stosowaÊ do wïasnych „braci Sïowian”, posypaïy siÚ przekleñstwa na ohydną orgię bratobójczą. Ja od samego poczÈtku patrzyïem ze zgrozÈ i ze wstrÚtem na „czyny bohaterskie” zarówno „rycerzy” islamu, jako teĝ „rycerzy wiary Chrystusowej”. Mnie bowiem nie imponuje nadÚty frazes rzymskiego poety-pieczeniarza: Dulce et decorum est pro patria mori (Sïodko jest i zaszczytnie umrzeÊ za ojczyznÚ). Frazes ten dopeïniam dodatkiem: sed dulcus pro patria vivere (ale sïodszÈ jest rzeczÈ ĝyÊ dla ojczyzny). Co zaĂ do tak zwanego „bohaterstwa”, to oceniïem je juĝ dosyÊ dawno w sposób nastÚpujÈcy: Wobec fatalnoĂci wojny, wobec musu, pÚdzÈcego na rzeě caïe stada ludzkie, szyderczo brzmi dodatek, spotykany na wszystkich prawie po- „BRACIA S’OWIANIE” 199 mnikach, wznoszonych na polach bitew: „polegli ĂmierciÈ bohaterskÈ”. Rozumiem bohatera, bÈdě to ginÈcego na krzyĝu lub na stosie za swe przekonania, bÈdě teĝ idÈcego Ămiaïo na tortury i niedajÈcego inkwizycji wydusiÊ z siebie zeznañ kompromitujÈcych; ale bohatera z musu, bohatera oszalaïego i skutkiem wrzawy wojennej pozbawionego ludzkiej ĂwiadomoĂci, bohatera pijanego krwiÈ, bohatera mordujÈcego i mordowanego – takiego bohatera uznaÊ nie mogÚ i nigdy nie uznam. (Myśli nieoportunistyczne, Kraków 1898). Prócz tego, pomimo ĝe nie naleĝÚ wcale do „wierzÈcych”, biorÚ jednak na serio przykazania „nie zabijaj”, „nie kradnij”, „nie cudzoïóĝ” i pozwalam sobie stosowaÊ je nawet wtedy, kiedy zabijaniem, rabowaniem i gwaïceniem zajmujÈ siÚ „bracia Sïowianie” i „bracia chrzeĂcijanie” jakiegokolwiek bÈdě obrzÈdku. Gdybym wiÚc byï poetÈ i wcielaï w sïowa wïasne uczucia wywoïane przez wraĝenia od wszystkich wojen baïkañskich, byïyby to tylko uczucia zgrozy, wstrÚtu i pogardy, byïyby to tylko przekleñstwa i zïorzeczenia, byïyby to tylko wyrazy potÚpienia, bez wzglÚdu na to, czy opiewaïbym walki „braci Sïowian” i „braci chrzeĂcijan” z „bisurmanami”, czy teĝ wzajemne poĝeranie siÚ „braci Sïowian” i „braci chrzeĂcijan” pomiÚdzy sobÈ. Czy „krzyĝ” wyrusza w pole przeciw „póïksiÚĝycowi”, czy „krzyĝ” przeciw „krzyĝowi”, czy teĝ mamy jakÈ innÈ kombinacjÚ godeï i symbolów, dla mnie wyrusza w pole zawsze tylko jedno bydlÚ ludzkie przeciw drugiemu bydlÚciu ludzkiemu1. 1 Zgadzamy siÚ zupeïnie z wywodami Szan. Autora, gdy chodzi o zjawisko wojny, podobnej do ostatniej baïkañskiej, która ostatecznie okazaïa orgiÚ wilczych apetytów i ĝÈdzy zaborczej, bez ĝadnej myĂli narodowej – wszak ĝywe narody rozszarpano – i politycznej. Inaczej – z wojnÈ nie zaborczÈ, lecz obronnÈ, jaka czeka naród polski wobec groĝÈcej mu eksterminacji. Dopóki nie znamy innego sposobu wyzwolenia siÚ spod ucisku nikczemnego barbarzyñstwa – musimy siÚ gotowaÊ do wojny. ObronnÈ bÚdzie, nie imperialistycznÈ, wïaĂnie w imiÚ kultury – nie chciwoĂci zoologicznej, poczuciem obowiÈzku – nie przymusem kierowana; uczestnicy jej wiÚc mieliby prawo do miana bohaterstwa, ĂmierÊ w niej poniesiona byïaby najwyĝszym czynem etycznym: poĂwiÚcenia siÚ jednostki za duszÚ i przyszïoĂÊ narodu [Red. „Krytyki”, takĝe dalej tak sygnowane przypisy – M.S.]. 200 „BRACIA S’OWIANIE” Jak we wszystkich innych podobnych wypadkach, tak teĝ i obecnie mamy do czynienia ze skutkami pomieszania pojÚÊ i wszechwïadzy jÚzyka nad naszym myĂleniem. JednoĂÊ „sïowiañskÈ” oraz poczucie tej jednoĂci stworzyïa nazwa bÚdÈca jednoczeĂnie terminem naukowym oraz uĝywana w ĝyciu potocznym. „Sïowianie” zaĂ stanowiÈ osobne zbiorowisko ludzkie, w róĝnicy od innych takich zbiorowisk, jedynie i wyïÈcznie na podstawie podobieñstwa wïaĂciwych im jÚzyków, „narzeczy” i gwar. ¿adnej innej obiektywnej wspólnoĂci pomiÚdzy Sïowianami nie ma i nigdy nie byïo. Natomiast istnieje w wielu gïowach, pod wpïywem wspólnej nazwy, z jednej strony poczucie jakiegoĂ osobliwego „braterstwa”, kaĝÈcego np. teraz wywodziÊ ĝale nad „walkÈ bratobójczÈ”, z drugiej zaĂ strony, u innych narodów, obawa „panslawizmu” i przeĂladowanie wszystkich „Sïowian”1. A co to takiego sÈ np. „Serbowie” i „Buïgarzy” w wojnach ostatnich? I jednych, i drugich ïÈczyï w jedno tylko „patriotyzm” wojskowy i jednoĂÊ munduru. Do tego doïÈczyÊ naleĝy szczucie i tresowanie w nienawiĂci: i „Serbów”, i „Buïgarów” do „Turków” i na odwrót, „Turków” do jednych i do drugich; „Serbów” do „Buïgarów”; „Buïgarów” do „Serbów” i do „Greków”; „Greków” do „Turków”, do „Buïgarów”, a w razie potrzeby i do „Serbów”. BoÊ obiektywnie biorÈc, ze stanowiska jÚzykowego, we wschodnich czÚĂciach królestwa serbskiego mieszka ludnoĂÊ bardziej zbliĝona do Buïgarów aniĝeli do Serbów, a w kaĝdym razie bÚdÈcÈ dalszym ciÈgiem ludnoĂci zamieszkujÈcej póïnocno-zachodnie czÚĂci królestwa buïgarskiego, tj. terytorium dochodzÈce do stolicy Buïgarii, Soği. Gdyby tÚ wschodniÈ czÚĂÊ Serbii zabrali Buïgarzy, ludnoĂÊ jej staïaby siÚ nagle „Buïgarami”, a zabrani z niej rekruci w razie wojny mordowaliby „Serbów”, podobnie jak niedawno mordowali „Buïgarów”. ¿oïnierze pochodzÈcy z póïnocno-wschodniej czÚĂci Buïgarii byli oczywiĂcie w wojsku buïgarskim i o maïo co nie mordowali Rumunów. DziĂ tÚ czÚĂÊ Buïgarii zabraïa Rumunia i ci sami ĝoïnierze, wcieleni do wojska rumuñskiego, mogÈ z czasem jako „Rumunowie” mordowaÊ „Buïgarów”. Przypatrzmy siÚ w ogóle skïadowi etnograğcznemu tych pañstw, a przekonamy siÚ, ĝe we wszystkich bez wyjÈtku jest on mieszany, 1 Obawa – politykÈ Rosji aĝ nazbyt usprawiedliwiona. Red. „BRACIA S’OWIANIE” 201 przynaleĝnoĂÊ zaĂ pañstwowa zostaïa narzuconÈ i staïa siÚ przymusowÈ. PrzyïÈczeni do Serbii i Grecji Sïowianie macedoñscy stajÈ siÚ od dnia dzisiejszego „Serbami” i „Grekami”, pomimo ĝe subiektywnie uwaĝajÈ siÚ za „Buïgarów” i nienawidzÈ zarówno Serbów, jak i Greków, a obiektywnie mowa ich jest bez wÈtpienia bardziej zbliĝona do buïgarskiej aniĝeli do serbskiej. I w dzisiejszej Grecji, i w Serbii, i w Buïgarii istniejÈ tzw. Kucowïachy, tj. ludnoĂÊ zbliĝona jÚzykowo do Rumunów. Nawet maïe Czarnogórze zagrabiïo czÚĂÊ plemion albañskich i ma u siebie kwestiÚ narodowoĂciowÈ, która prawdopodobnie niemaïo krwi bÚdzie kosztowaïa. Gdyby nie interwencja Austrii i innych mocarstw, caïa Albania zostaïaby podzielona miÚdzy SerbiÚ i GrecjÚ, a jej mieszkañcy staliby siÚ pañstwowo i militarnie bÈdě to „Serbami”, bÈdě teĝ „Grekami”, podobnie jak i przedtem zarówno w Serbii, jak tym bardziej w Grecji istniaïa ludnoĂÊ, którÈ kaĝdy nieuprzedzony musi pod wzglÚdem jÚzykowym zaliczyÊ do Albañczyków. Jednym sïowem, o ile i Albañczycy, i Kucowïachy, i Grecy, i ¿ydzi, i Turcy, i Tatarzy sïuĝÈ w wojsku bÈdě to buïgarskim, bÈdě to serbskim, bÈdě teĝ nareszcie czarnogórskim, zostajÈ zaliczani do „braci Sïowian”. „Sprzymierzone” i „zaprzyjaěnione” pañstwa Austrii i Wïoch czekajÈ tylko sposobnoĂci, aĝeby rzuciÊ siÚ na siebie. Tymczasem przygotowujÈ siÚ cichaczem: fortyğkujÈ góry graniczne, urzÈdzajÈ manewry nadgraniczne, szpiegujÈ siÚ nawzajem, jednym sïowem wcielajÈ w ĝycie zasady przymierza zaczepno-odpornego. Widziaïem w tym roku w graniczÈcej z AustriÈ prowincji wïoskiej caïe masy kawalerii i strzelców alpejskich, którzy w mundurach koloru szaro-zielonego, przypominajÈcego ĝaby, a majÈcego robiÊ ich niewidzialnymi, Êwiczyli siÚ w kunszcie wojennym stosowanym z myĂlÈ o starciu siÚ z AustriÈ. W tej prowincji wïoskiej mieszkajÈ takĝe „bracia Sïowianie”. W razie wojny zabrani spomiÚdzy nich ĝoïnierze pójdÈ na „braci Sïowian”, napeïniajÈcych caïe puïki austriackie. Podobna „bratobójcza walka” „braci Sïowian” bÚdzie koniecznÈ takĝe w razie starcia siÚ Austro-WÚgier z RosjÈ, Prus z RosjÈ, AustroWÚgier z SerbiÈ i CzarnogórÈ. Gdyby politycy buïgarscy lepiej siÚ byli orientowali w poïoĝeniu i byli bardziej przewidujÈcy, nigdy nie daliby siÚ braÊ na lep wspól- 202 „BRACIA S’OWIANIE” noĂci plemiennej i wyznaniowej dla organizowania krucjaty przeciwka Turkom, ale, przeciwnie, staraliby siÚ byli wejĂÊ w sojusz z TurcjÈ i wymóc na niej autonomiÚ Macedonii. Przy zawieraniu przymierzy naleĝaïo kierowaÊ siÚ nie retrospektywnymi wspomnieniami o okrucieñstwach Turków, ale wzglÚdami na dawniejszy i dzisiejszy antagonizm buïgarsko-serbski i buïgarsko-grecki. Grecy od dawien dawna byli daleko zaciÚtszymi i chytrzejszymi wrogami Buïgarów aniĝeli Turcy. Serbskie zaĂ uroszczenia do Macedonii, popierane nawet wywodami lingwistycznymi i etnograğcznymi, powinny byïy dawaÊ wiele do myĂlenia. Prawda, ĝe Turcja okazaïa siÚ pañstwem niedoïÚĝnym i nieumiejÈcym wyzyskaÊ okolicznoĂci sprzyjajÈcych. W poczÈtkach rewolucji tureckiej urzÈdzonej przez mïodoturków1, w caïej Macedonii, miÚdzy wszystkimi jej narodowoĂciami, nawet miÚdzy Grekami, panowaï wielki entuzjazm dla pañstwowej sprawy tureckiej. Niestety mïodoturcy okazali siÚ marnymi psychologami, zziÚbili ten zapaï ĝywioïowy za pomocÈ dÈĝenia do otomanizacji caïego pañstwa i do denacjonalizacji innych narodowoĂci. Wskutek zaĂ niemocy rzÈdu centralnego rozpoczÚïy siÚ na nowo rozprawy krwawe z ludnoĂciÈ innojÚzykowÈ i innowyznaniowÈ, miÚdzy innymi takĝe w Macedonii. Temu powinna byïa Buïgaria przeciwdziaïaÊ wszelkimi moĝliwymi sposoby, ale tak, ĝeby nie draĝniÊ Turcji i nie szczuÊ przeciwko niej. Nawet gdyby wszelkie próby zbliĝenia siÚ z TurcjÈ i wywarcia na niÈ wpïywu nie udaïy siÚ, naleĝaïo wstrzymywaÊ siÚ od kroków zaczepnych, a zwïaszcza nie zawieraÊ przymierza z innymi pañstwami baïkañskimi. Bo najprzód byïo to tylko przymierze chwilowe, które wobec niedajÈcego siÚ w ĝaden sposób zaĝegnaÊ antagonizmu zarówno interesów realnych, jak teĝ staïej tradycji historycznej, musiaïo z koniecznoĂci zamieniÊ siÚ na rozbrat i zaciÚtÈ walkÚ. A po wtóre trzeba byïo stosowaÊ prostÈ arytmetykÚ i logikÚ. Turcy praktykowali wprawdzie rozmaite okrucieñstwa, ale jeden dzieñ minionych tylko co wojen baïkañskich pochïonÈï daleko wiÚcej oğar aniĝeli kilkadziesiÈt Ruch mïodoturków w imperium otomañskim na przeïomie XIX i XX w. dÈĝyï do przeprowadzenia reform politycznych, które miaïy zmieniÊ pañstwo na wzór krajów zachodnioeuropejskich. 1 „BRACIA S’OWIANIE” 203 lat gospodarki tureckiej. To powinni byli przewidzieÊ i zrozumieÊ politycy buïgarscy, o ile byli rozumni i przewidujÈcy. Zamiast tego, zamiast pracowania nad rozwojem kulturalnym i ekonomicznym swego pañstwa i spoïeczeñstwa, zaczÚli oni prowokowaÊ Turków w Macedonii, zaczÚli ostentacyjnie urzÈdzaÊ wystawy bieżenców, tj. Macedoñczyków uciekajÈcych jakoby przed gwaïtami tureckimi, zaczÚli piorunowaÊ w swych gazetach na Turków i podniecaÊ namiÚtnoĂci, jednym sïowem zaczÚli wytwarzaÊ bez najmniejszej potrzeby nastrój zdenerwowania, rozbestwienia i krwioĝerczoĂci, a taki nastrój bywa zïym doradcÈ. Doradziï on sojusz z SerbiÈ i GrecjÈ, a od takiego sojuszu naleĝaïo siÚ wstrzymaÊ w imiÚ wïasnego „egoizmu pañstwowego i narodowego”. Potworne zbrojenie siÚ nad siïy i nieustajÈca agitacja naïadowaïy dusze buïgarskie elektrycznoĂciÈ najezdniczo-militarnÈ, a to z koniecznoĂci prowadziïo do wybuchu. Wprawdzie politycy buïgarscy, w porozumieniu z komitetami rewolucyjnymi Macedonii, spodziewali siÚ, ĝe, pobiwszy z lekka Turków, wymogÈ na nich autonomiÚ Macedonii, która teĝ byïa celem dÈĝeñ jej mieszkañców róĝnych narodowoĂci. Tymczasem pogrom Turków przeszedï wszelkie oczekiwania, a to zmieniïo sytuacjÚ. W kaĝdym razie ufanie Serbom i Grekom, pomimo przestrzegajÈcego przysïowia Graeca fides nulla fides1, byïo pierwszym i zasadniczym bïÚdem polityki buïgarskiej. Nieoczekiwany pogrom armii tureckiej przez wszystkich „sprzymierzonych” objaĂnia siÚ tym, ĝe Turcy nie spodziewali siÚ takiego gwaïtownego nacisku i w ogóle nazbyt ufali we wïasne siïy, a lekcewaĝyli siïy militarne swych przeciwników, zwïaszcza po zwyciÚstwach odniesionych nad Grekami w r. 1897. Buïgarom zaĂ po szybkich a nieoczekiwanych zwyciÚstwach nad Turkami zawróciïo siÚ w gïowach, zaczÚïy w nich kieïkowaÊ i rozwijaÊ siÚ idee wielkopañstwowe, imperialistyczne, marzenia o hegemonii na Póïwyspie Baïkañskim. Carowi Ferdynandowi zdawaïo siÚ, ĝe zostanie „królem królów”, czymĂ w rodzaju Agamemnona. Skutkiem zawrotu gïowy zapomniano caï1 Graeca fides nulla fides (ïac.) – dosï.: wiernoĂÊ grecka (to) ĝadna wiernoĂÊ. Graeca fides (takĝe: fides Punica) – synonim wiaroïomstwa. 204 „BRACIA S’OWIANIE” kiem o Macedonii, a skoncentrowano wszystkie swe siïy w Tracji okoïo Adrianopola1. NieszczÚĂliwi a oszoïomieni wojownicy buïgarscy staczali tam mordercze boje, ginÚli caïymi tysiÈcami i dawali z siebie krwawe widowisko „bohaterów” dla „bohaterstwa”, czyli po prostu gïupców, na uciechÚ zgrai czytelników gazet, a zwïaszcza swych szlachetnych „sprzymierzeñców”, którzy z zadowoleniem zacierali rÚce na myĂl, ĝe Buïgarzy tak siÚ osïabiajÈ i wyczerpujÈ. PonoszÈc straszne oğary i prÈc bezmyĂlnie jedynie tylko w kierunku Konstantynopola, pozwolili Grekom zajÈÊ Saloniki, a zaĂ Serbom i Grekom caïÈ prawie MacedoniÚ. To byï drugi fatalny bïÈd polityki i wojskowoĂci buïgarskiej, bïÈd nie do poprawienia. A teraz bïÈd trzeci. Zaraz po pierwszym zawieszeniu broni powinni byli Buïgarzy zawrzeÊ ostateczny pokój z Turkami, zostawiÊ im Adrianopol, a z caïÈ swojÈ armiÈ wyruszyÊ do Macedonii. Wprawdzie róĝni „bracia Sïowianie” w Petersburgu, w Moskwie i w innych miastach, w których rozbrzmiewaïa Szumi Marica okrwawena, płacze wdowica osirotena, pragnÚli gorÈco wziÚcia Adrianopola i przygotowywali siÚ nawet do urzÈdzenia uczty w razie jego zdobycia; no, ale pia desideria „braci Sïowian” znad Newy nie powinny byïy wpïywaÊ na postanowienia trzeěwej i przewidujÈcej polityki buïgarskiej. Ostatecznie zerwano rokowania pokojowe, rozpoczÚto ze zdwojonÈ zaciÚtoĂciÈ nowe oblÚĝenia i nowe szturmy Adrianopola i ostatecznie zdobyto go. Udziaï Serbów we wziÚciu Adrianopola byï bardzo zrÚcznym manewrem ze strony polityki i wojskowoĂci serbskiej, w porozumieniu oczywiĂcie z Grekami. Buïgarowie zaĂ po wziÚciu Adrianopola szli naprzód i dokonywali bezcelowych pochodów na CzataïdĝÚ, jak gdyby mieli zamiar zdobywaÊ Konstantynopol. WziÚcie Adrianopola byïo klÚskÈ dla Buïgarii. Zdaïo jÈ bowiem na ïaskÚ i nieïaskÚ czcigodnych sprzymierzeñców, „braci Sïowian” i „braci chrzeĂcijan wschodniego obrzÈdku”. To byï trzeci bïÈd, trzecie gïupstwo nie do darowania ze strony polityki i wojskowoĂci buïgarskiej. 1 Adrianopol – obecnie Edirne, miasto tureckie przy granicy z GrecjÈ. „BRACIA S’OWIANIE” 205 Czwartym bïÚdem Buïgarii byïo to, ĝe nie obstawano uparcie i stanowczo przy arbitraĝu cesarza rosyjskiego co do pasa spornego w Macedonii, przy arbitraĝu przewidzianym w umowie serbskobuïgarskiej. Gdyby istotnie caïkiem szczerze i z dobrÈ wiarÈ ĝÈdano tego arbitraĝu, oszczÚdzono by sobie prawdopodobnie starcia z SerbiÈ i GrecjÈ, starcia zakoñczonego fatalnÈ klÚskÈ Buïgarii, a po wtóre nie obraĝono by monarchy i rzÈdu rosyjskiego. Po przyjÚciu bowiem przez cesarza Wszechrosji roli arbitra i po zwróceniu siÚ przezeñ z przedstawieniami pokojowymi do obu pañstw spierajÈcych siÚ odrzucenie arbitraĝu byïo oczywiĂcie afrontem. Wprawdzie odpowiedzialnoĂÊ moralna za ten afront spada niby to jednakowo na obie strony, niestety jednak faktycznie skrupia siÚ to gïównie na tej stronie, która w prowokowanej walce orÚĝnej zostaïa pobita1. Nareszcie piÈtym bïÚdem, i wcale chyba nie najmniejszym, ze strony wojskowoĂci buïgarskiej byïo lekcewaĝenie sprawnoĂci wojskowej Serbów i Greków, a zwïaszcza Greków. Przedtem Turcy lekcewaĝyli siïy „sprzymierzonych” i, bÚdÈc wszÚdzie w mniejszoĂci, zostali sromotnie pobici. Buïgarzy zaĂ wycieñczeni i przetrzebieni dwiema morderczymi wojnami z TurcjÈ, rzucajÈc siÚ na Greków i Serbów, sprzymierzonych z Czarnogórcami, okazali wielkÈ zarozumiaïoĂÊ i lekkomyĂlnÈ ufnoĂÊ we wïasnÈ gwiazdÚ. Tymczasem Serbowie, a tym bardziej Grecy ponieĂli w walkach z Turkami daleko mniej strat i mogli Ămiaïo stawiÊ czoïo swemu sïabszemu liczebnie i wyczerpanemu przeciwnikowi, tym bardziej ĝe pomogli im z jednej strony Rumuni, a z drugiej Turcy. Buïgaria tedy przerachowaïa siÚ i za to srodze odpokutowaïa. Zïudne marzenia imperialistyczne o wielkopañstwowoĂci musiaïy 1 Na ten poglÈd absolutnie pisaÊ siÚ nie moĝemy. Pomijamy stosunek do osoby „cesarza Wszechrosji”; w polityce trzeba przezwyciÚĝaÊ róĝne uczucia. Ale zdanie siÚ Buïgarii na „arbitraĝ” cara byïoby utwierdzeniem panowania Rosji na Baïkanie, otworzeniem jej drogi do Konstantynopola. GodnoĂci peïen ton, w którym Ferdynand buïgarski odrzuciï byï arbitraĝ Rosji, sprowadziï na nieszczÚĂliwy jego kraj klÚski, ale zostawiï mu samodzielnoĂÊ politycznÈ i piekÈcÈ ĂwiadomoĂÊ, co warta jest Rosja. Z tego powinna i chce skorzystaÊ Austria, o tyle w danym wypadku wyĝej stojÈca niĝ Rosja, ĝe tylko siÚ broni i nie myĂli o Konstantynopolu. Red. 206 „BRACIA S’OWIANIE” ustÈpiÊ rozczarowaniu i sromotnemu upokorzeniu. Dostali oni dobrÈ nauczkÚ, z której trudno korzystaÊ poniewczasie. Nieubïagany bieg wypadków pouczyï ich, ĝe lepiej byïo nie zaczepiaÊ Turcji i mieÊ siÚ na bacznoĂci przed „braÊmi Sïowianami” i „braÊmi chrzeĂcijanami”. Na domiar nieszczÚĂÊ Adrianopol, który tyle oğar pochïonÈï i którego zdobycie byïo punktem zwrotnym powodzeñ buïgarskich, powróciï do Turków i chyba niepodobna go juĝ bÚdzie odebraÊ. Gdyby nie milczÈce veto ze strony Europy, dokonano by bez ĝadnych ceremonii rozbioru Buïgarii, podobnie jak niegdyĂ dokonano rozbioru Polski. Podzielono by jÈ miÚdzy GrecjÚ, SerbiÚ, RumuniÚ i TurcjÚ, a pañstwo buïgarskie znikïoby z karty Europy. Czajenie siÚ Serbii i Grecji na BuïgariÚ i rozbicie jej w przymierzu z RumuniÈ i TurcjÈ sprawia wprawdzie wraĝenie jednego z najwiÚkszych ïotrostw politycznych, ale, wziÈwszy pod uwagÚ interesy pañstwowe i Serbii, i Grecji, musimy byÊ dla nich wyrozumiali. Serbia, zaleĝna ekonomicznie od Austrii i odciÚta ze wszystkich stron od morza, marzyïa stale o uzyskaniu jakiegoĂ portu, który by jej daï moĝnoĂÊ bezpoĂredniego stykania siÚ ze Ăwiatem, bez uciekania siÚ do ïaski Austro-WÚgier lub Buïgarii. Gdyby jej siÚ udaïo uzyskaÊ czÚĂÊ Albanii z jednym lub dwoma portami, prawdopodobnie zrezygnowaïaby z Macedonii, na którÈ od dawna ostrzyïa zÚby, popierajÈc swe pretensje nawet za pomocÈ „nauki”, tj. za pomocÈ faïszerstw lingwistycznych i etnograğcznych, co byïo rzeczÈ caïkiem zbytecznÈ i niepotrzebnÈ. W kaĝdym razie walczyïa ona o swój interes ĝywotny. Niestety, nie udaïo jej siÚ osiÈgnÈÊ tego celu pragnieñ i poĝÈdañ, bo od Morza Egejskiego oddziela jÈ Grecja, która w razie popsucia siÚ stosunków miÚdzy tymi dwoma pañstwami moĝe jej bardzo daÊ siÚ we znaki. No, ale za to prawie podwoiïa swe terytorium i liczbÚ mieszkañców, a prócz tego moĝe siÚ pocieszaÊ romantycznymi i schlebiajÈcymi próĝnoĂci narodowej przechwaïkami, ĝe pomĂciïa zarówno Kosowo Pole z XV wieku1, jako teĝ ¥liwnicÚ z drugiej poïowy wieku XIX. Co do tego ostatniego punktu nastrÚcza siÚ zïoĂliwa uwaga, ĝe Buïgaria, zwyciÚĝajÈc SerbiÚ pod ¥liwnicÈ, miaïa do czynienia tylko 1 Pomyïka autora. WïaĂc. bitwa miaïa miejsce w XIV wieku (1389). „BRACIA S’OWIANIE” 207 z niÈ jednÈ, gdy tymczasem do pomszczenia ¥liwnicy potrzeba byïo sojuszu z Czanogórcami, z Grekami, z Rumunami i z Turkami. ¿e takie pañstwo jak Grecja, pañstwo przewaĝnie ĝeglarskie i kupieckie, dÈĝyïo do rozszerzenia swych wybrzeĝy i do zdobycia jak najwiÚkszej liczby portów i rynków handlowych, to jest chyba caïkiem zrozumiaïe i nie moĝna mu braÊ tego za zïe. Tym bardziej zrozumiaïe jest obecne postÚpowanie Turcji. Chyba kaĝde pañstwo postÈpiïoby tak samo. Jej najwiÚkszy wróg, wróg, który jej zadaï najdotkliwsze ciosy, zostaï pokonany i rozbity przez swych niedawnych sprzymierzeñców. Cóĝ dziwnego, ĝe Turcja skorzystaïa z tego, ĝe zajÚïa Adrianopol i ĝe chce posuwaÊ siÚ dalej i ze swej strony upokorzyÊ BuïgariÚ. Czy ten animusz wojowniczy nie pociÈgnie za sobÈ fatalnych skutków dla pañstwa tureckiego, to znowu inna kwestia. Turcja miaïa przed oczyma zachÚcajÈcy przykïad Rumunii. Niektórzy oburzajÈ siÚ na Rumunów, widzÈ w ich postÚpowaniu perğdiÚ pierwszego rzÚdu, stosujÈ do nich wyraĝenie punica fides itd. Jeĝeli stoimy na stanowisku „interesów pañstwowych”, to w ĝaden sposób nie moĝemy potÚpiaÊ Rumunii. Przeciwnie, postÈpiïa ona bardzo zrÚcznie i rozumnie1. Bez ĝadnych prawie strat, z wyjÈtkiem niewielkich stosunkowo kosztów na mobilizacjÚ, w kaĝdym razie bez krwi rozlewu dokonaïa wspaniaïego rozboju na zimno, powiÚkszyïa swe terytorium2, przedïuĝyïa swe wybrzeĝe i pomogïa do upokorzenia Buïgarii, która jednak chcÈc nie chcÈc bÚdzie musiaïa pogodziÊ siÚ z losem i tymczasem zawrzeÊ przymierze z RumuniÈ. Prócz tego Rumunia ukróciïa zbyt daleko siÚgajÈce uroszczenia Serbii i Grecji i odegraïa rolÚ rozjemcy i pacyğkatora, co wysunÚïo jÈ na pierwszy plan i oddaïo w jej rÚce hegemoniÚ na Póïwyspie Baïkañskim. Kto siÚ oburza na RumuniÚ wcielajÈcÈ czÚĂÊ Buïgarii, niech sobie przypo- Stoimy na stanowisku pañstwowoĂci, ale nie imperializmu, zagarniajÈcego pod swój bat inne narodowoĂci wbrew ich woli. Sïowa Szan. Autora rozumiemy tedy jako ironiÚ. Red. 2 Rumunia zdobyïa wówczas na Buïgarii pïd. DobrudĝÚ. 1 208 „BRACIA S’OWIANIE” mni aneksjÚ BoĂni i Hercegowiny1 przez Austro-WÚgry2. To takĝe byï bardzo zrÚczny i dowcipny krok na szachownicy politycznej, szkoda tylko, ĝe w znacznym stopniu sparaliĝowany przez caïy szereg bïÚdów i gïupstw dyplomacji austriacko-wÚgierskiej. Pomimo wielkich „zwyciÚstw i tryumfów” Rumunii trochÚ komicznie i operetkowo wyglÈdajÈ odezwy króla Karola, dziÚkujÈcego armii za jej nieustraszoną waleczność i powodzenie orężne. Kiedy nikt nie stawia oporu, ïatwo odnosiÊ „zwyciÚstwa”. Gdyby z podobnÈ gaskonadÈ wystÈpiï zwykïy Ămiertelnik, okryïby siÚ dozgonnÈ ĂmiesznoĂciÈ. No, ale tym panom wszystko wolno. W ogóle moĝna zauwaĝyÊ, ĝe zyski i zdobycze pojedynczych pañstw baïkañskich pozostajÈ w stosunku odwrotnym do poniesionych przez nie strat i oğar. Rumunia, bez ĝadnych prawie strat i oğar zyskaïa stosunkowo najwiÚcej. Grecja poniosïa wprawdzie znaczne straty, ale mniej niĝ inni „sprzymierzeñcy”, a zyskaïa lwiÈ czÚĂÊ zdobyczy terytorialnych. Serbia przelaïa wiÚcej krwi i doznaïa wiÚkszych strat materialnych aniĝeli Grecja, ale za to jej zyski sÈ co do swej wartoĂci znacznie mniejsze aniĝeli zyski Grecji. Nareszcie Buïgaria, która gïównie wyciÈgaïa gorÈce kasztany z ognia, której krew laïa siÚ caïymi strumieniami i której koszta wojenne dosiÚgïy kolosalnych rozmiarów, zostaïa na dïugi czas upokorzonÈ, a jej zdobycze terytorialne przyniosÈ jej niewiele poĝytku. CzarnogórÚ wyïÈczamy za nawias. Podobno król czarnogórski graï bardzo szczÚĂliwie na gieïdzie i skutkiem wojny znacznie powiÚkszyï swój majÈtek. Z powodzenia monarchy powinni siÚ cieszyÊ jego wierni poddani. ZresztÈ rzeě i rozbój sÈ stanem normalnym dla „bohaterów” czarnogórskich. W 1878 r. kongres berliñski, zwoïany dla rewizji traktatu pokojowego koñczÈcego wojnÚ rosyjsko-tureckÈ, przyznaï Austro-WÚgrom prawo okupowania BoĂni i Hercegowiny, formalnie pozostajÈcych nadal pod wïadzÈ Turcji. W 1908 r. ck monarchia anektowaïa te tereny, co zaowocowaïo protestami i zamachami na przedstawicieli wïadz austriackich, organizowanymi przez radykalnÈ, terrorystycznÈ i zorientowanÈ proserbsko organizacjÚ mïodzieĝowÈ Mïoda BoĂnia. 2 Toteĝ postÚpowi posïowie polscy Hausner i Wolski w r. 1879 temu zaborowi siÚ sprzeciwiali. Red. 1 „BRACIA S’OWIANIE” 209 PowinniĂmy chyba raz na zawsze zrozumieÊ i dobrze sobie zapamiÚtaÊ, ĝe tak jak dziĂ rzeczy stojÈ, siïÚ wszelkich pañstw wystÚpujÈcych na widowni tak zwanej historii powszechnej – wszystko jedno, czy istniejÈ one pod ğrmÈ „sïowiañskÈ” czy teĝ „niesïowiañskÈ” – stanowi dotychczas i musi stanowiÊ organizacja zbójecka, czyli rozbójnicza. Przy dzisiejszych zaĂ tendencjach uciskania jednych narodowoĂci przez drugie, narodowoĂÊ sïuĝy za pretekst, a w pañstwowych organizacjach zbójeckich, czyli rozbójniczych, mamy jeszcze panujÈce narodowoĂci zbójeckie, czyli rozbójnicze, na przykïad: w WÚgrzech narodowoĂÊ madziarskÈ, w Prusiech narodowoĂÊ niemieckÈ, we Wïoszech narodowoĂÊ wïoskÈ, w Rosji rosyjskÈ itd. OczywiĂcie, gdyby dziĂ istniaïo pañstwo polskie, takÈ samÈ rolÚ narodowoĂci zbójeckiej, czyli rozbójniczej, odgrywaïaby w nim narodowoĂÊ polska1. Wobec tego, co tylko co powiedziaïem, mówienie o „wojnach za wolnoĂÊ” – czy to na Baïkanie, czy teĝ gdziekolwiek indziej – zakrawa na ĝart, zakrawa na kpiny z bliěniego swego. A jeĝeli nie sÈ to kpiny, to jest to albo obïuda, albo teĝ naiwnoĂÊ i ïatwowiernoĂÊ. O „wojnach za wolnoĂÊ” moĝna mówiÊ chyba tylko ironicznie, nie zaĂ na serio. ’atwowierni i naiwni byli wszyscy owi poeci i entuzjaĂci publicystyczni, którzy opiewali „czyny bohaterskie” „walczÈcych za wolnoĂÊ braci Sïowian” na Póïwyspie Baïkañskim. ’adnie oswabadzali ci „Sïowianie” i „chrzeĂcijanie” innych „braci Sïowian” i „braci chrzeĂcijan” spod „jarzma tureckiego”! Przypomnijmy sobie przede wszystkim traktowanie Albañczyków przez Serbów z Czarnogórcami i przez Greków. A teraz jak to oswabadzano MacedoniÚ zaludnionÈ przez kilka plemion czy teĝ narodowoĂci: przez Sïowian, w znacznej swej wiÚkszoĂci bez wÈtpienia bardziej zbliĝonych do Buïgarów aniĝeli do Serbów, nastÚpnie przez Greków, przez Kucowoïochów, zbliĝonych do Rumunów, przez Albañczyków, przez Turków, przez ¿ydów hiszpañskich? O ile moĝna sÈdziÊ z tego, co siÚ sïyszaïo i czytaïo, znaczna wiÚkszoĂÊ uĂwiadomionych mieszkañców Macedonii marzyïa o wïas1 Usiïowania postÚpu powinny wiÚc zdÈĝaÊ do ochrony mniejszoĂci narodowych w kaĝdym pañstwie. Red. 210 „BRACIA S’OWIANIE” nej autonomii, tj. o utworzeniu pañstewka na póï niezaleĝnego i lenniczego w stosunku do Turcji, w rodzaju tego, jakim w ciÈgu kilku lat po wojnie rosyjsko-tureckiej r. 1877-78 byïa Rumelia Wschodnia ze stolicÈ Filipopolem. Takiej teĝ autonomii spodziewano siÚ w Buïgarii, oczywiĂcie liczÈc na to, ĝe jak Rumelia wschodnia poïÈczyïa siÚ z BuïgariÈ, tak teĝ z czasem poïÈczy siÚ z niÈ Macedonia. Rzecz oczywista, ĝe tych marzeñ chowanych w gïÚbi serc macedoñskich i buïgarskich nie moĝna byïo braÊ za podstawÚ przy zawieraniu przymierza z Serbami i z Grekami. Do tego kraju, do Macedonii, roszczono pretensje z trzech stron: ze strony buïgarskiej, serbskiej i greckiej. Przewidziano wiÚc w przymierzu zwróconym przeciw Turcji zabór Macedonii i jej podziaï, nie okreĂliwszy zresztÈ dokïadnie granic miÚdzy trzema pañstwami zdobywczymi. Przeciwko podobnemu postawieniu kwestii protestowali z oburzeniem patrioci macedoñscy. I najzupeïniej sïusznie. Jeĝeli „uwalniano” MacedoniÚ „spod jarzma tureckiego”, to naleĝaïo przede wszystkim „uwolniÊ” jÈ, a dopiero potem zapytaÊ jej mieszkañców, jak siÚ chcÈ urzÈdziÊ: czy chcÈ stanowiÊ osobnÈ caïoĂÊ politycznÈ, czy chcÈ rozdzieliÊ siÚ i zgadzajÈ siÚ na poÊwiartowanie swego kraju, czy nareszcie jest im zupeïnie obojÚtne, jak z nimi postÈpiÈ ïaskawi zdobywcy. Tymczasem o wolÚ i ĝyczenia mieszkañców nikt siÚ nie troszczyï. Grecy Ăpieszyli gwaïtownie na póïnoc, a zajÈwszy Saloniki, urzÈdzili przede wszystkim pogrom ¿ydów i zwrócili ostrze swego miecza przeciw Buïgarom macedoñskim, jako gïównym swoim wrogom i gïównym przedstawicielom separatyzmu macedoñskiego. Serbowie, zajmujÈc miejscowoĂci z ludnoĂciÈ, której wiÚkszoĂÊ uwaĝa siÚ za Buïgarów, rozporzÈdzali siÚ jak szara gÚĂ na lodzie. Nie czekajÈc koñca wojny, nie czekajÈc zawarcia pokoju i ostatecznego okreĂlenia granic, zajÚli siÚ w te pÚdy wynaradawianiem „braci Sïowian”, tj. Macedoñczyków, uwaĝajÈcych siÚ za Buïgarów. Zamykali szkoïy buïgarskie, wypÚdzali biskupów i ksiÚĝy buïgarskich, zmieniali nazwiska mieszkañców, nadajÈc im wyglÈd serbski zamiast buïgarskiego, jednym sïowem zachowywali siÚ wcale nie lepiej, a nawet moĝe gorzej aniĝeli Madziarowie wzglÚdem innych narodowoĂci pañstwa „BRACIA S’OWIANIE” 211 wÚgierskiego lub teĝ „bracia Sïowianie Rosjanie” wzglÚdem „braci Sïowian Polaków”. Buïgarowie nie mieli sposobnoĂci do wynaradawiania, bo nie zajmowali miejscowoĂci serbskich; ograniczali siÚ tÚpieniem i obracaniem w perzynÚ miejscowoĂci greckich i tureckich. TrÈbienie wiÚc na wsze strony Ăwiata, ĝe siÚ rozpoczyna wojnę za wolność ludów Póïwyspu Baïkañskiego, jęczących pod jarzmem tureckim, byïo objawem bezczelnej obïudy i chÚci mydlenia oczu ludziom naiwnym i ïatwowiernym. Byïa to nie „wojna wolnoĂciowa”, ale tylko wojna rozbójnicza i zaborcza, jak zresztÈ wszelka wojna, a przede wszystkim wszelka wojna napastnicza. Patrioci macedoñscy, zwïaszcza spomiÚdzy „braci Sïowian”, porównywajÈ podziaï swego kraju z rozbiorem Polski i utrzymujÈ, ĝe pod wzglÚdem wolnoĂci narodowoĂciowej pod rzÈdem tureckim dziaïo siÚ im nierównie lepiej aniĝeli siÚ dzieje i dziaÊ siÚ bÚdzie pod rzÈdem greckim i serbskim1. Dawniej organizowano „komitety rewolucyjne” i czety powstañcze przeciwko Turkom. Kto wie, czy teraz nie zacznÈ siÚ „bunty” i formowanie czet przeciwko Grekom i Serbom. Tylko ĝe Grecy i Serbowie za pomocÈ represji i wypraw karnych, organizowanych nierównie lepiej aniĝeli to potrağli Turcy, stïumiÈ doĂÊ prÚdko wszelkie próby „buntu” ze strony swych nowych „poddanych”. Moĝe na szubienicach serbskich i greckich zawiĂnie wcale przyzwoita porcja „mÚczenników za wolnoĂÊ Macedonii”. DziĂ mamy przed sobÈ fait accompli, który siÚ zïoĝyï wbrew oczekiwaniom i przewidywaniom, a który zresztÈ jest tylko poczÈtkowym etapem przyszïej historii Póïwyspu Baïkañskiego. Jeszcze caïe rzeki ïez i krwi tam siÚ polejÈ. 1 To twierdzenie patriotów macedoñskich jest zupeïnie sïuszne. Turcja odznaczaïa siÚ niezwykïÈ tolerancjÈ narodowoĂciowÈ, a pod wielu wzglÚdami przewyĝszaïa chyba wszystkie inne pañstwa. DoĂÊ powiedzieÊ, ĝe na wyspach Morza Egejskiego naleĝÈcych do Turcji istniaïy szkoïy greckie i ĝe szkoïy te byïy podwïadne nie ministrowi tureckiemu, ale tylko ambasadorowi greckiemu w Konstantynopolu i ministrowi oĂwiaty w Atenach. ProszÚ mi pokazaÊ coĂ podobnego choÊby w jednym z pañstw europejskich. W ogóle Turcy nie uprawiali sportu wynaradawiania [przyp. BdC]. 212 „BRACIA S’OWIANIE” Tymczasem rzuÊmy przekleñstwo tym, co Ăwiadomie spowodowali tÚ rzeě i ten ogrom zbrodni gromadnych i jednostkowych. Gdyby nie ta wojna, a raczej nie te wojny, gdyby nie te wybuchy wyuzdania i rozbestwienia, oszczÚdziïoby siÚ setki tysiÚcy ludzi, oszczÚdziïoby siÚ miliardy bogactw materialnych, oszczÚdziïoby siÚ caïe zapasy dóbr kulturalnych, a te dziĂ nieszczÚĂliwe i spustoszone kraje rozwijaïyby siÚ, ludzie szlachetnieliby, ïagodnieliby, kroczyliby spokojnie ku lepszej przyszïoĂci. A kto wie, czy pod wpïywem uspokojenia i dobrego przykïadu i Turcy nie poszliby tÈ samÈ drogÈ. Pochody dzikich hord Hunów, Wandalów, Mongoïów, Tatarów, Turków… sÈ niczym w porównaniu z „czynami bohaterskimi” „braci Sïowian” i „braci chrzeĂcijan” Póïwyspu Baïkañskiego, oczywiĂcie przy zgodnym akompaniamencie „czynów bohaterskich” broniÈcych siÚ, a nastÚpnie napastujÈcych „wyznawców Mahometa”. Z oğar „wojny za wolnoĂÊ” moĝna by usypaÊ caïe góry szkieletów i czaszek na czeĂÊ i chwaïÚ przodujÈcych tym czynom zbrodniczym monarchów, dyplomatów i wodzów. Nie tylko niesprawiedliwie, ale takĝe gïupio jest oburzaÊ siÚ na „okrucieñstwa”, na mordy, gwaïty i poĝogi, dokonywane przez zastÚpy wojowników Póïwyspu Baïkañskiego. Kto aprobuje wojnÚ, nie ma prawa gorszyÊ siÚ jej nieuniknionymi konsekwencjami. WmyĂlmy siÚ i wczujmy siÚ w stan psychiczny rozwĂcieczonego i rozszalaïego, a wiÚc niepoczytalnego ĝoïdactwa, w stan psychiczny tych „bohaterów wolnoĂci”, tego bydïa prowadzonego na rzeě, tego bydïa mordujÈcego i mordowanego. GdybyĂmy siÚ znajdowali w podobnych warunkach, gdybyĂmy byli pijani krwiÈ, gdybyĂmy gorzeli ĝÈdzÈ zemsty i odwetu, z pewnoĂciÈ tak samo mordowalibyĂmy, gwaïcilibyĂmy, palilibyĂmy. Podobnych „czynów bohaterskich” dopuszczali siÚ, choÊ moĝe nie w tak jaskrawych formach, równieĝ inni „bohaterowie wolnoĂci”, dopuszczali siÚ ich nawet sïawetni garibaldczycy w „oswabadzanych” przez nich krainach. A moĝe byĂmy porozkoszowali siÚ przy tej sposobnoĂci barwnymi obrazami „czynów bohaterskich” polskich „bojowników wolnoĂci”, roztaczanymi w Popiołach ¿eromskiego1. 1 Przeciw tej ironii zastrzegamy siÚ kategorycznie. Bohaterom wolnoĂci polskim czyniÈ niektórzy znany zarzut, ĝe od KoĂciuszki do Traugutta byli za dobrzy, za humanitarni. Red. „BRACIA S’OWIANIE” 213 Nie da siÚ zaprzeczyÊ, ĝe przed wojnÈ z Turkami pañstwa baïkañskie, z wyjÈtkiem moĝe Czarnogórza, rozwijaïy siÚ znakomicie na polu kulturalnym. Zwïaszcza Buïgaria robiïa olbrzymie postÚpy, korzystajÈc z najlepszych wzorów dostarczanych jej przez rozmaite pañstwa europejskie, na polu gospodarstwa, przemysïu, szkolnictwa itd., itd. DziĂ wszystko to poszïo na marne. Trzeba bÚdzie przynajmniej piÚÊdziesiÚciu lat, aĝeby Buïgaria przyszïa do siebie i odzyskaïa to, co dzisiaj straciïa. I to jeszcze kwestia, czy pozwoli jej na to myĂl o rewanĝu i ĝÈdza odwetu za klÚski zadane jej przez Greków, Serbów i Rumunów. ByÊ moĝe, iĝ czeka jÈ teĝ caïy szereg wstrzÈĂnieñ wewnÚtrznych, iĝ czeka jÈ rewolucja i konwulsyjne próby zmiany formy rzÈdu. Ale choÊby nawet panowaï tam spokój absolutny, potrzebnÈ bÚdzie praca kilku pokoleñ na odbudowanie tego, co zostaïo zburzone przez dzisiejszych szkodników. Dla podtrzymania normalnego przyrostu ludnoĂci, poĝÈdanego nie tyle ze wzglÚdu na szczÚĂcie ludzi pojedynczych, ile raczej dla „potÚgi pañstwa”, tj. dla produkowania dostatecznej iloĂci „miÚsa armatniego”, bÚdzie musiaïa Buïgaria albo zaprowadziÊ wieloĝeñstwo, albo teĝ sprowadzaÊ mÚĝczyzn z innych krajów. Serbia teĝ chyba równieĝ nieprÚdko przyjdzie do siebie, chociaĝ pewnoĂciÈ daleko prÚdzej aniĝeli Buïgaria. NajpomyĂlniej przedstawiajÈ siÚ na przyszïoĂÊ szanse Grecji. O Czarnogórcach nie ma co mówiÊ, bo dla nich rzeě i wzajemne tÚpienie siÚ stanowi stan normalny. Przemilczymy teĝ o ciosach zadanych Turcji, bo zadawanie jej ciosów weszïo juĝ w staïy zwyczaj. WystÚpuje przede wszystkim zïowroga kwestia: co siÚ stanie z Konstantynopolem? Bo ĝe on na dïugo nie utrzyma siÚ przy Turcji, to zdaje siÚ nie ulegaÊ najmniejszej wÈtpliwoĂci. Gdyby Rosja prowadziïa rozumniejszÈ politykÚ, a zwïaszcza gdyby potrağïa siÚ uporaÊ z fatalnymi dla niej sprawami wewnÚtrznymi, to kto wie, czy Konstantynopol w niezbyt odlegïej przyszïoĂci nie staïby siÚ jej ïupem. A wtedy oczywiĂcie zapanowaïaby ona faktycznie takĝe nad caïym Póïwyspem Baïkañskim. Zdaje siÚ jednak, ĝe polityka rosyjska nie dorosïa do rozwiÈzania tego zadania na swojÈ korzyĂÊ. Odnosi jednak Rosja z awantury baïkañskiej niewÈtpliwÈ korzyĂÊ moralnÈ. Wobec okropnoĂci ostatnich wojen zarówno „braci 214 „BRACIA S’OWIANIE” Sïowian” i „braci chrzeĂcijan” z TurcjÈ, jako teĝ „braci Sïowian” i „braci chrzeĂcijan” pomiÚdzy sobÈ, blednÈ okropnoĂci, które siÚ dziaïy i dziejÈ w pañstwie samowïadców Europy Wschodniej: blednÈ „czyny patriotyczne” Murawiewa „wieszatiela”, blednie krwawe nawracanie unitów na prawosïawie, blednÈ wyprawy karne lat „rewolucyjnych” i „porewolucyjnych”, blednie dziaïalnoĂÊ sÈdów polowych i sÈdów wojskowych w ogóle1. Austro-WÚgry odegraïy w caïej tej sprawie bardzo smutnÈ rolÚ. Popeïniïy one caïy szereg gïupstw nie do poprawienia, ale te wszystkie bieĝÈce gïupstwa sÈ gïupstwem w porównaniu z zasadniczym, chronicznym gïupstwem, polegajÈcym na tolerowaniu polityki wynaradawiajÈcej WÚgier w stosunku do narodowoĂci niemadziarskich, w tej liczbie w stosunku takĝe do wielorakich „braci Sïowian”. Jeĝeli z caïÈ bezwzglÚdnoĂciÈ usuwa siÚ wszelkie Ălady istnienia w WÚgrzech Sïowaków, Rusinów, Sïoweñców, Kroatów i Serbów, jeĝeli Serbowi kaĝÈ zastÚpowaÊ, np. jego Novi Sad przez Uj-Videk, jeĝeli okazuje siÚ najwyĝszÈ pogardÚ narodowoĂciom sïowiañskim, a najniewinniejsze ĝÈdania równouprawnienia ogïasza siÚ za „panslawistycznÈ” zdradÚ stanu, to nic dziwnego, ĝe nie tylko odstrÚcza siÚ te narody od macoszego pañstwa, ale takĝe wzbudza siÚ w nich nienawiĂÊ i ĝÈdzÚ odwetu. W pañstwach ze znacznÈ przewagÈ jednej narodowoĂci nad innymi, nacjonalizm, lubo wstrÚtny sam w sobie, nie grozi jednak niebezpieczeñstwem ze stanowiska egoizmu pañstwowego (Red. [„Krytyki”]). W takim jednak pañstwie jak Austro-WÚgry wywoïuje on silne prÈdy odĂrodkowe i moĝe je przyprawiÊ o zgubÚ ostatecznÈ. Przy pewnej konstelacji politycznej moĝliwe sÈ nawet próby rozbioru Austro-WÚgier ze strony sÈsiadów, wïaĂnie w imiÚ nacjonalizmu. PowoïujÈc siÚ na nacjonalizm, mogÈ roĂciÊ pretensje do zagarniÚcia pewnych czÚĂci Austro-WÚgier przede wszystkim Niemcy, nastÚpnie Serbia z Czarnogórzem, Rosja, Rumunia, Wïochy – kompanijka doĂÊ liczna i dajÈca wiele do myĂlenia. Z caïych Austro-WÚgier moĝe pozo- 1 Nas jednak dotknÚïy najbliĝej i bolÈ najmocniej – musi siÚ wiÚc ich moĝliwoĂÊ dalszÈ wykorzeniÊ. Red. „BRACIA S’OWIANIE” 215 staÊ albo nic, albo teĝ resztki mizerne. W kaĝdym razie WÚgry stracÈ swój port Fiume1 i przestanÈ byÊ „pañstwem nadmorskim”. A tymczasem, pozbywszy siÚ nacjonalizmu i oparïszy siÚ na dobrze zrozumianej solidarnoĂci ogólnopañstwowej wszystkich swych narodowoĂci, Austro-WÚgry mogïyby byÊ, podobnie jak Szwajcaria, wzorem ustroju pañstwowego, opartego nie na zasadzie menaĝeryjnej, rasowej lub narodowoĂciowej, ale na zasadzie spokojnego wspóïĝycia ludzi róĝnoimiennych co do narodowoĂci jÚzykowej, etnograğcznej i historycznej. Sïyszaïem od bardzo powaĝnych Serbów, ĝe gdyby w Austro-WÚgrzech nie uprawiano polityki wynaradawiania i uprzywilejowania narodowoĂci madziarskiej i niemieckiej ze szkodÈ innych, trzeěwi politycy serbscy nie mieliby nic przeciwko przyïÈczeniu siÚ do Austro-WÚgier jako równi z równymi, przez co zyskaliby ekonomicznie i oszczÚdziliby sobie kosztów utrzymywania osobnego dworu i osobnej reprezentacji dyplomatycznej. DziĂ oczywiĂcie po tylu dowodach krótkowidztwa austro-wÚgierskiego mowy o tym byÊ nie moĝe. Rzecz jasna, ĝe na rozbiorze Austrii najgorzej by wyszli niektórzy „bracia Sïowianie”, a mianowicie Czesi, Polacy, Ukraiñcy, Sïoweñcy, mogÈcy tylko w Austrii manifestowaÊ otwarcie swÈ odrÚbnoĂÊ narodowÈ. Ale sÈdzÚ, ĝe nawet Kroaci, lubo jÚzykowo utoĝsamiani z Serbami, nie zrobiliby na upadku Austrii zbyt Ăwietnego interesu. Wobec tego wszystkiego opamiÚtanie siÚ i porzucenie polityki wynaradawiania powinno by byÊ wspólnÈ sprawÈ wszystkich narodów Austro-WÚgier. Czy jednak to zaĂlepione i jak gdyby niepoczytalne pañstwo zdobÚdzie siÚ na coĂ podobnego, jest rzeczÈ bardziej niĝ wÈtpliwÈ. Podobno w Sparcie staroĝytnej upajano Helotów i doprowadzano ich do tak zwanego zbydlÚcenia, aĝeby tym wstrÚtnym widokiem odstraszaÊ wïasnÈ mïodzieĝ od pijañstwa. RolÚ takich Helotów, pijanych krwiÈ i ĝÈdzÈ mordu, odegrali tylko co „bracia Sïowianie” Póïwyspu Baïkañskiego. Dali oni Europie przykïad odstraszajÈcy, który jednak prawdopodobnie nie poskutkuje i nie powstrzyma od przyszïych wojen miÚdzy „wielkimi mocarstwami”. 1 Fiume – obecnie Rijeka. 216 „BRACIA S’OWIANIE” Powinno by to takĝe byÊ nauczkÈ dla tych, co lekkomyĂlnie pobrzÚkiwali szabelkÈ i w zwiÈzku z AustriÈ przygotowywali siÚ do akcji orężnej, skierowanej przeciwko Rosji. Ci duchem wojowniczym ogarniÚci mÚĝe i niewiasty nie zastanawiali siÚ nad tym, ile by to taka wojna kosztowaïa, jakÈ by spowodowaïa ruinÚ i upadek kultury1. Wedïug ostatecznego obliczenia, Buïgaria np. straciïa w samych zabitych ĝoïnierzach 140 000 ludzi. DoïÈczywszy do tego zarówno tych, co wskutek ciÚĝkich ran stali siÚ niezdolni do pracy, jako teĝ umarïych skutkiem róĝnych chorób nieodïÈcznych od wojny, moĝemy Ămiaïo oceniÊ stratÚ Buïgarii w samych mïodych mÚĝczyznach przynajmniej na 200 000 ludzi, czyli na blisko 5% caïej ludnoĂci. Nie mówiÚ juĝ o ludnoĂci cywilnej, pomordowanej zarówno przez Turków, jako teĝ przez „braci Sïowian” i „braci chrzeĂcijan”. Gdyby wojna Austrii z RosjÈ odbywaïa siÚ przy tym samym napiÚciu energii „wojowniczej”, Austria powinna by straciÊ przynajmniej dwa miliony ĝoïnierzy, a Rosja osiem milionów! Niemcy powinny by straciÊ okoïo trzech milionów, Francja blisko dwa miliony itd. Poniewaĝ zaĂ pierwszymi byïyby rzucone na RosjÚ ze strony Austrii puïki galicyjskie, wiÚc na GalicjÚ, tj. na Polaków, na Ukraiñców i na ¿ydów galicyjskich przypadïby najwiÚkszy procent oğar, wiÚcej z pewnoĂciÈ niĝ 5% ludnoĂci. Ile by to matek i sióstr utraciïo synów i braci, ile by pozostaïo wdów i sierot! Wobec tego kaĝdy czïowiek niewyzuty z sumienia zgodziÊ siÚ chyba musi, ĝe albo zbrodniÈ, albo teĝ czynem szaleñca niepoczytalnego jest nawoïywanie czy to do wojny Austrii z RosjÈ, czy teĝ do RuinÚ i upadek kultury Królestwa i prowincji zabranych sprowadzi przede wszystkim panowanie Rosji. Ono sprawia, ĝe prowincje te razem majÈ stosunkowo mniej szkóï ludowych niĝ Galicja, mniej teĝ szkóï Ărednich, wyĝszych, mniej linii kolejowych, bezpieczeñstwa publicznego etc. Ono rzuca na pastwÚ najciemniejszych popów caïe szmaty ziemi (Cheïmszczyzna!), a caïe kraje – jeĂli nie ochrany, to ĝandarmów i szpiegów. Ono obdarza „poddanych” nacjonalizmem puryszkiewiczowskim, ono sprawia, ĝe robotnik nie moĝe siÚ rozwinÈÊ w duchu nowoczesnym. Ono szerzy zarazÚ moralnÈ i cofa kulturÚ tak w Polsce, jak i we Finlandii etc. Samoobrona narodowa jest tedy wïaĂnie nakazem kultury i ĝadne oğary nie byïyby za duĝe, gdyby tylko prowadziïy do usuniÚcia wïaĂnie owej hañby cywilizacji, którÈ sÈ rzÈdy moskiewskie. Red. 1 „BRACIA S’OWIANIE” 217 jakiejkolwiek innej. Kto sam chce iĂÊ na zïamanie karku, niechĝe sobie idzie; ale wara mu do innych1. Sïyszaïem caïkiem serio gïoszone zdania, ĝe wojny takie sÈ bardzo poĝÈdane ze wzglÚdu na przeludnienie. Zgoda, ale w takim razie iděcie na wojnÚ sami, prowaděcie na niÈ wïasnych braci, synów, przyjacióï, a przysïuĝycie siÚ ludzkoĂci cierpiÈcej na przeludnienie. Jeĝeli potrzebne jest zmniejszanie ludnoĂci dla zapobieĝenia przeludnieniu, to dlaczego ma siÚ to odbywaÊ przy akompaniamencie tylu mÚczarñ, znÚcañ siÚ, gwaïtów? Dlaczego przy tej operacji zapobiegajÈcej przeludnieniu kobiety majÈ byÊ nasamprzód gwaïcone, a nastÚpnie mordowane? Dlaczego majÈ byÊ tÚpione doszczÚtnie caïe wsie i miasta tylko w pewnych okolicach? Dlaczego ten obowiÈzek wobec ludzkoĂci, obowiÈzek zapobiegania przeludnieniu, majÈ peïniÊ tylko pewne kraje, objÚte w danej chwili poĝogÈ wojennÈ? Dlaczego majÈ ginÈÊ w charakterze wojowników przede wszystkim tylko mÚĝczyěni, a spomiÚdzy mÚĝczyzn przede wszystkim ludzie mïodzi, silni i zdrowi? Jeĝeli zapobieganie przeludnieniu za pomocÈ mordów uwaĝacie za poĝÈdane, to dlaczego karzecie zabójców? Dlaczego karzecie trucicieli? Dlaczego pogardzacie katami i macie pretensje do sÚdziów podpisujÈcych wyroki Ămierci? Dlaczego nie pozwalacie lekarzom przyĂpieszaÊ skonania mÚczennikom wijÈcym siÚ w boleĂciach? Obïudnicy! Jeĝeli wam tak chodzi o zapobieganie przeludnieniu, to powinniĂcie uciekaÊ siÚ do innych Ărodków, nie skazujÈc milionów ludzi na nÚdzÚ i cierpienia. PowinniĂcie przede wszystkim zakïadaÊ i popieraÊ kluby samobójców. PowinniĂcie nie tylko tolerowaÊ wolnÈ propagandÚ samobójstwa, ale takĝe zachÚcaÊ do niego wszelkimi sposoby. PowinniĂcie dziaïaÊ na próĝnoĂÊ ludzkÈ, powinniĂcie wyznaczaÊ premiÚ 1 Tak rozumujÈc, nie walczyïby czïowiek nigdy ze zïem, a poddawaïby siÚ bezwolnie jak baran rozmaitym hordom dzikim oraz bestiom na tronie, w ogóle wszelkiej przemocy. Walka naleĝycie przygotowana jest obowiÈzkiem, jest instynktem rodziców rzucajÈcych siÚ w niebezpieczeñstwo, gdy chodzi o obronÚ przyszïoĂci. A odpowiedzialnoĂÊ pada na tych, co swymi rzÈdami nieproszonymi walkÚ prowokujÈ. Red. 218 „BRACIA S’OWIANIE” za udatnÈ propagandÚ samobójstwa, a samym samobójcom wznosiÊ wspaniaïe pomniki, uwieczniajÈc ich imiona. NastÚpnie, gdyby metoda samobójstw okazaïa siÚ niedostatecznÈ, powinniĂcie zaprowadziÊ losowanie na bilety obowiÈzujÈce do przenoszenia siÚ na tamten Ăwiat. Jestem przekonany, ĝe wielu ludzi chÚtnie by siÚ temu poddawaïo, byleby tylko zabijano ich Ărodkami ïagodnymi, bez ĝadnego bólu. Ja ze swej strony polecam chloroform, za pomocÈ którego moĝna by usuwaÊ juĝ bez losowania wszystkich kaleków, ludzi nieuleczalnie chorych, spoïecznie bezuĝytecznych, starców po dojĂciu do pewnego okreĂlonego wieku itp. Te metody „zapobiegania przeludnieniu” naleĝaïoby stosowaÊ w równej mierze do „braci Sïowian” wraz ze „siostrami Sïowiankami”, do „braci i sióstr w Chrystusie”, „w Mojĝeszu”, „w Mahomecie”, „w Buddzie”, „w Konfucjuszu”…, w szatanie. Jeĝeli zaĂ upieracie siÚ przy dotychczasowych sposobach „zapobiegania przeludnieniu”, tj. proponujecie urzÈdzaÊ szlachtuzy i jatki ludzkie, powinniĂcie pomyĂleÊ, ĝe takie mnóstwo miÚsa ludzkiego idzie na marne. Wobec wiÚc perspektywy gïodu nastÚpujÈcego po wojnach, wobec tego, ĝe wiele wdów i sierot po „bohaterach” nie ma co do ust wïoĝyÊ, powinniĂcie zakïadaÊ fabryki konserw z miÚsa „bohaterskiego”, którym moglibyĂcie karmiÊ wdowy i sieroty po „bohaterach” pozostaïe. PomyĂlcie, obïudnicy! O maïo nie zapomniaïem o najwaĝniejszym i najniewinniejszym, najïagodniejszym, najbardziej „ludzkim” Ărodku na przeludnienie. Oto naleĝy wszelkimi siïami zapobiegaÊ rodzeniu siÚ dzieci. A wiÚc: wyznaczaÊ premia dla faktycznie bezĝennych, dla faktycznie niezamÚĝnych, dla bezdzietnych; propagowaÊ neomaltuzjanizm wraz z wszelkimi sposobami zapobiegania zapïodnieniu; nie tylko nie przeĂladowaÊ spÚdzania pïodu, ale przeciwnie, zachÚcaÊ do niego. Projekt ten ma na celu przede wszystkim zmniejszenie iloĂci cierpieñ ludzkich, a wiÚc jest podyktowany przez najczystszej wody altruizm. OczywiĂcie nie zyska on uznania tych, którym chodzi o wyproduko- „BRACIA S’OWIANIE” 219 wanie jak najwiÚkszej iloĂci chair a canone i chair a plaisir (filles de joie)1. Pomimo okropnoĂci wojen prowadzonych przez „braci Sïowian” i „braci chrzeĂcijan” Póïwyspu Baïkañskiego, nie bÚdÈ one jednak przestrogÈ dla przyszïoĂci. Przeciwnie, militaryzm siÚ wzmaga i przybiera potworne rozmiary. Do Ărodków tÚpienia „bliěnich” na lÈdzie i wodzie przyïÈczajÈ siÚ balony „diriĝable”2 i aeroplany. Wïosi rzucali z nich bomby na tuziemców Trypolitanii, a Buïgarzy na mieszkañców Adrianopola. EuropÚ ogarnÈï szaï niszczenia. Wszelkie wynalazki zamieniajÈ siÚ ostatecznie na Ărodki unicestwiania istnieñ ludzkich i zdobyczy kultury. Jeĝeli tak dalej pójdzie, Europa zdziczeje ostatecznie i utonie w morzu wïasnej krwi. Cywilizacja europejska zniknie, a pozostanÈ tylko jej szczÈtki, których badaniem zajmÈ siÚ ludzie, przybyli z innych czÚĂci Ăwiata, podobnie jak my dzisiaj badamy szczÈtki cywilizacji babiloñskiej, fenickiej, egipskiej itd. Trudno liczyÊ na upamiÚtanie siÚ i na zastÈpienie wojen z ich okropnymi skutkami przez wzajemne porozumiewanie siÚ w celu okreĂlania granic interesów oddzielnych pañstw i innych ugrupowañ ludzkich, przez urzÈdzenie czegoĂ, co mogïoby byÊ nazwane „Stanami Zjednoczonymi Europy”3. Bled-Veldes, sierpieñ 1913. [Kraków 1913. Nadbitka: „Krytyka” 1913, IX-X4] 1 Chair a canone, chair a plaisir (filles de joie) (fr.) – miÚsa armatniego, ciaï dla rozkoszy (wesoïych panienek). 2 Diriĝable (z fr.) – sterowce. 3 Tym bardziej umotywowana jest dyrektywa dla narodu: bÈdě silny! przygotowany na wszelkie ostatecznoĂci! Red. 4 Redakcja „Krytyki” opatrzyïa artykuï Baudouina de Courtenay przypisem treĂci nastÚpujÈcej: „Drukujemy artykuï, nie zgadzajÈc siÚ na kilka jego zasadniczych twierdzeñ, nie tylko z szacunku dla znakomitego autora; jako pismo bezpartyjne chÚtnie korzystamy ze sposobnoĂci, aby myĂlÈcemu czytelnikowi przedstawiÊ pro i contra w najwaĝniejszych sprawach polityki europejskiej i spraw z niÈ zwiÈzanych”. NARODOWA I TERYTORIALNA CECHA AUTONOMII1 PoĂwiÚcone wszystkim „patriotom” Spis rzeczy Sïowo wstÚpne 1. OkreĂlenie ogólnego punktu widzenia 2. ½ródïa narodowoĂciowej i terytorialnej cechy autonomii 3. Obiektywne i subiektywne okreĂlenie i ocena przynaleĝnoĂci czïowieka do okreĂlonej grupy spoïecznej 4. Praktyczne rozwiÈzanie kwestii autonomii 5. Federalizacja pañstwa rosyjskiego 6. Zagwarantowanie praw mniejszoĂci i wiÚkszoĂci 7. Szkoda i poĝytek 8. Konkretne kwestie. Kwestia ĝydowska. Syjonizm. „¿argon” 9. Konkretne kwestie. Kwestia szkolna 10. To, co wykonalne w najbliĝszej przyszïoĂci Sïowo wstÚpne Artykuï ten napisaïem w poczÈtkach 1907 r. na ĝyczenie redakcji powstajÈcego w Moskwie, ale niestety nieurzeczywistnionego „Sbornika Awtonomistow”. Pismo to podzieliïo los wielu innych przedsiÚwziÚÊ literackich i spoïecznych. Byï to czas szybkiego opadania nastrojów, zbytnio oĝywionych, zuchwaïych i przepeïnionych fantastycznymi marzeniami. KlÚska za klÚskÈ, rozczarowanie za rozczarowaniem. Obecnie temperatura nastrojów spadïa nie tylko do zera, ale nawet poniĝej. RozmyĂlanie nie tylko o „autonomii”, ale nawet o naj1 Tytuï oryginaïu rosyjskiego: Nacional’nyj i tierritorial’nyj priznak w awtonomii, S.-Pietierburg 1913 (przekï. pol. M. Skarĝyñski). NARODOWA I TERYTORIALNA CECHA AUTONOMII 221 skromniejszym samorzÈdzie wydaje siÚ ostatniÈ naiwnoĂciÈ, jeĂli nie wprost niedorzecznoĂciÈ. Obecni prawodawcy i wïadcy Rosji chcieliby unicestwiÊ najmniejsze Ălady lokalnej odrÚbnoĂci, oryginalnoĂci i indywidualnoĂci, a jednoczeĂnie uniemoĝliwiÊ wszelkie próby dziaïañ spoïecznych, wszelkie dÈĝenia do tego, aby wyjĂÊ ze stanu bezmyĂlnego stada, kierujÈcego siÚ jedynie egoistycznymi pobudkami sobkowskiego charakteru, strachem przed païkÈ i knutem pastucha. Silniejsza indywidualnoĂÊ i Ăwiadome uspoïecznienie zaliczono do kategorii surowo karanych przestÚpstw przeciwko pañstwu. Z tego punktu widzenia patrzÚ na ten artykuï nie na jako coĂ zwiÈzanego z rzeczywistoĂciÈ, co moĝe wywoïaÊ skromny choÊby odzew w praktycznym ĝyciu, ale jedynie jako na smutne przypomnienie o tym, jak ciÚĝko pobïÈdziïem…, z resztÈ – nie ja jeden. UwaĝajÈc swój artykuï za dokument dawno minionych chwil, prawie niczego w nim nie zmieniïem i wydajÚ go w jego pierwotnym ksztaïcie. Maj 1910 To „sïowo wstÚpne” napisaïem przed trzema laty, kiedy to zamierzaïem zamieĂciÊ swój artykuï w jednym z popularnych czasopism. Redakcja zgodziïa siÚ, ale z powodu obszernoĂci artykuïu zaĝÈdaïa jego skrócenia. Jednak inne prace róĝnego rodzaju przeszkodziïy mi wówczas, potem zaĂ prawie o swym artykule zapomniaïem. Wydaje mi siÚ, ĝe wïaĂnie teraz staï siÚ on jak gdyby aktualniejszym, oczywiĂcie w sensie czysto teoretycznym. Przecieĝ wïaĂnie teraz urzeczywistniajÈ siÚ rozmaite dÈĝnoĂci i hasïa, o kierunku wprost przeciwnym do przedstawionych przeze mnie zasad. Przecieĝ na naszych oczach odrywa siÚ od Królestwa Polskiego „mÚczeñska Cheïmszczyzna”1. Przecieĝ „polscy” „patrioci” róĝnych barw ogïosili wyprawy krzyĝowe przeciwko „¿ydom”. A wreszcie ostatnio Koïo Pol- Dalej w tekĂcie takĝe „RuĂ Cheïmska”. Chodzi o poïoĝonÈ na wschód od Lublina po liniÚ Bugu czÚĂÊ guberni lubelskiej i siedleckiej, którÈ w roku 1912 przyïÈczono do Rosji, co byïo ukoronowaniem dziaïañ rusyğkacyjnych wobec tamtejszej ludnoĂci polskiej i ukraiñskiej i nawracania siïÈ unitów. 1 222 NARODOWA I TERYTORIALNA CECHA AUTONOMII skie w Dumie Pañstwowej otwarcie ĂwiÚtowaïo rozstanie bez żalu z nieprawomyĂlnÈ opozycjÈ i zwiÈzek z tryumfujÈcÈ reakcjÈ. Niech wiÚc wszystkie te szlachetne porywy otrzymajÈ naleĝyte oĂwietlenie. Czerwiec 1913 1. OkreĂlenie ogólnego punktu widzenia Do zagadnienia autonomii i wïaĂciwych jej cech moĝna podejĂÊ dwojako: albo ĂciĂle naukowo, po akademicku, albo teĝ w zwiÈzku z zadaniami polityki praktycznej w okreĂlonym momencie historycznym. Tak w jednym, jak i w drugim przypadku osobiĂcie jestem tylko dyletantem. Dyscyplinom naukowym bÚdÈcym mojÈ specjalnoĂciÈ obce sÈ problemy ustroju pañstwa i struktury spoïecznej; zawsze teĝ byïem daleki od bieĝÈcej polityki i dopiero w ostatnich czasach, kiedy to sprawa ratowania kraju wymagaïa jakiegoĂ udziaïu, nawet pospolitego ruszenia starszego zaciÈgu, równieĝ mnie ogarnÚïa gwaïtowna fala ruchów spoïecznych. W kaĝdym jednak razie proszÚ patrzeÊ na ten mój wykïad nie jak na autorytatywny sÈd specjalisty uzbrojonego we wszechstronnÈ wiedzÚ o literaturze przedmiotu i samodzielnie wnikajÈcego w gïÈb badanych problemów, ale jak na skromny gïos jednego z obywateli. Na swoje zaĂ usprawiedliwienie mogÚ przywoïaÊ poruszajÈce wszystkich ĝÈdanie powszechnych, równych, bezpoĂrednich i tajnych wyborów. Niestety, ostatni warunek pozostawiam niespeïniony – ja swój gïos skïadam nie tajnie, ale jawnie. *** Dla przyjÚcia jakichkolwiek idei niezbÚdna jest dobra wola i odpowiednio przygotowany umysï. Kto po prostu nie chce sïyszeÊ o nich, a priori odrzucajÈc je z fanatycznÈ nietolerancjÈ i pogardÈ, w czyjej gïowie brak wczeĂniejszego przygotowania i logicznego nastawienia albo teĝ kto broni zasadniczo odmiennego punktu widzenia, do tego nie warto siÚ zwracaÊ. Wszelkie próby przekonania takich ludzi pozo- NARODOWA I TERYTORIALNA CECHA AUTONOMII 223 stanÈ gïosem woïajÈcego na puszczy. WiÚc i ja w tym wypadku liczÚ tylko na ludzi mniej lub bardziej bliskich mi umysïowo i wyznajÈcych te same zasady ogólne. Zwracam siÚ do czytelnika nie po to, by go przekonaÊ, nawet nie po to, by go przekonywaÊ, ale po to tylko, aby rzecz wyjaĂniÊ. PiszÚ nie dla tych, którzy zbywajÈ wszystko wygodnym powiedzeniem moja chata s kraju, niczego nie znaju, ale tylko dla tych, co uwaĝajÈ za obywatelski obowiÈzek tak lub inaczej wypowiadaÊ siÚ w sprawach ogólnych. PiszÚ nie dla tych, którzy powodujÈ siÚ tylko samolubnymi wzglÚdami i pierwotnym egoizmem osobnika naleĝÈcego do ludzkiego stada, ale tylko dla indywiduów rozwiniÚtych, wyznajÈcych spoïecznÈ solidarnoĂÊ i powodujÈcych siÚ racjami szczÚĂcia kraju. PiszÚ nie dla tych, którzy caïkowicie ulegajÈ miÚdzyplemiennemu, miÚdzynarodowemu i miÚdzywyznaniowemu impresjonizmowi i nie mogÈ przeïamaÊ wszczepionego im wstrÚtu do innych ludzi, ale dla tych tylko, u których, co byÊ moĝe, zachowaïy siÚ jeszcze resztki niechÚci i przesÈdów, ale którzy potrağÈ mimo wszystko je przezwyciÚĝyÊ i którzy w realnym ĝyciu podporzÈdkowujÈ siÚ ogólnym zasadom, nie zaĂ ulotnym wraĝeniom. PiszÚ nie dla tych, którzy sÈ przekonani o staïej wyĝszoĂci danego, swojego lub obcego plemienia, swojej lub obcej klasy i o prawie do panowania nad innymi, ale dla tych, którzy, choÊ widzÈ chwilowÈ przewagÚ danego plemienia lub danej klasy spoïecznej, nie czyniÈ z tego punktu wyjĂcia do wyprowadzania wniosków o prawie do wiecznego panowania. PiszÚ nie dla tych, którzy dopuszczajÈ moĝliwoĂÊ przywilejów i pierwszeñstwa, przysïugujÈcych okreĂlonym osobom tylko z racji ich pochodzenia, ale dla tych, którzy uznajÈ wyïÈcznie osobiste zasïugi i osobistÈ wyĝszoĂÊ. PiszÚ nie dla tych, którzy godzÈ siÚ z niewolnictwem, ale dla tych tylko, którzy, stawiajÈc najwyĝej godnoĂÊ czïowieka, odrzucajÈ niewolnictwo w jakiejkolwiek formie. PiszÚ nie dla tych, którzy uznajÈ prawo jednych do narzucania innym narodowoĂciowego lub wyznaniowego piÚtna, ale dla tych tyl- 224 NARODOWA I TERYTORIALNA CECHA AUTONOMII ko, którzy broniÈ bezwarunkowego samookreĂlenia siÚ w tych dziedzinach. A wreszcie piszÚ nie dla tych, którzy dzielÈ ludnoĂÊ kraju na gospodarzy, majÈcych prawo rzÈdzenia, i na goĂci zobowiÈzanych podporzÈdkowaÊ siÚ rzÈdzÈcym, ale dla tych tylko, którzy ĝadnych rzÈdów tego rodzaju nie uznajÈ i wszystkich mieszkañców kraju traktujÈ w takim samym stopniu i jako gospodarzy, i jako goĂci. Wszyscy sÈ gospodarzami dotÈd, dopóki ĝyjÈ, i wszyscy zarazem sÈ goĂÊmi, poniewaĝ ich gospodarowanie przemija i koñczy siÚ wraz ze ĂmierciÈ. Na takich zaïoĝeniach opieram swój ogólny punkt widzenia rozpatrywania danej kwestii. Ani razu nie wspomniaïem tu o miïoĂci bliěniego albo kogokolwiek. Maïo tego, wszelkie powoïywania siÚ na „miïoĂÊ”, na „miïoĂÊ bliěniego”, na „miïoĂÊ do rodaków”, na „miïoĂÊ do wspóïplemieñców” (na „miïoĂÊ” Rosjan do wszystkich Sïowian), na „miïoĂÊ do wspóïwyznawców” itd. uwaĝam po prostu za kïamstwo i obïudÚ. Jak urzeczywistnia siÚ w naszych czasach „miïoĂÊ bliěniego”, moĝna zobaczyÊ, miÚdzy innymi z tego, co ujawnili ks. Urusow1, p. ’opuchin i ĝandarmski rotmistrz Pietuchow. CoĂ ciekawego w tej materii mógïby powiedzieÊ ojciec Jan Kronsztadzki i mnisi Poczajewskiej ’awry2. Obecni apostoïowie „miïoĂci bliěniego” i innych tp. wzniosïych uczuÊ urzeczywistniajÈ je w pogromach, w ekspedycjach karnych, w sÈdach polowych i wojennych i we wzajemnym wyniszczaniu siÚ. O praktykowanej w naszych czasach „miïoĂci bliěniego” dobitnie mówiÈ bomby i szubienice. KïamliwÈ i obïudnÈ „miïoĂÊ bliěniego” zastÚpujÚ opartym na logicznym myĂleniu poczuciem sprawiedliwoĂci. To poczucie sprawiedliwoĂci dziaïa niekiedy caïkiem nieĂwiadomie, ale ogólnie dziaïa o wiele czÚĂciej, niĝbyĂmy sÈdzili. Mowa o wydanych w 1907 r. Zapiskach gubernatora. WïaĂc.: Poczajowska ’awra – klasztor i zespóï ĂwiÈtynny koïo miasteczka Poczajew w obwodzie tarnopolskim na Ukrainie, zaïoĝony w latach 40. XIII w., sïynny miÚdzy innymi z cudownego obrazu Matki Boĝej. 1 2 NARODOWA I TERYTORIALNA CECHA AUTONOMII 225 JeĂli ktoĂ nie ma poczucia sprawiedliwoĂci, to niech w ostatecznoĂci kieruje siÚ pojÚciem utylitar yzmu w wyĝszym znaczeniu, tj. pojÚciem korzyĂci wspólnej. Powinien to byÊ oczywiĂcie nie utylitaryzm biurokratów, bogacÈcych siÚ kosztem gïodnych biedaków, ale utylitar yzm altruistyczny, utylitaryzm z punktu widzenia szczÚĂcia rodzinnego kraju, rodzinnego obwodu, rodzinnej miejscowoĂci. Dla wyjaĂnienia weěmy konkretny przykïad. PrzypuĂÊmy, ĝe ten czy inny „patriota” nienawidzi ¿ydów i uwaĝa ich za plemiÚ zdradzieckie, przeciwne jego obyczajom. Stosownie do tego, nasz „patriota” powinien dÈĝyÊ do wysiedlenia ¿ydów z Rosji lub usuniÚcia ich w ogóle, po prostu przez wytÚpienie. Niestety, jest to nieosiÈgalne, choÊby dlatego ĝe na przeszkodzie skoñczenia raz na zawsze z pogañskim „ĝydostwem” stanÚïyby inne pañstwa. Tak wiÚc naszemu „patriocie” nie pozostaje nic innego, jak wprawiaÊ siÚ w urzÈdzaniu pogromów i ciÈgïych „ekspedycji karnych”. Nasz „patriota” dostarczy sobie, co prawda, najwyĝszych rozkoszy, ale krajowi wyrzÈdzi niewÈtpliwÈ szkodÚ. Po pierwsze dlatego, ĝe kraj niszczeje i upada ekonomicznie; po drugie nikt nie udzieli mu poĝyczki, po trzecie straci ostatecznie prestiĝ; po czwarte w koñcu i wïasny naród zdziczeje i stanie siÚ przeciwspoïeczny. Tak wiÚc jeĂli nasz „patriota” ĝyczy szczÚĂcia wïasnemu krajowi, powinien, z bólem serca, wyrzec siÚ pogromowych i karnych przyjemnoĂci. Jak siÚ wydaje, jeszcze Hercen zauwaĝyï, ĝe dopóki jedna czÚĂÊ ludzkoĂci uwaĝa siÚ za biesiadników, a druga z potrawÚ, wszystko ukïada siÚ pomyĂlnie. Ale kiedy potrawa pyta, jakim prawem ma byÊ potrawÈ, hört die Gemütlich auf, tj. przychodzi koniec dobrowolnego niewolnictwa. Wtedy moĝna byÊ niewolnikiem tylko ze strachu, ale nigdy dobrowolnie. Wtedy moĝliwe sÈ ciÈgïe bunty i ich tïumienie, ale to tïumienie buntu nie zawsze koñczy siÚ szczÚĂliwie dla tïumiÈcego. A wiÚc dla unikniÚcia szkodliwych i niebezpiecznych rozruchów jest konieczne zniesienie niewolnictwa. Na tym, jedynym moĝliwym w naszych czasach stanowisku stoi partia wolnoĂci ludu1 i partie jej bliskie. 1 Mowa o Partii Konstytucyjnych Demokratów (tzw. kadetach). 226 NARODOWA I TERYTORIALNA CECHA AUTONOMII Niedawno jeden z „wybitnych mÚĝów stanu”, obecnie w stanie spoczynku, zarzucaï partii k.[onstytucyjnych] d.[emokratów] „kosmopolityzm” i dawaï rady Polakom, aby trzymali siÚ moĝliwie jak najdalej od tej nienarodowej partii. „Kosmopolityzm” partii wolnoĂci ludu, wedïug naszego „mÚĝa stanu”, objawia siÚ tym, ĝe broni ona równouprawnienia wszystkich bez wyjÈtku, ĝe nie uznaje politycznej dominacji narodu wielkoruskiego. Nasz krótkowzroczny „mÈĝ stanu” nie jest w stanie wyobraziÊ sobie Rosji bez linii osiedlenia, bez ograniczajÈcych procentów i w ogóle bez narodowoĂciowych nagonek. Gdyby rzeczywiĂcie byï on mÚĝem stanu w dobrym stylu, rozumiaïby, ĝe partia k.d. jest partiÈ nie tylko wysoce moralnÈ, której obca jest pogarda i niechÚÊ wobec kogokolwiek, ale jednoczeĂnie jest partiÈ najbardziej patriotycznÈ. Przecieĝ to ona domaga siÚ tego, by sprawa Rosji staïa siÚ wspólnÈ sprawÈ wszystkich zamieszkujÈcych jÈ narodów i plemion. I to jest wïaĂnie to ogólne stanowisko, na którym powinni staÊ moi czytelnicy. 2. ½ródïa narodowoĂciowej i terytorialnej cechy autonomii Ludzie ïÈczÈ siÚ w grupy albo niezaleĝnie od swej woli, albo teĝ w zaleĝnoĂci od niej. Niezaleĝne, ĂciĂle obiektywne ïÈczenie siÚ moĝe mieÊ charakter albo naturalny, biologiczny, antropologiczny, albo teĝ spoïeczny, socjalny. Antropologicznymi, naturalnymi cechami niezaleĝnego od woli ludzkiej zrzeszania siÚ sÈ: pïeÊ, rasa, cechy ğzyczne, jÚzyk, rodzaj i stopieñ (jakoĂÊ i iloĂÊ) zdolnoĂci umysïowych, charakter, temperament, pokrewieñstwo biologiczne (rodzice, dzieci itp.) itd. Spoïeczne podstawy ïÈczenia siÚ niezaleĝnego od woli ludzkiej, sÈ w wiÚkszej czÚĂci zobiektywizowanÈ kontynuacjÈ znanych, niekiedy urzeczywistnionych decyzji i rozstrzygniÚÊ. Stany, klasy spoïeczne, róĝnice majÈtkowe (bogaci, biedni itp.), przynaleĝnoĂÊ rodowa, przynaleĝnoĂÊ do gminy, do obwodu, do pañstwa itp. ’Èczenie siÚ ludzi w zaleĝnoĂci od woli moĝe byÊ albo przymusowe, albo dobrowolne. Skutkiem przymusowego ïÈczenia siÚ, tj. ïÈcze- NARODOWA I TERYTORIALNA CECHA AUTONOMII 227 nia w zaleĝnoĂci od woli cudzej, sÈ w dzisiejszych czasach wszelkiego rodzaju geograğczne, terytorialne rozmieszczenia ludzi, a przede wszystkim przynaleĝnoĂÊ pañstwowa i administracyjna. Za swobodne ïÈczenie siÚ ludzi, ïÈczenie zaleĝne od wïasnej woli danego osobnika, naleĝy zasadniczo uznaÊ zrzeszanie siÚ wedïug rodzaju zajÚcia, wyznania, narodowoĂci itp. OczywiĂcie w olbrzymiej wiÚkszoĂci przypadków jest tu tylko zïudzenie wïasnej woli, pozorna tylko wolnoĂÊ, a w rzeczywistoĂci jest tu albo sugestia ze strony innych ludzi, albo nawet wprost przymus. W ogóle nadzwyczaj trudno okreĂliÊ, gdzie koñczy siÚ wpïyw cudzej woli, a gdzie zaczyna siÚ wpïyw woli wïasnej. Te dwa rodzaje ïÈczenia siÚ w zaleĝnoĂci od woli ludzkiej splatajÈ siÚ ze sobÈ i przechodzÈ jeden w drugi. I tak na przykïad przynaleĝnoĂÊ terytorialna i administracyjna jest obowiÈzkowa, ale mimo to, wyjÈwszy niewolnictwo, kaĝdy mieszkaniec ma prawo zmieniÊ nie tylko miejsce zamieszkania, ale nawet przynaleĝnoĂÊ pañstwowÈ, tj. zamieniÊ jedno poddañstwo lub obywatelstwo na inne. Poza tym i tu sÈ przeĝytki niewolnictwa, wïaĂnie w odniesieniu do ludzi obowiÈzanych do sïuĝby wojskowej i w nastÚpstwie tego niemajÈcych prawa zrzuciÊ przymusowego poddañstwa. Ale w kaĝdym przypadku kaĝdy czïowiek musi mieÊ takÈ czy innÈ przynaleĝnoĂÊ pañstwowÈ i eksterytorialnoĂÊ nie jest dozwolona. W zastosowaniu do naszej kwestii, tj. terytorialnej i narodowoĂciowej cechy autonomii, naleĝy zauwaĝyÊ, ĝe to, co narodowoĂciowe i w ogóle kulturowe okazuje siÚ zarazem czymĂ zmiennym, poniewaĝ jego nosiciele nie sÈ zwiÈzani miejscem i administracyjnym skrÚpowaniem, podczas gdy pod wzglÚdem terytorialnym czïowiek okazuje siÚ glebae adscriptus. Tak jest jednak dopiero obecnie, w pañstwach i spoïeczeñstwach nowszego typu. Z historycznego punktu widzenia nastÈpiïo tu przesuniÚcie. Dawniej czïowiek byï nie glebae adscriptus, ale genti adscriptus, nationi adscriptus, familiae adscriptus. Pozostawaïo to w zwiÈzku z mitologicznym ĂwiatopoglÈdem, z substantywizowaniem i personiğkowaniem rodu i jego opiekuna, rodowego i narodowoĂciowego (dokïadniej: plemiennego) boga. Tego boga wszyscy czïonkowie rodu musieli wielbiÊ i oddawaÊ mu czeĂÊ. 228 NARODOWA I TERYTORIALNA CECHA AUTONOMII Tego rodzaju rodzinne i rodowe przywiÈzanie odpowiada warunkom ĝycia koczowniczego i pasterskiego. Terytorium nie jest wtedy ustalone, ale zmienne; dziĂ tu, jutro tam. Nie ma domów, ognisk domowych, sÈ tylko przenoĂne szaïasy i jurty. WiÚzi spoïeczne sprowadzajÈ siÚ do jednej tylko wiÚzi rodowej, w wÚĝszych lub szerszych ramach; poszczególni ludzie sÈ ruchliwymi nosicielami wyznaniowych i plemiennych, tj zalÈĝkowonarodowoĂciowych, ideaïów. Kiedy ĝycie koczownicze zmieniïo siÚ w osiadïe, a pasterstwo w rolnictwo, wtedy zmieniï siÚ teĝ stosunek miÚdzy cechÈ plemiennÈ lub zalÈĝkowonarodowoĂciowÈ a ter ytorialnÈ. WiÈĝÈca i konieczna staje siÚ wtedy przynaleĝnoĂÊ terytorialna, natomiast przynaleĝnoĂci rodowe, plemienne lub zalÈĝkowonarodowoĂciowe usuwajÈ siÚ na drugi plan. Jednakĝe mimo przewagi elementu terytorialnego nad plemiennym i narodowoĂciowym, przeĝytki gromadzenia siÚ ludzi na podstawach plemiennych i narodowoĂciowych zachowujÈ siÚ do czasów obecnych. Jednym z takich przeĝytków jest przede wszystkim organizacja wojskowa, która – choÊ zawdziÚcza swój ksztaït ogólnopañstwowej, terytorialnej jednoĂci – ze swej natury jest ruchoma, koczownicza. Tu teĝ naleĝÈ wszelkie najazdy kolonizatorskie, rozboje, grabieĝe i inne przedsiÚwziÚcia, podobnie jak masowe przesiedlenia i emigracje. Za przeĝytek koczowniczego trybu ĝycia naleĝy uznaÊ wÚdrowne grupy spoïeczne i klasy w rodzaju wÚdrownych handlarzy i im podobnych. Typowym przeĝytkiem spoïecznego jednoczenia siÚ na zasadach plemiennych i zalÈĝkowonarodowoĂciowych, poza jakÈkolwiek terytorialnÈ zaleĝnoĂciÈ, sÈ Cygani. Na tejĝe podstawie, na skutek szczególnie niesprzyjajÈcych warunków, wyrosïa odrÚbnoĂÊ ĝydowska, wyraĝajÈca siÚ w nowych dÈĝeniach tak zwanego „syjonizmu”, ale o tym póěniej. Za odzwierciedlenie dawnej plemiennej jednoĂci i nastÚpstwem pomieszania pojÚÊ, tj. pomieszania pañstwa z danÈ przewaĝajÈcÈ w nim narodowoĂciÈ, naleĝy uwaĝaÊ wszelkie wymysïy wynaradawiania w rodzaju italianizacji, madziaryzacji, germanizacji, rusyğkacji, polonizacji itd. OgólnÈ podstawÈ tak terytorialnego, jak i narodowoĂciowego jednoczenia siÚ ludzi jest Ăwiadome lub nieĂwiadome dÈĝenie do za- NARODOWA I TERYTORIALNA CECHA AUTONOMII 229 pewnienia materialnego dobrobytu, przede wszystkim przywódców i oligarchów ruchliwej, ale plemiennie zjednoczonej lub terytorialnie zwartej grupy. PoczÈtkowo, w stanie dzikim i koczowniczym, istniaïy plemiona wrogie wobec innych na caïej kuli ziemskiej. Istnieli wówczas plemienni, narodowoĂciowi bogowie-opiekunowie i ich czciciele. Póěniej pojawiïa siÚ zalÈĝkowoterytorialna wspólnota i nieokreĂlone granice geograğczne, w tych zaĂ granicach staïy grunt dla rolnictwa. Na tym gruncie rosnÈ domy i budowle w ogóle, osady, wsie, miasta. PoczÈtkowo powstaje zalÈĝek, a potem juĝ prawdziwe pañstwo w obecnym znaczeniu tego wyrazu. Ziemskie, realne sprawy zamykajÈ siÚ w granicach terytorialnych, a element narodowoĂciowy, jeĂli nie przechodzi do sfery nieziemskiej, pozagrobowej, to w kaĝdym razie staje siÚ potrzebÈ kulturalnÈ i znajduje siÚ w Ăcisïym zwiÈzku z uznaniem godnoĂci czïowieka. Dlatego okreĂlenie przynaleĝnoĂci narodowoĂciowej powinno pozostawiÊ siÚ kaĝdemu osobnikowi z osobna. W sferze narodowoĂciowej podstawowym i niewzruszonym prawem powinna byÊ najpeïniejsza swoboda zrzeszania siÚ. Naleĝy sÈdziÊ, ĝe z czasem takĝe terytorialna strona zrzeszania siÚ ludzi znajdzie siÚ w zakresie samookreĂlania siÚ, jednak nie w odniesieniu do pojedynczych osób, lecz na zasadzie wiÚkszoĂci gïosów, w drodze plebiscytu, jak to z inicjatywy Napoleona III staïo siÚ na przykïad w Wenecji1 po wojnie wïosko-austriackiej 1866 r. Na razie jednak terytorialnoĂÊ pozostaje w ogólnoĂci przymusowa. Co prawda i przynaleĝnoĂÊ narodowoĂciowa czy kulturowa pozostajÈ na razie teĝ przymusowe, choÊ z dÈĝnoĂciÈ do wyzwolenia siÚ. Sama narodowoĂÊ i kultura sÈ na ogóï ruchome, wolne, ale ich przejawy zewnÚtrzne sÈ jednak terytorialne i zwiÈzane z ziemiÈ. Takimi sÈ wszystkie budowle przeznaczone na cele kulturalne tak w pozytywnym, jak ujemnym sensie. Takimi sÈ ĂwiÈtynie, szkoïy, kluby, fabryki, banki. Skoro dÈĝnoĂÊ kulturalna ucieleĂni siÚ i uzewnÚtrzni, z koniecznoĂci staje siÚ terytorialna. 1 Wenecja, pozostajÈca poprzednio wïasnoĂciÈ Austrii, zostaïa wówczas wïÈczona do Królestwa Wïoch. 230 NARODOWA I TERYTORIALNA CECHA AUTONOMII 3. Obiektywne i subiektywne okreĂlenie i ocena przynaleĝnoĂci czïowieka do okreĂlonej grupy spoïecznej OkreĂlajÈc wedïug obiektywnych oznak przynaleĝnoĂÊ poszczególnych ludzi do tej czy innej grupy spoïecznej, patrzymy na nich po prostu jak na obiekty obserwacji naukowej i klasyğkacji, jak na istoty nieosobowe, jak na zwierzÚta i roĂliny. W subiektywnym zaĂ samookreĂleniu siÚ i samoocenie mamy do czynienia z indywiduami, z obywatelami. W obiektywnym dzieleniu ludzi wedïug poszczególnych antropologicznych i etnograğcznych kategorii jednÈ z najwaĝniejszych cech jest jÚzyk. Jednak jÚzyk nie wyczerpuje caïego bogactwa cech antropologicznych i etnograğcznych. Takimi cechami sÈ m.in.: 1) antropologiczne podobieñstwa i róĝnice, za których pomocÈ okreĂla siÚ bliĝsze lub dalsze pokrewieñstwo rasowe; 2) jÚzyk jako gïówna podstawa okreĂlania pokrewieñstwa plemiennego; 3) mitologiczne i inne wierzenia i caïy zbiorowy ĂwiatopoglÈd; 4) literatura narodowa; 5) obrzÚdy i obyczaje; 6) pomniki piĂmiennictwa i sztuki; 7) warunki ĝycia gospodarczego i domowego, typ domostw i innych budowli, itd. Pierwsze piÚÊ kategorii to cechy zmieniajÈce siÚ i zwiÈzane bezpoĂrednio z ich nosicielami. Szósta i siódma, choÊ oczywiĂcie teĝ wyraĝajÈ okreĂlonÈ stronÚ umysïowoĂci danego plemienia, to jednak uzewnÚtrzniïy siÚ, a ïÈczÈc siÚ z tym czy innym miejscem, przeszïy w sferÚ terytorialnoĂci. Ponadto naleĝy zauwaĝyÊ, ĝe takie pomniki sztuki jak rzeěby, instrumenty muzyczne itp. naleĝÈ do klasy ruchomoĂci i nie mogÈ byÊ liczone do cech terytorialnych. Zabytki piĂmiennictwa na skaïach (np. napisy klinowe), na budowlach, na kamieniach nagrobnych itp. sÈ zïÈczone z ziemiÈ, natomiast papirusy, rÚkopisy, ksiÈĝki itp. sÈ mobiliami. NARODOWA I TERYTORIALNA CECHA AUTONOMII 231 Podobnie jak to jest z ĠorÈ i faunÈ kuli ziemskiej, przy obiektywnym okreĂlaniu, ocenie i dzieleniu rodzaju ludzkiego, otrzymujemy antropogeografiÚ i zwiÈzanÈ z niÈ materialnÈ archeologiÚ. Ale wszystko to, co przewidziaïa antropogeograğa i archeologia, jest poniĝej pïaszczyzny pojÚcia zwiÈzanego ze sïowem narodowość w nowszym jego znaczeniu. W dziedzinie narodowoĂci, bez subiektywnego, Ăwiadomego samookreĂlenia siÚ kaĝdego osobnika odrÚbnie, nikt nie ma prawa zaliczaÊ go tu czy gdzie indziej. Tu juĝ nie moĝna patrzeÊ na ludzi jak na owce czy jak na niewolników. A nawet prawdziwego niewolnika nie moglibyĂmy zaliczyÊ na danej narodowoĂci, jeĂli by on sam siebie do niej nie zaliczyï. MoglibyĂmy wpisaÊ go do inwentarza ruchomoĂci tej czy innej osoby, ale, pytajÈc o jego narodowoĂÊ, czynimy go czïowiekiem samookreĂlajÈcym siÚ i kiedy zwracamy siÚ do niego z pytaniem tego rodzaju, on w tym momencie przestaje byÊ niewolnikiem i staje siÚ wolnym czïowiekiem. Obiektywne cechy poszczególnych ludzi jako indywiduów z gatunku homo sapiens to jedno, a subiektywne skïonnoĂci i sympatie, i Ăwiadomy wybór przynaleĝnoĂci to drugie. Nawet mówiÈc bardzo dobrze jÚzykiem danego narodu i naleĝÈc do niego z urodzenia, moĝna jednakowoĝ, z tych czy innych powodów, wyjĂÊ z jego skïadu i – odwrotnie – zïa znajomoĂÊ danego jÚzyka nie przeszkadza Ăwiadomemu zaliczeniu siÚ do narodu posïugujÈcego siÚ tym jÚzykiem jako narzÚdziem narodowej zbiorowoĂci. Z punktu widzenia obiektywnej oceny w ĝaden sposób nie moĝna rozstrzygnÈÊ pytania, czy ¿ydów w Rosji lub w Polsce uwaĝaÊ za narodowoĂÊ, czy nie. „Ludzie prawdziwie polscy”1 uznajÈ ¿ydów o tyle, o ile ci uwaĝajÈ siebie za Polaków. Dokïadnie tak samo czyniÈ „ludzie prawdziwie rosyjscy”, uznajÈc ¿ydów i Polaków o tyle, o ile jedni i drudzy uwaĝajÈ siebie za Rosjan. Ale ani w nauce, ani w powaĝnej polityce ani prawdziwie polski, ani prawdziwie rosyjski, ani ĝaden 1 Ta nazwa jest parafrazÈ pejoratywnego okreĂlenia zaczerpniÚtego od M. Saïtykowa-Szczedrina – ludzie prawdziwie rosyjscy (ÇÐÑÇÌÌÍÏÒÐÐÉÇÄ ÊÝÃÇ). Baudouin, który bardzo ceniï twórczoĂÊ tego rosyjskiego pisarza, wziÈï od niego wiele okreĂleñ. Formuïy ludzie prawdziwie rosyjscy (polscy) zamiast: prawdziwi Polacy, Rosjanie Baudouin uĝywa teĝ w innych tekstach. 232 NARODOWA I TERYTORIALNA CECHA AUTONOMII inny prawdziwie narodowy punkt widzenia nie moĝe mieÊ zastosowania. Pytanie o przynaleĝnoĂÊ narodowÈ rozstrzygane jest przez kaĝdego Ăwiadomego Polaka, kaĝdego Ăwiadomego ¿yda i kaĝdego Ăwiadomego czïowieka indywidualnie. Czïowiek, który nie dojrzaï do pojÚcia narodowości i, byÊ moĝe, niebÚdÈcy w stanie okreĂliÊ wïasnej narodowoĂci, nie moĝe byÊ zaliczany do ĝadnej narodowoĂci. Tylko z czysto obiektywnego punktu widzenia naleĝy on do tego czy innego plemienia lub narodu; zaliczenie go do „narodowoĂci” bÚdzie kïamstwem i gwaïtem. W Ăwiadomym odnoszeniu siÚ do kwestii narodowoĂci i innych kulturowych zwiÈzków moĝna naleĝeÊ nie tylko do jednej z takich grup, ale nawet do kilku róĝnych grup albo nie naleĝeÊ do ĝadnej z nich. Innymi sïowy: caïkiem moĝliwa jest Ăwiadoma (lub póïĂwiadoma, a nawet nieĂwiadoma, ale mogÈca byÊ uĂwiadomionÈ) przynaleĝnoĂÊ do dwóch i wiÚcej narodowoĂci albo teĝ caïkowita beznarodowoĂÊ, dokïadniej: pozanarodowoĂÊ lub pozawyznaniowoĂÊ. Moĝna byÊ bezwyznaniowym i bezpartyjnym, ale naleĝeÊ jednoczeĂnie do dwóch lub wiÚcej wyznañ albo teĝ do dwóch lub wiÚcej wykluczajÈcych siÚ wzajemnie partii nie jest moĝliwe. Inna sprawa z narodowoĂciami, oczywiĂcie z narodowoĂciami nie napastliwymi, nie wojujÈcymi, a wyïÈcznie kulturalnymi. Jak jest moĝliwe pomieszczenie w jednej gïowie dwóch i wiÚcej jÚzyków, dokïadnie tak samo moĝliwe jest pomieszczenie przynaleĝnoĂci do dwóch lub wiÚcej narodowoĂci. Gdyby nie skomplikowana polityczna, wyznaniowa, stanowa i klasowa walka i wrogoĂÊ, nikomu nie wydawaïoby siÚ dziwna jednoczesna przynaleĝnoĂÊ, np. do narodowoĂci polskiej i ĝydowskiej, do narodowoĂci polskiej i litewskiej, ukraiñskiej i ĝydowskiej, ukraiñskiej, polskiej i ĝydowskiej, ukraiñskiej i rosyjskiej (wielkoruskiej), gruziñskiej i rosyjskiej, itd., a nawet do narodowoĂci polskiej i niemieckiej, polskiej i rosyjskiej itp. Z powyĝszego widaÊ, do jakiego stopnia trzeba uznaÊ za nieprzydatne do niczego dane pospolitej statystyki ludnoĂci. Ta niefortunna statystyka miesza cechy obiektywne z subiektywnym NARODOWA I TERYTORIALNA CECHA AUTONOMII 233 samookreĂleniem siÚ, jÚzyk ojczysty z narodowoĂciÈ, dopuszcza moĝliwoĂÊ jednego tylko codziennego jÚzyka, narzuca czïowiekowi tÚ czy innÈ narodowoĂÊ, to czy inne wyznanie. Aby statystyka ludnoĂci przyniosïa rzeczywisty poĝytek tak dla nauki, jak dla praktycznej polityki, powinna ĂciĂle rozróĝniaÊ cechy obiektywne od cech subiektywnych. Ale taka statystyka jest moĝliwa tylko w wolnym i rzeczywiĂcie kulturalnym kraju, a Rosja takim jeszcze dïugo nie bÚdzie. W zakresie cech obiektywnych prawdziwa statystyka powinna stawiaÊ pytania nie o to, jaki jÚzyk dany osobnik uwaĝa za swój ojczysty – wielu to ukrywa albo nie umie odpowiedzieÊ – ale o to, jakimi jÚzykami mówi i w jakiej kolejnoĂci siÚ ich nauczyï. Za subiektywne cechy naukowe statystyka powinna uwaĝaÊ ĂwiadomÈ przynaleĝnoĂÊ do tej czy innej narodowoĂci albo przynaleĝnoĂÊ do wiÚcej niĝ jednej narodowoĂci, albo teĝ zupeïnÈ pozanarodowoĂÊ; nastÚpnie przynaleĝnoĂÊ do kreĂlonego wyznania albo bezwyznaniowoĂÊ; przynaleĝnoĂÊ do tej czy innej „partii” albo bezpartyjnoĂÊ. Wszystko to sÈ pytania bardzo draĝliwe i nie kaĝdy zdecyduje siÚ szczerze na nie odpowiedzieÊ. Jedni mogÈ siÚ baÊ, inni chÚtnie bÚdÈ siÚ chwaliÊ. Dlatego lepiej te rubryki zostawiÊ na razie niewypeïnione, czekajÈc lepszych czasów, tj. politycznego i obyczajowego odrodzenia Rosji. OczywiĂcie wszystkie te pytania same z siebie odpadajÈ w odniesieniu do osób w okreĂlonym wieku, podlegajÈcych spisowi. Tak np. caïkiem wykluczone sÈ niemowlÚta, a starsze dzieci podlegajÈ najrozmaitszej stopniowej ocenie. *** NarodowoĂÊ, okazujÈca siÚ jednym z waĝnych elementów skïadajÈcych siÚ na kulturowe samookreĂlenie siÚ, sama w sobie jest zupeïnie nieprzydatna jako cecha autonomii w Ăcisïym znaczeniu tego wyrazu. Szczegóïowsze pojÚcie narodowoĂci podlega ogólnemu pojÚciu wolnego zrzeszania siÚ osób, uwaĝajÈcych siÚ za jednakowo wierzÈce, jednakowo unarodowione, jednakowo upartyjnione. A zatem kwestia autonomii narodowej rozwiÈzuje siÚ 234 NARODOWA I TERYTORIALNA CECHA AUTONOMII za pomocÈ prawa caïkowitej wolnoĂci zwiÈzków i stowarzyszeñ. InnÈ rzeczÈ jest bezwzglÚdna autonomia terytorialna, autonomia danego obwodu. Pytanie o takÈ autonomiÚ rozstrzyga siÚ na gruncie czysto ekonomicznych i politycznych interesów. OczywiĂcie, co wynika samo z siebie, taka autonomia jest okreĂlona granicami geograğcznymi. W tym wypadku czïowiek – rzeczywiĂcie lub pozornie – wïada ziemiÈ, ale jednoczeĂnie jest jej niewolnikiem. Ludzie ĝyjÈ razem, w jednym mieszkaniu, w jednym domu, w jednej miejscowoĂci, w jednym obwodzie i majÈ – bez wzglÚdu na ich przynaleĝnoĂÊ do najrozmaitszych wyznañ, partii i narodowoĂci – niezmiennie wspólne interesy i oni, ci wïaĂnie ludzie, powinni dziaïaÊ wspólnie, aby uïatwiaÊ sobie ĝycie i nie traciÊ czasu na spory i walkÚ o to, co – z praktycznego punktu widzenia – niewarte zïamanego grosza. Inna rzecz – wymiana poglÈdów i walka ideologiczna o zasady polityczne. 4. Praktyczne rozwiÈzanie kwestii autonomii Z tego, co powiedziaïem, wynika, ĝe narodowoĂÊ jako taka nie moĝe byÊ podstawÈ rozwiÈzania kwestii autonomii tego czy innego obwodu. Gdzie wiÚc szukaÊ punktu wyjĂcia nie tylko dla rozwiÈzania, ale nawet dla postawienia danej kwestii? Niewielkie terytorium, na przykïad w rodzaju guberni petersburskiej albo moskiewskiej, gdyby nawet skïadaïo siÚ z najbardziej róĝnorodnych, nie tylko etnicznych elementów, ale i jasno uĂwiadomionych narodowoĂci, wcale nie potrzebuje autonomizacji swoich obwodów i moĝe zadowoliÊ siÚ samorzÈdem poszczególnych rejonów, gmin, wspólnot i okrÚgów. Natomiast geograğczny kolos, nawet gdyby w sensie etnograğcznym i narodowoĂciowym byï caïkowicie jednorodny, z powodów gospodarczych i administracyjnych nie moĝe funkcjonowaÊ dïuĝej bez autonomii politycznej poszczególnych obwodów i wskutek centralizacji musi ulec postÚpujÈcemu paraliĝowi zarówno w poszczególnych swych czÚĂciach, jak i w caïoĂci. Takim geograğcznym kolosem jest niewÈtpliwie Rosja. W obecnej Rosji z jednej strony istniejÈ jasno wyznaczone obwody, NARODOWA I TERYTORIALNA CECHA AUTONOMII 235 w któr ych ogromna wiÚkszoĂÊ Ăwiadomych mieszkañców 1 ĝÈda autonomii, z drugiej natomiast strony poĝÈdana jest autonomizacja caïego pañstwa z racji jego ogromu i obiektywnie udowodnionej szkodliwoĂci centralizacji. UrzeczywistniajÈc autonomiÚ, tj. ustalajÈc granice poszczególnych obwodów autonomicznych, trzeba koniecznie mieÊ na uwadze przede wszystkim dwie zasady: Po pierwsze, ludzie nie sÈ dla nas pogïowiem ĝywego inwentarza czy bydïa, które moĝna dowolnie klasyğkowaÊ wedïug naturalnych albo sztucznie wymyĂlonych cech. Obywatele nie sÈ bezwolnymi niewolnikami lub ĝoïnierzami, których moĝna samowolnie umieszczaÊ w poszczególnych oddziaïach czy puïkach. Skoro pojawiï siÚ odrÚbny gatunek dwunogiego zwierzÚcia, nazywanego obywatelem, konieczne jest liczenie siÚ z jego wolÈ. Po drugie, wiÚkszoĂÊ nie powinna nastawaÊ na prawa mniejszoĂci i na jej prawo samookreĂlania siÚ, i – odwrotnie – mniejszoĂÊ nie powinna terroryzowaÊ wiÚkszoĂci. Pragnienie narzucenia innym swojej narodowoĂci i asymilowania innoplemieñców wïaĂciwe jest wszystkim stadom ludzkim. Chorobliwe natÚĝenie tego pragnienia, zauwaĝalne nie tylko w obecnej Rosji, ale i w innych pañstwach, jest zupeïnie zrozumiaïe w Ăwietle dawniejszego i wciÈĝ jeszcze trwajÈcego przeĂladowania okreĂlonych narodowoĂci i wyznañ. Kiedy zakazuje siÚ ludziom mówiÊ w ich ojczystym jÚzyku, kiedy likwiduje siÚ ich piĂmiennictwo, a nawet ich alfabet, to jest zrozumiaïe, ĝe w ludziach tych rozwija siÚ hiperestezja uczuÊ narodowych i, jak tylko uwolniÈ siÚ oni od bezmyĂlnych ograniczeñ i dostanÈ moĝliwoĂÊ rozwoju narodowego, wykazujÈ skïonnoĂci zdobywców i przekraczajÈ granice sprawiedliwoĂci. Dlatego dla unikniÚcia moĝliwej niezgody i bezproduktywnych waĂni miÚdzynarodowoĂciowych naleĝy ogólnopañstwowym prawem zagwarantowaÊ prawa wszystkich swobodnie jednoczÈcych siÚ narodowoĂci, wyznañ i innych tp. zwiÈzków. Niestety, takich „Ăwiadomych mieszkañców” jest na razie caïkiem niewielu. Dopisek w 1910 [przyp. BdeC]. 1 236 NARODOWA I TERYTORIALNA CECHA AUTONOMII Pytania o zasady i granice autonomii terytorialnych nie moĝna rozstrzygnÈÊ ani we wïasnym gabinecie, przy biurku uczonego czy urzÚdnika, ani na doraěnie zwoïanych mityngach. Jakiekolwiek wymyĂlilibyĂmy podstawy dla apriorycznego ustalenia poszczególnych obwodów autonomicznych, wszÚdzie napotkamy kolizje lub zetkniÚcie siÚ wzajemnie sprzecznych interesów stadowych. Przyjmijmy, ĝe kamieniem wÚgielnym uczynimy prawa histor yczne poszczególnych obwodów, a wówczas zobaczymy, ĝe nie da siÚ zbudowaÊ ĝadnej autonomii na owych „prawach historycznych”. Czy np., ustalajÈc autonomiÚ Polski, moĝemy kierowaÊ siÚ istniejÈcymi ongiĂ granicami niezawisïego pañstwa polskiego? Przecieĝ po pierwsze, te granice wciÈĝ siÚ zmieniaïy, a po drugie, byïy oparte na arystokratycznej zasadzie, uznajÈcej za ludzi i obywateli tylko szlachtÚ, zaĂ inne stany, a przede wszystkim chïopów, zrównujÈcej w prawach z domowymi zwierzÚtami. Teraz mamy inne hasïo, hasïo demokratyczne, dajÈce prawo obywatelstwa i samookreĂlenia siÚ wszystkim bez wyjÈtku Ăwiadomym politycznie mieszkañcom kraju. „Prawa historyczne” Polski zderzajÈ siÚ z „prawami takĝe historycznymi” Litwy, Ukrainy itd. Dalej – jak stosowaÊ zasadÚ „praw historycznych” na Zakaukaziu albo w Kraju Baïtyckim? Czyĝ nie bÚdÈ to „prawa historyczne” niemieckich baronów do swobodnego wïadania ïotewskim i estoñskim bydïem dwunogim? Prawda, ĝe obecni potomkowie owych rycerzy urzeczywistniajÈ swoje „prawo historyczne”, polujÈc razem z pañstwowÈ siïÈ zbrojnÈ na estoñskÈ i ïotewskÈ dziczyznÚ, ale temu „historycznoprawnemu” sportowi bÚdzie kiedyĂ poïoĝony kres. W ogóle moĝna powiedzieÊ, ĝe tak zwane „prawa historyczne” okazujÈ siÚ po prostu prawami gwaïtu dokonywanemu w przeszïoĂci. „Prawami historycznymi” moĝna usprawiedliwiÊ wszelki rabunek, wszelkie bezprawie, wszelkie okrucieñstwo i niesprawiedliwoĂÊ. Ostatnie podboje dokonane przez obecnÈ RosjÚ okazujÈ siÚ takĝe „historycznym” faktem i „historycznym prawem”. „Prawo historyczne” obecnej samowïadnej i scentralizowanej Rosji nie pogodzi siÚ z myĂlÈ o autonomizacji tego pañstwa. To moĝe zamiast „praw historycznych” wysuniemy na pierwszy plan „prawo etnograğczne” i zalÈĝkowonarodowe, tj. spróbuje- NARODOWA I TERYTORIALNA CECHA AUTONOMII 237 my utworzyÊ obwody autonomiczne dla poszczególnych narodowoĂci, biorÈc jako gïównÈ cechÚ narodowoĂci jej jÚzyk ojczysty? Niestety, z wyjÈtkiem chyba niektórych czysto wielkoruskich obwodów, a i to tylko tymczasowo, taka narodowo-terytorialna autonomizacja pañstwa rosyjskiego w Ăcisïym znaczeniu tego wyrazu jest niemoĝliwa. Czyĝ moĝna utworzyÊ czysto narodowo-terytorialny obwód z Polski, z Litwy, z Kraju Baïtyckiego albo z ’otwy i Estonii, z Biaïorusi, z Zakaukazia albo choÊby z jego czÚĂci: zachodniej (Gruzja) i wschodniej? I po co tworzyÊ koniecznie czysto narodowoterytorialne obwody? Czyĝby ludzie róĝnych narodowoĂci mogli ĝyÊ w jednym obwodzie tylko na podobieñstwo psa z kotem? ¿Èdanie koniecznie etnograğcznej i narodowej podstawy autonomii prowadzi do absurdu i przemawia przeciwko autonomii. Zatem lepiej juĝ wyrzec siÚ wszelkich autonomii i zostawiÊ jednÈ i niepodzielnÈ RosjÚ, z przewagÈ samowïadnej wielkoruskiej narodowoĂci i z poddanymi jej innymi narodowoĂciami, dopóki ów pañstwowy potwór nie rozpadnie siÚ pod wïasnym ciÚĝarem. Tak wiÚc w koñcu, siedzÈc w swoim gabinecie albo roztrzÈsajÈc rzecz na mityngach, zwrócimy uwagÚ na fizyczne lub ekonomiczne uwarunkowania poszczególnych, podlegajÈcych autonomizacji, obwodów Rosji? A wtedy miejsce „praw historycznych” i „etnograğcznych” zajmÈ koryta rzek, grzbiety górskie, bogactwo jezior, czarnoziemy, ryboïówstwo, rolnictwo, jednolitoĂÊ przemysïu, górnictwo, rejony fabryczne itp. Takie postawienie problemu autonomii caïkiem wyklucza z niego narodowy element i zastÚpuje go caïkowicie racjami ter ytorialnymi. I rzeczywiĂcie jest to rozwiÈzanie bardzo kuszÈce, ale, niestety, nie moĝe wyjĂÊ z centrum, bez pytania miejscowej ludnoĂci, choÊby tylko reprezentowanej przez osoby wybrane zgodnie z prawem jako jej przedstawiciele. Miejsce gabinetowych biurokratycznych rozmyĂlañ i wiecowych rezolucji powinno zajÈÊ przede wszystkim uznanie okreĂlonych ludzkich, osobistych i ogólnych, praw, a nastÚpnie rozwaĝenie korzyĂci pïynÈcych z takiego albo innego rozwiÈzania danego problemu. Na czele praw czïowieka stawiam z jednej strony prawo do godnoĂci czïowieka i prawo do swobodnego samookreĂle- 238 NARODOWA I TERYTORIALNA CECHA AUTONOMII nia siÚ indywidualnego osobnika, z drugiej zaĂ strony, prawo do dobrobytu ekonomicznego i do pokojowego wspóïĝycia wszystkich mieszkañców tak caïego pañstwa, jak jego poszczególnych czÚĂci. Dalej, scholastyczne i krwioĝercze „prawa historyczne” zastÚpujÚ prawami danej histor ycznej chwili, tj. prawami nastrojów i dÈĝeñ mieszkañców danego obwodu. Zamiast zaĂ „praw etnograğcznych” proponujÚ wziÈÊ pod uwagÚ ogólny etnograğczny stan danego terytorium. Tak np. uwaĝam za caïkiem pocieszajÈce zjawisko to, ĝe na Biaïorusi, dziÚki jej swoistej etnograğcznej postaci i przeszïoĂci historycznej, rozwinÈï siÚ miejscowy patriotyzm, ĝe tak powiem, wyrozumowana miïoĂÊ do rodzinnego kraju, objawiajÈca siÚ jednakowo u miejscowej ludnoĂci róĝnych narodowoĂci: i u prawdziwych Biaïorusinów, i Wielkorusów, i Polaków, i ¿ydów. Ta biaïoruska decentralizacja dÈĝeñ kulturalnych ani trochÚ nie przeszkadza przeciwnemu prÈdowi, dÈĝeniu do zjednoczenia siÚ z ogólnorosyjskimi dÈĝeniami kulturalnymi. Taki ogólny, swoisty etnograğczny wyglÈd jest charakterystyczny takĝe bardziej lub mniej guberniom litewskim, obwodowi ukraiñskiemu (maïoruskiemu), caïemu Krajowi Baïtyckiemu lub jego dwóm czÚĂciom, caïemu Zakaukaziu lub teĝ jego czÚĂciom itd. Do kategorii praw, które mogÈ staÊ siÚ punktem wyjĂcia do rozwaĝania autonomii poszczególnych obwodów, naleĝy dodaÊ teĝ wspomniane przez mnie wyĝej uwarunkowania ğzyczne i ekonomiczne, ale podporzÈdkowujÈc je prawom do samookreĂlenia siÚ jednostki ludzkiej. Nadzwyczaj waĝnÈ, a niekiedy decydujÈcÈ rolÚ w kwestii autonomii odgrywajÈ prawa nieprzezwyciÚĝonych siï danej chwili historycznej. Do tych siï naleĝÈ przede wszystkim okreĂlone granice polityczne i administracyjne, czynne w tych granicach odrÚbne przepisy prawne i uwarunkowane tym wszystkim wspólne ĝycie caïej ludnoĂci danego obszaru. Tak wyraěnie okreĂlonym obwodem i w sensie administracyjnym, i prawnym, jest w obecnej Rosji przede wszystkim Królestwo Polskie, pomijajÈc caïÈ jego róĝnorodnoĂÊ etnograğcznÈ. Specjalne prawa obywatelskie i administracyjne, odrÚbnoĂÊ pod wïadzÈ osob- NARODOWA I TERYTORIALNA CECHA AUTONOMII 239 nego generaïa gubernatora, czyniÈ z tego kraju gotowe ramy do autonomii rosyjskiej Polski – przy czym wyraz „Polska” bierzemy nie w sensie etnograğcznym, ale polityczno-administracyjnym. Do wchodzÈcej w skïad Królestwa Polskiego guberni suwalskiej wysuwajÈ roszczenia politycy litewscy, ĝÈdajÈcy autonomii Litwy na zasadach etnograficznych. OczywiĂcie te roszczenia powinny zostaÊ z czasem zaspokojone, ale nie jak za dotkniÚciem czarodziejskiej róĝdĝki panów biurokratów albo zawziÚtych polityków, lecz przez badanie samej ludnoĂci zarówno caïej guberni, jak i poszczególnych powiatów i gmin. To badanie moĝe byÊ albo powszechne, tj. przez tzw. plebiscyt, albo teĝ przez zapytanie swobodnie wybranych w powszechnym gïosowaniu przedstawicieli samorzÈdnych jednostek terytorialnych. Takimĝe dokïadnie sposobem powinna zostaÊ rozwiÈzana kwestia tzw. „Rosyjskiego Zabuĝa” czy „Rusi Cheïmskiej”. Niech sami mieszkañcy tego kraju zdecydujÈ wiÚkszoĂciÈ gïosów, czy ĝyczÈ sobie, jak wczeĂniej, wchodziÊ w skïad Królestwa Polskiego, czy teĝ wolÈ byÊ oddzieleni od niego. Obecnej próby pp. biurokratów rozwiÈzania tej kwestii na wïasnÈ rÚkÚ, bez pytania ludnoĂci, nie moĝna uznaÊ za sïusznÈ. W kaĝdym razie kwestia ter ytorialnej autonomii Królestwa Polskiego staïa siÚ caïkiem jasna i dojrzaïa do ostatecznego rozwiÈzania. A jak z autonomizacjÈ innych czÚĂci Rosji? Przede wszystkim trzeba zapytaÊ, czy Duma Pañstwowa zajmie siÚ w najbliĝszej przyszïoĂci podobnymi kwestiami? JeĂli nie, to nie ma co zastanawiaÊ siÚ nad praktycznym aspektem sprawy i przyjdzie zostawiÊ bieg zdarzeñ historycznych w Rosji wïasnemu losowi. Laissez faire, laissez passer. JeĂli zaĂ Duma niespodziewanie zajmie siÚ tÈ, wedïug niektórych, kwestiÈ najwyĝszej wagi, to przede wszystkim przyjdzie jej ustaliÊ, jakie obwody powinny byÊ autonomizowane. KierujÈc siÚ cechami obiektywnymi, trzeba bÚdzie najpierw wziÈÊ pod uwagÚ historycznie uksztaïtowane granice poszczególnych generalnych gubernatorstw, czyli samowystarczalnych satrapii. Przy czym, oczywiĂcie, konieczne bÚdzie wydzielenie Syberii, która ze swej strony powinna podzieliÊ siÚ na kilka autonomicznych obwodów. Prawdopodobnie poszczegól- 240 NARODOWA I TERYTORIALNA CECHA AUTONOMII ne autonomie bÚdÈ powstawaÊ drogÈ subiektywnego samookreĂlenia siÚ. Praktyczne rozwiÈzanie wyobraĝam sobie nastÚpujÈco: W Dumie Pañstwowej przedstawiciele danego obwodu zïoĝÈ oĂwiadczenie o koniecznoĂci nadania temu obwodowi autonomicznego samorzÈdu, przy czym zostanÈ dokïadnie okreĂlone granice owego obwodu. Wtedy, w przypadku gdyby problem byï rozstrzygany przez DumÚ1 w zasadniczo potwierdzajÈcym sensie, jego szczegóïowe opracowanie i dalsze postÚpowanie przekazywane sÈ zainteresowanym. W stolicy danego obwodu zwoïuje siÚ specjalne zgromadzenie zaïoĝycielskie, wybrane w swobodnych, a nie w skrÚpowanych zïoĂliwymi instrukcjami wyborach powszechnych. Zadaniem tego zgromadzenia jest po pierwsze ostateczne ustalenie granic obwodu, po drugie zaĂ wypracowanie podstawowego prawa dla autonomii, które nastÚpnie powinno zostaÊ zatwierdzone przez ogólnopañstwowy parlament i inne ogólnopañstwowe wïadze ustawodawcze. Przeciwko nakreĂlonym granicom danej autonomii mogÈ podnieĂÊ siÚ gïosy w zgromadzeniu zaïoĝycielskim. JeĂli protestujÈcy przedstawiciele ziem pogranicznych (guberni, powiatu, okrÚgu itp.) utworzÈ wiÚkszoĂÊ, wtedy te peryferia wydziela siÚ z autonomii i albo wejdÈ one w skïad innej, albo teĝ na razie pozostanÈ bez autonomii. Tak na przykïad wyobraĝam sobie, ĝe w przypadku, jeĂliby przedstawiciele dÈĝÈcy do autonomii obwodu litewskiego wïÈczyli w jego skïad takĝe caïÈ guberniÚ wileñskÈ i grodzieñskÈ, przedstawiciele tych guberni (wziÚtych w caïoĂci albo w znacznej czÚĂci) wchodzÈcy w skïad zgromadzenia zaïoĝycielskiego wypowiedzÈ siÚ przeciwko wïÈczeniu ich do Litwy jako do odrÚbnego obwodu autonomicznego. JeĂli natomiast, odwrotnie, dÈĝÈcy do autonomii Litwini ograniczaliby siÚ z poczÈtku tylko do guberni kowieñskiej, na pewno doïÈczÈ do nich dobrowolnie niektóre czÚĂci guberni wileñskiej i grodzieñskiej, jak i znaczna czÚĂÊ guberni suwalskiej. W ten sposób naleĝy patrzeÊ na proponowanÈ autonomizacjÚ Kraju Póïnocno-Zachodniego, Kraju Poïudniowo-Zachodniego, Ro1 Tj. nie tylko przez DumÚ, ale i przez inne organa ustawodawcze. OczywiĂcie w czasach, w których obecnie ĝyjemy, wszystko to jest pustym gadaniem. Uwaga w 1910 r. [przyp. BdeC]. NARODOWA I TERYTORIALNA CECHA AUTONOMII 241 sji Poïudniowej, Kraju Baïtyckiego, Kaukazu i Zakaukazia, Syberii, Ărodkowych guberni europejskiej Rosji itd. Z tych wszystkich krajów wÈtpliwe, by powstaïy pojedyncze obwody autonomiczne i raczej trzeba przewidywaÊ ich rozpadanie siÚ na dwa lub nawet wiÚcej autonomicznych obwodów. Wszystko to jest rzeczÈ bardzo skomplikowanÈ i wymagajÈcÈ usilnej pracy, a dla urzeczywistnienia, podobnie jak dla urzeczywistnienia innych ratujÈcych RosjÚ zamierzeñ, konieczne jest po pierwsze, aby Duma staïa siÚ istotnie ustawodawczÈ i aby przed jej wïadzÈ ugiÚïy siÚ inne czynniki rzÈdzÈce krajem, po drugie zaĂ, aby w samej Dumie przyjÚta zostaïa zasada samookreĂlenia siÚ poszczególnych obwodów. Wszelkie jednak narady w tej materii panów, nieznajdujÈcych niczego karygodnego w traceniu diet na lokale rozrywkowe i róĝne przedsiÚwziÚcia przemysïowe wÈtpliwego charakteru, nie mogÈ byÊ brane powaĝnie. Panowie ci, hoïdujÈcy jeszcze poglÈdom P. I. Cziczikowa, uwaĝajÈ ludzi za ĝywy inwentarz, za ĝywe i „martwe dusze”, z tÈ tylko róĝnicÈ, ĝe Cziczikow przemieniaï martwe dusze w ĝywe, a oni przemieniajÈ ĝywych ludzi w nieboszczyków. Zwracanie siÚ do podobnych panów przez przedstawicieli poszczególnych obwodów jest nie tylko niemoralne, ale w dodatku bezowocne. 5. Federalizacja pañstwa rosyjskiego Wedïug niektórych osób, Rosja powinna koniecznie przejĂÊ z czasem do ustroju federacyjnego, inaczej popadnie w ostatecznÈ anarchiÚ i zginie. ByÊ moĝe ci, co myĂlÈ w ten sposób, mylÈ siÚ, racjÚ natomiast majÈ ci, którzy broniÈ, jako moĝliwej, niepodzielnoĂci administracyjnej i politycznej tej potwornej caïoĂci. Kto ma z nich racjÚ, pokaĝe bezlitosna krytyka ze strony przyszïych zdarzeñ historycznych. Na razie moĝemy rozwaĝaÊ federacyjnÈ RosjÚ tylko czysto teoretycznie, nie przewidujÈc w najbliĝszej przyszïoĂci praktycznego wprowadzenia tej zasady. „FederalizacjÚ” Rosji wyobraĝamy sobie jako jej rozpad na stany lub odrÚbne politycznie kraje, poïÈczone jednoczÈcÈ je umowÈ i tworzÈce, razem z tak samo niepodzielnymi i samowystarczalnymi jed- 242 NARODOWA I TERYTORIALNA CECHA AUTONOMII nostkami pañstwowymi skïadnikami, ogólnopañstwowÈ, suwerennÈ caïoĂÊ. Idealna „federalizacja” powinna byÊ przeprowadzona w taki sposób, by poszczególne stany byïy mniej wiÚcej równe sobie co do wielkoĂci, a dokïadniej co do liczby mieszkañców. MajÈc na wzglÚdzie genezÚ historycznie powstaïych federacji, dziwnie jest nieco mówiÊ o federalizacji Rosji. PrawdziwÈ federacjÚ tworzÈ przecieĝ, ïÈczÈc siÚ w jedno, odrÚbne poprzednio kraje, ĝyjÈce rzeczywiĂcie oddzielnym ĝyciem politycznym. Tu natomiast widzimy powstaïÈ drogÈ podbojów i pozbawiania indywidualnoĂci przyïÈczanych ziem, scentralizowanÈ caïoĂÊ i oczekujemy przeksztaïcenia jej w federacjÚ obwodów. Aby tak siÚ staïo, konieczne jest jedno z dwojga: albo Rosja dziÚki ogarniajÈcym jÈ siïom odĂrodkowym rozpadnie siÚ na odrÚbne czÚĂci, które póěniej dla wspólnej korzyĂci bÚdÈ szukaÊ zbliĝenia ze sobÈ; albo teĝ zrozumienie korzyĂci z ustroju federacyjnego przeniknie do umysïów Ăwiadomego spoïeczeñstwa, które osiÈgnie ten ustrój Ărodkami prawnymi. I do jednego, i do drugiego moĝna dojĂÊ jedynie powoli, stopniowo, po dïugich latach usilnych prób i niepowodzeñ politycznych. W pierwszym przypadku RosjÚ czeka przede wszystkim dalszy ciÈg obecnych zamieszek i potwornoĂci; w drugim zaĂ przypadku moĝna w dalszej przyszïoĂci mieÊ nadziejÚ na pokojowe rozwiÈzanie i ozdrowienie. ZresztÈ dla federalizacji Rosji ramy sÈ juĝ gotowe. Przecieĝ jeszcze nieĝyjÈcy juĝ dobroczyñca Rosji, W. K. Plehve, proponowaï wzmocnienie wïadzy lokalnych pompadurów1 i obdarowanie ich niezaleĝnoĂciÈ od centrum pañstwowego. Ten pomysï „Ăwietnego mÚĝa stanu” od pewnego czasu jest gorliwie urzeczywistniany. Rosja jest pociÚta na generalne gubernatorstwa, w których samowïadni satrapowie wydajÈ „prawa” wedïug uznania i sÈ oczywistymi wïaĂcicielami ĝycia i Ămierci obywateli. Czy to nie federacja? 1 Eponim od nazwiska Madame de Pompadour, faworyty Ludwika XV, której lud francuski przypisywaï marnowanie pañstwowych pieniÚdzy i fatalny wpïyw na polityczne decyzje króla. Baudouin przejÈï to okreĂlenie od M. Saïtykowa-Szczedrina. NARODOWA I TERYTORIALNA CECHA AUTONOMII 243 A czy prawo wyborcze niedopuszczajÈce wspólnych wyborów przedstawicieli ludowych z miasta, z guberni itd. i dzielÈce wyborców na tzw. rejony nie jest oparte na zasadzie federacyjnoĂci? Akurat i jedno, i drugie doĂwiadczenie federalizacji Rosji, tj. i rozkawaïkowanie jej na krwawe satrapie, i ukïadanie wyborców w oddzielnych przegródkach, zrodziïy u mieszkañców dÈĝnoĂÊ do jednoczenia siÚ we wspólnym dziaïaniu wszystkich obywateli pañstwa. Dokïadnie taki sam rezultat przyniesie prawdziwa federalizacja Rosji. Wówczas odrÚbne, ale obdarzone samodzielnoĂciÈ politycznÈ obwody, w imiÚ jednoĂci pañstwa i dla korzyĂci praktycznych ustÈpiÈ z jakichĂ suwerennych praw i przekaĝÈ je centralnym instytucjom rzÈdzÈcym. Nie naleĝy, jak siÚ wydaje, pomijaÊ tego, ĝe dÈĝenie do ostatecznej decentralizacji przechodzÈcej w ustrój federacyjny powstaje w wielu wyksztaïconych politycznie i Ăwiadomych umysïach nie tylko wĂród „róĝnoplemieñców” i narodowoĂciowych pasierbów Rosji, ale takĝe u najczystszych Wielkorusów. Ta dÈĝnoĂÊ wciÈĝ siÚ wzmacnia, wciÈĝ siÚ nasila, a jej potÚĝnemu wzrostowi pomagajÈ wydarzenia zarówno zewnÚtrznego, jak wewnÚtrznego ĝycia politycznego. Jak w tym przypadku, tak i w wielu innych zauwaĝa siÚ przeciwieñstwa tego, co miaïo miejsce w czasie wielkiej rewolucji francuskiej. We Francji szalaï krwawy terror rewolucyjny w imiÚ fantastycznej przyszïoĂci. W Rosji prawicowi jakobini doprowadzajÈ do ostatnich granic kontrrewolucyjny terror w imiÚ niemiïej przeszïoĂci. We Francji z szaleñczÈ prÚdkoĂciÈ prowadzono ostatecznÈ nieubïaganÈ centralizacjÚ caïego pañstwa, unicestwiajÈc wszelkie Ălady autonomii poszczególnych prowincji zamienianych w bezbarwne departamenty, przeznaczone do realizowania administracyjnych dziaïañ nasïanych przez wïadzÚ centralnÈ pompadurów. W Rosji jest akurat odwrotnie, rodzi siÚ dÈĝnoĂÊ decentralizacyjna do uwolnienia guberni i utworzenia autonomicznych obwodów, tj. do przechodzenia od guberni i pompadurów do samodzielnych i samorzÈdnych obwodów. JeĂli kiedykolwiek ziĂci siÚ federacyjny ustrój Rosji, jeĂli na terytorium obecnego pañstwa powstanÈ „stany zjednoczone”, wtedy w miejsce jednej Dumy Pañstwowej powstanÈ samorzutnie lokalne 244 NARODOWA I TERYTORIALNA CECHA AUTONOMII sejmy obwodowe obok niewielkiego parlamentu centralnego i drugiej izby w rodzaju rady federacyjnej, z izbÈ sÈdowÈ stojÈcÈ na straĝy przestrzegania praw federacji. Z tego, co powiedziano wyĝej, wynika, ĝe taka federacja poszczególnych czÚĂci Rosji nie bÚdzie federacjÈ narodowoĂci, ale jedynie federacjÈ odrÚbnych obwodów, odrÚbnych ter ytoriów. 6. Zagwarantowanie praw mniejszoĂci i wiÚkszoĂci Sïyszymy wszyscy nie tylko o zagwarantowaniu praw mniejszoĂci, ale przy okazji, w wielu wypadkach wiÚkszoĂÊ domaga siÚ takich gwarancji. Do czego prowadzi brak gwarancji dla wiÚkszoĂci, widzimy choÊby w Kraju Baïtyckim, gdzie niewielki procent niemieckich baronów i ritterów, razem z niemieckÈ inteligencjÈ rzÈdziï samowïadnie i dïawiï wszelkie ĝycie polityczne faktycznych niewolników, ’otyszy i Estoñczyków. Takĝe obecne „uĂmierzenie” buntu w tej prowincji nabraïo takiego dzikiego i odpychajÈcego charakteru na skutek tego, ĝe rozmaici „zacni wspóïpracownicy” i „sumienni lekarze” nadto gorliwie gwarantujÈ tam prawa mniejszoĂci, z bezlitosnym deptaniem praw wiÚkszoĂci. Dokïadnie tak samo konieczne jest zagwarantowanie praw wiÚkszoĂci na Litwie, w Kraju Póïnocno-Zachodnim w ogóle, w Kraju Poïudniowo-Zachodnim itd., gdzie wskutek pomieszaniu stanów i narodowoĂci dotÈd gospodarzyïa uprzywilejowana polska i wielkoruska szlachta, odsuwajÈc na dalszy plan liczebnie przewaĝajÈcÈ ludnoĂÊ. ZresztÈ prawa wiÚkszoĂci sÈ wystarczajÈco gwarantowane wprowadzeniem w ĝycie demokratycznej zasady wszechstanowej, a dokïadniej bezstanowej gminy i powszechnego, równego prawa wyborczego. Niestety, jesteĂmy jeszcze bardzo dalecy od powszechnego prawa wyborczego, a obecni wïadcy losów Rosji, marzÈcy o wskrzeszeniu przywilejów stanowych w ich peïnym ksztaïcie, wszelkimi siïami starajÈ siÚ nie poszerzaÊ, ale – przeciwnie – na ile siÚ da ograniczaÊ i obcinaÊ obecnie istniejÈce kuse prawo wyborcze. Kiedy jednak wreszcie uzyskamy powszechne prawo wyborcze, wówczas istotnie pojawi siÚ niebezpieczeñstwo dla mniejszoĂci. NARODOWA I TERYTORIALNA CECHA AUTONOMII 245 Aby zapobiec terroryzowaniu mniejszoĂci przez wiÚkszoĂÊ, nie tylko w imiÚ ogólnoludzkiej sprawiedliwoĂci, ale i dla wspólnej korzyĂci, niezbÚdne jest juĝ teraz myĂlenie o zagwarantowaniu praw mniejszoĂci. Mam tu na myĂli nie tylko narodowoĂciowÈ (i wyznaniowÈ) mniejszoĂÊ, ale takĝe wszystkie inne: klasowe, partyjne itd. Gdzie jest bezwzglÚdne panowanie wiÚkszoĂci, moĝe powstaÊ faïszywy i skrajnie zgubny poglÈd, ĝe tylko ludzie naleĝÈcy do tej wiÚkszoĂci sÈ „gospodarzami” danego kraju czy obwodu, natomiast wszyscy inni – tylko „goĂÊmi”, bÚdÈcymi caïkowicie zaleĝnymi od wielkodusznych albo okrutnych gospodarzy. Wobec takiego poglÈdu, ¿ydzi na przykïad bÚdÈ musieli wszÚdzie graÊ rolÚ „goĂci”, a od podobnego poglÈdu do urzÈdzania pogromów juĝ tylko krok. W Polsce „gospodarzami” okaĝÈ siÚ ludzie narodowoĂci polskiej, ïaskawie tolerujÈcy innoplemiennych „goĂci”, ale majÈcy prawo decydowania o ich wysiedleniu. W pozostaïej czÚĂci Rosji, z wyjÈtkiem Królestwa Polskiego, wiÚkszoĂciÈ, choÊ nieznacznÈ, sÈ Wielkorusini, tj., mówiÈc zwyczajnie po ludzku, oprócz wszechrosyjskich biurokratów rozporzÈdzajÈcych samowolnie losami kraju, wszyscy pozostali mieszkañcy bÚdÈ zaliczeni do „goĂci”. Aby zapobiec wszystkim tego rodzaju bolesnym i szkodliwym nieporozumieniom, jednym z pierwszych praw, których ustanowienie naleĝy do obowiÈzku przyszïej Dumy Pañstwowej, powinno byÊ nastÚpujÈce: Gwarantuje siÚ prawa mniejszoĂci i wiÚkszoĂci we wszystkich sferach ĝycia spoïecznego. Prawa wiÚkszoĂci i mniejszoĂci rozkïadajÈ siÚ na prawa pojedynczych osób, a prawa pojedynczych osób skïadajÈ siÚ z takich elementów: 1) samo istnienie czïowieka jako konieczny warunek jego energii spoïecznej; 2) osobiste obowiÈzki i usïugi Ăwiadczone na rzecz spoïeczeñstwa (sïuĝba wojskowa, rodzenie dzieci, spoĝycie itp. sprzyjajÈce wzrostowi nie tylko poĂrednich, ale i bezpoĂrednich podatków); 3) bezpoĂrednie i poĂrednie wkïady, pogïówne itd. na korzyĂÊ pañstwa i na korzyĂÊ poszczególnych wspólnot. Wobec takiego postawienia i oceny praw jednostki w ĝaden sposób nie moĝna siÚ zgodziÊ z tezÈ wyprowadzanÈ w zakoñczeniu mo- 246 NARODOWA I TERYTORIALNA CECHA AUTONOMII jego artykuïu Znaczenije jazyka kak priedmieta izuczenija, wydrukowanego w czasopiĂmie J. J. Guriewicza „Russkaja Szkoïa” (1906, nr 7–8, ijun’– awgust), a dokïadniej ze stwierdzeniem: Wszelka mniejszoĂÊ narodowa ma prawo do szkoïy z wïasnym jÚzykiem wykïadowym i do sum na utrzymanie tej szkoïy, odpowiadajÈcych wkïadom tej mniejszoĂci do gminnej, obwodowej lub teĝ ogólnonarodowej szkatuïy. W tym stwierdzeniu przejawia siÚ mimo woli czysto kapitalistyczny punkt widzenia, punkt widzenia, który zobowiÈzuje nas ĝÈdaniem man soll die Stimmen nicht nur zählen, sondern wiegen (powinniĂmy gïosy nie tylko liczyÊ, ale i waĝyÊ), punkt widzenia wymagajÈcy cenzusu majÈtkowego i wiÚkszoĂci gïosów dla stanów bogatych, punkt widzenia, wedïug którego osobowoĂÊ czïowieka poddana jest majÈtkowi i w ogóle kapitaïowi. Przy takim ujÚciu praw mniejszoĂci i wiÚkszoĂci moĝe siÚ zdarzyÊ, ĝe 4% baïtyckich Niemców bÚdzie miaïo wiÚksze prawo do pomocy pañstwa i wspólnoty dla swych szkóï narodowych niĝ ponad 90% ludnoĂci ïotewskiej i estoñskiej, skoro ta biedna ludnoĂÊ daje skarbowi mniej bezpoĂrednich dochodów. A w takim razie jak gdyby zapomina siÚ tu o samym istnieniu danego osobnika, zrównujÈcym go ze wszystkimi innymi luděmi, i o jego innych zobowiÈzaniach, i podatkach poĂrednich, jakie wnosi do skarbu pañstwa. *** Zagwarantowanie praw narodowej i wszelkiej innej mniejszoĂci w caïym pañstwie i w poszczególnych jego czÚĂciach uwidocznia siÚ dwojako: 1) w realnej reprezentacji w rzÈdzie, w organach ustawodawczych itd. 2) w oĂwiacie. Co siÚ tyczy punktu pierwszego, tj. reprezentacji politycznej w ustawodawstwie i w rzÈdzeniu krajem, powinno siÚ przyznaÊ i prawnie zagwarantowaÊ swobodÚ zrzeszania siÚ obywateli wedïug zasad, jakie im odpowiadajÈ. Ludzie majÈ prawo ïÈczyÊ siÚ w grupy nie tylko na podstawie swego narodowego, wyznaniowego czy partyj- NARODOWA I TERYTORIALNA CECHA AUTONOMII 247 nego wyodrÚbnienia, ale takĝe wedïug swego podobieñstwa ğzycznego (np. garbaci, kulawi, blondyni, rudzi, grubi itp.), wedïug rodzaju zajÚcia (stolarze, szewcy, rolnicy itp.) itd. Ale jak zagwarantowaÊ takim grupom ludnoĂci uczestnictwo w narodowym przedstawicielstwie? Weěmy konkretny przykïad ¿ydów w Królestwie Polskim. ¿ydzi w Królestwie Polskim stanowiÈ okoïo 12% caïej ludnoĂci. JeĂliby domagali siÚ proporcjonalnego uczestnictwa w narodowym przedstawicielstwie do Dumy Pañstwowej, to na 34 deputowanych z Królestwa Polskiego1 przypadïoby im 4. Ale moĝe nie wszyscy ¿ydzi zechcÈ mieÊ swoich odrÚbnych przedstawicieli, ale tylko poïowa; inni natomiast bÚdÈ woleli gïosowaÊ razem z pozostaïÈ ludnoĂciÈ. Wtedy wĂród 34 przedstawicieli Królestwa Polskiego powinno byÊ dwóch ¿ydów, stanowiÈcych odrÚbnÈ grupÚ wyborczÈ. Poniewaĝ w ĝadnej guberni ¿ydzi nie mogÈ mieÊ prawa wyboru odrÚbnego przedstawiciela, bÚdÈ musieli albo zjednoczyÊ siÚ w jeden okrÚg wyborczy, albo teĝ rozdzieliÊ siÚ na dwa okrÚgi, wybierajÈc po jednym reprezentancie z kaĝdego. Ale wówczas i w jednym, i w drugim wypadku w obecnym systemie powszechnych wyborów w guberniach i wielkich miastach, pojawia siÚ trudnoĂÊ z pozostaïymi deputatami. Kïopot polega na tym, która gubernia lub które miasto musi odstÈpiÊ jedno miejsce dla przedstawiciela ĝydowskiego. Tak wiÚc zagwarantowanie praw mniejszoĂci w wyborach politycznych prowadzi nieuchronnie do likwidacji zarówno systemu rejonów i okrÚgów, jak i instytucji wyborcy. Jest ona moĝliwa tylko przy zwykïym gïosowaniu, i nie w guberniach i wielkich miastach, ale ostatecznie w caïych obwodach jako jednostkach wyborczych. Zamiast przedstawionego tu przeze mnie systemu wyborczego, gwarantujÈcego prawa mniejszoĂci, moĝna by wykorzystaÊ nowy ğñski system, co prawda na pierwszy rzut oka doĂÊ skomplikowany, ale jednoczeĂnie bÚdÈcy w danym wypadku szczytem doskonaïoĂci. 1 Wedïug nowego prawa wyborczego (3 czerwca 1907 r.), Król. Pol. lub „Priwislinije” deleguje do Dumy tylko 12 przedstawicieli, po jednym z kaĝdej z 10 guberni i po jednym z Warszawy i ’odzi. Oprócz tego uprzywilejowana kuria urzÚdników rosyjskich ma dwóch przedstawicieli: w Warszawie i w „Cheïmszczyěnie”. Uwaga [z] 1913 r. [przyp. BdeC]. 248 NARODOWA I TERYTORIALNA CECHA AUTONOMII W dziedzinie oĂwiaty zagwarantowanie praw mniejszoĂci wyobraĝam sobie nastÚpujÈco: Kaĝda grupa ludzi, a nawet pojedynczy czïowiek ĝyjÈcy w danym obwodzie, ma prawo zakïadaÊ szkoïy wszelkiego rodzaju i stopnia ksztaïcenia, ze swym ojczystym i w ogóle z jakimkolwiek jÚzykiem wykïadowym, i jednoczeĂnie ma prawo do materialnej pomocy ze strony pañstwa, na miarÚ swych praw osobistych, okreĂlonych przez trzy wspomniane wyĝej elementy. Zaïóĝmy na przykïad, ĝe kilku mieszkañców lub choÊby tylko jeden mieszkaniec Królestwa Polskiego ĝyczy sobie zaïoĝyÊ szkoïÚ z hiszpañskim jÚzykiem wykïadowym. OczywiĂcie znalezienie nauczycieli jest juĝ jego troskÈ, ale do pomocy ğnansowej ze strony pañstwa ma on niezawodnie prawo. ByÊ moĝe, ĝe ta pomoc okaĝe siÚ w wielkoĂci kilku kopiejek albo nawet mniejsza niĝ kopiejka, ale ona tak czy inaczej powinna zostaÊ mu udzielona. Tak wiÚc widzimy, ĝe przy takim postawieniu pytania o zapewnienie praw mniejszoĂci pokaĝe siÚ masa szczegóïowych elementów, które w oczach samego obdarowanego nimi obywatela bÚdÈ miaïy albo wÈtpliwÈ, albo ĝadnÈ, albo ujemnÈ wartoĂÊ, tak ĝe nie przyjdzie mu nawet do gïowy, aby korzystaÊ z podobnych absurdalnych i komicznych praw. Niemniej kaĝdy obywatel powinien mieÊ moĝliwoĂÊ korzystania z nich w razie potrzeby, a nawet w razie zwykïego ĝyczenia. Taka powinna byÊ rola zarówno pañstwa jako caïoĂci, jak i jego poszczególnych czÚĂci, wolnych od walk narodowoĂciowych, wyznaniowych i partyjnych tendencji i okazujÈcych absolutnÈ tolerancjÚ w stosunku do wszystkich partii, wyznañ i narodowoĂci. I pañstwo, i kaĝdy z jego obwodów powinny dawaÊ moĝliwoĂÊ realizowania siÚ najrozmaitszych tendencji kulturalnych. ChoÊ na poczÈtku tego artykuïu zapowiadaïem, ĝe piszÚ tylko dla ludzi zasadniczo zgadzajÈcych siÚ ze mnÈ i ĝyczÈcych sobie mnie zrozumieÊ, to jednak nie mogÚ tu pominÈÊ milczeniem sprzeciwów albo zdecydowanych przeciwników, albo tych, którzy ogólnie zgadzajÈ siÚ z moimi wywodami, ale w okreĂlonych punktach nie chcÈ ustÈpiÊ. Nie tylko „prawdziwie rosyjscy ludzie”, nie tylko „patrioci” w cudzysïowie, ale i wielu prawdziwych, bezinteresownych i ĝyczliwych patriotów jest przekonanych, ĝe w Rosji powinna panowaÊ NARODOWA I TERYTORIALNA CECHA AUTONOMII 249 narodowoĂÊ wielkoruska, dlatego – powiadajÈ – ĝe z realnego punktu widzenia – w Rosji jest wiÚcej Wielkorusów niĝ innych, poza tym – z historycznego punktu widzenia – Wielkorusi utworzyli i zjednoczyli pañstwo rosyjskie. Na to pozwolÚ sobie odpowiedzieÊ w taki sposób: To prawda, ĝe Wielkorusów jest wiÚcej niĝ ludzi kaĝdej innej (niewielkoruskiej) narodowoĂci, wziÚtej z osobna, ale pozostaïe, niewielkoruskie narody Rosji, wziÚte razem, przewyĝszajÈ liczebnoĂciÈ naród wielkoruski. WiÚkszoĂÊ to, co prawda, nieznaczna, coĂ okoïo 55% wobec 45% Wielkorusów, ale jednak wiÚkszoĂÊ. Ale zostawmy tÚ, w danym wypadku bezpïodnÈ i nic niemówiÈcÈ arytmetykÚ. JeĂli Wielkorusów jest wiÚcej, to ich prawa wiÚkszoĂci sÈ zapewnione w dostatecznym stopniu powszechnymi wyborami i obiektywnie urzeczywistniajÈcym siÚ procentowym udziaïem dziaïaczy na wszelkiej niwie dziaïalnoĂci spoïecznej. Prawnych zaĂ uprzywilejowañ, ustalanych jedynie przewagÈ liczebnÈ w stadzie, wedïug liczby gïów bydïa dwunogiego, ja nie uznajÚ. Wszyscy ludzie w swoich prawach sÈ równi, wszystkie narodowoĂci w swoich prawach sÈ równe. Co zaĂ siÚ tyczy wielkich zasïug plemienia wielkoruskiego, jakoby polegajÈcych na utworzeniu i zjednoczeniu pañstwa rosyjskiego, to jest to zasïuga doĂÊ wÈtpliwej jakoĂci. Cóĝ takiego stworzyïo plemiÚ wielkoruskie, jeĂli rzeczywiĂcie ono to stworzyïo? Stworzyïo wielkie wiÚzienie nie tylko dla wszystkich innych plemion i narodów, ale takĝe dla samego narodu rosyjskiego, wiÚzienie, które teraz musimy z takim wysiïkiem i z tyloma oğarami burzyÊ i rozbijaÊ i jeszcze pytanie, czy uda siÚ zburzyÊ to wiÚzienie tak, ĝeby razem z nim nie padïa teĝ caïa nieszczÚsna pañstwowoĂÊ rosyjska. Dalej, w „zbieraniu” i tworzeniu pañstwa rosyjskiego Wielkorusom pomagaïy takĝe inne „przyïÈczone” i podbite narody. W jednym szeregu z niewolnikami i poddanymi pochodzenia wielkoruskiego, chcÈc nie chcÈc, musieli iĂÊ takĝe niewolnicy i poddani spoĂród wszelkich „inorodców”. Podczas ostatniej, japoñskiej wojny, wywoïanej i prowadzonej takĝe dla „zaokrÈglenia granic pañstwa rosyjskiego” i dla „wyniesienia imienia Rosji”, i pola Mandĝurii, i Morze Japoñskie pokrywaïy siÚ i wypeïniaïy nie tylko rosyjskimi, ale i „innoplemiennymi” ciaïami, wïÈczajÈc i ciaïa ĝydowskie. 250 NARODOWA I TERYTORIALNA CECHA AUTONOMII Po cóĝ wiÚc skrywaÊ i udawaÊ! Czyĝby z wywyĝszenia imienia Rosji i umocnienia pañstwowoĂci rosyjskiej braïa siÚ jakaĂ korzyĂÊ dla samego narodu rosyjskiego? W miarÚ wzrastania poprzedniej pañstwowoĂci rosyjskiej naród coraz bardziej byï ujarzmiany, a korzyĂÊ z tego miaïa tylko niewielka gromadka ojców-przywódców i eksploatatorów. W imiÚ szczÚĂcia narodu tak wielkoruskiego, jak i kaĝdego innego, powinniĂmy raz na zawsze skoñczyÊ z molochem pañstwowoĂci, któremu w oğerze skïada siÚ szczÚĂcie i dobrobyt, i pojedynczych ludzi, i caïych grup spoïecznych. I wszystko jedno, czy idea tego molocha pañstwowoĂci wciela siÚ w jakimĂ stopniu w realnie istniejÈcÈ pojedynczÈ gïowÚ czy teĝ w wielogïowÈ ğkcjÚ, nazywanÈ w danym wypadku „narodem rosyjskim”. Odrzucamy i pañstwowÈ oligarchiÚ, i pañstwowÈ ochlokracjÚ, skïadamy w archiwum koszmar wyznaniowego i narodowego pañstwa i kierujemy siÚ zasadÈ, ĝe narody nie istniejÈ dla pañstwa, ale pañstwo istnieje dla narodów. Nie przyjmujemy utoĝsamiania pañstwa z jakimkolwiek KoĂcioïem, z jakÈkolwiek narodowoĂciÈ i domagamy siÚ, aby pañstwo, i jako caïoĂÊ, i we wszystkich swych czÚĂciach, byïo pozawyznaniowym, pozanarodowym, jednym sïowem pozapartyjnym. Fundament pañstwowoĂci w naszych oczach tworzÈ same tylko czysto realne interesy, interesy ekonomiczne i ogólnopolityczne. I tak, kierujÈc siÚ tymi realnymi interesami, dajemy pierwszeñstwo wïaĂnie jÚzykowi rosyjskiemu jako jÚzykowi wzajemnego porozumiewania siÚ miÚdzy przedstawicielami wszystkich obwodów Rosji. Do takiego rozwiÈzania prowadzi nas nie „hoïd dla geniuszu narodu rosyjskiego” jako „pierwszego miÚdzy równymi”, ale prowadzÈ na do tego po prostu najbardziej prozaiczne i praktyczne wzglÚdy korzyĂci ekonomicznej i wzglÚdy najmniejszej straty czasu i energii umysïowej. 7. Szkoda i poĝytek Tj. szkoda wskutek niezaspokojenia pragnienia narodowej i terytorialnej autonomii, zaĂ korzyĂÊ z jego zaspokojenia. NARODOWA I TERYTORIALNA CECHA AUTONOMII 251 AutonomiÚ narodowÈ rozumiemy jako prawo do samookreĂlenia siÚ i samorzÈdu kaĝdej dobrowolnie powstaïej spoïecznej, w tej liczbie przede wszystkim narodowoĂciowej, grupy, w granicach nienaruszajÈcych praw innych takich samych samookreĂlajÈcych siÚ i samorzÈdnych grup i zwiÈzków. Ter ytorialna autonomia zaĂ to autonomia w wÈskim znaczeniu tego wyrazu. Francuskie centralistyczne nawyki, nakïadanie kiedyĂ przez wïadze francuskie kary za uĝywanie lokalnych jÚzyków, zduszenie wszelkiej inicjatywy prowincyj, sprowadzenie etnograğcznej i kulturowej róĝnorodnoĂci do wspólnego mianownika, bezlitosna dyktatura paryskiego rzÈdu wobec zróĝnicowanej ludnoĂci kraju spowodowaïy potÚĝnÈ szkodÚ ĝyciu spoïecznemu narodu francuskiego, paraliĝowaïy jego samodzielnoĂÊ i wywoïaïy akurat przeciwne dÈĝenia, które osiÈgnÚïy przeraĝajÈce rozmiary w czasie Komuny Paryskiej 1871 r. We Wïoszech prowadzona jest pañstwowa i spoïeczna centralizacja, z nieubïaganÈ konsekwencjÈ unicestwiajÈca wszelkie Ălady lokalnej politycznej róĝnorodnoĂci; przeĂladuje siÚ jÚzyki lokalne, rada miejska nakïada, np. we Florencji, kary na wïaĂcicieli hoteli za uĝywanie na wywieszkach innych jÚzyków niĝ wïoski itd. Rezultatem tego sÈ ciÈgle wzrastajÈce dÈĝnoĂci decentralizacyjne, których krwawym dowodem byïo m.in. powstanie mediolañskie w r. 18981. Niemieckie, a dokïadniej pruskie bestialstwa i okrucieñstwa w Danii, w Elzasie, w polskich czÚĂciach Poznañskiego, ¥lÈska, Prus Zachodnich itd. wywoïujÈ straszne pytania, niepotrzebnie pochïaniajÈce wielkÈ pañstwowÈ i spoïecznÈ energiÚ i w ĝaden sposób niedajÈce korzyĂci temu, co prawda cywilizowanemu, ale jednoczeĂnie barbarzyñskiemu pañstwu. Na WÚgrzech deptanie praw narodowoĂci niemadziarskich dochodzi do monstrualnych rozmiarów, a to wiedzie do zdziczenia tak przeĂladowców, jak przeĂladowanych i osïabia trwaïoĂÊ jednoĂci pañstwowej. W Austrii nienawiĂÊ miÚdzy narodowoĂciami przybiera obrzydliwe formy i zatruwa ĝycie spoïeczne wszystkich narodowoĂci. 1 Mowa o stïumionych przez wojsko protestach i wystÈpieniach robotników mediolañskich walczÈcych o swoje prawa. 252 NARODOWA I TERYTORIALNA CECHA AUTONOMII W Rosji obok ckliwego i obïudnego hasïa „sïowianoğlstwa” praktykowano i praktykuje siÚ nadal haniebne i oburzajÈce przeĂladowanie wszystkich razem i kaĝdego z osobna. W l. 70. urzÈdzano najazdy i ekspedycje karne na unitów za ich przywiÈzanie do wiary przodków. UrzÈdzano wyprawy przeciwko katolikom. Wystarczy wspomnieÊ orĝesko-klingenbergowskÈ krwawÈ ïaěniÚ i gwaïty w Kroĝach1. „Surowo zakazywano” mówiÊ po polsku. Uĝywanie alfabetu litewskiego uwaĝano z przestÚpstwo przeciwko pañstwu. Nie dozwalano Pisma ¥w. po ukraiñsku (maïorusku) i biaïorusku. Unicestwiano przejawy muzuïmañskiej kultury w posiadïoĂciach w Azji ¥rodkowej. Wszystkie narody kaukaskie skazywano na bezlitosne przeĂladowania i caïkowitÈ rusyğkacjÚ. W sposób najbardziej beztroski zaprowadzono analfabetyzm w Kraju Baïtyckim, wĂród ’otyszów i Estoñczyków. „Patrioci” pielÚgnowali kulturalne pustoszenie i rujnowanie Finlandii. ¿ydów ostatecznie uznano za pozostajÈcych „poza prawem”, a pastwienie siÚ nad nimi uwaĝano i uwaĝa siÚ za czyny „patriotyczne”. Pogromowa martyrologia mówi sama za siebie. Niszczono bezlitoĂnie próby wszelkiej samodzielnoĂci terytorialnej. I jakie przyniosïo to owoce? Przede wszystkim ogólnÈ pogardÚ i nienawiĂÊ do pañstwa dostarczajÈcego tego rodzaju rozkoszy. PrzeĂladowanie narodowoĂci doprowadziïo do skutków przeciwnych; nie tylko umocniïo te narodowoĂci, ale i zasiaïo miÚdzy nimi ohydnÈ chorobÚ szowinizmu i zaczepnego, zapalczywego „patriotyzmu”. Wzmocnieniu poczucia narodowej odrÚbnoĂci u Ukraiñców (Maïorusinów), a nawet u Biaïorusinów, sprzyjaïo przede wszystkim przeĂladowanie ich jÚzyka i literatury. WszÚdzie pojawiajÈ siÚ dÈĝenia separatystyczne i decentralizacyjne i wiele wody upïynie, zanim namiÚtnoĂci opadnÈ i do wzburzonych mas przeniknie ĂwiadomoĂÊ wspólnych interesów pañstwowych. Kroĝe (lit. Kražiai) – miejscowoĂÊ na póïn. zach. od Kowna. W 1893 r. z nakazu gubernatora kowieñskiego M. M. Klingenberga zamkniÚto tam katolicki koĂcióï, co wywoïaïo czynny protest chïopów, którzy pobili przedstawicieli wïadz. Opór stïumiono, a kilkudziesiÚciu chïopów postawiono przed sÈdem pod zarzutem zbrodni stanu. Proces, który toczyï siÚ w Wilnie, staï siÚ sensacjÈ, m.in. wskutek udziaïu czoïowych przedstawicieli palestry rosyjskiej. 1 NARODOWA I TERYTORIALNA CECHA AUTONOMII 253 W Polsce, idÈc w Ălady „prawdziwie rosyjskich ludzi” albo teĝ z wïasnej inicjatywy, „prawdziwie polscy ludzie” chÚtnie by poddali ograniczeniom i przeĂladowaniom ¿ydów, Litwinów, Rosjan, Niemców itd. i tym sposobem nastawiliby przeciw Polsce jej pasierbów i wzgardzonych. NieskrÚpowane ograniczanie i przeĂladowanie rodzi zawsze nienawiĂÊ i inne zïowrogie uczucia wobec caïego ograniczajÈcego pañstwa czy teĝ obwodu. Dla unikniÚcia podobnych niszczÈcych i zïowrogich uczuÊ proponujemy caïkiem innÈ metodÚ – budowanie stosunków miÚdzy narodowoĂciami i w ogóle miÚdzy grupami. Uznajemy ogólnopañstwowe i ogólnoobwodowe zobowiÈzania tylko w dziedzinie ziemskich, realnych interesów, ale w sferze dÈĝeñ narodowych, wyznaniowych i innych kulturalnych pozostawiamy kaĝdemu peïnÈ swobodÚ wyboru. KorzyĂÊ z tego jest jasna i oczywista. Z porzÈdku dziennego zdejmujemy kwestie wyznaniowe i narodowoĂciowe, oczyszczajÈc drogÚ dla zadowalajÈcego rozwiÈzania kwestii ogólnopolitycznych i ekonomicznych. Prawdziwi autonomiĂci i federaliĂci chcÈ wspóïdziaïaÊ w oszczÚdzaniu pañstwowej i spoïecznej energii traconej na denacjonalizacjÚ1, na przymusowÈ propagandÚ wyznaniowÈ i inne tp. szkodliwe i haniebne przedsiÚwziÚcia, aby w caïoĂci skierowaÊ tÚ energiÚ na rozwiÈzanie kwestii ogólnopolitycznych i ekonomicznych. Uczyniwszy za pomocÈ odpowiednich przepisów prawnych niemoĝliwymi wszelkie chÚci gwaïtownego uzyskania przewagi jakiejkolwiek narodowoĂci nad innymi, jakiejkolwiek klasy nad innymi, jednoczeĂnie utrwalamy pokojowe wspóïĝycie narodowoĂci i innych grup kulturowych tak w caïym pañstwie, jak i w kaĝdej z jego samorzÈdnych czÚĂci, pokojowe wspóïĝycie, tak konieczne dla rozwoju wewnÚtrznego i dla autor ytetu w stosunkach miÚdzynarodowych. Bez narzucania ogólnie obowiÈzujÈcego jÚzyka pañstwowego utrwalamy jednoĂÊ ogólnopañstwowÈ. 1 Denacjonalizacja – tu: wynaradawianie. 254 NARODOWA I TERYTORIALNA CECHA AUTONOMII Przy caïkowitej wolnoĂci sumienia i przekonañ, podobnie jak zrzeszania siÚ, pañstwu nie grozi niebezpieczeñstwo rozpadu i utraty jednoĂci. Przeciwnie, ze wzglÚdu na korzyĂÊ ogólnÈ i ze wzglÚdów ekonomicznych, wielu wyrzeknie siÚ swych drobnych róĝnic i lokalnych przywilejów i da pierwszeñstwo zjednoczeniu siÚ. Wspomniane przeze mnie drobne róĝnice mogÈ byÊ albo jakoĂciowe, albo iloĂciowe. Na przykïad w dziedzinie jÚzyka jakoĂciowoĂÊ sprowadza siÚ do róĝnic dialektów, iloĂciowoĂÊ zaĂ do liczby nosicieli jÚzyka. Przy duĝym podobieñstwie dialektów biaïoruskich i wielkoruskich nie przyjdzie chyba Biaïorusinom do gïowy tworzenie odrÚbnego biaïoruskiego jÚzyka dla potrzeb nauki i literatury. Przy caïkowitej pozanarodowoĂci tak caïego pañstwa, jak i jego autonomicznych obwodów przydaïyby siÚ wïaĂciwie, dla unikniÚcia nieporozumieñ, nowe nazwy, wolne od narodowych woni. Ale rzecz nie w nazwach. Moĝna posïugiwaÊ siÚ tradycyjnymi nazwami, byle wiedzieÊ, ĝe uĝywa siÚ ich w znaczeniu tylko terytorialnym, a nie narodowym. ZresztÈ zostawiajÈc sïowa „RuĂ” i „ruski” dla oznaczenia zarówno granic etnograğcznych narodu rosyjskiego, jak i rosyjskiej narodowoĂci, moglibyĂmy w znaczeniu ogólnopañstwowym i terytorialnym posïugiwaÊ siÚ terminami „Rosja”, „rosyjski”1. Co siÚ Tak np. naleĝaïoby mówiÊ: język ruski, ruska literatura, ale państwo rosyjskie, gospodarka rosyjska, rosyjskie linie komunikacyjne, armia rosyjska, rosyjskie prawodawstwo, podatki rosyjskie itd. Podobne rozróĝnienie jest nieuniknione w takich pañstwach, jak Austria, Szwajcaria, Belgia, USA, Brazylia itp. Byïoby Ămieszne mówiÊ o austriackim, szwajcarskim, belgijskim, północno-amerykańskim, brazylijskim itd. języku albo o austriackiej itd. literaturze, ale wyraĝenia austriacka itd. armia, austriacki itd. rząd, austriackie itd. prawodawstwo sÈ caïkowicie na miejscu i potrzebne. Nie ma szwajcarskiej, austriackiej, belgijskiej narodowoĂci, ale za to jest szwajcarskie, austriackie, belgijskie itd. terytorium. JeĂli moĝna mówiÊ o rosyjskiej armii, niemieckiej armii itd. w znaczeniu narodowym, to dopuszczalne jest mówiÊ o armii w sensie wyznaniowym: armia prawosławna, armia katolicka itd., w rodzaju armii muzułmańskiej, chociaĝ ta ostatnia nigdy nie byïa jednolitÈ. MówiÊ o wyrazach o b c y c h w języku rosyjskim oznacza pomieszanie pojÚÊ, pomieszanie terytorialnoĂci z narodowoĂciÈ. [przyp. BdeC] 1 NARODOWA I TERYTORIALNA CECHA AUTONOMII 255 zaĂ tyczy „Polski” i „Polaków”, to na razie tutaj trzeba bÚdzie siÚ zadowoliÊ jednym terminem, ale trzeba wówczas dokïadnie odróĝniaÊ, w jakim znaczeniu uĝywamy tych sïów: w znaczeniu etnograğcznym i narodowym czy teĝ w znaczeniu wyïÈcznie terytorialnym. Gdy caïa Rosja i jej poszczególne autonomiczne czÚĂci zagwarantujÈ wszystkim caïkowitÈ wolnoĂÊ kultury i bÚdÈ staÊ na straĝy niestykania siÚ praw narodowych i praw jednostki, to bez ĝadnego przymusu rozwinie siÚ przywiÈzanie do takiej jednoĂci pañstwowej, rozwinie siÚ i utrwali ogólnoobwodowa i ogólnopañstwowa solidarnoĂÊ, a podobne uczucie jest daleko trwalsze i powaĝniejsze niĝ przeĝytkowy patriotyzm lub miïoĂÊ do ojczyzny w starym stylu. Nie moĝna pominÈÊ jeszcze jednej korzyĂci z takiego rozwiÈzania kwestii narodowoĂciowej. Ta korzyĂÊ przejawi siÚ na scenie miÚdzynarodowej, a dokïadniej, na miÚdzypañstwowej. Ludzie mówiÈcy tym samym jÚzykiem i naleĝÈcy do tego samego plemienia, ĝyjÈcy w róĝnych pañstwach, bÚdÈ nie jabïkiem niezgody miÚdzy tymi pañstwami, ale, odwrotnie, bÚdÈ jednoczÈcym ogniwem miÚdzy nimi. Na przykïad Litwini w Rosji i w Prusach mogliby staÊ siÚ rÚkojmiÈ pokojowego wspóïĝycia miÚdzy RosjÈ a Niemcami, Polacy w Rosji, w Prusach i w Austrii – rÚkojmiÈ pokoju miÚdzy tymi trzema pañstwami, Sïowianie i Wïosi we Wïoszech i w Austrii – jednoczÈcym ogniwem miÚdzy Wïochami i AustriÈ, Ormianie w Rosji, w Turcji i w Persji – rÚkojmiÈ pokoju miÚdzy tymi trzema pañstwami, ¿ydzi rozsiani prawie po wszystkich pañstwach, rÚkojmiÈ wszechĂwiatowego pokoju. Nasze postawienie kwestii narodowoĂciowej wspóïdziaïa z pokojowymi, antymilitar ystycznymi dÈĝeniami. Gdyby narodom Rosji udaïo siÚ rozwiÈzaÊ kwestiÚ autonomii w zadowalajÈcym sensie, wówczas taki rezultat pochlebiaïby i narodowej, i pañstwowej miïoĂci wïasnej; moĝna by wtedy byÊ dumnym z przynaleĝnoĂci do takiej caïoĂci narodowej czy pañstwowej. Na razie nie moĝna byÊ dumnym z przynaleĝnoĂci do pañstwa depczÈcego prawa narodowoĂci i prawa czïowieka, do pañstwa szkolnych procentów, linii osiedlenia i obïaw na „bezprawnych”. 256 NARODOWA I TERYTORIALNA CECHA AUTONOMII 8. Konkretne kwestie. Kwestia ĝydowska. Syjonizm. „¿argon” O niektórych konkretnych kwestiach i zadaniach wspomniaïem wczeĂniej. Teraz natomiast zatrzymam siÚ na dwóch tylko: na „kwestii ĝydowskiej” w zwiÈzku z „syjonizmem” i „ĝargonem” i na odniesieniu zasady autonomii, jak ja jÈ pojmujÚ, do sprawy szkolnej. Wielu stawia przed sobÈ scholastyczne rozwaĝania o tym, czy uznaÊ ¿ydów za okreĂlonÈ narodowoĂÊ, czy teĝ nie. Kto zgadza siÚ z wyïoĝonymi przez mnie wyĝej racjami, dla tego pytanie tego rodzaju nie istnieje. Rozwaĝani obiektywnie, z antropologicznego, lingwistycznego, folklorystycznego itp. punktu widzenia, ¿ydzi mogÈ byÊ zaliczani raz do tej, raz do innej rasy lub róĝnorodnoĂci gatunku zwierzÈt, nazywanego w nauce homo sapiens (oczywiĂcie nie naleĝy wszystkich ¿ydów rzucaÊ na jednÈ kupkÚ antropologicznÈ), to do tego, to do innego okreĂlonego lingwistycznie plemienia itd. Ale gdy chodzi o narodowoĂÊ, naleĝy pozostawiÊ kaĝdemu ¿ydowi indywidualnie zdecydowanie, do jakiej narodowoĂci sam siebie zalicza: czy do odrÚbnej ĝydowskiej, czy do jakiejĂ nieĝydowskiej, czy teĝ zarazem do ĝydowskiej i do nieĝydowskiej itd. Natomiast nie ulega wÈtpliwoĂci, ĝe ¿ydzi w krajach barbarzyñskich, w tej liczbie i w Rosji, podlegajÈ ciÚĝkim przeĂladowaniom, a te przeĂladowania ïÈczÈ ich, mimo woli, w jedno odrÚbne stado ludzkie. GdybyĂmy nagle zaczÚli przeĂladowaÊ wszystkich blondynów za to tylko, ĝe sÈ blondynami, to wedïug wszelkiego prawdopodobieñstwa blondyni zjednoczyliby siÚ w odrÚbnÈ grupÚ, pozostawaliby we wrogich stosunkach z otaczajÈcym ich Ărodowiskiem, a nawet, byÊ moĝe, zaĝÈdaliby wyodrÚbnienia ich w osobne królestwo bez ziemi, bujajÈce w powietrzu. U wszystkich przeĂladowanych za pochodzenie rozwija siÚ hiperestezja narodowoĂci, wyznaniowoĂci i w ogóle poczucia wspólnoty. U ¿ydów ta hiperestezja objawia siÚ w n-tym stopniu. NiewysychajÈcym ěródïem narodowej i wyznaniowej hiperestezji u wspóïczesnych nam ¿ydów jest z jednej strony ich religijna i plemienna odrÚbnoĂÊ, wïaĂciwa im od najdawniejszych czasów, z drugiej strony wyrağnowane przeĂladowania i pastwienie siÚ, wymyĂlane NARODOWA I TERYTORIALNA CECHA AUTONOMII 257 dla nich do syta przez moĝnych „chrzeĂcijan” i „miïujÈcych bliěniego”. Jeszcze niedawno znakomity petersburski naczelnik miasta Gresser wynalazï dla ¿ydów szczególnego rodzaju przeĂladowania. Kazaï wszystkim handlujÈcym ¿ydom umieĂciÊ na szyldach nie tylko ich nazwiska, ale takĝe peïne, en toutes lettres, ich imiona ĝydowskie i otczestwa. „ChrzeĂcijañscy” kupcy byli zwolnieni od tego swoistego zaszczytu in minus, w negatywnym sensie, od tej negatywnej autonomizacji w stylu syjonistycznym, od tego swoistego priviegium odiosum. Za pomocÈ podobnego Ărodka, kontynuowanego gorliwie przez spadkobierców Gressera, panów von Wahla i Kleingelsa, po pierwsze okazywano ¿ydom w naleĝytym stopniu pogardÚ i cynicznie poniewierano, nastÚpnie dawano, w razie czego, jasnÈ i okreĂlonÈ wskazówkÚ dla uczestników pogromów, a wreszcie stwarzano policji moĝliwoĂÊ brana ïapówek przy obchodzeniu „prawa”. Oprócz tych chytrych wynalazków „prawdziwie rosyjskiego” naczelnika, pana Gressera, rysujÈ siÚ, a nawet usuwajÈ je w cieñ inne sposoby pastwienia siÚ nad ¿ydami: hañbiÈca RosjÚ linia „ĝydowskiego osiedlenia”, hañbiÈce procenty szkolne, nie tylko dla ¿ydów, choÊ przede wszystkim i najostrzejsze dla ¿ydów – jednym sïowem, bezlitosna i nieustajÈca naganka ze wszystkich stron. A potem caïa seria pogromów urzÈdzanych przez „patriotów swojej ojczyzny”, poczÈwszy od „prawdziwie rosyjskiego” mÚĝa stanu, p. von Plehwe, koñczÈc na „prawdziwie rosyjskim” dowódcy p. Tichanowskim, który zrobiï „prawdziwie rosyjskie” odkrycie, ĝe „bagnet mocniejszy od szmatki”1. DoĂwiadczajÈc takiej „prawdziwie chrzeĂcijañskiej” goĂciny, moĝna rzeczywiĂcie oszaleÊ i staÊ siÚ niepoczytalnym. Teraz wiÚc zrozumiaïa staje siÚ dla nas hiperestezja ĝydowskiego poczucia narodowoĂci. Nawet najlepsze, pierwszej klasy umysïy wĂród ¿ydów cierpiÈ na tym punkcie na pomieszanie pojÚÊ i wiadomego rodzaju zwyrodnienie w dziedzinie rozumienia zarówno narodowoĂci, jak i terytorialnego elementu w autonomii. Podpuïkownik dragonów rosyjskich, organizator pogromu ¿ydów w Siedlcach. Aluzja niejasna. 1 258 NARODOWA I TERYTORIALNA CECHA AUTONOMII PrzechodzÈc w szeregi „syjonistów” i marzÈc o nieziszczalnym, na razie ĝÈdajÈ dla Rosji odrÚbnego ogólnoĝydowskiego sejmu czy parlamentu z ustawodawczymi funkcjami. Sejm ten powinien mieÊ prawo wydawania oddzielnych przepisów, obowiÈzujÈcych jednakowo wszystkich ¿ydów, w róĝnicy od pozostaïych mieszkañców pañstwa rosyjskiego. ¿ydzi powinni mieÊ prawo utrzymywania wïasnej policji dla samych tylko ¿ydów. Powinny zostaÊ utworzone odrÚbne sÈdy dla ¿ydów: sÈdy kryminalne dla sÈdzenia przestÚpstw dokonywanych przez ¿ydów, sÈdy cywilne dla ¿ydów prawujÈcych siÚ miÚdzy sobÈ. Chociaĝ w caïym pañstwie bÚdzie zniesiona kara Ămierci, ¿ydzi mogÈ siÚ z tym u siebie nie liczyÊ i, zgodnie ze swymi ĝydowskimi prawami, skazywaÊ nadal swoich na karÚ Ămierci (moĝe przez ukamienowanie, wedïug starotestamentowych przekazów). ¿aden ¿yd, czy to wedïug wyznania ĝyd, chrzeĂcijanin czy bezwyznaniowiec (konfessionsloss) – jeĂli mu udowodniÈ „ĝydowskie pochodzenie” – nie ma prawa uchylaÊ siÚ od uczestnictwa w tym „pañstwie ĝydowskim” i od odpowiedzialnoĂci przed ĝydowskim sÈdem. Oto jakie sÈ polityczne ideaïy zaciekïych syjonistów, marzÈcych o ĝydowskiej narodowej autonomii. ChcÈ stworzyÊ pañstwo bez ziemi, pañstwo bujajÈce w powietrzu, pañstwo wÚdrowne, koczownicze, coĂ w rodzaju cygañskiej „narodowej autonomii”. Rozumie siÚ samo przez siÚ, ĝe z nowoczesnego punktu widzenia taka forma autonomii w ĝaden sposób nie moĝe byÊ uznana za kulturalnÈ. Nie moĝemy w naszych czasach dopuĂciÊ obowiÈzkowej autonomii bez okreĂlonej podstawy, bez ustalonych granic, bez terytorium. Syjonistyczne, napowietrzne, pozaterytorialne pañstwo jest przeĝytkiem Ăredniowiecza, podgrzewanym i rozpalanym przez okrutne przeĂladowania. I przymusowe odosobnienie, i obowiÈzek wszystkich ¿ydów podporzÈdkowania siÚ rozkazom swoich „autonomicznych” wïadz – wszystko to byïo moĝliwe w wiekach Ărednich, ale teraz w ĝaden sposób nie moĝe byÊ tolerowane. Po wiekach Ărednich odziedziczyliĂmy eksterytorialne autonomie rozmaitych koĂcioïów, z odrÚbnÈ organizacjÈ politycznÈ, z odrÚbnymi prawami, z odrÚbnymi sÈdami, z odrÚbnÈ policjÈ i cenzurÈ. Ale wiemy, ĝe to jest przeĝytek wieków Ărednich, wiemy, ĝe ten koszmar odziedziczony z barbarzyñskiej przeszïoĂci, trzyma siÚ jeszcze siïÈ NARODOWA I TERYTORIALNA CECHA AUTONOMII 259 ciÈĝenia i niewolniczymi uczuciami podopiecznych, i dÈĝymy do tego, aby sprowadziÊ organizacjÚ koĂcielnÈ na wïaĂciwy poziom wolnego zrzeszenia osób uwaĝajÈcych siÚ za jednakowo wierzÈce. Takim dokïadnie zwiÈzkiem moĝe byÊ teĝ ogólnoĝydowska organizacja. Od zakusów na wolnoĂÊ osobistÈ obywatela powinniĂmy jÈ powstrzymaÊ. „Syjonizm” w duĝym stopniu objaĂnia siÚ marzycielskoĂciÈ i brakiem fundamentów, wïaĂciwymi od niepamiÚtnych czasów licznym myĂlicielom ĝydowskim. Tu naleĝy teĝ ĝydowski mesjanizm, nastawiony na nieskoñczonoĂÊ i przypominajÈcy hiperbolÚ przybliĝajÈcÈ siÚ do asymptot, ale schodzÈcÈ siÚ z nimi dopiero w nieskoñczonoĂci, tj. nigdy. Syjonizm jest zrozumiaïy psychologicznie, ale praktycznie szkodliwy i niedopuszczalny. Jest szkodliwy wïaĂciwie dla samych ¿ydów. SyjoniĂci chcÈ stworzyÊ i dla siebie samych, i dla caïego narodu ĝydowskiego krañcowo niebezpieczne privilegium odiosum, bÚdÈce z jednej strony staïym zagroĝeniem w stosunkach z innymi wspóïobywatelami tego czy innego terytorium, z drugiej strony staïym wyzwaniem i prowokowaniem pogromszczików i róĝnych innych ciemnych siï z „patriotycznego” i „chrzeĂcijañskiego” obozu. W zwiÈzku z „kwestiÈ ĝydowskÈ” i „syjonizmem” pozostaje do powiedzenia jeszcze kilka sïów o ĝydowskim „ĝargonie”. Z naukowego punktu widzenia tak zwany „ĝargon” niczym siÚ nie róĝni od kaĝdego innego jÚzyka. Ma on wïasne cechy děwiÚkowe, formalne, semazjologiczne i in., jak wszystkie inne jÚzyki kuli ziemskiej. Prawo uĝywania w literaturze, w szkole, w administracji itd. ma on takie samo, jak wszystkie inne jÚzyki. Trzeba tylko, aby znaleěli siÚ ludzie, którzy zechcÈ go uĝywaÊ w takich celach. Tacy ludzie juĝ sÈ. „¿argon” okazuje siÚ narzÚdziem nie tylko domowego uĝytku licznych rodzin, ale takĝe swoistej literatury i prasy, teatru, szkoïy, agitacyjnych politycznych zebrañ itd. „Przeciwnicy” „ĝargonu” twierdzÈ, ĝe jeĂli tylko zabraÊ mu litery ĝydowskie, zmieni siÚ w jÚzyk niemiecki. Nie wiem. W koñcu ja nie tylko rozumiem, ale i mówiÚ, i piszÚ po niemiecku, a jednak nie mogÚ zrozumieÊ mówiÈcych ĝydowskim „ĝargonem” i nie mogÚ zrozumieÊ caïkowicie napisanego w nim niemieckimi (tj. ïaciñskimi) literami. Nie jestem ani przeciwnikiem, ani zwolennikiem „ĝargonu”, broniÚ tylko caïkowitej narodowej wolnoĂci i samookreĂlenia siÚ kaĝde- 260 NARODOWA I TERYTORIALNA CECHA AUTONOMII go obywatela. Pozwólcie samym pojedynczym ¿ydom decydowaÊ, czy uznajÈ oni tzw. „ĝargon” za swój narodowy jÚzyk, czy nie. JeĂli znajdzie siÚ pewna liczba ludzi, skupiajÈcych siÚ wokóï „ĝargonu” jako ïÈczÈcego ich jÚzyka, naleĝy temu jÚzykowi daÊ te wszystkie prawa, z jakich korzysta dowolny inny jÚzyk. Podobne kwestie rozstrzygajÈ siÚ nie nakazem rzÈdowym lub narodowym, ale przez samookreĂlenie siÚ Ăwiadomych ludzi. 9. Konkretne kwestie. Kwestia szkolna Z obecnego punktu widzenia i pañstwo, i obwód, i gmina powinny byÊ pozapartyjne, pozawyznaniowe, pozanarodowe. Ale mimo caïej pozanarodowoĂci warto zatrzymaÊ siÚ na tym lub innym jÚzyku, poniewaĝ bez jÚzyka nie jest moĝliwe wykïadanie i prowadzenie szkoïy w ogóle. JÚzyk kaĝdej szkoïy powinien byÊ ustalony zgodnie z wolÈ wiÚkszoĂci mieszkañców danej samorzÈdnej jednostki, jednak przy zagwarantowaniu wszelkich praw mniejszoĂci. Jeĝeli mniejszoĂÊ ĝÈda szkoïy z inny jÚzykiem wykïadowym, to ĝÈdanie to powinno zostaÊ zaspokojone, nawet z przeznaczeniem sum z kasy gminnej, obwodowej lub pañstwowej, w wielkoĂci odpowiadajÈcej prawom obywateli i wkïadowi tej mniejszoĂci (jak to wyjaĂniïem wczeĂniej w rozdziale 6). Ze wzglÚdów pedagogicznych i ogólnoobywatelskich w kaĝdej szkole powinien byÊ obowiÈzkowym, jako przedmiot nauczania, tylko jeden jÚzyk, jÚzyk wykïadowy. Jednak konieczne jest pozostawienie wszystkim uczniom moĝliwoĂci nauczenia siÚ takĝe innych jÚzyków, jako to: jÚzyka najbardziej rozpowszechnionego w pañstwie, jÚzyka najbardziej rozpowszechnionego w danej autonomicznej jednostce, jÚzyka innojÚzycznych wspóïobywateli danej jednostki samorzÈdowej, jÚzyków rozpowszechnionych i majÈcych Ăwiatowe znaczenie (w rodzaju niemieckiego, francuskiego, angielskiego, esperanto itp.); tzw. jÚzyków „klasycznych”, ïaciny i greki. Oprócz powszechnych szkóï o wyraěnie terytorialnym charakterze, bez ĝadnych wyznaniowych i partyjnych tendencji, pozostawia siÚ kaĝdemu wyznaniu, narodowoĂciowej i wszelkiej innej grupie kul- NARODOWA I TERYTORIALNA CECHA AUTONOMII 261 turalnej prawo urzÈdzenia na wïasnÈ rÚkÚ wïasnego zakïadu naukowego, ale bez ĝadnej pretensji do pomocy ze strony pañstwa. JÚzyk wykïadowy lub jÚzyki wykïadowe uniwersytetów i innych szkóï wyĝszych ustala siÚ w przybliĝeniu tak, jak jÚzyki wszystkich w ogóle szkóï. Naleĝy przy tym liczyÊ siÚ zawsze z obecnymi siïami nauczycielskimi. Samo przez siÚ jest zrozumiaïe, ĝe docenci prywatni, pracujÈcy bez wynagrodzenia, majÈ prawo wykïadaÊ w jÚzyku, w jakim chcÈ. JeĂli np. bÚdzie mowa o zaïoĝeniu uniwersytetu w Wilnie, to jest pytanie, w jakim jÚzyku powinno siÚ na nim wykïadaÊ. WÈtpliwe, czy bÚdzie moĝna ograniczyÊ siÚ do jednego jÚzyka. W kaĝdym wypadku, praktycznie stawiajÈc to pytanie, wedle wszelkiego prawdopodobieñstwa pierwszeñstwo bÚdzie miaï jÚzyk rosyjski. Nie trzeba zapominaÊ, ĝe wileñski uniwersytet jest w znacznym stopniu uniwersytetem dla Biaïorusinów, tj. dla ludzi bliĝszych literackiemu jÚzykowi, którym moĝe byÊ tylko jÚzyk rosyjski. Potem Litwini z bliskich Wilnu terytoriów majÈ niezbywalne prawo ĝÈdaÊ choÊby kilku katedr z litewskim jÚzykiem wykïadowym, powinni tylko zadbaÊ o wyszukanie wykïadowców wïadajÈcych tym jÚzykiem. Wreszcie nie wolno zapomnieÊ o kulturalnym znaczeniu w tym kraju elementu polskiego, a zatem o wprowadzeniu do uniwersytetu wykïadów takĝe po polsku. WczeĂniej, kiedy prawie jedynym kulturalnym elementem Kraju Póïnocno-Zachodniego byli polscy ziemianie i polska inteligencja miejska, a ludnoĂÊ litewska i biaïoruska byïa tylko materiaïem etnograğcznym, mógï istnieÊ w Wilnie wyïÈcznie polski uniwersytet. Teraz podobny uniwersytet jest nie do pomyĂlenia, chociaĝby z powodu demokratyzacji spoïeczeñstwa i zrównania w prawach potomków dawnych chïopów pañszczyěnianych z potomkami dawnych wïaĂcicieli niewolników. Zostawiam na boku jÚzyk ¿ydów. Czy oni zwrócÈ uwagÚ na uniwersytet w Wilnie i przedïoĝÈ mu swoje prawa narodowoĂciowe, to odrÚbna kwestia i tej nie tykam. 262 NARODOWA I TERYTORIALNA CECHA AUTONOMII 10. To, co wykonalne w najbliĝszej przyszïoĂci Wszystko, co powiedziano wyĝej, obracaïo siÚ w sferze ideaïów i dotyczyïo zasadniczego, teoretycznego ujÚcia sprawy. Byï to, ĝe tak powiem, autonomiczno-federalistyczny program maksimum. Teraz zapytajmy: jakie punkty, jakie szczegóïy tego programu mogÈ liczyÊ na zrealizowanie w najbliĝszej przyszïoĂci, jeĂli w ogóle w Rosji bÚdzie siÚ cokolwiek urzeczywistniaïo? Innymi sïowy – jaki moĝemy nakreĂliÊ program minimum? Tak wiÚc jednym z konkretnych zadañ najbliĝszej sesji instytucji prawodawczej powinno byÊ poskromienie rozszalaïych satrapów i zamiana ich samodzierĝawia na szeroki samorzÈd poszczególnych okrÚgów i obwodów. Obok tego powinna iĂÊ likwidacja wszelkich przywilejów i ograniczeñ zwiÈzanych z pochodzeniem danej osoby, ogïoszenie caïkowitego równouprawnienia wszystkich bez wyjÈtku obywateli i obywatelek i ustanowienie zasady caïkowitego samookreĂlenia siÚ w dziedzinie kultury. Potem powinno siÚ uznaÊ jako obowiÈzujÈcÈ zasadÚ, ĝe pañstwo w caïoĂci i w oddzielnych czÚĂciach powinno braÊ pod uwagÚ tylko ziemskie interesy ekonomiczne i ogólnopolityczne, i ĝe, co z tego wynika, powinno byÊ pozwyznaniowe (pozakonfesyjne) i pozanarodowe. Dopiero po przeprowadzeniu w Dumie Pañstwowej, zgodnie z porzÈdkiem ustawodawczym, tych ogólnie obowiÈzujÈcych zasad bÚdzie moĝna przystÈpiÊ do ustanowienia autonomii poszczególnych obwodów, przede wszystkim autonomii Królestwa Polskiego. Jednak w ĝaden sposób niedopuszczalne jest rozwiÈzanie kwestii autonomii Królestwa Polskiego wedïug wzorca dualizmu austro-wÚgierskiego. Królestwo „Polskie” oddaÊ, jak powiadajÈ, na poĝarcie „narodowym” Polakom, a pozostaïÈ RosjÚ daÊ na poĝarcie „narodowym” Rosjanom. Na takich warunkach spotkaliby siÚ, byÊ moĝe, i pogodzili „prawdziwi rosyjscy ludzie” z „prawdziwie polskimi luděmi”. My jednak w ĝaden sposób nie moĝemy na to pozwoliÊ, nie tylko dlatego, ĝe takie rozwiÈzanie jest nie- NARODOWA I TERYTORIALNA CECHA AUTONOMII 263 sprawiedliwe i niemoralne, ale i dlatego, ĝe ono byïoby zgubne i dla Polski, i dla Rosji. Z naszego punktu widzenia, rozwiÈzujÈc kwestiÚ autonomii Królestwa Polskiego, porozumiewajÈ siÚ nie przedstawiciele narodu polskiego z przedstawicielami narodu rosyjskiego, ale tylko przedstawiciele pozanarodowego, terytorialnego Królestwa Polskiego z przedstawicielami pozanarodowej, terytorialnej pozostaïej Rosji. *** Jak rozwiÈzywaÊ te i tym podobne kwestie, jak rozwiÈzywaÊ liczne inne fatalne dla Rosji sprawy, zasïania mrok niewiedzy. Wedïug mnie i wedïug moich zwolenników, Rosja powinna iĂÊ w kierunku z jednej strony peïnego zrównania w prawach nie tylko wszystkich bez wyjÈtku obywateli, ale teĝ wszystkich bez wyjÈtku wyznañ, z drugiej zaĂ strony w kierunku decentralizacji, autonomii terytorialnej poszczególnych obwodów, a w koñcu federalizacji. Inaczej grozi jej rozkïad i ostateczny upadek. OczywiĂcie moĝemy siÚ myliÊ i ĝadnego upadku nie bÚdzie. Tym lepiej. Co zaĂ siÚ tyczy moĝliwego upadku Rosji, to pozwolÚ sobie zauwaĝyÊ jedno. Upadek pañstwa, w którym bezprawie i nieubïagane okrucieñstwo odbywajÈ zwyciÚski tryumfalny pochód przez caïy kraj, pañstwa, w którym chronione i wchodzÈce w zasadÚ naruszania norm etycznych, a i zwykïe przestÚpstwa, nie tylko nie sÈ osÈdzane i nie sÈ piÚtnowane, ale – przeciwnie – sÈ wysïawiane jako czyny niezwykïe i szczodrze wynagradzane, upadek takiego pañstwa w nikim nie wywoïa ĝalu. Jednakĝe jeĂli staramy siÚ ze wszystkich siï przeciwdziaïaÊ temu upadkowi, to tylko dlatego, ĝe boimy siÚ wielkich oğar, które z koniecznoĂci pociÈgnie za sobÈ upadek podobnego molocha, a i oprócz tego kierujemy siÚ czysto egoistycznymi pobudkami, gdyĝ sÈdzimy, ĝe razem z RosjÈ zginÈ teĝ liczni bliscy nam ludzie i wiele skarbów kultury. W SPRAWIE „ANTYSEMITYZMU POST}POWEGO” I ¿Èdza odwetu za legendarne mÚczeñstwa przedwiekowe jako podkïad nieĂwiadomy myĂlenia i dziaïania polityków, publicystów, uczonych, literatów i zwykïych Ămiertelników Przykïad 1. Prawdopodobnie w mniej lub wiÚcej odlegïej przyszïoĂci na kartach tak zwanej historii powszechnej moĝna bÚdzie czytaÊ opowieĂÊ nastÚpujÈcÈ: Kiedy we wszystkich pañstwach nowoczesnego pokroju przestano juĝ przeĂladowaÊ ludzi za pochodzenie, kiedy w tych pañstwach przynajmniej de iure wolno byïo wszystkim ludziom mieszkaÊ, gdzie im siÚ podobaïo, kiedy dostÚpu do szkóï nikomu tam nie tamowano, istniaïo jeszcze we wschodniej Europie i w Azji Póïnocnej pañstwo, w którym „prawnie”, tj. na mocy przepisów obowiÈzujÈcych, pewnym kategoriom ludzi zabraniano przekraczaÊ granice wyznaczonych dla nich klatek, w którym dozwalano uczyÊ siÚ tylko nieznacznej czÈstce mïodzieĝy tych kategorii, wedïug ĂciĂle okreĂlanych „procentów”, w którym, jednym sïowem, naigrawano siÚ i znÚcano nad luděmi jedynie za to, ĝe naleĝeli urzÚdowo do tego lub owego wyznania, do tej lub owej narodowoĂci. Przepisy ograniczajÈce prawa tych ludzi, szczutych i przeĂladowanych, z caïÈ masÈ objaĂnieñ, dopeïnieñ, subtelnych rozróĝniañ rodzajów na gatunki, kategorii na podkategorie itd., przepisy owe mogïyby zapeïniÊ caïe tomy. Interpretowanie i stosowanie tych przepisów pochïaniaïo mnóstwo czasu i pracy umysïowej caïej falangi urzÚdników, a ich, owych przepisów, obchodzenie i naruszanie stanowiïo nigdy niewysychajÈce ěródïo ïapówek, bez których nie daï siÚ wïaĂciwie pomyĂleÊ urzÚdnik tego jedynego w swoim rodzaju pañstwa. Szczególniej umiïowano sobie gatunek ludzi, zwany „¿ydami”. Przede wszystkim stosowano do nich pojÚcie tak zwanej „linii osiedlenia” (czerta osiodłosti), której pod grozÈ surowych kar nie wolno byïo przekraczaÊ. Oprócz linii osiedlenia ludzie, zwani „¿ydami”, posia- W SPRAWIE „ANTYSEMITYZMU POST}POWEGO” 265 dali jeszcze caïÈ listÚ nie mniej przyjemnych i zaszczytnych „praw” i „przywilejów”. OdpÚdzano ich od szkóï, nie dopuszczano od urzÚdów, zabraniano pracowaÊ w rozmaitych specjalnoĂciach, nabywaÊ ziemiÚ na wïasnoĂÊ itd., itd. Otóĝ zdarzyïo siÚ, ĝe w tym ĂwiÚtym i bogobojnym pañstwie umarï monarcha, a na tron wstÈpiï jego syn. Wielki wezyr, czyli gïówny minister, miaï obowiÈzek przedstawienia ogólnego rzutu oka na stan pañstwa w danej chwili i na jego sprawy zasadnicze. MiÚdzy innymi uïoĝono obszerny memoriaï o „¿ydach”. W memoriale tym wyliczano najprzód zalety „¿ydów”, nastÚpnie charakteryzowano ich wady i zïe strony, a nareszcie, na podstawie wszelkich pro i contra, stawiano wnioski praktyczne. Mïody monarcha czytaï uwaĝnie wszystko po kolei. OczywiĂcie nasamprzód musiaï siÚ zaznajomiÊ z zaletami i dobrymi stronami „¿ydów” jako plemienia „trzeěwego”, „oszczÚdnego”, przykïadnego w ĝyciu rodzinnym itd. Monarcha, nie skoñczywszy jeszcze wykazu cnót Izraela, obruszony trochÚ na chwalców, wypisaï wïasnorÚcznie na marginesie memoriaïu: Wszystko to bardzo pięknie, ale dlaczego oni Chrystusa zabili? A wiÚc „¿ydzi”, poddani owego monarchy w Europie Wschodniej, zabili Chrystusa w Palestynie przed dziewiÚtnastu wiekami. ¿e zaĂ monarcha ów, jak przystaïo na monarchÚ chrzeĂcijañskiego, kochaï Chrystusa, wiÚc nie mógï im tego przebaczyÊ, zapominajÈc zresztÈ, ĝe ci nienawidzeni przezeñ ¿ydzi czasów minionych, teraěniejszych i przyszïych byli wspóïziomkami i wspóïplemieñcami umÚczonego. Przykïad 2. Pewien Anglik, nie-¿yd, czyli „chrzeĂcijanin”, poboĝny i bogobojny, ĝyï w zaĝyïoĂci a nawet w przyjaěni z pewnym „¿ydem”, równieĝ Anglikiem, ale pomimo to ¿ydem. Pewnego razu ów Anglik chrzeĂcijanin spotyka swego przyjaciela ¿yda i, zamiast przywitaÊ siÚ z nim wedïug przyjÚtego zwyczaju, rzuca siÚ na niego ze wĂciekïoĂciÈ i zaczyna go biÊ. Tamten na to: – Czy oszalaïeĂ? Czego chcesz ode mnie? Za co miÚ bijesz? – Za to, ĝe zabiliĂcie Chrystusa. – Kto zabiï? – Wy, ¿ydzi. 266 W SPRAWIE „ANTYSEMITYZMU POST}POWEGO” – Aleĝ, mój kochany, ten smutny wypadek zdarzyï siÚ prawie przed dwoma tysiÈcami lat. – Tak, tak, zapewne, ale ja siÚ dopiero dzisiaj o tym dowiedziaïem. Ów Anglik, poboĝny i bogobojny, kochaï oczywiĂcie Chrystusa, niestety jednak nie umiaï ani przebaczaÊ, ani byÊ sprawiedliwym, ani myĂleÊ logicznie. Przykïad 3. Profesor Karol Appel, zdajÈc sprawÚ z broszury p. W. Mutermilcha skierowanej przeciwko sztucznemu jÚzykowi „esperanto”, twierdzi, ĝe: dla ludzi, patrzÈcych na rzecz t r z e ě w o, b e z u p r z e d z e ñ , esperanto zawdziÚcza swój rozgïos Ăwiatowy poparciu ĝ y d o w s k i c h ka p i t a ï ó w pod hasïem: „S e m i c i w s z y s t k i c h n a r o d ó w ï È c z c i e s i Ú …!” Ale sztucznie podniecony entuzjazm dla tego iĂcie ohydnego ĝargonu juĝ ostygï… („KsiÈĝka”. MiesiÚcznik… Warszawa, 1910, nr 10, str. 397), oraz, ĝe: tylko osobnik p o z b a w i o n y m o w y o j c z y s t e j i przyrodzonego p o c z u c i a j Ú z y ko w e g o, tylko o t o c z e n i e , które przywykïo bezkarnie kaziÊ obce jÚzyki i k t ó r e g o t o n i e r a z i wcale, moĝe „bez uczucia wstydu” „przekrÚcaÊ peïne sïodyczy”(?), harmonijne revue mowy Francuzów na ĝ a r g o n o w e REVUO”! (tamĝe, str. 398). OczywiĂcie za pomocÈ metody wywiadowczej stosowanej z takim powodzeniem przez „MyĂlicieli niepodlegïych”, p. Appel odkryï, ĝe wynalazca esperanta jest nie tylko ¿ydem, ale takĝe „ĝargonowcem” i ĝe ta „ĝargonowoĂÊ” zabarwiïa sztuczny jÚzyk doktora Zamenhofa, popierany nastÚpnie przez innych „ĝargonowców” na chwaïÚ i poĝytek „Semitów”, a na hañbÚ i szkodÚ „Aryjczyków”. Dowiadujemy siÚ teĝ od p. Appela, ĝe moĝna byïo p o d e p t a Ê wszystkie jÚzyki Ăwiata, umiïowanÈ mowÚ ojczystÈ tylu narodów, ale w a r a od „esperanto”, bo to jÚzyk w y o d r Ú b n i a j È c e g o s i Ú semityzmu (tamĝe). Nic dziwnego, ĝe tego rodzaju insynuacje, zwiÈzane z przedstawianiem sprawy w Ăwietle faïszywym, musiaïy wywoïaÊ protesty W SPRAWIE „ANTYSEMITYZMU POST}POWEGO” 267 ze strony zwolenników esperanta. Protesty te, o ile wiem, trzymano w ogóle w tonie przyzwoitym1; tylko czasami byïy one za gorÈce, co zresztÈ nie dziwota. W kaĝdym razie muszÚ p. Appela wziÈÊ w obronÚ przed Leo Belmontem („Wolne Sïowo”, nr 110 i 111, str. 11-12). P. Appel jest nie tylko dobrym nauczycielem języka francuskiego, ale oprócz tego jest niepospolitym lingwistÈ, imponujÈcym zarówno swojÈ wiedzÈ, jak i pomysïowoĂciÈ i zajmujÈcym jedno z wybitnych miejsc w historii jÚzykoznawstwa w Polsce. Tym teĝ smutniejsza, ĝe czïowiek tej miary zostaje opanowany przez nastrój katechizmowy i gorzkoĝalowy, ĝe siÚ daje porwaÊ ěle zrozumianej miïoĂci Chrystusa i w tym stanie poniekÈd niepoczytalnym rzuca szpetne oskarĝenia pod adresem ludzi idei, ludzi bezinteresownych, których moĝna obwiniaÊ o marzycielstwo, o nieliczenie siÚ z róĝnymi siïami wyĝszymi, ale nigdy o geszefciarstwo i o pracowanie na korzyĂÊ jednoczÈcego siÚ „semityzmu”, wystÚpujÈcego wrogo przeciwko „Aryjczykom”. Zapomina p. Appel, ĝe jednoczÈcy siÚ Semici nie potrzebujÈ nowego jÚzyka sztucznego, gdyĝ wystarczyïby im ich „ĝargon”, ĝe dziwnym byïoby jednoczenie Semitów za pomocÈ jÚzyka zïoĝonego w znacznej czÚĂci z pierwiastków pochodzenia romañskiego. P. Appel gïuchym jest na wszelkie dowody i jeszcze w Odpowiedzi tymczasowej p. A. Grabowskiemu („KsiÈĝka”, nr 12, str. 512) twierdzi, ĝe większość esperantystów werbuje się spośród Żydów, a podobne twierdzenie jest uporczywym mijaniem siÚ z prawdÈ. OĂmielÚ siÚ teĝ zwróciÊ uwagÚ p. Appela, ĝe sïusznoĂÊ idei jÚzyka sztucznego w ogóle, a esperanta w szczególnoĂci, uznajÈ miÚdzy wielu innymi tacy pierwszorzÚdni lingwiĂci, jak Schuchardt, Meillet, Jespersen…, których nie moĝemy zaliczaÊ do „Semitów”, podobnie jak dalekimi od „semityzmu” sÈ Forster, Ostwald, Couturat, Leau i wielu innych uczonych z najróĝnorodniejszych specjalnoĂci. A chociaĝ Couturat, Leau, Ostwald, Jespersen, Beaufront itd. odstÈpili od 1 P. m.in.: A. G r a b o w s k i , W obronie języka esperanto. („Esperantysta Polski”, Warszawa 1910, Nov.-Dec., nr 11–12, str. 141-144; „Nowa Gazeta”, Warszawa, 1910, nr 559, 561, 540; „KsiÈĝka” 1910, nr 12, str. 511–512) [przyp. BdeC]. 268 W SPRAWIE „ANTYSEMITYZMU POST}POWEGO” esperanta pierwotnego i stworzyli nowy jÚzyk sztuczny, „jÚzyk delegacji” czyli „ido”, to jednak oni sami uwaĝajÈ ten swój nowy jÚzyk tylko za przeróbkÚ esperanta, tylko za esperanto uproszczone. Bez esperanta nie byïoby ida, a dwa te jÚzyki sztuczne róĝniÈ siÚ miÚdzy sobÈ mniej niĝ dwie pokrewne gwary w dziedzinie jÚzyków naturalnych. Z drugiej strony zauwaĝÚ, ĝe p. Mutermilch, który zasïuĝyï sobie na tak gorÈce uznanie ze strony p. Appela, nie jest chyba „Aryjczykiem”. StÈd wniosek, ĝe dla niektórych ludzi „¿ydem” jest ten, kto siÚ z nimi nie zgadza i broni sprawy im niesympatycznej, a nie-¿ydem ten, na kogo mogÈ siÚ powoïywaÊ dla poparcia swych przekonañ i przesÈdów. Natomiast dla mnie mieszanie esperanta z „ĝydowstwem” i „semityzmem”, a opozycji przeciw esperantu z „chrzeĂcijañstwem” i „aryjskoĂciÈ” równa siÚ strzelaniu kulÈ w pïot. Nareszcie zauwaĝÚ, ĝe prawdziwemu lingwiĂcie, jako czïowiekowi kierujÈcemu siÚ obiektywizmem naukowym, nie do twarzy jest mówiÊ o ohydnym żargonie, a choÊby tylko o żargonie. Prawdziwy lingwista powinien wiedzieÊ, ĝe tak zwany ĝargon jest takim samym jÚzykiem, jak i wszelki inny. Prawdziwy lingwista bada ĝargon w jego stanie obecnym i w jego historii, a nie psuje sobie krwi na jego wspomnienie i nie rzuca na niego wyzwisk obelĝywych. Niestety i p. Appel, lubo niepospolity uczony i myĂliciel, ulegï zarazie „antysemityzmu”, prawdopodobnie „postÚpowego”. Przykïad 4. Najefektowniejszym przykïadem nieprzepartego dziaïania zarazy „antysemickiej” jest zapisanie siÚ do cechu otwartych antysemitów „MyĂliciela niepodlegïego”, czyli jednego z gïównych „WolnomyĂlicieli” polskich. Pod wpïywem zadraĂnieñ osobistych ukryte w gïÚbi duszy wspomnienia dziaïajÈcych w dzieciñstwie „gorzkich ĝalów” nad MÚkÈ PañskÈ wychodzÈ na powierzchniÚ i stajÈ siÚ przyczynÈ groěnych wystÈpieñ przeciwko winowajcom tej mÚki, „¿ydom”. Okazuje siÚ, ĝe kiedy „wolnomyĂliciel” polski przypomina sobie, ĝe jest szlachcicem polskim, a wiÚc sodalisem marianusem, upodabnia siÚ tym samym do Radziwiïïa Panie Kochanku, który bez ĝadnych skrupuïów strzelaï do ¿ydów jak do przepiórek. „Niepodlegle myĂlÈcy” szlachcic polski ima siÚ korda i woïa „hajĝe na ¿ydów!”. Jest to fakt tak godny W SPRAWIE „ANTYSEMITYZMU POST}POWEGO” 269 uwagi i widowisko tak rozczulajÈce, ĝe uwaĝam za potrzebne poĂwiÚciÊ mu osobny rozdziaï. Przykïad 5. Przykïad to dla mnie niezupeïnie jasny, a przynajmniej nienadajÈcy siÚ do jasnego o nim mówienia. W artykuïach wstÚpnych „Kuryera Porannego” uprawiano w ostatnich czasach „antysemityzm postÚpowy”. Artykuïów pani I. Moszczeñskiej, delikatniej zredagowanych i nie tak otwarcie zaczepnych, nie tykam. Chciaïbym za to zwróciÊ uwagÚ na wojowniczy ton innych artykuïów, oczywiĂcie redakcyjnych; poniewaĝ jednak artykuïów tych nie podpisano ĝadnym nazwiskiem, wiÚc nie mogÚ skonstatowaÊ, kto byï ich autorem czy teĝ autorami, a do stosowania metody wywiadowczej nie mam ani czasu, ani ochoty. WspomnÚ natomiast, ĝe przed laty redaktorem krakowskiego „Gïosu Narodu” byï p. Kazimierz Ehrenberg, prowadzÈcy stale pogromowÈ krucjatÚ przeciwko ¿ydom. Kiedy dziÚki Zoli i innym ludziom uczciwym i z odwagÈ cywilnÈ rozpoczÚto agitacjÚ w celu zmuszenia rzÈdu francuskiego do ponownego rozpatrzenia sprawy Dreyfusa, p. Ehrenberg pisaï: Gdyby Dreyfusa jako szpiega powieszono, nie byïoby dziĂ tyle kïopotu, sprawa byïaby zaïatwiona merytorycznie, Europa nie byïaby drÚczona wÈtpliwoĂciami, a co najwaĝniejsza i co wcale nie jest bagatelÈ, jednego ¿yda byïoby mniej na Ăwiecie. („Gïos Narodu” 1897, nr 289, z d. 19 grudnia. Art. Audaxa Uwagi). MuszÚ pocieszyÊ p. Ehrenberga. SÈd wojenny rosyjski kazaï powiesiÊ ¿yda Gluskera oskarĝonego o zabójstwo, pomimo ĝe Ăwiadkowie dowiedli jego alibi. Kiedy zaĂ znaleziono prawdziwych zabójców i ich równieĝ powieszono, i kiedy domagano siÚ rewizji procesu, dla rehabilitacji niewinnie zamordowanego czïowieka, dla zadosyÊuczynienia jego rodzinie, a nareszcie dla wrócenia z katorgi równieĝ niewinnie skazanego mniemanego spólnika Gluskera, najwyĝszy sÈd wojenny rosyjski stanÈï na stanowisku p. Ehrenberga: powieszono ¿yda Gluskera, o jednego ¿yda jest mniej na Ăwiecie, a to powinno nam najzupeïniej wystarczyÊ. 270 W SPRAWIE „ANTYSEMITYZMU POST}POWEGO” Ludziom wyraĝajÈcym pewne zdziwienie z powodu wielostronnoĂci niektórych publicystów przypomnÚ utalentowanego Szmoka z Journalisten Freitaga. Kiedy dziwiono siÚ, ĝe tak bez wahania przechodzi z jednych gazet do drugich o rozmaitszych kierunkach, odpowiedziaï: Ich habe geschrieben rechts, ich habe geschrieben links, jetzt werde ich querüber schreiben1. Okazuje siÚ, ĝe nie tylko „¿ydzi” dziennikarze trzymajÈ siÚ podobnych „zasad”. Przykïad 6, 7, 8… Mówiono mi, ĝe na niektórych hotelach w New Yorku i innych miastach Ameryki Póïnocnej widnieje napis: No Jews admitted (¿ydom wstÚp wzbroniony). Jest to caïkiem logiczny wywód z pojÚcia grzechu pierworodnego: Poniewaĝ ¿ydzi w Palestynie przed prawie 2 000 lat umÚczyli Chrystusa, wiÚc ja, jako wierny wyznawca Chrystusa, nie chcÚ mieÊ nic do czynienia z luděmi, których uwaĝam za potomków zabójców. ¿e sam umÚczony byï etnograğcznie ¿ydem, ĝe jego ówczeĂni zwolennicy i wyznawcy byli takĝe ¿ydami, to mnie to nic a nic nie obchodzi. A moĝe hotelarze zabraniajÈcy wstÚpu do swych hoteli ¿ydom kierujÈ siÚ przeczulonym powonieniem, tj. zmysïem antagonizmu czysto rasowego, tj. tym samym zmysïem, który kaĝe przeznaczaÊ dla Murzynów osobne wagony, oddzielone od innych wagonów. Jeĝeli powonienie antysemitów jest aĝ tak dalece czuïe, moĝna im tego tylko powinszowaÊ. PrzypomnÚ jednak, ĝe w niektórych miastach niemieckich moĝna byïo, a kto wie, czy nawet i teraz nie moĝna widzieÊ na mieszkaniach do najÚcia napisów w rodzaju: Die Serben verbeten, Die Russen verbeten, Die Polen verbeten…2. Czy tu takĝe dziaïa zmysï powonienia? 1 Ich habe geschrieben rechts, ich habe geschrieben links, jetzt werde ich querüber schreiben (niem.) – Pisaïem na prawo, pisaïem na lewo, teraz bÚdÚ pisaï w poprzek. 2 Die Serben verbeten, Die Russen verbeten, Die Polen verbeten (niem.) – tu: nie dla Serbów, nie dla Rosjan, nie dla Polaków. W SPRAWIE „ANTYSEMITYZMU POST}POWEGO” 271 To, co np. p. Appel pisze z powodu esperanta, daje prawo przypuszczaÊ, ĝe p. Appel czuje wstrÚt ğzyczny do „¿ydów”, a ten wstrÚt czysto ğzyczny zasïania mu oczy, mÈci myĂl i kaĝe wyrzucaÊ z siebie oskarĝenia, na niczym nieoparte. Podobnie wielki patriota rosyjski, Ăp. A. L. Apuchtin mówiï otwarcie, ĝe czuje wstrÚt ğzyczny do Polaków. Ciekawa rzecz, czy Apuchtin kierowaï siÚ przy tym wÚchem, czy teĝ jakim innym zmysïem wywiadowczym. Ów decydujÈcy w sprawach przeciwieñstwa rasowego zmysï powonienia zawiódï biednÈ „donnÚ KlarÚ” Heinego. WymyĂlajÈc ciÈgle na ,,przeklÚtych ¿ydów”, dopiero po fait accompli dowiedziaïa siÚ, ĝe jej wybraniec jest synem rabina Izraela z Saragossy. II Czy wolnomyĂliciel moĝe byÊ antysemitÈ? Niektórym osobom wyraĝenie ,,antysemityzm postÚpowy” wydaje siÚ sprzecznoĂciÈ samÈ w sobie (contradictio in adiecto). Ja siÚ z tym nie zgadzam. Jeĝeli moĝe byÊ „paraliĝ postÚpowy”, dlaczego nie miaïby byÊ takĝe „antysemityzm postÚpowy”? Przecieĝ nawet reakcja postÚpuje. W kaĝdym jednak razie ïudzi siÚ p. Andrzej Niemojewski, przypuszczajÈc, ĝe wielkie wraĝenie wywoïane wystÈpieniami „MyĂli Niepodlegïej” i „Kuryera Porannego” przeciw ¿ydom zawdziÚczajÈ te pisma zebranemu przez nie materiaïowi, dajÈcemu moĝnoĂÊ stawiania aposteriorycznych oskarĝeñ przeciw ¿ydom. Wcale nie. Wielkie wraĝenie i rozgïos zawdziÚczajÈ owe pisma nie zebranemu materiaïowi, którego wiarogodnoĂÊ moĝe byÊ po wiÚkszej czÚĂci zakwestionowana, ale tylko efektownej niespodziance, ĝe w roli antysemitów wystÈpiïy pisma niby to postÚpowe i wolnomyĂlne a, jak siÚ teraz okazaïo, zajmujÈce siÚ poĂrednio szczuciem i sekundujÈce poniekÈd pogromowcom zawodowym. Charakterystyka to z mojej strony ostra i bezwzglÚdna. Jestem wiÚc obowiÈzany szczegóïowiej jÈ uzasadniÊ. ZajmÚ siÚ teĝ rozpatrze- 272 W SPRAWIE „ANTYSEMITYZMU POST}POWEGO” niem, czy metody stosowane przez naszych „antysemitów postÚpowych” licujÈ z „myĂleniem niepodlegïym” i z „wolnomyĂlicielstwem”. Jak ja sobie wyobraĝam – oczywiĂcie, mogÚ sobie mylnie wyobraĝaÊ – prawdziwy wolnomyĂliciel powinien byÊ caïkiem wolny od megalomanii, czyli od obïÚdu wielkoĂci, nieomylnoĂci i nietykalnoĂci. A cóĝ widzimy w danym wypadku? Oto za skromne i spokojne uwagi, wypowiedziane przez p. Huzarskiego w artykule Naganne metody („Wolne Sïowo”, Warszawa, 1910, nr 98 i 99, str. 19-21), a skierowane po czÚĂci takĝe przeciw redaktorowi „MyĂli Niepodlegïej”, chociaĝ bez wymienienia jego nazwiska, ten ostatni potraktowaï nie tylko p. Huzarskiego, ale takĝe, i to w znacznie zwiÚkszonej dawce, redaktora „Wolnego Sïowa”, p. L. Belmonta (Leopolda Blumentala), w sposób lekcewaĝÈcy, pogardliwy i obelĝywy, jak gdyby to byïy jakieĂ pachoïki, którym naleĝÈ siÚ sïuszne ciÚgi za porwanie siÚ na olbrzyma polskiej „Wolnej myĂli” czy teĝ „MyĂli wolnej” (p. „MyĂl Niepodlegïa”, 1910, nr 147, str. 1332–1334). Jest to zwykïy sposób polemiki, stosowany przez naszego „MyĂliciela Niepodlegïego” do wszystkich tych, którzy oĂmielÈ siÚ zadrasnÈÊ go osobiĂcie. „Wolny myĂliciel”, tak jak ja go pojmujÚ, powinien starannie unikaÊ wszelkich wyzwisk i wymysïów. A tymczasem od wyzwisk i wymysïów rojÈ siÚ artykuïy polemiczne naszego „MyĂliciela niepodlegïego”. Kto chce rozkoszowaÊ siÚ ciÚtoĂciÈ pióra w wyraĝeniach nieprzebierajÈcego, niechaj odczyta w nr 153 „MyĂli Niepodlegïej” artykuï naczelny Uwertura żydowska. CiÚtoĂÊ podobna zdobi zwykïych krzykaczy dziennikarskich, ale „wolnych myĂlicieli” szpeci i stawia ich „wolne myĂlicielstwo” pod znakiem zapytania. Do najdelikatniejszych wyzwisk naleĝy z luboĂciÈ powtarzane lennik żydowski, stosowane do wszystkich tych, co sobie pozwalajÈ wÈtpiÊ o poĝytku dla Polski „antysemityzmu postÚpowego”. Dla porównania przypomnÚ, ĝe organy „iĂcierosyjskiej” prasy „patriotycznej” przezywajÈ szabesgojami (synonim lennika żydowskiego) wszystkich tych, co nie nawoïujÈ do pogromów i do znÚcania siÚ nad ¿ydami. „WolnomyĂliciel”, tak jak go pojmujÚ, powinien krytycznie rozpatrywaÊ fakty i nie wypowiadaÊ twierdzeñ sprzecznych z ïatwo W SPRAWIE „ANTYSEMITYZMU POST}POWEGO” 273 dajÈcym siÚ sprawdziÊ istotnym stanem rzeczy. Tymczasem, czy to skutkiem zdenerwowania i wywoïanego przez nie zaÊmienia zdolnoĂci spostrzegawczej, czy teĝ z jakichĂ innych powodów, nasz „MyĂliciel niepodlegïy” wypowiada np. pod adresem Leo Belmonta insynuacje kïócÈce siÚ z oczywistymi faktami („MyĂl Niepodlegïa” nr 147, str. 1332-4). Zarzuca mu teĝ bez zajÈknienia, ĝe on, Leo Belmont, nie oĂmiela siÚ zakpiÊ sobie z historii ĝydowskiej, a kpi z historii polskiej („MyĂl Niepodl.” nr 148, str. 1387-8), oraz ĝe Żydzi z p. Belmontem na czele nic nie zrobili dla wolnej myśli śród Żydów („MN” nr 147, str. 1333). Nie chcÚ podejrzewaÊ p. Niemojewskiego o zïÈ wiarÚ, ale w ĝaden sposób nie mogÚ sobie wytïumaczyÊ, dlaczego tak jaskrawo mija siÚ on z prawdÈ faktycznÈ. TwierdzÚ zaĂ, ĝe Leo Belmont w cytowanym przez p. N-go ustÚpie nie kpiï sobie wcale z historii polskiej, ĝe p. N. wkïada ma w usta wyrazy i ich poïÈczenia, których on wcale nie wypowiedziaï i nie wypisaï, ĝe Leo Belmont nie kpiï wprawdzie z historii ĝydowskiej, ale za to wykazywaï wïaĂciwÈ jej dzikoĂÊ, okrucieñstwo i nierozum tak nielitoĂciwie, ĝe ĂciÈgaï na siebie gromy ¿ydów prawowiernych. Od samego p. Niemojewskiego sïyszaïem przed paru laty uznanie i pochwaïy dla Belmonta za to, ĝe on jedyny spoĂród ¿ydów warszawskich wystÈpiï przeciwko przesÈdom i potwornoĂciom zwiÈzanym z ĝydowskoĂciÈ. A teraz miesza p. Niemojewski p. Belmonta z wszystkimi „¿ydami” i oskarĝa ich w czambuï o to, ĝe nic nie zrobili dla wolnej myĂli wĂród ¿ydów! Dla p. Niemojewskiego „Wolne Sïowo” Leo Belmonta jest wydawanym po polsku pismem żydowskim. OczywiĂcie tylko folblutom na -ski i -icz pozwala p. N. wydawaÊ pisma polskie. Podobnie dla „patriotów” rosyjskich spod sztandarów doktora Dubrowina i Puryszkiewicza, nieboszczyka Kruszewana, Mienszykowa z „Nowego Wriemieni” itd. wszystkie pisma rosyjskie, nieuprawiajÈce szczucia narodowoĂci i wyznañ, sÈ pismami „ĝydowskimi”, „ĝydo-kadeckimi”, „szabesgojowskimi” itp. To wietrzenie „ĝydowszczyzny”, to kwaliğkowanie pewnych pism postÚpowych jako pism żydowskich, pisanych po polsku zaĂlepia p. Niemojewskiego do tego stopnia, ĝe kaĝe mu czepiaÊ siÚ niektórych czysto polskich poïÈczeñ wyrazów i uwaĝaÊ je za pïody udajÈcej polskoĂÊ ĝydowskoĂci. Tak np. wydziwia p. N. nad tytuïem „Nowa 274 W SPRAWIE „ANTYSEMITYZMU POST}POWEGO” Gazeta” (zamiast „Gazeta Nowa”), zapominajÈc o Nowym Świecie, o Wielkiej Nocy, o Bożym Narodzeniu, o Najświętszej Pannie, o Świętym Janie, Zielonych Świątkach, o czarnym fraku, o białych rękawiczkach itd. Robi teĝ przytyki do Belmonta, ĝe ĝÈda on, oczywiĂcie jako „¿yd”, by się gramatyka polska do niego stosowała, a nie on do niej („MN” nr 147, str. 1334). „WolnomyĂlicielowi”, tak jak ja go pojmujÚ, nie wypada chyba wspóïubiegaÊ siÚ z brukowymi pisemkami humorystycznymi i dla oĂmieszenia swych przeciwników (nawiasem mówiÈc, wcale poprawnie wïadajÈcych jÚzykiem polskim), przedrzeěniaÊ jÚzyk polski w ustach ĝydowskich. A np. w nr 145 „MyĂli Niepodlegïej” zdarzyïo siÚ to p. N-mu aĝ dwa razy. Wyraĝenie Diamand, choć z naszych moĝe zadowolniÊ tylko czytelnika z bardzo niewybrednym podniebieniem. Stosowanej przez kierownika „MyĂli Niepodlegïej” metody wywiadowczej mogïyby pozazdroĂciÊ najlepiej urzÈdzone ajentury informacyjne. DziÚki tej metodzie posiada on dokïadne dane osobiste o wszystkich swych przeciwnikach literackich i moĝe korzystaÊ z tych danych jako z pocisków w starciach polemicznych. Stosunki towarzyskie danego osobnika, jego koligacje, jego stan majÈtkowy, jego wiek, jego kwaliğkacje naukowe, jego pochodzenie itd., jednym sïowem caïy „stan sïuĝby” jest na usïugach „MyĂli Niepodlegïej”. O osobnikach tak gruntownie zbadanych powiadajÈ Wïosi: conosco la vita, la morte ed i miracoli (znam jego ĝycie, ĂmierÊ i cuda). O ile taka metoda wywiadowcza jest do twarzy „wolnomyĂlicielowi”, to juĝ inna kwestia. „MyĂliciel Niepodlegïy”, wojujÈc z przeciwnikami, wytyka im ich mïody wiek i stawia ich do kÈta jako smarkaczów niemajÈcych prawa do zadzierania nosa i do rzucania siÚ na starszych i zasïuĝonych. Zapomina on o doĂÊ znacznym zastÚpie ludzi, którzy w bardzo mïodym wieku, bo niektórzy nie majÈc nawet jeszcze 20 lat, poïoĝyli niepoĝyte zasïugi na polu nauki, sztuki, polityki, dziaïalnoĂci spoïecznej itd. Zapomina teĝ, ĝe wszyscy byliĂmy kiedyĂ mïodzi, a jednak wielu z nas byïo tak nieskromnych i zuchwaïych, ĝe, nie baczÈc na strofowania powaĝnych „myĂlicieli” (z wolno- i bez wolno-), pozwalali sobie zabieraÊ gïos w sprawach publicznych. Wiekiem mÚskim lub nawet podeszïym jako nie naszÈ zasïugÈ, nie ma siÚ co chlubiÊ. W SPRAWIE „ANTYSEMITYZMU POST}POWEGO” 275 Kiedy siÚ czyta, ĝe Huzarski jest „¿ydem”, Warski jest „¿ydem”, Kamieñski jest „¿ydem”; kiedy siÚ dowiadujemy, ĝe wszyscy przeciwnicy p. Niemojewskiego sÈ to „ĝydki”, które siÚ sprzysiÚgïy na zgubÚ „wolnomyĂlicielstwa” polskiego, a wszystkie pisma polskie postÚpowe, niezgadzajÈce siÚ z naszym „MyĂlicielem Niepodlegïym” sÈ wydawanymi po polsku pismami żydowskimi, ogarnia nas lÚk przed „niebezpieczeñstwem ĝydowskim” i zaczynamy rozumieÊ p. Mienszykowa z „Nowego Wremieni” oraz innych „patriotów” rosyjskich, wÚszÈcych wszÚdzie „¿ydów” i ich zgubnÈ intrygÚ. Z drugiej strony, jak obroñcy czystoĂci rosyjskiej korzystajÈ z usïug p. Gurlanda, redaktora „Rossii”, oraz innych ¿ydów „iĂcie rosyjskich”, tak znowu obroñcy czystoĂci aryjsko-polskiej powoïujÈ siÚ w razie potrzeby na Unszlichta, Muttermilcha, Haeckera i innych. Wprawdzie na swoje usprawiedliwienie mógïby p. Niemojewski powoïaÊ siÚ na Burcewa, który równieĝ zaïoĝyï w Paryĝu ajenturÚ wywiadowczÈ i tropi róĝnych zbrodniarzy i najmitów spisku kontrrewolucyjnego. Zachodzi tu jednak maïa róĝnica. Burcew demaskuje prowokatorów i zbrodniarzy, którzy poïoĝyli zasïugi osobiste. Burcew nie szczuje na caïe gromady ludzkie, nie wytyka ludziom „ĝydowstwa” lub „aryjstwa” czy teĝ „chrzeĂcijañstwa” jako grzechu pierworodnego woïajÈcego o pomstÚ w postaci czegoś, co idzie i może przyjdzie wcześniej, niż się spodziewacie. Burcew nie potÚguje uczuÊ nienawiĂci do ludzi i nie skierowuje ich na podstawie antagonizmów rasowych i wyznaniowych przeciw caïym plemionom, gromadom i stadom ludzkim. Przeciwnie, swymi odkryciami wpïywa na opamiÚtanie fanatyków rewolucji, pokazujÈc im, ĝe ich wspóïpartyjnicy byli narzÚdziami w rÚkach Azefów i innych prowokatorów dziaïajÈcych z ramienia spisku rzÈdowego. Czasami Burcew myli siÚ i musi odwoïywaÊ oskarĝenia. ZdarzajÈ siÚ teĝ wypadki naduĝycia imienia i metody Burcewa przez zemstÚ osobistÈ. No, ale wszystko to jest nieuniknione przy tego rodzaju ajenturze. W kaĝdym razie Burcew dziaïa nie jako „wolnomyĂliciel”, ale otwarcie jako kierownik biura wywiadowczego. W zwiÈzku z „wywiadowczoĂciÈ” „MyĂliciel Niepodlegïy” oburza siÚ na uĝywanie pseudonimów. Tonem, jakim niegdyĂ dziedzic przemawiaï do pachciarza, ïaje Leo Belmonta, oĂwiadczajÈc mu, ĝe może nareszcie warto by skończyć z tą komedią pseudonimową („MN” 276 W SPRAWIE „ANTYSEMITYZMU POST}POWEGO” nr 147, str. 1332). Tak postawiona kwestia pseudonimowa staje siÚ po prostu kwestiÈ paszportowÈ, a kwestia paszportowa moĝe interesowaÊ policjÚ w ogóle, a policjÚ wywiadowczÈ w szczególnoĂci. Zabranianie pseudonimów jest czymĂ niesïychanym ze stanowiska myĂli niepodlegïej, uznajÈcej godnoĂÊ osobistÈ i prawo kaĝdej jednostki do rozporzÈdzania sobÈ i objawami zewnÚtrznymi swego uspoïecznienia, o ile to nie narusza praw innych jednostek. GïoszÈc, ĝe można przyjąć imię Stanisława, a duszę zachować Szai („MN” nr 147, str. 1335), niech p. Niemojewski przypomni sobie gradonaczalnikow (oberpolicmajstrów) petersburskich, Gressera i von Wahla, którzy zabraniali ¿ydom na szyldach nad sklepami nie tylko zmieniaÊ imiona, ale nawet choÊby tylko ograniczaÊ siÚ inicjaïami imienia, gdy tymczasem do kupców „chrzeĂcijan” zakaz ten wcale siÚ nie stosowaï. ChrzeĂcijanin mógï uĝyÊ pseudonimu, wypisaÊ samo tylko imiÚ lub nazwisko itp., ¿yd zaĂ musiaï umieĂciÊ na szyldzie caïe swoje imiÚ, otczestwo i nazwisko, np. Wolf Ickowicz Muttermilch, Szloma Srulewicz Berlinerblau itp. Nie tajono siÚ z tym wcale, ĝe ta dokïadnoĂÊ paszportowa na szyldach miaïa na celu wskazywanie palcem tych sklepów, które w razie pogromu powinny ulec „operacji patriotycznej”. Tylko pomieszaniem pojÚÊ, od którego powinno by byÊ chyba wolne nie tylko „wolnomyĂlicielstwo”, czyli „myĂlenie niepodlegïe”, ale w ogóle wszelkie myĂlenie trzeěwe i umiejÚtne, moĝna objaĂniÊ ryczaïtowe traktowanie wszystkich „¿ydów” jako czegoĂ jednolitego, jako czegoĂ majÈcego duszÚ zbiorowÈ z jednakowymi we wszystkich gïowach wierzeniami, z jednakowymi przekonaniami, pragnieniami, potrzebami itd. Na tle tego ogólnego podkïadu staje siÚ zrozumiaïym dziwne ĝÈdanie p. Izy Moszczeñskiej, aĝeby przy ukïadach z „Polakami” wszyscy ¿ydzi, niby stado gÚsi lub baranów, wypowiadali unisono jednakowe ĝÈdania. Jest to przecieĝ przykuwanie wszystkich jednostek podejrzanych o „ĝydowskoĂÊ” do obowiÈzkowego wyznania czy teĝ choÊby tylko do pochodzenia, jest to zaprzeczanie praw indywidualnoĂci. Czyĝby ¿yd dlatego tylko, ĝe jest ¿ydem, nie miaï prawa byÊ osobnikiem ludzkim, myĂleÊ indywidualnie i niezaleĝnie od stada? Niechĝe pani Moszczeñska spróbuje otrzymaÊ jednakowe ĝÈdania od ¿yda-Polaka i od ¿yda-litwaka, od pp. Dicksteina, Nusbauma, Na- W SPRAWIE „ANTYSEMITYZMU POST}POWEGO” 277 tansona, Kraushara itd. z jednej strony, a od pp. ¿abotinskiego, Jackana, itd. z drugiej strony. P. Niemojewski zaĂ wywleka rzekome sprawki kryminalne pojedynczych mïodzieñców, „Kradków” i innych (moĝe nawet nie-¿ydów) i kuje z tego broñ przeciwko wszystkim „¿ydom”. Jeĝeli p. Haecker sekunduje p. Niemojewskiemn i dostarcza mu „materiaïów” bez ĝadnych zastrzeĝeñ, to chyba jedynie dlatego, ĝe chce upiec pieczeñ partyjnÈ przy tym ogniu o podejrzanym blasku. Nie chce jak gdyby rozumieÊ, ĝe swymi rewelacjami bez zastrzeĝeñ pomaga p. N-mu do szczucia na wszystkich ¿ydów. OĂwiadczenie Polonus sum et nihil poloni a me alienum esse puto i obietnica, ĝe w razie walki o niepodlegïoĂÊ Polski przypasze siÚ karabelÚ, nie uwalnia jeszcze od ostroĝnego i oglÚdnego traktowania podobnych spraw, tj. od napisania p. N-mu: „Pan N.N. jest wprawdzie zïodziejem, ale to nie daje panu jeszcze prawa do urzÈdzania hecy antysemickiej”. Zanim przejdÚ do ostatecznych wniosków, pozwolÚ sobie uszczknÈÊ kilka wonnych kwiatków na niwie „antysemityzmu postÚpowego”. ¿ydzi mieli u postÚpowców doskonaïÈ markÚ. Niestety, w czasie rewolucji zaczÚïy pod tÚ markÚ podszywaÊ siÚ róĝne jednostki, które, chylÈc siÚ w stronÚ demokracji postÚpowej, tylko cel osobisty miaïy na wzglÚdzie… („MN” nr 146, str. 1253, art. Demokratyzm). Przodkowie tej damy szynkowali wódkÚ ludowi polskiemu. Róĝa Luksemburg juĝ wódki nie szynkuje, ale to, co daje ludowi do wypicia w postaci artykuïów i broszur, posiada wszystkie cechy literackiej okowity. (tamĝe, nr 1265, art. Zdeklasowani). Panów Radków i Truskierów, usiïujÈcych proceder faktorów, w którym niezaprzeczenie posiedli wyÊwiczenie rasowe i historyczne, przenieĂÊ w dziedziny stosunków ideowych i szynkowaÊ na ïamach swych Ăwistków jad duchowego obïÚdu, jak niegdyĂ ojcowie ich szynkowali truciznÈ ğzycznego upodlenia. (W. Rzymowski, Zdemaskowani, „Prawda” 1910, nr 35; „MyĂl Niepodlegïa” nr 145, str. 1232, art. Echa w prasie). 278 W SPRAWIE „ANTYSEMITYZMU POST}POWEGO” Nieprzeparty rozwój ĂwiadomoĂci klasowej i narodowej wypiera nieubïaganie tÚ literackÈ TargowicÚ z naszych mas robotniczych, do których siÚ chyïkiem, zdradziecko zakradïa, aby dla antypolskich szwindlów drobnomieszczañskiego nacjonalizmu ĝydowskiego wyzyskaÊ siïÚ politycznÈ proletariatu polskiego przez staïe podjudzanie go przeciwko wïasnej ojczyěnie. (Julian Unszlicht, „MyĂl Niepodlegïa” nr 147, str. 1330). Ów „Henryk S. Kamieñski” (mylnie brany przez Pana za Polaka) jest jednym z tych podïych ĝydków, który dla tym skuteczniejszego zohydzenia i oplwania ideaïów i dÈĝnoĂci polskich, przywïaszcza sobie pseudonim polski. (tamĝe). Insynuujemy teĝ, ĝe „rewolwerowcy” socjaldemokratyczni sÈ ajentami kapitalistów, lichwiarzy i zdzierców ĝydowskich, a „¿ydzi” tylko po to wchodzili do komitetów rozmaitych partii, aĝeby popieraÊ swych wspóïwyznawców przeciw ich konkurentom chrzeĂcijanom. Klasyczne sÈ pod tym wzglÚdem odkrycia zdobiÈce artykuï Uwertura żydowska w nr 153 „MyĂli Niepodlegïej”, str. 1585-1600. Oto wydrukowano tam m.in., na str. 1595-6, wyjÈtki z listu jednego z czytelników, który siÚ podpisaï S. Frankiewicz, wyjÈtki, zawierajÈce caïy szereg ciÚĝkich oskarĝeñ „¿ydów” o gnÚbienie i mordowanie chrzeĂcijan w interesie innych „¿ydów”. Ów tajemniczy p. S. Frankiewicz twierdzi: Znam fakty, kiedy ¿ydzi w porachunkach z chrzeĂcijanami uciekali siÚ do swych wspóïplemieñców uczestniczÈcych w „komitecie” i od nich uzyskiwali wyroki. Stwierdzam publicznie fakt, ĝe pewien ¿yd w jednym z miasteczek, majÈc porachunki osobiste z chrzeĂcijaninem i czujÈc siÚ pokrzywdzonym o 2 ruble, uzyskaï od „komitetu”, w którym dziaïali sami ¿ydzi, wyrok. Ale jaki wyrok? Wyrok… Ămierci! Dla wykonania tego wyroku wysïani byli dwaj litwacy z brauningami… Znam fakt, ĝe gdy chrzeĂcijanin w pewnej okolicy zakupiï las na wyrÈb, ¿ydzi handlujÈcy lasami uzyskali wyrok od „komitetu”, aby materialnie zrujnowaÊ „goja” i bojówka osÈdzonemu konğskowaïa pieniÈdze, truïa konie, podpalaïa las, dopóki niefortunny handlarz nie odstÈpiï lasu ¿ydom za liche pieniÈdze. Znam fakt znowu z innej okolicy, gdzie ¿ydzi, posÈdzajÈc chrzeĂcijanina- W SPRAWIE „ANTYSEMITYZMU POST}POWEGO” 279 inteligenta o uĂwiadamianie dziewczyny ĝydowskiej w kwestiach religijnych, uzyskali od „komitetu” wyrok na posÈdzonego i wyrok ten byï wykonany (!)… Ale dosyÊ tych „faktów”. StarczÈ mi one do twierdzenia, ĝe jegomoĂÊ przytaczajÈcy podobne „fakty” bez wymienienia nazwisk i miejscowoĂci, bez przeprowadzenia starannego dochodzenia albo przynajmniej bez powoïania siÚ na wyroki sÈdowe (boÊ przecie niektóre z tych „faktów” równajÈ siÚ zwykïym zbrodniom, które nie mogïy chyba ujĂÊ bezkarnie); otóĝ jegomoĂÊ przytaczajÈcy goïosïownie podobne fakty jest oszczercÈ i szkodnikiem spoïecznym, podbechtujÈcym do odwetu zbrodniczego; redaktor zaĂ, publikujÈcy bez zastrzeĝeñ podobne listy od „czytelników”, uprawia politykÚ pogromowÈ. Równieĝ goïosïowne sÈ twierdzenia drugiego wspóïpracownika „MyĂli Niepodlegïej”, oczywiĂcie czystego „aryjczyka”, p. Juliana Unszlichta, w artykule Pogromy i pogromcy („MN” nr 150, str. 14691472). M.in.: TwierdzÚ kategorycznie, iĝ w okresie rewolucji ¿ydzi organizowali pogromy Polaków w Królestwie. Na pozór sïowa te wydadzÈ siÚ paradoksem, sÈ one jednak absolutnie zgodne z rzeczywistoĂciÈ. Dziaïa mianowicie w naszym kraju sïawetna organizacja nacjonalistyczna ĝydowska, biorÈca rekord na punkcie polakoĝerczoĂci, którÈ maskuje frazesem „nieprzejednanego marksizmu”, Socjaldemokracja Królestwa Polskiego i Litwy, czyli tzw. socjal-litwactwo. Otóĝ ta organizacja, bÚdÈc awangardÈ walczÈcego z PolskÈ nacjonalizmu ĝydowskiego, nie zadawalniaïa siÚ zwyczajnym szkalowaniem sprawy polskiej, lecz wprost organizowaïa pogromy Polaków. Tak byïo 1 Maja 1905, kiedy wszystkie organizacje uchwaliïy nie urzÈdzaÊ manifestacji z ïatwo zrozumiaïych wzglÚdów; owa zaĂ umyĂlnie jÈ organizowaïa, z góry wiedzÈc, czym siÚ to skoñczy. I naturalnie wzywaïa na niÈ polski lud roboczy. Tak byïo w krwawych dniach czerwcowych w ’odzi tegoĝ roku, kiedy znów ta sama ĝydowska organizacja pchaïa bezbronne masy polskie do kroków szalonych, naturalnie umywajÈc potem rÚce… Dalej ta sama organizacja ĝydowska nawoïywaïa do ciÈgïych strejków masy polskie, nie tylko przez to dezorganizujÈc bezmyĂlnie caïe 280 W SPRAWIE „ANTYSEMITYZMU POST}POWEGO” ĝycie ekonomiczne kraju, lecz, co gorsza, gïodzÈc i wyczerpujÈc lud polski… NastÚpnie niebezpieczeñstwo pogromów Polaków przez ¿ydów jeszcze nie minÚïo. Oto jak ostatni (VI) zjazd tej „partii”, wypowiedziawszy siÚ miÚdzy innymi przeciwko kooperatywom podkopujÈcym byt drobnych kramarzy ĝydowskich, okreĂla najbliĝsze owej partii zadania: Trzeba wywoïywaÊ akcjÚ masowÈ i wystÈpienia czynne proletariatu w formie demonstracji, strejków powszechnych lub czÚĂciowych, mityngów itp. wszÚdzie, gdzie to bÚdzie moĝliwe i celowe ze wzglÚdu na chwilowe poïoĝenie… I kogóĝ to bÚdzie posyïaÊ na rzeě ta ĝydowska organizacja? Naturalnie Polaków. Sïowem, jest to formalna zapowiedě nowych pogromów Polaków, wypchniÚtych przez ¿ydów korzystajÈcych z chwilowego nastroju podnieconego w masach polskich. I trzeba zaiste podziwiaÊ czelnoĂÊ nacjonalistów ĝydowskich, wyjÈcych „pogrom” z powodu najïagodniejszej krytyki ich postÚpowania, wtedy, kiedy moĝe ta lub inna ich grupa zdradziecko gotuje pogrom ludu polskiego! PiekielnÈ jest doprawdy etyka Szulchan-Aruchu1. A jakÈ jest etyka p. J. Unszlichta i jego wspóïideowca, warszawskiego „MyĂliciela Niepodlegïego”? Dopóki panowie ci nie zbadali ěródïowo caïej tej sprawy, dopóki nie udowodnili w sposób nieulegajÈcy najmniejszej wÈtpliwoĂci wymienionych przez nich pobudek postÚpowania kierowników partii SDKPiL, dopóki nie wykazali czarno na biaïym, ĝe partiÈ tÈ dowodzili sami ¿ydzi, szulchan-aruchiĂci i „antygoiĂci”, dopóki podobne ciÚĝkie i okropne oskarĝenia bÚdÈ wypowiadali goïosïownie, ja ze swej strony mam prawo twierdziÊ, ĝe pracujÈ oni nad rozdmuchiwaniem zarzewia nienawiĂci stadowej i nad podbechtywaniem do pogromów. MetodÚ prokuratorskÈ naszych „myĂlicieli niepodlegïych” moĝna stosowaÊ we wszystkich podobnych wypadkach. W r. 1863 „rzÈd narodowy” „wiedziaï z góry”, jak siÚ skoñczy inscenizowane przezeñ powstanie, a pomimo to pchaï do niego naród polski i „urzÈdzaï po1 Szulchan Aruch – kodeks tradycyjnych praw i praktyk ĝydowskich, spisany w 1564 r. przez I. Karo. W SPRAWIE „ANTYSEMITYZMU POST}POWEGO” 281 grom narodowi polskiemu”. Czyĝ „rzÈd narodowy” skïadaï siÚ z „¿ydów” i kierowaï siÚ etykÈ Szulchan-Aruchu? W latach „rewolucji” (1905–1906) róĝne matadory od „patriotyzmu” i od socjalizmu narodowego (PPS) posyïaïy na manifestacje krwawe (a wiÚc na rzeě), mïodzieĝ warszawskÈ róĝnoplemiennÈ i róĝnowyznaniowÈ (nie tylko „polskÈ”, ale takĝe „ĝydowskÈ” i nawet rosyjskÈ); czyĝ panów tych bÚdziem równieĝ oskarĝaÊ o „urzÈdzanie pogromów” i o stosowanie etyki Szulchan-Aruchu? Co wiÚcej, w ostatnich czasach wielcy politycy polscy, siedzÈcy sobie w bezpiecznych kryjówkach poza granicami pañstwa rosyjskiego, przygotowujÈ jakoby powstanie, organizujÈ „armiÚ polskÈ”, majÈcÈ wywojowaÊ niepodlegïoĂÊ pañstwowÈ Polski. Panowie ci „wiedzÈ chyba z góry”, jak siÚ to skoñczy, a jednak… Czyĝ sÈ to takĝe „¿ydzi”, urzÈdzajÈcy z piekielnym wyrachowaniem pogrom „Polaków”? Wiem na pewno, ĝe w liczbie tych organizatorów kampanii irredentystycznej sÈ najczystszej krwi „aryjczycy” i ĝe dziaïajÈ oni wprawdzie pod wpïywem obïÚdu i zaĂlepienia, ale z dobrÈ wiarÈ1. Pan Niemojewski gïosi wytrwale krucjatÚ przeciw zdradzieckim ĝmijom „ĝydowskim”. Jeszcze w ostatnich czasach twierdzi bez za- „Krytyka” nie jest organem partii ĝadnej, pole dla siebie majÈ tu przedstawiciele róĝnych odïamów lewicy polskiej. W szczególnoĂci czcigodny prof. Baudouin de Courtenay jako indywidualista nie moĝe byÊ podporzÈdkowany ĝadnej obcej sobie ideologii i przemawia li od siebie – ze swobodÈ, wobec której dalecy jesteĂmy od roli cenzorskiej. W danym jednak momencie musimy daÊ jedno zastrzeĝenie. JesteĂmy jak owi politycy, o których Szan. Autor mówi z pewnÈ ironiÈ, przekonania, ĝe do niepodlegïoĂci Polski droga wiedzie przez walkÚ i ĝe w obecnych warunkach Europy kaĝde spoïeczeñstwo musi i powinno mieÊ swoje pogotowie wojskowe. Nikt nie jest jednak dziĂ tak lekkomyĂlnym, by wywoïaÊ groĝÈce „jakoby” powstanie. A gdyby kiedyĂ byïy sprzyjajÈce temu warunki, wówczas pokaĝe siÚ, czy organizatorzy bÚdÈ siedzieli „w bezpiecznych kryjówkach”. Czy walka dla wÈskiego interesu egoistycznego moĝe byÊ zestawiona z walkÈ o niepodlegïoĂÊ caïego narodu i czy ta ostatnia jest „obïÚdem” zostawiamy uznaniu czytelnika. Redakcja. [tak oraz skrótem Red. sygnowane sÈ w pierwodruku przypisy pochodzÈce od redakcji „Krytyki” – M.S.]. 1 282 W SPRAWIE „ANTYSEMITYZMU POST}POWEGO” jÈknienia, iĝ robotnicy-chrzeĂcijanie z bojówek esdeckich1 pod wodzÈ „litwaków” gromili monopole, aby ¿ydzi mogli robiÊ lepsze interesy na handlu wódkÈ, wysadzali w powietrze mosty po to, by ¿ydzi-kramikarze mogli droĝej sprzedawaÊ prowianty. Moĝe raczy sobie przypomnieÊ p. N., ĝe urzÈdzeniem „krwawej Ărody” 15 sierpnia 1906 r. oraz kilkudziesiÚciu napadów na monopole cheïpili siÚ czïonkowie partii PPS jako czynem wielce rozumnym i patriotycznym2. A wiÚc PPS, nie zaĂ SDKPiL. CzytajÈc oburzenie patriotyczne p. N-go wylane w zdaniu Wolno żydom po pismach niemieckich przedstawiać Polskę jako zgniliznę (Uwertura żydowska w „MN”, nr 153, str. 1588), przypominamy sobie ĝargon zwykïej w takich razach nienawiĂci stadowej, ĝargon, wïaĂciwy zdaniom: Żydzi umęczyli Chrystusa, Polacy najechali Moskwę i osadzili w niej samozwańca, chrześcijanie urządzali pogromy itp. Prawdziwemu wolnomyĂlicielowi tak wyraĝaÊ siÚ nie wolno. To jest ĝargon podszczuwaczów i ludzi mieszajÈcych pojÚcia czy to umyĂlnie, czy teĝ dla braku zmysïu krytycznego. Prawdziwy wolnomyĂliciel powinien pamiÚtaÊ o fatalnym wpïywie wyobraĝeñ jÚzykowych. JÚzyk faïszuje naszÈ myĂl i stwarza nieskoñczonÈ iloĂÊ mitów wyrazowych. Obwinianie wszystkich ¿ydów o urzÈdzanie „pogromów” nie jest wcale walkÈ z Szulchan-Aruchem i Talmudem, podobnie jak obwinianie wszystkich chrzeĂcijan czy teĝ wszystkich katolików o coĂ podobnego nie byïoby walkÈ z katechizmem i z caïÈ literaturÈ klerykalnÈ, napawajÈcÈ dusze swych wiernych jadem nienawiĂci miÚdzywyznaniowej. CiÈgle powinniĂmy sobie zdawaÊ sprawÚ, o jakich to „¿ydach” mówimy. Czy na takie ryczaïtowe sÈdy skazujemy wszystkich „¿ydów” za ich pochodzenie czy teĝ za ich wierzenia? Czy bierzemy ¿ydów narodowo czy teĝ wyznaniowo? Czy potÚpiamy ich za ich ubiór? A moĝe Mowa o Socjaldemokracji Królestwa Polskiego i Litwy. Mowa o akcji zamachów na agentów policji, ĝandarmów i policjantów, którÈ Organizacja Bojowa PPS przeprowadziïa w 18 miejscowoĂciach zaboru rosyjskiego 15 VIII 1906 r. 1 2 W SPRAWIE „ANTYSEMITYZMU POST}POWEGO” 283 za wymawianie, podobnie jak to miaïo miejsce w zastosowaniu do Francuzów, w czasie pogromu zwanego nieszporami sycylijskimi?1 Nasz „MyĂliciel Niepodlegïy” staje siÚ niekiedy natchnionym prorokiem i wieszczy. W nrze 147 „MyĂli Niepodlegïej” w artykule Do Żydów (str. 1314-1324) zwraca siÚ on do ¿ydów z groěnymi przestrogami i ponurymi groěbami; koñczy zaĂ ten swój artykuï nastÚpujÈcÈ apostrofÈ: Nacjonalizm ĝydowski, strojÈcy siÚ niekiedy w piórka „marksizmu”, umieszcza po jednej stronie ĝargon, Szulchan-Aruch, nawet specjalny sejm ĝydowski – a po drugiej stronie „trupa” Polski, o którego juĝ nikt dbaÊ nie ma… No, obyĂcie tylko nie przekonali siÚ kiedy na wïasnej skórze, jak ten TRUP potrağ byÊ ¿YWYM. Nie jest nikt z nas Pawïem ani ĂwiÚtym, ale zyskaliĂmy prawo moralne zwrócenia siÚ do was jego sïowami: „A czyñcie kroki proste nogami waszymi”, albowiem uczyniliĂcie istotnie wiele kroków nieprostych i trwóĝcie siÚ, ĝe co ma przyjĂÊ, przyjdzie i nie omieszka”, a to „coĂ” idzie juĝ nie tylko prostymi, ale doprawdy takĝe wielkimi krokami. Cóĝ to takiego idzie, panie Niemojewski? Chyba tylko pogrom albo przynajmniej pogromik. Styl mglisty, „apokaliptyczny”, groĝÈcy w sposób nieokreĂlony dziaïa jak para rozdymajÈca i rozsadzajÈca kocioï: pozwala siÚ domyĂlaÊ wszystkiego i nawet bez zbyt bujnej fantazji przede wszystkiem pogromów. Pod proroctwem p. Niemojewskiego mógïby siÚ podpisaÊ nie tylko Ăp. Jan Jeleñski, ale takĝe b. redaktor krakowskiego „Gïosu Narodu”, p. Kazimierz Ehrenberg, oraz Ăp. Kruszewan, Puryszkiewicz, Markow 2-gi i wszyscy inni urzÈdzacze pogromów. I istotnie tym samym stylem mglistym i proroczym, zapowiadajÈcym coś, co idzie wielkimi krokami i wyglÈdajÈcym niekiedy prawie jak dosïowny przekïad z „MyĂli Niepodlegïej”, zaczÚïy przema1 Mowa o powstaniu przeciwko panowaniu francuskiemu na Sycylii, które miaïo miejsce w 1282 r., a zaczÚïo siÚ w Palermo od rzezi Francuzów. 284 W SPRAWIE „ANTYSEMITYZMU POST}POWEGO” wiaÊ w ostatnich czasach „Swiet”, „Koïokoï”, „Ziemszczina” i inne pisma pogromowe rosyjskie. Wszelki wyraz ciemny, bez jasno okreĂlonej i odgraniczonej treĂci, w rodzaju ateusz, arianin, socynianin, luter, goj, giaur, żyd itp., dziaïa na tïumy bardzo silnie, podnieca wyobraěniÚ w sposób nieuchwytny, wywoïuje nastrój krwioĝerczy i… wzywa do „czynu”, który idzie wielkimi krokami. PamiÚtam z czasów mego dzieciñstwa, jakie to silne wraĝenie sprawiïo na mnie tradycyjne opowiadanie, ĝe „husyci” przebili strzaïÈ twarz Matki Boskiej CzÚstochowskiej. Przy tym mieszano czeskich „husytów” z „chasydami”, tj. z prawowiernymi ¿ydami. A chociaĝ ja sam od najwczeĂniejszego dzieciñstwa nie miaïem skïonnoĂci do nienawiĂci miÚdzywyznaniowej i miÚdzynarodowej, to jednak wobec takiego bezeceñstwa oburzaïem siÚ, a to moje oburzanie siÚ szïo oczywiĂcie na rachunek „¿ydów”. Wprawdzie legendarni „husyci” to tylko czÚĂÊ wszystkich „husytów”, czyli „chasydów”, a „chasydzi” to tylko czÚĂÊ ¿ydów; no ale w takich razach czÚĂciej niĝ w innych bierze siÚ pars pro toto. Kiedy siÚ ciÈgle szczuje Żydzi!, Żydzi!, kiedy siÚ ciÈgle podkreĂla jaskrawe punkty przestÚpstw ĝydowskich z usuniÚciem na odlegïy plan szarej masy zwykïych, nie „zbrodniczych” ¿ydów, wtedy tylko wyjÈtkowo krytyczne umysïy mogÈ siÚ poïapaÊ w tym chaosie pojÚÊ, a w zwykïych gïowach dziaïa wszechwïadnie logika i psychologia Herodowa: niechaj ginÈ caïe stada ludzkie, byleby tylko zginÈï w ich liczbie winowajca; a jeĝeli nie sam winowajca, to przynajmniej jaki jego potomek. Ta rozszerzona logika i psychologia Herodowa i starotestamentowa, karzÈca potomków za winy przodków, byïa wïaĂciwa owemu wïadcy wschodnioeuropejskiemu, co to na memoriale o ¿ydach napisaï wïasnorÚcznie: wszystko to bardzo pięknie, ale dlaczego oni Chrystusa zabili? Ryczaïtowe napaĂci i wzywanie do usuwania i tÚpienia „¿ydów”, zarówno jak ryczaïtowa nienawiĂÊ do „gojów”, jest dalszym ciÈgiem owego ryczaïtowego tÚpienia przez ¿ydów starotestamentowych innych ludów, nieobrzezanych i nieuznajÈcych Jehowy. Jest to czysta „ĝydowszczyzna” wypïywajÈca z zapatrywañ wyznaniowych w ogóle, a starotestamentowych w szczególnoĂci. W SPRAWIE „ANTYSEMITYZMU POST}POWEGO” 285 Nasi „myĂliciele niepodlegli” twierdzÈ, ĝe Żydzi urządzali pogromy Polaków, a twierdzÈc to, kïamiÈ. Przy tym zapominajÈ, ĝe przecieĝ „¿ydów” takĝe wieszano i mordowano caïymi gromadami. ZapominajÈ, ĝe gorliwy chrzeĂcijanin, podpuïkownik dragonów Tichanowskij, urzÈdziï w Siedlcach polowanie pogromowe na ¿ydów, za co „antysemici postÚpowi” powinni mu byÊ wdziÚczni. ZapominajÈ, ĝe w Lublinie rozstrzelano bez sÈdu z rozkazu generaï-gubernatora kilkudziesiÚciu chïopców poniĝej lat 20, o ile wiem, samych prawie ¿ydów. PamiÚtajÈ, ĝe prowokator Azef jest ¿ydem, ale zapominajÈ po pierwsze, iĝ zastÚpy prowokatorów rekrutowaïy siÚ i rekrutujÈ, siÚ w znacznej iloĂci z „chrzeĂcijan”, po wtóre, ĝe ten sam Azef posyïaï na szubienicÚ nie tylko „chrzeĂcijan”, ale takĝe „¿ydów”. ZapominajÈ, ĝe nie tylko „chrzeĂcijanie”, ale takĝe „¿ydzi” dali siÚ ogarniaÊ szaïowi „rewolucyjnemu”, rzucali bomby i szli pod kule albo na szubienicÚ. DoĂÊ tu wspomnieÊ Szulmana, co na ulicy ¥wiÚtokrzyskiej w Warszawie rzuciï bombÚ w komisarza policji Konstantinowa, a potem sam zostaï zastrzelony przez policjantów. PamiÚtajÈ, ĝe Żydzi zamordowali Chrystusa, ale zapominajÈ, ĝe sam Chrystus byï w owe czasy tylko „¿ydem”. Tak samo inni mogÈ tylko pamiÚtaÊ, ĝe „chrzeĂcijanie” urzÈdzajÈ pogromy i wieszajÈ, zapominajÈc jednoczeĂnie, ĝe wieszanymi bywajÈ takĝe „chrzeĂcijanie”. Nasz „myĂliciel niepodlegïy” odgradza siÚ starannie od ¿ydów. Powiada, ĝe polska myśl wolna służy polskiej sprawie i niczemu więcej („MN”, nr 147, str. 1321, art. Do Żydów), ĝe każdy powinien być krytykiem fanatyzmu tylko swego wyznania. A wiÚc wara, ¿ydzie, od krytykowania katolicyzmu. Ale zarówno teĝ wara, goju, od krytykowania ĝydowstwa. Ale jakieĝ to jest to swoje wyznanie? Przecieĝ dopóki siÚ ma swoje wyznanie, dopóki siÚ jest np. „katolikiem”, jak oczywiĂcie p. Andrzej Niemojewski, dopóty nie wolno napadaÊ na katolicyzm. W kaĝdym razie bardzo mi jest przyjemnie skonstatowaÊ, ĝe p. Niemojewski jest katolikiem, uwaĝa bowiem katolicyzm za swoje wyznanie. Otóĝ w ogóle pozwolÚ sobie zauwaĝyÊ, ĝe doĂÊ czÚsto tak zwane „wolnomyĂlicielstwo”, choÊby nawet krzyczÈce i rzucajÈce siÚ, bywa mocno podejrzane co do swej szczeroĂci. Równieĝ dziwnie wyglÈda- 286 W SPRAWIE „ANTYSEMITYZMU POST}POWEGO” jÈ „wolni myĂliciele”, domagajÈcy siÚ koniecznie pogrzebu religijnego dla siebie i dla swych bliskich, jak równieĝ „wolni myĂliciele” ¿ydzi, dajÈcy obrzezywaÊ swych synów i zachowujÈcy obrzÚdy „swego” wyznania. Taki brak odwagi wcielania w ĝycie swych rzekomych przekonañ jest obïudÈ i konwenansem demoralizujÈcym. Wedïug mnie, „wolnomyĂlicielstwo polskie”, tj. wolnomyĂlicielstwo ze specyğcznym zapachem polskim, jest po prostu nonsensem. Moĝna jedynie mówiÊ o „wolnomyĂlicielstwie w Polsce”, o „wolnomyĂlicielstwie miÚdzy Polakami”, tj. w otoczeniu, w którym idee wolnomyĂlne rozprzestrzeniajÈ siÚ za pomocÈ jÚzyka polskiego. WolnomyĂlicielstwo jest w swej podstawie ideowej jedno i jedyne dla caïego Ăwiata ludzkiego i nie róĝniczkuje siÚ wedïug narodowoĂci. WolnomyĂlicielstwo prawdziwe jest skrÚpowane pewnymi wymaganiami logiki i etyki, chyba ĝe za „wolnomyĂlicielstwo” bÚdziemy uwaĝali wolnoĂÊ wypisywania i wygadywania wszystkiego tego, co Ălina do ust przyniesie. Ale wtedy „wolnomyĂlicielstwo” staje siÚ po prostu wyuzdaniem myĂli bez oglÈdania siÚ na sprawiane przez to spustoszenia. WystÈpienia „antysemitów postÚpowych” i „wolnomyĂlicieli”, „myĂlÈcych niepodlegïe”, tj. wydajÈcych sÈdy ryczaïtowe o ¿ydach i groĝÈcych im pogromami, dyskredytujÈ postÚp w oczach narodu i wïasnymi rÚkami niszczÈ skutki swej dotychczasowej dziaïalnoĂci. ZresztÈ róĝne wyrazy przybierajÈ w róĝnych czasach, w róĝnych miejscach i w róĝnych gïowach jak najrozmaitsze znaczenie. Dobre staje siÚ złym, ciemne jasnym, haniebne zaszczytnym itd. Takiemu losowi ulegajÈ zwïaszcza hasïa i terminy polityczne: postępowość, zachowawczość, demokracja, republikanizm itd. Wobec tego i p. S. Auerbach, a za nim p. Niemojewski majÈ prawo daÊ nastÚpujÈce okreĂlenie: być demokratą polskim znaczy być wrogiem żydowskości (konglomeratu mozaizmu i semityzmu), znaczy być antysemitą („MN”, nr 150, str. 1463, art. Antysemityzm jako walka o kulturę). A ja pozwolÚ to sobie uzupeïniÊ: „byÊ demokratÈ polskim znaczy byÊ demokratÈ narodowym”1. 1 A my pozwolimy sobie „uzupeïniÊ” ten aforyzm: ByÊ demokratÈ narodowym znaczy byÊ demokrato-narodowcem, nie zaĂ nacjonalistÈ. Red. W SPRAWIE „ANTYSEMITYZMU POST}POWEGO” 287 Wobec takiego pojmowania demokratyzmu niech nas nie dziwi mocno arystokratyczne, przypominajÈce Rozbitków Bliziñskiego wyraĝenie p. N-go: nieraz np. doktor filozofii tak nisko upadł, że zaczął występować w cyrku („MN”, nr 147, str. 1334). Czysto szlachecki i katolicki poglÈd na „komediantów”, „linoskoków” i „skoczków”! To, com dotychczas zebraï i oĂwieciï, daje mi chyba prawo do nastÚpujÈcego wniosku: Czïowiek, który wystÚpuje publicznie tak, jak p. Andrzej Niemojewski w ostatnich czasach, moĝe byÊ wszystkim, czym mu siÚ podoba: moĝe byÊ zasïuĝonym patriotÈ i pogromcÈ wrogów ojczyzny, moĝe byÊ „czïowiekiem prawdziwie polskim”, moĝe byÊ krytykiem i pogromcÈ zarówno katolicyzmu, jak i ĝydowstwa, moĝe byÊ autorem obszernych i cennych dzieï oraz caïej masy artykuïów wojowniczych – tak, istotnie, moĝe byÊ on tym wszystkim, ale nie jest i nie moĝe byÊ wolnomyĂlicielem. Zdawaïo siÚ dawniej, ĝe p. Niemojewski jest zdolny do prawdziwego wolnomyĂlicielstwa. Moĝe sÈ to periodyczne przypïywy i odpïywy to jednej, to drugiej fali. Moĝe objaĂnia siÚ to moĝliwoĂciÈ, dwuosobowoĂci, którÈ z takim talentem przedstawiï, jeĂli siÚ nie mylÚ, Stevenson w swej opowieĂci o dwóch Anglikach, bÚdÈcych wïaĂciwie tylko dwiema postaciami tego samego ğzycznie czïowieka. A moĝe ostatnie wystÚpy p. Niemojewskiego i innych „antysemitów postÚpowych” sÈ w zwiÈzku z ogólnÈ reakcjÈ nie tyle politycznÈ, ile umysïowÈ. Przecieĝ obok przypïywu i odpïywu morza wolno nam przyjÈÊ takĝe przypïyw i odpïyw w róĝnych stadiach i stopniach natÚĝenia myĂli ludzkiej. Wiem aĝ nadto dobrze, co miÚ czeka za porwanie siÚ na nieomylnych „myĂlicieli niepodlegïych”. ZostanÚ co najmniej zaliczony do „lenników ĝydowskich”, podobnie jak „patrioci” rosyjscy juĝ od dawna zaliczyli miÚ do „szabesgojów”. Na szczÚĂcie jestem otrzaskany z podobnymi charakterystykami i wcale mnie one nie wzruszajÈ. Jeszcze w mïodych latach moi „przyjaciele” warszawscy opowiadali, ĝe jeědziïem do Pragi czeskiej po to, aĝeby tam propagowaÊ alfabet rosyjski, za co Czesi mieli mi urzÈdziÊ kociÈ muzykÚ. A byïo to zaraz po wydrukowaniu przeze mnie przekïadu polskiego broszu- 288 W SPRAWIE „ANTYSEMITYZMU POST}POWEGO” ry Purkyniego1, polecajÈcej wszystkim Sïowianom alfabet ïaciñski, za co spotkaïa miÚ nagana ze strony warszawskich rusyğkatorów z urzÚdu. ¥p. Ludwik Rzepecki w r. 1873 zachwycaï siÚ mojÈ odwagÈ wystÈpienia przeciw alfabetowi „wszechsïowiañskiemu” (tj. rosyjskiemu) Hilferdinga, a w r. 1886, czujÈc do mnie urazÚ osobistÈ, gïosiï w wydawanej przez siebie „Warcie”, ĝe ja propagowaïem ów alfabet wszechsłowiański Niemca rosyjskiego Hilferdinga2. Za wskazanie na szkodÚ moralnÈ od kïamstwa i oszustwa zwyczajowego, zwanego „faïszywÈ fasjÈ”, a uwaĝanego w Galicji za cnotÚ narodowÈ3, panowie hrabia Tarnowski, M. Bobrzyñski, biskup Puzyna, GïÈbiñski, wraz z caïÈ falangÈ „patriotów” zarówno z obozu „konserwatywnego”, jak i „liberalnego”, ogïosili miÚ za wroga narodu polskiego, za jednostkÚ szkodliwÈ i wyrzucili miÚ z ck Uniwersytetu Jagielloñskiego. Przy tej sposobnoĂci Ăp. hr. Wojciech Dzieduszycki nazwaï miÚ w parlamencie austriackim „ptakiem, co wïasne gniazdo kala”. JednoczeĂnie p. Kazimierz Ehrenberg gïosiï w „Gïosie Narodu”, ĝe jestem przysïanym do Krakowa szpiegiem rosyjskim. Niejaki Bresnitz von SydaÌoff w broszurze Die panslavistische Agitation und die südslavische Bewegung in Oesterreich-Ungarn (2 AuĠ., Berlin und Leipzig 1900) robi ze mnie agitatora panslawistycznego, wyprawionego z ramienia Pobiedonoscewa do WÚgier dla buntowania Sïowaków przeciwko ĂwiÚtej Madziarii. ¥p. Budiïowicz i inni gorliwcy od „patriotyzmu” rosyjskiego posÈdzali miÚ o „jezuityzm” i „szlachetczyznÚ” z liberum veto i innemi ozdobami. SyjoniĂci z p. ¿abotinskim na czele mówili o mnie z nienawiĂciÈ jako o wrogu „narodu ĝydowskiego” i wymyĂlali mi za to, ĝe propo1 O korzyściach z ogólnego rozprzestrzenienia łacińskiego sposobu pisania w dziedzinie języków słowiańskich, przeï. z czes. J. I. N i e c i s ï a w B a u d o u i n, Warszawa 1865. 2 Por. mój artykuï: Odwaga „Warty” na polu kłamstw i przekręcań („Kraj”, Petersburg 1886, nr 50, „PrzeglÈd Literacki”) [przyp. BdeC]. 3 Por. mojÈ broszurÚ: Jeden z objawów moralności oportunistycznoprawomyślnej, Kraków 1898 [przyp. BdeC]. W SPRAWIE „ANTYSEMITYZMU POST}POWEGO” 289 nowaïem utworzenie w przypuszczalnym polskim uniwersytecie warszawskim katedry tylko jÚzyka i folkloru ĝydowskiego, z pominiÚciem literatury i historii ĝydowskiej. Poseï od mniejszoĂci rosyjskiej miasta Warszawy, p. Aleksiejew, w jednej ze swych „patriotycznych” mów w Dumie rosyjskiej oskarĝaï miÚ o szerzenie poglÈdów Ăp. profesora Duchiñskiego, tj. o odsÈdzanie Rosjan od „sïowiañskoĂci”, a „oberpatriota” Puryszkiewicz nazywaï miÚ człowiekiem z rewolucyjną przeszłością. Mógïbym przedïuĝyÊ tÚ litaniÚ, ale i tego, com wyliczyï, wystarczy. Jeĝeli zaĂ pozwoliïem sobie nudziÊ czytelnika tym spisem, to nie tylko dla pochwalenia siÚ tak pochlebnymi charakterystykami, mojej osoby dotyczÈcymi, ale takĝe dla ostrzeĝenia ïatwowiernych, ĝe na wszelkie opinie wypowiadane o przeciwnikach w zapale polemicznym, chociaĝby nawet na stronicach „MyĂli Niepodlegïej” i chociaĝby nawet o „Kradku”, naleĝy siÚ zapatrywaÊ krytycznie i nawet sceptycznie. III Audiatur et altera pars Audiatur… nie w zwykïym znaczeniu. Dotychczas zaznajomiliĂmy siÚ z metodami polemicznymi „antysemitów postÚpowych”, przytaczajÈc ich wïasne wypowiedzenia; teraz zaĂ posïuchamy ich przeciwników, tj. bÚdziemy siÚ rozkoszowali ich eleganckim stylem i objawami ich szlachetnego oburzenia. Otóĝ ton polemiki obustronnej naprowadza, niestety, na smutne reĠeksje. Brak najmniejszego szacunku dla godnoĂci ludzkiej, brak tolerancji i wyrozumiaïoĂci, a w dodatku ulicznikowskie wyuzdanie jÚzyka pozostawiajÈ po sobie dïugotrwaïy niesmak. Prawdopodobnie w ten sam sposób raczÈ siÚ dïugotrwali goĂcie szynkowni i „herbaciarni” „patriotycznych” ZwiÈzku Ludu Rosyjskiego (Sojuz Russkogo Naroda). Sam wprawdzie nie odwiedzaïem tych zakïadów, ale pozwalam sobie tak przypuszczaÊ na podstawie opowiadañ i zestawieñ. ¿e siÚ przy tym rzuca na wiatr najrozmaitsze oszczerstwa bez dowodów, rozumie siÚ samo przez siÚ. 290 W SPRAWIE „ANTYSEMITYZMU POST}POWEGO” Spotykamy siÚ teĝ z objawami ignorancji czy teĝ umyĂlnego przekrÚcania prawdy. Tak np. czytamy: Postawienie „kwestii ĝydowskiej” pod „dyskusjÚ” na pierwszym planie byïo prostym posuniÚciem ze strony kontrrewolucji na szachownicy politycznej dla zatamowania ruchu masowego („Mïot”, Warszawa 1910, nr 14, str. 7). Kwestię żydowską stawiano na pierwszy plan bardzo wiele razy, stawiano jÈ chronicznie. Na „zjeědzie autonomistów” w Petersburgu w koñcu r. 1905 kwestię żydowską, z upoĂledzeniem wszystkich innych kwestii narodowoĂciowych i dotyczÈcych równouprawnienia, wysunÈï na pierwszy plan p. ¿abotinskij przy zgodnym akompaniamencie innych syjonistów i przez to niemaïo siÚ przyczyniï do nadania temu zjazdowi charakteru menaĝerii, mieszczÈcej w sobie wzajemnie siÚ gryzÈce bestie. Kwestię żydowską wysuwali teĝ na pierwszy plan np. w Petersburgu ¿ydzi, czïonkowie ZwiÈzku Równouprawnienia (Sojuz Rawnoprawia Jewrejew w Rossii), ĝÈdajÈc od partii konstytucyjno-demokratycznej obowiÈzkowego wsadzania przynajmniej jednego ¿yda na wyborcÚ w kaĝdym okrÚgu wyborczym. ¿ydzi wymagali dla siebie gïosów wirylnych w zamian za obietnicÚ gïosowania na korzyĂÊ „kadetów”. ¿adna inna „narodowoĂÊ” nie stawiaïa podobnych warunków. OczywiĂcie wychodziïo to na niekorzyĂÊ zarówno partii, jak i samych ¿ydów. Ale jest to psychologicznie caïkiem zrozumiaïe. Przyzwyczajeni do ciÈgïego wyodrÚbniania na ich niekorzyĂÊ, starali siÚ „¿ydzi” skorzystaÊ z ulg chwilowych dla wyodrÚbnienia siebie, z uszczerbkiem wszystkich innych grup ludnoĂci w pañstwie rosyjskim. Dodajmy do tego straszne przeczulenie wskutek staïych praw wyjÈtkowych, a zwïaszcza wskutek krwawych pogromów w Kiszyniowie, w Homlu, w Odessie, w Biaïymstoku, w Siedlcach i w tylu innych miejscach, a bÚdziemy siÚ chyba nieco pobïaĝliwiej zapatrywaÊ na wrzask ze strony żydowskiej, na aroganckie rozpychanie się i wyzywające zachowanie się. W kaĝdym razie stwierdzamy, ĝe kwestię żydowską wysuwaïa na pierwszy plan nie tylko „kontrrewolucja”, ale takĝe „rewolucja”; W SPRAWIE „ANTYSEMITYZMU POST}POWEGO” 291 wysuwali jÈ ciÈgle takĝe sami „¿ydzi”, o ile wystÚpowali Ăwiadomie jako solidarni czïonkowie swego plemienia przeĂladowanego. W ogóle zaĂ to ĝarcie siÚ namiÚtne „¿ydów” z „nie-¿ydami”, „antysemitów” z „Semitami”, róĝnych narodowoĂci pomiÚdzy sobÈ – objaĂnia siÚ w znacznej czÚĂci zamkniÚciem ich wszystkich w ciasnej klatce, gdzie nie wolno im ani siÚ ruszaÊ, ani oddychaÊ do woli. Jest to walka wzajemna niewolników pod batem dozorcy („Prawda”, Warszawa 1910, nr 46, str. 2). W polemice przeciwko p. Niemojewskiemu ze strony jego przeciwników duĝo jest napaĂci osobistych w poïÈczeniu z przekrÚcaniami faktów, wstrÚtnymi obelgami, niekiedy ze zïÈ wiarÈ. CzÚĂciÈ oddawano piÚknym za nadobne, czÚĂciÈ zaĂ napadano swoiĂcie, z wïasnej inicjatywy. SolidarnoĂÊ partyjna pokrywa oczy mgïÈ i kaĝe kïamaÊ bez zajÈknienia. Wszystko to sÈ rzeczy szpetne i nieprzynoszÈce zaszczytu ani jednej, ani drugiej stronie. Jednakĝe przeciwnicy p. Niemojewskiego stojÈ o tyle wyĝej od niego samego, ĝe ani razu nie podszczuwali czy to bezpoĂrednio, czy teĝ choÊby tylko poĂrednio do ryczaïtowego pogromu. Nie prorokowali pogromu „katolików”, do których przecieĝ zalicza siebie p. N. choÊby przez to, ĝe krytykÚ i demaskowanie katolicyzmu uwaĝa za swój przywilej osobisty, zabraniajÈc tego „¿ydom”, którym na pastwÚ pozostawia Talmud i Szulchan-Aruch. Nie prorokowali pogromu „chrzeĂcijan”, do których p. N. jako katolik naleĝy. Nie prorokowali pogromu Polaków, do których p. N., jako „szlachcic polski”, równieĝ bez wÈtpienia naleĝy. Na zakoñczenie proĂba o rozwiÈzanie zagadki. Talmud i Szulchan-Aruch, pozostawione przez p. N-go, jako przedmiot krytyki jedynie ¿ydom – boÊ przecie kaĝdy ma prawo krytyki tylko w granicach „swego wyznania” – ulegaïy teĝ krytyce ze strony p. N-go. Jeĝeli tedy p. Niemojewski uwaĝa Talmud i Szulchan-Aruch za ksiÚgi „swego wyznania”, to w takim razie robi z siebie „ĝyda”. Byïaby to nowa dwuosobowoĂÊ p. N-go: z jednej strony mieĂci on w sobie „wolnomyĂliciela” i „antysemitÚ”, z drugiej zaĂ strony godzÈ siÚ w nim „ĝyd” z „katolikiem”. 292 W SPRAWIE „ANTYSEMITYZMU POST}POWEGO” IV ¥rodek radykalny na kwestiÚ ĝydowskÈ WyciÈg z mego artykuïu przeznaczonego do gazet rosyjskich, ale niewydrukowanego z powodów od redakcji niezależnych. Zdanie ¿yda o Bogu, o cesarzu i o narodzie polskim. Jeĝeli nie moĝna ĝyÊ zgodnie we wspólnej „ojczyěnie”, jeĝeli jedni przeszkadzajÈ drugim, jeĝeli „¿yd” jest nie do zniesienia dla „Polaka”, a „Polak” dla „¿yda”, to nie ma rady, trzeba siÚ wzajemnie wytÚpiÊ, albo co najmniej wypÚdziÊ. Jak przeprowadziÊ ten Ărodek radykalny, wyïoĝyïem w artykule, przeznaczonym dla jednej z gazet rosyjskich, która jednak baïa siÚ go wydrukowaÊ, bo mogïoby jÈ to za drogo kosztowaÊ. PozwolÚ tu sobie przytoczyÊ w polskiej przeróbce niektóre urywki z tego artykuïu. Wielu patrzy na objawy przeĂladowania ¿ydów przez administracjÚ ze strony ĝartobliwej, komicznej, humorystycznej. Ja zaĂ nie mogÚ jeszcze w ĝaden sposób przyzwyczaiÊ siÚ do tego i, usïyszawszy o nowych faktach naigrawania siÚ, po prostu drÚtwiejÚ. Mam wprawdzie nadziejÚ, ĝe ja równieĝ z czasem siÚ przyzwyczajÚ i bÚdÚ spotykaï podobne Ărodki „patriotyczne” z uĂmiechem pobïaĝliwoĂci, niby niewinne ĝarty ğglarzy; tymczasem jednak, dopóki moje uczucia etyczne nie zostaïy sparaliĝowane, uwaĝam wszelkie znÚcania siÚ nad godnoĂciÈ ludzkÈ i wszelkie przeĂladowania, którym ulegajÈ ludzie za swe pochodzenie, za rzecz bezwstydnÈ i haniebnÈ, a oprócz tego za Ărodek, niszczÈcy nie tylko uspoïecznienie, ale takĝe pañstwowoĂÊ. Inaczej patrzÈ na tÚ sprawÚ „patrioci” rzÈdzÈcy teraz RosjÈ i uwaĝajÈcy siebie za jedynych gospodarzy. W tych, wedïug mnie, bezwstydnych i haniebnych Ărodkach widzÈ oni objaw wysokiej mÈdroĂci pañstwowej i najlepszy sposób wzmocnienia Rosji. Naturalnie, jeĝeli w samej rzeczy myĂlÈ o Rosji, a nie o swych sprawkach osobistych. Tak wiÚc nasze stanowiska sÈ wrÚcz sobie przeciwne. To, co dla mnie jest haniebne i zgubne, to „patriotom” wydaje siÚ zaszczytnym i zbawiennym. PotÚpiajÈ zaĂ oni wszystko to, co, wedïug mnie, byïo- W SPRAWIE „ANTYSEMITYZMU POST}POWEGO” 293 by jedynie sprawiedliwym i zbawczym dla tego nieszczÚĂliwego pañstwa. Niemniej przeto mogÚ zrozumieÊ „patriotów” i stanÈÊ na ich stanowisku. Propozycje i ĝÈdania Markowa 2-go, Puryszkiewicza i spóïki majÈ daleko wiÚcej sensu aniĝeli draĝniÈce i niczego nierozstrzygajÈce póïĂrodki, stosowane przez ludzi tchórzliwych i niezdolnych do wypowiedzenia siÚ stanowczo i otwarcie. Jeĝeli ¿ydzi sÈ szkodliwi, to nie naleĝy ich nigdzie puszczaÊ. Wszelkie procenty szkolne sÈ nonsensem i ja zupeïnie siÚ zgadzam z „patriotami”, ĝe dla trucizny ĝydowskiej dopuszczalny jest tylko procent zero. Jeĝeli coĂ uznajemy za szkodliwe, powinniĂmy dÈĝyÊ do jego caïkowitego wytÚpienia i zniszczenia. Obecne poïoĝenie Rosji wywoïuje mimo woli wspomnienia historyczne o tym, co siÚ dokonywaïo w pañstwie polskim w ostatnich latach jego istnienia. I tam miaïy miejsce wzmocnione przeĂladowania innoplemieñców (inorodcew) i innowierców, i tam wybuchaï antysemityzm, i tam byïa wolnoĂciowa Konstytucja 3 Maja (w Rosji 17 paědziernika), i tam przeciw tej konstytucji uzbroiïo siÚ wszystko to, co nie mogïo siÚ rozstaÊ z poddañstwem chïopów, wszystko to, co byïo przedajne i nastrojone pogromowo. OczywiĂcie z tego jeszcze nie wynika, aĝeby RosjÚ czekaï ten sam los. Przecieĝ warunki sÈ caïkiem inne, a jak siÚ rozwiÈĝe kryzys rosyjski, przewidzieÊ niepodobna. Ale z tym wszystkim w ginÈcej Polsce wypïywaïy róĝne projekty, z których mogliby teraz skorzystaÊ „patrioci” rosyjscy. Tak na jednym z ostatnich sejmów ktoĂ z „ludzi iĂcie polskich”, zdaje siÚ WeryhoDarowski, wystÈpiï z projektem ostatecznego rozwiÈzania kwestii ĝydowskiej za pomocÈ kastrowania wszystkich ¿ydów. SÈdzÚ, ĝe za ten projekt powinni siÚ uchwyciÊ rÚkami i nogami obecni „patrioci” rosyjscy. Ale ja idÚ dalej i dopeïniam dowcipny projekt „patrioty” polskiego z koñca wieku XVIII. Poniewaĝ ¿ydzi, dlatego tylko ĝe sÈ ¿ydami, sÈ absolutnie szkodliwi, to naleĝaïoby ich po prostu wytÚpiÊ, urzÈdziwszy ogólny pogrom wszechrosyjski. Gdyby zaĂ to okazaïo siÚ z jakichkolwiek bÈdě powodów niewygodnym, w takim razie trzeba ich uznaÊ za niewolników, pozbawiÊ caïego majÈtku i wszystkich praw obywatelskich, a nastÚpnie, skorzystawszy z genialnego pomysïu „patrioty” polskiego, wszyst- 294 W SPRAWIE „ANTYSEMITYZMU POST}POWEGO” kich mÚĝczyzn okastrowaÊ, wszystkie zaĂ mïode kobiety sprzedaÊ do domów rozpusty w Rosji i za granicÈ, co mogïoby znacznie poprawiÊ ğnanse pañstwa. Stare kobiety, równie jak i okastrowani mÚĝczyěni, mogliby [sic!] pozostawaÊ w kondycji niewolników do koñca ĝycia. Wskutek zaĂ wskazanych tylko co Ărodków zapobiegawczych plemiÚ ĝydowskie przestaïoby istnieÊ samo przez siÚ. Ale trzeba byÊ konsekwentnym i prowadziÊ sprawÚ do koñca. ¿ydzi sÈ szkodliwi i niebezpieczni – ze stanowiska „patriotów” nie ulega to najmniejszej wÈtpliwoĂci. Jednakĝe nie mniej, a pod pewnymi wzglÚdami nawet daleko wiÚcej szkodliwi i niebezpieczni sÈ takĝe pozostali inorodcy: wszyscy ci Polacy, Finowie, Gruzini, Ormianie, Litwini, ’otysze. Estoñczycy…, a moĝe nawet Ukraiñcy, tj. Maïorusi, uwaĝajÈcy siebie za coĂ odrÚbnego od „plemienia panujÈcego”. Równieĝ szkodliwi sÈ wszyscy „szabesgoje” spomiÚdzy Rosjan, tj. wszyscy ludzie nieuznawani przez „patriotów” i kolÈcy im oczy. Od wszystkich tych szkodliwych i niebezpiecznych ĝywioïów naleĝy uwolniÊ RosjÚ, tj. rozprawiÊ siÚ z nimi wedïug udoskonalonej metody polskiego mÚĝa stanu i „patrioty” z koñca wieku. Rosja dla Rosjan, tj. nie dla Rosjan w ogóle, ale wyïÈcznie dla „patriotów iĂcie rosyjskich”. Wtedy dopiero moĝna bÚdzie ĝyÊ sobie rozkosznie i krzewiÊ bez przeszkody niewzruszone ostoje kultury „iĂcie rosyjskiej”. Wtedy wszystkie kwestie kïopotliwe rozwiÈĝÈ siÚ same przez siÚ. Zniknie jako niepotrzebna linia osiadïoĂci. ZniknÈ procenty szkolne. Nie bÚdzie dla kogo urzÈdzaÊ pogromów. Starcy pañstwowi bÚdÈ zwolnieni od koniecznoĂci rozstrzygania kwestii o wysiedlaniu ze stolicy niemowlÈt ĝydowskich, poniewaĝ nie bÚdzie juĝ chyba ĝadnych niemowlÈt ĝydowskich. Nie wypadnie juĝ traciÊ czasu na rozwiÈzywanie niezmiernie trudnego zadania na temat, do jakiej kategorii zakïadów naukowych naleĝy zaliczyÊ Wyĝsze Kursy ¿eñskie, boÊ przecie te kursy nie bÚdÈ splugawione obecnoĂciÈ w nich ¿ydówek. Wycieczki sïuchaczów wyĝszych zakïadów naukowych nie bÚdÈ zaraĝone truciznÈ ĝydowskÈ i moĝna siÚ bÚdzie obejĂÊ bez uzyskiwania zgody wszystkich gubernatorów. W SPRAWIE „ANTYSEMITYZMU POST}POWEGO” 295 Tak czy inaczej wszystko nieuznawane przez „patriotów” i wszystko podejrzewane o pochodzenie od nieuznawanego powinno byÊ z korzeniem wyrwane i zniszczone. Wprawdzie tworzy siÚ jak gdyby niebezpieczny precedens dla przyszïoĂci. Przecieĝ moĝliwÈ jest rzeczÈ, ĝe z czasem zrodzÈ siÚ w Rosji inni „patrioci” i „gospodarze” i zacznÈ równieĝ zawziÚcie tÚpiÊ potomków dzisiejszych „patriotów”. Przecieĝ dziaïacze „wielkiej rewolucji francuskiej” tÚ samÈ zasadÚ tÚpienia ĝywioïów szkodliwych i niebezpiecznych stosowali do wszystkich szlachciców i do wszystkich potomków „tyranów” i „ciemiÚĝycieli ludu”. Jednak w danym wypadku nic podobnego nam nie grozi. Dzisiejsi „patrioci” „iĂcie rosyjscy” i ich potomkowie nie potrzebujÈ siÚ obawiaÊ odwetu ze strony wrogów, poniewaĝ ci wszyscy wrogowie bÚdÈ gruntownie wytÚpieni, na chwaïÚ i pomyĂlnoĂÊ wielkiej i niepodzielnej Rosji. *** Takie to rady leczenia radykalnego dawaïem „patriotom” rosyjskim. Te same rady mogÚ tu powtórzyÊ do uĝytku „rdzennych Polaków” w ogóle, a „antysemitów postÚpowych” w szczególnoĂci. ChcÈc byÊ atoli bezstronnym, takie same rady skierowujÚ w stronÚ „¿ydów” w ogóle, a „antygoistów postÚpowych” w szczególnoĂci. Przecieĝ oni równieĝ majÈ prawo do uwaĝania siÚ za „gospodarzy” danego kraju i do usuwania wszystkiego tego, co wïazi im w drogÚ. Tak wiÚc naleĝy siÚ ĝreÊ bezustannie ze wzglÚdów „ideowych”. Wzajemnie siÚ wyrĝnÈÊ i wytÚpiÊ – oto cel naszych marzeñ „patriotycznych”. W imiÚ jednolitoĂci plemiennej i czystoĂci rasy powinniĂmy przynieĂÊ w oğerze kilka lub kilkanaĂcie milionów istnieñ ludzkich. Przed laty mniej wiÚcej dwudziestu jechaïem kolejÈ z Wiednia do Krakowa. Ze mnÈ razem jechaï historyk Tadeusz Korzon i jakiĂ urzÚdnik Polak z guberni miñskiej. SiedzieliĂmy w wagonie klasy 3. W liczbie pasaĝerów znajdowaï siÚ typowy ¿yd talmudysta z jakiegoĂ miasteczka galicyjskiego, czïowiek mïody o twarzy myĂlÈcej i zagïÚbionej w sobie. Modliï siÚ jakiĂ czas bardzo gorliwie, a nareszcie odezwaï siÚ do nas: 296 W SPRAWIE „ANTYSEMITYZMU POST}POWEGO” – To panowie sÈ z Rosji? A czy to prawda, ĝe cesarz rosyjski zabrania mówiÊ po polsku? UrzÚdnik z guberni miñskiej chciaï daÊ odpowiedě wymijajÈcÈ, powoïywaï siÚ na zïe informowanie wïadzy najwyĝszej itd. Ja zaĂ, nie chcÈc wprowadzaÊ w bïÈd naszego sympatycznego interlokutora, powiedziaïem mu wprost: – Istotnie, w niektórych czÚĂciach Rosji nie wolno pod groěbÈ surowych kar uĝywaÊ jÚzyka polskiego. W biurach, w szkole, w miejscach publicznych wolno tam Polakowi mówiÊ tylko po rosyjsku albo milczeÊ. – No, no to ten cesarz rosyjski chce byÊ mÈdrzejszy od Pana Boga. BoÊ przecie Pan Bóg stworzyï ten naród i powiedziaï: „ten naród ma byÊ”, a cesarz rosyjski powiada: ten naród nie ma byÊ, ten naród musi zginÈÊ. Takie to sïowa wyszïy z ust ¿yda prawowiernego, ¿yda talmudysty. V „Gospodarze” i „goĂcie” Nie byïoby ani „antysemityzmu”, ani w ogóle walk wyznaniowych i narodowych o podkïadzie niby to „ideowym”, gdyby nie byïo dzikiej teorii, ĝe pewna czÚĂÊ mieszkañców danego pañstwa lub kraju ma prawo uwaĝaÊ siÚ za jego „gospodarzy”, a inna moĝe sobie roĂciÊ pretensje, co najwyĝej do roli „goĂci” tolerowanych. Jest to „syjonizm” sui generis. Na tym gruncie miÚdzy innymi syjonizm ĝydowski Ăciera siÚ z syjonizmem polskim. SyjoniĂci polscy marzÈ o ziemi czysto polskiej, podobnie jak syjoniĂci ĝydowscy marzÈ o ziemi czysto ĝydowskiej. IstniejÈ gorliwi stronnicy frakcji bojowej partii PPS, którzy dopiero wtedy zabiorÈ siÚ do uszczÚĂliwiania Polaków za pomocÈ ustroju socjalistycznego, kiedy ziemiÚ polskÈ oczyszczÈ od wszystkich obcych przybïÚdów, kiedy po ziemi polskiej bÚdÈ siÚ ruszaÊ tylko Polacy. Kaĝdemu obcemu, kaĝdemu nie-Polakowi kulÈ w ïeb. ZresztÈ wolno bÚdzie przyjeĝdĝaÊ do Polski ludziom z innych narodowoĂci, ale jedy- W SPRAWIE „ANTYSEMITYZMU POST}POWEGO” 297 nie w charakterze goĂci czasowych, goĂci pokornych, nieroszczÈcych sobie pretensji do ĝadnego wyodrÚbnienia narodowego. Caïa kula ziemska zostaje podzielonÈ na ĂciĂle odgraniczone klatki narodowoĂciowe z jak najczystszymi folblutami. BÚdÈ to „ojczyzny” narodowo nieskazitelne: Niemiec siedzi w swojej klatce, Francuz w swojej, WÚgier w swojej, Czech w swojej, Sïowak w swojej, Polak w swojej, Litwin w swojej itd. i nikomu z nich nie wolno wytknÈÊ nosa poza granice swej czysto narodowej ojczyzny. Rzecz prosta, iĝ Austria i Szwajcaria zostajÈ wykreĂlone z liczby pañstw dopuszczalnych. – A cóĝ pan zrobisz z ¿ydami, którzy chcÈ byÊ tylko ¿ydami i z ĝadnÈ innÈ narodowoĂciÈ siÚ nie utoĝsamiajÈ? – zapytaïem jednego z gïównych apostoïów tej czystoĂci narodowej ojczyzny. – Naturalnie ¿ydom trzeba takĝe wyznaczyÊ pewien kawaï ziemi i tam ich wszystkich umieĂciÊ. ¿ydzi majÈ równieĝ prawo na odrÚbnÈ, ĂciĂle odgraniczonÈ ojczyznÚ. OczywiĂcie mamy tu do czynienia z ostrym obïÚdem syjonistycznym. Ale i poza tÈ sferÈ maniaków spotykamy siÚ z dzieleniem staïych mieszkañców danego kraju na „gospodarzy” i „goĂci”. Nawet ludzie postÚpowi, uwaĝajÈcy siebie za rdzennych Polaków, a wiÚc za „gospodarzy” ziemi polskiej, przemawiajÈ o innych mieszkañcach tej ziemi tonem obszarników, co to majÈ poddanych na swych gruntach, w swych dobrach. Panowie ci zapominajÈ, ĝe musimy siÚ liczyÊ z faktem usamowolnienia wïoĂcian. A wobec tego faktu zapytujÚ, czy w miejscowoĂciach, gdzie Polak obszarnik wïadaï bydïem dwunogim innoplemiennym (ukraiñskim, biaïoruskim, litewskim), usamowolnieni potomkowie tego bydïa dwunogiego majÈ siÚ uwaĝaÊ za „goĂci” „gospodarzy” polskich? A moĝe odwrotnie – potomkowie byïych obszarników i panów powinni siÚ uwaĝaÊ za „goĂci” „gospodarzy” ukraiñskich, biaïoruskich, litewskich? OczywiĂcie dla „patriotów” rosyjskich tak jedni, jak drudzy sÈ tylko „goĂÊmi” „gospodarzy” rosyjskich jako jedynych panów i wïadców pañstwa rosyjskiego. Zastosujmy te same pytania do ¿ydów jako usamowolnionych obywateli pañstwa lub teĝ jego dzielnicy. OczywiĂcie dla Rosji pytania te pozostajÈ czysto „akademickimi”, w Rosji bowiem nie ma jesz- 298 W SPRAWIE „ANTYSEMITYZMU POST}POWEGO” cze obywateli pañstwa w prawdziwym znaczeniu tego wyrazu, a sÈ tylko niewolnicy, ¿ydzi zaĂ pozostajÈ dotychczas szczutÈ zwierzynÈ. Ale zastosujmy te pytania np. do ¿ydów w Galicji. W stosunku do jakiej narodowoĂci jako „gospodarujÈcej”, ¿ydzi galicyjscy powinni siÚ uwaĝaÊ za goĂci? Np. w Galicji Wschodniej – kogo uwaĝaÊ za „gospodarzy”? Czy ¿ydzi sÈ tam „goĂÊmi” Polaków czy Rusinów, czy teĝ moĝe Niemców? A moĝe byïoby najwïaĂciwiej pozwoliÊ kaĝdemu ¿ydowi jako jednostce z peïniÈ praw obywatelskich byÊ tym, czym chce. Niech kaĝdy czïowiek decyduje samodzielnie o swej przynaleĝnoĂci wyznaniowej i narodowej. Polskie Zjednoczenie PostÚpowe1 w Warszawie zawyrokowaïo, ĝe Polacy nie uznajÈ praw narodowoĂci ĝydowskiej, nie uznajÈ praw obywatelskich i narodowo-kulturalnych ¿ydów. A wiÚc panowie „Polacy” jako „gospodarze” kraju kwaliğkujÈ wszystkich innych mieszkañców, nakïadajÈc na nich stemple narodowoĂciowe, podobnie jak na baranów lub teĝ inne bydïo nakïada stemple ich wïaĂciciel. Polskie Zjednoczenie PostÚpowe powinno pamiÚtaÊ, ĝe w ten sam sposób sÈ traktowani w Rosji wszyscy inorodcy, a wiÚc takĝe Polacy. Aleĝ na ¿yda patrzy siÚ zawsze jeszcze jako na pachciarza i faktora, jako na pariasa pozbawionego prawa wyboru i samookreĂlania siÚ. ¿yd, dlatego ĝe jest ¿ydem, nie ma prawa do poczucia godnoĂci osobistej, nie ma prawa jednostki uobywatelnionej. P. Roman Dmowski i inni gïosiciele „egoizmu narodowego” dzielÈ wszystkich mieszkañców Polski na „obywateli kraju” i na „wrogów kraju”; „obywatelem” jest wyznawca polskiego „egoizmu narodowego”, „wrogiem” zaĂ ten, co dÈĝy do równouprawnienia wszystkich mieszkañców bez róĝnicy wyznania i narodowoĂci. Obok tego jednak moĝliwe jest takĝe zdanie, ĝe nie tylko ci sÈ „obywatelami kraju”, co siÚ poddajÈ pod komendÚ naczelnika partii narodowo-demokratycznej i uznajÈ go za pana wszechwïadnego nie tylko ich postÚpków, ale takĝe myĂli i uczuÊ. 1 Partia, o charakterze demokratycznym i antyendeckim, powstaïa w 1907 r. w wyniku zjednoczenia Polskiej Partii PostÚpowej z lewicÈ ZwiÈzku PostÚpowo-Demokratycznego. W SPRAWIE „ANTYSEMITYZMU POST}POWEGO” 299 PrzyjmujÈc dzielenie mieszkañców kraju na „gospodarzy” i „goĂci”, musimy siÚ zgodziÊ, ĝe ¿ydzi równieĝ majÈ prawo uwaĝaÊ siebie samych za „gospodarzy”, a innych za bydïo robocze i dojne krowy. VI Trzeba siÚ liczyÊ z faktami PowiadajÈ nam, ĝe trzeba się godzić z faktami i patrzyć trzeźwo na rzeczy. Najzupeïniej siÚ z tym zgadzam. Otóĝ mamy fakt istnienia pewnego obszaru ziemi zaludnionego przewaĝnie przez ludnoĂÊ mówiÈcÈ po polsku i uwaĝajÈcÈ siebie za naleĝÈcÈ do narodowoĂci polskiej. Ale obok tego jest faktem niezaprzeczonym, ĝe w obrÚbie tych samych granic geograğcznych mieĂci siÚ pewien procent ludzi mówiÈcych innymi jÚzykami i zaliczajÈcych siebie do innych narodowoĂci albo teĝ nawet narodowo caïkiem bezwyznaniowych. Jeĝeli na obszarze etnograğcznym polskim, tj. na obszarze zaludnionym przewaĝnie przez Polaków, znajduje siÚ choÊ jeden czïowiek niechcÈcy byÊ Polakiem, ma on, ze stanowiska sprawiedliwoĂci i poszanowania godnoĂci ludzkiej, zupeïne prawo do tego, byleby tylko nie przeszkadzaï innym byÊ tym, czym chcÈ, tj. w danym razie Polakami. Stosuje siÚ to takĝe do ¿ydów. ChoÊbyĂmy jak najenergiczniej zaprzeczali istnieniu „narodowoĂci ĝargonowej”, to jednak faktycznie poczucie odrÚbnoĂci plemienia czy teĝ spoïeczeñstwa ĝydowskiego istnieje i ĝadne protesty histeryków patriotyzmu polskiego nic tu nie pomogÈ. Podobno w Austrii dziaïa „prawo” nieuznajÈce narodowoĂci ĝydowskiej i zabraniajÈce przy spisie ludnoĂci wpisywaÊ „ĝargon” jako jÚzyk rozmowy danego osobnika. Kto przy spisie „ludnoĂci” poda siÚ za „ĝargonowca” i nie chce na wezwanie wïadzy zeznania swego zmieniÊ, bywa karany. Otóĝ jest to prawo dzikie i nierozsÈdne. Zadaje ono gwaït i zmusza do faïszowania prawdy. Jest to bezwstydne zmuszanie do „faïszywej fasji”. Jest to to samo, jak gdyby przy nieuznawaniu przez pañstwo pewnych wyznañ lub bezwyznaniowoĂci zmu- 300 W SPRAWIE „ANTYSEMITYZMU POST}POWEGO” szano ludzi nienaleĝÈcych do ĝadnego z wyznañ zarejestrowanych do zapisywania siÚ jedynie tylko do jednego z tych wyznañ. Ani esperanto, ani ĝaden inny jÚzyk sztuczny nie sÈ przewidziane przez pañstwo jako jÚzyki ĝycia potocznego. Gdyby wiÚc istniaïy rodziny uĝywajÈce w rozmowie przewaĝnie jednego z jÚzyków sztucznych i gdyby zgodnie z tym niezaprzeczonym faktem przy spisie ludnoĂci podawaïy ten jÚzyk jako swój jÚzyk domowy, czyĝby za to ulegaïy karze? Nawet w Krakowie, na Kazimierzu, istniejÈ, a przynajmniej przed kilku laty istnieli ¿ydzi mówiÈcy jedynie tzw. „ĝargonem” i nierozumiejÈcy ĝadnego innego jÚzyka. W kaĝdym razie wiele bardzo dzieci w rodzinach ĝydowskich rozpoczyna mówienie od tego jÚzyka, od „ĝargonu”, a dopiero póěniej zaznajamia siÚ z innymi jÚzykami. Czyĝ wiÚc takich ludzi bÚdziemy zmuszali do podawania jÚzyka polskiego czy teĝ niemieckiego za jÚzyk ojczysty? A moĝe sÈ to niemowy? Nieuznawanie wbrew oczywistoĂci tzw. „ĝargonu” za jÚzyk rozmowy jest objawem gïupiej, bezmyĂlnej, strusiej metody, a pod wzglÚdem etycznym stoi nierównie niĝej od praktykowanego w Rosji zabraniania mówienia po polsku. Tam przynajmniej otwarcie zatykajÈ ludziom usta, a tu pozwalajÈ wprawdzie mówiÊ, ale jednoczeĂnie kaĝÈ obïudnie kïamaÊ i wyrzekaÊ siÚ swego jÚzyka ojczystego. Liczmy siÚ z faktami. A wiÚc obliczmy ustosunkowanie procentowe „¿ydów” i „chrzeĂcijan” na „ziemiach polskich”. Obliczmy teĝ ustosunkowanie procentowe alfabetów i analfabetów zarówno miÚdzy „¿ydami”, jak i miÚdzy „chrzeĂcijanami”. Jeĝeli to wszystko gruntownie rozwaĝymy, jeĝeli obok tego wspomnimy o pretensjach polskich do Litwy, Rusi itd., to moĝe z nieco zimniejszÈ krwiÈ bÚdziemy traktowaÊ pretensje ĝydowskie do Polski. Liczmy siÚ z faktami. A wiÚc nie zapominajmy o istnieniu bogatej liczebnie prasy „ĝargonowej”, o rozkwicie teatru ĝydowskiego, dla którego podobno stawiajÈ nowy gmach w Warszawie. Liczmy siÚ z faktami. A wiÚc nie dajmy siÚ uwodziÊ nazwie „ĝargon”. Jest to nazwa gïupia, o ile faïszuje nasze myĂlenie i kaĝe nam z lekcewaĝeniem i pogardÈ traktowaÊ jÚzyk, który jest takim samym jÚzykiem jak i wszelkie inne. W SPRAWIE „ANTYSEMITYZMU POST}POWEGO” 301 PowiadajÈ, ĝe trzeba siÚ liczyÊ z „psychologiÈ narodu” jako z faktem. Jest to oczywisty nonsens, bo gdzie znaleěÊ tÚ jednolitÈ „psychologiÚ narodowÈ”? No, ale przypuĂÊmy. A wiÚc liczmy siÚ z psychologiÈ zbiorowÈ narodów i grup spoïecznych. Liczmy siÚ z nienawiĂciÈ ¿yda prawowiernego do „goja”. NienawiĂÊ ta wyglÈda z oczu i objawia siÚ w najrozmaitszy sposób. Liczmy siÚ z nienawiĂciÈ chrzeĂcijanina, gorejÈcego „miïoĂciÈ bliěniego”, do ¿yda. Liczmy siÚ, jako z faktem, z fanatyzmem ĝydowskim, z fanatyzmem katolickim. Liczmy siÚ z antysemityzmem i z antygoizmem. Liczmy siÚ z wïaĂciwÈ znakomitej wiÚkszoĂci ludzi mieszaninÈ pojÚÊ. Liczmy siÚ z faktem, ĝe wszÚdzie prawie daleko jest wiÚcej ludzi gïupich, aniĝeli rozumnych, daleko wiÚcej nikczemnych aniĝeli szlachetnych. Liczmy siÚ z faktem, ĝe w kaĝdym prawie czïowieku jest spory zasób gïupoty i podïoĂci. Liczmy siÚ z atawizmem, liczmy siÚ z instynktami odziedziczonymi po przodkach. Liczmy siÚ z przesÈdami zaszczepionymi nam przez otoczenie, a zwïaszcza przez wychowanie wyznaniowe. Otóĝ liczÈc siÚ ze wzajemnÈ nienawiĂciÈ ¿ydów i chrzeĂcijan i pragnÈc stworzyÊ znoĂne warunki ĝycia, moĝemy próbowaÊ dwóch sposobów dziaïania: albo wskazanego przeze mnie powyĝej Ărodka radykalnego, majÈcego na celu caïkowite wytÚpienie nienawidzonych, albo teĝ kierowania siÚ rozsÈdkiem i obmyĂlenia takiego modus vivendi, aĝeby moĝna ĝyÊ obok siebie, znoszÈc siÚ i tolerujÈc. VII Asymilacja Jako jedyny Ărodek usuniÚcia antagonizmów wyznaniowych i plemiennych stawiajÈ niektórzy „asymilacjÚ”, tj. zlanie siÚ „¿ydów” z „chrzeĂcijanami”, czyli z „Polakami”, w jedno jednolite spoïeczeñstwo, przy czym zasymilowanymi majÈ zostaÊ „¿ydzi”, rola zaĂ asymilatorów ma przypaĂÊ „chrzeĂcijanom”, czyli „Polakom”. 302 W SPRAWIE „ANTYSEMITYZMU POST}POWEGO” LiczÈc siÚ z faktami i z „psychologiÈ narodów”, tj. biorÈc pod uwagÚ wzajemnÈ ĝywioïowÈ nienawiĂÊ, musimy zaliczyÊ marzenia o asymilacji do utopii, dïugo, bardzo dïugo nieziszczalnych. PoznaliĂmy kilka, kilkanaĂcie, kilkadziesiÈt… osób wyksztaïconych, wysoce kulturalnych, pochodzenia „ĝydowskiego”, które doskonale siÚ dopasowaïy do podobnych osób pochodzenia „chrzeĂcijañskiego”. Na podstawie tej niezaprzeczonej „asymilacji” ïudzimy siÚ myĂlÈ o moĝnoĂci wzajemnego zasymilowania ciemnych tïumów, z jednej strony wychowywanych przez prawowiernych rabinów, cadyków i róĝnych cudotwórców, z drugiej zaĂ przez wielebnych ojców Damazych Macochów i przez ojców jezuitów. A. ¥wiÚtochowski wygïosiï niegdyĂ nastÚpujÈce zdanie, powtarzane gorliwie przez ideologów „asymilacji”: Kto mówi, ĝe asymilacja u nas zbankrutowaïa, ten mówi, ĝe kultura polska jest za sïaba, aĝeby strawiïa ĝydowskÈ, ĝe ona nie zdoïa – jak francuska lub niemiecka – wessaÊ i przetworzyÊ osad semicki u nas (Por. m.i[n]. art. Postęp i Żydzi w „Prawdzie” warszawskiej, 1910, nr 41, str. 3). Bardzo piÚknie. Zapominamy jednak przy tym, ĝe w Polsce chodzi o wzajemne zasymilowanie mas ĝydowskich ciemnych i fanatycznych z masami katolickimi nie mniej ciemnymi i fanatycznymi. Dwa róĝnorodne gatunki bydlÈt trudno sprowadzaÊ do wspólnego mianownika. Trzeba je przede wszystkim uczïowieczyÊ, tj. oĂwieciÊ po ludzku, uwolniwszy od przesÈdów wyznaniowych i „rasowych”. Co zaĂ do Francji, Niemiec, Anglii, Wïoch itd., to nie naleĝy zapominaÊ, ĝe tam kultura stoi istotnie nieco wyĝej niĝ w Polsce i posiada wiÚcej cech przyciÈgajÈcych. Po wtóre, iloĂÊ pacjentów majÈcych ulegaÊ asymilacji, tj. ¿ydów, byïa tam bez porównania mniejsza. A nawet i tam asymilowali siÚ tylko ci, co wyszli ze stanu fanatyzmu stadowego, co siÚ ucywilizowali. W Polsce zaĂ ¿yda ucywilizowanego nazywa siÚ pogardliwie „cybulizowanym”. W manifeĂcie Polskiego Zjednoczenia PostÚpowego z dnia 5 kwietnia roku 1910 wygïoszono hasïo asymilacji politycznej i kulturalnej W SPRAWIE „ANTYSEMITYZMU POST}POWEGO” 303 jako warunku faktycznego równouprawnienia Żydów w życiu prywatnym i społecznym (por. „Prawda”, 1910, nr 41, str. 2). Bez wÈtpienia brzmi to bardzo piÚknie i imponujÈco. Ale spójrzmy prawdzie Ămiaïo w oczy. Równouprawnienie w życiu prywatnym. Stróĝowi, sïuĝÈcemu, praczce, posïañcowi, woěnemu, chïopu… rÚki siÚ nie podaje i do stoïu siÚ ich nie sadza, chociaĝby to byli jak najprawowierniejsi „katolicy” i „Polacy”. Podobnie nie podaje siÚ rÚki i nie sadza siÚ do stoïu ¿yda chaïaciarza. A „¿ydowi” lekarzowi, adwokatowi, kupcowi zamoĝnemu, nauczycielowi itd. rÚkÚ podajemy i sadowimy siÚ z nim do wspólnego stoïu. Przyznajcie wiÚc, panowie, ĝe w waszych frazesach o równouprawnieniu w życiu prywatnym jest sporo kïamstwa i obïudy. PamiÚtajcie teĝ, iĝ waszÈ logikÈ i psychologiÈ kierujÈ siÚ owi „patrioci rosyjscy”, którzy, uwaĝajÈc siebie za „gospodarzy” i za sfery decydujÈce w caïym pañstwie rosyjskim, gïoszÈ hasïo asymilacji politycznej i kulturalnej do narodu rosyjskiego jako warunku faktycznego równouprawnienia „inorodców” w życiu prywatnym i społecznym. Ale wróÊmy do naszej „asymilacji”. Dopóki istnieje „koszer” i „tryf”, dopóki istnieje szabas obok niedzieli, dopóki istniejÈ obrzÚdy z jednej strony przypominajÈce ¿ydom, ĝe sÈ narodem wybranym, przeznaczonym do panowania nad innymi, z drugiej zaĂ strony przypominajÈce chrzeĂcijanom, ĝe ¿ydzi sÈ zbrodniarzami, co umÚczyli zbawiciela Ăwiata, dopóty o „asymilacji” mowy byÊ nie moĝe. Powoïam siÚ na analogiÚ z innych krajów. W Rosji wschodniej, nad WoïgÈ, w Krymie itd. mieszkajÈ muzuïmanie – Tatarzy obok „chrzeĂcijan” – Rosjan. Duĝy procent Tatarów jest np. w Kazaniu. Otóĝ zdarzyïo siÚ, ĝe jeden z Tatarów przyszedï w jakimĂ interesie do miejscowej inteligentki, obywatelki ziemskiej, siostry znakomitego uczonego Kawelina i matki profesora uniwersytetu, pani Korsakowej. W czasie rozmowy pozwoliï on sobie oprzeÊ siÚ o stóï kuchenny, a nawet z lekka usiÈĂÊ na nim. Po jego odejĂciu pani Korsakowa kazaïa splugawiony dotkniÚciem niechristia stóï nie tylko starannie wyszorowaÊ, ale nawet zheblowaÊ. 304 W SPRAWIE „ANTYSEMITYZMU POST}POWEGO” Istotne czy teĝ tylko wyobraĝane brudy innego plemienia i wyznania sÈ nieprzepartÈ zaporÈ do „asymilacji”. Zdaje mi siÚ, ĝe najwaĝniejszÈ stronÈ wszelkiej asymilacji spoïecznej powinna byÊ asymilacja przekonaniowa, tj. oczywiĂcie nie utoĝsamienie przekonañ, które w takim razie przestajÈ byÊ przekonaniami, a stajÈ siÚ bezmyĂlnymi wierzeniami, ale wspólny podkïad tolerancyjny dla jak najróĝnorodniejszych przekonañ. Z tego stanowiska czyĝ moĝe byÊ mowa, np. o asymilowaniu siÚ wolnomyĂliciela Polaka, ale oczywiĂcie prawdziwego wolnomyĂliciela, z czcicielami Damazego Macocha i wielebnych ojców jezuitów? Zejděmy na grunt praktyczny i zdajmy sobie sprawÚ z tego, jak to ma siÚ odbywaÊ owa „asymilacja”. Kto kogo asymiluje? A wiÚc „chrzeĂcijanie”, czyli „Polacy”, tj. dzisiejsi „Polacy”, asymilujÈ sobie „¿ydów”, tj. dzisiejszych „¿ydów”. SÈdzÚ, ĝe ¿ydzi bardzo by siÚ przeciwko temu bronili, boÊ przecie taka „asymilacja” nie leĝaïaby w ich interesie. Bierzemy oczywiĂcie nie pojedyncze wyjÈtki i zboczenia, ale ĂredniÈ wypadkowÈ. Zasymilowawszy siÚ z dzisiejszymi „Polakami”, tj. zaszczepiwszy sobie ich przymioty i wady, ¿ydzi musieliby straciÊ w znacznym stopniu ducha przedsiÚbiorczoĂci, musieliby do pewnego stopnia zniedoïÚĝnieÊ, cofnÈÊ siÚ do stanu wzglÚdnego analfabetyzmu itd. Z czasem, kiedy poziom umysïowy i kulturalny spoïeczeñstwa rdzennie polskiego znacznie siÚ podniesie, asymilacja z nim nie bÚdzie naraĝaïa na straty. Weěmy wypadek odwrotny. „¿ydzi” asymilujÈ sobie „chrzeĂcijan”, czyli rdzennych „Polaków”, tj. narzucajÈ im swe wïaĂciwoĂci. Czy na tym zyskaliby „Polacy”? Moĝe. Ale „¿ydzi” z pewnoĂciÈ by stracili. Zjawiïaby siÚ bowiem ogromna masa nowych „¿ydów”, którzy dawnym „¿ydom” robiliby niepoĝÈdanÈ konkurencjÚ. A stwarzanie sobie konkurencji nie leĝy w niczyim interesie. Tak jak dziĂ rzeczy stojÈ, „¿ydzi” typowi, „¿ydzi” masowi patrzÈ na „gojów” jako na bydïo do wyzyskiwania i bez takiego wyzyskiwania nie mogÈ sobie wyobraziÊ wïasnej racji bytu. W kaĝdym razie o „asymilacji” wszystkich „¿ydów” wszystkim „Polakom”, czyli o równouprawnieniu w ĝyciu prywatnym, tj. przy wzajemnym obcowaniu i przestawaniu ze sobÈ, chyba nigdy mowy byÊ nie moĝe. Wystarczy tymczasem, a nawet w odlegïej przyszïoĂci, W SPRAWIE „ANTYSEMITYZMU POST}POWEGO” 305 tolerowanie siÚ nawzajem w ĝyciu spoïecznym i równouprawnienie polityczne. VIII „Odĝydzanie” – „odpolszczanie” i „odchrzeĂcijanianie” Wypowiedziano nowe hasïo: hasïo odżydzania polskiego postępu, polskiego socjalizmu, polskiej myśli niepodległej1. A wiÚc z jednej strony stawiajÈ ¿ydom za warunek równouprawnienia asymilację polityczną i kulturalną, z drugiej zaĂ strony odpÚdzajÈ ich od polskoĂci. Wara ¿ydom od udziaïu w polskim ĝyciu umysïowym i kulturalnym, a nawet Belmont ma prawo wydawaÊ jedynie żydowskie pisemko w języku polskim. „MyĂl Niepodlegïa” dziwnego autoramentu sÈdzi ludzi pod kÈtem grzechu pierworodnego, przeĂladuje ich za pochodzenie, buduje klatki plemienno-wyznaniowe. „MyĂl Niepodlegïa” gïosi bojkotowanie „¿ydów” w stowarzyszeniach i zrzeszeniach „polskich”, a obok tego nie uznaje „narodowoĂci” ĝydowskiej. WiÚc czymĝe sÈ ¿ydzi u licha? OczywiĂcie czymĂ w rodzaju krów, psów, kotów, Ăwiñ, baranów itp., tj. istot pozbawionych zdolnoĂci Ăwiadomego grupowania siÚ. Jako proste konsekwencje ze stanowiska zajÚtego przez „MyĂl NiepodlegïÈ” i przez caïy zastÚp „antysemitów” czy to „postÚpowych”, czy teĝ niepostÚpowych, w stosunku do ¿ydów, wynikajÈ: 1. ustanowienie dla ¿ydów pewnego rodzaju czerty osiodłosti, czyli linii demarkacyjnej, odgraniczajÈcej ich od zrzeszeñ polskich, chociaĝby jak najpostÚpowszych; 2. ustanowienie procentów szkolnych, a nawet caïkowite usuniÚcie ¿ydów, jako elementu szkodliwego, ze szkóï polskich; Prawdopodobnie mowa tu o poglÈdach Wacïawa Sieroszewskiego. W liĂcie do W. Feldmana, z Petersburga 27 III / 9 IV 1911 r. Baudouin pisze: […] Owym osobnikiem, o którym to mówię, jest Sieroszewski. Sam mi on wykładał w Zakopanem tę swoją teorię: „Najprzód czystość narodowa państwa, a dopiero potem socjalizm”. J. N. B a u d o u i n d e C o u r t e n a y , Listy…, s. 72. 1 306 W SPRAWIE „ANTYSEMITYZMU POST}POWEGO” 3. zaprowadzenie osobnej cenzury, która nie pozwalaïaby „¿ydom” pisywaÊ w wydawnictwach „polskich”, a „Polakom” w wydawnictwach ĝydowskich. Co najwiÚcej moĝna by pozwoliÊ ¿ydom wydawaÊ „pisemka ĝydowskie po polsku”, a moĝe takĝe „Polakom” „pisemka polskie po ĝydowsku”. PrzyjmujÈc takie Ărodki zapobiegawcze przeciw zarazie ĝydowskiej, nie powinniĂmy mieÊ za zïe „patriotom” rosyjskim, ĝe, chroniÈc siÚ od szkodliwego wpïywu ¿ydów, Polaków i innych inorodców, utrzymujÈ czertę osiodłosti, ustanawiajÈ procenty szkolne i zaprowadzajÈ osobnÈ cenzurÚ dla wydawnictw polskich, ĝydowskich i innych tym podobnych. DÈĝÈc do „odĝydzania” polskoĂci, powinniĂmy przede wszystkim „odĝydziÊ” historiÚ polskÈ, wyrzuciwszy z niej Berka Joselewicza [sic!], nastÚpnie wyrzuciwszy z niej wszystkich tych ¿ydów, co, uwaĝajÈc siÚ za Polaków wyznania mojżeszowego, przyjmowali w róĝne czasy (w roku 1831, w r. 1861–1863 itd.) ĝywy udziaï w ruchach politycznych polskich, walczyli za PolskÚ, cierpieli za PolskÚ, ginÚli za PolskÚ. „Odĝydzamy” instytucje kulturalne i oĂwiatowe polskie, a przede wszystkim KasÚ im. Mianowskiego1. Wyrzucamy z niej Natansonów, Kronenbergów, Kramsztyków, Dicksteinów i wielu innych. „Odĝydzamy” naukÚ polskÈ, wykreĂlajÈc z listy uczonych polskich Natansonów, Dicksteinów, Kramsztyków, Nusbaumów, Krausharów, Askenazych, Heryngów, Posnerów i tylu, tylu innych. Równieĝ dokonywamy starannego „odĝydzania” sztuki, literatury i publicystyki polskiej. Jednym sïowem w pañstwie myĂli i twórczoĂci polskiej zaprowadzamy „liniÚ osiedlenia” i nieubïagany system paszportowy. Kto Kasa im. Mianowskiego zostaïa zaïoĝona w 1881 r. w Warszawie m.in. przez T. Chaïubiñskiego, J. Natansona, H. Sienkiewicza, F. Sulimierskiego i A. ¥wiÚtochowskiego (Kasa pomocy dla osób pracujÈcych na polu naukowym im. dr med. Józefa Mianowskiego). Celem jej byïo gromadzenie Ărodków ğnansowych dla wspierania polskiej dziaïalnoĂci naukowej, wydawania prac naukowych. Staïa siÚ gïównÈ instytucjÈ naukowÈ w Królestwie, której zasïugi tak przed rokiem 1918, jak i w dwudziestoleciu miÚdzywojennym trudno przeceniÊ. 1 W SPRAWIE „ANTYSEMITYZMU POST}POWEGO” 307 siÚ nie wylegitymuje z dziada pradziada jako „lechita” i „sarmata” nieposzlakowany i nieskazitelny, temu piÚĂciÈ w kark i zrzucenie ze schodów. A nie zapomnijmy takĝe o „odĝydzeniu” „socjalizmu polskiego”. Nie ma w nim miejsca dla Haeckerów, Diamandów i tylu, tylu innych. Czas by takĝe pomyĂleÊ na serio o „odĝydzeniu” chrzeĂcijañstwa w ogóle, a katolicyzmu w szczególnoĂci. W zwiÈzku z tym przypominajÈ mi siÚ dwie anegdoty, mocno charakterystyczne. Anegdota pierwsza. Pewien ksiÈdz, mówiÈc kazanie w koĂcióïku wiejskim, wzmiankowaï mimochodem, ĝe Matka Boska byïa ¿ydówkÈ. Uraziïo to poboĝnych sïuchaczów. Zebrali siÚ wiÚc pod koĂcioïem na naradÚ, a kiedy ksiÈdz wychodziï po naboĝeñstwie, zaczepili go groěnie: – A co to ta jegomoĂÊ gadaï, ĝe NajĂwiÚtsza Panna byïa ¿ydówkÈ. My ta nie pozwolimy na takÈ poniewierkÚ. – Aleĝ, moi kochani, ja tylko chciaïem wypróbowaÊ waszÈ wiarÚ. Uspokójcie siÚ. NajĂwiÚtsza Panna nie byïa wcale ¿ydówkÈ, ale tylko kasztelankÈ ïÚczyckÈ. – A no to co innego; a myĂmy myĂleli, ĝe ksiÈdz naprawdÚ robi jÈ ¿ydówkÈ. Anegdota druga. JakiĂ Niemiec „chrzeĂcjanin” opowiadaï znajomej pani o zachïannoĂci plemienia ĝydowskiego. Wszystko jest w rÚku ¿ydów: banki, handel, przemysï, nauka, prasa… – Jezus Maria! – zawoïaïa przeraĝona dama. – Waren auch Juden, meine Gnädige1. Ale sprawÚ tÚ moĝna traktowaÊ nie tylko anegdotycznie. Jest to sprawa nadzwyczaj powaĝna i gïÚboko tragiczna. Ta wyïÈcznoĂÊ rasowa, plemienna i wyznaniowa, to tÚpienie bezwzglÚdne wszelkiego obcego ciaïa, to staranne usuwanie wszelkiego obcego zapachu – toÊ to najczystsza ĝydowszczyzna, skrystalizowana w legendach starotestamentowych. Byï to jeden z objawów staroĝytnej nietolerancji i ĝÈdzy tÚpienia innoplemieñców, charakteryzujÈcej ludy azjatyckie. Królowie perscy cheïpiÈ siÚ w napisach klinowych z mordowania nieubïaganego mnogich tysiÚcy ludu pokonanego. To samo wiemy 1 Waren auch Juden, meine Gnädige (niem.) – Teĝ byli ¿ydami, moja ïaskawa (Pani). 308 W SPRAWIE „ANTYSEMITYZMU POST}POWEGO” o innych wïadcach azjatyckich. Rzym, pomimo caïej swej zaborczoĂci i wstrÚtnego obïÚdu wielkoĂci, szedï innÈ drogÈ: podbijaï wprawdzie obce ludy, ale ich nie tÚpiï; wcielaï je do swego pañstwa, a tym i owym obcoplemieñcom pozwalaï stawaÊ siÚ cives romani. Znalazïszy u obcych ludów nowe „bogi”, umieszczaï je w swym Panteonie, a zapasy wïasnej kultury rodzimej bogaciï nowymi elementami kulturalnymi. Kiedy zaĂ Rzym zĝydziaï, kiedy rzymski ĂwiatopoglÈd ulegï w walce z mglistÈ naukÈ, która przywÚdrowaïa z Palestyny, kiedy w poïÈczeniu cezara i pontifexa maximusa z arcykapïanem ĝydowskim przewaĝyï ten ostatni, wtedy rozpoczÚto walkÚ eksterminacyjnÈ z inaczej wierzÈcymi, zachowujÈc im ĝycie i mienie jedynie pod warunkiem schylenia karku pod jarzmo zĝydzonego pontyğkatu rzymskiego. ZaczÚïo siÚ dïugotrwaïe tÚpienie heretyków, zapïonÚïy stosy i koĂcióï krwi nie przelewał. Hasïo jedna owczarnia i jeden pasterz jest wïaĂnie objawem zĝydzenia Europy w duchu starotestamentowym. Jest to to samo hasïo nacjonalistyczne, tylko ĝe tam ten nacjonalizm ogarniaï tylko jeden naród wybrany, tu zaĂ rozszerzono go na caïÈ ludzkoĂÊ, skazanÈ na ujarzmienie przez Rzym zĝydzony. ¿ydzi tÚpili inne narody, wcale nie starajÈc siÚ o ich nawracanie; ich zaĂ spadkobiercy rzymscy nawracali, a wszystko to, co siÚ nie chciaïo nawróciÊ, tÚpili. Chodziïo tu bowiem i chodzi o panowanie nad jak najwiÚkszÈ liczbÈ niewolników z ciaïa i ducha. Jest to wiÚc zrzymszczenie nauki pochodzenia ĝydowskiego, poïÈczenie zachïannoĂci rzymskiej z eksterminacyjnoĂciÈ i tÚpicielstwem ĝydowskim. Caïy duch wiejÈcy z ĝydowskiego Starego Testamentu, bÚdÈcego przecieĝ podstawÈ ĂwiatopoglÈdu chrzeĂcjañskiego w ogóle, a katolickiego w szczególnoĂci, jest wysoce antyetyczny. Jest to stek bezeceñstw i niesprawiedliwoĂci uznawanych za ĂwiÚte i nieomylne. Tej jednej ksiÚgi starczy do zatruwania ĂwiatopoglÈdu i uczuÊ moralnych i do wywoïywania wrogich nastrojów, zabarwionych nienawiĂciÈ do ludzi. Nie potrzeba juĝ ani Talmudu, ani Schulchan-Aruchu. Chodzi wiÚc przede wszystkim o „odĝydzenie” naszego ĂwiatopoglÈdu i naszych podstaw etycznych. Czy ze swej strony „ĝydowstwo” potrzebuje „odchrzeĂcijanienia” i „odpolaczenia”, nie wiem, ale bardzo wÈtpiÚ. W SPRAWIE „ANTYSEMITYZMU POST}POWEGO” 309 W kaĝdym zaĂ razie jednoczesne nawoïywania do „asymilacji” i do ,,odĝydzania” nie dajÈ siÚ chyba ze sobÈ pogodziÊ. IX „Zasady” i „oportunizm” „Politycy praktyczni” czujÈ wstrÚt do wszelkich ,,zasad” ogólnych; „zasady” im ĂmierdzÈ. Tym siÚ objaĂnia nienawiĂÊ p. Dmowskiego i innych „egoistów narodowych” do rosyjskich „kadetów”, czyli do Partii Konstytucyjno-Demokratycznej (inaczej: do Partii WolnoĂci Ludu). „Kadeci” stojÈ na niewzruszonych zasadach, wychodzÈ z zasad i np. ani „sprawy polskiej”, ani „kwestii ĝydowskiej” nie chcÈ rozpatrywaÊ w oderwaniu, ze stanowiska przemijajÈcych interesów i kombinacji geszefciarskich, ale zawsze ze stanowiska ogólnego, w zwiÈzku z innymi tego rodzaju kwestiami. To musi oburzaÊ i doprowadzaÊ do wĂciekïoĂci panów „egoistów narodowych”, którym daleko lepiej smakujÈ rosyjscy paědziernikowcy, nacjonaliĂci, a nawet caïkiem „prawi” czïonkowie ZwiÈzku Ludu Rosyjskiego, tj. ludzie albo bez ĝadnych zasad, albo teĝ z jedynÈ zasadÈ: „rób to, co w danej chwili uwaĝasz za korzystne dla siebie i dla swojej szajki”. Dla przyzwoitoĂci zamiast „dla swojej szajki” mówi siÚ „dla swego narodu”. Z takimi luděmi daleko ïatwiej siÚ zwÈchaÊ i porozumieÊ. SÈ to pokrewne dusze, tak samo szydzÈce z wszelkich zasad. Przy takim zobopólnym nastroju moĝna przecieĝ oczekiwaÊ takiej lub owakiej kombinacji dajÈcej moĝnoĂÊ wytargowania pewnych „ustÚpstw” w zamian oczywiĂcie za pewne usïugi. Byle siÚ tylko nie powoïywaÊ na jakieĂ tam zasady! Istotnie, zasady krÚpujÈ, zasady nie pozwalajÈ kraĂÊ, rabowaÊ, zajmowaÊ siÚ ekspropriacjÈ ani w zwykïym znaczeniu tych wyrazów, ani teĝ w zastosowaniu do praw ludzkich i narodowych. Kieruje wiÚc nami bezwzglÚdny „oportunizm” jako jedyna korzystna zasada. No ale czy teĝ istotnie korzystna? Otóĝ zdaje mi siÚ, ĝe uprawiany przez naszych „egoistów narodowych” oportunizm jest niekorzystny nawet z ich wïasnego stanowiska. BywajÈ wypadki, kiedy najwiÚkszym i najkorzystniejszym oportunizmem jest brak wszel- 310 W SPRAWIE „ANTYSEMITYZMU POST}POWEGO” kiego oportunizmu, tj. wïaĂnie stanie na niewzruszonych zasadach i powoïywanie siÚ na zasady. Zasïuguje na zaznaczenie, ĝe i p. Niemojewski zachorowaï w ostatnich czasach na ostry zasadowstrÚt. W artykule Liberalizm rosyjski a my („MN”, nr 154) naigrawa siÚ on z „kadetów” i innych „liberaïów” rosyjskich wïaĂnie za to, ĝe ĂmiÈ siÚ powoïywaÊ na zasady. ¿e przy tym dla wywoïania efektu zabarwiono przytaczane fakty w sposób odpowiedni, rozumie siÚ samo przez siÚ. Ja osobiĂcie naleĝÚ do naiwnych i niepoprawnych „marzycieli”, którzy nie mogÈ rozpatrywaÊ ĝadnej kwestii tego rodzaju bez zwiÈzku z pewnymi ogólnymi zasadami logicznymi i etycznymi. Chodzi mi zaĂ przede wszystkim o spokojne i znoĂne wspóïĝycie ludzi grupujÈcych siÚ pod róĝnymi sztandarami wyznaniowymi, narodowoĂciowymi, zawodowymi i innymi. Zasady te przeprowadzaïem w caïym szeregu broszur i artykuïów. Na ich czele muszÚ postawiÊ artykuï-broszurÚ Ze zjazdu autonomistów, czyli przedstawicieli narodowości nierosyjskich (Kraków 1906), która jako artykuï w „Krytyce” zasïuĝyïa sobie na szczególne wzglÚdy ck prokuratorii, a dopiero w postaci osobnej broszury, dziÚki interpelacji posïa Daszyñskiego i tow., zostaïa zimunizowanÈ. NastÚpnie mogÚ wymieniÊ: Z powodu jubileuszu profesora Duchińskiego (Kraków 1886), Cenzurnyje „miełoczi”. I. Kniaz’ Bismark i gonienije „Sławian” (Kraków 1898) (po rosyjsku), Myśli nieoportunistyczne (Kraków 1898), O zjeździe slawistów i o panslawizmie „platonicznym” (Kraków 1903), Kwestia polska w Rosji w związku z innymi kwestiami kresowymi i „innoplemiennymi” (Kraków 1905, odbitka ze „¥wiata Sïowiañskiego”), Projekt osnownych położenij dla rieszenija polskogo woprosa (Petersburg 1906) (po rosyjsku), Autonomia Polski (Kraków 1907), W sprawie porozumienia się ludów słowiańskich (Warszawa 1908). Do tego samego celu przeprowadzenia równouprawnienia wszystkich narodowoĂci w pañstwie rosyjskim i ich zgodnego poĝycia bez gryzienia siÚ w imiÚ jakichĂ haseï nadziemskich dÈĝyï powstaïy w koñcu r. 1905 ZwiÈzek Autonomistów-Federalistów, jak to widaÊ z uïoĝonego przy moim wspóïudziale projektu jego ustawy. W SPRAWIE „ANTYSEMITYZMU POST}POWEGO” 311 Dla „polityka praktycznego” wszystko to sÈ mrzonki i sny na jawie. SÈdzÚ jednak, ĝe tylko wcielenie w ĝycie takich idei moĝe zapobiec coraz wiÚkszemu napiÚciu wzajemnej nienawiĂci i ostrzenia zÚbów krwioĝerczych bestii dwunogich, aĝeby je zapuĂciÊ w ciaïo „bliěniego”. X Próba postawienia kwestii i jej rozwiÈzania teoretycznego zgodnie z zasadami SÈ dwa patriotyzmy: 1. Patriotyzm bandytów i ekspropriatorów miÚdzynarodowych, tj. patriotyzm nacjonalistyczny, z hasïem „egoizmu narodowego”, z hasïem wzajemnego tÚpienia siÚ dwunogich róĝniÈcych siÚ wyznaniem, jÚzykiem, tradycjami, przekonaniami, patriotyzm zamieniajÈcy „ojczyznÚ” na wiÚzienie skazañców, na klatkÚ róĝnogatunkowych dzikich zwierzÈt, na piekïo zaludnione przez opÚtañców nacjonalizmu. 2. Patriotyzm terytorialny pod hasïem równouprawnienia wszystkich obywateli wspólnej ojczyzny, wszystkich róĝnowierzÈcych, róĝnojÚzycznych, róĝnoprzekonaniowych, pod hasïem solidarnoĂci w imiÚ wspólnej pracy na korzyĂÊ wspólnej ojczyzny w zakresie dóbr doczesnych i tu na ziemi osiÈgnÈÊ siÚ dajÈcych. Przy panowaniu patriotyzmu nacjonalistycznego ĝyje siÚ dobrze tylko podszczuwaczom i nawoïywaczom do pogromów albo przynajmniej do przeĂladowañ innych wyznañ i narodowoĂci. Masy zaĂ dwunogie gryzÈ siÚ i stwarzajÈ sobie piekïo na ziemi. Doskonale da siÚ tu zastosowaÊ powiedzenie Napoleona I, ĝe czïowiek jest to bydlÚ potrzebujÈce bata i wymagajÈce, aĝeby je od czasu do czasu prowadziÊ na polowanie. Ten patriotyzm nacjonalistyczny sroĝy siÚ w sposób mniej lub wiÚcej gwaïtowny we Francji, we Wïoszech, w Niemczech, w Madziarii, zwanej pospolicie WÚgrami, w Rosji… SolidarnoĂÊ pañstwowo-spoïeczna, czyli patriotyzm terytorialny, dziaïa uspokajajÈco na bestiÚ ludzkÈ i pozwala zajmowaÊ siÚ sprawami ziemskimi w Ameryce Póïnocnej, w Szwajcarii. Austria zaĂ jest typowym przykïadem bruĝdĝenia instynktów nienawiĂci miÚ- 312 W SPRAWIE „ANTYSEMITYZMU POST}POWEGO” dzyplemiennej w sprawie spokojnego wspóïĝycia narodowoĂci róĝnojÚzykowych. MoĝliwoĂÊ znoĂnego wspóïĝycia zawarunkowana jest w wiÚkszoĂci prowincji Austrii jedynie przejÚciem siÚ ich mieszkañców solidarnoĂciÈ terytorialnÈ, przy zachowaniu oczywiĂcie swych wïaĂciwoĂci plemiennych i narodowych. Pañstwa polskiego nie ma obecnie. A jednak, o ile siÚ posiada samorzÈd i pewne funkcje pañstwowe albo teĝ o ile siÚ marzy o wïasnej pañstwowoĂci, przybiera ona postaÊ pañstwa narodowoĂciowego z ĝÈdzÈ panowania nad niewolnikami róĝnojÚzykowymi. Ludzi uznajÈcych zasadÚ równouprawnienia jest nierównie mniej. Rzecz prosta, iĝ patriotyzm terytorialny i równouprawnienie wszystkich obywateli róĝnojÚzykowych na podstawie uznania ich godnoĂci osobistej i prawa do rozporzÈdzania swym Ăwiatem wewnÚtrznym nie zamieni padoïu pïaczu na raj ziemski i nie usunie walk miÚdzy luděmi. Tak, ale bÚdÈ to walki, Ăcierania siÚ i objawy konkurencji w imiÚ haseï ziemskich, w sferze interesów ekonomicznych. Takie walki majÈ sens i racjÚ bytu ze stanowiska teraěniejszoĂci. Nie majÈ zaĂ najmniejszego sensu walki pod hasïem „gorzkich ĝalów” i rozsmakowywania czyichĂ mÚczeñstw sprzed paru tysiÚcy lat. Wystarczy wymagaÊ od wszystkich obywateli peïnienia obowiÈzków zwiÈzanych z danym terytorium, pozostawiajÈc im zresztÈ zupeïnÈ swobodÚ przekonañ i propagandy pokojowej tych przekonañ. Niestety, niektóre z tych obowiÈzków, jak np. obowiÈzek naleĝenia do potencjalnych zabójców wytresowanych i umundurowanych, kïócÈ siÚ z poczuciem etycznym; no, ale na to tymczasem nie ma rady, z wyjÈtkiem chyba oporu biernego. Ze stanowiska równouprawnienia i solidarnoĂci terytorialnej rozstrzyga siÚ bardzo prosto palÈca obecnie kwestia udziaïu ¿ydów w samorzÈdzie miejskim Królestwa Polskiego. Osobna kuria ĝydowska, jak i wszelkie inne kurie narodowe lub wyznaniowe, przy sÈdzeniu o sprawach ziemskich nie da siÚ w uczciwy sposób usprawiedliwiÊ, a jej utworzenie objaĂnia siÚ albo zïoĂciÈ, albo teĝ gïupotÈ ludzkÈ. Takie zaïatwienie kwestii nie moĝe wyjĂÊ na poĝytek krajowi. W SPRAWIE „ANTYSEMITYZMU POST}POWEGO” 313 XI Wychowanie mïodzieĝy zgodnie z „zasadami” Dotychczas wychowujemy mïode pokolenie pod wpïywem sugestii przesÈdów wyznaniowych. Skutkiem tego ludzie róĝnowyznaniowi albo muszÈ siÚ wzajemnie ignorowaÊ, albo teĝ, w razie starcia siÚ ich wierzeñ i „przekonañ” wyznaniowych, dajÈ widowisko opisane w Disputation Heinego. Który z nich ma słuszność, trudno powiedzieć; ale że obaj śmierdzą, to nie ulega najmniejszej wątpliwości. „PolskoĂÊ a katolicyzm – to jedno”, „polskoĂÊ a czÚstochowska Jasna Góra – to jedno”. Pierwszy z tych aforyzmów przyjmujÈ za punkt wyjĂcia swych polemik nawet „myĂliciele niepodlegli” i „antysemici postÚpowi”. A tymczasem jest to po prostu zïudzenie optyczne czy teĝ w ogóle myĂlowe, powstaïe skutkiem dïugoletniej i wielopokoleniowej tresury i sugestii, w zwiÈzku z rozpaczliwym pomieszaniem pojÚÊ. DziÚki podobnemu pomieszaniu pojÚÊ zrodziï siÚ takĝe przesÈd, ĝe azbuka rosyjska i prawosïawie sÈ nieodïÈczne od narodowoĂci rosyjskiej. Pierwszym niezbÚdnym krokiem do zïagodzenia przeciwieñstw i do uobywatelnienia wszystkich mieszkañców kraju pod hasïem solidarnoĂci terytorialnej powinno byÊ zniesienie wszystkich szkóï wyznaniowych, przy czym wyznaniowoĂÊ pojmujÚ w jak najszerszym znaczeniu tego wyrazu. Jest to nie tylko wyznaniowoĂÊ ĂciĂle religijna, gïoszÈca wyĝszoĂÊ wïasnego wyznania i jego prawo do panowania nad innymi, ale takĝe wyznaniowoĂÊ narodowoĂciowa, gïoszÈca wyĝszoĂÊ wïasnej narodowoĂci i jej prawo do panowania nad innymi. Wychowanie powinno byÊ nie „narodowe”, ale tylko obywatelskie. Zastrzegam siÚ przeciwko nieporozumieniu. Postawiona przeze mnie zasada nie wyklucza wcale przywiÈzania do wïasnej narodowoĂci i bronienia jej przed napaĂciami ze strony innych. Przeciwnie, dla mnie punktem wyjĂcia jest godnoĂÊ osobista, godnoĂÊ ludzka, a godnoĂÊ ta jest ĂciĂle zwiÈzana z bronieniem wszystkiego, co siÚ uwaĝa za swoje. Dlatego teĝ szkoïy powinny byÊ prowadzone w jÚzyku wïasnym ludnoĂci danego kraju lub teĝ jego czÚĂci. ¿adne inne jÚzyki nie majÈ 314 W SPRAWIE „ANTYSEMITYZMU POST}POWEGO” prawa przeszkadzaÊ wïasnemu jÚzykowi. Jaki zaĂ jÚzyk uznaje siÚ za wïasny, rozstrzyga wola samych mieszkañców. A wiÚc znoszÈ siÚ wszelkie szkoïy wyznaniowe, czy to ĝydowskie chedery, czy teĝ gimnazja i inne szkoïy z zabarwieniem katolickim lub innym temu podobnym. Usuwa siÚ ze szkóï zwykïa nauka religii jako jedynie jÈtrzÈca, rozwijajÈca nienawiĂÊ do innych wyznañ i obïÚd wielkoĂci wïasnego wyznania. Zwykïa nauka religii jest szkodliwa jeszcze z tego powodu, ĝe ma pretensje do decydowania o kwestiach z zakresu wszystkich nauk, wbrew nowszym odkryciom i poglÈdom. Kwestie higieny, stosunków spoïecznych, ekonomii politycznej itd. stanowiÈ przedmiot roztrzÈsañ róĝnych ksiÈg wyznaniowych, przedstawiajÈcych dla dzisiejszej nauki jedynie zabytek historyczny, a nie zbiór przepisów racjonalnych. Obok chederowego traktowania dziejów i panowania poglądów, godnych mełamedów, o których wspomina p. Niemojewski („MN”, nr 146, nr 1250, art. Demokratyzm), mamy takĝe „katolickie traktowanie dziejów i panowanie poglÈdów godnych jezuitów” i inne tp. Jeĝeli w szkoïach moĝe byÊ bez szkody dla umysïowoĂci i uczuÊ etycznych dopuszczony wykïad religii i historii wyznañ religijnych, to jedynie pod warunkiem ich krytycznego traktowania w sposób wskazany przeze mnie w broszurze Ze zjazdu autonomistów, czyli przedstawicieli narodowości nierosyjskich (Kraków 1906, str. 24– –26). OczywiĂcie wyïÈczna wyznaniowoĂÊ, zasklepienie siÚ w raz utartych formuïkach i dzikich przesÈdach oraz bezwzglÚdne unikanie wszelkiej krytyki w daleko wyĝszym stopniu charakteryzuje mozaizm aniĝeli chrzeĂcijanizm w ogóle, a nawet katolicyzm i prawosïawie w szczególnoĂci. Pod wzglÚdem jednostronnego fanatyzmu wyznanie ĝydowskie jest najbardziej wyznaniowym, jest wyznaniem par excellence. Dlatego teĝ muszÚ uznaÊ sïusznoĂÊ wywodów p. S. Auerbacha w jego artykule Mój antysemityzm („Prawda”, Warszawa 1910, nr 42, str. 8-10). Jeĝeli z „antysemityzmem” nawet inteligencja ĝydowska utoĝsamia „ĝydowski antyklerykalizm”, w takim razie i ja jestem antysemitÈ. Twierdzenie, ĝe „ĝydowski antyklerykalizm to antysemityzm” jest równoznaczne z twierdzeniem, ĝe „katolicki antyklerykalizm to antygoizm”. Antyklerykali, tj. ludzie walczÈcy z klery- W SPRAWIE „ANTYSEMITYZMU POST}POWEGO” 315 kalizmem jako objawem obskurantyzmu wyznaniowego, to najwiÚksi przyjaciele ludzi, a wiÚc takĝe „¿ydów”, „chrzeĂcijan” itd. A ĝe klerykalizm i obskurantyzm wyznaniowy kwitnie nierównie bujniej u „¿ydów”, aniĝeli u „chrzeĂcijan”, wiÚc przede wszystkim ¿ydom naleĝy siÚ zniesienie ich szkóï wyznaniowych. W artykule Genialny antysemita – Weininger Leo Belmont mówi miÚdzy innymi: Kiedy czytam karty historii ĝydowskiej, wydaje mi siÚ zawsze, ĝe widzÚ naród, który zwariowaï z przestrachu u stóp ziejÈcej ogniem góry Synajskiej – a potem przechodziï w dziejach juĝ tylko róĝne stadia obïÈkania („Wolne Sïowo”, nr 106 i 107, str. 17). Zgadzam siÚ z tym, ale przypominam, ĝe wiele „szaleñstw ĝydowskich” to przecieĝ ĂwiÚtoĂci dla chrzeĂcijan. W kaĝdym razie wszelkie stadowe tresowanie czy to ĝydowskie, czy to katolickie i w ogóle chrzeĂcijañskie, uniemoĝliwia spokojne wspóïĝycie róĝnowyznaniowców w imiÚ wyrozumiaïoĂci i solidarnoĂci wszechludzkiej, uniemoĝliwia dÈĝenie do jasnego i trzeěwego patrzenia na rzeczy, uniemoĝliwia wszelkÈ myĂl wolnÈ, a wiÚc powinno byÊ uwaĝane za sprawÚ prywatnÈ kaĝdej rodziny, a wïaĂciwie kaĝdego osobnika usamodzielnionego, w szkoïach zaĂ powinniĂmy za przykïadem Japonii domagaÊ siÚ zaprowadzenia etyki bezwyznaniowej, rozwijajÈcej uczucia braterstwa obywatelskiego i solidarnoĂci zarówno terytorialnej, jak i wszechludzkiej. Uzupeïniam to jeszcze jednÈ uwagÈ. WychowujÈc nowe pokolenia, powinniĂmy starannie unikaÊ bezkrytycznego ubóstwiania jakichkolwiek bÈdě ĂwiÚtoĂci czy to wyznaniowych, czy teĝ narodowych. WidzieliĂmy w ostatnich czasach, do czego to doprowadziïo ubóstwianie ojców paulinów na Jasnej Górze, dziÚki gïównie ich sïawnemu koledze, „bohaterowi narodowemu”, Augustynowi Kordeckiemu. Moĝna Ămiaïo powiedzieÊ, ĝe Damazy Macoch jest koniecznym nastÚpstwem Augustyna Kordeckiego. Nie trzeba z niczego robiÊ poĂwiÚconych prosiÈt, czyli, jak siÚ to technicznie nazywa, tabu. W kaĝdym wyznaniu jest mnóstwo takich 316 W SPRAWIE „ANTYSEMITYZMU POST}POWEGO” tabu odzwyczajajÈcych umysï od rozbioru i krytyki. O ile siÚ zdaje, wyznanie ĝydowskie przoduje tu innym wyznaniom. ProszÚ nie myĂleÊ, ĝe ja radzÚ przeprowadzaÊ proponowanÈ przeze mnie reformÚ wychowania metodÈ Konwentu „wielkiej rewolucji francuskiej”. W obecnych warunkach byïoby to Ămieszne, a we wszelkich warunkach dzikie i niemoralne, jak dzikim i niemoralnym jest wszelki gwaït. Jeĝeli pewne grupy ludnoĂci ĝyczÈ sobie jeszcze szkóï wyznaniowych, niechaj te szkoïy wyznaniowe pozostajÈ. Powinny tylko ulegaÊ kontroli, aĝeby nie szerzyïy jadu nienawiĂci i zbytnio nie ogïupiaïy swych wychowañców. Pewna reforma jest wiÚc tu koniecznÈ. Ale obok tych szkóï wyznaniowych, utrzymywanych kosztem zainteresowanych, naleĝy zakïadaÊ kosztem publicznym i popieraÊ jak najwiÚcej szkóï Ăwieckich i bezwyznaniowych, które z pewnoĂciÈ bÚdÈ zyskiwaïy coraz wiÚkszy wpïyw i osïabiaïy szkodliwoĂÊ tamtych. W dzisiejszych czasach sÈ to, niestety, gruszki na wierzbie i senne marzenia na jawie. XII Walka z ¿ydami A jednak, choÊbyĂmy nawet mogli przeprowadziÊ równouprawnienie, uobywatelnienie i sekularyzacjÚ, czyli odklerykalizowanie szkóï róĝnowyznaniowych, nie usuniemy jeszcze przez to „kwestii ĝydowskiej”. BÚdzie ona sterczaïa jako groěne widmo, jako zmora, nie tylko niedajÈca spaÊ przeczulonym „patriotom polskim”, ale takĝe niepokojÈca trzeěwych obywateli, dbaïych o pomyĂlny rozwój ekonomiczny i kulturalny kraju. ObecnoĂÊ „¿ydów” takich jak obecnie, w takiej iloĂci jak obecnie i w takich warunkach jak obecnie, jest staïym niebezpieczeñstwem i narusza równowagÚ spoïecznÈ. A wiÚc nie ma rady; trzeba siÚ postaraÊ o „prawa wyjÈtkowe” przeciwko ¿ydom. Byïoby to jak najfatalniejsze rozwiÈzanie kwestii, zgubne nie tyle dla „¿ydów” wziÚtych w oderwaniu od spoïeczeñstwa, ile dla W SPRAWIE „ANTYSEMITYZMU POST}POWEGO” 317 spoïeczeñstwa rozwaĝanego jako caïoĂÊ osadzona na pewnym terytorium. Przede wszystkim pamiÚtajmy, ĝe nie ma ani jednej ciemnej strony ĝycia spoïecznego, którÈ by moĝna utoĝsamiÊ z ĝydostwem. Róĝne objawy ujemne, w zacietrzewieniu przypisywane wyïÈcznie ¿ydom, spotykajÈ siÚ takĝe u „chrzeĂcijan”, czyli „Polaków”. Róĝnica jest tu jedynie iloĂciowa, statystyczna, nie zaĂ jakoĂciowa, zasadnicza. Wobec tego naleĝy zïo leczyÊ nie „prawami wyjÈtkowymi”, skierowanymi przeciwko ¿ydom, ale prawami ogólnymi, wymierzonymi przeciwko wystÚpkom, naduĝyciom i zïym stronom ĝycia. Tak np. nie ulega wÈtpliwoĂci, ĝe Polska cierpi bardzo od nadmiaru ludnoĂci ĝydowskiej, nic nieprodukujÈcej, a ĝyjÈcej byle jak, jak to mówiÈ, psim swÚdem. Aleĝ przeludnienie objawia siÚ takĝe u ludnoĂci „chrzeĂcijañskiej”; mnóstwo ludzi nie ma ĝadnego zarobku, ĝyje w nÚdzy, stanowi lumpenproletariat i element pasoĝytniczy. ChcÈc zaradziÊ zïemu, naleĝy z jednej strony odkrywaÊ nowe pola pracy, nowe ěródïa zarobku, z drugiej zaĂ strony uïatwiaÊ wychoděstwo i osiedlanie siÚ w innych krajach. Nadmierne skupienie ¿ydów na ziemiach polskich i sÈsiednich jest w znacznej czÚĂci skutkiem istniejÈcej dotychczas w Rosji „linii osiedlenia” (czerta osiodłosti) ¿ydów. Otóĝ rzeczÈ obywateli, dbaïych nie tylko o usuniÚcie tej barbarzyñskiej niesprawiedliwoĂci, ale takĝe o dobrobyt kraju i caïego pañstwa, jest domagaÊ siÚ zniesienia drogÈ prawodawczÈ tego jedynego w swoim rodzaju ghetta. Trudno na to liczyÊ przy obecnej reakcji i przy istnieniu w Rosji takich jak teraz izb prawodawczych; ale przecieĝ okolicznoĂci mogÈ siÚ zmieniÊ na lepsze, a cierpliwoĂÊ i wytrwaïoĂÊ sÈ cnotÈ zasadniczÈ dziaïaczy spoïecznych. ¿ydzi w masie sÈ brudni i niechlujni, zanieczyszczajÈ domy, w których mieszkajÈ, zanieczyszczajÈ ulice, zanieczyszczajÈ caïe miasteczka. Brud i niechlujstwo „ĝydowskie” razi niemile kaĝdego, komu wypada jeědziÊ w wagonach trzeciej klasy na niektórych liniach kolei ĝelaznej. Aleĝ wszelki brud nie tylko „ĝydowski”, budzi wstrÚt i obrzydzenie. Otóĝ z tym zïem naleĝy walczyÊ wytrwale i metodycznie, uchwalajÈc jak najsurowsze przepisy przeciwko brudasom i niechlujom. Kto zanieczyszcza mieszkania, podwórza, ulice, place publiczne 318 W SPRAWIE „ANTYSEMITYZMU POST}POWEGO” – pïaci wysokie grzywny. Do wagonów kolejowych nie wpuszcza siÚ osobników brudnych i ĂmierdzÈcych; co najwyĝej, moĝna by mieÊ dla nich osobne wagony, jak dla bydïa. Jestem przekonany, ĝe Ăcisïe stosowanie takich przepisów usunie w ciÈgu kilku lat brud i niechlujstwo w ogóle, a ĝydowskie w szczególnoĂci. Tylko ĝe w Rosji, przy wïaĂciwym jej ïapownictwie i organicznym bezprawiu, o czymĂ podobnym nawet marzyÊ niepodobna. Mnóstwo ¿ydów jeědzi kolejami ĝelaznymi „na gapÚ”, tj. opïacajÈc tylko niewielki haracz administracji kolejowej. Aleĝ na gapÚ mogÈ jeědziÊ i jeĝdĝÈ takĝe „chrzeĂcijanie” i rdzenni Polacy, a znowu wszyscy korzystajÈcy przy tym z opïat zarówno „ĝydowskich”, jak i „chrzeĂcijañskich”, wszyscy konduktorzy, nadkonduktorzy, kontrolerzy, naczelnicy stacji, ĝandarmi itd. sÈ przecieĝ „chrzeĂcijanami”, a nawet prawie wyïÈcznie „aryjczykami”. Z jeĝdĝeniem na gapÚ moĝna walczyÊ nie prawami wyjÈtkowymi przeciwko ¿ydom, ale tylko prawami ogólnymi przeciwko zïodziejom i ïapownikom. Przy endemicznym jednak ïapownictwie i przy nÚdznym uposaĝeniu funkcjonariuszy kolejowych mowy o tym równieĝ byÊ nie moĝe. Wielu „¿ydów” zajmuje siÚ lichwiarstwem. To prawda; aleĝ lichwiarstwem zajmuje siÚ takĝe niepoĂlednia iloĂÊ jak najprawowitszych „chrzeĂcijan”. Na tÚ chorobÚ sÈ dwa lekarstwa: 1) przeĂladowaÊ surowo lichwiarzy bez wzglÚdu na ich pochodzenie; 2) „bojkotowaÊ” lichwiarzy, tj. nie zaciÈgaÊ poĝyczek lichwiarskich. Aĝeby umoĝliwiÊ „bojkotowanie”, potrzeba zmieniÊ warunki materialne i skïonnoĂci wrodzone bardzo wielu obywateli i obywatelek; o tym zaĂ chyba mowy byÊ nie moĝe. „¿ydzi” utrzymujÈ szynki i „rozpajajÈ” lud. Aleĝ gdzie nie ma ¿ydów, szynki równieĝ istniejÈ i lud bywa rozpajany. Jest to wiÚc zïo niezaleĝne od pochodzenia wyznaniowego, a walczyÊ z nim moĝna takĝe zarówno drogÈ prawodawczÈ (np. przez ograniczanie liczby szynków a nawet caïkowite ich zniesienie), jako teĝ za pomocÈ propagandy antyalkoholizmu. Jeĝeli ludzie przestanÈ piÊ, szynki same przez siÚ upadnÈ, a wiÚc zniknÈ takĝe „szynki ĝydowskie”. „¿ydzi” zajmujÈ siÚ rajfurstwem i handlujÈ ĝywym towarem. Przepraszam, czyniÈ to takĝe najpoboĝniejsi „chrzeĂcijanie” i rdzenni „Polacy”. UsuwaÊ tÚ zbrodniÚ endemicznÈ moĝna tylko bardzo powoli. W SPRAWIE „ANTYSEMITYZMU POST}POWEGO” 319 Trzeba zmieniaÊ naturÚ ludzkÈ, trzeba jÈ uszlachetniaÊ – a jak tu mówiÊ o uszlachetnianiu wobec panujÈcej nÚdzy, zdeprawowania i tylu pokus czyhajÈcych na nas na kaĝdym kroku? DrogÈ prawodawczÈ naleĝaïoby przeprowadziÊ jak najsurowsze kary na handlarzy ĝywym towarem – przede wszystkim pozbawienie praw osobistych i majÈtkowych. Ale przecieĝ w tym szlachetnym procederze mocno jest zainteresowana policja ciÈgnÈca z niego niepoĂlednie zyski. OczywiĂcie mówiÚ tu o policji nie we wszystkich krajach i nie o wszystkich policjantach. W ten sposób naleĝy walczyÊ ze wszystkimi zdroĝnoĂciami, w których szczególniej majÈ celowaÊ „¿ydzi”, ale które nie sÈ równieĝ obce najprawowitszym „chrzeĂcijanom”. Do tego trzeba dodaÊ podniesienie ogólnego poziomu oĂwiaty, umoralnienie, uszlachetnienie mas, rozwiniÚcie poczucia godnoĂci osobistej i zdolnoĂci wïadania sobÈ, uwolnienie od wpïywu wielebnych ojców Damazych Macochów wszelkich wyznañ, a na ogólnym tle zmienionych warunków ĝycia spoïecznego takĝe ostrze kwestii ĝydowskiej znacznie siÚ przytÚpi. Niechaj „antysemici postÚpowi” przyïÈczÈ siÚ do akcji w tym kierunku, a przyniosÈ poĝytek spoïeczeñstwu, nie potrzebujÈc siÚ uciekaÊ do szczucia i podjudzania. XIII „Litwacy” Tylko „litwacy”, nie zaĂ „socjallitwacy”. Ta ostatnia nazwa jest wyzwiskiem nietrafnym i niesprawiedliwym. Istotnie, Królestwo Polskie w ogóle, a Warszawa w szczególnoĂci zostaïy zalane w ostatnich czasach powodziÈ ¿ydów uciekajÈcych tam po czÚĂci przed pogromami, po czÚĂci owczym pÚdem z bliĝszych i dalszych guberni Rosji. ¿ydów tych przezwano „litwakami”. Nikt chyba nie odwaĝy siÚ twierdziÊ, ĝe wszyscy bez wyjÈtku „litwacy” zachowujÈ siÚ wrogo wobec polskoĂci. Znaczny jednak ich procent odznacza siÚ niezwykïÈ arogancjÈ i postÚpowaniem wyzywajÈcym. 320 W SPRAWIE „ANTYSEMITYZMU POST}POWEGO” Oto np. do sklepu polskiego, moĝe nawet utrzymywanego przez ¿yda z dawna tu osiadïego, wchodzi „litwak” i przemawia po rosyjsku. OdpowiadajÈ mu po polsku. „Litwaka” to oburza: Czto za biezobrazje! Wied’ zdies’ Rossija; ja zagawariwaju po russki, a mnie otwieczajut na kakom-to czużom jazykie! (Co za bezczelnoĂÊ! Przecieĝ tu Rosja; ja zaczynam mówiÊ po rosyjsku, a mnie odpowiadajÈ w jakimĂ obcym jÚzyku!). Istotnie, moĝna straciÊ zimnÈ krew, moĝna siÚ oburzyÊ i przy braku krytycyzmu i rozwagi posunÈÊ siÚ w kierunku antysemityzmu. SÈdzÚ jednak, ĝe nie naleĝy psuÊ sobie krwi, a takiemu „iĂcie rosyjskiemu” „litwakowi” wystarczy powiedzieÊ: – Szanowny jegomoĂÊ, tu jeszcze nie Rosja; jeszcze wam tu pogromów nie urzÈdzajÈ. Wprawdzie w Siedlcach byï pogrom, ale przecieĝ urzÈdzaï go podpuïkownik rdzennie rosyjski, Tichanowskij, na czele wojska rosyjskiego, nie polskiego. Wprawdzie istniejÈ tu dla was procenty szkolne i inne ograniczenia; ograniczenia te jednak wprowadzili nie ludzie, mówiÈcy tak wam wstrÚtnym „obcym jÚzykiem”, ale ukochani przez was „prawdziwi Rosjanie”, w których imieniu wystÚpujecie i których sprawy bronicie. Kiedy zaĂ antysemici zarówno postÚpowi, jak i niepostÚpowi, speïniÈ swe obietnice i urzeczywistniÈ groěbÚ, ĝe to, co idzie wielkimi krokami, istotnie juĝ przyjdzie, wtedy bÚdziecie mieli prawo wymagaÊ, aĝeby do was tu, w Polsce, przemawiano po rosyjsku. OburzaÊ teĝ moĝe ludzi gorÈcych i przeczulonych, ĝe np. w Warszawie „litwacy”, kupcy i rzemieĂlnicy, wywieszajÈ szyldy tylko rosyjskie albo teĝ rosyjskie obok ĝydowskich, zupeïnie ignorujÈc jÚzyk polski. OczywiĂcie wolnoÊ Tomku w swoim domku; wolno teĝ „litwakowi” usuwaÊ jÚzyk polski z szyldu nad wïasnym sklepem lub warsztatem. KrzyczeÊ z tego powodu „huzia na ¿yda!” staïoby na równi ze zmuszaniem przez policjÚ do umieszczania napisów rosyjskich na szyldach w Królestwie Polskim. Jeĝeli zaĂ kogo irytuje podobne lekcewaĝenie polskoĂci, niechaj ignoruje takiego pana jako kupca lub rzemieĂlnika. OczywiĂcie daje on poznaÊ, ĝe nie ĝyczy sobie kundmanów1, przywiÈzujÈcych wagÚ do jÚzyka polskiego. 1 Kundman – klient. W SPRAWIE „ANTYSEMITYZMU POST}POWEGO” 321 Tak wiÚc i z „litwakami” moĝna sobie daÊ radÚ, pozostawiajÈc tymczasem na boku zarówno „miïoĂÊ bliěniego” z przylegïoĂciami, jako teĝ „asymilacjÚ” i „odĝydzanie”. XIV Zakoñczenie Jestem ogromnie zïy na siebie za stracenie tylu godzin czasu na tÚ kwestiÚ, za napisanie rozwlekïego artykuïu i za nudzenie czytelnika. Do tego doïÈcza siÚ obawa, ĝe mogÚ siÚ wydaÊ „politykiem praktycznym” i rwÈcym to, co siÚ da urwaÊ w danej chwili, dziecinnym albo teĝ zdziecinniaïym marzycielem roztaczajÈcym swe wizje i mrzonki zamiast rad mogÈcych byÊ urzeczywistnionemi. Otóĝ broniÚ siÚ. Wizje wizjami, mrzonki mrzonkami, ale zasady zasadami. SÈdzÚ, ĝe dziaïanie, nawet polityczne, nieoparte za zasadach i pozbawione zwiÈzku z ogólnym tïem dziejowym i spoïecznym, nie moĝe daÊ trwaïych rezultatów. To, co ja tu pozwoliïem sobie wywodziÊ szeroko i dïugo, nie da siÚ oczywiĂcie urzeczywistniÊ w najbliĝszej przyszïoĂci. Moĝe byÊ jednak postawione jako odlegïy cel, prawdopodobnie nigdy caïkowicie osiÈgnÈÊ siÚ niedajÈcy. DÈĝenie jednak do podobnego celu, oparte na niewzruszonych zasadach, daje rÚkojmiÚ, ĝe siÚ nigdy nie potkniemy i nie staniemy w sprzecznoĂci z wymaganiami etyki. A to takĝe jest chyba coĂ warte. Jestem teĝ najmocniej przekonany, ĝe wiernoĂÊ zasadom pozwoli nam od czasu do czasu zdobyÊ niejednÈ pozycjÚ i osiÈgnÈÊ korzyĂci realne. Jedna korzyĂÊ jest niezaprzeczona i nie ulega najmniejszej wÈtpliwoĂci. Oto ¿yd równouprawniony, ¿yd, któremu na ziemi polskiej wolno bÚdzie pozostawaÊ ¿ydem, z którego nikt nie bÚdzie siÚ z tego powodu wyĂmiewaï, którego nikt nie bÚdzie za to przeĂladowaï, którego nikt nie bÚdzie zmuszaï do przebierania siÚ za „Polaka”, bÚdzie siÚ czuï na tej ziemi jak u siebie i przez wdziÚcznoĂÊ za tÚ wolnoĂÊ, powoli i mimo woli stanie siÚ Polakiem, jeĝeli nie narodowoĂciowo, to przynajmniej terytorialnie. A to nam powinno wystarczyÊ. 322 W SPRAWIE „ANTYSEMITYZMU POST}POWEGO” PamiÚtajmy, ĝe Niemiec Kalkstein byï gorÈcym patriotÈ polskim. [Kraków 1911. Odbitka z „Krytyki”. Nakïadem autora1] Z listu Baudouina do W. Feldmana, z Petersburga 27 XII 1910 (9 I 1911 r.): […] Jednocześnie wysyłam rękopis… przerażający. Jestem zły na siebie. Zawsze się dam skusić, a potem żałuję. Tak oto i teraz. Robota zabrała mi wiele czasu, oderwała mię od moich zajęć specjalnych, nie sprawiała najmniejszej przyjemności, a ostatecznie rozrosła się tak straszliwie, ze nie wiem, czy Pan będzie mógł z niej skorzystać. […] Jest to całe, mocno nieudatne studium o „antysemityzmie postępowym” w związku z kwestią żydowską w ogóle. Nie wiem, jak Pan spojrzy na tę robotę, czy ją Pan zużytkuje. Gdyby nie, miałbym dobra nauczkę, że nie należy się brać do rzeczy, w których się jest profanem. […]. J. N. B a u d o u i n d e C o u r t e n a y , Listy…, s. 69. 1 KWESTIA ¿YDOWSKA W PA”STWIE POLSKIM Uwaga przedwstÚpna Na broszurÚ tÚ zïoĝyïy siÚ moje odczyty, które w sprawie ĝydowsko-polskiej wygïaszaïem w ostatnich czasach w ’odzi, w ’omĝy i w Warszawie. Nie powtarzaïem ich dosïownie; ale tu oczywiĂcie nadaïem im jednolitÈ postaÊ. Do tego ujednostajnionego odczytu miaïem zamiar dodaÊ kilkanaĂcie artykuïów bÈdě to ogïoszonych w pismach warszawskich i ïódzkich, bÈdě teĝ nawet z tych lub owych powodów niemogÈcych byÊ ogïoszonymi, a dotyczÈcych kwestii ĝydowskiej w pañstwie polskim. Chciaïem bowiem w ten sposób sprawÚ tÚ dla siebie osobiĂcie wyczerpaÊ i wiÚcej juĝ do niej nie powracaÊ, gdyĝ zdaje mi siÚ, ĝe dalsze jej poruszanie przeze mnie byïoby jaïowym rzucaniem grochu na ĂcianÚ. Wobec strasznej droĝyzny wszelkich wydawnictw, urzeczywistnienie tego zamiaru okazaïo siÚ bezwzglÚdnie niemoĝliwym. Zamiast przedrukowania owych artykuïów podajÚ w Bibliografii ich tytuïy. Odsyïacze do tekstu podajÚ nie pod kaĝdÈ stronÈ osobno, ale wszystkie razem na koñcu1. Zwykïa tolerancja mnie nie zadawalnia. ¿Èdam zupeïnego i bezwzglÚdnego równouprawnienia wszystkich bez wyjÈtku wspóïobywateli kaĝdego pañstwa i wszystkich bez wyjÈtku ludzi w wielkiej rzeczypospolitej wszechĂwiatowej. Rzecz prosta, ĝe do wspóïobywateli i do ludzi zaliczam takĝe ¿ydów. W koñcu paědziernika r. 1918 miaïem wykïad wstÚpny w Uniwersytecie Warszawskim. Chociaĝ w wykïadzie tym o ¿ydach nie tylko ani jednym sïówkiem nie wspomniaïem, ale nawet o nich ani razu nie pomyĂlaïem, pomimo to niektóre organy stronnictwa utoĝsamiajÈcego siebie z PolskÈ i polskoĂciÈ i uwaĝajÈce siebie za jedynie uprawnione do przemawiania w imieniu upañstwowionego narodu polskiego, nazwaïy miÚ żydolubem na katedrze, rozgorzaïy ĂwiÚtym oburzeniem i domagaïy siÚ od wïadz polskich, aĝeby przez usuniÚcie 1 ZachowujÚ te odsyïacze, ujmujÈc je w nawiasy kwadratowe – M.S. 324 KWESTIA ¿YDOWSKA W PA”STWIE POLSKIM mnie z Uniwersytetu uniemoĝliwiïy mi szkodliwy wpïyw na mïodzieĝ uczÈcÈ siÚ i na spoïeczeñstwo w ogóle. Tym bardziej oczywiĂcie muszÈ byÊ traktowane w ten sposób moje wyraěne wystÈpienia w sprawie ĝydowskiej oraz w sprawach innych „mniejszoĂci narodowych”. Szlachetni „patrioci” i rycerze narodowego koĂcioïa wojujÈcego nie szczÚdzÈ mi kïamliwych oszczerstw, plugawych obelg i zaliczania mnie do wrogów Polski. Mnie osobiĂcie bardzo maïo to wzrusza. Przeciwnie, mogÚ byÊ z tego dumny; znajdujÚ siÚ bowiem we wcale dobranym towarzystwie. Przecieĝ obryzguje siÚ jadowitÈ ĂlinÈ i odsÈdza siÚ od czci i wiary nawet tych ludzi, bez których dziaïalnoĂci nie byïoby prawdopodobnie Polski dzisiejszej i nie wolno byïoby bezkarnie napadaÊ w sposób zuchwaïy i zajadïy na przedstawicieli pañstwa i na inne wïadze naczelne polskie, ale staïoby siÚ na tylnych ïapkach i podlizywaïoby siÚ wïadzom zaborczym i okupacyjnym. Jeĝeli zaĂ napadani i lĝeni zachowujÈ siÚ wobec napastników i oszczerców spokojnie i obojÚtnie, to nie jest to wcale objawem ich „gruboskórnoĂci”, jak gïoszÈ zarówno szlachetne osobniki, ÊwiczÈce siÚ w sporcie faïszerstw i oszczerstw, jako teĝ idÈce za nimi na oĂlep naiwne stado ich zwolenników i wyznawców. Napastowani i lĝeni nie reagujÈ na ujadania i oszczerstwa po prostu w imiÚ bezwzglÚdnej wolnoĂci sïowa. Guarda e passa (patrz i idě dalej). Der Hund bellt und die Karavane marschiert (Pies szczeka, a karawana kroczy naprzód). Wolnoć psu na Pana Boga szczekać. ZresztÈ o ile to mnie osobiĂcie dotyczy, posÈdzanie mnie o „ĝydolubstwo” nie ma najmniejszej podstawy realnej i dla tego nie przyjmujÚ na swój rachunek ani skierowywanych w mojÈ stronÚ wymysïów i poïajanek, ani teĝ wypowiadanych z tego powodu pod moim adresem zachwytów i komplementów. Nie czujÚ w sobie specjalnego ĝydowstrÚtu ani teĝ nie jestem zakochany w ĝydostwie. Co najwyĝej czujÚ wstrÚt ideowy i odruchowy do gïupoty i podïoĂci ludzkiej, bez wzglÚdu na to, czy wytryskajÈ one z gïów i serc semicko-ĝydowskich, czy teĝ z gïów i serc aryjskochrzeĂcijañskich. Nie jestem ani „ĝydolubem”, czyli „judoğlem”, ani teĝ „ĝydoĝercÈ” czyli „judofobem” lub nawet „judofagiem”. I w ogóle nie jestem KWESTIA ¿YDOWSKA W PA”STWIE POLSKIM 325 ani „czïowiekolubem”, czyli „antropoğlem”, ani teĝ „czïowiekonienawistnikiem”, czyli „antropofobem” lub nawet „czïowiekoĝercÈ”, czyli „antropofagiem”. Moimi sÈdami o sprawach ludzkich nie kieruje ani miïoĂÊ, ani nienawiĂÊ. Do znakomitej wiÚkszoĂci ludzi, wïÈczajÈc do tej czcigodnej kompanii takĝe wïasnÈ osobÚ, mogÚ czuÊ tylko pogardÚ. Uczucie pogardy wywoïujÈ ci, co wszczynali wojny zaborcze i pÚdzili na rzeě caïe stada ludzkie bez krzty litoĂci dla cierpiÈcych z tego powodu istot ludzkich. Ale obok tego uczucie pogardy ogarnia na widok tych stad baranich, bezmyĂlnych i pozbawionych poczucia godnoĂci, a dajÈcych siÚ prowadziÊ na rzeě, nie wiadomo za co i po co, i uczestniczÈcych bez oporu i bez szemrania we wszechĂwiatowych jatkach ludzkich. Uczucie pogardy budzÈ obïudni gïosiciele szczytnych haseï, bïogosïawiÈcy rÚkÚ popeïniajÈcÈ na komendÚ róĝnorakie zbrodnie przeciw podstawowym przykazaniom boskim i ludzkim. Tylko uczucie pogardy moĝna ĝywiÊ zarówno dla tych, co Ăwiadomie faïszujÈ i oszukujÈ, jako teĝ dla tych, co dziÚki swej bezdennej gïupocie i ïatwowiernoĂci dajÈ siÚ oszukiwaÊ i przez szacunek dla sïowa drukowanego wierzÈ najbezczelniejszym kïamstwom. Jak tu nie pogardzaÊ tym bydïem dwunogim, tÈ zgrajÈ bezmyĂlnÈ, zgrajÈ, która zamiast wspólnie walczyÊ z przyrodÈ i w imiÚ solidarnoĂci wszechludzkiej opanowywaÊ i zuĝytkowywaÊ jÈ dla wspólnych celów ogólnoludzkich, pod róĝnokolorowymi sztandarami, „w imiÚ idei”, w imiÚ bzdurnych górnolotnych haseï, dla dogodzenia chciwoĂci i próĝnoĂci róĝnych ambitników i bandytów wszechĂwiatowych gryzie siÚ zaciekle miÚdzy sobÈ, tÚpi siÚ nawzajem bez litoĂci i niszczy bezmyĂlnie wielowiekowe dorobki cywilizacji? Ale poniewaĝ wszystko to sÈ nÚdzne bezwolne robaki pozbawione trzeěwego myĂlenia i silnych podstaw moralnych, wiÚc ich zachowanie siÚ i postÚpowanie wzbudza obok uczucia pogardy takĝe uczucie gïÚbokiego politowania. Tak zwana „miïoĂÊ bliěniego”, gïoszona cynicznie przez obïudników róĝnowyznaniowych, zakrawa na ironiÚ i jaskrawo odbija od jej urzeczywistniania, którego jesteĂmy Ăwiadkami od niepamiÚtnych czasów, a zwïaszcza podczas wojny Ăwiatowej i wĂciekïej rewolucji 326 KWESTIA ¿YDOWSKA W PA”STWIE POLSKIM aĝ do chwili obecnej. Powoïywanie siÚ ziejÈcych nienawiĂciÈ obïudników na „miïoĂÊ bliěniego” wzbudza we mnie wstrÚt i obrzydzenie. Czyĝ nie lepiej wiÚc byïoby wstrzymaÊ siÚ od wszelkiego mieszania siÚ do spraw bieĝÈcych, staÊ sobie na uboczu i kierowaÊ siÚ wygodnym hasïem: moja chata s kraju, nyczoho ne znaju. CoĂ jednak jak gdyby korci i pociÈga do zabierania gïosu w tych róĝnych sprawach spoïecznych i narodowych, miÚdzy innymi takĝe w kwestii ĝydowskiej. Przy tym ïudzi siÚ czïowiek nadziejÈ, ĝe moĝe wpïynie na zmianÚ zapatrywania choÊby bardzo niewielkiej liczby osób i w ten sposób bÚdzie wspóïdziaïaï stopniowemu uspokojeniu i zgodnemu wspóïĝyciu obywateli tego samego obszaru pañstwowego. PozostawiajÈc wszelkie „kochajmy siÚ” gardïujÈcym i ĂliniÈcym siÚ opojom, kierujÚ siÚ nie obïudnie gïoszonÈ „miïoĂciÈ bliěniego”, ale tylko pragnieniem moĝliwego do osiÈgniÚcia szczÚĂcia i dobrobytu wszystkich ludzi na caïej kuli ziemskiej w ogóle, a szczÚĂcia i dobrobytu w najbliĝszym otoczeniu, wiÚc w danej chwili w Polsce w szczególnoĂci. Przecieĝ od poprawy stosunków w najbliĝszym otoczeniu i mnie teĝ moĝe byÊ lepiej. A gdyby najbliĝsze otoczenie staïo siÚ jednym z ognisk, z którego rozchodzÈ siÚ hasïa wspóïpracy dla dobra wszystkich, bez róĝnicy pochodzenia i zabarwienia stadowego, moĝna by byÊ dumnym za to swoje otoczenie. I to jest mój egoizm narodowy! OczywiĂcie maïo nadziei na zmianÚ poglÈdu w gïowach ludzi przywykïych do pewnych naïogów myĂlowych, zwïaszcza w czasach powojennych, w czasach ogólnego upadku intelektu i moralnoĂci. Moĝemy liczyÊ co najwyĝej na minimalne wpïywy, jako przyczynki do stopniowej ewolucji myĂli w ciÈgu caïego szeregu pokoleñ. Ale jeĝeli niepodobna spodziewaÊ siÚ bezpoĂredniej korzyĂci dla samych siebie i dla spóïczesnego pokolenia, moĝna siÚ pocieszaÊ myĂlÈ o naszych potomkach, którzy bÚdÈ ĝyli w szczÚĂliwszych warunkach, rozkoszujÈc siÚ uspokojeniem zaĝartej walki miÚdzy róĝnoimiennymi zbiorowiskami ludzkimi i spokojnym spóïĝyciem tych róĝnoimiennych zbiorowisk ludzkich. I to jest mój altruizm zarówno narodowy, jako teĝ wszechludzki! KWESTIA ¿YDOWSKA W PA”STWIE POLSKIM 327 Po dïugotrwaïej przerwie, po wielu latach nieobecnoĂci pañstwa polskiego na arenie dziejowej dziĂ dopiero zjawia siÚ po raz pierwszy kwestia ĝydowska w pañstwie polskim. Przedtem istniaïa ta kwestia w trzech róĝnych pañstwach, które rozdzieliïy miÚdzy siebie spuĂciznÚ polskÈ. Przed upadkiem pañstwa polskiego istniaïa w nim oczywiĂcie takĝe kwestia ĝydowska, którÈ staraïo siÚ rozwiÈzywaÊ prawodawstwo polskie i spoïeczeñstwo polskie. Róĝnie siÚ na niÈ zapatrywano. Obok niewielu zajadïych antysemitów zajmowali siÚ tÈ sprawÈ ludzie umiarkowani i zapatrujÈcy siÚ takĝe na niÈ ze stanowiska ogólnie obywatelskiego. W ostatnich latach chylÈcej siÚ ku ostatecznemu upadkowi Rzeczypospolitej Polskiej jeden z zaĝartych antysemitów ówczesnych wystÈpiï z projektem radykalnego rozwaĝania i ostatecznego pogrzebania kwestii ĝydowskiej. Oto domagaï siÚ, aĝeby za pomocÈ odpowiedniej operacji ¿ydów mÚĝczyzn uniemoĝliwiÊ temu szkodliwemu i znienawidzonemu plemieniu reprodukcjÚ, tak ĝe z ĝyciem pojedynczych ¿ydów, zakaĝajÈcych wówczas swym oddechem czystÈ atmosferÚ rdzennej polszczyzny, skoñczyïoby siÚ teĝ istnienie caïej tej wstrÚtnej „mniejszoĂci narodowej”. ¿ydówki byïyby oddane do uĝytku wïaĂcicieli rdzennych. OczywiĂcie rÚka w rÚkÚ z podobnym zarzÈdzeniem musiaïby iĂÊ bezwzglÚdny zakaz przekraczania granic Polski przez ¿ydów zagranicznych. WytÚpiwszy bÈdě to szczury i myszy, bÈdě teĝ karaluchy i prusaki we wïasnym mieszkaniu, powinniĂmy zapobiegaÊ przedostawaniu siÚ ich do nas z cudzych mieszkañ. Niestety znakomita wiÚkszoĂÊ prawodawców Polski upadajÈcej nie daïa posïuchu Ăwiatïym i wysoce etycznym radom tego „chrzeĂcijanina” i prawdziwie polskiego „patrioty”. Przeciwnie, Konstytucja 3 maja chociaĝ nie daïa ¿ydom peïnego równouprawnienia, to jednak uznaïa ich poniekÈd za obywateli Polski poĂledniejszego gatunku i zniosïa niektóre ich privilegia odiosa, tj. przywileje in minus, przywileje krzywdzÈce. Konstytucji 3 maja nie byïo sÈdzonym wejĂÊ w ĝycie. Jej miejsce zajÚïy prawodawstwa trzech pañstw, które rozdarïy PolskÚ i które byïy z poczÈtku bardzo dalekie od uznania ¿ydów za peïnoprawnych obywateli. 328 KWESTIA ¿YDOWSKA W PA”STWIE POLSKIM W ciÈgu ostatnich lat wieku XVIII, przez caïy wiek XIX i przez 18 lat wieku XX – poza krótkotrwaïym Wielkim KsiÚstwem Warszawskim, poza Królestwem Polskim Kongresowym i poza RzeczÈpospolitÈ Wolnego Miasta Krakowa – nie byïo Polski jako pañstwa niezaleĝnego; nie byïo wiÚc teĝ kwestii ĝydowskiej w pañstwie polskim. Natomiast byïa kwestia ĝydowska w Prusach, w Austrii i w Rosji, a wiÚc takĝe w oderwanych od Polski czÚĂciach tych trzech pañstw. DziÚki rewolucjom i ewolucjom spoïecznym dwa z tych pañstw daïy ¿ydom równouprawnienie obywatelskie, trzecie zaĂ, Rosja, aĝ do ostatniego tchnienia praktykowaïo najrozmaitsze ograniczenia i przeĂladowania ¿ydów. W Prusach i w ogóle w Niemczech, pomimo formalnego równouprawnienia, w rzeczywistoĂci stosowano do ¿ydów róĝne ograniczenia i uprawiano otwarcie antysemityzm. Korpus oğcerski nie dopuszczaï do swego grona ¿ydów. MiÚdzy oğcerami armii niemieckiej nie byïo chyba ani jednego ¿yda, chociaĝ ĝoïnierzem musiaï byÊ kaĝdy ¿yd, na równi z innymi poddanymi cesarza niemieckiego. W niektórych uniwersytetach niemieckich, przede wszystkim w uniwersytetach pruskich, ¿yd nie mógï byÊ profesorem zwyczajnym, co prowadziïo niekiedy do tragicznych sytuacji i tragicznych rozwiÈzañ. Austria i Austro-WÚgry w ogóle przyznaïy ¿ydom zupeïne równouprawnienie, ¿yd mógï tam byÊ nie tylko oğcerem, urzÚdnikiem sÈdowym i administracyjnym, profesorem itd., ale równieĝ piastowaÊ najwyĝsze godnoĂci w pañstwie, chociaĝ faktycznie chyba nigdy siÚ to nie zdarzaïo. Ale uznajÈc zupeïne równouprawnienie ¿ydów jako jednostek, jako pojedynczych obywateli pañstwa, Austria nie uznawaïa wcale osobnej narodowoĂci ĝydowskiej. Przy spisie ludnoĂci w Galicji, np. ¿yd mógï siÚ podaÊ za naleĝÈcego do narodowoĂci niemieckiej, polskiej, rusiñskiej, francuskiej, arabskiej nawet, ale nie wolno mu byïo przyznawaÊ siÚ do narodowoĂci ĝydowskiej, bo w oczach dygnitarzy i biurokratów austriackich taka narodowoĂÊ wcale nie istniaïa. OczywiĂcie byï to nonsens i uprawianie maïodusznej polityki strusiej. W Rosji nie tylko lud, nie tylko przewaĝna czÚĂÊ tzw. inteligencji, ale takĝe sfery rzÈdzÈce odznaczaïy siÚ wrogim stosunkiem do ¿ydów KWESTIA ¿YDOWSKA W PA”STWIE POLSKIM 329 i otwarcie uprawiaïy antysemityzm. Nie byïo tam wcale mowy nie tylko o równouprawnieniu, ale nawet o skromnej tolerancji. Przede wszystkim istniaïa tam sïawetna „linia osiedlenia” (czerta osiodłosti), którÈ wolno byïo przekraczaÊ tylko ¿ydom wyjÈtkowo uprzywilejowanym, a której zniesienia nie domagali siÚ na serio nawet gïoszÈcy równouprawnienie czïonkowie partii „wolnoĂci ludu”, czyli tzw. „kadeci”. ¿yd cudzoziemiec, bez Najwyższego, czyli cesarskiego pozwolenia, nie miaï prawa przebywaÊ w Rosji dïuĝej niĝ 24 godziny. Pewien znakomity przyrodnik amerykañski, udajÈcy siÚ dla badañ naukowych na SyberiÚ, musiaï w ciÈgu dwóch tygodni czekaÊ na okrÚcie przed Wïadywostokiem, zanim mu Akademia Nauk wyjednaïa Najwyższe zezwolenie na postawienie nogi na nieskalanej ziemi rosyjskiej. W Rosji istniaïy do ostatnich czasów caryzmu ohydne procenty szkolne, których dzisiejsi swoiĂci patrioci polscy domagajÈ siÚ dla ¿ydów w pañstwie polskim. Rzecz prosta, ĝaden ¿yd nie mógï byÊ w Rosji oğcerem, a szczyty inteligencji ĝydowskiej, wybitni prawnicy, artyĂci, autorowie, nauczyciele, pierwszorzÚdni uczeni, mogli byÊ tylko szeregowcami i jeědzili podczas manewrów lub mobilizacji w bydlÚcych wagonach, przeznaczonych dla 8 koni lub 40 dwunogich wojowników. Z gwardii i marynarki ¿ydzi byli stanowczo wykluczeni. W sïuĝbie cywilnej ¿yd nie mógï byÊ ani urzÚdnikiem, ani sÚdziÈ, ani nauczycielem, nie mówiÈc juĝ oczywiĂcie o karierze uniwersyteckiej. Cesarz rosyjski i caïa rodzina cesarska nie kryïa siÚ z nienawiĂciÈ do ¿ydów i wspóïczuïa pogromom, urzÈdzanym przy wspóïudziale ministrów i wïadz gubernialnych. Na podstawie bzdurnych legend o mordzie rytualnym inscenizowano uroczyĂcie proces Bejlisa1 [1]. 1 Proces Mendela Bejlisa, oskarĝonego o dokonanie „mordu rytualnego” na Andrzeju Juszczinskim, toczyï siÚ w Kijowie we wrzeĂniu i paědzierniku 1913 r. po trwajÈcym dwa i póï roku Ăledztwie (Bejlisa aresztowano w czerwcu 1911 r.) Proces ten, nie pierwszy zresztÈ w Rosji tamtego okresu, do którego doszïo na skutek dziaïañ m.in. przywódców kijowskiej czarnej sotni oraz ministra sprawiedliwoĂci I. G. Szczegïowitowa, miaï miejsce w czasie, gdy III Duma rozwaĝaïa projekt zniesienia tzw. czerty osiodłosti w Rosji. Co ciekawe, w czasie trwania procesu policja znaïa juĝ rzeczywistych sprawców zbrodni, kijowskich bandytów. Na polecenie Ministerstwa 330 KWESTIA ¿YDOWSKA W PA”STWIE POLSKIM Podczas wojny, po zajÚciu Lwowa przez zwyciÚskie wojska rosyjskie, wywieziono w gïÈb Rosji cale zastÚpy ¿ydów, a w ich liczbie rektora Uniwersytetu Lwowskiego, profesora Becka, którego traktowano jak „zwykïego ¿yda”, a po wywiezieniu do Kijowa umieszczono w chlewie na barïogu, w brudzie i smrodzie. A jednak dziwnÈ i zagadkowÈ jest psychologia plemienia przeĂladowanego. Pomimo tych wszystkich znÚcañ siÚ i przeĂladowañ znaczna czÚĂÊ ¿ydów rosyjskich lgnÚïa ku Rosji, graïa rolÚ rusyğkatorów i w sporze pomiÚdzy PolskÈ a RosjÈ stawaïa, a nawet dotychczas staje, po stronie tej ostatniej. Psychologia psa smaganego, a jednak liĝÈcego rÚkÚ, która go smaga i katuje. ZresztÈ ¿ydzi nie potrzebujÈ siÚ rumieniÊ za tÚ swojÈ wiernoĂÊ sobaczÈ. TakÈ samÈ psychologiÈ odznaczali siÚ takĝe inni inorodcy, ïÈcznie z Polakami, którzy zarówno przez swych przedstawicieli w Dumie petersburskiej, jako teĝ u siebie, na ziemi ojczystej, stawali entuzjastycznie po stronie cara, po stronie rzÈdu rosyjskiego i po stronie wspólnej ojczyzny Rosji nie tylko przeciwko Niemcom i Austrii, ale takĝe przeciwko legionom Józefa Piïsudskiego, co nawet trwa dotychczas pod postaciÈ „rozwiewania legendy” i pod postaciÈ innych, nie mniej szlachetnych sposobów walki. *** W stosunku do kwestii ĝydowskiej w pañstwie polskim, jak i we wszystkich innych pañstwach, naleĝy rozróĝniaÊ jej, tej kwestii ĝydowskiej, stronÚ prawnopañstwowÈ a stronÚ zwyczajowÈ, stronÚ spoïecznÈ. Zwyczaj bywa silniejszy od wszelkich norm prawnych. Zwyczaj urÈga wszelkim prawom i przepisom. CaïoĂÊ kwestii ĝydowskiej w pañstwie polskim rozpada siÚ na trzy gïówne dziaïy: 1. Unormowanie poïoĝenia ¿ydów przez konstytucjÚ i zwiÈzane z niÈ prawa i przepisy. SprawiedliwoĂci zostali oni uwolnieni. Ostatecznie Bejlis zostaï uniewinniony i wyemigrowaï z rodzinÈ najpierw do Palestyny, potem do USA, gdzie w 1926 r. wydaï swoje pamiÚtniki, pt. Historia moich cierpień. KWESTIA ¿YDOWSKA W PA”STWIE POLSKIM 331 2. Stosowanie prawa, tj. traktowanie ¿ydów, jak i w ogóle wszystkich innych obywateli, przez wïadze wykonawcze. 3. Wzajemne stosunki polsko-ĝydowskie, czyli ĝydowsko-polskie w ĝyciu prywatnym i spoïecznym. Otóĝ co do strony prawnej, to najnowsza konstytucja polska daïa ¿ydom prawie zupeïne równouprawnienie. Naleĝy ona pod tym wzglÚdem do najliberalniejszych konstytucji Ăwiata. Wedïug brzmienia konstytucji, kaĝdy obywatel Polski, a wiÚc takĝe ¿yd, moĝe piastowaÊ najwyĝsze urzÚdy, z wyjÈtkiem godnoĂci prezydenta Rzeczypospolitej, bo to jest wykluczone choÊby przez tekst przysiÚgi skïadanej przez prezydenta. SÈdzÚ jednak, ĝe ambicje ¿ydów nie siÚgajÈ tak wysoko i ĝe bez wielkiego bólu godzÈ siÚ oni z tym ograniczeniem. Ze wzglÚdu na ogromnÈ wiÚkszoĂÊ czïonków Sejmu i Senatu nie-¿ydów trudno przypuszczaÊ, aĝeby mogli oni kiedykolwiek wybraÊ prezydenta ¿yda. Musiaïby to byÊ istotnie jakiĂ ¿yd wyjÈtkowy. ZresztÈ i pod innymi wzglÚdami moĝna stwierdziÊ w konstytucji polskiej pewne sprzecznoĂci i zamachy na istotne równouprawnienie i wolnoĂÊ obywatelskÈ. Poniewaĝ konstytucja daïa ¿ydom równouprawnienie, wiÚc teraz chodzi jedynie o to, aĝeby wïadze pañstwowe staïy na straĝy konstytucji i bez ĝadnych wykrÚtów i naduĝyÊ wcielaïy w ĝycie zasady równouprawnienia. Niestety, przedstawicielami wïadzy sÈ ludzie uïomni, obciÈĝeni dziedzicznie i przez wychowanie róĝnymi wstrÚtami rasowymi, przesÈdami, ulegajÈcy rozmaitym popÚdom i emocjom przeciwspoïecznym, indywidualnie i zbiorowo egoistycznym, a wiÚc skïonni do obchodzenia i naruszania prawa. Objawem tego sÈ dosyÊ liczne naduĝycia urzÚdników w tak zwanej Maïopolsce Wschodniej i „na kresach” w stosunku do ludnoĂci obcoplemiennej. Otóĝ jeĝeli ¿ydzi sïusznie czy niesïusznie czujÈ siÚ pokrzywdzonymi, majÈ wszelkÈ moĝnoĂÊ otwartej i legalnej walki o wïasne prawa. MajÈ nie tylko prawo, ale takĝe obowiÈzek obywatelski dopominaÊ siÚ przestrzegania prawa. ¿ydzi pojedynczy, doznajÈcy krzywd, w ten lub ów sposób obraĝani i poddawani ubliĝajÈcym ich godnoĂci ludzkiej operacjom [2], niechaj siÚ ujmujÈ za sobÈ i niechaj domagajÈ siÚ zadoĂÊuczynienia w ten lub ów sposób, jak to jest wïaĂciwe ludziom niepozbawionym poczucia godnoĂci wïasnej. 332 KWESTIA ¿YDOWSKA W PA”STWIE POLSKIM Jeĝeli zaĂ ¿ydzi jako ¿ydzi doznajÈ krzywd zbiorowych, to przecieĝ majÈ zabezpieczone prawo reagowania na to we wïaĂciwy sposób. MajÈ przede wszystkim do rozporzÈdzenia niektóre organy prasy. Nie tylko zaĂ ich wïaĂni przedstawiciele w Sejmie i w Senacie, ale takĝe inni czïonkowie tych izb prawodawczych, niepozbawieni poczucia prawa i sprawiedliwoĂci, mogÈ wnosiÊ interpelacje, które przecieĝ zwykle nie pozostajÈ bez skutku. Te walkÚ o urzeczywistnienie równouprawnienia naleĝy prowadziÊ wytrwale, cierpliwie, zbliĝajÈc siÚ powoli i stopniowo do zamiany Polski na kraj istotnie praworzÈdny, a nie tylko udajÈcy praworzÈdnoĂÊ. Naleĝy walczyÊ o prawo wewnÈtrz pañstwa, nie wzywajÈc interwencji czynników obcych, pozapañstwowych. KlauzulÚ traktatu wersalskiego o zabezpieczeniu praw „mniejszoĂci narodowych” odczuto w Polsce przewaĝnie jako obraĝajÈce suwerennoĂÊ pañstwa polskiego mieszanie siÚ do jego spraw wewnÚtrznych1. Ja osobiĂcie nie jestem wcale przeciwnikiem takiej interwencji zagranicznej. Przeciwnie, pragnÈc stosowania przykazañ i norm moralnoĂci prywatnej i spoïecznej takĝe do spraw pañstwowych, do spraw miÚdzynarodowych i miÚdzypañstwowych, uwaĝam takÈ interwencjÚ za caïkiem usprawiedliwionÈ, a nawet poĝÈdanÈ. Dawniej wolno byïo rodzicom i opiekunom znÚcaÊ siÚ bezkarnie nad dzieÊmi i wychowañcami. DziĂ w razie krzywdzenia dzieci jest obowiÈzkiem kaĝdego sÈsiada i wspóïobywatela wkraczaÊ czynnie i ograniczaÊ samowolÚ okrutnych rodziców i opiekunów. Co wiÚcej, istniejÈ przecieĝ towarzystwa opieki nad zwierzÚtami, nad którymi nie wolno siÚ znÚcaÊ bezkarnie. W niektórych krajach o wysokiej kulturze rozszerzono tÚ opiekÚ nad dzieÊmi i nad zwierzÚtami na obrzÈdki i przesÈdy wyznaniowe 1 „Traktat mniejszoĂciowy”, bÚdÈcy uzupeïnieniem tzw. Maïego Traktatu Wersalskiego z 28 VI 1919 r., zawartego miÚdzy Głównymi Mocarstwami Sprzymierzonymi i Stowarzyszonymi a Polską, dokïadniej Artykuï 12, dawaï pañstwom czïonkom Ligi Narodów prawo kontrolowania, jak Polska realizuje prawa mniejszoĂci narodowych. KWESTIA ¿YDOWSKA W PA”STWIE POLSKIM 333 bÈdě to poïÈczone z niebezpieczeñstwem dla operowanych osobników, bÈdě teĝ równoznaczne z caïkiem zbÚdnymi katuszami. Ze wzglÚdu na antyseptykÚ prawo szwajcarskie wkracza w dziedzinÚ rytualnÈ i reglamentuje obrzÈdek obrzezania niemowlÈt, który to obrzÈdek przy braku zachowania wymagañ antyseptyki zagraĝa bezbronnym pacjentom zakaĝeniem i zaszczepieniem im róĝnych chorób. Poniewaĝ zaĂ przygotowywanie miÚsa koszernego poddaje mordowane zwierzÚta okrutnym mÚkom przedĂmiertnym, wiÚc w kantonach szwajcarskich nie wolno pod odpowiedzialnoĂciÈ karnÈ fabrykowaÊ miÚsa koszernego, tak ĝe ¿ydzi prawowierni muszÈ je za drogie pieniÈdze sprowadzaÊ z krajów sÈsiednich, w których toleruje siÚ to okrucieñstwo wyznaniowe. W ten sposób rozciÈga siÚ opiekÚ zarówno nad dzieÊmi, jako teĝ nad zwierzÚtami, w imiÚ haseï humanitarnych, w imiÚ miïosierdzia i sprawiedliwoĂci. Podobnie, jeĝeli w jakim pañstwie bÈdě to wiÚkszoĂÊ, bÈdě teĝ mniejszoĂÊ jest krzywdzona przez tych, co siÚ uwaĝajÈ za wyïÈcznych „gospodarzy” tego pañstwa, jest nie tylko prawem, ale takĝe obowiÈzkiem „obcych” zaprotestowaÊ przeciwko temu, poïoĝyÊ tamÚ bezprawiu i uniemoĝliwiÊ urÈganie godnoĂci ludzkiej. Chodzi jednak o to, czy ci zagraniczni opiekunowie majÈ do tego prawo, czy sami nie uprawiajÈ krzywdzenia „mniejszoĂci narodowych” i w ogóle podwïadnych im zbiorowisk ludzkich. Czy ma do tego prawo, np. Anglia, która przez dïugie wieki pastwiïa siÚ nad Irlandczykami i dotychczas nie uporaïa siÚ z kwestiÈ irlandzkÈ, która w Indiach Wschodnich traktuje tuziemców jak niĝszy i zasïugujÈcy na pogardÚ gatunek ludzki, która w róĝnych swych koloniach patrzyïa i patrzy na tubylców jak na zwierzynÚ do polowania, a za pomocÈ róĝnych wyrağnowanych Ărodków skazuje tych tubylców na powolne konanie i zagïadÚ? Czy moĝe ma do tego prawo dzisiejsza Ameryka, która pomimo zagwarantowanego przez konstytucjÚ równouprawnienia traktuje Negrów jak coĂ niĝszego i godnego pogardy? A cóĝ dopiero, jeĝeli weěmiemy pod uwagÚ stosunek przybyszów z Europy i ich potomków do potomków pierwotnej czerwonoskórej ludnoĂci Ameryki. A i co do ¿ydów nie wszyscy Amerykanie przestrzegajÈ przepisów choÊby najskromniejszej tolerancji. Na niektórych hotelach amerykañskich KWESTIA ¿YDOWSKA W PA”STWIE POLSKIM 334 widniaï do niedawna, a moĝe i dziĂ widnieje napis: No Jews admitted (nie wpuszczamy ĝadnych ¿ydów). Czy moĝe ma do tego prawo Francja, która do niedawna stosowaïa, a moĝe i dziĂ stosuje ograniczenia administracyjne do uĝywania jÚzyka bretoñskiego, baskiego1 i która z pewnoĂciÈ sprzeciwiïaby siÚ uznaniu w Alzacji jÚzyka niemieckiego za równouprawniony z francuskim? Czy majÈ do tego prawo Wïosi, którzy caïkiem otwarcie przeĂladujÈ swych inorodców, Sïowian, Niemców i innych, jeĝeli podtrzymujÈ kulturalnÈ i literackÈ ïÈcznoĂÊ ze swymi jÚzykowymi wspóïplemieñcami w innych krajach? Czy majÈ do tego prawo Niemcy, którzy w stosunku do swych „mniejszoĂci narodowych” starajÈ siÚ dotychczas kontynuowaÊ metody eksterminacyjne, a co najmniej nietolerancyjne, swych przodków, ostatnimi czasy Bismarcka i bismarckistów, hakatystów i innych „egoistów narodowych”? Czy majÈ do tego prawo Madziarowie, którzy w swym pañstwie wÚgierskim nie uznajÈ dotychczas ĝadnej innej narodowoĂci oprócz madziarskiej? Czy moĝe majÈ do tego prawo Czesi, którzy starajÈ siÚ ignorowaÊ prawa narodowo-kulturalne tak licznej i silnej kulturalnie „mniejszoĂci”, jakÈ sÈ Niemcy, i którzy zamykajÈ oczy na istnienie osobnego poczucia narodowego w Sïowakach? I tak dalej, i tak dalej. A nawet Belgia wyglÈdajÈca z pozoru caïkiem niewinnie pod tym wzglÚdem, wïaĂnie w zaïatwianiu sporu narodowoĂciowego miÚdzy Walonami a Flamandami daje siÚ kierowaÊ emocjom nacjonalistycznym i szowinistycznym zarówno jednej, jak i drugiej strony. Pod wzglÚdem zaĂ traktowania tubylców w koloniach afrykañskich Belgia równieĝ nie jest chyba bez zarzutu. Obok Belgii Holandia zdaje siÚ wyglÈdaÊ niewinnie pod wzglÚdem gwaïcenia praw „mniejszoĂci narodowych” i poniewierania ich godnoĂci ludzkiej. Przypomnijmy sobie jednak handel niewolnikami praktykowany nie tak dawno przez handlarzy holenderskich, a tak 1 Tj. baskijskiego. KWESTIA ¿YDOWSKA W PA”STWIE POLSKIM 335 dosadnie uplastyczniony przez Heinego1, a obok tego gospodarkÚ holenderskÈ w koloniach azjatyckich, przeciwko której podniósï tak gorÈcy protest czïowiek wraĝliwy i sprawiedliwy, Multatuli. Otóĝ okazuje siÚ, ĝe wszyscy podobnego rodzaju ïaskawcy i opiekunowie ¿ydów i innych „mniejszoĂci narodowych” pañstwa polskiego nie majÈ prawa do interwencji, dopóki sami nie zaïatwiÈ wïasnych spraw „mniejszoĂciowych” i „wiÚkszoĂciowych”. Medice, cura te ipsum (lekarzu, wprzód sam się wylecz). Kocioł garnkowi przygania, a sam smoli. Widzisz źdźbło w oku bliźniego, a we własnym belki nie widzisz. Kto z was bez grzechu, niech na nią kamieniem rzuci. Do obrony mniejszoĂci narodowych w pañstwie polskim i wszelkim innym mogïyby roĂciÊ sobie prawo dzisiejsze pañstwa skandynawskie (Szwecja, Norwegia, Dania), Szwajcaria i moĝe jeszcze to lub owo pañstwo. Przede wszystkim zaĂ majÈ do tego prawo pojedyncze indywidua we wszystkich krajach, protestujÈce przeciwko uciskowi narodowoĂciowemu, przeciwko naduĝyciom, gwaïtom i przemocy we wïasnych pañstwach. *** W kaĝdym razie ze strony prawnej kwestia ĝydowska w Polsce zostaïa tymczasem rozwiÈzana. Na podstawie konstytucji dajÈcej im równouprawnienie ¿ydzi sami mogÈ walczyÊ o swoje prawa i nie potrzebujÈ pomocy ujmujÈcych siÚ za nimi wujaszków caïego Ăwiata. Ale konstytucje i prawa istniejÈ niekiedy po to tylko, aĝeby je naruszaÊ i ïamaÊ. Niektórzy przewódcy partii wojujÈcych twierdzÈ, ĝe nierównie wyĝej niĝ prawa pisane i konstytucje stojÈ prawa niepisane, wyryte w sercach i sumieniach „patriotów”, a zwïaszcza patriotów „narodowo-chrzeĂcijañskich”. Do czego mogÈ prowadziÊ podobne hasïa i zasady, widzieliĂmy niedawno, kiedy przeciwko aktom pañstwowym, dokonanym bez zarzutu zgodnie z konstytucjÈ i prawem, wystÈpiïy bandy uliczników, starannie zorganizowane i umiejÚtnie 1 Mowa o wierszu Statek niewolników ze zbioru o tym samym tytule. 336 KWESTIA ¿YDOWSKA W PA”STWIE POLSKIM kierowane rÚkÈ warchoïów i demagogów, na szkodÚ pañstwa i spoïeczeñstwa, dziÚki pobïaĝliwemu traktowaniu tych zbrodniczych i zdradzieckich wybryków przez wïadze bezpieczeñstwa publicznego. Otóĝ pomimo wszelkich gwarancji prawnych ze strony Konstytucji i praw obowiÈzujÈcych takie naduĝycia i pogwaïcenia prawa mogÈ byÊ stosowane przede wszystkim do ¿ydów zarówno przez przedstawicieli pañstwa, zaraĝonych jadem szowinizmu i wyïÈcznoĂci narodowej, jako teĝ tym bardziej przez zdeprawowane i ogïupiaïe jednostki. Jedynym lekarstwem na to nieuniknione zïo sÈ energiczne protesty ze strony nie tylko samych poszkodowanych, ale takĝe wszystkich tych obywateli, którym leĝy na sercu praworzÈdnoĂÊ i autorytet pañstwa. Jak juĝ zaznaczyïem, walkÚ o przestrzeganie prawa naleĝy prowadziÊ zarówno drogÈ protestów i skarg indywidualnych i zbiorowych, jako teĝ za pomocÈ interpelacji zwracanych do naczelnych wïadz krajowych przez czïonków izb prawodawczych. *** Wobec wskazanych przez konstytucjÚ legalnych sposobów walki o wcielanie w ĝycie zasady równouprawnienia, wszelkie prywatne narady polsko-ĝydowskie zmierzajÈce do tego samego celu sÈ zabawkÈ zbÚdnÈ i bezcelowÈ. Co innego, jeĝeli przedmiotem tych narad jest osiÈgniÚcie zgodnego i spokojnego wspóïĝycia obywateli róĝnoimiennych ĝe strony spoïecznej i towarzyskiej. Tutaj podobne narady grajÈ takÈ samÈ rolÚ, co wszelka propaganda ustna i piĂmienna, propaganda sïowem ĝywym i piórem. OddziaïywujÈc [sic!] na spoïeczeñstwo w duchu uspokajania i zagajania odwiecznych ran, trzeba siÚ liczyÊ z psychologiÈ, z historiÈ, tj. z tradycjÈ, z przekazywaniem od pokolenia do pokolenia rozmaitych przesÈdów wydeptanymi Ăcieĝkami i w kierunku najmniejszego oporu. Tylko uwzglÚdniajÈc to wszystko, moĝna siÚ kusiÊ o stopniowe przerabianie ludzi i o przygotowywanie gruntu dla lepszej przyszïoĂci przez wychowywanie przyszïych pokoleñ. Czïowiekowi wrodzonÈ jest, a przez wychowanie starannie wszczepianÈ, potrzeba nienawidzenia innych ludzi, a do zadoĂÊuczy- KWESTIA ¿YDOWSKA W PA”STWIE POLSKIM 337 nienia tej potrzebie doskonale siÚ nadajÈ szyldy wyznaniowe, narodowe, klasowe itp. Nienawidzi siÚ nie tyle indywidualnie, ile raczej gromadnie, zbiorowo, a taka nienawiĂÊ jest najokrutniejszÈ i zarazem najgïupszÈ, chociaĝ psychologicznie caïkiem zrozumiaïÈ. Wzajemna nienawiĂÊ to gïówny motyw historii ludzkoĂci, a wystÚpuje ona nadzwyczaj jaskrawo w stosunkach miÚdzy zbiorowiskiem ĝydowskim a innymi zbiorowiskami ludzkimi. Dla braku czasu pomijam tu stronÚ historycznÈ sprawy ĝydowskiej. WskaĝÚ tylko na wprost potwornÈ megalomaniÚ narodowo-wyznaniowÈ narodu ĝydowskiego, „narodu wybranego”, majÈcego prawo do tÚpienia innych narodów, a co najmniej do panowania nad nimi. Bóg ĝydowski jest bogiem wyïÈcznie narodowym, przejawiajÈcym prawdziwie maïpiÈ miïoĂÊ (Affenliebe) do swych dzieci ulubionych i majÈcy do nich pretensjÚ, jeĝeli w stosunku do innych ludów nie kierujÈ siÚ bezwzglÚdnym okrucieñstwem. Nie zapominajmy jednak, ĝe ten Bóg ĝydowski staï siÚ nastÚpnie Bogiem chrzeĂcijañskim, a poïÈczenie imperializmu rzymskiego z megalomaniÈ ĝydowskÈ spïodziïo katolicyzm, dÈĝÈcy do opanowania Ăwiata caïego. Antysemityzm jest dzieckiem Starego Testamentu i wytworem samych ¿ydów. Antygoizm daï poczÈtek antysemityzmowi wystÚpujÈcemu nader wyraěnie w bardzo dawnych czasach, w kaĝdym razie na wiele wieków przed ukrzyĝowaniem Jezusa Chrystusa, zamordowanego dziÚki podszeptom reakcjonistów ĝydowskich i przy aplauzie rozszalaïej tïuszczy, rozagitowanej przez tych reakcjonistów drĝÈcych o swój wpïyw i wïadzÚ nad duszami ludu. Skutkiem przeĂladowania ich na ich wïasnej ziemi ¿ydzi rozproszyli siÚ po caïym Ăwiecie i zostali skazani na tuïaczkÚ, innÈ wprawdzie aniĝeli koczownictwo cygañskie, ale zawsze tuïaczkÚ, o ile utrzymuje siÚ ciÈgïoĂÊ narodowa tego zbiorowiska ludzkiego. W róĝnicy od innych emigracji masowych, w rodzaju choÊby niedawnej emigracji polskiej i dzisiejszego wychoděstwa rosyjskiego, ¿ydzi dziÚki swej odpornoĂci plemiennej i dziÚki spójni za pomocÈ swoistego wyznania narodowego utrzymali siÚ w swej odrÚbnoĂci i tylko niewielki ich procent asymilowaï siÚ i tonÈï w morzu innych zbiorowisk plemiennych i narodowych. 338 KWESTIA ¿YDOWSKA W PA”STWIE POLSKIM Jednakĝe dziwnÈ ironiÈ losu, pomimo swej odrÚbnoĂci, ¿ydzi zatracili w ĝyciu potocznym swój jÚzyk narodowy i przyjÚli jÚzyki swych wrogów i przeĂladowców: z jednej strony Niemców, z drugiej zaĂ Hiszpanów. OsiedlajÈc siÚ masowo na ziemiach polskich i przylegïych, ¿ydzi obok swej swoistej religii przynosili ze sobÈ jako znamiÚ swej odrÚbnoĂci przyswojony przez nich w Niemczech dialekt górnoniemiecki, tzw. „ĝargon”. Jak zaznaczyïem na poczÈtku, w Polsce niepodlegïej, przedrozbiorowej, istniaïa kwestia ĝydowska rozwiÈzywana w rozmaity sposób. Zaznaczyïem teĝ, ĝe po upadku Polski w trzech zaborach rozmaicie traktowano kwestiÚ ĝydowskÈ. W pañstwie rosyjskim przed samÈ wojnÈ wszechĂwiatowÈ kwestia ĝydowska niezmiernie siÚ zaogniïa i doszïa do bardzo wysokiego napiÚcia. Zaraza bestialskiego antysemityzmu rozszerzaïa siÚ z Rosji na KongresówkÚ, czyli Priwislinskij kraj, w zwiÈzku z tym godnym podkreĂlenia faktem, ĝe jak ¿ydzi przybywajÈcy z Zachodu bez wielkich trudnoĂci stawali siÚ germanizatorami, tak znowu ¿ydzi chroniÈcy siÚ do Polski ze Wschodu pomimo pogromów i innych przeĂladowañ rosyjskich pomagali rdzennym obrusitielom do rusyğkowania ziem polskich, bÚdÈcych integralnÈ czÚĂciÈ tego potwora pañstwowego, rozkïadajÈcego siÚ, zdemoralizowanego i demoralizujÈcego. ZresztÈ zgnilizna moralna i zaÊmienie umysïów byïy przed wojnÈ wïaĂciwoĂciÈ nie tylko Rosji, ale takĝe innych pañstw zatrutych jadem szowinizmu, imperializmu i krwioĝerczej zachïannoĂci. Podczas wojny, kiedy to bakterie nienawiĂci i ludoĝerstwa coraz bardziej potÚĝniaïy, takĝe sprawa ĝydowska zaostrzyïa siÚ do najwyĝszego stopnia. *** Pomimo zaciÚtych przeĂladowañ naród ĝydowski wykazaï zadziwiajÈcÈ odpornoĂÊ jako osobne i wyodrÚbnione zbiorowisko ludzkie, a ¿ydzi oraz ludzie pochodzenia ĝydowskiego u róĝnych narodów grali wybitnÈ rolÚ w historii kultury, w literaturze, w poezji, w sztuce i nauce, w ogóle w dziejach ludzkoĂci jako caïoĂci niepodzielnej. KWESTIA ¿YDOWSKA W PA”STWIE POLSKIM 339 Przede wszystkim chrzeĂcijanizm wyrósï na gruncie ĝydowskim. Poza tym niektórzy ¿ydzi biorÈ ĝywy udziaï w ĝyciu rozmaitych narodów, wyznañ, sekt, stronnictw itd., a nawet najzajadlejszymi, najfanatyczniejszymi antysemitami i ĝydoĝercami bywajÈ ludzie pochodzenia ĝydowskiego. Kwestii ĝydowskiej w Polsce nie moĝna oddzielaÊ od kwestii ĝydowskiej w ogóle. A ta kwestia ogólnoĝydowska, w zwiÈzku z megalomaniÈ narodowo-wyznaniowÈ ¿ydów ciÈgnie siÚ co najmniej od czasów rzymskich, przetrwaïa wieki i ciÈgnÈÊ siÚ chyba bÚdzie bez koñca. Jej ostateczne rozwiÈzanie na tle spoïecznym znajduje siÚ w nieskoñczonej odlegïoĂci i przypomina asymptoty i krzywe hiperboli, coraz bardziej zbliĝajÈce siÚ do siebie, ale nigdy zejĂÊ siÚ niemogÈce. Porównajmy poïoĝenie ¿ydów w Polsce z ich traktowaniem w innych krajach. Przypomnijmy sobie antysemityzm rumuñski, austriacki, francuski, niemiecki, czeski, ğnlandzki, grecki, gruziñski, ormiañski, litewski…, nawet amerykañski, a to porównanie nie wyjdzie chyba juĝ tak bardzo na niekorzyĂÊ Polski. W ciÈgu wielu lat przed wojnÈ wiedeñscy studenci christlich-soziale urzÈdzali obïawy na ¿ydów i bili wszystkich bez wyjÈtku spotkanych ¿ydów. Sïuchacze uniwersytetu niemieckiego w Pradze protestujÈ przeciw nowo obranemu rektorowi Steinherzowi jako ¿ydowi i starajÈ siÚ w sposób brutalny zmusiÊ go do podania siÚ do dymisji. Zestawmy z tym fakt, ĝe kilka lat temu rektorem Uniwersytetu Lwowskiego byï profesor Beck, o którym przedtem wspomniaïem. DziĂ, w czasie powojennym, na tle ogólnego ogïupienia i zwyrodnienia moĝe by to juĝ nie byïo moĝliwe. W kaĝdym razie jednak w danej chwili rektorem Uniw. Krakowskiego jest profesor Natanson, wprawdzie juĝ nie ¿yd urzÚdowo, ale „rasowo” naleĝÈcy do plemienia ĝydowskiego, a przecieĝ rdzenni stróże pamiątek narodowego kościoła gïoszÈ bezwzglÚdnÈ, nieubïaganÈ krucjatÚ przeciw ĝydostwu na tle „rasowym”, nie zaĂ wyznaniowym. Za dni naszych w niektórych uniwersytetach niemieckich, miÚdzy innymi w uniwersytecie berliñskim i jenajskim, sïuchacze „chrzeĂcijañsko-aryjscy” uchwalajÈ, aĝeby, zwïaszcza na wydzia- 340 KWESTIA ¿YDOWSKA W PA”STWIE POLSKIM le medycznym, ¿ydom nie wolno byïo siadaÊ w trzech lub czterech pierwszych ïawkach. ’awki te powinny byÊ zarezerwowane dla rdzennych Germanów. W Wiedniu zaĝÈdano numerus clausus nie tylko dla sïuchaczów, ale takĝe dla profesorów. Liczba zarówno jednych, jako teĝ drugich nie powinna przewyĝszaÊ 10 procentów [3]. W ostatnich dniach, tj. juĝ na poczÈtku r. 1923, czytaliĂmy, ĝe w Monachium i w innych miastach Bawarii nacjonaliĂci bijÈ ¿ydów i groĝÈ, ĝe wszystkich ¿ydów powywieszajÈ. PrzypuĂÊmy, ĝe im siÚ to nie uda, ale w kaĝdym razie chÚÊ stanie za uczynek. OszczÚdzajÈc czasu i nie wdajÈc siÚ w szczegóïy, zapytujÚ zacietrzewionych syjonistów i narodowców ĝydowskich w Polsce: Czy tzw. „ĝargon” jest w jakimkolwiek pañstwie równouprawniony z innymi jÚzykami? Czy szabas jest gdziekolwiek obserwowany z wiÚkszÈ gorliwoĂciÈ i sumiennoĂciÈ aniĝeli w Polsce? Czy w innych krajach wolno zastawiaÊ podwórza szaïasami kuczkowymi i, zagarniajÈc ciasne podwórza na swój wyïÈczny uĝytek, krÚpowaÊ w ten sposób innych mieszkañców tych samych domów? Czy ¿ydzi w innych pañstwach w czasie swych ĂwiÈt otaczajÈ drutem caïe miasteczka i osady, nadajÈc im w ten sposób charakter osad wyïÈcznie ĝydowskich? *** Przy traktowaniu kwestii ĝydowskiej ze stanowiska dobra pañstwa i spoïeczeñstwa naleĝaïoby unikaÊ kierowania siÚ tylko uczuciem i histeriÈ zarówno z jednej, jak i z drugiej strony. Ze wzglÚdu nie tylko na dobro pañstwa i spoïeczeñstwa, ale nawet na wïasne dobro i dobro swych bliskich naleĝy okieïznaÊ swÈ wybuchowoĂÊ i popÚdliwoĂÊ, traktujÈc tego rodzaju sprawy rozumowo i stojÈc na stanowisku utylitarnym, na stanowisku uĝytecznoĂci. Niektórzy „chrzeĂcijanie” i „aryjczycy”, nawet spomiÚdzy wysoko stojÈcych pod wzglÚdem umysïowym i moralnym, powiadajÈ, ĝe czujÈ do ¿ydów wstręt i pogardę i wskutek tego nie mogÈ o nich mówiÊ spokojnie. KWESTIA ¿YDOWSKA W PA”STWIE POLSKIM 341 Moĝna by siÚ ich zapytaÊ, czy czujÈ wstrÚt i pogardÚ takĝe do Chrystusa, do jego matki i do jego pierwszych uczniów i apostoïów, którzy przecieĝ wszyscy byli ¿ydami. „Rasowo” Chrystus byï w kaĝdym razie ¿ydem, przynajmniej po kÈdzieli, a chyba takĝe i po mieczu, bo przecieĝ w owe czasy jego ojciec byï bogiem wyïÈcznie ĝydowskim. Delikatne i dystyngowane damy oĂwiadczajÈ, ĝe patrzyïyby z rozkoszÈ na pogromy ĝydowskie i moĝe same nawet braïyby w nich udziaï. A z drugiej strony, z jakÈ rozkoszÈ ¿ydzi prawowierni rozsmakowujÈ wspomnienia o pogromach, urzÈdzanych niegdyĂ przez ich przodków nad wyznawcami innych bogów. ¥wiadczy o tym wymownie ĂwiÚto Purim, odgïos pogromu, w którym zamordowano 75 000 niewiernych. W imiÚ antygoizmu i antysemityzmu tÚpiÈ siÚ wzajemnie róĝnoimienne bestie ludzkie, a to tÚpienie siÚ wprawia w zachwyt nieopisany i sprawia im niewymownÈ rozkosz. Caïy Ăwiat ludzki przedzierzga siÚ w menaĝeriÚ gryzÈcych siÚ zwierzÈt róĝnogatunkowych. Za pogromy odpowiedzialni sÈ ci zaĂlepieñcy lub teĝ niegodziwcy, co zaciekle i bezkrytycznie szczujÈ i podjudzajÈ na wszystkich bez wyjÈtku ¿ydów. Propaganda zajadïego ryczaïtowego antysemityzmu tak siÚ ma do krwawych pogromów, jak siÚ ma staïe szczucie i podjudzanie czytajÈcej i sïuchajÈcej gawiedzi oraz gorliwe dyskredytowanie naczelnika pañstwa i rzÈdu pañstwa polskiego do zamiarów krwioĝerczych i nareszcie do czynu „patriotycznego” „bohatera” chrzeĂcijañsko-narodowego, p. Eligiusza Niewiadomskiego. SÈ to tylko nastÚpstwa, dalsze ciÈgi i doprowadzenie do ostatecznych naturalnych konsekwencji. Kierowanie siÚ nerwami i histeriÈ jest egoizmem na krótkÈ metÚ, ze szkodÈ zarówno dla obu stron, jako teĝ dla wielonarodowego i wielowyznaniowego spoïeczeñstwa. Miejsce nerwów i histerii powinny zajÈÊ rozum, rozwaga i zimna krew. Ale i one nie wystarczÈ, jeĝeli umysï jest zanieczyszczony faïszywymi przesïankami, jeĝeli pojÚcie „goja” lub teĝ „¿yda” staïo siÚ kategoriÈ myĂlenia na podobieñstwo czasu, przestrzeni, jakoĂci, celowoĂci, przyczyny, skutku itp. Otóĝ dla pomyĂlnego i celowego roz- 342 KWESTIA ¿YDOWSKA W PA”STWIE POLSKIM wiÈzywania podobnych kwestii trzeba usunÈÊ z gïów zzoologizowanie, zbiologizowanie i zantropologizowanie mózgu w zakresie myĂlenia o kwestiach spoïecznych i politycznych. Otóĝ pozbywszy siÚ tych niepoĝÈdanych naleciaïoĂci w naszym aparacie myĂlowym, rozpatrzmy sprawÚ ĝydowskÈ z róĝnych stron, ze stanowiska prawa i sprawiedliwoĂci, ze stanowiska dobra pañstwa i róĝnoplemiennego spoïeczeñstwa Polski. Przede wszystkim spotykamy na kaĝdym kroku dzielenie od dawna osiadïych mieszkañców danego pañstwa na „gospodarzy” i „goĂci”. DÈĝnoĂÊ do upañstwowienia jednej jedynej narodowoĂci i jednego jedynego wyznania, dÈĝnoĂÊ do unarodowienia i uwyznaniowienia pañstwa wielonarodowego i wielowyznaniowego, dÈĝnoĂÊ do wyïÈcznoĂci w tej dziedzinie, do stworzenia pañstwa koszernego, pañstwa folblutów rasowych, dzielenie ludnoĂci, mieszczÈcej siÚ w granicach tego samego pañstwa, na narodowoĂÊ panujÈcÈ i na narodowoĂci jej podwïadne i poddane, na wyznanie panujÈce i na wyznania drugorzÚdne, dzielenie na wïaĂcicieli, lokatorów i sublokatorów, na uprzywilejowane rodzone dzieci i na upoĂledzonych pasierbów – taka dÈĝnoĂÊ i takie zachcianki sÈ wynikiem koncepcji z gruntu faïszywej, pociÈgajÈcej za sobÈ nieustanne tarcia i walki bezpïodne, podtrzymujÈcej wrzenie, które przeszkadza zgodnemu wspóïĝyciu i wspóïpracy, a natomiast szkodzi pañstwu i spoïeczeñstwu, bo osïabia je i na wewnÈtrz, i na zewnÈtrz. Rozróĝnianie wyznania panujÈcego a wyznañ tylko tolerowanych jest zïagodzonÈ starotestamentowÈ wyïÈcznoĂciÈ ĝydowskÈ. Moĝe siÚ teĝ zdarzyÊ taki wypadek, ĝe tak zwani goĂcie zachowujÈ siÚ poprawnie, szanujÈ konstytucjÚ i prawa obowiÈzujÈce, dÈĝÈ do zgodnej wspóïpracy na poĝytek ogóïu, ci zaĂ, co uwaĝajÈ siebie za wyïÈcznych gospodarzy kraju, ïamiÈ prawa, urzÈdzajÈ bunty i rokosze, targajÈ siÚ na majestat Rzeczypospolitej i szkodzÈ jej niepomiernie pod kaĝdym wzglÚdem. W kaĝdym razie zamachu na prezydenta Rzeczypospolitej, symbolizujÈcego pañstwowoĂÊ polskÈ i majestat Polski, dokonaï nie ĝaden ¿yd, nie ĝaden czïonek tej lub owej „mniejszoĂci narodowej”, ale KWESTIA ¿YDOWSKA W PA”STWIE POLSKIM 343 tylko rdzenny, najrdzenniejszy Polak, uznany przez wielu za „bohatera narodowego”, walczÈcego w ten sposób o polskość Polski. KorzystajÈc z bezwzglÚdnej wolnoĂci prasy, zohydzajÈ, zniesïawiajÈ i dyskredytujÈ naczelnika pañstwa, pierwszego prezydenta Rzeczypospolitej i rzÈd polski, starajÈ siÚ szkalowaÊ PolskÚ dzisiejszÈ zarówno wewnÈtrz pañstwa, jako teĝ za granicÈ, podkopujÈ siÚ pod byt niezaleĝny Polski, solidaryzujÈ siÚ z mordercÈ prezydenta, urzÈdzajÈ orgie manifestacyjne ku uczczeniu mordercy, zbierajÈ skïadki na pomnik dla niego… nie ĝadni „¿ydzi”, nie ĝadne „mniejszoĂci narodowe”, nawet nie „komuniĂci”, ale ci, co siÚ podajÈ za jedynych rdzennych Polaków, skupiajÈcych siÚ pod hasïem sprawy narodowej. Do tej bezwzglÚdnej opozycji przeciwko rzÈdowi przyïÈczyli siÚ w Sejmie takĝe posïowie ĝydowscy. Uwaĝam to za raĝÈcy bïÈd z ich strony. MajÈ oni jednak tÚ wielkÈ zasïugÚ wobec Polski, ĝe swym akcesem do „Targowicy” wspóïczesnej streğli czystoĂÊ koszernÈ ZwiÈzku ChrzeĂcijañskiej JednoĂci Narodowej. Rzuca to swoiste Ăwiatïo na wĂciekïoĂÊ „stronnictw narodowych” i na urzÈdzane w grudniu r. 1922 awantury z powodu skalania Polski przez udziaï w wyborze pierwszego prezydenta Rzeczypospolitej takĝe posïów i senatorów z ïona „mniejszoĂci narodowych”. WzorujÈc siÚ na hasïach Francja dla Francuzów, Anglia dla Anglików, Niemcy dla Niemców, Rosja dla Rosjan, gïosi siÚ dumnie i wyzywajÈco: Polska dla Polaków. Tak, istotnie Polska dla Polaków, jeno ĝe nie narodowo, ale tylko pañstwowo, podobnie jak Ameryka dla Amerykanów, Polska dla obywateli Polski. Pañstwo powinno byÊ pozawyznaniowym i pozanarodowym. *** W zwiÈzku z dÈĝeniem do upañstwowienia w Polsce jednej tylko narodowoĂci pozostaje lÚk ĝywioïowy przed tak zwanÈ Judeo-Polską, gdzie pierwsza czÚĂÊ tego zïoĝenia ma byÊ dla uczucia polskiego obraěliwÈ, a nawet hañbiÈcÈ. Jest to nieporozumienie i nieumiejÚtnoĂÊ zaglÈdania prawdzie w oczy. 344 KWESTIA ¿YDOWSKA W PA”STWIE POLSKIM Polska jest juĝ od dawna Judeo-PolskÈ i takÈ teĝ i nadal pozostanie. Za poĂrednictwem chrzeĂcijañstwa ĝydostwo wĝarïo siÚ gïÚboko w polskoĂÊ. A nawet musimy przyjÈÊ aĝ trzy Judeo-Polski. Pierwsza Judeo-Polska to wytwór historii ze Ăladami w kulturze, literaturze, ĂwiatopoglÈdzie i nastroju religijnym. Mniej wiÚcej lat temu tysiÈc przywÚdrowaïa ona z Zachodu. Wyszïa niegdyĂ z Palestyny, usadowiïa siÚ w Rzymie, a przez Niemcy i Czechy trağïa do Polski. Pierwsza Judeo-Polska to Judeo-Polska organistów, pastuszków, kantyczek, kolÚd itd. Judeo-Polska chrzeĂcijañstwa. Druga Judeo-Polska to Judeo-Polska rozdarcia, wzajemnego szczucia, nienawiĂci, waĂni, Judeo-Polska ĝarcia siÚ, gryzienia siÚ, Judeo-Polska podszczuwaczy i sfanatyzowanej gawiedzi. Nareszcie trzecia Judeo-Polska to Judeo-Polska opamiÚtania siÚ, pogodzenia siÚ, zgodnego i spokojnego wspóïĝycia i wspólnej pracy obywatelskiej, Judeo-Polska KoĂciuszki i Berka Joselewicza, Towiañskiego i Mickiewicza, Judeo-Polska Asnyka, Gomulickiego, Adama Szymañskiego, Orzeszkowej i Konopnickiej, Judeo-Polska roku 1861 i w ogóle krótkotrwaïej epoki reform Wielopolskiego, Judeo-Polska przyszïoĂci. Taka Judeo-Polska bÚdzie wïaĂnie PolskÈ w najczystszym, najszlachetniejszym, najpodnioĂlejszym znaczeniu tego wyrazu, PolskÈ równouprawnienia i wspóïpracy obywatelskiej, PolskÈ kroczÈcÈ w przednich szeregach ludzkoĂci. To bÚdzie juĝ Polska bez Judei, to bÚdzie prawdziwe spolszczenie Polski [4]. DziĂ sroĝy siÚ druga Judeo-Polska, Judeo-Polska rozdarcia, Judeo-Polska walki na ĂmierÊ i ĝycie. Fanatycy jednego i drugiego obozu gdyby mogli, wzajemnie by siÚ wytÚpili lub co najmniej wypÚdzili. Niestety, zapÚdy w tym kierunku sÈ bzdurnÈ chimerÈ. Ani rdzenni Polacy nie mogÈ wyrĝnÈÊ ¿ydów, ani teĝ odwrotnie, ¿ydzi rdzennych Polaków. Nie pozostaje wiÚc nic innego, jak albo ujadaÊ i ĝreÊ siÚ w dalszym ciÈgu, albo teĝ dla wspólnego dobra wynaleěÊ jakiĂ modus vivendi, to jest sposób spokojnego wspóïĝycia. Zawodne sÈ teĝ nadzieje na marzenia syjonistyczne. Najgorliwszy syjonizm nie usunie z Polski wszystkich ¿ydów [5]. Na podïoĝu owej drugiej Judeo-Polski zaogniïa siÚ teraz sprawa tak zwanego numerus clausus w wyĝszych uczelniach, przypomina- KWESTIA ¿YDOWSKA W PA”STWIE POLSKIM 345 jÈca ĂwiÚtej czy teĝ bïogosïawionej pamiÚci procenty szkolne w Rosji, ïÈcznie z Priwislinskim Krajem, nad którymi to procentami niegdyĂ mocno wydziwiano i kïuto nimi oczy Rosji barbarzyñskiej. Przy tym z góry ogïasza siÚ ryczaïtowo wszystkich ¿ydów za wrogów pañstwa. W ten sposób pcha siÚ ich, nawet wbrew ich wïasnej woli i chÚci, do obozu wrogów. ZresztÈ psychologia krucjaty podjÚtej pod sztandarem numerus clausus jest caïkiem zrozumiaïa. Wyrosïa ona na gruncie ekonomicznym. Jest to jeden z objawów tak zwanej walki o byt, tylko ĝe prowadzonej niezaradnie i bezcelowo. Moĝna by przeciwdziaïaÊ tej liczebnej przewadze ¿ydów, ale w inny sposób. A tym szamotaniem siÚ, tymi awanturami i burdami szkodzi siÚ Polsce na wewnÈtrz i na zewnÈtrz. Na wewnÈtrz, bo wstÚpuje siÚ na zgubnÈ drogÚ praw wyjÈtkowych. Uchwaïy zrozpaczonej młodzieży chrześcijańsko-narodowej, zresztÈ do niczego nieprowadzÈce, nawoïujÈ do bezprawia, do ïamania konstytucji i do wprowadzania stanów wyjÈtkowych, czyli do legalizowania bezprawia drogÈ uchwaï doraěnych, wbrew prawu ogólnie obowiÈzujÈcemu. Na zewnÈtrz, bo tego rodzaju krzykliwe manifestacje, wzywajÈce do unicestwienia zagwarantowanego przez konstytucjÚ równouprawnienia wszystkich obywateli Rzeczypospolitej, wyzyskuje siÚ za granicÈ na szkodÚ Polski, a to prowadzi nie tylko do spadku waluty, ale takĝe do upadku powagi i uroku pañstwa. Z takim pañstwem coraz mniej bÚdÈ siÚ liczyÊ [6]. Tak zwana „asymilacja” ¿ydów jako osobnego zbiorowiska ludzkiego jest i pozostanie jeszcze przez dïugie lata mrzonkÈ nie do urzeczywistnienia. O asymilowaniu ciemnych i przesÈdnych, a wzajem sobie niechÚtnych mas mowy byÊ nie moĝe. Co najwyĝej mogÈ siÚ asymilowaÊ tymczasem pojedyncze jednostki i nieliczne grupy, co w dalszym ciÈgu prowadzi do równouprawnienia, a raczej wspóïĝycia towarzyskiego. ZresztÈ dzisiejsi „rdzenni Polacy” o zabarwieniu „chrzeĂcijañsko-narodowym”, i to nawet tacy rdzenni Polacy, którzy, obiektywnie biorÈc, „rasowo”, sÈ podejrzani co do swej czystoĂci aryjskiej, którzy bÈdě to z pochodzenia w mniej lub wiÚcej odlegïej przeszïoĂci, bÈdě 346 KWESTIA ¿YDOWSKA W PA”STWIE POLSKIM teĝ przez maïĝeñstwo, powinowactwo i inne koligacje mocno zalatujÈ ĝydostwem; otóĝ tacy „rdzenni Polacy” nie chcÈ wcale asymilacji. Co wiÚcej, uwaĝajÈ oni zarówno przechrztów, mechesów, jako teĝ ¿ydów-Polaków, za nierównie niebezpieczniejszych dla Polski aniĝeli ¿ydów ortodoksów i ¿ydów narodowców odĝegnujÈcych siÚ od polszczyzny. Celem ich dÈĝeñ jest bezwzglÚdne, nieubïagane odżydzenie Polski. Ze wzgardÈ i nienawiĂciÈ odpychajÈ oni od siebie wszelkÈ wspóïpracÚ kulturalnÈ i spoïecznÈ ¿ydów miïujÈcych PolskÚ i uwaĝajÈcych jÈ za swÈ ojczyznÚ. Chcieliby nawet rozszerzyÊ to odżydzanie na caïe chrzeĂcijañstwo, na caïÈ kulturÚ chrzeĂcijañskÈ w ciÈgu wielowiekowej historii. Jeĝeli tak, to przede wszystkim naleĝaïoby to odżydzanie zaczÈÊ od usuniÚcia Chrystusa, Marii, ĂwiÚtego Pawïa i innych ¿ydów, zasïuĝonych okoïo utrwalenia chrzeĂcijañstwa. Caïkowite odĝydzenie kultury chrzeĂcijañskiej równaïoby siÚ jej unicestwieniu. Z drugiej strony istotne, nie obïudne „odĝydzenie chrzeĂcijañstwa” prowadzi prostÈ drogÈ do wyrzeczenia siÚ antysemityzmu jako naleciaïoĂci ĝydowskiej. Fanatyczne odĝegnywanie siÚ od wszelkiej wspóïpracy z ¿ydami, bzdurne i tÚpogïowe twierdzenie, ĝe wszelkie dotkniÚcie ĝydostwa, wszelki udziaï ¿ydów, np. w pracy nad budowÈ pañstwa polskiego, kala „aryjskoĂÊ” i „chrzeĂcijañstwo” – zawdziÚczajÈce zresztÈ swój poczÈtek Palestynie ĝydowskiej – otóĝ ten wĂciekïy fanatyzm „chrzeĂcijañsko-narodowy” przypomina legendÚ ĂredniowiecznÈ o wypadku, który podobno miaï miejsce we Frankfurcie nad Menem. OczywiĂcie ¿ydzi mieszkali tam w ghetto odgrodzonym wysokim murem od dzielnicy chrzeĂcijañskiej. Pewnej nocy mïody ¿yd usïyszaï za murem woïanie o pomoc czïowieka napadniÚtego przez zbójców. IdÈc za popÚdem prostego ludzkiego uczucia, w dobrym znaczeniu tego wyrazu, wdrapaï siÚ na mur, przesadziï go, poĂpieszyï na pomoc mordowanemu chrzeĂcijaninowi i spïoszyï rabusiów. Spotkaïa go swoista nagroda. Za to, ĝe oĂmieliï siÚ przekroczyÊ mur oddzielajÈcy chrzeĂcijan od ¿ydów, za to ĝe swÈ plugawÈ stopÈ skalaï ĂwiÚtÈ ziemiÚ chrzeĂcijañskÈ, skazano go na ĂmierÊ i spalono na stosie. KWESTIA ¿YDOWSKA W PA”STWIE POLSKIM 347 Podobnie, choÊ nie tak okrutnie, zostaï wynagrodzony chïop, co uratowaï tonÈcego szlachcica, schwyciwszy go za wïosy i w ten sposób wyciÈgnÈwszy z wody. Dostaï dukata za wyratowanie, ale dostaï teĝ w skórÚ za to, ĝe oĂmieliï siÚ dotknÈÊ swÈ chamskÈ rÚkÈ czupryny szlacheckiej. W zwiÈzku z palÈcÈ w oczach „chrzeĂcijañsko-narodowych” kwestiÈ „odĝydzania” Polski nie od rzeczy bÚdzie przytoczyÊ zakoñczenie mego przemówienia, które miaïem na zjeědzie byïych wychowañców Szkoïy Gïównej w Warszawie 25 listopada 1912 roku: Szkoïa Gïówna nie byïa instytucjÈ wyznaniowÈ, nie byïa przeznaczona dla mïodzieĝy tylko jednego wyznania, z upoĂledzeniem innych. Nie znaliĂmy ograniczeñ procentowych. Szkoïa Gïówna byïa instytucjÈ przede wszystkim wszechludzkÈ, a nastÚpnie polskÈ w najobszerniejszym znaczeniu tego wyrazu, polskÈ nie tylko narodowo, ale takĝe terytorialnie. Zgodnie z tym nie robiliĂmy róĝnicy miÚdzy kolegami ze wzglÚdu na ich pochodzenie. Wszyscy byliĂmy równi. Nikt z nas nie oĂmieliïby siÚ zaproponowaÊ koledze ¿ydowi, aĝeby dla uzyskania praw obywatelskich przyjmowaï katolicyzm. SzanujÈc godnoĂÊ osobistÈ swojÈ i cudzÈ, uwaĝalibyĂmy podobnÈ propozycjÚ za takÈ samÈ zniewagÚ, jakÈ byïoby zaproponowanie nieprawosïawnernu, aĝeby dla uzyskania równouprawnienia w pañstwie rosyjskim przyjmowaï prawosïawie. DziĂ jest inaczej. StanÈwszy na gruncie tutejszym, uczuïem siÚ boleĂnie dotkniÚtym tym, co siÚ tu dzieje. DziĂ rozbrzmiewajÈ inne hasïa: Przybyszu i zaledwie cierpiany goĂciu! Ochrzcij siÚ, bo tego wymaga „pan i odwieczny dziedzic” tej ziemi. Ale pamiÚtaj, ĝe ci nigdy nie zapomnÈ twego pochodzenia i ĝe ci je wypomnÈ w najdalszym pokoleniu. ChoÊbyĂ nawet ukochaï tÚ ziemiÚ miïoĂciÈ chorobliwÈ, przeczulonÈ, choÊbyĂ poĂwiÚciï wszystkie swe siïy, czas i Ărodki pracy spoïecznej polskiej, choÊbyĂ niósï wszystko w oğerze spoïeczeñstwu polskiemu, choÊbyĂ braï wybitny udziaï w fundowaniu instytucji narodowych polskich… nic ci to nie pomoĝe. Zawsze bÚdziesz tylko ¿ydem, ale nigdy Polakiem. I to jest takĝe patriotyzm. (J. Baudouin de Courtenay, W kwestii żydowskiej, Warszawa, 1913. str. 108–109). 348 KWESTIA ¿YDOWSKA W PA”STWIE POLSKIM *** Poniewaĝ nie moĝna siÚ rozejĂÊ, poniewaĝ fatalnoĂÊ historyczna skazuje ¿ydów i innych inorodców na pozostawanie i nadal w tym samym pañstwie co i rdzenni Polacy zarówno „chrzeĂcijañsko-narodowi”, jako teĝ sprzeniewierzajÈcy siÚ „chrzeĂcijañstwu” i „narodowoĂci” polskiej, wiÚc nie pozostaje nic innego, jak staraÊ siÚ o sposoby zapewniajÈce zgodne wspóïĝycie. Za wzór moĝna by wziÈÊ mieszkañców tego samego domu lub tej samej miejscowoĂci. Bez wzglÚdu na swe pochodzenie, na swe poglÈdy, na swe przekonania polityczne majÈ oni jednak pewne wspólne, niezmiernie waĝne interesy gospodarcze, ekonomiczne, prawne itd. MuszÈ wiÚc wspólnie zabiegaÊ o to, aĝeby pod tymi wszystkimi wzglÚdami dziaïo siÚ jak najlepiej. Przy tym nie potrzebujÈ skïadaÊ sobie wizyt i obcowaÊ towarzysko. Jak w domach mogÈ istnieÊ komitety domowe, w miastach rady miejskie, tak w pañstwach wspóïczesnych posiadamy wspólne ciaïa prawodawcze, wspólne wïadze wykonawcze, wspólny rzÈd, wspólne sÈdy, wspólnÈ administracjÚ, wspólnÈ siïÚ zbrojnÈ dla obrony granic pañstwa itd., a w tym wszystkim caïa ludnoĂÊ pañstwa jest jednakowo zainteresowana, bez wzglÚdu na swe pochodzenie, na swÈ narodowoĂÊ, na swe wyznanie, na swe poglÈdy polityczne. Zasada sprawiedliwoĂci, uznanie godnoĂci ludzkiej wszystkich obywateli, wiernoĂÊ zasadom samookreĂlania siÚ kaĝdej jednostki uĂwiadomionej wymagajÈ uznania takĝe narodowoĂci ĝydowskiej nie tylko de iure, ale takĝe de facto. Nie wolno trzymaÊ siÚ wspomnianej na poczÈtku metody strusiej, stosowanej niegdyĂ w Austrii, która po prostu ignorowaïa narodowoĂÊ ĝydowskÈ. I jak tu nie uznawaÊ narodowoĂci ĝydowskiej? OdrÚbnoĂÊ gromadna ¿ydów jest wiÚcej niĝ narodowoĂciÈ. Mamy przed sobÈ naród nad narodami, „naród wybrany” i przeciwstawiony wszystkim innym narodom. Mamy wcielony w ĝydostwo pierwowzór wszelkich megalomanii narodowych. Bliĝszym jest Polakowi Niemiec, Anglik, Hiszpan itd. aniĝeli ¿yd narodowiec ĝyjÈcy wspomnieniami o minionej wielkoĂci, o swym posïannictwie wszechĂwiatowym, opartym miÚdzy innymi o antygoizm nieubïagany. W porównaniu z tÈ napÚczniaïÈ do ostatecznych granic megalomaniÈ ĝydowskÈ niczym sÈ inne megalo- KWESTIA ¿YDOWSKA W PA”STWIE POLSKIM 349 manie pañstwowo-narodowe: megalomania rzymska, megalomania bizantyjska, megalomania angielska, megalomania francuska, megalomania niemiecka, megalomania rosyjska, megalomania madziarska itd., itd. Wobec tego osobna narodowoĂÊ ĝydowska musi byÊ nie tylko tolerowana, ale takĝe równouprawniona, z tym jednak zastrzeĝeniem, ĝe nie bÚdzie naduĝywaÊ tego równouprawnienia na szkodÚ pañstwa i innych wspóïobywateli. ZresztÈ przy Ăcisïym przestrzeganiu praw i stosowaniu odpowiedzialnoĂci osobistej takie szkodnictwo jest caïkiem wykluczone. Uznanie osobnej narodowoĂci ĝydowskiej nie jest równoznaczne z przymusowym zaliczaniem do niej osobników pochodzenia ĝydowskiego. Na zasadzie równouprawnienia obywatelskiego, w imiÚ wolnoĂci osobistej i godnoĂci ludzkiej kaĝdemu czïowiekowi powinno byÊ wolno przyznawaÊ siÚ do takiej narodowoĂci, jakÈ sam uznaje za wïasnÈ, a nawet albo przyznawaÊ siÚ do dwóch i wiÚcej narodowoĂci jednoczeĂnie, albo teĝ nie przyznawaÊ siÚ do ĝadnej narodowoĂci. Podobnie co do wyznania: czïowiek ma prawo zaliczaÊ siebie do tego lub owego wyznania wedïug upodobania albo teĝ nie przystawaÊ do ĝadnego wyznania i ogïosiÊ siÚ za bezwyznaniowca. Tylko – w róĝnicy od narodowoĂci subiektywnej – czïowiek nie moĝe naleĝeÊ jednoczeĂnie do dwóch lub kilku wyznañ albo teĝ byÊ jednoczeĂnie wyznaniowcem i bezwyznaniowcem, gdyĝ jest to sprzecznoĂciÈ samÈ w sobie. Dopóki istniejÈ pañstwa, czïowiek pojedynczy moĝe byÊ poddanym czy teĝ obywatelem tylko jednego pañstwa. DwupañstwowoĂÊ, a tym bardziej kilkopañstwowoĂÊ, jest obiektywnie niedopuszczalna. Tak wiÚc fanatyzm ĝydowski, stosujÈcy przymus, a nawet terror do odstÚpców od zbiorowiska ĝydowskiego, powinien byÊ ukrócony, a wszelkie zamachy na wolnoĂÊ jednostek surowo karane. *** Dla ortodoksów ĝydowskich jest bolÈczkÈ pierwszorzÚdnej doniosïoĂci zakaz prowadzenia handlu w niedzielÚ i w inne ĂwiÚta „wyznania panujÈcego”. Tak, istotnie jest to bardzo niedogodne, a nawet smutne, jeĝeli jednoczeĂnie ĂwiÚci siÚ sobotÚ i inne ĂwiÚta wyïÈcznie 350 KWESTIA ¿YDOWSKA W PA”STWIE POLSKIM ĝydowskie. Ale na to nie ma rady, o ile siÚ uznaje tzw. etatyzm, tj. wtrÈcanie siÚ pañstwa do ĝycia prywatnego i spoïecznego. Takimi ustawami i przepisami kieruje zasada wiÚkszoĂci. Poniewaĝ w Polsce jest najwiÚcej katolików, wiÚc uwzglÚdnia siÚ co do handlu ĂwiÚta katolickie. Ja w tych sprawach jestem przeciwnikiem wszelkiego etatyzmu i uwaĝam go za krÚpowanie wolnoĂci osobistej. Ale rozstrzyganie o tych sprawach nie ode mnie zaleĝy. PamiÚtam, ĝe dawniej wolno byïo handlowaÊ w niedzielÚ zarówno ¿ydom, jak i nie-¿ydom. A nawet po wsiach wïaĂnie w ĂwiÚta, po naboĝeñstwie, podczas odpustów i bez odpustów, najruchliwszy handel odbywaï siÚ wïaĂnie w niedziele i ĂwiÚta. DziĂ jest inaczej. DziĂ panuje i wciela siÚ w ĝycie zasada „socjalizacji”, „nacjonalizacji”, normowania godzin pracy i próĝnowania itp. Jeĝeli zaĂ ¿ydzi czujÈ siÚ pokrzywdzonymi przez zakaz handlowania w niedzielÚ i w ĂwiÚta katolickie, to niech idÈ za przykïadem tych, co styl kalendarzowy juliañski zmienili na styl gregoriañski. Niechaj szabas przeniosÈ z soboty na niedzielÚ. Podobno w Ameryce juĝ siÚ to praktykuje. Mocno przepraszam, jeĝeli ta moja propozycja dotknie kogo niemile. *** Dla umoĝliwienia zgodnego poĝycia we wspólnym pañstwie bardzo jest poĝÈdane wzajemne poznanie siÚ wrogich sobie obozów. Pod tym wzglÚdem ¿ydzi przeciÚtnie majÈ znacznÈ przewagÚ nad rdzennymi Polakami. Wielu z nich bowiem zna polskÈ historiÚ, polskÈ literaturÚ, uczestniczy w ĝyciu umysïowym, artystycznym i kulturalnym Polski. Rdzennych zaĂ Polaków mogÈcych siÚ pochwaliÊ znajomoĂciÈ ĝycia umysïowego i kulturalnego ¿ydów moĝna by chyba na palcach policzyÊ. Z pisarzów polskich maïo kto wstÚpuje w Ălady Elizy Orzeszkowej. KWESTIA ¿YDOWSKA W PA”STWIE POLSKIM 351 Obiektywna znajomoĂÊ ĝycia ĝydowskiego nie da siÚ osiÈgnÈÊ przez swoisty „instytut ĝydoznawczy”1, zapoczÈtkowany przez jednostronnych i fanatycznych ĝydoĝerców. ¿ydzi nie sprawiali sobie ĝadnego „instytutu gojoznawczego”, a jednak i bez niego zaznajamiajÈ siÚ z ĝyciem wspóïobywateli innowyznaniowych i innoplemiennych, bo w ĝyciu tym sami uczestniczÈ. ¥rodkiem dÈĝÈcym do tego celu ze strony nieĝydowskiej byïoby przede wszystkim stworzenie w uniwersytetach katedr ĝydoznawczych, tj. katedr zaznajamiajÈcych nie tylko z hebrajszczyznÈ, ale takĝe z póěniejszÈ i wspóïczesnÈ kulturÈ, literaturÈ i folklorem ĝydowskim. GodzÈc siÚ, chcÈc nie chcÈc, ze smutnÈ teraěniejszoĂciÈ, powinni byĂmy myĂleÊ cokolwiek o przyszïoĂci, tj. o wychowywaniu przyszïych pokoleñ i o przygotowywaniu ich do wzajemnej tolerancji i do zgodnego wspóïĝycia w ramach jednoĂci pañstwowej. Wiele szkóï dzisiejszych wychowuje uczniów we wzajemnej nienawiĂci, przygotowuje z nich bojowców partyjnych, prowadzi ich do zdziczenia, do ogïupienia i do zatrwaĝajÈcego stÚpienia poczucia obywatelskiego przez ignorowanie praw obowiÈzujÈcych. I szkoïa, i dom, i caïe otoczenie Êwiczy dzieci i mïodzieĝ w stosowaniu dzikich sylogizmów, czyli rozumowañ, uznajÈcych odpowiedzialnoĂÊ zbiorowÈ, gromadnÈ zamiast odpowiedzialnoĂci osobistej, indywidualnej. Przy tym z jednej strony goizm, z drugiej strony ĝydostwo stajÈ siÚ podstawÈ myĂlenia o stosunkach miÚdzyludzkich w rodzaju czasu, przestrzeni, jakoĂci, iloĂci itd. Logika rozumu i obiektywizmu ustÚpuje miejsca logice wyrazowej, logice menaĝeryjnej, zoologiczno-antropologicznej, logice baranich gïów, matoïków i tÚpogïowców. ZresztÈ poza faïszywym punktem wyjĂcia, oparte na takiej logice wyrazowej sylogizmy sÈ bez zarzutu. W zwiÈzku z tym sÈ umyĂlne faïszerstwa polegajÈce na utoĝsamianiu ¿ydów z bolszewikami, z socjalistami, z masonami. Przez wmawianie mïodzieĝy podobnych faïszerstw narzuca siÚ jej umysïom 1 Mowa o Instytucie ¿ydoznawstwa zaïoĝonym w 1920 r. przez Andrzeja Niemojewskiego. 352 KWESTIA ¿YDOWSKA W PA”STWIE POLSKIM beznadziejne pomieszanie pojÚÊ i utoĝsamianie pojÚÊ naleĝÈcych do róĝnych dziedzin myĂlenia. WielkÈ szkodÚ i spustoszenia w duszach ludzkich sprawia teĝ bezkrytyczne uczenie niektórych przedmiotów szkolnych, jak np. „historii ĂwiÚtej”, historii powszechnej, historii ojczystej, literatury itd. Otóĝ tego rodzaju wychowywanie w ciemnocie i w duchu przeciwspoïecznym powinno byÊ zastÈpione przez przyuczanie do krytycznego traktowania tego, o czym siÚ mówi i co siÚ przyswaja z ksiÈĝek i czasopism oraz przez wychowanie prawdziwie obywatelskie w najobszerniejszym znaczeniu tego wyrazu. Z drugiej strony ludzie dÈĝÈcy do zmniejszenia niepoĝÈdanych antagonizmów spoïecznych powinni by oddziaïywaÊ na masy ĝydowskie w kierunku usuwania specyğcznych cech ĝydowskich, dziaïajÈcych wprost wyzywajÈco na innych wspóïmieszkañców. Przede wszystkim naleĝy walczyÊ ze specyğcznym brudem mas ĝydowskich. Podobno zawiÈzujÈ siÚ w ïonie inteligencji ĝydowskiej stowarzyszenia majÈce na celu rozszerzanie wĂród mas ĝydowskich przekonania o tym, ĝe zgodnie z wymaganiami higieny i antyseptyki koniecznym jest dla zdrowia przestrzeganie elementarnej czystoĂci ciaïa, odzieĝy i mieszkania. *** StreszczajÈc swe z pewnoĂciÈ przydïugie i zbyt rozwlekle wywody, wskazujÚ w skróceniu na gïówne dziaïy kwestii ĝydowskiej w pañstwie polskim. 1. Na pierwszym miejscu stoi zaznajomienie siÚ z KonstytucjÈ i z prawami obowiÈzujÈcymi, zabezpieczajÈcymi wszystkim obywatelom pañstwa, a wiÚc takĝe ¿ydom, prawie zupeïne równouprawnienie. 2. Dalej idzie domaganie siÚ kar na urzÚdników naduĝywajÈcych swej wïadzy dla naruszania praw obowiÈzujÈcych. 3. NastÚpnie, ze wzglÚdu na uspokojenie spoïeczeñstwa i na wcielenie w ĝyciu towarzyskim poczucia praworzÈdnoĂci i szacunku dla zasady równouprawnienia obywatelskiego, powinniĂmy rozsze- KWESTIA ¿YDOWSKA W PA”STWIE POLSKIM 353 rzaÊ zdrowe poglÈdy oparte na rozumie i rozwadze, a nie na nieokieïznanych afektach, nie na nerwach odruchowych, nie na histerii. 4. Nareszcie powinniĂmy pamiÚtaÊ o wychowywaniu przyszïych pokoleñ w duchu solidarnoĂci obywatelskiej. WcielajÈc w ĝycie zasadÚ równouprawnienia, czego mamy prawo wymagaÊ od ¿ydów? O wymaganiu „patriotyzmu” uczuciowego nie moĝe byÊ tymczasem mowy. Uczucia sÈ ukryte w gïÚbi dusz ludzkich. MiïoĂci takiej lub owakiej nie moĝna ani ĂlubowaÊ, ani nakazywaÊ, ani wymagaÊ. Na miïoĂÊ trzeba przede wszystkim zasïuĝyÊ. Kiedy pañstwo stanie siÚ faktycznie dla wszystkich swych „dzieci” sprawiedliwÈ matkÈ, a nie legendarnÈ zïÈ macochÈ, wtenczas przyjdzie kolej takĝe na „miïoĂÊ ojczyzny”. Tymczasem powinniĂmy siÚ zadawalniaÊ wymaganiem od ¿ydów daleko idÈcej a nierównie solidniejszej solidarnoĂci ogólnopañstwowej, nawet bez przysiÚgi na wiernoĂÊ pañstwu. *** Poruszone tu przeze mnie oraz wszelkie inne Ărodki, majÈce na celu uspokojenie i zgodne wspóïĝycie, obliczone sÈ na dïugie lata. Trzeba siÚ uzbroiÊ w cierpliwoĂÊ, pamiÚtajÈc, ĝe nie od razu Kraków zbudowano. Takich wielkich przeobraĝeñ nie wytrzÈsa siÚ z rÚkawa. Jeĝeli nie zdziczejemy i nie spodlejemy ostatecznie, co zresztÈ bardzo jest moĝliwe, musimy, zacisnÈwszy zÚby, pracowaÊ dla przyszïych pokoleñ w imiÚ dobra pañstwa, spoïeczeñstwa i caïej ludzkoĂci. Ale to wszystko wyglÈda tak piÚknie w teorii osnutej na zïotych marzeniach. Nie zapominajmy, ĝe tak zwane rozwiÈzywanie kwestii spoïecznych i politycznych dokonywa siÚ „ĝywioïowo”, z minimalnym udziaïem ĂwiadomoĂci. A my sobie to tylko post factum uĂwiadamiamy i wszechstronnie oĂwiecamy. Dzieje toczÈ siÚ pomimo nas, a na placu boju pozostajÈ: z jednej strony gryzienie siÚ bestii ludzkich, z drugiej zaĂ strony wygodny frazes: „jakoĂ to bÚdzie”. 354 KWESTIA ¿YDOWSKA W PA”STWIE POLSKIM Dla kaĝdego z nas mÚka istnienia koñczy siÚ z jego ĝyciem i przejĂciem do stanu nieboszczyków Ă.p. lub bï.p., a dla bezwyznaniowców bez tych zbytecznych dodatków. Niechaj siÚ gryzÈ dwunogie, bylem tylko ja, pogrÈĝywszy siÚ w Nirwanie, nie widziaï tego gryzienia siÚ i nie sïyszaï tych kwików, pisków, wycia i ujadania. I to jest mój egoizm osobisty. Odsyïacze do tekstu N[ume]ry odnoszÈ siÚ do tytuïów podanych w Bibliografii. [1] Nr 4; [2] Nr 6 i 7; [3] Nr 9; [4] Nr 8; [5] Nr 1; [6] Nr 9. Bibliograğa Swe wïasne broszury i artykuïy sprzed roku 1913, które albo wyïÈcznie byïy poĂwiÚcone „kwestii ĝydowskiej”, albo teĝ dotykaïy jej tylko miÚdzy innymi, wyliczam w broszurze W „kwestii żydowskiej”, Warszawa 1913, str. 109–112. Póěniej potrÈcaïem o te kwestie w róĝnych wydawnictwach i czasopismach rosyjskich aĝ do r. 1918, miÚdzy innymi w broszurze Nacionalnyj i tierritorialnyj priznak w awtonomii. Poswiaszczajetsa wsiem „patriotam”, S-Pietierburg 1913, która ulegïa konğskacie i zniszczeniu, a ja za jej wydanie zostaïem skazany w marcu r. 1914 na dwa lata twierdzy. KarÚ tÚ zmniejszono mi do trzech miesiÚcy, które, przy zamianie ,,twierdzy” na „wiÚzienie celkowe” (odinocznoje zakluczenije), tj. z potrÈceniem 25%, odsiedziaïem w ciÈgu dwóch miesiÚcy i jednego tygodnia (od poczÈtku listopada r. 1914 do poïowy stycznia r. 1915) w petersburskich „Krestach”. Po przesiedleniu siÚ z Petersburga do Warszawy we wrzeĂniu r. 1918, juĝ w nowo wskrzeszonym Pañstwie Polskim poruszaïem „kwestiÚ ĝydowskÈ” w czasopismach polskich. Oto wykaz, zdaje siÚ, wyczerpujÈcy tych moich artykuïów: 1. Państwowość polska a Żydzi w Polsce, „Gazeta Polska” 1919, nr 272, 275, 276, Warszawa, 20, 23 i 24 lipca. Artykuïy te byïy przeróbkÈ jednego z czterech memoriaïów uïoĝonych przeze mnie dla Biura KWESTIA ¿YDOWSKA W PA”STWIE POLSKIM 355 Kongresowego w Warszawie, które je przesïaïo Konferencji Pokojowej w Wersalu. 2. W sprawie księgi zbiorowej ku uczczeniu nieboszczyka W. Feldmana, „Kurier Polski” 1920, nr 333, Warszawa, 6 grudnia). W zmienionej i uzupeïnionej postaci daïem ten artykuï, jako Słowo wstępne, do samej ksiÚgi zbiorowej Pamięci Wilhelma Feldmana, Kraków 1922, str. 1–6. 3. Z moich wspomnień o W. Feldmanie, „Gïos Polski”, ’ódě, 23 paědziernika 1921, nr 260. 4. Antysemityzm monarchów rosyjskich a „antysemityzm” polski, „Gazeta Polska” 1919, nr 294, 11 sierpnia. 5. Antysemityzm a nauka uniwersytecka w Polsce, „Gazeta Polska” 1919, nr 283, 31 lipca. 6. Epidemia pogonotomii, „Kurier Polski” 1919, nr 182, 18 lipca. 7. Jeszcze z powodu „brodobórstwa”, „Gazeta Polska” 1919, nr 317, 3 wrzeĂnia. 8. Judeo-Polska, „Gïos Polski”, ’ódě 1923, nr 5, 5 stycznia. 9. Numerus clausus, „Gïos Polski”, ’ódě 1923, nr 6, 6 stycznia. 10. Blok mniejszości narodowych, „Gïos Polski”, ’ódě 1923, nr 50 i 51, 20 i 21 lutego. 11. Sprawy polsko-żydowskie, „Dziennik Poranny”, Warszawa 1919, nr 21, 24 i 35; 23 i 26 stycznia, 6 lutego. Inne moje artykuïy, napisane na usilnÈ proĂbÚ redakcji „Dziennika Porannego”, nie zostaïy wydrukowane, bo redakcja ta, jako partyjna i jednostronna, nie chciaïa siÚ kompromitowaÊ w oczach czytelników ogïaszaniem artykuïów krytykujÈcych postÚpowanie ¿ydów. Z powodu sïawetnej Jabïonny1 napisaïem we wrzeĂniu r. 1920 dla „Narodu” artykuï pt. Nie mogę uwierzyć, ale sroĝÈca siÚ wówczas cenzura wojskowa uniemoĝliwiïa jego wydrukowanie. Zwracam teĝ uwagÚ na dwie broszury w „kwestii ĝydowskiej”, napisane ze stanowiska humanitarnego i prawdziwie obywatelskiego: W Jabïonnie k. Warszawy zorganizowano podczas wojny 1920 r. obóz koncentracyjny dla polskich ĝoïnierzy „wyznania mojĝeszowego”. 1 356 KWESTIA ¿YDOWSKA W PA”STWIE POLSKIM 1. Antoni Lange, O sprzecznościach sprawy żydowskiej, Warszawa 1911. ChoÊ nie ze wszystkimi zdaniami autora moĝna siÚ zgodziÊ, trzeba jednak uznaÊ czystoĂÊ jego pobudek i oryginalnoĂÊ jego zapatrywañ. 2. Dr S. Rubinrot, W imię prawdy…, W sprawie żydowskiej z powodu uchwalenia odnośnej Komisji w Sejmie polskim, Warszawa 1919. [Warszawa 1923. „Biblioteka WolnomyĂliciela” nr 1] W KWESTII NARODOWO¥CIOWEJ Uwaga przedwstÚpna Pod tym tytuïem wygïosiïem w r. 1924 caïy szereg odczytów publicznych: 1) w Warszawie 17 lutego, w lokalu stowarzyszenia „Strzecha” (Nowy ¥wiat, 21); 2) w Tarnowie 26 marca; 3) w Krakowie 27 marca; 4) w Zgierzu 8 maja; 5) w BrzeĂciu nad Bugiem (w dawnym BrzeĂciu Litewskim) 28 czerwca; 6) w Wilnie 21 grudnia. Za kaĝdym razem odczyt mój brzmiaï cokolwiek inaczej. Obecnie wydajÚ go w znacznie zmienionej i rozszerzonej postaci. Nie pochlebiam sobie, aĝeby moje odezwanie siÚ mogïo wywrzeÊ choÊby najmniejszy wpïyw. Ale sroĝÈcy siÚ obecnie nierozum polityczny, kierowanie siÚ jedynie nieokieïznanymi i wyuzdanymi emocjami i afektami, nie zaĂ dobrze zrozumianym interesem pañstwowym i spoïecznym – niechaj usprawiedliwiÈ moje wystÈpienie. Co to jest narodowoĂÊ i gdzie istnieje? Aĝeby usïyszany lub teĝ przeczytany wyraz narodowość wywarï odpowiednie wraĝenie, czy to sïuchacz, czy teĝ czytelnik musi byÊ odpowiednio przygotowany, przygotowany zarówno pod wzglÚdem umysïowym, intelektualnym, jako teĝ pod wzglÚdem uczuciowym, emocjonalnym, Przede wszystkim dla uruchomienia narodowości w jej postaci polskiej potrzeba znaÊ jÚzyk polski, tj. mieĂciÊ w swej gïowie myĂlenie jÚzykowe polskie. OczywiĂcie dla zrozumienia skojarzonych z podobnymi wyobraĝeniami i wywoïujÈcych podobne emocje wyrazów innojÚzykowych, nationalité, Nationalität, nacional’nost’ itd., koniecznÈ jest znajomoĂÊ odpowiednich jÚzyków. To jednak nie wystarcza. Nie dla kaĝdego mówiÈcego po polsku wyraz narodowość jest sam przez siÚ zrozumiaïy. Dla wielu jest to tylko wyraz bez treĂci, co najwyĝej rzeczownik rodzaju ĝeñskiego, naleĝÈcy do pewnego typu gramatycznego. Dopiero po rozbudzeniu w duszy wïasnej poczucia narodowoĂciowego dana jednostka moĝe uczestniczyÊ w zbiorowym ĝyciu narodowym. Dopiero po wzniesieniu 358 W KWESTII NARODOWO¥CIOWEJ siÚ na pewien poziom umysïowy moĝna dojĂÊ do pojÚcia narodowoĂci. Ale nawet na najwyĝszym stopniu umysïowym i przy najsubtelniejszym przeĝywaniu pewnych wzruszeñ, czyli emocji, uruchomienie jÚzykowe i znaczeniowe wyrazu narodowość wysuwa na pierwszy plan jego cechy formalne. DziÚki urodzajowieniu jÚzyka polskiego, urodzajowieniu bÚdÈcemu odbiciem upïciowienia w Ăwiecie zwierzÈt i roĂlin, narodowość Ăwiadczy o sobie jako o istocie rodzaju ĝeñskiego. W róĝnicy od mÚskich naród, lud, rząd i nijakich państwo, społeczeństwo, a na równi z przeszłością, pomysłowością, obrzędowością, wytwórczością, prawością, sprawiedliwością, miłością, złością, jednością, wielością, mnogością, pięknością itd., przy pewnym polocie fantazji twórczej, narodowość staje siÚ jakÈĂ paniÈ, damÈ, boginiÈ. Gdzie jednak istnieje, gdzie mieĂci siÚ ta pani, ta dama, ta bogini? Czy moĝemy jej szukaÊ poza czïowiekiem? Nie. Narodowość mieĂci siÚ i ĝyje tylko w pojedynczych duszach ludzkich, skÈd jednak moĝe siÚ wydobywaÊ na zewnÈtrz w postaci obrazów, symbolów i ĂwiadczÈcych o niej czynów ludzkich. Narodowość istnieje i dziaïa tam, gdzie istniejÈ i dziaïajÈ wszystkie tego rodzaju chwiejne, nieokreĂlone, ogólnikowe wyobraĝenia substancjalne, czyli rzeczownikowe, od jÚzyka, czyli mowy ludzkiej, do pañstwa, bóstwa itd. wïÈcznie. Tam to, w tej jednostkowej duszy ludzkiej, ĝyjÈ i dziaïajÈ; jÚzyk, czyli mowa ludzka zarówno wymawianiowo-sïuchowa, jako teĝ pisaniowo-wzrokowa, czyli pismo; tam ĝyje i dziaïa wszelka twórczoĂÊ umysïowa w nauce, w poezji i w sztuce; tam ĝyje i dziaïa pañstwo wraz z rzÈdem, z poddanymi, z obywatelami; tam ĝyje i dziaïa gospodarstwo spoïeczne wraz z przemysïem, handlem i spekulacjÈ; tam ĝyje i dziaïa prawo wraz z jego wykonywaniem, obchodzeniem i naruszaniem, wraz z sÈdami i karami; tam ĝyje i dziaïa moralnoĂÊ wraz z cnotami, grzechami i zasïugami; tam ĝyjÈ i dziaïajÈ mitologia i religia wraz z boĝyszczami i bóstwami; tam ĝyjÈ i dziaïajÈ zwyczaje i obyczaje itd. I tutaj stwierdzamy zasadniczÈ róĝnicÚ miÚdzy obiektem, czyli przedmiotem badañ nauk przyrodniczych, a obiektem badañ nauk psycho-socjalnych, „ğlologicznych”, „humanistycznych”. Przedmio- W KWESTII NARODOWO¥CIOWEJ 359 ty badañ nauk przyrodniczych istniejÈ poza luděmi, przedmioty zaĂ badañ nauk psycho-socjalnych istniejÈ jedynie tylko w duszach ludzkich. Gdy ginie czïowiek pojedynczy, z nim razem ginie caïy jego Ăwiat, Ăwiat wyobraĝeñ, uczuÊ i popÚdów; nastÚpuje koniec Ăwiata osobistego. Ale wszystko to, co stanowi przedmiot badañ nauk psycho-socjalnych, nie przestaje istnieÊ w innych gïowach. Gdy zginie caïa ludzkoĂÊ, wszystko to równieĝ zginie, zginie ostatecznie i raz na zawsze, ale Ăwiat chemiczno-ğzyczny pozostanie. Pozostanie teĝ Ăwiat ğzjologiczno-biologiczny, o ile pozostanÈ inne zwierzÚta i roĂliny. Gdy zginÈ teĝ inne zwierzÚta i roĂliny, pozostanie juĝ tylko Ăwiat chemiczno-ğzyczny oraz oczywiĂcie wszechĂwiatowy element psychiczny, czyli duchowy. BoÊ byïoby objawem szalonej zarozumiaïoĂci i megalomanii, czyli obïÚdu wielkoĂci, przypuszczaÊ, ĝe poza czïowiekiem nie ma we wszechĂwiecie elementu psychicznego; tylko ĝe ten wszechĂwiatowy element psychiczny jest niedostÚpny dla ograniczonej i znikomej myĂli ludzkiej. Ten wszechĂwiatowy element psychiczny nie jest wcale bogiem ludzkim, bogiem stworzonym na obraz i podobieñstwo czïowieka, ale jest czymĂ z myĂlÈ ludzkÈ niewspóïmiernym, czymĂ niedoĂcignionym, niepojÚtym, jak niepojÚtÈ jest nieskoñczonoĂÊ czasu i przestrzeni, bezpoczÈtkowoĂÊ i bezkoñcowoĂÊ czasu i przestrzeni we wszystkich kierunkach. Inaczej jest ze Ăwiatem psychiczno-socjalnym jako przedmiotem badania. ZginÈ nie tylko psychologia, socjologia, ğlologia, historia, ale takĝe same psyche, czyli dusze ludzkie, same societates, czyli ugrupowania ludzkie, zginÈ w ogóle wszystkie przedmioty badañ tych nauk. ZginÈ wyrazy, wyobraĝenia, pojÚcia. Zniknie wszelka twórczoĂÊ ludzka; zniknÈ odkrycia, wynalazki. ZniknÈ ludzie, wiÚc zniknie to wszystko. BÚdzie to absolutny koniec Ăwiata ludzkiego. ZniknÈ plemiona, szczepy, ludy, narody, narodowoĂci, kraje, pañstwa, czÚĂci Ăwiata, federacje i róĝne inne zrzeszenia, ugrupowania i zbiorowiska ludzkie i zwierzÚce. ZniknÈ kasty, warstwy spoïeczne, klasy. Zniknie walka klas. Zniknie nawet „klasowy ruch robotniczy”. ZniknÈ walki zarówno w imiÚ interesu, jak i z pobudek idealnych. Co wiÚcej, zniknÈ nie tylko nauki i w ogóle caïe myĂlenie ludzkie o Ăwiecie, ale nawet zniknie caïy Ăwiat chemiczno-ğzyczny i as- 360 W KWESTII NARODOWO¥CIOWEJ tronomiczny, uporzÈdkowany na modïÚ ludzkÈ. Pozostanie to coĂ, co skïoniïo czïowieka do wytworzenia pojÚÊ ğzycznych, chemicznych, mechanicznych i innych, ale nie bÚdÈ to juĝ po ludzku ujÚte zjawiska Ăwietlne, czyli optyczne, sïuchowe, czyli akustyczne, chemiczne, mechaniczne, cieplne, czyli termiczne; nie bÚdzie to ludzka elektrycznoĂÊ, nie bÚdzie to ludzka przemiana materii, nie bÚdzie to ludzkie ujawnianie energii. W wielkiej papierni wszechĂwiatowej ïachmany naszych zdobyczy umysïowych i kulturalnych, wszelkie Ălady naszego istnienia zostanÈ roztarte na miazgÚ, przetworzone na nowÈ masÚ, dla wytworzenia nowego papieru, na którym moĝe z czasem jakieĂ nowe istoty ĝywe, w charakterze naszych nieĂwiadomych spadkobierców i nosicieli historii i kultury, bÚdÈ wypisywaÊ od poczÈtku Ălady ĝycia i rozwoju spoïecznego. Czyĝ wobec tego nie naleĝaïoby siÚ upamiÚtaÊ i, zamiast wzajemnie zatruwaÊ sobie ĝycie, wykorzystaÊ to krótkie i skazane na zagïadÚ istnienie do wspólnej walki z przyrodÈ i do osiÈgniÚcia moĝliwego szczÚĂcia i dobrobytu? Zamiast tego gryziemy siÚ i tÚpimy siÚ nawzajem, a jednym z pretekstów do tej orgii tÚpicielskiej jest tak zwana narodowoĂÊ w jej róĝnorodnych odmianach. Pochodzenie narodowoĂci SkÈd powstaïa narodowość, tj., ĂciĂlej mówiÈc, wyobraĝenie i poczucie narodowości? Narodowość wiÈĝe siÚ ĂciĂle, nie tylko jÚzykowo, ale takĝe pozajÚzykowo, z narodem. Zarodek i poczÈtek narodu tkwi przede wszystkim w jÚzyku, czyli w wyodrÚbnionej, róĝnej od innych, wspólnej mowie pewnego zbiorowiska ludzkiego oraz we wspólnym ĝyciu, we wspóïĝyciu takiego zbiorowiska ludzkiego. Stwierdzamy nastÚpnie stopniowe podnoszenie siÚ od takiego stada prawie zwierzÚcego na coraz wyĝsze poziomy. Przy tym dokonywa siÚ stopniowe przechodzenie od stanu koczownictwa do stanu osiadïoĂci. W KWESTII NARODOWO¥CIOWEJ 361 Stado zwierzÚce staje siÚ spoïeczeñstwem ludzkim. Wspóïĝycie stadowo-egoistyczne przechodzi we wspóïĝycie zbiorowo-indywidualne (kolektywnie indywidualne). Na niĝszym stopniu mamy wÈski egoizm, na wyĝszym stopniu indywidualizm. Na niĝszym stopniu komunizm pierwotny, dziki, na wyĝszym stopniu komunizm rozumowy i oparty na poczuciu sprawiedliwoĂci jako wykwit cywilizacji, jako kolektywizm i solidaryzm. Tylko proszÚ nie dawaÊ siÚ porywaÊ myĂleniu wyrazowemu. To, co w danej chwili szaleje pod nazwÈ komunizmu, nie odpowiada wcale wymaganiom uspoïecznienia nowoczesnego, ale jest po prostu powrotem do stanu dzikoĂci, jest rabunkiem pod hasïem rabuj to, co zrabowano (grab’ nagrablennoje), jest karykaturÈ na komunizm w wyĝszym stylu, czyli na kolektywizm. Jest to skutek rozpasania przez wojnÚ najdzikszych instynktów, nie zaĂ wcielania w ĝycie zasad solidarnoĂci wszechludzkiej. Podobnie teĝ i praktykowanie narodowoĂci albo moĝe byÊ dzikie i barbarzyñskie, albo teĝ odpowiada wysokiemu poziomowi rozwoju kulturalnego i cywilizowanego. OczywiĂcie istnieje caïa skala stanów mieszanych i przejĂciowych. Cechy narodowoĂci Jak wszelkie inne hasïa i sztandary, pod którymi grupujÈ siÚ krzyĝujÈce siÚ rozmaicie zbiorowiska ludzkie, tak i czy to narodowoĂÊ w ogóle, czy teĝ pewna ĂciĂle okreĂlona narodowoĂÊ muszÈ posiadaÊ pewne cechy, czyli wïaĂciwoĂci, uprawniajÈce nas do uĝywania tej nazwy w stosunku do ludzi. Cechy te sprowadzajÈ siÚ do dwóch gïównie ěródeï: albo sÈ to cechy obiektywne, caïkiem niezaleĝne od woli i ĂwiadomoĂci ludzkiej, albo teĝ jest to samookreĂlenie subiektywne. ZresztÈ i na samookreĂlenie moĝemy patrzyÊ jak na cechÚ obiektywnÈ. Cechami obiektywnymi ludzi pojedynczych i caïych gromad ludzkich, cechami niezaleĝnymi od niczyjej woli ani od woli cudzej, ani od woli wïasnej, sÈ np. pïeÊ, wiek, róĝne cechy antropologiczne w rodzaju koloru skóry, wïosów, oczu, wymiarów czaszki i ciaïa w ogóle, jÚzyk, czyli mowa danego indywiduum, uĝywanie tego lub 362 W KWESTII NARODOWO¥CIOWEJ owego pisma, takie lub owakie zwyczaje, podania, tradycje, wierzenia, wspólne ideaïy spoïeczne i polityczne, pewien odziedziczony i nabyty stan umysïowoĂci i skïonnoĂci etyczno-socjalnych (wrodzony sadyzm, wrodzone wspóïczucie do innych ludzi), do pewnego stopnia wspólne terytorium. Za pomocÈ cech obiektywnych, mniej lub wiÚcej ĂciĂle okreĂlanych, rozróĝniamy lud polski, naród polski, narodowoĂÊ polskÈ. Stwierdzamy przy tym rozmaite szczeble (stopnie) unarodowienia, uĂwiadomienia narodowego. Tak np. trudno mówiÊ o narodowoĂci w peïnym znaczeniu tego wyrazu u dzieci, u mas ludowych. Nareszcie przynaleĝnoĂÊ pañstwowa, nawet wbrew ĝyczeniom i sympatiom danej jednostki, stanowi jej cechÚ obiektywnÈ, niezaleĝnÈ od woli ludzkiej. Od cech czysto obiektywnych i od cech subiektywnych, samookreĂleniowych, naleĝy odróĝniaÊ trzeciÈ kategoriÚ, kategoriÚ poĂredniÈ, stojÈcÈ na pograniczu tych dwóch dziedzin krañcowych. SÈ to cechy obiektywno-subiektywne, kiedy czïowiek bywa zaliczany do pewnego zbiorowiska dziÚki nie wïasnej, ale cudzej woli, dziÚki rozkazowi, nominacji lub wyborowi. Tu naleĝy przede wszystkim przymusowa sïuĝba wojskowa oraz wszelkie inne formy niewolnictwa, np. wiÚzienie przymusowe kobiet w domach publicznych, zaliczanie przy praktykowaniu tzw. „dyktatury proletariatu” caïych rodzin i caïych skupieñ ludzkich do pozbawionych praw, poniewieranych i ogaïacanych z mienia „burĝujów”, skazywanie przez sÈdy i w ogóle przez innych ludzi na takie lub owakie kary, itd. Tutaj wïasna wola pacjenta nie ma nic do powiedzenia. Aĝeby siÚ uwolniÊ od skutków stosowania cudzej woli do jego osoby nie pozostaje mu nic innego, jak albo uciec, albo teĝ odebraÊ sobie ĝycie. Natomiast w wielu innych wypadkach wola cudza jest wprawdzie gïównym czynnikiem rozstrzygajÈcym, ale do jej ostatecznego wcielenia w ĝycie niezbÚdnÈ jest takĝe zgoda samego osobnika mianowanego lub teĝ obieranego. UrzÚdnikiem pañstwowym lub prywatnym, nauczycielem, profesorem, kawalerem orderu tego lub owego stopnia, radcÈ miejskim, posïem do sejmu lub senatu staje siÚ czïowiek bÈdě to z nominacji zwierzchnoĂci, bÈdě teĝ przez gïosowanie, ale moĝe nie przyjÈÊ oğa- W KWESTII NARODOWO¥CIOWEJ 363 rowanej mu godnoĂci. BywajÈ wprawdzie wypadki, kiedy nie wolno zrzekaÊ siÚ takiej godnoĂci, ale te naleĝÈ do wyjÈtków. Prezydent rzeczypospolitej lub teĝ król elekcyjny osiÈga ten zaszczyt przez stosowanie arytmetycznej zasady wiÚkszoĂci, gdy tymczasem monarcha „z boĝej ïaski” jest przeznaczony do piastowania swego urzÚdu przez sam fakt urodzenia siÚ. IstniejÈ próby przymusowego zaliczania do tej lub owej narodowoĂci, ale to sÈ objawy przemocy i gwaïtu. Jak wyznanie religijne, tak i wyznanie narodowe, czyli narodowoĂÊ czïowieka, stanowi jednÈ z jego cech wyïÈcznie subiektywnych, zaleĝnych jedynie od ĂwiadomoĂci, od wïasnej woli, od wïasnego uznania i samookreĂlenia. Wszelkie zamachy na wolnoĂÊ sumienia czy to wyznaniowego, czy teĝ narodowego w pañstwie praworzÈdnym i nie niewolniczym sÈ zbrodniÈ przeciw godnoĂci ludzkiej i przeciw prawom zasadniczym, zabezpieczonym przez konstytucjÚ. ¥wiadomoĂÊ narodowa bywa o róĝnym natÚĝeniu i napiÚciu, wahajÈc siÚ (oscylujÈc) miÚdzy zerem a n, tj. pewnym maximum, pewnÈ normÈ najwyĝszÈ. To, co wybiega ponad zwykïÈ normÚ, staje siÚ hipertroğÈ, staje siÚ przerostem poczucia narodowego. MoĝliwÈ jest teĝ narodowoĂÊ wmówiona, sugestionowana przez rodziców lub choÊby tylko przez jednego z rodziców, przez ojca lub matkÚ, pomimo to, ĝe siÚ urodziïo i ĝe siÚ ĝyje na obczyěnie, w innojÚzykowym i innonarodowym otoczeniu. Znane sÈ osoby urodzone np. w Turcji, w Danii, w Ameryce itp. i pomimo caïkowitej nieznajomoĂci jÚzyka polskiego odznaczajÈce siÚ przeczulonym patriotyzmem polskim. Róĝnorakie „narodowoĂci” Poczucie narodowe moĝe siÚ staÊ energiÈ pobudzajÈcÈ do czynów bÈdě to wzniosïych i szlachetnych, bÈdě teĝ nikczemnych i ohydnych. Fanatyzm partyjny w zastosowaniu do wyznania i narodowoĂci wywoïuje zachïannoĂÊ, napastniczoĂÊ (agresywnoĂÊ) i fatalne pomieszanie pojÚÊ. Istnienie Rzymu, tego potwora wiecznie imperialistycznego, z pretensjami do panowania w ten lub ów sposób nad caïym Ăwia- 364 W KWESTII NARODOWO¥CIOWEJ tem, nie tylko ziemskim, ale nawet pozaziemskim, doprowadziïo do powstania „narodu katolickiego”, wypierajÈcego z gïów zamroczonych poczucie innych wyodrÚbnionych istotnych narodowoĂci i przeciwstawiajÈcego siÚ czupurnie i zaczepnie innym tego rodzaju „narodowoĂciom” z szyldem wyznaniowym. W Polsce cierpiÈcej na obïÚd upañstwowienia narodowoĂci i unarodowienia pañstwowoĂci oraz na obïÚd uwyznaniowienia narodowoĂci i unarodowienia wyznañ, w tej Polsce cierpiÈcej w nierównie wyĝszym stopniu niĝ wiele innych spoïeczeñstw na brak umysïów silnych i samodzielnych, katolicyzm utoĝsamia siÚ z polskoĂciÈ, wyznanie ewangelickie z niemieckoĂciÈ, prawosïawie z rosyjskoĂciÈ, czyli z moskiewskoĂciÈ, wyznanie unickie z rusiñskoĂciÈ, „narodowoĂÊ ĝydowskÈ” z wyznaniem mojĝeszowym, starozakonnym, izraelickim. „Naród katolicki”, jako zbiór poddanych i niewolników wszechwïadcy rezydujÈcego w Rzymie, powstaï ze zmieszania imperialistycznych dÈĝnoĂci Rzymu Cezarów ze swoistymi dÈĝeniami ¿ydów zreformowanych, czyli chrzeĂcijan, do narzucenia swych wierzeñ caïej ludzkoĂci. Obok tego „narodu katolickiego”, wytworzonego z odszczepieñstwa od pnia ĝydowskiego, nie przestaje istnieÊ pierwotny, prawowierny, ortodoksyjny „naród ĝydowski”, rozsiany po caïym Ăwiecie. „NarodowoĂÊ ĝydowska” I Tutaj wypada zapytaÊ: Czy istnieje osobna „narodowoĂÊ ĝydowska” na podobieñstwo takich narodowoĂci, jak niemiecka, francuska, angielska, wïoska, hiszpañska, polska, czeska, rosyjska, ukraiñska itd., narodowoĂÊ nieutoĝsamiana z wyznaniem mojĝeszowym? Przy tym mamy do czynienia tylko z dwoma pojÚciami, wyznaniem i narodowoĂciÈ, bo przyjmowanie jakiejĂ osobnej „rasy” ĝydowskiej ze stanowiska obiektywnie-naukowego nie ma ĝadnej podstawy. Otóĝ wszystkie dane historii i obserwacji tego, co mamy przed oczyma, skïaniajÈ nas do twierdzenia, ĝe osobna swoista „narodowoĂÊ” ĝydowska istnieje i odznacza siÚ w ogóle daleko wyraěniejszymi cechami aniĝeli inne, ogólnie uznane narodowoĂci. W KWESTII NARODOWO¥CIOWEJ 365 Przede wszystkim znakomitÈ wiÚkszoĂÊ osobników nazywanych ¿ydami ïÈczy w jedno zbiorowisko tradycyjna religia, jedna z najbardziej upartych, wyodrÚbniajÈcych siÚ i nietoleracyjnych religii, ïÈczy uĂwiÚcony od tysiÈcoleci rytuaï. NastÚpnie znakomitÈ wiÚkszoĂÊ ¿ydów ïÈczy w wyodrÚbniajÈce siÚ od innych zbiorowisko ludzkie potworna megalomania „narodu wybranego”, wybranego przez StwórcÚ na pana i wïadcÚ nad innymi narodami, a tylko czasowo upoĂledzonego i skazanego na tuïaczkÚ, dla tym Ăwietniejszego tryumfu w przyszïoĂci pod wodzÈ oczekiwanego z utÚsknieniem Mesjasza. To poczucie niezmiernej potÚgi pod opiekÈ rozmiïowanego w swych wybrañcach Jehowy utrzymuje w caïej sile swoisty patriotyzm ĝydowski i swoistÈ narodowoĂÊ ĝydowskÈ, pomimo zatracenia przez ¿ydów wïasnego jÚzyka. Osobny jÚzyk narodowy ¿ydów ustÈpiï miejsca jÚzykom ich przeĂladowców, a te jÚzyki przeĂladowców podniesiono do godnoĂci „jÚzyków ĝydowskich”. Okrutnie przeĂladowani przez Hiszpanów i wypÚdzeni z Hiszpanii ¿ydzi ponieĂli ze sobÈ w inne kraje jÚzyk hiszpañski, jako jÚzyk róĝniÈcy ich od tuziemców. SÈ to tak zwani spanioli, ¿ydzi jÚzyka hiszpañskiego. W otoczeniu znowu niemieckim ¿ydzi przyswoili sobie pewne gwary niemieckie, przetwarzajÈc je na swoisty jÚzyk ĝydowski, zwany lekcewaĝÈco i pogardliwie „ĝargonem”, a wïaĂciwie, ze stanowiska obiektywnego, tak dobry jÚzyk, jak i wszelki inny. O ile ten jÚzyk pozostaje w sferze wymawianiowo-sïuchowej, naleĝy do Ăwiata jÚzykowego germañskiego. O ile zaĂ posïuguje siÚ zmodyğkowanym alfabetem hebrajskim, z odwrotnym sposobem pisania, nie z lewa na prawo, ale z prawa na lewo, wyodrÚbnia siÚ od caïego Ăwiata europejsko-amerykañskiego i przenosi ¿ydów do Azji Zachodniej, do Ăwiata semickiego. DziĂ ten „jÚzyk ĝydowski” jest jednym z narzÚdzi, za pomocÈ których ¿ydzi oddzielajÈ siÚ od wspóïmieszkañców innych narodowoĂci i zasklepiajÈ siÚ w swym narodowym ghetto. Pewna czÚĂÊ ¿ydów mieszkajÈcych w dawnej Rosji przyjÚïa jÚzyk rosyjski i trzyma go siÚ jako swego jÚzyka, w róĝnicy od innych jÚzyków miejscowych, Np. ¿ydzi wileñscy mówiÈ dziĂ w znacznej czÚĂci po rosyjsku, wywoïujÈc oburzanie siÚ przeczulonych patriotów polskich. Oburzanie siÚ to jest oczywiĂcie objawem patologicznym, ale i bez oburzania siÚ moĝe siÚ wydawaÊ dziwnym i raĝÈcym trzyma- 366 W KWESTII NARODOWO¥CIOWEJ nie siÚ jÚzyka byïych przeĂladowców, nawet z uszczerbkiem wïasnych interesów. Gra tu z pewnoĂciÈ rolÚ swoisty konserwatyzm ĝydowski, godzÈcy siÚ wyĂmienicie z drugÈ ostatecznoĂciÈ, z rzucaniem siÚ bez zastrzeĝeñ w objÚcia najnowszych i najskrajniejszych prÈdów politycznych i spoïecznych. WyodrÚbnieniu ¿ydów jako osobnej narodowoĂci wspóïdziaïaïo wtïaczanie ich w Ăredniowieczu w osobne dzielnice ĝydowskie, tzw. ghetto, uznawane zresztÈ z luboĂciÈ przez samych ¿ydów. W sposób zmodyğkowany trwa to po dziĂ dzieñ. „NarodowoĂÊ ĝydowska” II Przyjrzyjmy siÚ jeszcze nieco uwaĝniej „narodowoĂci” ĝydowskiej. Na dobrÈ sprawÚ, ze stanowiska obiektywnego, ze stanowiska ĂciĂle naukowego, w Ăwietle logiki porzÈdkujÈcej i klasyğkujÈcej, swoista odrÚbnoĂÊ wszechĝydowska, poczucie solidarnoĂci wszechĝydowskiej i zwiÈzany z tym specyğczny patriotyzm ĝydowski jako nastÚpstwo wspólnych wierzeñ i tradycji religijnych, jako nastÚpstwo fanatycznie przestrzeganego rytuaïu, mogÈ byÊ postawione jedynie obok odrÚbnoĂci wszechkatolickiej, obok poczucia solidarnoĂci wszechkatolickiej i obok specyğcznego patriotyzmu katolickiego, jako teĝ obok odrÚbnoĂci i solidarnoĂci wszechmuzuïmañskiej i obok specyğcznego patriotyzmu muzuïmañskiego albo obok odrÚbnoĂci, solidarnoĂci i wyznaniowego patriotyzmu wszystkich buddystów itp. Jest to odrÚbnoĂÊ, solidarnoĂÊ i kosmopolityczny patriotyzm wszelakich miÚdzynarodówek powstaïych pod najrozmaitszymi hasïami i szyldami. Tutaj naleĝÈ: miÚdzynarodowa i wszechludzka solidarnoĂÊ wszystkich monarchów, wszystkich arystokratów i tzw. wyĝszych sfer spoïecznych, wszystkich kupców, przemysïowców i wszelkiego rodzaju kapitalistów, wszystkich ludzi pracy, wszystkich proletariuszy; miÚdzynarodowa i wszechludzka solidarnoĂÊ wszystkich artystów i wszystkich uczonych zarówno w ogóle, jak i wedïug pojedynczych specjalnoĂci; miÚdzynarodowa i wszechludzka solidarnoĂÊ wolnomularzy, czyli masonów, faszystów, komunistów; miÚdzynarodowa i wszechludzka solidarnoĂÊ esperantystów i innych zwolenników jÚ- W KWESTII NARODOWO¥CIOWEJ 367 zyków pomocniczych miÚdzynarodowych; miÚdzynarodowa i wszechludzka solidarnoĂÊ bezwyznaniowców, wolnomyĂlicieli, itd., itd. MiÚdzynarodowa i wszechludzka odrÚbnoĂÊ i solidarnoĂÊ wszystkich powyĝej wymienionych zrzeszeñ i zbiorowisk ludzkich, bez wzglÚdu na przynaleĝnoĂÊ pañstwowÈ, narodowÈ i jÚzykowÈ, jest faktem niezaprzeczonym. Ale teĝ i ¿ydzi, uwaĝajÈc siÚ za wyodrÚbnione od reszty ludzkoĂci wspólne zbiorowisko ludzkie, stanowiÈce jednÈ caïoĂÊ, pomimo ĝe sÈ obywatelami czy teĝ poddanymi róĝnych pañstw, pomimo ĝe uĝywajÈ róĝnych jÚzyków ojczystych czy teĝ macierzystych, naleĝÈ do kategorii owych miÚdzynarodowych zrzeszeñ i zbiorowisk ludzkich w róĝnicy od narodowoĂci w Ăcisïym znaczeniu tego wyrazu. Tak by siÚ zdawaïo w Ăwietle logiki, ze stanowiska obiektywnego, bez udziaïu woli i ĂwiadomoĂci osobników klasyğkowanych. Ale przecieĝ, jak wyĝej zaznaczyïem, nikt nie ma prawa czy to narzucaÊ innym tÚ lub owÈ narodowoĂÊ, czy teĝ odmawiaÊ prawa zaliczania siebie do tej lub owej narodowoĂci, zgodnie z wïasnÈ nieprzymuszonÈ wolÈ i z wïasnym uĂwiadomieniem narodowym, i przy tym jest zupeïnie obojÚtne, czy dany osobnik zalicza siebie do jednej z narodowoĂci uznanych i istniejÈcych, czy teĝ zalicza siebie do jakiejĂ nowej, dotychczas nieprzewidzianej narodowoĂci, czy teĝ nareszcie nie chce naleĝeÊ do ĝadnej narodowoĂci. Jeĝeli wiÚc wielu ¿ydów nie zadawala siÚ przeciwstawianiem siebie jako starozakonnych, „nowozakonnym”, ale obok tego swÈ solidarnoĂÊ wszechĝydowskÈ, polegajÈcÈ na odwiecznych tradycyjnie przekazywanych wierzeniach i na zaciekle, fanatycznie przestrzeganym rytuale, chce przemalowaÊ na kolor narodowoĂciowy i np. w Polsce wystÈpiÊ jako osobna narodowoĂÊ obok innych narodowoĂci pañstwa, tj. obok narodowoĂci polskiej, ukraiñskiej, biaïoruskiej, rosyjskiej, litewskiej, niemieckiej, to nikt nie ma prawa zabraniaÊ im tego. W ciÈgu kilku ostatnich dziesiÚcioleci EuropÚ ogarnÈï ogólny obïÚd narodowoĂciowy. ObïÚd ten znalazï odděwiÚk takĝe w Ărodowisku ĝydowskim. Jemu to przede wszystkim zawdziÚczamy zrodzenie siÚ syjonizmu, podtrzymujÈcego nader skutecznie poczucie narodowe ¿ydów w róĝnicy od innych narodowoĂci. 368 W KWESTII NARODOWO¥CIOWEJ Jeĝeli syjonizm ma siÚ oprzeÊ na podïoĝu geograğcznym, to musi on takĝe ustaliÊ jeden wspólny jÚzyk dla wszystkich ¿ydów upañstwowionych. ¿ydzi syjoniĂci dopiero szukajÈ wspólnego jÚzyka. Ale zdaje siÚ, ĝe caïy syjonizm pozostanie w dziedzinie marzeñ nie do urzeczywistnienia, podobnie jak i caïy mesjanizm ĝydowski. ¿ydzi i nadal bÚdÈ musieli pozostawaÊ we Francji, we Wïoszech, w Anglii, w Ameryce, a na wschodzie Europy tworzyÊ nadal osobnÈ odmianÚ, tzw. Osteuropäische Juden. BÚdÈ wiÚc i nadal pozostawali w Polsce, a to narzuca nam problemat ich zgodnego wspóïĝycia z innymi obywatelami pañstwa. O tzw. „asymilacji” ryczaïtowej mowy tymczasem byÊ nie moĝe. „Patrioci” albo raczej „partyjoci” z obozu utoĝsamiajÈcego PolskÚ z wïasnÈ partiÈ i jej bardzo poziomymi interesami uprawiajÈ zajadïe szczucie i nagankÚ na ¿ydów i wszelakimi siïami starajÈ siÚ przeciwdziaïaÊ asymilacji, choÊby tylko szczytów inteligencji obustronnej. Zbliĝeniu siÚ i spokojnemu zgodnemu wspóïĝyciu przeszkadzajÈ obustronni nacjonaliĂci zarówno ĝydowscy, jak i rdzenni. Wobec tego wszystkiego pytam: czy mamy uznaÊ narodowoĂÊ ĝydowskÈ, czy teĝ nie? Czy mamy iĂÊ za przykïadem Austrii w ogóle, a Galicji w szczególnoĂci, gdzie przy spisie ludnoĂci ¿yd miaï prawo pod wzglÚdem narodowoĂciowym podaÊ siÚ za Niemca, Polaka, Rusina, Czecha, Madziara, Araba, Turka, Chiñczyka, ale nie wolno mu byïo przyznaÊ siÚ do narodowoĂci ĝydowskiej. Zdrowy rozsÈdek i poczucie sprawiedliwoĂci nie pozwalajÈ nam upoĂledzaÊ nikogo pod wzglÚdem jego prawa do samookreĂlania siÚ. Jeĝeli ¿yd czuje siÚ narodowo ¿ydem, ma nie tylko prawo, ale takĝe obowiÈzek podaÊ siÚ za ¿yda, Przy tym maïe zastrzeĝenie: Jak przynaleĝnoĂÊ do wszelkiego innego wyznania i narodowoĂci, tak teĝ przynaleĝnoĂÊ do wyznania mojĝeszowego i do narodowoĂci ĝydowskiej moĝe byÊ tylko dobrowolna, nigdy zaĂ przymusowa. Wara wszelkim gminom ĝydowskim, wszelkim kahaïom, wszelkim zarzÈdom bóĝnicznym od zmuszania osób pochodzenia ĝydowskiego do tego, aĝeby koniecznie zaliczaïy siÚ do ¿ydów i opïacaïy podatki zwiÈzane z przynaleĝnoĂciÈ formalnÈ do tego wyznania. W KWESTII NARODOWO¥CIOWEJ 369 MyĂlenie wyrazowe i mieszanie pojÚÊ w stosunku do narodowoĂci Skoñczywszy z narodowością ĝydowskÈ, przechodzÚ do rozpatrywania kwestii narodowoĂciowej w ogóle. Jak wszÚdzie w dziedzinie myĂli trzeěwej, tak i tu naleĝy starannie unikaÊ myĂlenia wyrazowego, tj. mieszania pojÚÊ na podstawie bÈdě to toĝsamoĂci lub podobieñstwa wyrazów, bÈdě teĝ przypadkowego zbiegu, czyli koincydencji cech róĝnowartoĂciowych. JeĂli np. spostrzeĝenie poucza nas, ĝe wiÚkszoĂÊ, choÊby nawet znaczna, brunetów odznacza siÚ niĝszym wzrostem aniĝeli wiÚkszoĂÊ blondynów, to jednak nie uprawnia nas to do utoĝsamiania niĝszych z brunetami, a wyĝszych z blondynami. Poprzednio dotknÈïem prostackiego mieszania narodowoĂci z wyznaniem. Nie mniej niedorzeczne i szkodliwe jest upañstwowienie narodowoĂci i unarodowienie pañstwa, tj, mieszanie pañstwa z narodem, pañstwowoĂci z narodowoĂciÈ. Przede wszystkim niech mówiÈ oczywiste fakty. Zanim powstaïo unarodowione cesarstwo niemieckie, istniaïy pañstwa takie jak Prusy, Bawaria, Saksonia, Wirtemberg, Baden, Hessen jedno i drugie, Hannover, Oldenburg, Nassau, Schlezwig, Holstein itd., znaczna czÚĂÊ Szwajcarii, znaczna czÚĂÊ Austrii, a wszystkie one byïy zamieszkane, z pewnymi wyjÈtkami, przez naród niemiecki. Przy jednolitej narodowoĂci wïoskiej (narodowoĂci nie tyle jÚzykowej, ile historycznej) Wïochy liczyïy kilkanaĂcie pañstw i pañstewek róĝnoimiennych, Anglii i Stanom Zjednoczonym wspólna jest narodowoĂÊ kulturalna anglosaska, Portugalii i Brazylii portugalska, a narodowoĂÊ hiszpañska panuje nie tylko w Hiszpanii, ale takĝe w republikach poïudniowoamerykañskich. Z drugiej strony pañstwo Szwajcaria, czyli Helwecja, ma trzy a nawet cztery lub piÚÊ narodowoĂci jÚzykowych i literackich, a np. obywatel kantonu Ticino wïadajÈcy doskonale jÚzykiem wïoskim obraĝa siÚ, kiedy go zapytaÊ, czy jest Wïochem. No, sono Svizzero (nie, jestem Szwajcarem) – odpowiada dumnie. Tu jednolitoĂÊ pañstwowa przewaĝa nad róĝnorodnoĂciÈ jÚzykowo-narodowÈ. Nieboszczka 370 W KWESTII NARODOWO¥CIOWEJ Austria stanowiïa jedno pañstwo, mieszczÈce w sobie kilkanaĂcie narodowoĂci róĝnoplemiennych i róĝnojÚzykowych. Dla rozróĝniania pañstwa rosyjskiego od narodu rosyjskiego, czyli wielkoruskiego, stosowano po pierwszej tzw. rewolucji rosyjskiej terminy rossijskij do pañstwa, a russkij do narodu, przyjmujÈc w zasadzie równouprawnienie innych narodowoĂci pañstwa z narodowoĂciÈ liczebnie przewaĝajÈcÈ i rezygnujÈc z zachcianek ruszczenia, czyli rusyğkacji inorodców. Dawniej mieli to byÊ nie tylko pañstwowo, ale takĝe narodowo Rosjanie polskogo, niemieckogo, litowskogo, armianskogo, jewrejskogo, tatarskogo proischożdienija. Byï to w oczach „patriotów” rosyjskich surowy materiaï do zwiÚkszania kadr narodowoĂci rosyjskiej. Podobnie istnieli dawniej w Galicji o panujÈcym zabarwieniu polskim gente Rutheni, natione Poloni (z pochodzenia Rusini, z narodowoĂci Polacy). Przed laty mniej wiÚcej 60 (1861–1863), za czasów Wielopolskiego, Szkoïy Gïównej i drgnieñ powstaniowych r. 1860 i nast., przewaĝna czÚĂÊ inteligencji ĝydowskiej w Królestwie Polskim uwaĝaïa siebie za gente Judaei, natione Poloni. Byli to póěniejsi „Polacy wyznania mojĝeszowego”. Epoka ta dawno minÚïa, a póěniejsi dziaïacze z obozu chrzeĂcijañsko-narodowego zaczÚli uprawiaÊ gorliwie „odĝydzanie Polski”. BeznarodowoĂÊ i wielonarodowoĂÊ W zwiÈzku z pojÚciem „narodowoĂci” Ăwiadomej, opartej na samookreĂlaniu siÚ, muszÚ poruszyÊ kwestiÚ „beznarodowoĂci” i „dwunarodowoĂci” lub nawet „wielonarodowoĂci”. Beznarodowymi obiektywnie, beznarodowymi z koniecznoĂci sÈ niemowlÚta i dzieci w pierwocinach ich ĝycia spoïecznego. Beznarodowymi sÈ teĝ indywidua z ludu nieuĂwiadomione i obojÚtne pod tym wzglÚdem. Ale tego nie dosyÊ. Przy Ăcisïym przestrzeganiu wolnoĂci sumienia i poszanowaniu dla godnoĂci ludzkiej moĝliwe jest Ăwiadome niezaliczanie siebie do ĝadnej narodowoĂci, jako teĝ Ăwiadome zaliczanie siebie i uczuciowe naleĝenie do dwóch i wiÚcej narodowoĂci. W KWESTII NARODOWO¥CIOWEJ 371 BeznarodowoĂÊ staje obok bezwyznaniowoĂci. WielonarodowoĂÊ zaĂ nie moĝe mieÊ odpowiednika w dziedzinie wyznaniowej, bo uznawanie dogmatów i wierzeñ jednego wyznania nie da siÚ pogodziÊ z dogmatami i wierzeniami innych wyznañ. MieszkajÈc bÈdě to na pograniczu etnograğcznym dwóch narodowoĂci, bÈdě teĝ w dzielnicy etnograğcznie i narodowo mieszanej, moĝna nie tylko mówiÊ od samego poczÈtku dwoma jÚzykami, ale takĝe braÊ udziaï w ĝyciu kulturalnym jednej i drugiej narodowoĂci i czuÊ siÚ kulturalnie solidarnym i z jednÈ, i [z] drugÈ narodowoĂciÈ, a nawet kochaÊ i miïowaÊ twórczoĂÊ kulturalnÈ i jednej, i drugiej narodowoĂci. Z jakiego powodu ma czïowiek we wïasnej duszy toczyÊ zaciÚtÈ walkÚ i, naleĝÈc nie tylko obiektywnie, ale takĝe subiektywnie do dwóch zbiorowisk narodowych, np. do ĝydowskiego i do polskiego, albo teĝ do litewskiego i polskiego, jako ¿yd lub Litwin nienawidziÊ w sobie samym Polaka albo teĝ jako Polak nienawidziÊ w sobie samym ¿yda lub Litwina? Tylko takie obmierzïe czasy jak nasze zmuszajÈ ludzi do staczania takich tragicznych walk we wïasnej duszy. Doskonale kwestiÚ tÚ rozstrzygnÈï pewien szewc w Jaswojniach b. guberni kowieñskiej. W lecie r. 1885 bawiïem chwilowo w tym mieĂcie razem z Janem Juszkiewiczem, profesorem gimnazjalnym w Kazaniu, zasïuĝonym pracownikiem na polu ğlologii litewskiej i gorÈcym patriotÈ litewskim, pomimo ĝe w domu w obcowaniu ze swÈ rodzinÈ uĝywaï jÚzyka polskiego. Otóĝ temu propagatorowi litewskoĂci szewc miejscowy przyniósï zamówione buty. Zaïatwiwszy tÚ sprawÚ ĝyciowÈ, Juszkiewicz zwróciï siÚ do szewca z zapytaniem: – Jakiego jesteĂ plemienia? (Kokies gimines esi?) – Jestem katolik (Asz esmu katalikas) – odpowiada szewc. Na to Juszkiewicz, nieco zirytowany: – Nie o to chodzi; ja pytam, czy jesteĂ Polak, czy Litwin. Szewc odpowiada: – Jestem Litwin, jestem Polak (Esmu lietuvininkas, esmu lenkas). – To nie moĝe byÊ; musisz byÊ albo Polakiem, albo Litwinem. 372 W KWESTII NARODOWO¥CIOWEJ To nieporozumienie i niezrozumienie dwunarodowoĂci ze strony zacietrzewionego doktrynera narodowoĂciowego czïowiek prosty, ale obdarzony zdrowym rozsÈdkiem, rozwiÈzaï spokojnÈ i rozumnÈ odpowiedziÈ: „MówiÚ po litewsku, mówiÚ po polsku” (kalbu lietuviszkai, kalbu lenkiszkai). Takim dwunarodowym prostym czïowiekiem byï Jankiel cymbalista w Panu Tadeuszu Mickiewicza. Takim gorÈcym ¿ydem przywiÈzanym jednoczeĂnie równie gorÈco do narodu polskiego byï Mendel Gdañski Marii Konopnickiej. Znaïem osoby o wyĝszym poziomie umysïowym, naleĝÈce i Ăwiadomie, i uczuciowo do dwóch narodowoĂci, dokïadniej mówiÈc, do dwóch zbiorowisk ludzkich, wyodrÚbniajÈcych siÚ od innych takich zbiorowisk pod wzglÚdem wierzeñ, tradycji i wspólnoĂci kulturalnej. W latach 1905–1907, w czasach pierwszej „rewolucji” rosyjskiej, poznaïem w Petersburgu inĝyniera Hirschsohna, pochodzÈcego z Warszawy. Opowiadaï mi, ĝe, naleĝÈc do rodziny ĝydowskiej, czuï siÚ solidarnym ze spoïeczeñstwem ĝydowskim w ogóle; jednoczeĂnie jednak od najmïodszych lat czuï siÚ Polakiem i uwaĝaï siebie za Polaka. Kiedy jednak po r. 1880 fala pogromów rosyjskich, zapoczÈtkowanych w Niĝnim Nowgorodzie, dotarïa do Warszawy i kiedy i w Warszawie poczÚto rabowaÊ sklepy ĝydowskie, rozpruwaÊ pierzyny i poduszki ĝydowskie i w ogóle niszczyÊ mienie ĝydowskie, przeciwstawiï siÚ polskoĂci jako ¿yd przeĂladowany. Przeniósïszy siÚ nastÚpnie do Petersburga i widzÈc tam przeĂladowanie zarówno ¿ydów, jak i Polaków, powróciï do dawnej dwoistoĂci narodowej i poczuï siÚ na nowo i ¿ydem, i Polakiem. Zasïuĝony dziaïacz w dziedzinie równouprawnienia wszystkich narodowoĂci Rosji i obroñca odrÚbnoĂci ukraiñskiej, nieboszczyk Aleksander Russow, zapewniaï, ĝe czuje siÚ jednoczeĂnie solidarnym z dwiema narodowoĂciami: ukraiñskÈ i wielkoruskÈ, czyli rosyjskÈ. Jeden z wybitnych jÚzykoznawców mieszkajÈcy przed laty w Warszawie pisaï do mnie, ĝe dopiero moje wywody o moĝliwoĂci naleĝenia jednoczeĂnie do dwóch i wiÚcej narodowoĂci objaĂniïy mu jego stan psychiczny pod tym wzglÚdem. Poczuwa siÚ on jednoczeĂnie do solidarnoĂci z narodowoĂciÈ niemieckÈ i polskÈ. W KWESTII NARODOWO¥CIOWEJ 373 Poznaïem teĝ w Dorpacie znakomitego poliglotÚ, doktora Sauerweina, tïumacza przy Brytyjskim (Angielskim) Towarzystwie Biblijnym. W swym poliglotyzmie przeszedï on swego sïynnego poprzednika, kardynaïa Mezzofantiego. Niemiec, hanowerczyk z urodzenia, rozumiaï prawie 200 jÚzyków; wïadaï zaĂ mniej lub wiÚcej biegle chyba przeszïo 70 jÚzykami. W wielu z tych jÚzyków ukïadaï utwory wierszowane. Niektóre z nich, jak np. litewskie, weszïy do skarbca odnoĂnej literatury. Twierdziï on, ĝe, przyswajajÈc sobie nowy jÚzyk, zdobywa nowÈ duszÚ. Z niektórymi z narodów, których jÚzyk sobie przyswoiï i uĝywaï go za narzÚdzie wïasnej twórczoĂci literackiej, zespoliï siÚ do tego stopnia, ĝe wspóïczuï jego dÈĝeniom politycznym i np. w czasie wyborów do parlamentu niemieckiego agitowaï na korzyĂÊ kandydatów narodowych litewskich w okolicach Tylĝy, a serboïuĝyckich w okolicach Budziszyna i Chociebuĝa. Spraw narodów uciĂnionych broniï z zapaïem jak spraw wïasnych. Nawoïywaï do zgody i pokojowego wspóïĝycia wszystkich narodów. Czïowiek ten byï prawdziwym wielonarodowcem w najszlachetniejszym znaczeniu tego wyrazu. Od ïÈczenia w swej duszy zarówno uczuciowej, jak i uĂwiadomionej przynaleĝnoĂci do dwóch narodowoĂci naleĝy odróĝniaÊ inne objawy, tylko pozornie podobne, ale w kaĝdym razie szwankujÈce pod wzglÚdem etycznym. Do takich swoistych objawów rozdwojenia czy teĝ podwojenia naleĝaïo np. dawane poddanym niemieckim pozwolenie urzÚdowego przyjmowania poddañstwa innych pañstw, np. pañstwa rosyjskiego, pod warunkiem, aĝeby jednoczeĂnie pozostawali nadal poddanymi niemieckimi. Byïo to w razie konĠiktów uĂwiÚcaniem „zdrady” albo w jednym, albo teĝ w drugim kierunku. Byïoby teĝ naduĝyciem wskazanej przeze mnie „dwunarodowoĂci” w szlachetnym znaczeniu tego wyrazu, gdyby podszywaÊ siÚ pod niÈ usiïowali, tak Ăwietnie scharakteryzowani przez satyryka rosyjskiego Saïtykowa-Szczedrina, Taszkientcy rosyjscy1, którzy 1 Mowa o cyklu szkiców satyrycznych M. Saïtykowa-Szczedrina Panowie taszkientczycy (1869–1872). Taszkientczyk jest w nich uosobieniem cynicznego tÚpego i Ălepo posïusznego wïadzy wykonawcy, urzÚdnika, policjan- 374 W KWESTII NARODOWO¥CIOWEJ przy zmienionych okolicznoĂciach przedzierzgnÚli siÚ bez ĝadnego trudu w „Taszkientców” polskich i jak dawniej rusyğkowali inorodców rosyjskich, tak dziĂ polonizujÈ „mniejszoĂci narodowe” polskie. Równieĝ moĝliwe jest naduĝywanie pojÚcia „dwunarodowoĂci” przez szpiegów sïuĝÈcych dawniej rzÈdowi rosyjskiemu, a dziĂ bez najmniejszych skrupuïów sïuĝÈcych rzÈdowi polskiemu. Pewien osobnik, który niegdyĂ w roli jednego z policmajstrów petersburskich pomagaï ministrowi Kasso gromiÊ i ujarzmiaÊ Uniwersytet Petersburski, po przewrocie bolszewickim wstÈpiï na sïuĝbÚ polskÈ i jako jeden z dygnitarzy policji polskiej trzymaï w ryzach inorodców polskich na kresach. Moĝe siÚ on powoïywaÊ na swÈ „dwunarodowoĂÊ”; dusza jego mieĂci w sobie dawniejszÈ rosyjskoĂÊ i dzisiejszÈ polskoĂÊ. W Poznañskiem i na dzisiejszym Pomorzu polskim grasujÈ osobniki, które za czasów pruskich byïy gorliwymi hakatystami, a dziĂ sÈ nie mniej gorliwymi „patriotami” polskimi, czïonkami „Ligi obrony wiary i ojczyzny”. Otóĝ powoïywanie siÚ takich podejrzanych indywiduów na ich rzekomÈ „dwunarodowoĂÊ” byïoby bezczelnoĂciÈ i szyderstwem. Nie sÈ to wcale „dwunarodowcy”, ale tak dobitnie napiÚtnowane przez jÚzyk wïoski figure porche (postacie Ăwiñskie), czyli po polsku „szuje” lub „szubrawcy”. Natomiast wobec niezaprzeczonych i bijÈcych w oczy faktów musimy uznaÊ obiektywnÈ dwunarodowoĂÊ, a nawet wielonarodowoĂÊ pewnych miejscowoĂci bÈdě to z ludnoĂciÈ pod wzglÚdem narodowym róĝnorodnÈ, bÈdě teĝ bÚdÈcych stolicami krajów dwunarodowych lub wielonarodowych. Takimi miejscowoĂciami sÈ np. Praga czeska, bÚdÈca, pod wzglÚdem narodowym stolicÈ kraju niemiecko-czeskiego; Strasburg – francusko-niemiecki; Gorica, Triest, Rijeka-Fiume itd. – miasta wïosko-sïowiañskie; w Polsce Lwów, Wilno, Poznañ, itd., itd. Przy uznawaniu i zachowywaniu stworzonych przez wypadki dziejowe granic politycznych, pañstwowych i administracyjnych, ta, „krzewiciela oĂwiaty” i rusyğkatora, który – jak pisze Szczedrin – nie ma ĝadnych narzędzi cywilizacyjnych – ale – ma za to suche, żylaste i nadzwyczaj chwytliwe ręce. W KWESTII NARODOWO¥CIOWEJ 375 choÊby ze wzglÚdu na niewywoïywanie widma nowej rzezi wszechĂwiatowej, nie tylko zdrowy rozsÈdek, nie tylko poczucie sprawiedliwoĂci, ale po prostu wzglÚdy utylitarne – i pañstwowe, i spoïeczne, powinny skïaniaÊ nas do uznawania podobnych dwunarodowoĂci i wielonarodowoĂci. Spokojne wspóïĝycie dwóch i wiÚcej uczuÊ narodowych w jednostkowej duszy ludzkiej moĝe znaleěÊ odbicie w spokojnym wspóïĝyciu obywateli tego samego kraju i wszystkich mieszkañców caïej kuli ziemskiej. „NarodowoĂÊ panujÈca” a „narodowoĂci podwïadne” Pomieszanie narodowoĂci z pañstwowoĂciÈ, uznawanie tylko jednej narodowoĂci za panujÈcÈ, a innych za narodowoĂci jej podwïadne, minderwertige Nationalitäten1, prowadzi do naruszania zasady równouprawnienia obywatelskiego i pociÈga za sobÈ fatalne skutki zarówno dla jednej, jak i dla drugiej strony, jako teĝ dla mieszczÈcej je w sobie caïoĂci pañstwowej. Prowadzi to przede wszystkim do naduĝywania pojÚcia narodowoĂci, utoĝsamianego z pañstwowoĂciÈ, przez dzielenie obywateli tego samego kraju na „rdzennych” i na „przybyszów”, na „gospodarzy” i „goĂci” lub teĝ na panów i podwïadnych, a nawet poddanych. „Gospodarzami” w Niemczech, aĝ do Kalisza, Katowic, Olsztyna i Tylĝy, byli tylko rodowici Niemcy, w WÚgrzech tylko Madziarowie, w Rosji tylko Rosjanie, Dwornik lub izwozczik rosyjski wyraĝaï siÚ o inorodcach, w tej liczbie takĝe o Polakach: oni naszi poddannyje; my im awtonomii nie dadim (oni to nasi poddani; my im autonomii nie damy). Tutaj stosuje siÚ zasadÚ wiÚkszoĂci, zasadÚ narodowoĂci liczebnie przewaĝajÈcej. Ale panowaÊ i uwaĝaÊ innych za swych poddanych moĝe takĝe uprzywilejowana mniejszoĂÊ narodowa. Tak byïo w Kraju Nadbaïtyckim Rosji, tak byïo na Ukrainie, tak byïo w Polsce etnograğcznej, naleĝÈcej czy to do Prus, czy teĝ do Rosji. 1 woĂci. Minderwertige Nationalitäten (niem.) – mniej wartoĂciowe narodo- 376 W KWESTII NARODOWO¥CIOWEJ Takie panowanie mniejszoĂci nad wiÚkszoĂciÈ jest zresztÈ zjawiskiem powszechnym w innych dziedzinach ĝycia politycznego i spoïecznego. Do tego sprowadza siÚ w ogóle ustrój pañstwowy. A nawet rzekome panowanie narodowoĂci liczebnie przewaĝajÈcej nad innymi narodowoĂciami sprowadza siÚ wïaĂciwie do panowania niewielkiej liczebnie grupy jednostek uprzywilejowanych nad ogóïem nie tylko narodowoĂci upoĂledzonych, ale takĝe samej narodowoĂci naczelnej i wysuwajÈcej siÚ na plan pierwszy. W naszych czasach uprzywilejowanie jednych a upoĂledzenie drugich urzeczywistnia siÚ u wschodnich sÈsiadów pañstwa polskiego w dziedzinie spoïecznej. Rzekoma „dyktatura proletariatu” jest wïaĂciwie praktykowaniem dyktatury partyjnej zarówno nad „burĝuazjatem”, jak i nad „proletariatem”, przy mniej lub wiÚcej zrÚcznym wyzyskiwaniu haseï narodowych. W kaĝdym razie uwaĝanie np. w Polsce jednej tylko narodowoĂci polskiej za panujÈcÈ, a wszystkich innych za narodowoĂci podwïadne jest dyktaturÈ narodowoĂci uprzywilejowanej, a taka dyktatura staje godnie obok dyktatury kapitaïu, obok dyktatury proletariatu, obok dyktatury faszystów, obok dyktatury endecji, jednym sïowem obok dyktatury partyjnej lub klasowej. Panowanie czy to mniejszoĂci nad wiÚkszoĂciÈ, czy teĝ choÊby nawet rzekome panowanie wiÚkszoĂci nad mniejszoĂciÈ moĝe trwaÊ bardzo dïugo, ale zwykle siÚ kiedyĂ koñczy. Wystarczy, aĝeby poddani i ubezwïadnieni zapytali, dlaczego to oni majÈ byÊ tylko poddanymi i sïuĝyÊ za narzÚdzie do przeprowadzania wrogich im zamierzeñ, a wtedy hört die Gemütlichkeit auf (nastaje koniec idylli). Znane jest powiedzenie, ĝe Ameryka dla Amerykanów. Ukute wedïug tego samego wzoru twierdzenia, ĝe Rosja dla Rosjan albo teĝ Polska dla Polaków polegajÈ na nieporozumieniu, o ile Rosjanie lub Polacy majÈ oznaczaÊ ludzi narodowoĂci rosyjskiej lub polskiej. MajÈ one sens i uzasadnienie tylko o tyle, o ile Rosjanie znaczÈ wszystkich mieszkañców pañstwa rosyjskiego, a Polacy wszystkich obywateli Rzeczypospolitej Polskiej. Jak widzimy, wyraz Polacy jest dwuznaczny i kiedy siÚ go uĝywa, naleĝy przede wszystkim umieÊ myĂleÊ logicznie i sprawiedliwie. W KWESTII NARODOWO¥CIOWEJ 377 Na pomieszaniu pojÚÊ i na wyzyskiwaniu bezmyĂlnoĂci tïumów polegaïy awantury urzÈdzane przez PolskÚ partyjnÈ w grudniu r. 1922. Prezydent, skalany braniem udziaïu w jego wyborze takĝe przez „mniejszoĂci narodowe”, w oczach tego obozu popeïniï zbrodniÚ i zasïugiwaï na ĂmierÊ, a ten, co ten wyrok wykonaï, urósï do roli „bohatera” i ĂwiÚtego narodowego. Dziwne tylko, ĝe obranie tymi samymi gïosami z udziaïem „wrogów Polski”, tj. jej „mniejszoĂci narodowych”, drugiego prezydenta nie wywoïaïo juĝ ĝadnych objawów nienawiĂci, a nawet choÊby tylko najlĝejszych protestów. Takie zaciÚte przeĂladowanie innych narodowoĂci pogardzanych i pomiatanych wywoïuje opïakane i szkodliwe dla pañstwa skutki, wywoïuje dÈĝnoĂci odĂrodkowe i skierowane ku rozbiciu i rozsadzeniu jednolitego pañstwa. Jaskrawym przykïadem ĂwiecÈ nam Rosja, Niemcy, WÚgry, a nieco dawniej takĝe Austria. Gdyby kierownicze sfery nowo powstaïej Polski i ludzie wodzÈcy rej w ugrupowaniach partyjnych byli w stanie rozumieÊ interes pañstwowy, zapobiegliby byli w samym poczÈtku dÈĝeniom odĂrodkowym i pañstwowoburczym. Tymczasem zaĂlepienie samobójcze ciasnych gïów stworzyïo rozmyĂlnie groěnÈ sprawÚ kresów i „mniejszoĂci narodowych”. Przez Ăcisïe i nieubïagane przestrzeganie równouprawnienia narodowego, nie tylko de jure, ale takĝe de facto, sprawÚ tÚ moĝna byïo w samym zarodku unieszkodliwiÊ i caïkowicie jÈ usunÈÊ ku wzajemnemu poĝytkowi. Ale cóĝ, kiedy w Polsce majÈ przewagÚ polskie Bismarcki i polskie bismarczÚta, polscy gïosiciele krótkowzrocznego egoizmu narodowego, polscy hakatyĂci. Ojczyzna i patriotyzm. Patriotyzm narodowoĂciowy, dzielnicowy i ogólnopañstwowy. Polska marzenie a Polska rzeczywistoĂÊ W zwiÈzku z narodowoĂciÈ pozostaje wyobraĝenie i pojÚcie ojczyzny, a z ojczyzny, patria, wywodzi siÚ patriotyzm, jak znowu od partii moĝe pochodziÊ „partyjotyzm”. Patriotyzm moĝe byÊ zaĂciankowy (patriotisme du clocher), dzielnicowy, krajowy, narodowy, pañstwowy. W kaĝdym zaĂ razie na- 378 W KWESTII NARODOWO¥CIOWEJ leĝy rozróĝniaÊ patriotyzm narodowy a solidarnoĂÊ ogólnopañstwowÈ. W Szwajcarii i w Belgii solidarnoĂÊ ogólnopañstwowa ma przewagÚ nad patriotyzmem narodowym. W Austrii ostatnich dziesiÚcioleci (nie w WÚgrzech oczywiĂcie) patriotyzm pojedynczych narodowoĂci godziï siÚ wyĂmienicie z patriotyzmem pañstwowym austriackim, z solidarnoĂciÈ ogólniepañstwowÈ. I gdyby nie megalomania Habsburgów rzucajÈca meine Völker na pastwÚ rzezi wszechĂwiatowej, Austria mogïaby byïa staÊ siÚ wzorem pañstwa zbudowanego nie w imiÚ instynktów zoologicznych, ale na podstawie interesów gospodarczych i solidarnoĂci miÚdzynarodowej. Sïoweñcy np. mogli rozwijaÊ siÚ pomyĂlnie pod wzglÚdem narodowym przede wszystkim w Austrii. Nie tylko zachïanne i denacjonalizatorskie Wïochy, które po wojnie zagrabiïy znacznÈ czÚĂÊ terytorium sïoweñskiego, ale nawet sïowiañska Jugosïawia nie mogÈ im tego wynagrodziÊ. We Francji pojÚcie rzekomo jednolitej nation française nie moĝe zatrzeÊ wraĝenia mozaiki narodowoĂciowej, dziÚki wchodzeniu do skïadu jednolitego pañstwa francuskiego niemieckich Alzatczyków i Lotaryñczyków, Bretoñczyków, Basków. ¿ydzi francuscy, jak np. Dreyfus i tylu innych, sÈ pod wzglÚdem nie tylko pañstwowym, ale takĝe narodowym, Francuzami. Ojczyzna w jÚzyku polskim byïa pierwotnie synonimem ojcowizny, a dopiero z czasem wyszïa z ciasnego koïa zagrody ojców, zagrody ojczystej i staïa siÚ równoznacznÈ z ïaciñskÈ patria, niemieckim Vaterland, rosyjskim otieczestwo w róĝnicy od wÚĝszego pojÚcia rodina (kraj rodzinny, zakÈtek rodzinny). ZwiÈzany z „ojczyznÈ” rosyjskÈ patriotyzm rosyjski, obejmujÈcy miïoĂnie wszystkie czÚĂci pañstwa rosyjskiego od Kamczatki do Kalisza, byï zamierzony na zbyt wielkÈ skalÚ i skutkiem tego brak mu byïo gïÚbi uczucia i podstawy realnej. Byï to patriotyzm czynowników gotowych do wyzyskiwania na swÈ korzyĂÊ tego potwora pañstwowego. Czysty patriotyzm narodowy bez oparcia o wïasnÈ pañstwowoĂÊ i w ogóle o jakieĂ jednolite terytorium znalazï ujĂcie miÚdzy innymi w syjonizmie ¿ydów narodowców i w ich marzeniach o Palestynie. W KWESTII NARODOWO¥CIOWEJ 379 Róĝnica patriotyzmu dzielnicowego, uzgodnionego z patriotyzmem ogólnienarodowym, uwydatnia siÚ w poczÈtkowych wierszach Mickiewiczowskiego Pana Tadeusza: Litwo, ojczyzno moja! ty jesteĂ jak zdrowie, Ile ciÚ trzeba ceniÊ, ten tylko siÚ dowie, Kto ciÚ straciï. DziĂ piÚknoĂÊ twÈ w caïej ozdobie WidzÚ i opisujÚ, bo tÚskniÚ po tobie. Dzielnicowy patriotyzm „litewski” odnoszÈcy siÚ do Litwy historycznej nie przeszkadzaï Mickiewiczowi byÊ jednym z najczystszych, najgorÚtszych, przeczulonych patriotów polskich. DziĂ prawdopodobnie zawahaïby siÚ on nazwaÊ LitwÚ swojÈ ojczyznÈ. Prócz tego zwróÊmy uwagÚ na ujawnionÈ w tym wierszu tÚsknotÚ do straconej ojczyzny, tak drogiej wïaĂnie dlatego, ĝe podobnie jak zdrowie zostaïa utraconÈ. Ale ta Polska wyĂniona, wymarzona, ĝyjÈca w duszach i sercach Polaków (Wyspiañski), byïa o wiele realniejszÈ i potÚĝniejszÈ aniĝeli dzisiejsza Polska „zmartwychwstaïa” i upañstwowiona, zrodzona ze zbrodniczej wojny Ăwiatowej i w wytworzonej przez tÚ wojnÚ kloace wszechĂwiatowej. Polacy rozproszeni po caïym Ăwiecie i tÚskniÈcy do straconej ojczyzny mieli prawo woïaÊ: Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy…, a z pewnoĂciÈ znaczna wiÚkszoĂÊ dzisiejszych Polaków, którzy siÚ doczekali „wskrzeszenia ojczyzny”, moĝe co najwyĝej powiedzieÊ: Jeszcze Polska nie zginęła, chociaż my żyjemy. DziĂ, po odzyskaniu niepodlegïoĂci pañstwowej, nie umiejÈ uszanowaÊ tej Polski zmartwychwstaïej, urzÈdzajÈ na niÈ zamachy, zagraĝajÈce jej bytowi: 1. szkalujÈ i obryzgujÈ jadowitÈ ĂlinÈ tych, co poïoĝyli najwiÚksze zasïugi w sprawie stworzenia pañstwa polskiego; 2. podkopujÈ siÚ pod podwaliny bytu niepodlegïego przez urzÈdzanie zamachów na najwyĝszych dostojników i przedstawicieli pañstwa, wybranych zgodnie z prawem, zgodnie z konstytucjÈ, zgodnie z sumieniem; 3. wychowujÈ mïodzieĝ, tj. przyszïych czynnych obywateli, w bezprawiu i w pogardzie do ustaw zasadniczych; 4. starajÈ siÚ stwarzaÊ jak najwiÚcej wrogów Polski zarówno na zewnÈtrz pañstwa, jako teĝ wewnÈtrz przez potÚgowanie, a nawet 380 W KWESTII NARODOWO¥CIOWEJ wywoïywanie w „mniejszoĂciach narodowych” dÈĝnoĂci odĂrodkowych. NarodowoĂÊ polska przechowywana w duszach i sercach wygnañców, rozproszonych niegdyĂ po caïym Ăwiecie, kontynuuje siÚ dziĂ w wyĝszego polotu narodowoĂci kulturalnej, ideowej, a obok niej peïza i chrzÈka napastliwa narodowoĂÊ ĝycia codziennego, wichrzÈca i warcholÈca pod hasïem egoizmu narodowego. Traktowanie ludnoĂci „kresowej” jest najlepszym dowodem rozpanoszenia siÚ tej koïtuñskiej i prostackiej narodowoĂci ĝycia codziennego. Ignoruje siÚ przede wszystkim aspiracje narodowe Ukraiñców. A tymczasem dzisiejsze poïoĝenie Ukrainy, ĝyjÈcej w duszach i sercach uĂwiadomionych Ukraiñców, przypomina bardzo nie tak dawne poïoĝenie Polski, ĝyjÈcej tylko w duszach i sercach Polaków. PolskÚ przedrozbiorowÈ rozdarïy trzy pañstwa zaborcze. Ukraina jest rozdzielona aĝ pomiÚdzy cztery pañstwa: BolszewiÚ, PolskÚ, RumuniÚ i CzechosïowacjÚ. Polaków krzepiïa pieĂñ: Jeszcze Polska nie zginęła… Ukraiñców krzepi pieĂñ: Szcze ne wmerła Ukraina… Zdaniem ciemnogrodzkich patriotów polskich naleĝy mĂciÊ siÚ na wszystkich Ukraiñcach aĝ do najdalszego pokolenia za urzÈdzenie przez Ukraiñców lwowskich i w ogóle wschodniogalicyjskich rewolty w koñcu r. 1918. Stosuje siÚ zasadÚ wendetty, zasadÚ odpowiedzialnoĂci zbiorowej, tak zwanej przez Rosjan krugowoj poruki. WiÚc za ten bunt przemijajÈcy nowe pokolenia ukraiñskie, nowo narodzone dzieci i mïodzieĝ podrastajÈca majÈ byÊ karane przez zatruwanie ich dusz jadem nienawiĂci do Polaków jako do nieprzejednanych wrogów. Nie wolno im pozbywaÊ siÚ tego wstrÚtnego uczucia. MuszÈ, tak jak i ich przodkowie, widzieÊ w Lachach przeĂladowców i gnÚbicieli. Podobnie po powstaniu r. 1863 i 1864 patrioci rosyjscy mĂcili siÚ na wszystkich Polakach (i wszystkich Litwinach), stosujÈc do nich okrutne Ărodki eksterminacyjne i godzÈc w samo istnienie narodu polskiego (i narodu litewskiego). A co z tego wyszïo? Z aspiracjami narodowymi Ukraiñców naleĝy siÚ powaĝnie liczyÊ, aĝeby nie wywoïywaÊ w mniej lub wiÚcej odlegïej przyszïoĂci widma buntu i separatyzmu politycznego. W KWESTII NARODOWO¥CIOWEJ 381 Pytanie: „gdzie ma siÚ zrodziÊ Piemont ukraiñski?” RolÚ Piemontu dla Polski odegraïa austriacka czÚĂÊ Polski przedrozbiorowej. Byïoby poĝÈdanym, aĝeby Piemontem Ukrainy byïa jej czÚĂÊ wchodzÈca do skïadu pañstwa polskiego, jednakĝe z nastÚpujÈcym zastrzeĝeniem i ostrzeĝeniem: Naleĝy postÚpowaÊ tak, aĝeby zjednoczenie Ukrainy nie przyniosïo szkody pañstwu polskiemu. Przy bezwzglÚdnym szanowaniu przez pañstwo dÈĝnoĂci narodowych i kulturalnych moĝna pod wzglÚdem politycznym pozostawaÊ tymczasem w granicach tego pañstwa, majÈc tylko zapewniony jak najszerszy samorzÈd i autonomiÚ. Bez krwawych starÊ moĝna siÚ obejĂÊ, zwïaszcza po wymownych lekcjach ostatniej wojny Ăwiatowej. Niestety, ciasne i zakute gïowy nie chcÈ tego zrozumieÊ. SzykanujÈ i obraĝajÈ Ukraiñców miÚdzy innymi przez to, ĝe stale i uparcie nazywajÈ ich „Rusinami”, nie raczÈc nazywaÊ ich tak, jak tego ĝÈdajÈ sami Ukraiñcy. Niech sobie przypomnÈ, jak sïodko byïo Polakom naleĝÈcym do Rosji, kiedy PolskÚ kongresowÈ przezwano Priwislinskim krajem lub Priwislinijem, a zamiast Polak mówiono i pisano Priwislinskij urożeniec, warszawskij urożeniec. Zmuszanie Ukraiñców nawet przez wïadze miejscowe do uĝywania w podaniach urzÚdowych terminu ruski lub rusiński zamiast ukraiński jest draĝnieniem i prowokacjÈ, nie mówiÈc juĝ o tym, ĝe podobne ignorowanie ĝyczeñ samych Ukraiñców jest na rÚkÚ Rosji czy to carskiej, czy teĝ bolszewicko-sowieckiej. W sprawie uniwersytetu ukraiñskiego postÚpuje siÚ niekiedy wprost wyzywajÈco (prowokujÈco). Naradzanie siÚ gospodarzy i panów polskich w sprawach „mniejszoĂci” narodowych (tj. Ukraiñców, Biaïorusinów, Rosjan, Niemców i ¿ydów) odbywa siÚ bez ich udziaïu, jak gdyby to byïy narodowoĂci maïoletnie i niedojrzaïe. Okazuje siÚ, ĝe narody upañstwowione skutkiem wojny mogÈ sprawiaÊ wraĝenie niewolników, co zerwawszy siÚ z ïañcucha, usiïujÈ gnÚbiÊ swych dawnych spóïtowarzyszy niedoli. Rozumny patriotyzm narodowy polega na obronie wïasnych praw bez zamachów na cudze prawa. Patriotyzm narodowy nie moĝe byÊ równoznaczny z nacjonalizmem kÈsajÈcym i obraĝajÈcym. 382 W KWESTII NARODOWO¥CIOWEJ „NarodowoĂÊ sïowiañska”. SolidarnoĂÊ wszechludzka. JÚzyki pomocnicze miÚdzynarodowe W zwiÈzku z pojÚciem narodowoĂci niektórzy politycy i marzyciele wysuwajÈ potrzebÚ solidarnoĂci ogólnosïowiañskiej. WszechsïowiañskoĂÊ i wzajemnoĂÊ sïowiañska ma byÊ ogniwem poĂrednim miÚdzy narodowoĂciami pojedynczych zbiorowisk sïowiañskich, zbiorowiska polskiego, czeskiego, sïowackiego, serboïuĝyckiego, rosyjskiego, ukraiñskiego, buïgarskiego, serbskiego, chorwackiego, sïoweñskiego…, a solidarnoĂciÈ wszechludzkÈ caïej ludzkoĂci jako zjednoczonej caïoĂci. Przed laty szeĂÊdziesiÚciu slawista rosyjski W. ’amanskij w broszurze Nacionalnost’ sławianskaja i italjanskaja stawiaï na równi „narodowoĂÊ” sïowiañskÈ a narodowoĂÊ wïoskÈ i twierdziï, ĝe, jak róĝne narodowoĂci Póïwyspu Apeniñskiego zlaïy siÚ w jednej narodowoĂci wïoskiej z jednym jÚzykiem ogólnowïoskim, tak samo wszystkie obecne narodowoĂci sïowiañskie zniknÈ, ustÚpujÈc miejsca narodowoĂci ogólnosïowiañskiej z jednym jÚzykiem wszechsïowiañskim, którym oczywiĂcie bÚdzie jÚzyk rosyjski. Podobne zestawienie jest bïÚdem logicznym i kïóci siÚ z historiÈ. SïowiañskoĂÊ i wïoskoĂÊ nie sÈ wcale pojÚciami wspóïrzÚdnymi. WïoskoĂÊ, francuskoĂÊ, hiszpañskoĂÊ itd. mogÈ byÊ zestawione z polskoĂciÈ, rosyjskoĂciÈ, czeskoĂciÈ itd., sïowiañskoĂci zaĂ jako pojÚciu ogólnemu, obejmujÈcemu pojÚcia szczegóïowe polskoĂci, rosyjskoĂci, czeskoĂci itd., odpowiada pojÚcie ogólne romañskoĂci, mieszczÈce w sobie wïoskoĂÊ, francuskoĂÊ, hiszpañskoĂÊ itd. Historia zaĂ nie daïa nam i nigdy nie da poczucia jakiejĂ jednej narodowoĂci wszechsïowiañskiej. Wprawdzie bliskoĂÊ i podobieñstwo jÚzyków sïowiañskich bije w oczy i wyodrÚbnia Sïowian w osobny szczep w róĝnicy od innych równorzÚdnych szczepów w rodzaju szczepu romañskiego, germañskiego itd. Wprawdzie w róĝnych krajach, w Niemczech, w Austrii, w WÚgrzech, czyli w Madziarii, we Wïoszech, czyli w Italii, z obawy przed „panslawizmem” praktykowano przeĂladowanie wïasnych Sïowian. Wprawdzie dziaïaïy w kierunku zjednoczenia wszystkich Sïowian, w kierunku zlania siÚ strumieni sïowiañskich w wielkim morzu rosyjskim apetyty zachïanników i zaborców zawodowych. W KWESTII NARODOWO¥CIOWEJ 383 To wszystko jednak nie byïo w stanie unicestwiÊ poczucia odrÚbnoĂci narodowej pojedynczych narodów sïowiañskich. Jak dawniej nic tu nie pomogïy gruchania miïosne i goïÈbkowania rozanielonych marzycieli w ïonie róĝnych narodów sïowiañskich, tak dziĂ równieĝ daremne sÈ wznowione Ġirty i umizgi sïowiañskie. A jak siÚ wciela w ĝycie wypieszczona idea „wzajemnoĂci sïowiañskiej”, dajÈ nam wymownÈ odpowiedě stosunki buïgarsko-serbskie, macedoñsko-serbskie, serbsko-chorwackie, polsko-czeskie, czesko-sïowackie, polsko-ukraiñskie, polsko-biaïoruskie, polsko-rosyjskie, ukraiñskorosyjskie itd. Nie zawracajmy wiÚc sobie gïowy i dajmy pokój naiwnej mrzonce, jakoby dla przejĂcia od jednoĂci narodowej pojedynczych narodów sïowiañskich do poczucia solidarnoĂci wszechludzkiej, czyli do szlachetnie pojÚtego kosmopolityzmu, byï konieczny etap przejĂciowy roztopienia siÚ narodowoĂci sïowiañskich w jednej ogólnej narodowoĂci sïowiañskiej. Od istniejÈcych faktycznie narodowoĂci do wszechludzkoĂci prowadzi droga wprost, bez ĝadnych ogniw poĂrednich. A ĂciĂle biorÈc, istniejÈ tylko dwa krañce tego ïañcucha przejĂÊ stopniowych: z jednej strony czïowiek pojedynczy ze swymi prawami i obowiÈzkami, ze swÈ godnoĂciÈ i wartoĂciÈ indywidualnÈ, a z drugiej strony ludzkoĂÊ caïa jako zbiorowisko wszystkich ludzi w walce z przyrodÈ i z antyspoïecznymi instynktami wïasnej natury. Wszystko inne, wszystkie owe narodowoĂci, ojczyzny itp. to tylko mala necessaria (zïa konieczne), to tylko przeszkody na drodze do wcielenia w ĝycie solidarnoĂci wszechludzkiej. SwoiĂci marzyciele i wyznawcy jÚzyków pomocniczych miÚdzynarodowych gïoszÈ, ĝe rozpowszechnienie takiego jÚzyka miÚdzynarodowego w rodzaju volapüka, esperanto, ido itp. moĝe siÚ w znacznej mierze przyczyniÊ do pogodzenia narodów i do przewagi jednoczÈcego poczucia solidarnoĂci wszechludzkiej nad rozbieĝnoĂciÈ kïócÈcych siÚ i walczÈcych ze sobÈ narodowoĂci. Sami twórcy sztucznych jÚzyków miÚdzynarodowych, Schleyer, Zamenhof…, marzyli i Ănili o braterstwie narodów. Chociaĝ jÚzyk pomocniczy miÚdzynarodowy jest rzeczÈ wielce poĝÈdanÈ, to jednak przypisywanie mu takiej roli pacyğkatorskiej, czyli pokojowej, naleĝy do zïud pochodzÈcych z nieuwzglÚdnienia 384 W KWESTII NARODOWO¥CIOWEJ historii i z optymistycznego poglÈdu na naturÚ ludzkÈ. DoĂwiadczenia zaczerpniÚte z dziejów ludzkoĂci uczÈ nas, ĝe jÚzyk wspólny nie zapobiega wcale walkom religijnym, dynastycznym i pañstwowym. Nie zapobiega on równieĝ walkom klas, partii i w ogóle róĝnorakim tzw. wojnom domowym. W ïonie tego samego narodu, zjednoczonego wspólnoĂciÈ jÚzyka, istniejÈ osobne rasy psychiczne, uwaĝajÈce siebie za przeznaczone do panowania nad innymi wspóïobywatelami. Takimi sÈ np. endecy, komuniĂci, faszyĂci itp. Jako swoista utopia, jako ideaï mogÈcy siÚ urzeczywistniÊ w odlegïej przyszïoĂci daje siÚ pomyĂleÊ sfederalizowanie (sfederowanie) caïej ludzkoĂci. Przy takim ustroju pañstwa dotychczasowe staïyby siÚ prowincjami Ăwiata ziemskiego zamieszkaïego przez ludzi. Granice pañstw zostaïyby wtedy wykreĂlone w zaleĝnoĂci od interesów ekonomicznych i od warunków geograğcznych. Wybrzeĝe morskie musiaïoby wtedy wchodziÊ w skïad tego samego pañstwa prowincji, co zwiÈzany z nim interesami gospodarczymi hinterland1. Tak samo stoki gór stanowiïyby jedno pañstwo z rozciÈgajÈcymi siÚ u stóp tych gór nizinami. Wszyscy mieszkañcy wszystkich pañstw byliby zabezpieczeni od przeĂladowañ narodowych, jak i od wszelkich innych przeĂladowañ. ObowiÈzkiem pañstw byïoby popieranie wszelkich narodowoĂci, szerzenie oĂwiaty i kultury we wszystkich bez wyjÈtku jÚzykach. NarodowoĂci istniaïyby obok siebie jako Ăwiadome grupowania siÚ ludzi, uznajÈcych swojÈ wspólnoĂÊ pod tym wzglÚdem. Dzisiejsze ojczyzny staïyby siÚ wtedy ojcowiznami, zakÈtkami rodzinnymi, krajami lat dziecinnych w wielkiej ojczyěnie wszechĂwiatowej. A nie tylko wtedy, po wcieleniu w ĝycie utopii kosmopolitycznej, ale juĝ teraz naleĝaïoby wzorowaÊ wspóïĝycie obywateli tego samego pañstwa na wspóïĝyciu róĝnorodnych pod wzglÚdem wyznaniowym, narodowym, klasowym, partyjnym mieszkañców tego samego domu, tej samej miejscowoĂci. Pomimo róĝnic ideowych, przekonaniowych, narodowych, wyznaniowych, wszyscy mieszkañcy danego domu i danej miejscowoĂci majÈ wspólne interesy w zakresie ĝycia codzienne1 Hinterland (niem.) – tu: zaplecze. W KWESTII NARODOWO¥CIOWEJ 385 go. Wszystkim powinno chodziÊ o usuwanie smrodu i nieczystoĂci, o zapobieganie epidemiom i wszelkim innym klÚskom ĝywioïowym, sprawne funkcjonowanie wodociÈgów, gazowni, elektrycznoĂci itp. Na takich teĝ wspólnych interesach ĝycia praktycznego powinna siÚ opieraÊ jednoĂÊ i solidarnoĂÊ pañstwowa wszystkich wspóïobywateli danego pañstwa, bez wzglÚdu na ich róĝnorakÈ przynaleĝnoĂÊ wyznaniowÈ, narodowÈ i wszelkÈ innÈ. Posïannictwa, czyli misje dziejowe (narodów, pañstw i wïadców) Dla wytïumaczenia i usprawiedliwienia jatek ludzkich i wszelkich gwaïtów popeïnianych na arenie dziejowej, usïuĝni historycy i poeci wymyĂlili misje, czyli posïannictwa dziejowe narodów, pañstw i wïadców stojÈcych na ich czele. Zygmunt Krasiñski (w Psalmie wiary) woïa: Garść im powołań sypnąłeś z wysoka, wmawiajÈc w ten sposób w swego Boga, jakoby daï on ludom, narodom i pañstwom pewne zadania do wykonania, a to przede wszystkim drogÈ rzezi i obracania w perzynÚ caïych osad, miast i krajów. Takie specjalne posïannictwa miaïy do speïnienia trzy Rzymy: Rzym pierwszy, owo gniazdo zbójeckie, dÈĝÈce do podboju caïego Ăwiata i do stworzenia wszechwïadnego Imperium Romanum; Rzym drugi, Rzym Konstatynopola, Rzym bizantyjski; wreszcie Rzym trzeci, Moskwa, jako spadkobierczyni i kontynuatorka Rzymu bizantyjskiego, Rzymu carogrodzkiego. Do tych trzech Rzymów doïÈcza siÚ Rzym czwarty, Rzym papieski, roszczÈcy pretensje do zawïadniÚcia duszami Ăwiata caïego i do zaprzÚgniÚcia ich w swe jarzmo. Przypisuje siÚ teĝ misje dziejowe wszystkim megalomanom i psychopatom, dÈĝÈcym do ujarzmienia jak najwiÚkszej iloĂci bliěnich, a wiÚc Aleksandrowi Macedoñskiemu, Cezarowi, Karolowi Wmu, Napoleonowi i innym bandytom wszechĂwiatowym, porywajÈcym za sobÈ caïe ludy i narody. Do takich wymyĂlonych i wmawianych posïannictw dziejowych naleĝÈ teĝ: idea jagielloñska Polski od morza do morza, idea habsburska, idea hohenzollernska itd. 386 W KWESTII NARODOWO¥CIOWEJ Megalomani niemieccy czasów najnowszych narzucali Niemcom, jako zawodowym „organizatorom”, posïannictwo organizacji Ăwiata caïego pod przewodem Germanii. Pod hasïem rule, Britannia! (panuj, Brytanio!) imperialiĂci angielscy uwaĝali i uwaĝajÈ AngliÚ za wïadczyniÚ wszystkich mórz i za pañstwo majÈce prawo do hegemonii, czyli przodownictwa wszystkim innym pañstwom. Italia, ta regina del mar (królowa morza), roĂci pretensjÚ do wyïÈcznego panowania na Adriatyku, a moĝe nawet na caïym Morzu ¥ródziemnym. StÈd to wcielanie do Wïoch przemocÈ nadbrzeĝy Morza Adriatyckiego z ludnoĂciÈ niewïoskÈ i wrogÈ Wïochom. Rosja carska pretendowaïa do roli trzeciego Rzymu, któremu sÈdzone jest podbiÊ Carogród i cieĂniny, i zapanowaÊ niepodzielnie nad Morzem Czarnym i nad Morzem Egejskim. Rosja najnowsza powojenna gïosi ludzkoĂci „nowe sïowo”, streszczajÈce siÚ w groěnej obietnicy: My na gorie wsiem burżujam, Mirowoj pożar razdujem. (My, ku utrapieniu wszystkich burĝujów, rozniecimy poĝar wszechĂwiatowy)1. Na myĂl o wszystkich tych i im podobnych misjach, czyli posïannictwach dziejowych, aĝ ciarki przechodzÈ po skórze. Wszelkie te górnolotne hasïa pachnÈ krwiÈ, ïzami, dymem poĝarów i mÚczeñstwem maluczkich. Drogo za nie pïacÈ maluczcy, tj. ludzie cisi i proĂci. A mnie osobiĂcie chodzi przede wszystkim o szczÚĂcie i spokój cichych i prostych. Niech bÚdÈ przeklÚte wszelkie misje dziejowe oprócz misji ogólnego pokoju i zgodnego wspóïĝycia ludzi i ludów! Owe wielbione i gloryğkowane posïannictwa i misje dziejowe sÈ objawami megalomanii, sÈ objawami fanatyzmu i sadyzmu wyznaniowego, narodowoĂciowe1 O psychozÚ posïannictw dziejowych rozmaitych zbiorowisk ludzkich potrÈca Ăwietna i gïÚboko pomyĂlana praca profesora Jana St. B y s t r o n i a , Megalomania narodowa. Źródła – teorie – skutki, Gebethner i Wolff, Warszawa – Kraków – Lublin – ’ódě – Poznañ – Wilno – Zakopane 1924 [przyp. BdeC]. W KWESTII NARODOWO¥CIOWEJ 387 go, klasowego i partyjnego. UznajÈc je za zjawisko psychopatyczne, powinniĂmy im wszelkimi sposoby zapobiegaÊ i leczyÊ miÚdzynarodowy i wszechĂwiatowy dom obïÈkanych. W czïowieku pojedynczym i zbiorowym zakieïkowaïa i zrodziïa siÚ potrzeba religii, sztuki i nauki, potrzeba miïoĂci, poczucie wspólnoĂci i solidarnoĂci – a zaspakajanie tych potrzeb daje mu rozkosz, pociechÚ, ukojenie. Ohydna bestia ludzka potrağïa zrobiÊ z tego wszystkiego narzÚdzia mÚki i katuszy. Te pocieszycielki ludzkoĂci, religia, sztuka, nauka, miïoĂÊ, narodowoĂÊ, dostawszy siÚ do rÈk krwioĝerców, zwyrodnialców i sadystów, tj. potworów ludzkich rozkoszujÈcych siÚ cierpieniami bliěnich, stajÈ siÚ drÚczycielkami i biczami ludzkoĂci. „Nie sprzeciwiaÊ siÚ zïu” Na zakoñczenie parÚ sïów w sprawie poniekÈd osobistej. Dusze poboĝne i lÚkliwe majÈ mi za zïe, ĝe oĂmielam siÚ poruszaÊ podobne kwestie, które w oczach ogóïu prawomyĂlnego naleĝÈ do kwestii, o których nie powinno siÚ mówiÊ. TroskÚ o rozwiÈzywanie tych kwestii naleĝy pozostawiÊ administracji miejscowej, policji i zwiÈzkom „obrony wiary i ojczyzny”. PogïÚbiajmy wiÚc przepaĂÊ, jaka dziÚki napastniczemu i draĝniÈcemu postÚpowaniu „patriotów” spod ciemnej gwiazdy wytworzyïa siÚ miÚdzy obywatelami tego samego pañstwa. Kto nie pomaga swoistym patriotom przy pogïÚbianiu tej przepaĂci, kto nie pochwala ich pracy niszczycielskiej, kto im przeciwdziaïa, tego piÚtnujÈ mianem co najmniej „ĝydoluba”, jeĝeli nie „wroga Polski”. Mnie podobne wyzwiska nie przestraszajÈ. Przeciwnie, uwaĝam za swój obowiÈzek pomagaÊ zasypywaniu tej przepaĂci wyrytej przez nacjonalistów obustronnych i zmniejszaÊ przeciwieñstwa zrodzone dziÚki fanatyzmowi i zïej woli. SÈdzÚ, ĝe czas najwyĝszy podaÊ rÚkÚ do zgody, a pierwszy krok w tym kierunku powinien wyjĂÊ od strony silniejszej; tÈ zaĂ w danym wypadku jest strona rzÈdzÈca, strona ludnoĂci utoĝsamianej z pañstwowoĂciÈ polskÈ. 388 W KWESTII NARODOWO¥CIOWEJ UwaĝajÈc wszelkie zakusy polonizacyjne za bzdurnÈ chimerÚ, pragnÈïbym zaszczepiÊ PolskÚ pañstwo w duszach obywateli kresowych i obcoplemiennych. To zaĂ daje siÚ osiÈgnÈÊ: 1. przez wcielenie w ĝycie i nieubïagane przestrzeganie zasady równouprawnienia obywatelskiego, przez bezlitosne poskramianie i wykorzenianie poniewierania, pogardliwego traktowania i przeĂladowania narodowoĂci niepolskich i wyznañ niekatolickich; 2. przez uĝywanie wszelkich moĝliwych Ărodków, zmierzajÈcych do zwiÚkszenia dobrobytu ludnoĂci kresowej, a w liczbie tych Ărodków niepoĂlednie miejsce zajmuje przeprowadzenie rozumnej reformy rolnej; 3. przez niczym niekrÚpowane szerzenie oĂwiaty we wszystkich jÚzykach miejscowych, zgodnie z niezaleĝnie wypowiedzianym ĝyczeniem ludnoĂci miejscowej. ZapytujÚ wiÚc: Kto dziaïa na korzyĂÊ ogóïu obywateli pañstwa polskiego, a kto jest „wrogiem Polski”: czy ja i moi wspóïideowcy, czy teĝ ci, co pracujÈ usilnie nad otaczaniem Polski od zewnÈtrz i od wewnÈtrz pierĂcieniem coraz bardziej potÚĝniejÈcej nienawiĂci i dÈĝnoĂci odĂrodkowych, i rozsadzajÈcych caïoĂÊ pañstwowÈ? Nic tu nie pomogÈ ani towarzystwa obrony kresów z wyraěnÈ tendencjÈ polonizacyjnÈ, ku zgnÚbieniu i wytÚpieniu uĂwiadomionych narodowo obcoplemieñców, czyli „mniejszoĂci narodowych”, ani teĝ ĝadna straĝ pograniczna, choÊby nawet wielomilionowa. Sïyszymy nawoïywania do zaprowadzania stanów wyjÈtkowych, tj. do oddawania ludnoĂci na ïaskÚ i nieïaskÚ znarowionej administracji miejscowej. Zastanówmy siÚ jednak, do czego doprowadziïy RosjÚ, Prusy i WÚgry stany wyjÈtkowe czy to otwarcie ogïaszane, czy teĝ zamaskowane. W Rosji przedwojennej pomrukiwaï i pÚczniaï „patriotyzm ĝywioïowy”. Wyszczerzano kïy dzikiej Ăwini, groĝÈc wragam i supostatam1 na wszystkie strony Ăwiata; uwaĝano inorodców, w tej liczbie takĝe Polaków, za naszich poddanych; uznawano tylko jeden 1 Supostat (a. sopostat) (ros.) – nieprzyjaciel, przeciwnik, takĝe zïoczyñca, niegodziwiec (obecnie wyraz przestarzaïy). W KWESTII NARODOWO¥CIOWEJ 389 naród panujÈcy, naród rosyjski, utoĝsamiajÈc narodowoĂÊ wielkoruskÈ z pañstwowoĂciÈ rosyjskÈ; sïowami Puszkina w Klewietnikam Rossii1 rzucano zuchwaïe wyzwanie caïemu Ăwiatu europejskiemu. I cóĝ to pomogïo? Do czego doprowadziïo? Kto pomimo tych pouczajÈcych przykïadów bÚdzie szedï Ăladami Rosji i hakatystów pruskich, doczeka siÚ takiego samego koñca. DziĂ straĝ pograniczna jest konieczna. Ale najskuteczniejszÈ obronÈ granic jest nie szczecina bagnetów z dodatkami na lÈdzie, na wodzie i w powietrzu, ale gïÚboko tkwiÈce w duszach ludnoĂci róĝnoplemiennej poczucie solidarnoĂci ogólnopañstwowej. [Warszawa 1926] Oszczercom Rosji. Wiersz A. Puszkina, bÚdÈcy poetyckÈ odpowiedziÈ na europejskie protesty przeciwko stïumieniu powstania listopadowego. WojnÚ polsko-rosyjskÈ widzi w nim autor jako domowy spór Słowian o to, czy strumienie słowiańskie zleją się w jedno morze, czy teĝ ono wyschnie. 1 III TOLERANCJA, RÓWNOUPRAWNIENIE, WOLNOMY¥LICIELSTWO, WYZNANIE PASZPORTOWE (Odczyt miany w Warszawie w ZwiÈzku Zawodowym Pracowników Handlowych 13 marca 1922 r., a urzÈdzony staraniem Stowarzyszenia WolnomyĂlicieli Polskich) I Chociaĝ wraĝenia lat ostatnich, lat grozy wojennej, lat zbrodni bez liku i miary, lat otwartego i cynicznego deptania przez hordy uzbrojone wszelkich przykazañ boskich i ludzkich powinny byïy chyba zatrzeÊ w naszych duszach wspomnienia epoki przedwojennej, to jednak i te wspomnienia jaskrawo jeszcze wystÚpujÈ i kierujÈ naszymi pragnieniami i dÈĝeniami. Dotychczas ĝywe sÈ wspomnienia przedwojenne, wspomnienia z dawnych czasów, z czasów gospodarki rosyjskiej i pruskiej na ziemiach polskich, gospodarki madziarskiej na WÚgrzech. Przecieĝ chyba dotychczas pamiÚtamy brutalne, bezlitosne, a czasem nawet krwawe przeĂladowania religijne unitów, katolików, ĝydów, mahometan, sektantów, przeĂladowania narodowe Polaków i Duñczyków w Prusach, Polaków, Finlandczyków obu narodowoĂci, ğñskiej i szwedzkiej, Estoñczyków, ’otyszów, Gruzinów, Ormian, Tatarów, Kirgizów, Buriatów oraz pozostaïych inorodców w pañstwie rosyjskim. PamiÚtamy tortury unitów, pamiÚtamy hakatÚ i rugi bismarckowskie. To w przeszïoĂci. A dziĂ znowu czy nie dochodzÈ nas odgïosy znÚcania siÚ nad koĂcioïami róĝnych wyznañ, tÚpienia, wyrywania z korzeniem i unicestwiania wszelkiej myĂli wolnej i opozycyjnej, odgïosy niezliczonych objawów okrucieñstwa poïÈczonego z sadyzmem i dochodzÈcego wprost do krañców obïÚdu w pañstwie bolszewików? W Polsce cheïpiÈcej siÚ swÈ tradycyjnÈ tolerancjÈ stwierdzimy teĝ, choÊ w sïabszym stopniu niĝ w Rosji carskiej i w Prusach hohenzol- TOLERANCJA, RÓWNOUPRAWNIENIE, WOLNOMY¥LICIELSTWO… 391 lernskich, objawy krzywdzenia innowierców i innoplemieñców, unitów, prawosïawnych, ĝydów; stwierdzamy zabieranie cerkwi prawosïawnych i przerabianie ich na koĂcioïy katolickie; sïyszymy i wyczytujemy w czasopismach szczucie na innowierców i inorodców, dopuszczanych do urzÚdów na „kresach” pañstwa polskiego. (Zob. m.in. „Tydzieñ Polski” 1922 nr 10, art. W obronie tolerancji). Stwierdzamy nawracanie inowierców na katolicyzm przemocÈ i podstÚpem. W zwiÈzku z tymi zamachami na wolnoĂÊ sumienia i z tym poniewieraniem godnoĂci ludzkiej stwierdzamy konğskaty, areszty, bezmyĂlne Jabïonny i znÚcania siÚ nad wiÚěniami politycznymi. A juĝ nie ma co mówiÊ o przeĂladowaniu bezwyznaniowców i brutalnym, iĂcie inkwizytorskim zmuszaniu ich do obïudnego udawania, ĝe naleĝÈ do tego lub owego wyznania bÈdě to panujÈcego, bÈdě choÊby tylko tolerowanego. Wobec tych wszystkich zamachów na wolnoĂÊ sumienia wywieranych przez wszechwïadne pañstwa zaprzedane klerowi róĝnowyznaniowemu tolerancja wydaje siÚ szczytem marzeñ. Ale co to jest tolerancja? Jest to znoszenie, cierpienie obok siebie. Czïowiek tolerowany jest to czïowiek znoszony, cierpiany obok tych, co majÈ prawo rozporzÈdzaÊ losem wïasnym i cudzym. Toleruje albo uprzywilejowana mniejszoĂÊ, albo teĝ liczebnie przewaĝajÈca wiÚkszoĂÊ. NajjaĂniejszy naród polski, dokïadniej katolicko-polski, tj. pewne stado istot dwunogich a bezskrzydïych, o swoistym zabarwieniu, jako pan i wïadca ziemi polskiej i pañstwa polskiego raczy najmiïoĂciwiej znosiÊ obok siebie innych, tj. inaczej nazywane narodowoĂci i wyznania, nie tÚpiÈc ich i nie wypÚdzajÈc, z tym jednak zastrzeĝeniem, ĝe pewne godnoĂci w pañstwie sÈ dostÚpne tylko katolikowi, a inne znowu (np. stopnie oğcerskie) tylko osobnikowi naleĝÈcemu (tj. podajÈcemu siÚ za naleĝÈcego) do narodowoĂci polskiej. PomyĂlmy jednak, ĝe tolerowanymi nazywane sÈ takĝe prostytutki. Z drugiej strony tolerowani sÈ ïapownicy, faïszerze, obïudnicy. Co wiÚcej, nie tylko tolerowani, ale takĝe uznawani i popierani sÈ obïudnicy udajÈcy patriotów, Polaków, chrzeĂcijan, katolików lub prawosïawnych, zaleĝnie od czasu i od stopnia szerokoĂci i dïugoĂci geograğcznej. 392 TOLERANCJA, RÓWNOUPRAWNIENIE, WOLNOMY¥LICIELSTWO… Tak wiÚc wobec najnowszych zapatrywañ, wobec potrzeby szanowania godnoĂci ludzkiej w kaĝdym bez wyjÈtku czïowieku, zwykïa tolerancja zbankrutowaïa i nie moĝe nas zadowolniÊ. II Fanatyzm narodowoĂci upañstwowionej i pañstwowoĂci unarodowionej, wïaĂciwy nawet ludziom skÈdinÈd Ăwiatïym i wybitnym, uznaje tylko folblutyzm pañstwowy i ĝÈda, aĝeby wszyscy obywatele danego pañstwa naleĝeli do jednej i tej samej narodowoĂci. We Francji majÈ prawo mieszkaÊ tylko Francuzi, w Niemczech tylko Niemcy, we Wïoszech tylko Wïosi, w Rosji tylko Rosjanie, w Litwie tylko Litwini, w Polsce tylko Polacy itd. A kto siÚ oĂmieli pokazaÊ nos na cudzej ziemi, kulÈ w ïeb. – A cóĝ pan zrobisz z ¿ydami, pomimo naleĝenia do tego ludowego pañstwa uznajÈcymi siebie za odrÚbnÈ narodowoĂÊ? – Powinni wynaleěÊ sobie jakiĂ kawaïek ziemi w tej lub owej czÚĂci Ăwiata i tam zaïoĝyÊ pañstwo narodowe ĝydowskie, bez przymieszki ĝywioïów obcych. – A jakĝe pan pogodzisz ze swym ĝÈdaniem istnienie Austrii (wtenczas istniaïa jeszcze Austria), Belgii, Holandii, Szwajcarii, Ameryki Póïnocnej, Brazylii, Argentyny, Peru itd.? – Wszelkie tego rodzaju pañstwa powinny byÊ zniesione, a ich mieszkañcy wcieleni do pañstw narodowych, zgodnie z ich przynaleĝnoĂciÈ plemiennÈ. O ile zaĂ pewien naród (jak np. Czesi lub Sïowacy, wówczas takĝe i Polacy) nie posiada osobnego pañstwa, naleĝy takie pañstwo stworzyÊ i dany naród pañstwowo wyodrÚbniÊ. Ta koïowacizna folblutyzmu rasowego, czyli raczej plemiennonarodowego w pañstwach jako caïoĂciach politycznie niezaleĝnych i suwerennych, byïa zapowiedziÈ tego szaïu nacjonalistycznego, jakim po wojnie zostaïy opÚtane prawie wszystkie narody europejskie. Objawem tego w Polsce np. sÈ ograniczenia i przeĂladowania innowierców i innoplemieñców, tj. ¿ydów, unitów, Rusinów, czyli Ukraiñców. Objawem tej koïowacizny nacjonalistycznej jest ĝÈdanie, aĝeby oğcer w wojsku polskim naleĝaï koniecznie do narodowoĂci polskiej, tj. w pewnych razach byï obïudnikiem udajÈcym Polaka z narodowo- TOLERANCJA, RÓWNOUPRAWNIENIE, WOLNOMY¥LICIELSTWO… 393 Ăci. Takie podejrzane indywiduum, zmieniajÈce narodowoĂÊ stosownie do okolicznoĂci, ceni siÚ nierównie wyĝej aniĝeli lojalny obywatel Rzeczypospolitej Polskiej, przyznajÈcy siÚ otwarcie do narodowoĂci niepolskiej. Tego absurdu nawet w Rosji carskiej nie byïo. Oğcerem armii rosyjskiej mógï byÊ nie tylko Rosjanin, ale takĝe Polak, ’otysz, Estoñczyk, Fin, Szwed, Niemiec, Tatar, Kirgiz, Gruzin, Ormianin itd. Tylko ¿yd nie mógï dostÈpiÊ tego zaszczytu. Ale tu chodziïo nie tyle o narodowoĂÊ, ile raczej o wyznanie z metryki i paszportu. Ale jak moĝna byïoby stosowaÊ zasadÚ wyïÈcznoĂci narodowoĂciowej majÈcÈ obowiÈzywaÊ w stosunku do oğcerów w armii szwajcarskiej, belgijskiej, byïej austriackiej i tylu, tylu innych? IdÈc za przykïadem byïej Rosji, Niemiec, WÚgier, Wïoch itp. i pozwalajÈc rozpasanemu i rozpanoszonemu czynownictwu kresowemu i obskurnemu koïtuñstwu przeĂladowaÊ, a choÊby tylko ograniczaÊ inorodców i „inowierców”, Polska wstÚpuje na Ăcieĝki, wprawdzie wydeptane i utorowane, ale, jak siÚ okazaïo, w wielu wypadkach prowadzÈce do rozkïadu i do zguby pañstwa. Konstytucja Rzeczypospolitej mówi o równouprawnieniu wyznañ i narodowoĂci. ZnajdujÈ siÚ jednak w niej furtki, którymi przemyca siÚ uprzywilejowanie narodowoĂci liczebnie panujÈcej i wyznania liczebnie panujÈcego, i w ten sposób wyciska siÚ na Konstytucji piÚtno mimowolnej obiektywnej obïudy. ZresztÈ nie powinno to nas ani dziwiÊ, ani oburzaÊ. Wszelkie konstytucje jako dzieïo ludzkie sÈ wynikiem albo eklektyzmu historycznego, albo teĝ kompromisów, kompromisów z sumieniem, z sumieniem partyjnym ludzi umysïowo ograniczonych i etycznie nieprzodujÈcych. Takimi sÈ teĝ konstytucje innych pañstw, a konstytucja polska nie stoi na szarym koñcu. Faktycznie trudno nie zauwaĝyÊ panoszenia siÚ w Polsce klerykalizmu z jego wielorakimi objawami. Tym tylko moĝna objaĂniÊ natarczywe umizgi do Watykanu oraz spór o to, kto w pañstwie polskim ma mieÊ pierwszeñstwo, czy nuncjusz papieski, czy teĝ naczelnik pañstwa. Prawdopodobnie wypada siÚ nad tym zastanawiaÊ ze wzglÚdów oportunistycznych. Razi to jednak w pañstwie, w którym niby to istnieje równouprawnienie wyznañ. 394 TOLERANCJA, RÓWNOUPRAWNIENIE, WOLNOMY¥LICIELSTWO… Tym uprzywilejowaniem katolicyzmu i jego przewagÈ nad poczuciem pañstwowoĂci polskiej objaĂnia siÚ to, ĝe katolicy uwaĝajÈ siebie za wyïÈcznych gospodarzy w pañstwie polskim, a inne wyznania tylko ïaskawie tolerujÈ. PrzewagÈ zaĂ liczebnÈ narodowoĂci polskiej, a jeszcze bardziej ĝÈdzÈ odwetu za przeĂladowania, którym ulegali Polacy pod rzÈdami zaborczymi, objaĂnia siÚ nacjonalizm pañstwowy Polaków i wszelakie ograniczenia w stosunku do innych narodowoĂci. Niewolnik zerwany z ïañcucha mĂci siÚ na innych niewolnikach. Jeĝeli sÈ poĝÈdane i uprawnione towarzystwa opieki nad zwierzÚtami, to nie mniej poĝÈdane i uprawnione powinny byÊ stowarzyszenia opieki nad luděmi upoĂledzonymi, stowarzyszenia w rodzaju Ligi Obrony Praw Czïowieka i Obywatela1. Taka liga jest zarazem ligÈ obrony samego pañstwa przed zamachami samobójczymi. Pañstwo kierujÈce siÚ nie wzglÚdami oportunizmu przemijajÈcego i „egoizmu narodowego” na krótkÈ metÚ, ale przewidujÈcym, siÚgajÈcym w odlegïÈ przyszïoĂÊ rozumnym egoizmem pañstwowym, powinno siÚ staÊ pañstwem nie tyle bezwyznaniowym, ile raczej pozawyznaniowym, nie tyle beznarodowym, ile raczej pozanarodowym. JednoczeĂnie takie pañstwo bezstronne i bÚdÈce jednakowym opiekunem wszystkich obywateli powinno zapewniaÊ i gwarantowaÊ zupeïnÈ, absolutnÈ swobodÚ wyznañ indywidualnych i swobodÚ zaliczania siebie do tej lub owej narodowoĂci, jako teĝ absolutnÈ swobodÚ wszelakich zrzeszeñ bÈdě to wyznaniowych, bÈdě to narodowych, bÈdě teĝ innych, byle tylko niezagraĝajÈcych spokojowi i niewystÚpujÈcych zaczepnie wobec innych takich zrzeszeñ. A to pociÈga za sobÈ absolutnÈ wolnoĂÊ propagandy wïasnego wyznania w granicach pokojowych, nienapastniczych, nieobraĝajÈcych. Wolno oddziaïywaÊ na innych przekonywaniem, ale nie wolno terroryzowaÊ ich ani przymusem policyjnym, ani teĝ groěbÈ kary w tej lub owej postaci. To ĝÈdanie wprowadza nas wprost do dziedziny wolnomyĂlicielstwa. LOPCiO – organizacja dziaïajÈca w latach 1921–1937, zaïoĝona dla obrony swobód demokratycznych, walki z nietolerancjÈ i przeĂladowaniami politycznymi. 1 TOLERANCJA, RÓWNOUPRAWNIENIE, WOLNOMY¥LICIELSTWO… 395 WolnomyĂlicielstwo wiÈĝe siÚ ĂciĂle zarówno z myĂlÈ, jako teĝ z wolnoĂciÈ. Nawet w gïowie skoñczonego matoïka, skoñczonego idioty myĂl jest myĂlÈ indywidualnÈ. Wobec tego utoĝsamianie wyznania zbiorowego, znanego pod tÈ lub owÈ nazwÈ (np. wyznanie rzymskokatolickie, wyznanie mojĝeszowe itp.), z wyznaniem tego lub owego czïowieka, zaliczanego wedïug metryki lub paszportu do tego lub owego stada, czyli zbiorowiska wyznaniowego, jest stanowczo wykluczone. Nauki, wierzenia, przesÈdy itd. zwiÈzane z tym lub owym wyznaniem urzÚdowym w kaĝdej gïowie indywidualnej ukïadajÈ siÚ w sposób indywidualny i stanowiÈ osobny zespóï, niemogÈcy siÚ powtarzaÊ bez zmiany w innych gïowach. Kaĝdy osobnik ludzki ma swÈ osobnÈ historiÚ, ma swe osobne przeĝycia, ma osobne przygotowanie, ma osobne uzdolnienie itd., a wszystko to razem wziÚte stwarza jego osobiste wyznanie i jego osobisty ĂwiatopoglÈd, róĝniÈcy je, choÊby tylko w minimalnych rozmiarach, od wyznania i ĂwiatopoglÈdu innych osobników. Oprócz tego pojÚcie wolnomyĂlicielstwa ïÈczy siÚ ĂciĂle z pojÚciem wolnoĂci. A cóĝ to takiego jest wolnoĂÊ? Jeden z profesorów b. uniwersytetu rosyjskiego w Warszawie, pojechawszy do Lwowa, pokïóciï siÚ ze sïuĝÈcym hotelowym, zwymyĂlaï go i uderzyï go w twarz. SïuĝÈcy zaskarĝyï go do sÈdu, który skazaï go na kilka tygodni kozy i zapïacenie grzywny. Oburzony tem do gïÚbi, szanowny profesor zawoïaï: wot tie swoboda! po mordam bit’ nie pozwolajut! (PiÚkna mi wolnoĂÊ! Po mordzie biÊ nie pozwalajÈ!). Ze swego stanowiska miaï on zupeïnÈ sïusznoĂÊ, podobnie jak czujÈ siÚ ograniczonymi w swych prawach wolnoĂciowych uwodziciele kobiet karani za swe czyny bohaterskie na tym polu. Podobnie czuliby siÚ pogwaïconymi w swych prawach zdobywców wojacy, którym by zabroniono niewoliÊ, rabowaÊ, zabijaÊ, paliÊ. Przecieĝ ĝoïnierzowi na wojnie wszystko wolno. A jakĝeby zawyli z oburzenia na ograniczenie ich wolnoĂci krzewiciele nowego porzÈdku spoïecznego w Europie Wschodniej1, gdyby im nie dano rozstrzeliwaÊ, torturowaÊ i znÚcaÊ siÚ wszelkimi sposoby. 1 Tj. bolszewicy. 396 TOLERANCJA, RÓWNOUPRAWNIENIE, WOLNOMY¥LICIELSTWO… Rozmaici inteligenci i inteligentki ignorujÈ napisy zabraniajÈce palenie w wagonach, w biurach itd. i, uwaĝajÈc je za ograniczenie wolnoĂci, palÈ pomimo to, ĝe innym osobom moĝe to nie tylko sprawiaÊ przykroĂÊ, ale nawet szkodziÊ. SÈ to po prostu bydlÚta w ludzkiej postaci. UrzÈdzajÈcy orgie samochodowe i tratujÈcy przechodniów kawalerowie i damy wszelkie ograniczenia tego szalonego sportu uwaĝajÈ za zamach na ich wolnoĂÊ. Wyznawcy pewnika ğlozoğcznego „tañczÚ, wiÚc jestem”, tañczÈc caïymi nocami i nie pozwalajÈc spaÊ sÈsiadom, twierdzÈ, iĝ sÈ w swoim prawie i protestujÈ uroczyĂcie przeciwko wszelkiemu ograniczeniu ich plÈsów i hoïubców. Tak, to jest takĝe wolnoĂÊ, ale wolnoĂÊ dzikich, wolnoĂÊ barbarzyñców i chamów wszelakiego autoramentu. Jest to wolnoĂÊ tabunu dzikich koni. W oczach takich obroñców wolnoĂci typowym wolnomyĂlicielem jest sïawetny Kamarinskoj mużik1. Zdawaïoby siÚ, ĝe co jak co, ale myĂl powinna byÊ zawsze wolnÈ i nieskrÚpowanÈ. A jednak, kiedy w r. 1848 w jednym z miast Austrii, zdaje siÚ w TrieĂcie, lud siÚ burzyï i ĝÈdaï konstytucji, miejscowy wielkorzÈdca wyszedï na balkon i zawoïaï: Obywatele! cesarz daruje wam wolność myśli. Tïum przyjÈï to oĂwiadczenie z zapaïem i uspokoiï siÚ. Czuï on bowiem, ĝe myĂl jego nie jest wolnÈ i dopiero powinna byÊ uwolniona z wiÚzów. 1 Bohater ludowej pieĂni Kamarinskaja, którego prototypem byï ponoÊ uczestnik bitwy pod wsiÈ Dobruñ stoczonej miÚdzy oddziaïami Dymitra I Samozwañca i Borysa Godunowa, Rassukin syn, Kamarinskij mużik. Zapewne popularnoĂÊ tej pieĂni spowodowaïa powstawanie nowych wariantów, parafraz i ewolucjÚ postaci do pijanego chïopa. (Ach ty, sukin syn, Kamarinskoj mużik! / Pijanyj, biez sztanow po ulice bieżit. Inny wariant: Ach, ty, miłyj moj, kamarinskij mużik; Ty zaczem biez sztanow po ulice bieżisz?). Sama melodia staïa siÚ tematem fantazji orkiestrowej rosyjskiego kompozytora Michaïa Glinki, pt. Kamarinskaja. PostaÊ kamarinskiego muĝika, pojawia siÚ teĝ w wierszu Piesnia o kamarinskom mużikie (1867) poety Leonida Triefolewa. Fraza kamarinskij mużik jako wyzwisko pojawia siÚ w Martwych duszach Gogola, moĝna jÈ takĝe spotkaÊ w utworach wspóïczesnej prozy rosyjskiej. TOLERANCJA, RÓWNOUPRAWNIENIE, WOLNOMY¥LICIELSTWO… 397 Dobroczyñcy ludzkoĂci tÚpiÈcy „burĝujów” i utoĝsamiajÈcy inteligenta z burĝujem starajÈ siÚ wytÚpiÊ myĂl, bo uwaĝajÈ jÈ za niebezpiecznÈ. Kto myĂli, jest wrogiem ludu, wrogiem proletariatu. Odsïania on bowiem i demaskuje obïudÚ i szalbierstwo proroków, gïosicieli i apostoïów nowych ewangelii, podobnie jak i dawniejszych. Ta wojna tÚpicielska wypowiedziana obecnie inteligencji jest historycznie i psychologicznie zrozumiaïa. Od poczÈtku wojny i dawniej tzw. intelekt zrezygnowaï z wolnoĂci myĂli. ZaprzÈgï siÚ do jarzma pañstwowego i wyznaniowego i oto teraz jÚczy w niewoli u tyranów bolszewickich i komunistycznych, a na pewnym stopniu upodlenia czciciel potÚgi schlebia swym dzisiejszym panom i posiadaczom, podobnie jak dawniej schlebiaï carowi i jego sïugom. Inteligent wydaï wyrok Ămierci na samego siebie i popeïniï samobójstwo. Tak jest u naszych sÈsiadów ze wschodu. U nas za to, obok róĝnych ograniczeñ za grzech pierworodny przynaleĝnoĂci do upoĂledzonego zbiorowiska ludzkiego, panuje w pewnych razach nieograniczona wolnoĂÊ sïowa i druku. WymyĂla siÚ niestworzone rzeczy, a oszczerstwa z palca wyssane puszcza siÚ w kurs na uĝytek ludku czytajÈcego. NaleĝÚ do tych, którzy majÈ zaszczyt byÊ celem takich napaĂci, na niczym nieopartych. Kiedy moi znajomi namawiajÈ miÚ do reagowania w ten lub ów sposób na te plugastwa, przypominam im powiedzenie pana Bergeret Anatola France’a. Byïo to za czasów dreyfusjady. P. Bergeret, rozumiejÈc krzywdÚ wyrzÈdzonÈ Dreyfusowi, broniï jego sprawy, a jego, pana Bergeret, kolega szkolny i przyjaciel, jako zaciekïy antysemita, miaï mu to za zïe. Kiedy jednak jakiĂ plugawy Ăwistek wydrukowaï niesïychane oszczerstwa na p. Bergeret, przyjaciel ów skïaniaï go do wytoczenia procesu o dyfamacjÚ. Zastanowiwszy siÚ chwilkÚ, p. B. uĂmiechnÈï siÚ i odpowiedziaï mniej wiÚcej w ten sposób: – Kiedy sobie pomyĂlÚ, ile to mÈk musiaïa wycierpieÊ ludzkoĂÊ, nim zdobyïa sobie wolnoĂÊ sïowa, kiedy sobie pomyĂlÚ, ilu to ludzi spalono na stosie, ilu to ludziom powyrywano jÚzyki za to, ĝe siÚ oĂmielali krytykowaÊ moĝnych tego Ăwiata…, to ten plugawy Ăwistek, uprawiajÈcy szczucie i szkalowanie, jest dla mnie ĂwiÚtoĂciÈ. Uosabia mi on bowiem wolnoĂÊ sïowa i wolnoĂÊ druku. 398 TOLERANCJA, RÓWNOUPRAWNIENIE, WOLNOMY¥LICIELSTWO… Pan Bergeret byï prawdziwym wolnomyĂlicielem. Bo tzw. wolnomyĂlicielstwo nie zawsze jest prawdziwie wolnomyĂlicielstwem. Nierównie czÚĂciej bywa ono wolnomyĂlicielstwem rzekomym, wolnomyĂlicielstwem udanym, wolnomyĂlicielstwem faïszowanym. Przecieĝ wolnomyĂlicielstwo jest synonimem myĂli niepodlegïej. A przypomnijmy sobie, na jakie to manowce zboczyïa w Polsce „MyĂl Niepodlegïa”1, „MyĂl Niepodlegïa” oklaskiwana w koñcu przez najzajadlejszych wsteczników i obskurantów. Ta myĂl wolna, czyli niepodlegïa, zostaïa pojÚta w ten sposób, ĝe wolno bezkarnie przekrÚcaÊ, faïszowaÊ, szczuÊ i podjudzaÊ. Byïa to myĂl niepodlegïa, ale niepodlegïa wymaganiom sumienia i uczciwoĂci. Inni znowu pod ĠagÈ wolnomyĂlicielstwa chcieliby przemycaÊ nienawiĂÊ klasowÈ i fanatyzm partyjny; chcieliby przemycaÊ dogmat „walki klas” i nieomylnoĂci klasowej, dogmat wyïÈcznoĂci i sprawiedliwoĂci tylko dla swoich, a nie dla obcych, obcych partyjnie i klasowo, chcieliby przemycaÊ róĝne maniactwa i koïowacizny w rodzaju obowiÈzkowego próĝnowania; chcieliby przemycaÊ hasïo koszarowego „ugrium-burczejewskiego”2 ustroju spoïeczeñstwa; chcieliby przemycaÊ podeptanie i zabicie wszelkiej indywidualnoĂci. Pod ğrmÈ wolnomyĂlicielstwa starano siÚ przemycaÊ adoracjÚ przenajĂwiÚtszego Sownarkomu i przenajĂwiÚtszej czrezwyczajki3. Pod hasïem wolnomyĂlicielstwa próbowano przemycaÊ rozmaite „dyktatury”: dyktatury proletariatu, tj. dyktatury demagogów i warchoïów, baïamucÈcych ciemne masy i bezczelnie je wyzyskujÈcych. Zob. W sprawie „antysemityzmu postępowego” w niniejszym wyborze. Ugrium-Burczejew – jeden z gradonaczalników we wspaniaïej satyrze Saïtykowa-Szczedrina Istorija odnogo goroda [przyp. BdeC]. 3 Sownarkom, skrót od: Sowiet Narodnych Komissarow (Rada Komisarzy Ludowych), w Rosji bolszewickiej (potem ZSRR) w latach 1917–1946, odpowiednik rady ministrów. Czrezwyczajka (takĝe Czeka), potoczna nazwa bolszewickiej policji politycznej zorganizowanej w 1917 r. przez F. Dzierĝyñskiego (Wsierossijskaja czriezwyczajnaja komissija po bor’bie s kontrriewolucjej i sabotażem – Ogólnorosyjska Nadzwyczajna Komisja do Walki z KontrrewolucjÈ i Sabotaĝem). 1 2 TOLERANCJA, RÓWNOUPRAWNIENIE, WOLNOMY¥LICIELSTWO… 399 Niewiele wiÚcej warte sÈ „dyktatury pracy”, „dyktatury inteligencji” i inne tp. objawy obïÚdów dyktatorskich. Pod hasïem wolnomyĂlicielstwa próbowano przemycaÊ komunizm, pojmowany po wspóïczesnemu, w interpretacji marksiÈt rosyjskich, polsko-rosyjskich, ĝydowsko-rosyjskich i miÚdzynarodowo-rosyjskich, swoisty komunizm, tj. wolnoĂÊ wywïaszczania i przekïadania cudzej wïasnoĂci do wïasnej kieszeni, wolnoĂÊ bandytyzmu, rabunku, kradzieĝy, wolnoĂÊ rozpusty i wszeteczeñstwa. Nie, wolnomyĂlicielstwo nie ma nic wspólnego z jakÈkolwiek bÈdě dyktaturÈ. WolnomyĂlicielstwo a dyktatura wyïÈczajÈ siÚ nawzajem. WolnomyĂlicielstwo wychodzi z zasady solidarnoĂci wszechludzkiej jako ze swego zaïoĝenia i nie uznaje ĝadnego gwaïtu, ĝadnej przemocy czy to nad pojedynczym czïowiekiem, czy teĝ nad caïymi zbiorowiskami ludzkimi. FatalnoĂÊ dzisiejszego ustroju ludzkoĂci „cywilizowanej” stanowi gïównie to, ĝe uprywatniono dobra materialne, leĝÈce poza czïowiekiem, a ze skwapliwoĂciÈ, godnÈ lepszej sprawy, upañstwowiono i uspoïeczniono najindywidualniejsze i najnietykalniejsze tajniki duszy ludzkiej, poddajÈc je bezmyĂlnej mustrze i tresurze. (Myśli nieoportunistyczne, Kraków 1898, nr 59). W ten sposób powstaïy stada wyznaniowe, zbiorowiska ludzkie podprowadzone pod jeden strychulec i noszÈce wspólnÈ nazwÚ wyznaniowÈ. WolnomyĂliciel prawdziwy nie moĝe naleĝeÊ do ĝadnej sekty. Niedawno temu jeden ze znajomych winszowaï mi, ĝe utworzyïem nowÈ sektÚ. OczywiĂcie zwiÈzaï on moje nazwisko ze Stowarzyszeniem WolnomyĂlicieli1 i stÈd powstaïo to nieporozumienie. 1 Stowarzyszenie WolnomyĂlicieli powstaïo w 1920 r., zawieszone decyzjÈ wïadz w r. 1928. Baudouin byï z nim przez jakiĂ czas zwiÈzany, redagujÈc organ Stowarzyszenia „MyĂl WolnÈ”. W 1924 r. zerwaï i z gazetÈ, i z organizacjÈ na skutek dziaïañ komunistycznej grupy Jana Hempla, która doprowadziïa do przegïosowania votum nieufnoĂci wobec Baudouina. O sprawie tej Baudouin pisaï m.in. w liĂcie do H. Uïaszyna: Jestem bardzo kontent, że nie potrze- 400 TOLERANCJA, RÓWNOUPRAWNIENIE, WOLNOMY¥LICIELSTWO… Czuïem siÚ z lekka dotkniÚtym tym powinszowaniem i wytïumaczyïem owemu znajomemu, ĝe nie naleĝÚ i nie chcÚ naleĝeÊ do ĝadnej sekty, a tworzenie nowej sekty jest sprzeczne z mojÈ naturÈ i z moim ĂwiatopoglÈdem. WolnomyĂlicielstwo nakïada przede wszystkim obowiÈzek obrony wolnoĂci sumienia w jakiejkolwiek bÈdě formie. WolnomyĂliciel moĝe byÊ absolutnie bezwyznaniowym, moĝe byÊ jednak takĝe wierzÈcym, byle tylko nie uwaĝaï swego wyznania za nieomylne i uznawaï prawo do ĝycia i równouprawnienia wszystkich innych wyznañ. Nie moĝe wiÚc byÊ wolnomyĂlicielem wyznaniowiec widzÈcy zbawienie jedynie w swoim wyznaniu i twierdzÈcy, ĝe innowiercy sÈ skazani na wieczne potÚpienie. A wiÚc ci wszyscy, którzy nie z wïasnej winy nie mogli poznaÊ wszechzbawczego wyznania, np. tzw. poganie przed epokÈ nawracania ich ogniem i mieczem albo teĝ dzisiejsze ludy Afryki, do których nie dotarli jeszcze misjonarze, podlegajÈ karze wiecznego potÚpienia. Harmonizuje to wprawdzie z bezecnÈ i okrutnÈ maksymÈ, ĝe nikt nie może się wymawiać nieznajomością prawa, ale pomimo to jest absurdem i tÚpym okrucieñstwem. Nie mogÈ naleĝeÊ do wolnomyĂlicieli ortodoksi ĝydowscy i megalomani „narodu wybranego”. Nie mogÈ roĂciÊ pretensji do wolnomyĂlicielstwa marksiÚta wierzÈce Ălepo w nieomylnoĂÊ mistrza. Z wolnomyĂlicielstwem trudno pogodziÊ stosy i róĝnorakie tortury (buty hiszpañskie, dziewicÚ ĝelaznÈ itp.), tortury, tj. owÈ poezjÚ czynnÈ Ăredniowiecza katolickiego, jako teĝ mÚki i tortury poezji buję tracić czasu na „Myśl Wolną”. Uwolniłem się od tego pisma, a prócz tego wyjaśniłem położenie. Nie lubię dwuznaczności, przemycania kontrabandy pod fałszywym tytułem i służenia za parawan osobnikom, którzy stoją od myśli prawdziwie wolnej nierównie dalej, aniżeli najzajadlejsi klerykali i chasydzi. Dość tej ciuciubabki! […] Banda, która opanowała teraz „M[yśl] W[olną]” i w ogóle „Stow[arzyszenie] Wolnom[yślicieli] Polskich”, należy do najzawziętszych wrogów socjalistów. P[an] Hempel i jego zwolennicy (hemplęta) zwalczają najzacieklej socjalizm i socjalistów. Są to jednym słowem zwolennicy „myśli karnej i zorganizowanej” i narzucania gwałtem „bezbożnictwa” i innych kwiatków komunistycznych. […] List z 24 VI 1925 r., rkps. Archiwum PAN Warszawa, sygn. III-162, poz. 263. TOLERANCJA, RÓWNOUPRAWNIENIE, WOLNOMY¥LICIELSTWO… 401 czynnej chamstwa wschodnioeuropejskiego czasów obecnych, owo zakopywanie ĝywcem, zdzieranie pasów, wbijanie na pal itp. Z wolnomyĂlicielstwem nie licuje ani ¥wiÚta Hermendada, owa czrezwyczajka katolicyzmu Ăredniowiecznego, ani teĝ autentyczna czrezwyczajka czasów obecnych. Panowie sympatyzujÈcy z czrezwyczajkami niechaj siÚ nie podszywajÈ pod wolnomyĂlicielstwo. W poïowie ósmego lat dziesiÈtka ubiegïego stulecia, okoïo r. 1875, byïa sïynnÈ w Krakowie zakonnica Barbara Ubryk, którÈ jej siostry klasztorne wiÚziïy w ciÈgu lat dwudziestu w podziemiu, nie wypuszczajÈc jej stamtÈd ani na chwilÚ. Wykryïo siÚ to przypadkowo, dziÚki listowi bezimiennemu do policji. BarbarÚ Ubryk, zrujnowanÈ ğzycznie i caïkiem zidiociaïÈ, uwolniono, ale bogobojne siostry nie zostaïy pociÈgniÚte do odpowiedzialnoĂci. Uszïo im to na sucho. PrzebywajÈcy wówczas w Krakowie Aleksander ¥wiÚtochowski, który bawiï siÚ wtedy i potem jeszcze doĂÊ dïugo w wolnomyĂlicielstwo i nie przystaï jeszcze do koĂcioïa panujÈcego pod godïem ND [Narodowej Demokracji], poruszaï w swych odczytach te zbrodniÚ klerykalnÈ i wystÚpowaï ostro przeciw duchowieñstwu. Za to modny wówczas kaznodzieja, ksiÈdz Golian, wyklinaï ¥wiÚtochowskiego z kazalnicy i grzmiaï: Gdyby się wróciły dawne czasy, rzuciłbym na niego czarną świecę, tj. spaliïbym go na stosie. Tak siÚ odzywa urzÚdowy gïosiciel „miïoĂci bliěniego”. A i dziĂ sÈ tacy, co by chÚtnie i z rozkoszÈ rzucali czarne Ăwiece na krnÈbrnych i opornych. No, ale nie daï pan Bóg Ăwini rogów, boby ludzi bodïa. WolnomyĂliciel powinien braÊ do serca sprawÚ rozwodów, których niektóre wyznania wcale nie uznajÈ, dopuszczajÈc jednak „uniewaĝnienia maïĝeñstwa”. Przy ceremoniach wymaganych dla „uniewaĝnienia maïĝeñstwa”, kobietÚ traktuje siÚ jak krowÚ lub kobyïÚ i poddaje siÚ jÈ poniĝajÈcym i hañbiÈcym oglÚdzinom oraz eksperymentom wkraczajÈcym w dziedzinÚ pornograği. ZresztÈ ïapówki konsystorskie sprawy te znacznie uïatwiajÈ i procedurÚ ïagodzÈ. Otóĝ zadaniem wolnomyĂliciela jest przeciwdziaïaÊ podobnemu poniĝaniu godnoĂci ludzkiej. 402 TOLERANCJA, RÓWNOUPRAWNIENIE, WOLNOMY¥LICIELSTWO… WolnomyĂliciel nie moĝe w ĝaden sposób uznawaÊ grzechu pierworodnego. On moĝe uznawaÊ odpowiedzialnoĂÊ jedynie osobistÈ, nigdy zaĂ stadowÈ. Kiedy urzÚdowi gïosiciele „miïoĂci bliěniego” nie tylko rozgrzeszajÈ zabójstwo, ale nawet do niego zachÚcajÈ i gïoszÈ zemstÚ i wendettÚ, wolnomyĂliciel powinien wytykaÊ im obïudÚ i sprzecznoĂÊ z najelementarniejszymi wymogami moralnoĂci. PozostawiajÈc wolnym zwiÈzkom i zrzeszeniom wyznaniowym urzÈdzanie szkóï wyznaniowych, wolnomyĂliciel powinien siÚ domagaÊ, aĝeby szkoïy pañstwowe byïy bezwyznaniowymi. Wyznaniowa bowiem nauka religii, jako oparta na megalomanii wyznaniowej i na przesïance, ĝe zbawienie jest moĝliwe tylko w ïonie danego wyznania, wpaja w uczniów nienawiĂÊ i pogardÚ dla innych wyznañ. Nauki wyznaniowe o sprawiedliwoĂci, miïosierdziu, o karze i nagrodzie, o zemĂcie bezgranicznej, o wiecznych mÚkach, o koniecznoĂci pochlebstwa i obïudy pozostawiajÈ wiele do ĝyczenia, bo demoralizujÈ uczniów i wpajajÈ w nich przewrotne i bluěniercze pojÚcia o „istocie najwyĝszej”, tak czy owak pojmowanej. Nauka religii oparta na katechizmie i na tzw. historii ĂwiÚtej, w rÚkach nieumiejÚtnych i fanatycznych moĝe siÚ staÊ ěródïem zgorszenia i demoralizacji. MoralnoĂÊ przedajna, ïapówkowa, choÊby tylko oparta na handlu zamiennym, nie jest wcale poĝÈdanÈ ze stanowiska solidarnoĂci spoïecznej i wszechludzkiej. Traktowanie uczniów przez nauczycieli religii bywa niekiedy sprzeczne z wymaganiami pedagogiki. Znam wypadek, kiedy pewnÈ uczennicÚ za to, ĝe prosiïa o wyjaĂnienie tego, czego nie rozumiaïa, ksiÈdz wypÚdziï z klasy i nie chciaï jej puszczaÊ na swoje lekcje, które byïy obowiÈzujÈce i bez których nie moĝna byïo przejĂÊ z klasy do klasy. OczywiĂcie wypadek ten nie jest odosobniony. Klerykalizm szkolny wymaga, aĝeby uczniowie i uczennice odbywali 4 razy do roku przymusowÈ spowiedě. Jest to religijnoĂÊ na komendÚ, religijnoĂÊ czysto formalna, zdawkowa, zabijajÈca religijnoĂÊ prawdziwÈ, religijnoĂÊ indywidualnÈ. Im wiÚcej przepisów i obrzÈdków, tym mniej miejsca na cnoty indywidualne. (Myśli nieoport., nr 57). TOLERANCJA, RÓWNOUPRAWNIENIE, WOLNOMY¥LICIELSTWO… 403 Wobec tego wszystkiego, ze stanowiska wolnej myĂli wcielanej w ĝycie naleĝy siÚ domagaÊ, aĝeby ze szkóï pañstwowych usuniÚto obowiÈzkowÈ naukÚ religii i moralnoĂci wyznaniowej, a na jej miejsce wprowadzono naukÚ moralnoĂci ogólnej, wszechludzkiej, opartej na podstawie solidarnoĂci wszechludzkiej, bez róĝnicy wyznania. Przykïadem godnym naĂladowania Ăwieci nam tu Japonia. Poza tym kaĝdemu uczniowi powinno byÊ wolno drogÈ prywatnÈ zaznajamiaÊ siÚ z zasadami tego lub owego wyznania, a nawet kilku wyznañ. W ogóle ze szkoïy pañstwowej i spoïecznej powinien byÊ usuniÚty wszelki przymus wyznaniowy. MoralnoĂÊ, gïoszÈca obïudnie „miïoĂÊ bliěniego”, a w ĝyciu uprawiajÈca szczucie i nienawiĂÊ, bliskÈ jest ostatecznego bankructwa. Jej miejsce musi zajÈÊ moralnoĂÊ, niewmawiajÈca w ludzi sprzecznej z naturÈ ludzkÈ miïoĂci „bliěniego”, ale za to oparta na rozumie, oraz na pielÚgnowaniu i umiejÚtnym rozwijaniu poczucia sprawiedliwoĂci wrodzonego kaĝdemu ani nieupoĂledzonemu od urodzenia, ani teĝ niespaczonemu przez wychowanie i otoczenie, czïowiekowi. (Myśli nieoport., nr 65). UsuniÚcie ze szkóï przymusu wyznaniowego wynika samo przez siÚ z wymaganej przez wolnomyĂlicielstwo pozanarodowoĂci i pozawyznaniowoĂci pañstwa. Ostateczne oddzielenie wszelkich koĂcioïów od pañstwa i zaprowadzenie stanu cywilnego w peïnym znaczeniu tego wyrazu jako jeden z sïownych celów wolnomyĂlicielstwa rozumie siÚ samo przez siÚ. WolnomyĂlicielstwo moĝe byÊ dwojakie: jedno wolnomyĂlicielstwo wÈsko egoistyczne, bierne, kontemplacyjne, prowadzÈce do niesprzeciwiania siÚ zïu, drugie zaĂ – wolnomyĂlicielstwo czynne, altruistyczne. WolnomyĂlicielstwu groĝÈ rozmaite zboczenia i zwyrodnienia. Tutaj naleĝÈ: nieomylnoĂÊ wolnomyĂlicielska oraz fanatyzm wolnomyĂlicielstwa i bezwyznaniowoĂci. Trzeba siÚ strzec fanatyzmu prawdy, tj. fanatyzmu w gïoszeniu i przeprowadzaniu, tego, co siÚ samemu uwaĝa za prawdÚ. Czasem 404 TOLERANCJA, RÓWNOUPRAWNIENIE, WOLNOMY¥LICIELSTWO… wzglÈd na szczÚĂcie ludzkie wymaga, aĝeby zataiÊ prawdÚ, przemilczeÊ, a nawet skïamaÊ. Kïamstwo niekiedy jest nakazem moralnym, a bezwzglÚdne gïoszenie prawdy moĝe graniczyÊ ze zbrodniÈ. Przy wszelkich okolicznoĂciach powinna przyĂwiecaÊ wolnomyĂlicielowi myĂl o szczÚĂciu i dobrobycie jednostek, a nad wszystkim górowaÊ poczucie solidarnoĂci wszechludzkiej. Religia serc naiwnie wierzÈcych zasïuguje na uznanie i szacunek choÊby dla tego, ĝe wprawia duszÚ do dÈĝeñ idealnych i uszlachetniajÈcych. W licznych utrapieniach ĝycia jedynymi staïymi pocieszycielkami powinny by byÊ: religia, nauka i sztuka, kaĝda z nich w mniejszym lub wiÚkszym stopniu, stosownie do indywidualnoĂci cierpiÈcego. Jednakĝe nawet z tych pocieszycielek potrağono zrobiÊ narzÚdzia mÚki i katuszy. (Myśli nieoport., nr. 8 i 9). Prawdziwy wolnomyĂliciel jest obowiÈzany wystÚpowaÊ zawsze jako obroñca wszystkich wierzÈcych i niewierzÈcych, o ile sÈ maltretowani bÈdě to przez wïadze policyjne, bÈdě teĝ przez napastników z ïona spoïeczeñstwa. Dla wyjaĂnienia, jak ja to pojmujÚ, przytoczÚ przykïady z wïasnej praktyki wolnomyĂlicielskiej. MieszkajÈc w Petersburgu, okoïo r. 1910 miaïem sïuĝÈcÈ, MalwinÚ DÈbrowskÈ, wïaĂciwie BiaïorusinkÚ, ale mówiÈcÈ takĝe po polsku i gorliwÈ katoliczkÚ. Miaïa ona brata Ignacego, sïuĝÈcego w jednym z puïków gwardii i po wypuszczeniu go z wojska starajÈcego siÚ o paszport cywilny. Kiedy mojej sïuĝÈcej wypadïo zmieniaÊ paszport, urzÚdnik policyjny wpisaï do rubryki wyznaniowej: prawosławnogo (tj. wieroispowiedanija), pomimo ĝe w poprzednim paszporcie i w metryce staïo: rimsko-katoliczeskogo. Kiedy zaprotestowaïa, policjant odpowiedziaï cynicznie: nie wsio-li wam rawno? Przyszïa wiÚc do mnie z pïaczem i poskarĝyïa siÚ. Napisaïem tedy ostry protest, powoïujÈc siÚ na prawo i inne motywy, i zmusiïem policjantów do zapeïnienia rubryki wyznaniowej w paszporcie zgodnie z ĝÈdaniem pokrzywdzonej. To samo miaïo miejsce z jej bratem, którego równieĝ wyrwaïem ze szpon prawosïawia i ocaliïem dla katolicyzmu. TOLERANCJA, RÓWNOUPRAWNIENIE, WOLNOMY¥LICIELSTWO… 405 Nie uczyniïem tego dla siebie, bo dla mnie osobiĂcie i katolicyzm jako taki, i prawosïawie jako takie byïy jednakowo obojÚtne. Uczyniïem to, szanujÈc godnoĂÊ ludzkÈ kaĝdego czïowieka i uznajÈc jego prawo do podawania siÚ za tego, kim jest we wïasnym przekonaniu. Ochroniïem ĂwiÚtoĂÊ duszy ludzkiej od poniewierania jej przez cynizm brutalnego policjanta. W ten sam sposób broniïbym prawosïawnego, ĝyda, mahometanina i wszelkiego innego wyznaniowca, gdyby siÚ udaï do mnie z proĂbÈ o obronÚ przed przemocÈ policyjnÈ lub teĝ przed podstÚpem gorliwców innego wyznania. A nawet miaïem sposobnoĂÊ juĝ w Warszawie wystÚpowaÊ z protestem przeciw przemocy i podstÚpowi wykonanym nad osobÈ wyznania prawosïawnego. Prócz tego wróciïem narodowoĂci polskiej PolkÚ, którÈ policja zarejestrowaïa jako LitwinkÚ dlatego, ĝe mÈĝ jej jest Litwinem. Znakomita wiÚkszoĂÊ tzw. inteligentów podkpiwa sobie z takiej donkiszoterii wolnomyĂlicielskiej. I nic to dziwnego. Przecieĝ te indywidua, te „sympatyki” katolicyzmu, prawosïawia, mozaizmu itp. zapatrujÈ siÚ na swe wïasne rzekome wyznanie jako na rzecz czysto formalnÈ, do niczego wïaĂciwie nieobowiÈzujÈcÈ. I na tym teĝ polega ich religijnoĂÊ! Prawdziwy wolnomyĂliciel powinien siÚ wystrzegaÊ zaÊmienia i zamglenia umysïu egoizmem i egocentryzmem. Pod wpïywem pewnych czynników paraliĝujÈcych krytycyzm i jasny sÈd o meczach, wolnomyĂliciel i bezwyznaniowiec moĝe siÚ staÊ równie zaĂlepionym, jak i wszelki wyznaniowiec. Prawdziwy wolnomyĂliciel powinien umieÊ wczuÊ siÚ i wmyĂliÊ siÚ w cudze dusze, w dusze innych ludzi, nawet w duszÚ wroga. NiezbÚdnym warunkiem wolnomyĂlicielstwa jest rozumieÊ stanowisko przeciwnika i znaleěÊ wspólny z nim jÚzyk. To jest prawdziwe wolnomyĂlicielstwo w szerokim znaczeniu tego wyrazu. Ten postulat wzajemnej wyrozumiaïoĂci umoĝliwia zaïatwianie kwestii spornych drogÈ pokojowÈ, bez uciekania siÚ do aktów przemocy i do przeĂladowania. Wychodzi to na dobre obu stronom. W imiÚ godnoĂci jednostkowej duszy ludzkiej prawdziwy wolnomyĂliciel walczy za uszlachetnienie i uwolnienie wszelkiej wyzna- 406 TOLERANCJA, RÓWNOUPRAWNIENIE, WOLNOMY¥LICIELSTWO… niowoĂci i bezwyznaniowoĂci od uwïaczajÈcego jej kontrolowania ze strony wïadz policyjnych róĝnej barwy i róĝnego autoramentu. IV Na zakoñczenie kilka sïów o tak zwanym wyznaniu urzÚdowym, wyznaniu paszportowym. Wyznanie to narzuca siÚ przemocÈ juĝ maïym dzieciom, niemowlÚtom, narzuca siÚ je embrionowi czïowieka. Jest to jednoczeĂnie i gwaït nad sumieniem, i faïszowanie statystyki. W ogóle caïa statystyka ludnoĂciowa polega na faïszowaniu. Jak moĝna zaliczaÊ do mówiÈcych pewnym jÚzykiem tych, którzy jeszcze wcale nie mówiÈ, bo sÈ niemowlÚtami? Jak moĝna zaliczaÊ do pewnej narodowoĂci tych, którzy albo nie mogÈ mieÊ jeszcze poczucia narodowego, albo teĝ którzy w ogóle nie zdajÈ sobie sprawy z tego, co to takiego jest narodowoĂÊ? Jak moĝna zaliczaÊ do pewnego wyznania tych, którzy albo jeszcze nie mogÈ mieÊ ĝadnego wyznania, bo pozostajÈ w stanie nieĂwiadomoĂci, albo teĝ tych, którzy Ăwiadomie nie chcÈ naleĝeÊ do tego wyznania? Jak psu ucina siÚ ogon, jak zwierzÚta domowe piÚtnuje siÚ znakami przynaleĝnoĂci do ich wïaĂcicieli, tak dwunogi niewolnik bÈdě to pojedynczego pana, bÈdě teĝ zbiorowiska wyznaniowego ulega pewnym operacjom majÈcym zaznaczyÊ jego przymusowe zaliczanie do tego lub owego wyznania. Jest to swoista fabryka anioïków róĝnowyznaniowych. W paszportach wydawanych przez wïadze polskie istnieje rubryka wyznanie, którÈ koniecznie trzeba zapeïniaÊ. Rubryka ta zostaïa odziedziczona po nieboszczce Rosji, gdzie czïowiek skïadaï siÚ z ciaïa, z duszy i z paszportu. DziĂ skïada siÚ on z tych trzech elementów prawie we wszystkich pañstwach. W paszportach wydawanych przez wïadze okupacyjne niemieckie i austriackie rubryka wyznaniowa nie istniaïa. Wprowadziïo jÈ dopiero wolne, niezaleĝne pañstwo polskie, zapatrzone w swÈ dawnÈ paniÈ, RosjÚ, i naĂladujÈce jej brutalnoĂÊ w stosunku do poddanych. TOLERANCJA, RÓWNOUPRAWNIENIE, WOLNOMY¥LICIELSTWO… 407 ZapytujÚ: jakie prawo ma pierwszy lepszy drab z ulicy grzebaÊ w mojej duszy i domacywaÊ siÚ, jakiego jestem wyznania? A wara od tego! A zasiÚ od mych wierzeñ, od moich ĂwiÚtoĂci spoczywajÈcych w gïÚbi mego ducha! Paszport, cyrkuï a najdroĝsza ĂwiÚtoĂÊ czïowieka – jakaĝ to profanacja! Daje siÚ ona objaĂniaÊ tylko frywolnym, powierzchownym traktowaniem spraw powaĝnych i niepodlegajÈcych kontroli wywiadowców i inkwizytorów, nazwanych dowcipnie przez Szczedrina sierdcewiedami. Ja osobiĂcie zapytanie, jakiego jestem wyznania, odczuwam jako obrazÚ osobistÈ, jako zniewagÚ, jako ubliĝenie godnoĂci ludzkiej. Jeszcze w Rosji przedwojennej, kiedy w celu przygotowania spisu kandydatów na sÚdziów przysiÚgïych zapytywano miÚ w kancelarii uniwersytetu, jakiego jestem wyznania, odpowiadaïem albo nikakogo, albo teĝ swojego sobstwiennogo. Równieĝ przyjeĝdĝajÈc do ’odzi na odczyty, bywaïem zaraz na wstÚpie indagowany przez portiera hotelowego lub jego zastÚpcÚ, jakiego jestem wyznania. Odpowiadaïem: Żadnego, jestem bezwyznaniowy. To nie mogïo im siÚ w gïowie pomieĂciÊ, ale ja znowu nie mogïem podawaÊ o sobie faïszywego Ăwiadectwa. Za drugim razem jeden z pomocników portiera chciaï miÚ zaliczyÊ do wyznania „mojĝeszowego”, bo oczywiĂcie w jego oczach bezwyznaniowiec a ¿yd to mniej wiÚcej to samo. Jeden i drugi naleĝÈ do ludzi poĂledniejszego gatunku. Ja jednak przeciw swej „mojĝeszowoĂci” stanowczo zaprotestowaïem, podobnie jak przeciw swej „rzymskokatolickoĂci”. Inny wypadek tego samego rodzaju. Do Warszawy przyjechaïa na studia córka prawdziwego i konsekwentnego bezwyznaniowca ïódzkiego ani „ĂwiÚtej”, ani „bïogosïawionej pamiÚci”, a po prostu nieboszczyka doktora Mieczysïawa Kaufmana. Mieszkaïa ostatnimi czasy w Krakowie, gdzie naleĝaïa do zrzeszenia bezwyznaniowego i przywiozïa Ăwiadectwo o tym, wydane jej przez starostwo krakowskie. W Warszawie jednak rzÈdca domu nie chciaï tego uwzglÚdniÊ i narzuciï jej wyznanie „mojĝeszowe”, kierujÈc siÚ oczywiĂcie nazwiskiem, bo delikwentka z ğzjonomii na ¿ydówkÚ wcale nie wyglÈda. Nie daïa jednak za wygranÈ, wystÈpiïa ze skargami do wïadz odpowiednich i moĝe jej siÚ nareszcie uda zmusiÊ pana rzÈdcÚ do wykreĂlenia „mojĝeszowoĂci” z jej karty pobytu. 408 TOLERANCJA, RÓWNOUPRAWNIENIE, WOLNOMY¥LICIELSTWO… W gïowach MaÊków spod ciemnej gwiazdy moĝliwoĂÊ bezwyznaniowoĂci za nic siÚ nie mieĂci. SÈ to dusze niewolnicze i zahukane. Wobec krzyczÈcego bezsensu wyznania paszportowego i zwiÈzanej z nim obrazy godnoĂci ludzkiej naleĝy wymagaÊ jego usuniÚcia. W zwiÈzku ze zniesieniem wyznania paszportowego pozostaje usuniÚcie obowiÈzkowoĂci przysiÈg i zastÈpienie ich uroczystÈ obietnicÈ mówienia prawdy. Wymaganie przysiÚgi jest lekcewaĝeniem czïowieka, który staje siÚ istotÈ wiarogodnÈ dopiero pod ochronÈ jakiegoĂ wierzenia stadowego. W r. 1907 czy teĝ 1908 miaïem jedyny raz w swoim ĝyciu wystÚpowaÊ jako sÚdzia przysiÚgïy (prisiażnyj zasiedatiel) w jednym z oddziaïów SÈdu OkrÚgowego petersburskiego. Przy skïadaniu przysiÚgi przez przysiÚgïych przewodniczÈcy sÈdu zwróciï siÚ do mnie z zapytaniem: wy katolik, sogłasny-li wy priniat’ prisiagu u naszego swiaszczennika? (pan jesteĂ katolikiem, czy pan siÚ zgadza zïoĝyÊ przysiÚgÚ na rÚce naszego, tj. prawosïawnego duchownego?). (Inaczej trzeba by byïo sprowadzaÊ ksiÚdza katolickiego). Odpowiedziaïem: Proszę mię uwolnić od przysięgi jako sprzecznej z mymi przekonaniami i zastąpić ją uroczystą obietnicą mówienia prawdy. Po tym oĂwiadczeniu przyïÈczyï siÚ do mnie inny przysiÚgïy, Jakowlew, profesor Instytutu Górniczego. Wtedy przewodniczÈcy zwróciï siÚ do prokuratora, ĝÈdajÈc jego opinii. Prokurator zaproponowaï, aĝeby nas osztrafowat’ (obïoĝyÊ grzywnÈ) i usunÈÊ z sÈdu, tj. pozbawiÊ prawa uczestniczenia w zgromadzeniu sÚdziów przysiÚgïych. Wtedy sÈd oddaliï siÚ na naradÚ i naradzaï siÚ caïe póïtorej godziny, ku wielkiemu zgorszeniu i oburzeniu na nas jako sprawców tej zwïoki zarówno ze strony podsÈdnych, jako teĝ ze strony Ăwiadków i innych przysiÚgïych. Po naradzie sÈd wróciï na salÚ, a przewodniczÈcy ogïosiï wyrok skazujÈcy kaĝdego z nas na 25 rubli grzywny (suma, jak na owe czasy, doĂÊ pokaěna) i natychmiastowe wydalenie z sali sÈdu. OddaliliĂmy siÚ z wielkÈ radoĂciÈ, bo nie potrzebowaliĂmy traciÊ czasu na kilkunastodniowe branie udziaïu w czynnoĂciach wÈtpliwej wartoĂci moralnej. TOLERANCJA, RÓWNOUPRAWNIENIE, WOLNOMY¥LICIELSTWO… 409 Nawiasem mówiÈc, kara ta byïa objawem samowoli, sprzecznym z przepisami obowiÈzujÈcej wówczas procedury sÈdowej. Ówczesne prawo rosyjskie pozwalaïo uchylaÊ siÚ od przysiÚgi, a nawet jednoczeĂnie w innym oddziale SÈdu OkrÚgowego jakiĂ przysiÚgïy równieĝ odmówiï przysiÚgi i nie spotkaïa go za to ĝadna kara. Ale co do nas dwóch, co do mnie i co do prof. Jakowlewa, dziaïaï oczywiĂcie wzglÈd na nasze stanowisko spoïeczne. Uchylanie siÚ od przysiÚgi profesorów wyĝszych zakïadów naukowych byïo w oczach sÚdziów zgorszeniem publicznym. Ja jednak nie daïem za wygrane. Podaïem do Izby SÈdowej jako do instancji wyĝszej sprzeciw, czyli protest, przeciw wyrokowi SÈdu OkrÚgowego i wygraïem. Izba SÈdowa skasowaïa ten wyrok i uwolniïa nas od grzywny. Ja zaĂ nie tylko ĝe nie zapïaciïem 25 rubli, ale – przeciwnie – zarobiïem, gdyĝ w jednej z gazet (zdaje siÚ „Nasza ¿izñ”) wydrukowaïem artykuï K naszej swobodie sowiesti, za który dostaïem honorarium wiÚcej niĝ 25 rubli. Wkrótce potem byïem w Paryĝu dla wziÚcia udziaïu w zjeědzie delegatów w sprawie jÚzyka pomocniczego miÚdzynarodowego1. Kiedy opowiadaïem o swych przygodach w SÈdzie OkrÚgowym Petersburskim jednemu z najznakomitszych uczonych francuskich, znalazï on postÈpienie sÈdu caïkiem prawidïowym i zauwaĝyï, ĝe we Francji za odmówienie przysiÚgi równieĝ by nas skazano na grzywnÚ. A wiÚc pomimo usuniÚcia krucyğksów z urzÚdów francuskich, pomimo bezwyznaniowoĂci magistratury i sÈdownictwa francuskiego, obïudnicy urzÚdowi zmuszajÈ groěbÈ grzywien do przysiÚgania w imieniu jakiejĂ bezwyznaniowej Istoty Najwyĝszej (Être Supréme). Obïudnicy i cynicy urzÚdowi patrzÈ na przeĝytki obrzÈdków religijnych jak na obowiÈzkowy, a nawet przymusowy konwenans, jak na kïamstwo konwencjonalne, jak na zdawkowy Ġirt z Panem Bogiem czy teĝ z jego niefortunnym erzacem, Être Supréme. Dla nich przysiÚga i wykonywanie innych praktyk pañstwowo-religijnych jest takÈ Baudouin de Courtenay byï jednym z dwunastu czïonków komitetu wyïonionego z Delegacji do przyjÚcia jÚzyka powszechnego, utworzonej w Paryĝu w 1900 r., która powstaïa dla ocenienia esperanta na tle istniejÈcych juĝ innych jÚzyków sztucznych. Komitet zebraï siÚ w paědzierniku 1907 r. 1 410 TOLERANCJA, RÓWNOUPRAWNIENIE, WOLNOMY¥LICIELSTWO… samÈ oznakÈ dobrego wychowania, jak uĝywanie chustki do nosa, niekïadzenie przy jedzeniu noĝa do ust, niekrajanie noĝem ryby, pisanie bez bïÚdów ortograğcznych itp. Podobno nawet gïówny inicjator przewrotu w poglÈdach na historiÚ Ăwiata organicznego, Charles Darwin, chadzaï co niedziela do koĂcioïa z ksiÈĝkÈ do naboĝeñstwa pod pachÈ, bo nie chodziÊ nie wypadaïo, bo gdyby nie manifestowaï swej zdawkowej poboĝnoĂci, byïoby to shocking, nie byïoby comme il faut. Dla tych osób patrzÈcych na praktyki religijne i na udawanie poboĝnoĂci jako na jeden z obowiÈzków przyzwoitoĂci towarzyskiej, nazwa Bóg naleĝy do rzÚdu takich samych wyrazów konwenansowych, jak honor, jak obrona obrażonego honoru za pomocÈ pojedynków itp. Przede wszystkim naleĝy zachowywaÊ pozory, a co siÚ pod tym kryje, to juĝ rzecz, wïaĂciwie mówiÈc, caïkiem obojÚtna. ZresztÈ moĝe to mieÊ nawet swojÈ dobrÈ stronÚ. Sprowadziwszy swego Boga czy teĝ jego sobowtóra, IstotÚ NajwyĝszÈ, do poziomu formalnoĂci towarzyskich i kïamstw konwenansowych i zautomatyzowawszy wszelkie z nim stosunki w postaci wyczytywanych z ksiÈĝki i bezmyĂlnie klepanych modlitw, przypominajÈcych uĝywane w Indiach koïowrotki modlitewne, nie potrzeba siÚ juĝ kïopotaÊ o swój Ăwiat wewnÚtrzny, o gïÚbiÚ swego ducha, swÈ powaĝnie i sumiennie pojmowanÈ religijnoĂÊ. OszczÚdza siÚ bardzo wiele czasu, który moĝna uĝyÊ na co innego, a przede wszystkim na róĝne spekulacje bÈdě to w dziedzinie handlu i geszeftu, bÈdě teĝ w dziedzinie myĂlenia teoretycznego, tj. w dziedzinie nauki. Jak przy spotkaniu ze znajomymi uchyla siÚ kapelusza i mówi siÚ dzień dobry panu (lub pani), tak teĝ i panu Bogu naleĝy oddaÊ zwyczajowy, przez tradycjÚ przekazywany ukïon. Podobno któryĂ ze znakomitych dowcipnisiów francuskich, zdaje siÚ Voltaire, zapytany, jaki jest jego stosunek do Boga, odpowiedziaï): nous nous saluons, mais nous nous ne parlons pas (kïaniamy siÚ sobie ale nie rozmawiamy ze sobÈ). A przy tym to konwenansowe uznawanie bóstwa ma cel praktyczny pierwszorzÚdnej wagi. Jak powiedziaï znakomity poeta i publicysta czeski Karol Havliczek, w swym tryskajÈcym humorem utwo- TOLERANCJA, RÓWNOUPRAWNIENIE, WOLNOMY¥LICIELSTWO… 411 rze Kržest svateho Vladimira: Bez Boha se sprostym lidem neni k vydrženi (bez Boga z prostym ludem niepodobna wytrzymaÊ). Ten nonsens i tÚ hañbÚ, jakÈ jest wyznanie paszportowe, Polska odziedziczyïa po Ăp. Rosji carskiej. Tam, w Rosji carskiej, wyznanie paszportowe miaïo pewien sens, sens wprawdzie ohydny, ale zawsze sens. Przecieĝ w Rosji istniaïa linia osiedlenia (czerta osiodłosti) dla ¿ydów, którym nie wolno byïo przekraczaÊ tej linii. W stolicach ¿yd przyjezdny mógï przebywaÊ nie wiÚcej jak 24 godzin. ¿ydowi obcopañstwowcowi nie wolno byïo przyjeĝdĝaÊ do Rosji, chyba tylko za specjalnym pozwoleniem wïadzy najwyĝszej. Wobec tego policja musiaïa mieÊ dokïadne dane wyznaniowo-paszportowe, aĝeby nie dozwalaÊ ¿ydowi naruszaÊ tego swoistego „prawa”. ZresztÈ wszechwïadna ïapówka pozwalaïa obchodziÊ to prawo. Niektórzy ¿ydzi przyjezdni caïymi miesiÈcami mieszkali w hotelach petersburskich, opïacajÈc tylko od czasu do czasu organom policji po 10 rubli lub moĝe trochÚ wiÚcej. Aleĝ w Polsce nie mamy linii osiedlenia. W Polsce mamy niby to równouprawnienie urzÚdowe obywateli, choÊ faktycznie go nie ma. WiÚc po kiego licha owa rubryka wyznaniowa w paszportach „wolnej Rzeczypospolitej Polskiej”? Konstytucja 17 marca zniosïa podobno tytuïy i rangi. Naleĝaïoby wiÚc chyba znieĂÊ takĝe tytuïy wyznaniowe. Dla pañstwa liczÈcego siÚ z obiektywnym stanem rzeczy kaĝdy czïowiek jest swego wïasnego wyznania. Jest tyle wyznañ, ilu jest ludzi Ăwiadomych i myĂlÈcych. Oprócz tego istniejÈ wolne zwiÈzki, czyli zrzeszenia ludzi, którym siÚ zdaje, ĝe sÈ tego samego wyznania, tj. którzy speïniajÈ lub teĝ powinni speïniaÊ te same obrzÈdki religijne. Precz wiÚc z wyznaniem paszportowym! Pañstwo powinno znieĂÊ tÚ hañbiÈcÈ, ubliĝajÈcÈ, uwïaczajÈcÈ godnoĂci ludzkiej rubrykÚ. Odmowa przysiÚgi ze strony ludzi nieuznajÈcych jej znaczenia i otwarte deklarowanie przez nich bezwyznaniowoĂci oraz wyrzucenie z paszportów rubryki wyznaniowej sÈ konieczne wïaĂnie ze stanowiska religii traktowanej powaĝnie, a nie powierzchownie, nie formalnie, nie policyjnie. 412 TOLERANCJA, RÓWNOUPRAWNIENIE, WOLNOMY¥LICIELSTWO… Zniesienie wyznania paszportowego i obowiÈzkowych szkóï wyznaniowych, które powinny ustÈpiÊ miejsca szkoïom pañstwowym, tylko bezwyznaniowym, unikajÈcym przemocy nad sumieniem uczniów i ich rodziców, jest konieczne dla umocnienia w spoïeczeñstwie prawdziwej religijnoĂci, spoczywajÈcej w gïÚbi dusz ludzkich, a nie na papierze. To bÚdzie wïaĂnie zadokumentowaniem szacunku dla religii, dla czystych i nieskalanych dotkniÚciem brutalnej ïapy kontrolera wyznaniowego uczuÊ ludzkich, bÚdzie zdjÚciem przymusu religijnego z najĂwiÚtszych i najdroĝszych dla kaĝdego tajników duszy ludzkiej, bÚdzie emancypacjÈ duszy ludzkiej od kleszczy dozoru policyjnego i ĝandarmskiego. Powyĝsze wywody streszczam w piÚciu tezach: 1. Tolerancja jako uwïaczajÈca tolerowanym i krzewiÈca megalomaniÚ bÈdě to niesïusznie uprzywilejowanych, bÈdě teĝ liczebnie przewaĝajÈcych nam juĝ nie wystarcza. 2. OdrzucajÈc podziaï wspóïobywateli danego pañstwa na uprzywilejowanych gospodarzy i na upoĂledzonych goĂci, ĝÈdamy bezwzglÚdnego równouprawnienia zarówno pojedynczych ludzi, jako teĝ wszelkich zwiÈzków i zrzeszeñ kulturalnych. 3. WolnomyĂliciel nie powinien pozwalaÊ naduĝywaÊ swego szyldu dla przemycania nauk i dÈĝnoĂci nic wspólnego z wolnomyĂlicielstwem niemajÈcych. 4. WolnomyĂliciel staje w obronie wszystkich wierzÈcych i niewierzÈcych przed wszelkimi skierowanymi przeciwko nim ograniczeniami i przeĂladowaniami. 5. Rubryka wyznaniowa w paszportach jest anachronizmem i hañbÈ dla pañstwa, które jÈ uznaje lub choÊby tylko toleruje. Wobec tego naleĝy siÚ domagaÊ stanowczo jej usuniÚcia. Konspekt odczytu Bankructwo tolerancji. BezwzglÚdne równouprawnienie. (ZdjÚcie przymusu policyjnego z najgïÚbszych i najĂwiÚtszych tajników duszy ludzkiej). TOLERANCJA, RÓWNOUPRAWNIENIE, WOLNOMY¥LICIELSTWO… 413 (Emancypacja duszy ludzkiej od kleszczy dozoru policyjnego i ĝandarmskiego). Wolne zrzeszenia wyznaniowe. BezwyznaniowoĂÊ. WolnomyĂlicielstwo — wÈtpliwe a istotne. (Fanatyzm wolnomyĂlicielstwa i bezwyznaniowoĂci). Prawdziwy wolnomyĂliciel jako obroñca wszystkich wierzÈcych i niewierzÈcych. (Obïuda w Konstytucji). (Pañstwo bezwyznaniowe i pozawyznaniowe). Oddzielenie koĂcioïów od pañstwa. Uszlachetnienie wyznañ. UsuniÚcie ze szkolnictwa przymusu wyznaniowego. Zniesienie (usuniÚcie) obowiÈzkowoĂci przysiÈg. Zniesienie wyznania paszportowego. Jego, wyznania paszportowego, bezsens i obraza godnoĂci ludzkiej. (W imiÚ godnoĂci jednostkowej duszy ludzkiej wolnomyĂliciel walczy za uszlachetnienie i uwolnienie wszelkiej wyznaniowoĂci i bezwyznaniowoĂci od uwïaczajÈcego im kontrolowania ze strony wïadz policyjnych wszelakiego autoramentu). [Warszawa 1923. „Biblioteka Stowarzyszenia WolnomyĂlicieli Polskich” nr 1] WYZNANIOWE I POZAWYZNANIOWE ¥LUBY I ROZWODY (Z powodu oczekiwanej reformy prawa maïĝeñskiego) Uwaga wstÚpna Poniewaĝ w róĝnych dzielnicach nowo powstaïej Polski, zaleĝnie od ich poprzedniej przynaleĝnoĂci do tego lub owego pañstwa zaborczego panujÈ dotychczas róĝne kodeksy kryminalne i cywilne, a w prawodawstwie cywilnym róĝny stosunek koĂcioïów do pañstwa, zjednoczenie zaĂ pañstwowe pociÈga za sobÈ koniecznoĂÊ usuniÚcia tej rozmaitoĂci i uzgodnienia prawodawstwa na caïym obszarze pañstwa, wiÚc utworzono w tym celu KomisjÚ KodyğkacyjnÈ1, od której oczekujemy zniesienia róĝnic dzielnicowych i zastÈpienia praw i przepisów rosyjskich (w dwóch odmianach: „Królestwa Kongresowego” i Cesarstwa w Ăcisïym znaczeniu), austriackich i pruskich jednakowymi dla caïej Polski prawami i przepisami polskimi. Obecnie opracowuje siÚ dziaï prawodawstwa cywilnego dotyczÈcy zawierania maïĝeñstw, ich „uniewaĝniania” i rozwodów. Chodzi o to, czy przy okreĂlaniu stosunku koĂcioïów do pañstwa prawodawstwo postÚpowe, oparte na rozróĝnianiu pojÚÊ ma ustÈpiÊ prawodawstwu zacofanemu, opartemu na pomieszaniu pojÚÊ, nieuznajÈcemu praw osobistych i urÈgajÈcemu godnoĂci ludzkiej, czy teĝ odwrotnie. W zwiÈzku z tym „Nowy Kurier Polski” urzÈdziï w marcu r.b. „specjalnÈ ankietÚ” pt. Dookoła prac Komisji Kodyfikacyjnej. Reforma prawa małżeńskiego w Polsce. Co o niej sądzą rzeczoznawcy? Nie trzymano siÚ jednak zastrzeĝenia co do „rzeczoznawców”, bo na samym poczÈtku zwrócono siÚ miÚdzy innymi do mnie, a ja, nie bÚdÈc wcale prawnikiem, nie mogÚ uwaĝaÊ siebie za rzeczoznawcÚ nie tylko 1 W chwili powstania niepodlegïej Polski na jej poszczególnych ziemiach obowiÈzywaïy systemy prawne: niemiecki, pruski, austriacki, wÚgierski (na Spiszu i Orawie), francuski i rosyjski. Sejm Ustawodawczy powoïaï 3 VI 1919 r. KomisjÚ KodyğkacyjnÈ, której powierzyï przygotowanie kodeksów prawa karnego i cywilnego. WYZNANIOWE I POZAWYZNANIOWE ¥LUBY I ROZWODY 415 wybitnego, ale nawet jak najskromniejszego. Mam prawo do zabierania gïosu w tej sprawy na równi z kaĝdym obywatelem niepozbawionym zdolnoĂci myĂlenia. Przy tym w stosunku do mnie zaszïo maïe nieporozumienie. Nie zastawszy mnie w domu, wywiadowca „N[owego] Kur[iera] Pol[skiego]” zostawiï mi list, proszÈc miÚ w nim wyraěnie nie o wywiad-rozmowÚ, ale tylko o artykuł. W swej naiwnoĂci zrozumiaïem to dosïownie, przypuszczajÈc, ĝe to, co napiszÚ, bÚdzie uwaĝane za mojÈ wïasnoĂÊ i zostanie wydrukowane jako mój artykuï. Tymczasem wspóïpracownik gazety skorzystaï z mej pracy jedynie jako z materiaïu do wïasnego artykuïu („Nowy Kurier Polski”, nr 30, z 2 marca). Nie przeinaczyï wprawdzie moich zapatrywañ, przepisujÈc dosïownie moje wïasne zdania, ale wyrzuciï caïe ustÚpy i nadaï memu artykuïowi niepoĝÈdany dla mnie wyglÈd ğkcyjnego wywiadu z pytaniami i odpowiedziami, które oczywiĂcie nie mogïy mieÊ miejsca, poniewaĝ ja p. wywiadowcy w ĝywe oczy nie widziaïem. Prócz tego zaopatrzyï on swój „wywiad” w caïkiem zbytecznÈ i niesïusznÈ uwagÚ, jakobym ja ujmowaï niektóre zagadnienia w sposób krańcowy, gdy tymczasem ja jestem daleki od wszelkiej „krañcowoĂci” zarówno z prawa, jak z lewa, odgradzajÈc siÚ wyraěnie zarówno od komunistów, jak od faszystów, zarówno od zamachowców w imiÚ „dyktatury proletariatu”, jako teĝ od zamachowców w imiÚ „monarchy z Boĝej ïaski”. Wypowiadam siÚ w sposób, wedïug mego zdania, caïkiem obiektywny, a mam zawsze na widoku poĝytek obustronny na dalszÈ metÚ. No, ale tak czy owak, powinien bym byï zadowolniÊ siÚ tym, co siÚ staïo, i nie zabieraÊ wiÚcej gïosu w tej obcej mi sprawie. BÚdÈc jednak niedawno w Krakowie, daïem siÚ skusiÊ namowom osób biorÈcych tÚ sprawÚ gorÈco do serca, a zwïaszcza prof. O. Bujwida, który mi zaproponowaï wydanie osobnej broszury w tej sprawie. Ostatecznie podnoszÚ jeszcze raz gïos jako jeden z tïumu. Mój punkt wyjĂcia WypowiadajÈc siÚ w tej sprawie, kierujÚ siÚ jedynie zdrowym rozsÈdkiem oraz poczuciem sprawiedliwoĂci i godnoĂci ludzkiej. 416 WYZNANIOWE I POZAWYZNANIOWE ¥LUBY I ROZWODY Instytucja maïĝeñstwa zrodziïa siÚ, rozwijaïa siÚ i rozwija siÚ w dalszym ciÈgu, podobnie jak tyle innych instytucji spoïecznych, w zwiÈzku z potrzebami naturalnymi czïowieka, w zwiÈzku z jego instynktami, namiÚtnoĂciami itd. Okoïo niej nagromadziïy siÚ nawarstwienia z róĝnych epok cywilizacji, przeĝytki dawno minionych wieków, urzÈdzenia uzgodnione z póěniejszymi zapatrywaniami itd. StÈd sprzecznoĂci, spory i starcia (konĠikty). WchodzÈ tu w grÚ elementy ĝycia badane przez biologiÚ, psychologiÚ, socjologiÚ, folklorystykÚ itd. ½ródïem pierwotnym i staïym jest tu popÚd do rozmnaĝania siÚ, wspólny czïowiekowi ze wszystkimi zwierzÚtami, a dajÈcy silne wraĝenia swoistej rozkoszy. Od objawów czysto zwierzÚcych czïowiek posunÈï siÚ w dwóch róĝnych kierunkach: z jednej strony upodlenie i zohydzenie instynktu pïciowego w rozpuĂcie i prostytucji wszelkiego rodzaju, z drugiej uszlachetnienie i uspoïecznienie instynktu przez miïoĂÊ dwóch osobników róĝnej pïci, pragnÈcych wspólnego poĝycia. I jedno, i drugie zostaïo wyzyskane zarówno przez teokracjÚ, przez znachorów i kapïanów wszelkiego rodzaju, jako teĝ przez przemysï, handel i w ogóle rozmaite manipulacje z dziedziny ekonomii spoïecznej i organizacji pañstwowej. NiegdyĂ znachor, szaman, cadyk lub inny tego rodzaju poĂrednik miÚdzy czïowiekiem a bóstwem caïkowicie wystarczaï i ostatecznie wyrokowaï, i w sprawach higieny, i lecznictwa, i w sprawach obcowania spoïecznego w sferze wïasnoĂci, w sferze stosunków miÚdzypïciowych itd. Stopniowo jednak zjawiaïo siÚ coraz wiÚksze róĝniczkowanie funkcji spoïecznych, coraz wiÚksza specjalizacja. Natchnienie i jasnowidzenie znachora przestaïo wystarczaÊ. W sprawach zdrowia, ĝywienia siÚ i w ogóle higieny zaczÈï zabieraÊ gïos przyrodnik-lekarz, w sprawach spoïecznych specjalista prawnik, w sprawach wychowania i uczenia specjalista pedagog i nauczyciel. PotÚĝniaïo coraz bardziej uwalnianie siÚ od opieki siï pozaziemskich, uĂwiecczanie, czyli laicyzacja ĝycia. Zjawiï siÚ konĠikt, czyli starcie organizacji teokratycznej, czyli koĂcioïa, z organizacjÈ ĂwieckÈ, czyli z pañstwem, w którego ramach narastajÈ równieĝ rozmaite inne swoiste konĠikty. WYZNANIOWE I POZAWYZNANIOWE ¥LUBY I ROZWODY 417 Rozgraniczenie interesów KoĂcioïa a pañstwa i spoïeczeñstwa KonĠikt interesów koĂcielnych z interesami pañstwowymi wystÚpuje bardzo wyraěnie przede wszystkim w regulowaniu i reglamentowaniu ĝycia spoïecznego, zwiÈzanego z takimi etapami ĝycia jednostek, jak urodzenie siÚ, ĂmierÊ, zawieranie zwiÈzków miÚdzypïciowych, dajÈcych poczÈtek nowemu ĝyciu. Kaĝda z tych walczÈcych ze sobÈ instytucji chce naïoĝyÊ wïaĂciwe sobie piÚtno na kierowanie ĝyciem spoïecznym we wzmiankowanych dziedzinach, a to prowadzi do zgorszenia, do fanatycznego zacietrzewienia, do obïudy, do stosowania gwaïtu i przemocy. Jedynym wyjĂciem z gorszÈcych konĠiktów, prowadzÈcych do kompromisów z sumieniem i do nieszczeroĂci, jest oddanie kaĝdemu tego, co mu siÚ naleĝy, oddanie Bogu tego, co boskie a cesarzowi tego, co cesarskie, jest absolutny rozdziaï koĂcioïów od pañstwa, jest oddanie strony spoïecznej, ogólnie obywatelskiej, maïĝeñstwa i zwiÈzanych z nim wydarzeñ w ĝyciu jednostek i rodzin urzÚdom Ăwieckim, a strony wyznaniowej, religijnej, o ile jej potrzebujÈ zainteresowane jednostki, urzÚdom duchownym. Jest to jedyne wyjĂcie, umoĝliwiajÈce spokojne wspóïĝycie koĂcioïów i pañstw, bez podporzÈdkowywania jednych pod wïadzÚ drugich. Toteĝ pañstwa, którym chodziïo o ostateczne usuniÚcie wszelkich draĝniÈcych konĠiktów, wprowadziïy u siebie prawdziwy „stan cywilny”, tj. rejestracjÚ ruchu ludnoĂci w urzÚdach Ăwieckich, nie zabraniajÈc nikomu zwracania siÚ takĝe do sankcjonowania zmian zaszïych w ich ĝyciu przez dobrowolnie uznawane duchowieñstwo. Wobec tego i ja teĝ muszÚ staÊ na stanowisku bezwzglÚdnego rozdziaïu koĂcioïów i pañstwa, na stanowisku bezwzglÚdnego uĂwieczczenia, czyli laicyzacji, naszego ĝycia indywidualnego i spoïecznego. Wymaga tego dobrze zrozumiany interes zarówno pañstwa i spoïeczeñstwa jako teĝ przede wszystkim samych koĂcioïów. Kaĝdy szanujÈcy siebie koĂcióï powinien zyskiwaÊ wyznawców i zwolenników jedynie drogÈ przekonywania i spokojnej propagandy, nie uciekajÈc siÚ do przymusu policyjno-ĝandarmskiego. W oczach niefanatyka, w oczach czïowieka szanujÈcego godnoĂÊ ludzkÈ wïasnÈ i cudzÈ, wyznanie jest rzeczÈ sumienia jednostki i nie wolno go narzucaÊ za 418 WYZNANIOWE I POZAWYZNANIOWE ¥LUBY I ROZWODY pomocÈ bÈdě to terroru, szantaĝu i przeĂladowania, bÈdě teĝ przekupstwa czy to na tym, czy choÊby nawet na tamtym Ăwiecie. Dzisiejsze metody zmuszania ludzi do udawania wyznawców tego lub owego koĂcioïa sÈ tylko rozcieñczonym terrorem wyznaniowym, praktykowanym w dawnych czasach przez InkwizycjÚ ¥wiÚtÈ za pomocÈ wymyĂlnych tortur, owej poezji czynnej katolicyzmu wojujÈcego w wiekach Ărednich. Zalatuje od nich miÚsem smaĝonym na stosach, dochodzÈ echa wycia skazañców wijÈcych siÚ w mÚkach piekielnych, urzÈdzanych przez ecclesia militans. Nie przelewano przy tym krwi, ale przecieĝ i Mikoïaj I, wieszajÈc dekabrystów, równieĝ „krwi nie przelewaï”. Dzisiejszy koĂcióï katolicki nie moĝe odpowiadaÊ za okrucieñstwa i zbrodnie swego historycznego poprzednika i imiennika, ale teĝ swym uporem, swym zaĂlepieniem i swÈ nieustÚpliwoĂciÈ nie powinien wywoïywaÊ widm haniebnej przeszïoĂci i wytwarzaÊ wrogiego dla siebie nastroju. Za to ma on niezaprzeczone prawo i obowiÈzek domagania siÚ, aĝeby jego prawdziwi i szczerzy wyznawcy – a tacy przecieĝ istniejÈ i istnieÊ bÚdÈ – mogli bez ĝadnych przeszkód odbywaÊ wszelkie praktyki religijne, a wiÚc takĝe zawieraÊ Ăluby maïĝeñskie przed oïtarzem, ze wszelkimi wynikajÈcymi stÈd nastÚpstwami wyznaniowymi. Równouprawnienie pañstwowe wszystkich obywateli Chodzi wiÚc o zupeïne równouprawnienie wszystkich obywateli bez róĝnicy wyznania czy to zbiorowego, stadowego, czy teĝ indywidualnego. Wszystkich obywateli musi obowiÈzywaÊ wspólne jednakowe prawodawstwo czysto Ăwieckie, pozawyznaniowe, niegwaïcÈce zresztÈ ich sumieñ pod wzglÚdem religijnym, tj. nienarzucajÈce im obowiÈzkowej „bezwyznaniowoĂci” lub pozawyznaniowoĂci. A ze stanowiska takiego prawodawstwa pañstwowego, pozawyznaniowego, maïĝeñstwo nie moĝe byÊ traktowane ani po katolicku, ani po ĝydowsku, ani po mahometañsku, ale tylko po Ăwiecku, pod kÈtem ogólnieludzkiej sprawiedliwoĂci spoïecznej i ogólnieludzkiej moralnoĂci pozawyznaniowej. Ma ono byÊ ulegalizowaniem naturalnego zwiÈzku miÚdzy indywiduami róĝnopïciowymi, które postanowiïy zawrzeÊ WYZNANIOWE I POZAWYZNANIOWE ¥LUBY I ROZWODY 419 umowÚ staïego wspóïĝycia na dïuĝszy czas, moĝliwie do koñca ĝycia jednego z kontrahentów. Jest to taka sama umowa cywilna, czyli Ăwiecka, miÚdzy równouprawnionymi jednostkami jak wszelka inna. W obliczu prawa cywilnego ani stosunek wyznaniowy osób zawierajÈcych umowÚ maïĝeñskÈ, ani strona uczuciowa i sposób poĝycia nie mogÈ byÊ przedmiotem prawodawstwa. Zgodnego lub kïótliwego poĝycia, wzajemnej miïoĂci lub wstrÚtu i nienawiĂci maïĝonków nie moĝe, nie jest w stanie i nie ma prawa reglamentowaÊ ĝadna wïadza, ani prawodawcza, ani wykonawcza, chociaĝby to nawet byïa wïadza samego wielkiego nieomylnika lub teĝ samego wielkiego inkwizytora. Uczynki i mowy nieprawomyĂlne i buntownicze mogÈ byÊ kontrolowane i „karane”, ale na myĂli i uczucia nieprawomyĂlne i buntownicze nie posiadamy, niestety, dotychczas ĝadnego kagañca, ani nawet ĝadnych promieni przeĂwietlajÈcych. Moĝna wprawdzie ĂlubowaÊ „wiernoĂÊ maïĝeñskÈ”, ale niepodobna ĂlubowaÊ dozgonnej, a choÊby nawet krótkotrwaïej miïoĂci, o ile oczywiĂcie nie pojmujemy „miïoĂci” po prostacku, w znaczeniu francuskiego faire l’amour, o ile nie utoĝsamiamy miïoĂci z jej rzekomym uzewnÚtrznianiem w postaci wymuszonego brutalnego aktu pïciowego, jednakowego zarówno dla prawdziwej miïoĂci, jako teĝ dla gwaïtu i pïatnej prostytucji. Prawdziwie wierzÈcy a niedowiarki udajÈce wierzÈcych O ile szanujÈcy siebie koĂcióï chce zachowaÊ czystoĂÊ i nieskazitelnoĂÊ, o ile chce siÚ opieraÊ na prawdziwych potrzebach serca swych wyznawców, na ich uczuciach, tÚsknotach i pragnieniach zwiÈzku bezpoĂredniego z odczuwanymi i uznawanymi przez nich potÚgami zaĂwiatowymi, o tyle powinien unikaÊ wszelkiej przemocy, wszelkiego faïszu i obïudy, wszelkiego salonowego rozkosznego Ġirtu z Panem Bogiem, praktykowanego przez Ăwiatowców rzekomo religijnych. BoÊ owe „wyĝsze sfery towarzyskie” trzymajÈ siÚ ksiÚĝej rewerendy lub cyceïe cadyka dla panowania nad naiwnie wierzÈcym gminem, z którym „bez Boga nie moĝna sobie daÊ rady”. Niedowiarki zawierajÈ w tym celu konkordaty, a koĂcióï prowadzÈcy konszachty polityczne z pañstwem dla oddawania sobie wzajemnych usïug plugawi siebie i zohydza. Przy tej sposobnoĂci jegomoĂcie uprawiajÈcy 420 WYZNANIOWE I POZAWYZNANIOWE ¥LUBY I ROZWODY przelotne motylkowate maïĝeñstwa sezonowe gardïujÈ za sakramentalnoĂciÈ i nierozerwalnoĂciÈ maïĝeñstwa wyznaniowego. ObowiÈzkowe Ăluby i rozwody jedynie cywilne, czyli Ăwieckie Reforma prawa maïĝeñskiego czyniÈca zadoĂÊ dzisiejszym zapatrywaniom i nastrojom powinna opieraÊ siÚ jedynie i wyïÈcznie na uznaniu obowiÈzkowych Ălubów i rozwodów cywilnych, jednakowych dla wszystkich bez wyjÈtku obywateli i obywatelek pañstwa, bez róĝnicy wyznania i narodowoĂci. O ile zaĂ wstÚpujÈcy w zwiÈzek maïĝeñski zechcÈ go sankcjonowaÊ w ĂwiÈtyni tego lub owego wyznania, to juĝ powinno byÊ rzeczÈ ich gustu i bÈdě to sumienia, bÈdě teĝ naginania siÚ do panujÈcych zwyczajów i konwenansów. Równouprawnienie maïĝonków Równouprawnienie obojga maïĝonków pod kaĝdym wzglÚdem jest absolutnie nie do osiÈgniÚcia. Przede wszystkim stoi mu na przeszkodzie sama przyroda w dziedzinie pïciowej. Sam akt pïciowy wyklucza równouprawnienie. Tym bardziej jego zwykïe naturalne nastÚpstwa. Kobieta jako matka nie jest równouprawniona z mÚĝczyznÈ jako ojcem. MÚĝczyzna uczestniczy tylko w rozkoszach ĝycia miÚdzypïciowego, a kobieta jako rodzÈca musi poza rozkoszami znosiÊ takĝe wszelkie bóle i cierpienia. Jeĝeli zaĂ jest matkÈ nieĂlubnÈ, oprócz cierpieñ ğzycznych wystawionÈ jest na swoiste cierpienia moralne. Ten stan rzeczy, o ile zaleĝy od przyrody, jest nie do zmienienia. Ale za to czïowiek moĝe i powinien wprowadzaÊ ulepszenia w tych sferach ĝycia, gdzie pozaludzki proces przyrody uspoïecznia siÚ. Poczucie sprawiedliwoĂci wymaga przeciwdziaïania krzywdom spotykajÈcym kobietÚ jako matkÚ nieĂlubnÈ. Jeĝeli nie moĝna ustaliÊ i odnaleěÊ ojca, powinno go zastÈpiÊ spoïeczeñstwo. W umowach maïĝeñskich jako aktach spoïecznych powinno byÊ przestrzegane bezwzglÚdne równouprawnienie. Jeĝeli uznajemy równouprawnienie polityczne, to tym bardziej powinniĂmy domagaÊ siÚ absolutnego zrównania maïĝonków tak pod wzglÚdem rozporzÈdzal- WYZNANIOWE I POZAWYZNANIOWE ¥LUBY I ROZWODY 421 noĂci majÈtkiem osobistym, jako teĝ pod wzglÚdem swobody ruchów. GrasujÈcy niegdyĂ w Rosji carskiej przepis i zwyczaj uzyskiwania przez ĝonÚ pozwolenia mÚĝowskiego dla otrzymania osobnego paszportu byï haniebnÈ potwornoĂciÈ, przeĝytkiem niewolnictwa, zgodnym zresztÈ z Dekalogiem (z DziesiÚciorgiem Boĝego Przykazania), w którym ĝona – czy to jednoosobowa przy monogamii, czy teĝ wieloosobowa przy poligamii – ğguruje obok woïu, osïa, domu innych przynaleĝnoĂci mienia mÚĝowskiego. Wspólne nazwisko maïĝonków Ale i w sferze równouprawnienia spoïecznego, cywilno-prawnego nie da siÚ tymczasem usunÈÊ pewien wyjÈtek, a mianowicie co do wspólnego nazwiska maïĝonków. MÈĝ zachowuje swoje kawalerskie nazwisko, a ĝona traci nazwisko ojca, nazwisko panieñskie, zamieniajÈc je na mÚĝowskie. Zwyczaj ten zawdziÚczamy epoce, kiedy to obok mater semper certa (matka zawsze jest wiadoma) stawaï pater (ojciec) jako pan i wïadzca [sic!] matki, uznajÈcy jej dziecko za swoje, epoce przejĂcia od matriarchatu, okreĂlanego przez samÈ przyrodÚ i wïaĂciwego caïemu Ăwiatu zwierzÚcemu, do patriarchatu, od luěnego zwiÈzku biologicznego do instytucji wyraěnie spoïecznej. Jako symbole uznawania dziecka przez ojca zjawiïy siÚ ongi kuwada, tj. odbywanie poïogu przez ojca zamiast matki; patronymica, dotychczasowe rosyjskie otczestwa, czyli dodatki do imion wïasnych, utworzone od imienia ojca. PoczÈtkowo, w dobie matriarchatu, dodatki te tworzono od imienia matki, a w epoce przejĂciowej od matriarchatu do patriarchatu zarówno od imienia matki, jak i od imienia ojca. Kiedy ĝony kupowano, stanowiïy one czÚĂÊ skïadowÈ inwentarza ĝywego w gospodarstwie mÚĝczyzny, a wiÚc oczywiĂcie musiaïy siÚ nazywaÊ wedïug imienia czy teĝ nazwiska wïaĂciciela. ZresztÈ same nazwiska w dzisiejszym rodowym ich rozumieniu sÈ zjawiskiem nowszym. Znamieniem przejĂciowoĂci jest zwyczaj nazywania ĝony nazwiskiem mÚĝa i jej wïasnym imieniem osobistym z dodatkiem z domu albo urodzona (co chyba jest nowszym bÈdě to rusycyzmem, bÈdě teĝ germanizmem), np. Maria Kowalska z domu (lub urodzona) Malecka (albo krócej: Maria z Maleckich Kowalska). We Wïoszech panuje zwy- 422 WYZNANIOWE I POZAWYZNANIOWE ¥LUBY I ROZWODY czaj stawiania naprzód nazwiska panieñskiego a po nim nazwiska mÚĝa, np. Eleonora Fumigalli (po ojcu) maritata (za mÚĝem) Sarto. Przy wypisywaniu na biletach wizytowych, na drzwiach itd. Marianowie Sokoïowscy, Janowie Baliccy itp. (niby dwóch lub wiÚcej Marianów Sokoïowskich, Janów Balickich itp. rodzaju mÚskiego) mÈĝ pochïania ĝonÚ bez reszty. ’agodzi siÚ to przez zamianÚ dwuznacznych Marianowie, Janowie itd. na Marianostwo, Janostwo itd. DziĂ mamy juĝ próby wolnego wyboru: albo zachowania przez ĝonÚ nazwiska panieñskiego, albo przybrania przez niÈ nazwiska mÚĝowskiego, albo nawet przyjÚcia przez mÚĝa nazwiska ĝony. Ta wolnoĂÊ wyboru stosuje siÚ takĝe do dzieci albo za obopólnÈ zgodÈ rodziców, albo teĝ z wyboru samych dzieci. Rozwody Uznanie rozwodu jest koniecznÈ konsekwencjÈ liczenia siÚ z godnoĂciÈ ludzkÈ i z zasadÈ wolnoĂci osobistej. Jeĝeli dwoje ludzi róĝnopïciowych, poznawszy siÚ bliĝej, nie moĝe siÚ znosiÊ i woli siÚ rozejĂÊ, tylko brutalna przemoc moĝe ich zmuszaÊ do mieszkania pod jednym dachem. W stopniu nie mniejszym odnosi siÚ to takĝe do jednej ze stron. ¿ona poniewierana i maltretowana przez mÚĝa lub odwrotnie, mÈĝ drÚczony przez ĝonÚ, ma nie tylko prawo, ale nawet obowiÈzek przed wïasnym sumieniem uwolniÊ siÚ od tyrana i chama, albo teĝ od jÚdzy i sekutnicy. PrzykuwaÊ kogoĂ do zbrodniarza, zwyrodnialca, nikczemnika lub w ogóle osobnika psychopatycznego jest zbrodniÈ i cynizmem, a prawo czy to koĂcielne, czy pañstwowe, które, stosujÈc zasadÚ nierozerwalnoĂci maïĝeñstwa, skazuje niewinnych na doĝywotniÈ katorgÚ, wystawia sobie jak najgorsze Ăwiadectwo i zasïuguje na pogardÚ – choÊby to nawet byïo prawo kanoniczne KoĂcioïa ¥wiÚtego rzymskokatolickiego. Szczególnie okropnym jest poïoĝenie ĝony skazanej na zadawalanie siÚ rolÈ Ăcierki lub teĝ naczynia poĂledniejszego gatunku ku poĝytkowi i wygodzie maltretujÈcego jÈ pana i „prawowitego” „nieoderwalnego” maïĝonka. O ile z takiego nieszczÚĂliwego maïĝeñstwa zrodziïy siÚ dzieci, to powoïywanie siÚ na ich istnienie nie zmienia w niczym prawa do rozwodu. Przeciwnie, wïaĂnie ze wzglÚdu na dzieci, dla niezatruwa- WYZNANIOWE I POZAWYZNANIOWE ¥LUBY I ROZWODY 423 nia ich dusz i dla niegorszenia ich widokiem objawów wzajemnego wstrÚtu rodziców, dla unikania choÊby tak zwanej „obrazy boskiej” zwiÈzanej z takimi widowiskami i gorszÈcymi scenami, naleĝy je wyrwaÊ z tego piekïa „rodzinnego” i przenieĂÊ do Ărodowiska spokojnego i pogodnego. DokÈd przenieĂÊ dzieci Ale w takim razie, przy kim majÈ pozostaÊ maïoletnie i niepeïnoletnie dzieci? To zaleĝy od bardzo wielu najróĝnorodniejszych okolicznoĂci: czy przy jednym z rozwiedzionych maïĝonków, czy przy innych krewnych, czy teĝ w zakïadach spoïeczno-pañstwowych. Jeĝeli rodzice tylko w stosunku do siebie sÈ niemoĝliwi, a poza tym dajÈ rÚkojmiÚ przyzwoitego zachowania siÚ, dzieci mogÈ byÊ im pozostawione bÈdě to wszystkie przy jednym z rodziców, bÈdě teĝ rozdzielone miÚdzy oboje. W kaĝdym razie koniecznoĂciÈ pañstwowo-spoïecznÈ jest istnienie zakïadów wychowawczych dla dzieci niemogÈcych pozostawaÊ przy rodzicach lub krewnych. Jeĝeli dzieci sÈ juĝ starsze i uĂwiadomione, naleĝy je same zapytaÊ, czy chcÈ pozostawaÊ przy jednym z rodziców, o ile oczywiĂcie on sam równieĝ nie bÚdzie miaï nic przeciwko temu. KwestiÚ kosztów utrzymania dzieci opuszczonych przez rodziców powinno rozstrzygnÈÊ prawodawstwo. Rozwód a „uniewaĝnienie maïĝeñstwa” Rozwód czy separacja – o tym powinni stanowiÊ sami rozstajÈcy siÚ ze sobÈ róĝnopïciowi obywatele. Niektórym, zwïaszcza w póěniejszym wieku, moĝe wystarczyÊ separacja, tj. rozejĂcie siÚ bez formalnego rozwodu; znaczna jednak wiÚkszoĂÊ bÚdzie z pewnoĂciÈ ĝÈdaïa zupeïnego zerwania wszelkich wiÚzów maïĝeñskich, nie tylko ğzycznych, ale takĝe spoïeczno-prawnych. Tak zwane „uniewaĝnienie maïĝeñstwa” ze wszystkimi jego konsekwencjami, praktykowane con amore przez kler katolicki, jest potwornoĂciÈ urÈgajÈcÈ zdrowemu rozsÈdkowi i godnoĂci ludzkiej. 424 WYZNANIOWE I POZAWYZNANIOWE ¥LUBY I ROZWODY OczywiĂcie „maïĝeñstwo” zawarte tylko na papierze a niespeïnione (matrimonium non consummatum), samo siÚ uniewaĝnia bez niczyjej sankcji. BywajÈ jednak wypadki „uniewaĝniania maïĝeñstwa” po kilkudziesiÚciu latach wspólnego poĝycia i istnieniu caïej kupy wspólnych dzieci, które w ten sposób stajÈ siÚ „nieprawymi”. Bo jowialne twierdzenia urzÚdników konsystorskich i pomagajÈcych im adwokatów, ĝe „uniewaĝnienie maïĝeñstwa” nie sprzeciwia siÚ „prawoĂci” dzieci zrodzonych z takiego „nieprawego ïoĝa” jest bezczelnym wykrÚtem urÈgajÈcym wszelkiej logice i poczuciu prawa. Procedura „uniewaĝniania maïĝeñstw” poïÈczona jest czÚstokroÊ z caïym szeregiem brudów i skandali. A nie potrzebujÚ chyba wspominaÊ o urzÈdzaniu przez wïadze konsystorskie w zwiÈzku z „uniewaĝnieniami maïĝeñstw” eksperymentów pornograğcznych (kiedy idzie o zarzut impotentiae), o patrzeniu na kobietÚ jak na krowÚ lub kobyïÚ i poddawaniu jej poniĝajÈcym i hañbiÈcym oglÚdzinom (kiedy chodzi o stwierdzenie matrimonii non consummati), o magicznym wreszcie wpïywie bÈdě to ïapówek, bÈdě teĝ wysokich protekcji przy prowadzeniu procesów o „uniewaĝnienie maïĝeñstwa” nie tylko w konsystorzach miejscowych, ale nawet w samej urbs aeterna. Wiem od ludzi caïkiem wiarogodnych, którzy siÚ z tym blisko stykali, ĝe urzÚdnicy konsystorscy miewali znaczne dochody poboczne, ĝe istniejÈ adwokaci zajmujÈcy siÚ wyïÈcznie tego rodzaju sprawami i doskonale zarabiajÈcy. Znam osobiĂcie pewnego adwokata Wïocha, który siÚ wyuczyï po polsku i osiedliï w Polsce dla uïatwiania, dziÚki swym stosunkom rzymskim, „uniewaĝniania maïĝeñstw” obywateli i obywatelek polskich. Co siÚ zaĂ tyczy skutecznego wpïywu ïapówek lub teĝ osobistych znajomoĂci i wysokich protekcji, to przede wszystkim nie da siÚ zaprzeczyÊ, ĝe biedacy nieposiadajÈcy gotówki nie mogÈ nawet marzyÊ o „uniewaĝnieniu” swych maïĝeñstw, choÊby najbardziej siÚ do tego nadajÈcych, a ludziom bogatym i ustosunkowanym zawsze siÚ to udaje. WYZNANIOWE I POZAWYZNANIOWE ¥LUBY I ROZWODY 425 Oto dwa wymowne przykïady Przed laty pewien znakomity pisarz polski1, wdowiec, wstÈpiï w powtórny zwiÈzek maïĝeñski. Odbyïo siÚ to nadzwyczaj uroczyĂcie, z bïogosïawieñstwem samego Ojca ¥wiÚtego, uniemoĝliwiajÈcym podobno „uniewaĝnienie maïĝeñstwa”. Pomimo to maïĝeñstwo na samym wstÚpie zrobiïo ğasko i na wyraěne nieodwoïalne postanowienie panny mïodej trzeba byïo prosiÊ o „uniewaĝnienie”, które teĝ uzyskano, dziÚki oczywiĂcie wysokim wpïywom w samem centrum katolicyzmu. A oto drugi przykïad jeszcze bardziej wymowny. Pewien sïynny ğlozof polski2, wierny syn KoĂcioïa broniÈcy gorliwie wszystkich jego dogmatów, jakiĂ czas codziennie przystÚpujÈcy do Stoïu Pañskiego, a co tydzieñ siÚ spowiadajÈcy, utoĝsamiajÈcy polskoĂÊ z katolicyzmem, po przeszïo dwudziestoletnim poĝyciu z pierwszÈ ĝonÈ porzuciï jÈ, aĝeby wstÈpiÊ w zwiÈzek maïĝeñski z innÈ osobÈ. Przez wysokie koligacje i znajomoĂci w sferach rzymskokatolickich uzyskaï „uniewaĝnienie” pierwszego maïĝeñstwa i mógï uzyskaÊ ponowne bïogosïawieñstwo równieĝ dla drugiego. Znaleziono jakieĂ nieformalnoĂci i „uniewaĝniono” pomimo wyraěnego i stanowczego sprzeciwu pierwszej maïĝonki. A trzeba dodaÊ, ĝe ğlozof ten jest wyznawcÈ i gïosicielem dogmatu nierozerwalnoĂci maïĝeñstwa nie tylko na tym, ale takĝe na tamtym Ăwiecie. Z drugiej strony posiada on podobno tÚ godnÈ zazdroĂci odwagÚ, ĝe kilkoro dzieci swoich, spïodzonych z pierwszego, „uniewaĝnionego” maïĝeñstwa, uwaĝa za „bÚkartów”. Wnioskowanie ĂciĂle logiczne i bez zarzutu. Do takich bezeceñstw i krzywd prowadzi nieuznawanie rozwodów a praktykowanie „uniewaĝniania” maïĝeñstw. Temu wszystkiemu nowe prawodawstwo powinno poïoĝyÊ koniec, o ile oczywiĂcie panowie kodyğkatorowie nie sÈ obïudnikami i spiskowcami przeciwko moralnoĂci publicznej i szczÚĂciu wspóïobywateli. 1 Mowa o Henryku Sienkiewiczu i jego nieudanym maïĝeñstwie z MariÈ WoïodkowiczównÈ. 2 Mowa o Wincentym Lutosïawskim. 426 WYZNANIOWE I POZAWYZNANIOWE ¥LUBY I ROZWODY SÈdy wyznaniowe Przy istnieniu ogólnopañstwowych Ălubów i rozwodów cywilnych, jednakowych dla wszystkich wspóïobywateli, nie ma miejsca dla sÈdów wyznaniowych, uprawnionych do rozstrzygania spraw z natury rzeczy i w oczach prawodawstwa pañstwowego pozawyznaniowych. OczywiĂcie w imiÚ bezwzglÚdnej tolerancji sÈdy wyznaniowe mogÈ pozostaÊ, ale tylko jako instytucje prywatne tego lub owego wyznania. Kto w sprawach Ăwieckich uznaje nad sobÈ wïadzÚ koĂcioïa, ten oczywiĂcie i nadal bÚdzie siÚ zwracaï do sÈdów wyznaniowych. Przecieĝ dla ¿yda prawowiernego autorytet cadyka lub rabina jest jedynym uznawanym przezeñ autorytetem. Stanowisko duchowieñstwa – duchowieñstwo katolickie Przy obecnie przeprowadzanej kodyğkacji prawa maïĝeñskiego chodzi o to, czy pañstwo jako pañstwo ma zapobiec miÚszaniu siÚ koĂcioïa do spraw spoïecznych pozawyznaniowych, tj. czy ma byÊ uznana i wcielona w ĝycie zasada uĂwiecczenia, czyli laicyzacji ĝycia spoïecznego, czy teĝ po dawnemu ĝycie to ma byÊ regulowane przez przemawiajÈcych w imieniu bóstwa poĂredników: ksiÚĝy, rabinów, muftich, szamanów i innych tp. Wobec tego ciekawÈ jest rzeczÈ, jak na te sprawy zapatruje siÚ samo duchowieñstwo. W Polsce pod wzglÚdem liczebnym naczelne miejsce zajmujÈ wyznawcy KoĂcioïa katolickiego; a wiÚc naleĝy siÚ przede wszystkim zapoznaÊ ze zdaniem duchowieñstwa katolickiego. Uïatwia nam to znakomicie podana do wiadomoĂci publicznej odezwa biskupów (wydrukowana m.i[n]. w „Kurierze Warszawskim” nr 68, z wtorku dnia 9 marca 1926 r., „Dodatek poranny”). Przytaczam jÈ w caïoĂci. Odezwa biskupów Polski do rzÈdu i narodu w obronie sakramentu maïĝeñstwa Niepokój wielki ogarnÈï duchowieñstwo i szerokie koïa naszego katolickiego spoïeczeñstwa wskutek powaĝnych wieĂci, ĝe przygotowywana kodyğkacja prawa maïĝeñskiego dla katolików opiera siÚ na poglÈdach niezgodnych z zasadÈ KoĂcioïa ĂwiÚtego. Wobec tego WYZNANIOWE I POZAWYZNANIOWE ¥LUBY I ROZWODY 427 zwracajÈ siÚ biskupi katoliccy wszystkich trzech obrzÈdków, zebrani z caïej Polski na narady w sprawach koĂcielnych w Warszawie d. 2, 3, 4 i 5 marca 1926 r., do przedstawicieli rzÈdu i stronnictw poselskich o zabezpieczenie katolickim zwiÈzkom maïĝeñskim ich charakteru sakramentalnego. ¥wiÚtoĂÊ rodzinnego ĝycia, religijne wychowanie dzieci sÈ podstawÈ nie tylko rodziny chrzeĂcijañskiej, ale takĝe trwaïoĂci i pomyĂlnego rozwoju ĝycia narodowego i pañstwowego. Podstawa ta atoli jest uwarunkowana uĂwiÚceniem zwiÈzków katolickich przez KoĂcióï i przez nierozerwalnoĂÊ ich wÚzïa. Od tych zasad KoĂcióï katolicki ustÈpiÊ nie moĝe i nie ustÈpi. A my biskupi, bÚdÈcy stróĝami przekazanych nam nauki i nakazów Chrystusowych, wymagaÊ musimy i wymagamy, aby takĝe wszyscy katolicy w tej sprawie sumienia mocno stali w obronie zasad KoĂcioïa katolickiego i przeciwdziaïali ustawowemu sankcjonowaniu tak zwanych Ălubów i rozwodów cywilnych. ZwiÈzek maïĝeñski, zawarty przed urzÚdnikiem stanu cywilnego, jest niewaĝny, bo sprzeciwia siÚ prawu Boĝemu. ¿aden teĝ poseï katolik nie powinien gïosowaÊ za tym, co jest sprzeczne z prawem Boĝym, a wyborcy majÈ prawo i obowiÈzek zaĝÈdania od swych posïów, aĝeby nie wspóïdziaïali w uchwaleniu ustaw szkodliwych nierozerwalnoĂci i ĂwiÚtoĂci wÚzïa maïĝeñskiego. Prócz tego majÈ posïowie obowiÈzek uĝycia caïego swojego wpïywu w celu zapobieĝenia wyrzÈdzeniu tak niesïychanej krzywdy zasadzie katolickiej. Powyĝsze oĂwiadczenie Episkopatu wrÚczone bÚdzie przedstawicielom rzÈdu i zarzÈdom stronnictw sejmu i senatu, a xx. proboszczowie ogïoszÈ je z ambon w najbliĝszÈ niedzielÚ. Warszawa, dnia 5 marca 1926 r. † Aleksander kardynał Kakowski, † Józef Teodorowicz, arcybiskup lwowski obrz. orm., † Adam Sapieha, ksiÈĝÚ-arcybiskup metropolita krakowski, † Bolesław Twardowski, arcybiskup metropolita lwowski obrz. ïac., † Anatol Nowak, biskup przemyski obrz. ïac., † Leon Wałęga, biskup tarnowski, † Stanisław Zdzitowiecki, biskup wïocïawski, † Antoni-Julian Nowowiejski, biskup pïocki, † Grzegorz Chomyszyn, biskup stanisïawowski, † Marian Ryx, biskup sandomierski, † Augustyn Łosiński, biskup kielecki, † Zygmunt Łoziński, biskup piñski, 428 WYZNANIOWE I POZAWYZNANIOWE ¥LUBY I ROZWODY † Józefat Kocyłowski, biskup przemyski obrz. grecko-katolickiego, † Henryk Przeździecki, biskup podlaski, † Stanisław Gall, biskup wojsk polskich, sufragan warszawski, † Wincenty Tymieniecki, biskup ïódzki, † Romuald Jałbrzykowski, biskup ïomĝyñski, † August Hlond, biskup ĂlÈski, † Teodor Kubina, biskup czÚstochowski, † Karol Fischer, biskup sufragan przemyski, † Jakub Klunder, biskup sufragan cheïmiñski, † Władysław Krynicki, biskup sufragan wïocïawski, † Paweł Kubicki, biskup sufragan sandomierski, † Adolf-Józef Jełowiecki, biskup sufragan lubelski, † Stanisław Łukomski, biskupwikariusz kapitulny archidiecezji poznañskiej, † Kazimierz Michalkiewicz, biskup-wikariusz kapitulny archidiecezji wileñskiej, † Józef Bocian, biskup sufragan lwowski obrz. grecko-katolickiego, † Antoni Laubitz, biskup-wikariusz kapitulny archidiecezji gnieěnieñskiej, † Władysław Szcześniak, biskup sufragan warszawski, † Stanisław Okoniewski, biskup-nominat koadiutor cheïmiñski. Jak widzimy, przedstawiciele katolicyzmu w Polsce stojÈ na stanowisku nieprzejednanych (intransigeants), nie chcÈ w niczym ustÈpiÊ wymaganiom nowoczesnym, nie chcÈ teĝ wiernych istotnie wierzÈcych, ale wolÈ obïudników udajÈcych wiarÚ, ĝÈdajÈ wspóïpracy pañstwa w zmuszaniu obywateli do wykonywania obrzÈdków i ceremonii, które dla nich, dla tych obywateli, sÈ co najwyĝej tradycyjnym konwenansem. Gdyby autorowie odezwy rozróĝniali pojÚcia, gdyby zgodnie z rzekomo uznawanym przez nich Pismem Świętym oddawali to, co boskie, Bogu, a to, co pañstwowe i spoïeczne, pañstwu i spoïeczeñstwu, nie oĂmieliliby siÚ twierdziÊ, ĝe przygotowywana kodyfikacja prawa małżeńskiego (chyba nie dla samych tylko katolików, a dla wszystkich obywateli pañstwa polskiego) opiera się na poglądach niezgodnych z zasadą Kościoła świętego. SÈdzÚ, ĝe wïaĂnie taka kodyğkacja uïatwia KoĂcioïowi wspóïĝycie ze spoïeczeñstwem, po czÚĂci innowyznaniowym, a po czÚĂci pozawyznaniowym, w caïym pañstwie, podobnie jak juĝ dawniej miaïo to miejsce w „zaborze pruskim” jako czÚĂci pañstwa niemieckiego. Po przeprowadzeniu laicyzacji, czyli uĂwiecczenia ĝycia spoïecznego, nie tylko prawdziwi, szczerzy katolicy, ale nawet obïudnicy udajÈcy katolików nie bÚdÈ w niczym krÚpowani i bÚdÈ mogli w dalszym ciÈgu wykonywaÊ swe praktyki WYZNANIOWE I POZAWYZNANIOWE ¥LUBY I ROZWODY 429 wyznaniowe. O ile obywatele i obywatelki pozostanÈ katolikami lub o ile w dalszym ciÈgu bÚdÈ udawali katolików, nikt nie bÚdzie odbieraï ich zwiÈzkom maïĝeñskim charakteru wyznaniowego i sakramentalnego; ale obok tego, jako zwykli obywatele bÚdÈ musieli dopeïniÊ formalnoĂci wymaganych przez pañstwo. Co do świętości rodzinnego życia, religijnego wychowania dzieci itd., trzeba przede wszystkim liczyÊ siÚ ze smutnÈ rzeczywistoĂciÈ. Te tak patetycznie gïoszone hasïa przedzierzgajÈ siÚ w ĝyciu w obïudnÈ praktykÚ, a świętość rodzinnego życia z przylegïoĂciami znajduje siÚ prawie bez wyjÈtku pod wielkim znakiem zapytania. Trudno teĝ zrozumieÊ, dlaczego ta podstawa nie tylko rodziny chrześcijańskiej, ale także trwałości i pomyślnego rozwoju życia narodowego i państwowego ma byÊ uwarunkowana uświęceniem związków katolickich (dlaczego tylko katolickich?) przez Kościół i przez nierozerwalność ich węzła. Same odbyte w koĂciele ceremonie i skucie dwojga ludzi kajdanami nierozerwalnoĂci nie gwarantujÈ ani „ĂwiÚtoĂci”, ani „wychowania moralnego”. Trzeba siÚ liczyÊ z realnie istniejÈcymi luděmi, z ich psychologiÈ, z ich popÚdami i naïogami oraz z oddziaïywaniem na nich otoczenia. PiÚkne frazesy i wzniosïe hasïa nie wystarczÈ. Jeĝeli mowa o „wszystkich” katolikach, to niechaj to bÚdÈ istotnie katolicy, katolicy naiwnie i gïÚboko wierzÈcy, katolicy wyrzekajÈcy siÚ wïasnego myĂlenia i zastÚpujÈcy je wmówionymi w nich i narzuconymi im przez KoĂcióï twierdzeniami, nie zaĂ „katolicy” udajÈcy tylko wierzÈcych, udajÈcy bÈdě to dla kariery, bÈdě teĝ dla niezraĝania sobie i dla niemartwienia krewnych i bliskich znajomych. Związek małżeński, zawarty przed urzędnikiem stanu cywilnego, jest nieważny, bo sprzeciwia się prawu Bożemu. Ale w Poznañskiem i na Pomorzu jakoĂ nie sprzeciwia siÚ i jest waĝny. A nawet i w b. „Królestwie Polskim” ksiÈdz dajÈcy Ălub, w obliczu prawa byï i jest przede wszystkim „urzÚdnikiem stanu cywilnego”, a dopiero potem dawcÈ sakramentu. Po co wiÚc te próĝne i puste frazesy? A jakiemu to „prawu Boĝemu” ma siÚ sprzeciwiaÊ Ălub cywilny? ProsilibyĂmy o dokïadne sformuïowanie tego „prawa Boĝego”. ¥luby cywilne nie sÈ przewidziane w Piśmie Świętym Starego i Nowego Testamentu. To prawda. Aleĝ tam wiele rzeczy nie jest 430 WYZNANIOWE I POZAWYZNANIOWE ¥LUBY I ROZWODY przewidzianych. Gdyby ograniczaÊ siÚ tylko tym, co jest przewidziane w Piśmie Świętym, naleĝaïoby wyrzec siÚ nie tylko aeroplanów, kolei ĝelaznych, telegrafów, telefonów itd., ale takĝe druku, powozów, lamp naftowych itp., a uĝywaÊ jedynie poczty pantoĠowej, lampek olejnych lub ïojówek, wïasnych nóg lub co najwyĝej koni, muïów i osioïków. A jednak najprawowierniejsi katolicy, ĝydzi i inni starowyznaniowcy korzystajÈ z kolei ĝelaznych, z oĂwietlenia elektrycznego i innych tp. bezboĝnych, czartowskich, szatañskich wymysïów. Przeciwnicy uĂwiecczenia ĝycia lubiÈ powoïywaÊ siÚ na „objawienie boskie”, na „sïowo boĝe”, na siïy nadprzyrodzone, na natchnienia „wielkich wtajemniczonych”. Ale skÈd siÚ o tym wszystkim dowiedzieli? Przecieĝ od takich samych ludzi jak i oni. Jest to tylko nieprzerwany ïañcuch przechodzÈcych z ust do ust podañ, jest to powtarzanie pacierza za paniÈ matkÈ lub teĝ za panem ojcem wielebnym. Któryĝ to z powoïujÈcych siÚ na Objawienie obcowaï bezpoĂrednio z Bóstwem? Czy urzÈdzano wywiady z istotami nadprzyrodzonymi, na które siÚ tak chÚtnie powoïujemy? To powoïywanie siÚ na „wielkich wtajemniczonych”, to naduĝywanie „objawienia” cieszy siÚ takim powodzeniem z dwóch powodów: z jednej strony czynnie i napastniczo wystÚpuje zuchwaïa megalomania proroków i ich naĂladowców, z drugiej strony idzie im na spotkanie bierna ïatwowiernoĂÊ i bezmyĂlnoĂÊ tïumów. Przywidzenia i widzenia natchnionych „wielkich wtajemniczonych” bierze siÚ za dobrÈ monetÚ, a, jak wiadomo, mundus vult decipi, decipiatur ergo (Ăwiat chce byÊ oszukiwanym, niech go wiÚc oszukujÈ). W dzisiejszych czasach trudno budowaÊ na tym coĂ trwaïego, chociaĝ z drugiej strony musimy uznaÊ peïne prawo ludzi istotnie wierzÈcych i egzaltowanych do ïudzenia siebie i innych. Gïosi siÚ zawziÚcie nierozerwalność i świętość węzła małżeńskiego, a na zdrowie przyszïych pokoleñ, na moĝliwoĂÊ zaszczepiania im chorób chronicznych, chorób zaraěliwych, popÚdów zwyrodnialczych nie zwraca siÚ uwagi. Niech gnijÈ i ginÈ niewinne istoty, byle ĂwiÚciïa tryumfy zasada nierozerwalnoĂci! Nic wiÚc dziwnego, ĝe wobec nieustÚpliwoĂci kleru katolickiego wielu katolików, chcÈc znaleěÊ wyjĂcie z puïapki, jakÈ staje siÚ dla nich nierozerwalnoĂÊ maïĝeñstwa katolickiego, szuka ocalenia, tj. WYZNANIOWE I POZAWYZNANIOWE ¥LUBY I ROZWODY 431 rozwodu, w przejĂciu na jakieĂ inne wyznanie, liczÈce siÚ z indywidualnoĂciÈ ludzkÈ, a wiÚc nie tak okrutne i zapamiÚtaïe. Ta nieustÚpliwoĂÊ, ten upór, ta tÚpoĂÊ przypomina nieustÚpliwoĂÊ caratu i innych despotii niechcÈcych uwzglÚdniÊ nowych prÈdów spoïecznych. Do czasu siÚ to udaje, ale ostatecznie nastÚpuje krach. DziĂ oczywiĂcie przy ogólnym cofaniu siÚ wstecz nie ma obawy, aĝeby nastÈpiï upadek KoĂcioïa, który niczego nie zapomniaï i niczego siÚ nie nauczyï. Naleĝaïoby jednak patrzyÊ dalej niĝ na koniec swego nosa. Egoizm na krótkÈ metÚ naleĝaïoby zastÈpiÊ egoizmem przewidujÈcym, nie odstrÚczajÈcym od siebie, ale zyskujÈcym ĝyczliwych i wyrozumiaïych. Stanowisko KoĂcioïa ewangelickiego PoznaliĂmy fanatyczne, nieustÚpliwe i nieuznajÈce innych zapatrywañ stanowisko kleru katolickiego. RaĝÈco odbija od niego stanowisko Ăwiatïego i godzÈcego siÚ z duchem czasu duchowieñstwa ewangelickiego. Z zapatrywaniami nie tylko duchowieñstwa, ale takĝe wybitnych przedstawicieli gminy ewangelickiej zapoznajÈ nas wywiady „Nowego Kuriera Polskiego”: 1. Głos kościoła ewangelickiego, tj. wywiad z superintendentem generalnym koĂcioïa ewangelickiego w Polsce, ksiÚdzem Juliuszem Bursche („NKP” nr 41, z 13 marca), 2. Głos gminy ewangelickiej, tj. wywiad z przedstawicielem Polaków wyznania ewangelickiego, prezesem zboru ewangelickoaugsburskiego w Warszawie, p. Józefem Ewertem („NKP” nr 42, z 14 marca), 3. Głos prasy ewangelickiej, tj. wywiad z ksiÚdzem pastorem Zygmuntem Michelisem, redaktorem „Zwiastuna Ewangelicznego”(„NKP” nr 45, z 17 marca). ChoÊby dla wytchnienia po ponurym nastroju, wywoïanym przez odezwÚ dostojników KoĂcioïa katolickiego warto poznaÊ szczegóïowo wynurzenia wybitnych przedstawicieli KoĂcioïa ewangelickiego. Dlatego przytaczam je in extenso, tylko gdzieniegdzie skracajÈc i usuwajÈc pytania wywiadowcy. 432 WYZNANIOWE I POZAWYZNANIOWE ¥LUBY I ROZWODY Zdanie ks. Juliusza Burschego KoĂcióï ewangelicki, acz odrzuca sakramentalny charakter maïĝeñstwa jako nieuzasadniony w Ewangelii, widzi jednak w maïĝeñstwie moralnÈ podstawÚ rodziny chrzeĂcijañskiej i dlatego oczekuje od swoich wyznawców, ĝe zawrÈ swój zwiÈzek maïĝeñski z modlitwÈ i wezwaniem Boga o ïaskÚ, czyli, ĝe wezmÈ Ălub koĂcielny. Ale maïĝeñstwo jest teĝ instytucjÈ cywilno-prawnÈ i dlatego pañstwo ma nie tylko prawo, ale i obowiÈzek baczenia, by maïĝeñstwa byïy zawierane zgodnie z istniejÈcym prawem cywilnym. W idei maïĝeñstwa chrzeĂcijañskiego i wedïug zasad Ewangelii leĝy jego nierozerwalnoĂÊ. Niemniej uwaĝamy, ĝe tam, gdzie maïĝeñstwo w rzeczywistoĂci przestaïo istnieÊ, gdzie serca i ciaïa maïĝonków odwróciïy siÚ od siebie i koĂcióï, i pañstwo majÈ prawo skonstatowania istniejÈcego faktu oczywistego, czyli ĝe moĝliwy jest rozwód; orzeczenie rozwodu jednak winno siÚ opieraÊ na specjalnie waĝnych powodach, okreĂlonych przez prawo, by nie folgowano lekkomyĂlnoĂci ludzkiej. Odmawianie rozwodu prowadzi: 1) albo do wykrÚtnych soğzmatów, które po wiÚkszej czÚĂci sÈ podstawÈ tzw. „uniewaĝniania” maïĝeñstw w koĂciele katolickim, które zresztÈ niczym innym nie jest, jeno zakapturzonym i nieszczerym rozwodem (wiadomÈ jest rzeczÈ, ĝe w tym koĂciele, który nie uznaje rozwodów, a przecieĝ znaleěÊ musi wyjĂcie z tragicznych nieraz sytuacji, za pieniÈdze, zazwyczaj za wielkie pieniÈdze, prawie kaĝdy moĝe otrzymaÊ uniewaĝnienie maïĝeñstwa, bo zawsze znajdzie siÚ jakiĂ pozorny wykrÚt); 2) albo do jawnej, nawet przez koĂcióï tolerowanej niemoralnoĂci, kiedy mÈĝ idzie w jednÈ stronÚ, ĝona zaĂ w innÈ, a dzieci demoralizujÈ siÚ w zatrutej atmosferze wzajemnego wstrÚtu rodziców, która szerzy wokoïo siebie zgorszenie; 3) albo wreszcie ludzie doprowadzeni do ostatecznoĂci handlujÈ wiarÈ, przechodzÈc na kalwinizm (koĂcióï ewangelicko-augsburski w Polsce dla rozwodów nikogo nie przyjmuje), na prawosïawie, ba! nawet na mahometanizm, byle osiÈgnÈÊ swe cele. W ogóle zaĂ zmuszanie ludzi, którzy w rzeczywistoĂci juĝ nie sÈ maïĝeñstwem, do tego, by wobec prawa stanowili maïĝeñstwo, prowadzi do obïudy, do zgnilizny, a moĝna o tym to samo powiedzieÊ, co WYZNANIOWE I POZAWYZNANIOWE ¥LUBY I ROZWODY 433 Szujski (Dzieje Polski, t. III, § 90) mówi o wychowaniu jezuickim, ĝe prowadziïo do „pozornej religijnoĂci” i dewocji faryzeuszów, do lekkomyĂlnego zaufania w przebaczenie win publicznych i prywatnych za pomocÈ hipokryzyjnego naboĝeñstwa, a wszystko to jest ĂmierciÈ prawdziwej religii. Dlatego to w Polsce mamy tylu ĂwiÚtoszków, tylu „religijnych ateuszów”. Projekt nowego prawa o maïĝeñstwie wygotowany przez komisjÚ kodylikacyjnÈ oĂwiadcza siÚ podobno za Ălubem cywilnym fakultatywnym i za rozerwalnoĂciÈ kaĝdego maïĝeñstwa wobec pañstwa, z tem jednak zastrzeĝeniem, ĝe maïĝeñstwa, tzw. (w projekcie) „czysto katolickie”, czyli zawarte tylko w koĂciele katolickim, nie bÚdÈ mogïy uzyskaÊ rozwiÈzania in foro civili. Gdyby tak rzeczywiĂcie byÊ miaïo, to projekt ów nie rozstrzygnÈïby kwestii, bo po dawnemu zmuszaïby katolików do przechodzenia na inne wyznanie dla celów rozwodowych, czyli popieraïby frymarczenie religiÈ. Gdyby zaĂ kto mniemaï, ĝe katoliccy maïĝonkowie, którzy – dajmy na to – przeszli na wyznanie ewangelickie, juĝ przez to, ĝe niegdyĂ byli katolikami, i nadal muszÈ podlegaÊ przepisom katolickiego prawa kanonicznego, to byïoby to jawnym pogwaïceniem wolnoĂci sumienia i zasady równouprawnienia wyznañ, zagwarantowanego nam przez konstytucjÚ, na co my, ewangelicy, nigdy byĂmy zgodziÊ siÚ nie mogli: koĂcióï katolicki nie moĝe mieÊ ĝadnej zgoïa wïadzy nad byïym swym czïonkiem, który, przeszedïszy na inne wyznanie, zerwaï z nim wszystkie stosunki; i na odwrót, koĂcióï ewangelicki nie ma i nie moĝe roĂciÊ sobie ĝadnych praw do tego, kto z ewangelika staï siÚ katolikiem. SÈ to elementarne prawdy, których gdzie indziej nawet dowodziÊ by nie potrzeba. Pañstwo nie ma i nie moĝe mieÊ prawa narzucania koĂcioïowi swoich postanowieñ w sprawach rozwodowych, nie moĝe wiÚc zmuszaÊ go do uznawania rozwodów cywilnych, zmuszaÊ do dawania Ălubu tym, którzy w cywilny sposób zostali rozwiedzeni. Jest to sprawa wewnÚtrzna danego koĂcioïa. Jestem zwolennikiem Ălubów koĂcielnych, a cywilnych dla tych, którzy Ălubu koĂcielnego nie chcÈ, czyli Ălubów cywilnych fakultatywnych. Jestem zwolennikiem rozwiÈzalnoĂci kaĝdego maïĝeñstwa wobec pañstwa i przez sÈdy pañstwowe, bez wzglÚdu na to, czy Ălub 434 WYZNANIOWE I POZAWYZNANIOWE ¥LUBY I ROZWODY zawarty zostaï w koĂciele, czy cywilnie. Ale te rozwody cywilne nie mogÈ obowiÈzywaÊ koĂcioïów w tym sensie, ĝe je muszÈ uznawaÊ i dawaÊ nowe Ăluby. Jeĝeli która z rozwiedzionych przez sÈdy pañstwowe stron ĝÈda pobïogosïawienia przez koĂcióï nowego maïĝeñstwa, musi wprzód uzyskaÊ aprobatÚ danego koĂcioïa; w koĂciele katolickim przez ewentualne uniewaĝnienie przez koĂcióï poprzedniego maïĝeñstwa, w koĂciele ewangelickim – przez rozwód koĂcielny. Kto tego nie chce lub nie moĝe, temu zostaje otwarta droga cywilnego Ălubu powtórnego. DziwiÊ siÚ naleĝy, ĝe „odezwa biskupów Polski do rzÈdu i narodu w obronie sakramentu maïĝeñstwa” gïosi, iĝ „zwiÈzek maïĝeñski zawarty przed urzÚdnikiem stanu cywilnego jest niewaĝny”. Przecieĝ tenĝe koĂcióï katolicki uznaje Ăluby cywilne gdzie indziej, uznaje je takĝe w b. zaborze pruskim i nie moĝe nigdzie dawaÊ Ălubu koĂcielnego z innÈ osobÈ czïowiekowi, który zawarï poprzednio zwiÈzek maïĝeñski cywilny. U nas w Polsce pod wzglÚdem zawierania maïĝeñstw, rozwodów i uniewaĝniania maïĝeñstw panuje dotychczas istna anarchia: koĂcioïy ewangelickie, zgodnie z prawem o maïĝeñstwie z 1836 roku, rozwodzÈ maïĝeñstwa zawarte w koĂciele katolickim, jeĝeli jeden z maïĝonków przeszedï na jedno z wyznañ ewangelickich; koĂcióï katolicki, wbrew prawu z 1836 roku dotychczas obowiÈzujÈcemu, opierajÈc siÚ na prawie kanonicznym, sprzecznym z prawem cywilnym, uniewaĝnia maïĝeñstwa prawnie w koĂciele ewangelickim zawarte, jeĝeli jedna ze stron byïa wyznania katolickiego, czyli tzw. maïĝeñstwa mieszane, a rzÈd toleruje to bezprawie! Jeĝeli my, ewangelicy taki wprost horrendalny stan, aczkolwiek z bólem serca znosimy, jeĝeli krom platonicznych protestów nie przedsiÚbierzemy ĝadnych innych Ărodków, to powoduje nami jeno miïoĂÊ ojczyzny, która i bez tego w tak w ciÚĝkim jest poïoĝeniu, oraz nadzieja, ĝe przecieĝ wreszcie praworzÈdnoĂÊ w Polsce zwyciÚĝy i ĝe nowe prawo maïĝeñskie sprawÚ tÚ w duchu sprawiedliwoĂci i równouprawnienia wyznañ değnitywnie zaïatwi. MuszÚ siÚ przyznaÊ, ĝe wprost nie rozumiem, jak moĝe nawet chcieÊ koĂcióï katolicki, aby obywatel, który nie wierzy w koĂcióï i jego zasady, musiaï kïamaÊ wobec niego, a tym samym traciÊ pod- WYZNANIOWE I POZAWYZNANIOWE ¥LUBY I ROZWODY 435 stawy moralnoĂci we wïasnym sumieniu. Powie sobie, ĝe koĂcióï i pañstwo kaĝÈ mu kïamaÊ, i ostatecznie dojdzie do tego, ĝe z lekkim sercem bÚdzie okïamywaï i pañstwo, i koĂcióï. Niech mi kto wytïomaczy, ĝe jest grzechem korzystanie z wolnoĂci sumienia czy to przy zawieraniu maïĝeñstwa, czy przy wyborze wyznania. Niech mi kto wytïomaczy, ĝe to jest w intencjach nauki Chrystusowej, aby czïowiek niewierzÈcy w dogmaty koĂcioïa koniecznie musiaï braÊ Ălub w koĂciele. Przecieĝ to absurdy potworne. Zdanie p. Józefa Ewerta Jestem zwolennikiem z u p e ï n e g o r o z d z i a ï u ko Ă c i o ï a o d p a ñ s t w a ze wszystkimi konsekwencjami stÈd wypïywajÈcymi. Jako czïowiek wierzÈcy pragnÈïbym gorÈco, ĝeby ĝycie religijne w Polsce rozwijaïo siÚ tak pomyĂlnie i biïo takim tÚtnem jak w Ameryce lub nawet we Francji, nie mówiÈc juĝ o krajach skandynawskich. PodkreĂliÊ tu muszÚ z naciskiem, ĝe ĝyczenia moje odnoszÈ siÚ w równej mierze zarówno do rozwoju ĝycia religijnego w ïonie koĂcioïa ewangelickiego, jak i katolickiego, gdyĝ jako Polak miïujÈcy swÈ ojczyznÚ w spotÚgowaniu ĝycia religijnego w pañstwie w ogóle widzÚ dobro, do którego winniĂmy dÈĝyÊ. Ten bujny rozkwit ĝycia religijnego osiÈgniemy wówczas, gdy urzeczywistni siÚ rozdziaï dwóch odrÚbnych sfer: pañstwa i koĂcioïa. UznajÈc z caïÈ wiarÈ, ĝe rodzina jest podstawÈ ïadu spoïecznego i pañstwowego, stwierdziÊ muszÚ, ĝe m a ï ĝ e ñ s t w a ko Ă c i e l n e n i e d a j È g w a r a n c j i d o b r o c i . Na poparcie tego twierdzenia przytoczÚ jeden tylko argument: gdyby maïĝeñstwa zawierane w koĂcioïach stanowiïy o wartoĂci rodziny, to ze wzglÚdu na istniejÈcy w Polsce sakramentalny charakter maïĝeñstw musiaïyby one stwarzaÊ wzorowe rodziny. Tak jednak nie jest, niestety. Przytoczony argument dowodzi niezbicie, ĝe ĝeby rodzina odpowiadaïa tym wymaganiom, jakie jej stawiamy, musi byÊ oparta na wysokiej moralnoĂci i wysokim poziomie etycznym. Te warunki dadzÈ siÚ osiÈgnÈÊ przez zrealizowanie dwóch czynników: 1) oĂwiaty pojÚtej jak najszerzej; 2) rozwoju ĝycia religijnego – nie klerykalizmu i obrzÚdowoĂci, lecz wiary twórczej i prawdziwej religijnoĂci w ĝyciu. 436 WYZNANIOWE I POZAWYZNANIOWE ¥LUBY I ROZWODY Rodzina, w której wygasïa miïoĂÊ i przestaïa istnieÊ wzajemna harmonia miÚdzy maïĝonkami, rodzina, w której maïĝonkowie patrzÈ na siebie jak na wrogów, m u s i b y Ê r o z w i È z a n a . Wymaga tego zarówno sprawa Królestwa Boĝego, jak i ïadu spoïecznego. Raz jeszcze podkreĂlam, ĝe tylko intensywny rozwój caïego ĝycia religijnego w Polsce, niezaleĝnie od wyznañ, w jakich siÚ koncentruje, sprowadziÊ moĝe nowÈ erÚ w rozwoju ĝycia spoïeczeñstwa i pañstwa. Zdanie ksiÚdza pastora Zygmunta Michelisa Meritum poruszonej przez „Nowy Kurier Polski” sprawy zostaïo wyczerpujÈco a wszechstronnie wyïoĝone w oĂwiadczeniach ks. biskupa Bursche i p. prezesa Ewerta. Dodam tylko, ĝe wywody ks. biskupa Burschego sÈ jednomyĂlnym programem caïego spoïeczeñstwa ewangelickiego w Polsce. KrzywdzÈcego nas podwójnie, jako Polaków i jako ewangelików, zaïatwienia sprawy prawa maïĝeñskiego nie uznamy. Byï czas, okres plebiscytu, kiedyĂmy wiele rzeczy, acz z tïumionym oburzeniem, znosili. Oğara milczenia byïa potrzebna dla ojczyzny, która nie tylko mieczem, lecz i w dyplomatycznej walce ustalaïa granice pañstwa. DziĂ ta sama miïoĂÊ ojczyzny nakazuje nam protestowaÊ i walczyÊ, aby uchroniÊ PolskÚ od powrotu XVIII wieku, no i jego konsekwencji. Zarówno nasze przekonania religijne, jak i nasza tradycja spoïeczna wskazujÈ nam miejsce w szeregach demokracji. Jej zwyciÚstwo jest naszym zwyciÚstwem, nasza sprawa powinna byÊ jej sprawÈ. Boli nas milczenie postÚpowej prasy. Prócz „Nowego Kuriera Polskiego” tylko tu i ówdzie odezwie siÚ dorywczy, jakby nieĂmiaïy gïos w tak przecieĝ spoïecznie doniosïej sprawie. Jest to niepokojÈcy objaw, ĝe prawo o maïĝeñstwie zaïatwia siÚ przed forum „sïug katolickich” spod znaku Ăw. Zyty oraz za kulisami targów partyjnych, ba, osobistych. Gdzie nie Ăwieci sïoñce publicznej dyskusji i publicznej odpowiedzialnoĂci, tam siÚ tworzy bagno wstecznictwa i demoralizacji. Dla prasy ewangelickiej jest to zagadnienie siÚgajÈce poza granice pañstwa. Nasi Ăwieccy koledzy (dziennikarze) nie zdajÈ sobie WYZNANIOWE I POZAWYZNANIOWE ¥LUBY I ROZWODY 437 sprawy, jak kwestie koĂcielno-religijne i stosunek do nich rzÈdu i spoïeczeñstwa polskiego ksztaïtujÈ o nas opiniÚ w Europie, a zwïaszcza w Ameryce, i jak ta wïaĂnie opinia odbija siÚ takĝe na sprawach politycznych, a nawet ğnansowych naszego pañstwa. Z bolesnÈ satysfakcjÈ czytam nieraz artykuïy „Zwiastuna” smagajÈce rodzime wstecznictwo, w Ăwiatowych dziennikach teologicznych niemieckich, a z nich przedruki w amerykañskich, angielskich i skandynawskich. Acz z bólem serca, prasa ewangelicka jest zdecydowana dla dobra ojczyzny i w imiÚ prawdy chrzeĂcijañskiej speïniÊ swój ciernisty obowiÈzek, jeĝeli zajdzie potrzeba, takĝe i w sprawie prawa maïĝeñskiego. Znaczy to, ĝe poruszymy opiniÚ ewangelickÈ w caïym kraju, odwoïamy siÚ do caïej demokracji polskiej, przemówimy tak donoĂnie, ĝe usïyszy nas nie tylko gïuchy na innowiercze ucho minister wyznañ religijnych, lecz takĝe premier, a nade wszystko minister spraw zagranicznych. Liczymy przede wszystkim na sukurs zrywajÈcego powoli, ale konsekwentnie pÚta klerykalne ludu polskiego oraz wszystkich ludzi z poczuciem godnoĂci pañstwowej i nieobïudnej moralnoĂci publicznej. ¥wiecki gïos lekarza To byïy gïosy koĂcioïów: z jednej strony w odezwie biskupów katolickich echo dawno minionych czasów, echo legendarnego fanatycznego Ăredniowiecza podporzÈdkowujÈcego ĝycie spoïeczne pod wszechwïadzÚ kleru; z drugiej zaĂ strony gïosy koĂcioïa rozumiejÈcego potrzebÚ dostosowywania siÚ do postÚpu idei i uznajÈcego wolnoĂÊ sumienia. A teraz zwróÊmy uwagÚ na gïos specjalisty lekarza, rozpatrujÈcego tÚ sprawÚ ze stanowiska eugeniki, ze stanowiska zdrowia spoïeczeñstwa, lekarza pragnÈcego zapobiegaÊ zwyrodnieniu ğzycznemu i psychicznemu. Jest to nie wywiad, ale artykuï napisany samorzutnie przez dr. med. W. ’uniewskiego pt. W sprawie oczekiwanej ustawy o małżeństwie. Głos lekarza psychiatry umieszczony w nr 38 i 39 „Nowego Kuriera Polskiego” z 10 i 11 marca rb. Zawiera on tak cenne wskazówki, ĝe uwaĝam za poĝÈdane przedrukowaÊ go prawie w caïoĂci: 438 WYZNANIOWE I POZAWYZNANIOWE ¥LUBY I ROZWODY Zdarza siÚ, ĝe do sakramentalnie zupeïnie prawidïowego maïĝeñstwa wkradnie siÚ czasem choroba jednego z maïĝonków. Jeĝeli jest to choroba krótkotrwaïa i choroba, która istoty psychicznej czïowieka zasadniczo nie zmieni, maïĝeñstwo trwa jak za czasów zdrowia i ĝadne trudnoĂci osobliwe stÈd nie powstajÈ. Zdarza siÚ przecieĝ, i to nierzadko, ĝe jeden z maïĝonków zapada na chorobÚ psychicznÈ trwajÈcÈ dïugie nieraz lata, niedajÈcÈ widoków na wyleczenie. Osoba dotkniÚta takÈ chorobÈ staje siÚ nieraz innym zupeïnie czïowiekiem, mimo ĝe nie przestaje byÊ tÈ samÈ jednostkÈ prawnÈ. Z dawnego czuïego mÚĝa i ojca robi siÚ tyran i wróg rodziny; z dawnej tkliwej i kochajÈcej ĝony i matki robi siÚ istota obojÚtna, bezuczuciowa, zatruwajÈca ĝycie mÚĝowi, drÚczÈca i katujÈca swoje wïasne dzieci. Kto nie zna wypadków, kiedy psychicznie chory mÈĝ zamordowuje w okrutny sposób najniewinniejszÈ, najlepszÈ ĝonÚ; kiedy psychicznie chora ĝona z urojonych motywów truje lub zabija swego mÚĝa, zamordowuje dzieci. O ile do tych tragicznych rozwiÈzañ nie doszïo, chory lub chora dostajÈ siÚ do zakïadu i tu powstajÈ po pewnym czasie kwestie, kwestie natury moralnej i prawnej, kwestie bezkrwawe wprawdzie, ale nie mniej tragiczne. ZwiÈzek maïĝeñski nie da siÚ rozerwaÊ. Zdrowy maïĝonek, nieraz z gromadÈ dzieci, pozostaje w faktycznym wdowieñstwie. Nie wolno mu siÚ ĝeniÊ, by znaleěÊ opiekunkÚ dla pozostajÈcych w faktycznym sieroctwie dzieci; nie wolno ĝonie wyjĂÊ za mÈĝ, ĝeby znaleěÊ uczciwe Ărodki egzystencji dla siebie i ojczyma dla dzieci pozostajÈcych pod jej opiekÈ. Gdyby to zrobili, popeïniliby bigamiÚ lub biandriÚ i dostaliby siÚ do wiÚzienia. Z praktyki zakïadu psychiatrycznego znam duĝy szereg wypadków zupeïnej ruiny materialnej i moralnej caïych rodzin spowodowanej chorobÈ ich czïonka. Uczucie sympatii wtedy nie wygasa juĝ tylko (z czym moĝna by siÚ byïo jeszcze pogodziÊ), ale przeradza siÚ w pozostaïej przy zdrowiu czÚĂci rodziny w nienawiĂÊ – a ta podszeptuje nieraz bardzo niedobre pomysïy. Nie zapomnÚ z pierwszych lat mojej praktyki zakïadowej przypadku, kiedy biedny robotnik fabryczny, ojciec piÚciorga drobnych dzieci, któremu ĝona zachorowaïa na nieuleczalnÈ chorobÚ psychicznÈ, po kilku latach cierpliwego wyczekiwania na jej powrót WYZNANIOWE I POZAWYZNANIOWE ¥LUBY I ROZWODY 439 do zdrowia, a potem po wielomiesiÚcznych bezcelowych zabiegach w konsystorzu o rozwód, usiïowaï podstÚpnie otruÊ chorÈ ĝonÚ przy okazji odwiedzania jej w szpitalu. Ten biedny czïowiek wyobraĝaï sobie moĝe, ĝe mniej zgrzeszy, kiedy otruje chorÈ ĝonÚ, niĝ gdyby zmieniï wyznanie i w legalny sposób uzyskaï rozwód w konsystorzu innego wyznania, gdzie znalazïby posïuch dla trapiÈcej go niedoli. Moĝe nie umiaï on sobie tylko poradziÊ. Znam nie jeden, ale setki, wiele setek przypadków, gdzie nie dochodzi do takich zbrodni, ale gdzie podobne myĂli zbrodnicze wkradajÈ siÚ do dusz czystych i szlachetnych, kiedy stajÈ wobec niemoĝnoĂci rozwiÈzania sakramentalnego wÚzïa maïĝeñskiego z nieuleczalnie chorym psychicznie mÚĝem lub chorÈ psychicznie ĝonÈ. WierzÈcy moĝe nieraz poboĝnie modlÈ siÚ o szybkÈ ĂmierÊ dla tych, od których im siÚ odïÈczyÊ legalnie niepodobna. Paniom, które w prasie i na wiecach ludowych tak gorÈco dziĂ broniÈ zasady bezwzglÚdnej nierozerwalnoĂci maïĝeñstwa, moglibyĂmy – lekarze zakïadów psychiatrycznych – pokazaÊ bïagalne listy naiwne wieĂniaków i wieĂniaczek, w których proszÈ nas o to, byĂmy przyĂpieszyli z upragnieniem przez nich oczekiwanÈ ĂmierÊ ich chorych mÚĝów lub ĝon. Nie mam najmniejszej wÈtpliwoĂci, ĝe jeden taki list, pisany naprawdÚ krwiÈ serdecznÈ cierpiÈcego czïonka rodziny, czïowieka z ludu, wzruszyïby serca tych pañ wiÚcej, niĝ zdoïajÈ wzruszyÊ redagowane przez nie uchwaïy wiecowe wieĂniaczek, domagajÈce siÚ z patosem utrzymania tego sakramentalnego status quo, który sprawia, ĝe mÈĝ ĝonie, a ĝona mÚĝowi stajÈ siÚ wilkami, kiedy jedno z nich zachoruje. Ten okropny dramat znienawidzenia osoby kochanej za to, ĝe staïa siÚ chorÈ, jest wytworem specyğcznym u ludnoĂci tych wyznañ, które nie uznajÈ rozwodu. Nie dotykam tu komplikacji prawnych i ekonomicznych tej sprawy przeraěliwej, której nie ma dziĂ juĝ w ĝadnym pañstwie w Europie, która nie dusi teĝ obywateli naszego pañstwa, naleĝÈcych szczÚĂliwie do wyznañ liberalnych, jak równieĝ tych warstw spoïeczeñstwa, które ze zmiany wyznania skrupuïów sobie nie robiÈ. Tam nie kwestionuje siÚ prawa do ĝycia chorego, nie wyczekuje siÚ jego Ămierci, nie 440 WYZNANIOWE I POZAWYZNANIOWE ¥LUBY I ROZWODY zïorzeczy siÚ mu – tu bïaga siÚ o jego szybkÈ ĂmierÊ, bez której nie ma wyzwolenia dla skutej z jego losami zdrowej reszty rodziny. Kodeksy kanoniczne wyznañ nieuznajÈcych rozwodów uznajÈ wprawdzie uniewaĝnienie maïĝeñstwa; ta przecieĝ forma rozïÈczenia nieszczÚĂliwego stadïa maïĝeñskiego moĝe mieÊ zastosowanie tylko wyjÈtkowe tam, gdzie choroba zaistniaïa przed Ălubem. W obecnym stanie rzeczy mamy przecieĝ obowiÈzujÈcÈ ustawÚ z dnia 28 III 1836 r., która w § 14 stawia wyraěnÈ tamÚ do uniewaĝnienia maïĝeñstwa nawet osoby obïÈkanej. Strach pomyĂleÊ, ĝe § 92 tej samej ustawy nakïada na prokuratorów obowiÈzek zaskarĝania niewaĝnoĂci maïĝeñstw róĝnowierców, które ustawa uwaĝa za niewaĝne. W pañstwie polskim istniejÈ wiÚc grupy wyznaniowe, których kanony ignorujÈ zjawiska patologiczne w psychice ludzkiej; tak samo ignorujÈ prawa wyznawców innych wyznañ. Z drugiej znów strony w tym samym pañstwie istniejÈ krañcowo odmienne grupy, dla których kaprys mÚĝa wystarczy do uzyskania rozwodu, gdzie nie potrzeba do tego powodów prawnych ani specjalnych uzasadnieñ. Tylko kodeks cywilny jednakowy dla wszystkich obywateli pañstwa, bez róĝnicy dzielnic i wyznañ, kodeks oparty na doĂwiadczeniach nie bolszewickich, ale na wieloletnich doĂwiadczeniach pañstw Europy Zachodniej, moĝe uporzÈdkowaÊ panujÈcy w dziedzinie praw o maïĝeñstwie chaos i zabezpieczyÊ duszÚ ludu polskiego od trujÈcego jadu nienawiĂci wzglÚdem nieszczÚĂliwych chorych. Jednym z czynników, którego skutki psychopatologiczne ujawniajÈ siÚ w pierwszym rzÚdzie w poĝyciu maïĝeñskim, jest alkoholizm. Nawet ïagodne postacie tego naïogu odbijajÈ siÚ na czuïym barometrze ĝycia rodzinnego. Postacie ciÚĝsze prowadzÈ do psychoz niewÈtpliwych. Wspóïczesne prawodawstwo karne i cywilne ma duĝy kïopot z alkoholikiem, który czasami w oczach prawodawcy jest chorym, czasami zaĂ tylko po prostu – „pijakiem” lub „pijanym”. Kïopotu tego nie moĝe uniknÈÊ przyszïa ustawa dotyczÈca maïĝeñstw. Kwestia jest zbyt jaskrawa i zbyt demokratyczna (?), ĝeby jÈ mogïa pominÈÊ ustawa wspóïczesna. WYZNANIOWE I POZAWYZNANIOWE ¥LUBY I ROZWODY 441 Streszczam siÚ. Z lekarskiego punktu widzenia dÈĝyÊ musimy do praw o maïĝeñstwie, które by dawaïy dostÚp argumentom ĝycia oraz doĂwiadczenia lekarskiego. Nie moĝemy w sprawach tak ĝyciowo doniosïych i powszechnych ĝonglowaÊ, jak dotÈd, wĂród kilkunastu odmiennych ustaw kanonicznych musimy dÈĝyÊ do jednej, jednolitej dla wszystkich obywateli Rzeczypospolitej ustawy cywilnej. W stosunku do omawianych tutaj zagadnieñ lekarskich ustawa ta winna oprzeÊ siÚ na zasadach nastÚpujÈcych: 1) Zawieranie maïĝeñstw nie tylko przez osoby „umysïowo chore”, ale takĝe przez osoby umysïowo upoĂledzone powinno byÊ zasadniczo zakazane. WyjÈtek mogïyby stanowiÊ maïĝeñstwa, w których z góry daïoby siÚ przewidzieÊ, ĝe potomstwa mieÊ nie bÚdÈ. W wypadkach wÈtpliwoĂci co do stanu psychicznego kandydatów do stanu maïĝeñskiego powinni byÊ wzywani rzeczoznawcy psychiatrzy. 2) Maïĝeñstwa zawarte przez osoby psychicznie chore powinny podlegaÊ uniewaĝnieniu, wzglÚdnie rozwodowi, a to na ĝÈdanie jednej ze stron zainteresowanych bezpoĂrednio, jak i na ĝÈdanie wïadzy publicznej. W przypadkach, kiedy maïĝeñstwo miaïoby juĝ potomstwo, byïby wskazany raczej rozwód, niĝ uniewaĝnienie. 3) Rozwód powinien byÊ ulegalizowany. 4) Choroba psychiczna jednego z maïĝonków, powstaïa po zawarciu prawomocnego maïĝeñstwa, powinna byÊ uznana za powód do rozwodu, o ile trwa czas dïuĝszy i nie daje widoków na wyleczenie w czasie dajÈcym siÚ przewidzieÊ. 5) Naïóg pijacki jednego z maïĝonków, ze wzglÚdu na nieporozumienia, jakie budziÊ mogïaby ewentualnie jego ocena psychiatryczna wobec sÈdów, powinien byÊ wymieniony w szeregu powodów do rozwodu jako punkt osobny. Echa ankiety UrzÈdzona przez „Nowy Kurier Polski” ankieta przebrzmiaïa prawie bez echa, chociaĝ zwróciïa na siebie uwagÚ niektórych osób. Tak np. ja osobiĂcie, z powodu swej opinii w tej sprawie, otrzymaïem nastÚpujÈcy list (z Brzeĝan pod Tarnopolem, 16/3 1926): 442 WYZNANIOWE I POZAWYZNANIOWE ¥LUBY I ROZWODY W imieniu wielu a wielu prosimy w uniğkacji prawodawstwa naszego wprowadziÊ w prawie maïĝeñskim rozwody i Ăluby cywilne w duchu nowoczesnym. Wszak ile z tego powodu zïamanych egzystencji, ile mordów, sÈdy najlepiej wiedzÈ. Prosimy i domagamy siÚ tego! Motywy aĝ nadto znane. W razie potrzeby wyĂlemy petycjÚ. OczywiĂcie zaszïo tu nieporozumienie. Autor listu zwraca siÚ do mnie jak do osoby mogÈcej mieÊ wpïyw na ten lub ów wynik narad Komisji Kodyğkacyjnej, gdy tymczasem ja w danym razie jestem tylko jednym z tïumu. Inny znowu pan (z Krakowa), dotychczas caïkiem mi nieznany, zwróciï mi uwagÚ na wydrukowane w krakowskim „Gïosie Narodu” (nr 52 z 5 marca) bezwzglÚdne potÚpienie mego oĂwiadczenia. Czy w innych pismach takĝe napadano na mnie, nie wiem i nie staraïem siÚ dowiadywaÊ. „Gïos Narodu” przypisuje mi patologiczny nałóg korzystania z kaĝdej sposobnoĂci dla rozprawienia się z „klerykalizmem”. Zarzut, ĝe ani jednym przykïadem nie popieram swych cynicznych oskarżeń, odpieram powyĝej, przytaczajÈc dwa wymowne przykïady i powoïujÈc siÚ na Ăwiadectwo osób ocierajÈcych siÚ z bliska o zakulisowe manewry zwiÈzane z procesami o „uniewaĝnienie maïĝeñstwa”. TwierdzÈc, ĝe obowiÈzkowe Ăluby cywilne i rozwody oraz bezwzględne uświecczenie jest równoznaczne ze zbolszewizowaniem małżeństwa, „Gïos Narodu” wykazuje albo rozbrajajÈcÈ naiwnoĂÊ, albo teĝ mniej juĝ rozbrajajÈcÈ zïÈ wiarÚ. ¥luby cywilne w pañstwach zachodnioeuropejskich zostaïy zaprowadzone przed przeszïo stu laty, kiedy na „bolszewików” jeszcze siÚ muchy nie goniïy. Przecieĝ i Francja, i Wïochy, i Niemcy…, nawet Wielkie KsiÚstwo Warszawskie toÊ to pañstwa „burĝuazyjne”, a jednak wprowadziïy one Ăluby cywilne, które dotychczas trwajÈ w Polsce: obowiÈzkowo w b. zaborze pruskim, a fakultatywnie w b. zaborze austriackim. Wyraĝenie nierozerwalny sakrament jest istotnie niefortunne. Ale przecieĝ KoĂcióï katolicki uwaĝa maïĝeñstwo i za „sakrament”, i za „zwiÈzek nierozerwalny”. Z tych dwóch okreĂleñ, drogÈ tak zwanej w jÚzykoznawstwie kontaminacji, powstaï nierozerwalny sakrament. WYZNANIOWE I POZAWYZNANIOWE ¥LUBY I ROZWODY 443 Moje poglÈdy nie sÈ wcale antykatolickie. Przeciwnie, broniÚ katolicyzmu przeciw wszelkim zamachom na wolnoĂÊ sumienia katolików, a przede wszystkim przeciw samobójczym zamachom KoĂcioïa katolickiego na siebie samego. Rozróĝnianie pojÚÊ – tresura wyznaniowa a ĝywa wiara Pierwszym warunkiem zdrowego trzeěwego myĂlenia jest przestrzeganie ĂcisïoĂci w rozróĝnianiu pojÚÊ, tj. w niemiÚszaniu ze sobÈ rzeczy róĝnorodnych i niewspóïmiernych. I to zarówno w stosunku do Ăwiata w ogóle, jak i do czïowieka i spoïeczeñstwa ludzkiego w szczególnoĂci. Otóĝ w stosunku do czïowieka pojÚcia z zakresu lecznictwa, czyli medycyny, i higieny swojÈ drogÈ, sprawy przepisów prawnych, regulujÈcych wspóïĝycie wszystkich obywateli swojÈ drogÈ, a sprawy wiary czy to indywidualnej na wïasnÈ rÚkÈ, czy teĝ zbiorowej, zgodnie z narzuconymi przez innych wskazówkami, równieĝ swojÈ drogÈ. O ile czïowiek wierzy istotnie w rzeczy nadprzyrodzone, o ile istotnie tÚskni do Wielkiego Nieznanego, ma prawo wyodrÚbniÊ tÚ swojÈ wiarÚ i uniezaleĝniÊ jÈ od spraw Ăwieckich i powszednich. A ĝe myĂleÊ wïasnÈ gïowÈ jest w ogóle trudno, a nawet niebezpiecznie, wiÚc nic dziwnego, ĝe, nie majÈc odwagi stanÈÊ o wïasnych siïach i bojÈc siÚ wïasnej inicjatywy, szuka podpórek i wskazówek od specjalistów w dziedzinie narzucania wierzeñ i objaĂniania spraw boskich i bogoczïowieczych – a to tym bardziej, ĝe juĝ od najwczeĂniejszego dzieciñstwa uderzono go obuchem w ïeb i kazano powtarzaÊ bezmyĂlnie to, do czego stosuje siÚ formuïa credo quia absurdum (wierzÚ, bo kïóci siÚ ze zdrowym rozsÈdkiem). Jest to swoiste ius primae noctis praktykowane przez patentowanych znachorów i ich naĂladowców nad ĂwieĝÈ kieïkujÈcÈ dziewiczÈ myĂlÈ ludzkÈ. Przy tym naleĝy stwierdziÊ, ĝe przez tresurÚ wyznaniowÈ unieruchomione i skostniaïe w dogmatach myĂlenie teologiczne jest ĂmierciÈ wiary ĝywej, rodzÈcej siÚ pod oĝywczym oddziaïywaniem na nas uduchawianej (animizowanej) i uczïowieczonej (personiğkowanej) przyrody. 444 WYZNANIOWE I POZAWYZNANIOWE ¥LUBY I ROZWODY PojÚcie sakramentu zwiÈzane jest z wiarÈ w potÚgÚ sïowa, w skutecznoĂÊ bïogosïawieñstwa i przekleñstwa. Dziedziczymy tradycyjnie nawarstwienia pojÚciowe róĝnych epok, od najdawniejszych do najpóěniejszych. Dotychczas trzyma w kleszczach tïumy wierzÈce wiara w zïego ducha, w ĝydowskie wcielanie siÚ w ludzi ĝywych Dybuka1, w chrzeĂcijañskie opÚtanie od diabïa i wypÚdzenie go bÈdě to kropidïem, bÈdě teĝ zaklÚciami. Dotychczas zabezpieczamy siÚ przez na psa urok. Dotychczas Sïoñce dla nas wschodzi i zachodzi, pomimo ĝe jednoczeĂnie powtarzamy wmówione w nas twierdzenie, ĝe Sïoñce stoi, a Ziemia siÚ koïo niego obraca. Z epoki wiary w siïÚ zaklÚcia, bïogosïawieñstwa i przekleñstwa pochodzi wiara w sakramenty w ogóle, a w sakrament maïĝeñstwa w szczególnoĂci. SÈ ludzie, co takiej wiary potrzebujÈ i takich ludzi jest bardzo duĝo. Nikt nie ma prawa krÚpowaÊ ich w tym, a tym mniej szydziÊ z nich i naigrawaÊ siÚ. Ale, korzystajÈc z wyrozumiaïoĂci innych wspóïobywateli i z opieki prawa, ludzie wierzÈcy w sakramenty nie powinni naĂladowaÊ partyjników (endeków, bolszewików, faszystów i in.), dÈĝÈcych do ujarzmienia wszystkich mieszkañców pañstwa i poddania ich pod terror partii rzÈdzÈcej, ale, odwzajemniajÈc siÚ, oddajÈc piÚknem za nadobne, powinni stosowaÊ wyrozumiaïoĂÊ i tolerancjÚ do wszystkich inaczej wierzÈcych lub teĝ wcale niewierzÈcych. KoniecznoĂÊ obowiÈzkowego uĂwieczczenia zwiÈzków maïĝeñskich wynika z nastÚpujÈcych powodów: 1. SÈ ludzie – moĝe zresztÈ bardzo rzadcy – którzy przy zawieraniu maïĝeñstwa nie tylko nie potrzebujÈ bïogosïawieñstwa koĂcielnego, ale nawet uwaĝajÈ je za gwaït zadawany ich sumieniu. Nie wolno zadawaÊ im tego gwaïtu gwoli uporowi i kaprysom kleru róĝnowyznaniowego. 2. BywajÈ wypadki, ĝe osoby róĝnowyznaniowe chcÈ siÚ pobraÊ bez gwaïcenia wïasnych sumieñ, bez udawania, bez obïudy, a wiÚc bez formalnej zmiany wyznania i bez zobowiÈzañ, ĝe bÚdÈ wychowywaïy dzieci na poddanych tego lub owego kleru. 1 W ĝydowskim folklorze dusza zmarïego w grzechu, która, skazana na wieczne potÚpienie, wchodzi w ciaïo ĝyjÈcego czïowieka, by zapanowaÊ nad jego duszÈ. WYZNANIOWE I POZAWYZNANIOWE ¥LUBY I ROZWODY 445 3. Po zawarciu maïĝeñstwa koĂcielnego moĝliwÈ jest zmiana wierzeñ i „przekonañ” religijnych jednego lub nawet obojga maïĝonków, a wiÚc zmiana zapatrywañ na „sakramentalnoĂÊ” i „nierozerwalnoĂÊ”. Wskutek tego zwiÈzek maïĝeñski traci podstawÚ wyznaniowÈ, gdy tymczasem jego strona Ăwiecka czyli cywilna pozostaje nienaruszonÈ. Gdybym byï wrogiem KoĂcioïa Gdybym byï wrogiem KoĂcioïa, byïbym jego pochlebcÈ, a wiÚc zïym doradcÈ. WidzÈc jego bïÚdy, widzÈc krzywdy przezeñ wyrzÈdzane i wytwarzajÈce w krzywdzonych zïowrogi dla niego nastrój, zacieraïbym rÚce z radoĂci i nie tylko nie przestrzegaïbym przed bïÚdami, ale, przeciwnie, przyklaskiwaïbym wszelkiej kompromitacji i zachÚcaïbym do trwania w bïÚdach (perseverare in errore) i do stosowania metod zaĂlepieñców uwaĝajÈcych siebie za nieomylnych i dÈĝÈcych do zabicia w innych wszelkiej samodzielnoĂci myĂlenia. Przeciwnik ideowy niekoniecznie jest wrogiem. Przeciwnik KoĂcioïa wykazuje brak podstaw logicznych w narzucanych dogmatach i nakazach nieomylników, ale obok tego pragnie, aĝeby ci, których zwalcza, byli szlachetni i zasïugiwali na szacunek. WidzÈc naduĝycia i zboczenia, wytyka je, a przez to samo chce podnieĂÊ zwalczanego w oczach wïasnych i cudzych. Nie chce wiÚc demoralizacji ani we wïasnym obozie, ani w obozie przeciwnika, bo wie, ĝe zaraza szerzona w domu sÈsiada i wspóïmieszkañca musi siÚ przedostaÊ takĝe do jego domu, do jego mieszkania. Wiadomo, jak szkodliwie oddziaïywa na zbiorowisko katolickie obowiÈzkowy celibat, czyli bezĝeñstwo ksiÚĝy. „Wróg” katolicyzmu powinien siÚ z tego cieszyÊ i gardïowaÊ za utrzymaniem tej instytucji, tak wysoce szkodliwej dla samego katolicyzmu. Kto zaĂ wskazuje na te praktyki hañbiÈce i zohydzajÈce katolicyzm, kto nie chce siÚ zabawiaÊ kosztem ksiÚĝy i anegdotycznych ksiÚĝych gospodyñ, ten nawoïuje do usuniÚcia chronicznego zgorszenia i do zastÈpienia go legalnymi zwiÈzkami maïĝeñskimi kapïanów katolickich1. 1 P. mój artykuï Dobrodziejstwa celibatu, czyli bezżeństwa księży („MyĂl Wolna” nr 12 (20), grudzieñ 1923 r.) – Warto by siÚ zastanowiÊ, o ile 446 WYZNANIOWE I POZAWYZNANIOWE ¥LUBY I ROZWODY Klerowi katolickiemu chodzi o panowanie Ăwieckie nad terroryzowanymi policyjnie poddanymi, o miÚszanie siÚ do wszystkich objawów ĝycia spoïecznego, wbrew ĝyczeniom samych rzÈdzonych, o staïe naruszanie gïoszonego ostentacyjnie hasïa ne misceantur sacra profanis (nie naleĝy mieszaÊ rzeczy ĂwiÚtych ze Ăwieckimi). Ja zaĂ dÈĝÚ do uniemoĝliwienia profanacji KoĂcioïa, do uniemoĝliwienia „obrazy boskiej” przez przymusowe zaliczanie do stada rzÈdzonego przez jedynego pasterza jedynej owczarni takĝe bezczelnych obïudników i szalbierzy, kpiÈcych sobie w duszy z wszelkiej religii i wyzyskujÈcych wzglÚdy kleru dla kariery lub teĝ z innych powodów, niemajÈcych nic wspólnego z prawdziwÈ wiarÈ. Co po psie w kościele, kiedy pacierza nie mówi, a wiÚc precz ze Ăwiatowcami, podszywajÈcymi siÚ pod wierzÈcych i uprawiajÈcymi lekki Ġirt z wyzyskiwanym przez nich „Panem Bogiem”! Precz z cynicznym wymaganiem, wygïoszonym niegdyĂ przez jednego z namiestników galicyjskich do podwïadnych mu urzÚdników: W co sobie panowie wierzycie, to mi jest całkiem obojętne, byle byście tylko spełniali obrządki religijne i przez nieuczęszczanie do kościoła i wstrzymywanie się od spowiedzi nie wywoływali publicznego zgorszenia! Naleĝy oczyĂciÊ KoĂcióï od „wilków w owczej skórze”. Ci, co do niego formalnie naleĝÈ, powinni naleĝeÊ takĝe z przekonania, powinni naleĝeÊ duszÈ i sercem. Lepiej maïo, ale prawdziwych wiernych, aniĝeli duĝo podejrzanych i obïudnie schlebiajÈcych. Nie iloĂÊ, lecz jakoĂÊ. NieustÚpliwa, autokratyczna odezwa biskupów katolickich jest jednym z objawów bezdusznego, drewnianego, czysto formalistycznego, biurokratycznego traktowania cierpiÈcych ubogich i maluczkich. Bo dla moĝnych i potÚĝnych, chcÈcych zerwaÊ krÚpujÈce ich wiÚzy, znajdÈ siÚ zawsze sïawetne „uniewaĝnienia” i inne furtki do wyjĂcia z ciemnicy. DbajÈcy o podlegïe mu duszyczki KoĂcióï powinien by byÊ dla nich matkÈ wspóïczujÈcÈ, kojÈcÈ i ïagodzÈcÈ cierpienia, nie zaĂ dozorcÈ wiÚziennym, zmuszajÈcym do udawania i gwaïcenia sumieñ. pojÚcie „nierozerwalnoĂci maïĝeñstwa”, wedïug profesora Lutosïawskiego nawet na tamtym Ăwiecie, da siÚ zastosowaÊ takĝe do „ksiÚĝych gospodyñ” [przyp. BdeC]. WYZNANIOWE I POZAWYZNANIOWE ¥LUBY I ROZWODY 447 Zakoñczenie We wszystkich dziedzinach ĝycia spoïecznego, a wiÚc takĝe w dziedzinie zawierania i zrywania zwiÈzków maïĝeñskich powinno nastÈpiÊ zupeïne zrównanie wszystkich obywateli pañstwa, bez róĝnicy narodowoĂci i wyznania. Wyznanie kaĝdego czïowieka jest jego sanctissimum (ĂwiÚtoĂÊ nad ĂwiÚtoĂciami), w którym nie ma prawa grzebaÊ ïapa policjanta i ĝandarma; a policjantem i ĝandarmem staje siÚ teĝ kaĝdy duchowny, plugawiÈcy duszÚ ludzkÈ przez zmuszanie jej do udawania wiary, której w istocie nie ma. Wpisywanie do paszportów tego lub owego „wyznania” jest bezczelnoĂciÈ urzÚdowÈ. Stawiane urzÚdowo pytanie, jakiego dany osobnik jest wyznania, jest policzkiem wymierzonym godnoĂci ludzkiej. SzanujÈcy siebie ludzie róĝnowyznaniowi i pozawyznaniowi powinni zawrzeÊ „koalicjÚ” dla wspóïpracy majÈcej na celu zabezpieczenie sobie wolnoĂci wyznania i zgodnego wspóïĝycia w granicach wspólnego pañstwa. Nikt nie ma prawa unieszczÚĂliwiaÊ ludzi, chociaĝby nawet w imiÚ Boga WszechmogÈcego i Miïosiernego. Nikt nie ma prawa skazywaÊ czy to wierzÈcych, czy teĝ niewierzÈcych na doĝywotnie mÚczarnie. PowinniĂmy nareszcie przestaÊ patrzyÊ na obywateli i obywatelki jak na bydïo bÚdÈce wïasnoĂciÈ bÈdě to monarchy, bÈdě teĝ wielogïowego, nieuchwytnego wïadcy, zwanego tym lub owym narodem. Czïowiek musi mieÊ prawo do zachowania godnoĂci ludzkiej i do urzÈdzania swego osobistego ĝycia wedïug wïasnych pragnieñ i zapatrywañ, byle tylko nie ze szkodÈ innych wspóïobywateli. [Warszawa 19261] Na ten temat wypowiadaï siÚ Baudouin takĝe na ïamach „Dziennika Ludowego” (1926, nr 53) – Jakim powinno być prawo małżenskie w Polsce. Głos prof. Baudouin de Courtenay. 1 MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A PAMI}CI mojej matki, JADWIGI z Dobrzyñskich, zmarïej w Radomiu w r. 1870 w 50-ym roku ĝycia, mojej siostry BRONIS’AWY, zm. w Radomiu w r. 1919 w 72-im roku ĝycia, oraz moich dwóch wnuczek, TERENI Maïachowskiej-’empickiej, zm. w Warszawie 3 sierpnia r. 1926 w trzy miesiÈce po urodzeniu, i KRZYSI Ehrenkreutzówny, zm. w Wilnie 19 maja r. 1927 w dziesiÈtym roku ĝycia, PO¥WI}CAM ROZDZIA’ I, wstÚpny Punkt wyjĂcia. „Faïszywa fasja” Za punkt wyjĂcia biorÚ kapitalne gïupstwo popeïnione przeze mnie przed trzydziestu laty. Mieszkaïem wówczas w Krakowie, do którego w r. 1893 przeniosïem siÚ z Dorpatu-Juriewa, nie wysïuĝywszy peïnej emerytury rosyjskiej, aĝeby móc pracowaÊ w jednym z istniejÈcych wówczas uniwersytetów polskich. Wkrótce po przybyciu do tego miasta zostaïem niemile dotkniÚty zwyczajem praktykowanym przez wszystkich mieszkañców Galicji, któremu to zwyczajowi ja równieĝ musiaïem siÚ poddaÊ, bo inaczej zostaïbym pozbawiony dachu nad gïowÈ. Oto wynajÈwszy mieszkanie i opïaciwszy umówione ustnie komorne za pierwszy kwartaï, powinienem byï po niejakim czasie w osobnej ksiÚdze domowej stwierdziÊ wïasnorÚcznym podpisem oĂwiadczenie, równajÈce siÚ pod wzglÚdem prawnym zeznaniu pod przysiÚgÈ, a wiÚc w razie wykrycia urzÚdowego nieprawdziwoĂci zeznania karane na równi z „krzywoprzysiÚstwem”, ile mianowicie wynosi moje roczne komorne. Przy tym gospodarz domu oĂwiadczyï mi, ĝe za nic w Ăwiecie nie mogÚ zmieniaÊ ğgurujÈcej w ksiÚdze sumy na istotnie umówionÈ i opïa- MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A 449 canÈ, ale ĝe muszÚ w swym zeznaniu „pod przysiÚgÈ”, czyli w „fasji mieszkaniowej” uznaÊ zredukowane mniej wiÚcej do poïowy komorne. Kiedy próbowaïem protestowaÊ, mój „kamienicznik” oĂwiadczyï mi stanowczo, ĝe jednak muszÚ siÚ na to zgodziÊ, ĝe jest to obowiÈzujÈcy wszystkich lokatorów zwyczaj, a gdybym siÚ chciaï spod niego wyïamaÊ, zostanÚ wyrzucony z zajmowanego mieszkania i nie znajdÚ mieszkania w ĝadnym innym domu, bo mnie ĝaden wïaĂciciel domu do siebie nie puĂci. Nie byïo wiÚc rady i trzeba byïo ostatecznie popeïniÊ to uĂwiÚcone zwyczajem „krzywoprzysiÚstwo”. Zapytywaïem wszystkich swoich kolegów i znajomych krakowskich, proszÈc ich o wyjaĂnienie. Wszyscy dziwili siÚ mojej naiwnoĂci, zapewnili miÚ, ĝe mój gospodarz miaï sïusznoĂÊ, i radzili mi, aĝebym siÚ poddaï bez szemrania zwyczajowi, który tu nikogo nie razi. Praktykuje siÚ zaĂ ten bogobojny zwyczaj dla ulĝenia wïaĂcicielom domów przy opïacaniu podatku dochodowego, który od komornego wynosi 45% sumy wymienionej w „fasji”. Co innego bowiem jest 45% od istotnie pobieranej sumy komornego, a co innego 45% od mniej wiÚcej poïowicznego nominalnego komornego, wnoszonego do ksiÚgi fasji podatkowej i stwierdzanego podpisem samego lokatora. Po takim wyjaĂnieniu stuliïem uszy, zrezygnowaïem z wszelkich protestów i zgodziïem siÚ byÊ szubrawcem i oszustem, popeïniajÈcym rokrocznie zawodowe faïszerstwo, równoznaczne z „krzywoprzysiÚstwem”. A trzeba wiedzieÊ, ĝe wïadze skarbowe wcale siÚ nie krÚpowaïy zeznaniami fasyjnymi lokatorów ulegajÈcych terrorowi wïaĂcicieli domów i caïkiem dowolnie, wedïug widzimisiÚ powiÚkszaïy sumÚ nominalnego komornego, niekiedy nawet ponad sumÚ komornego faktycznego. Poniewaĝ kaĝdy urzÚdnik galicyjski byï albo lokatorem, albo „kamienicznikiem”, wiÚc teĝ kaĝdy urzÚdnik skarbowy popeïniaï sam owo zwyczajowe faïszerstwo i „krzywoprzysiÚstwo” i mógï Ămiaïo powiÚkszaÊ sumy „faïszywej fasji”, bo wiedziaï, ĝe nikt nie bÚdzie protestowaï przeciw temu samowolnemu powiÚkszaniu. Gdyby bowiem protestowaï, zarzÈdzono by dochodzenie i dowiedziono by faïszerstwa i krzywoprzysiÚstwa, tj. wystÚpków przewidzianych przez kodeks karny. Owa moĝnoĂÊ dowolnego powiÚkszania sum zeznanych w faïszywej fasji byïa w rÚkach urzÚdników doskonaïym Ărodkiem faworyzowania prawomyĂlnych oby- 450 MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A wateli, a przeĂladowania obywateli podejrzanych o nieprawomyĂlnoĂÊ i „przewrotowoĂÊ”. Obywatele prawomyĂlni, bogobojni, poboĝni, gorliwcy wyznaniowi, praktykujÈcy wszelkie nakazane przez KoĂcióï obrzÈdki, speïniajÈcy w przepisanych terminach wszelkie sakramenty zarówno sakrament pokuty, jak i ciaïa i krwi Pañskiej, wylegujÈcy siÚ caïymi godzinami krzyĝem w koĂciele Panny Marii i we wszystkich innych koĂcioïach krakowskich i w ogóle galicyjskich, nie wahali siÚ podpisywaÊ rok w rok zeznania krzywoprzysiÚskie. A do tych nieĂwiadomie, podĂwiadomie i Ăwiadomie cynicznych obïudników naleĝeli w polskiej Galilei nie tylko zwykli Ămiertelnicy i Ămiertelniczki, ale takĝe luminarze i Ăwieczniki spoïeczeñstwa, przodownicy hierarchii koĂcielnej, biskupi i arcybiskupi, artyĂci, literaci pierwszorzÚdni, profesorowie wyĝszych zakïadów naukowych, czïonkowie Akademii UmiejÚtnoĂci z jej prezesem na czele, jednym sïowem kwiat róĝnonarodowej inteligencji galicyjskiej (dziĂ „maïopolskiej”). Duchowieñstwo róĝnowyznaniowe, kler ĝydowski, katolicki i wszelki inny uczestniczyï w tym okïamywaniu, w tym faïszowaniu, w tym nagminnym oszustwie i ani jednym sïówkiem nie protestowaï przeciwko niemu. Jeĝeli „faïszywa fasja” naleĝaïa do „grzechów”, toÊ oczywiĂcie kaĝdy prawowierny katolik powinien byï siÚ spowiadaÊ z tego „grzechu” i oczywiĂcie za kaĝdym razem otrzymywaï rozgrzeszenie wraz z pozwoleniem powrotu do grzechu i kontynuowania utartego zwyczaju „faïszywej fasji”. Zdaje siÚ jednak, ĝe „faïszywa fasja” nie naleĝaïa do grzechów przewidzianych przez moralnoĂÊ ĝydowsko-chrzeĂcijañsko-katolickÈ. Przecieĝ w Dekalogu, czyli w DziesiÚciorgu Boĝych Przykazañ, nie znajdujemy wcale przykazania: „nie kïam, nie udawaj, nie oszukuj, nie faïszuj, nie bÈdě obïudnikiem”, boÊ nie mów fałszywego świadectwa przeciwko bliźniemu twemu (pierwotnie przyk. 9, póěniej 8) znaczy wïaĂciwie co innego. Tak wiÚc kler róĝnowyznaniowy, patrzÈc pobïaĝliwie na „faïszywÈ fasjÚ” i sam w niej uczestniczÈc, byï w porzÈdku ze swym sumieniem wyznaniowym. „KrzywoprzysiÚstwo” zwiÈzane z „faïszywÈ fasjÈ” byïo pojÚciem tylko Ăwiecko-prawniczym, obcym dziedzinie religii. MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A 451 W mojej jednak etyce pozawyznaniowej woïaïo gromkim gïosem owo przykazanie, nieprzewidziane ani w etyce ĝydowsko-chrzeĂcijañskiej, ani w etyce rzymskokatolickiej. Pomimo to, pod grozÈ stracenia dachu nad gïowÈ, podpisywaïem w ciÈgu kilku lat „faïszywÈ fasjÚ” w obu moich mieszkaniach krakowskich, i na ulicy Radziwiïïowskiej, i na PÚdzichowie, czyli byïem takim samym kïamcÈ, faïszerzem, oszustem, „krzywoprzysiÚĝcÈ”, jednym sïowem szubrawcem, jak wszyscy inni mieszkañcy Galicji i Lodomerii. Ale wstrÚt do tej ohydy, pragnienie zaprotestowania przeciw kloace moralnej, w której siÚ musiaïem nurzaÊ wraz z innymi, wzbieraïy coraz bardziej w mojej duszy i coraz natarczywiej targaïy moim sumieniem. Doprowadziïo to w koñcu do wybuchu i do wystÈpienia publicznego. Pod koniec r. 1897 napisaïem i wydaïem nakïadem wïasnym broszurÚ Jeden z objawów moralności oportunistyczno-prawomyślnej, Kraków 1898. Zastrzegïem siÚ w tej broszurze przeciw posÈdzeniu, jakoby mi przy tym chodziïo gïównie o szkodÚ, jakÈ skutkiem faïszywej fasji ponosi pañstwo, nierównie bowiem wiÚkszÈ szkodÚ ponosi dane spoïeczeñstwo. Tak zwane „pañstwo” ma samo dosyÊ Ărodków do bronienia swoich interesów, ma na swoje rozkazy setki tysiÚcy bagnetów, ma przymus w formach najrozmaitszych. Jestem wiÚc przeciwnikiem faïszywej fasji nie ze wzglÚdów abstrakcyjnych, nie dla tego, ĝe jest ona wysoce niesprawiedliwÈ wobec opiekuñczego rzÈdu, ale muszÚ jÈ potÚpiÊ dlatego, ĝe demoralizuje spoïeczeñstwo do szpiku koĂci, ĝe jest nigdy niewysychajÈcym ěródïem gangreny moralnej, ěródïem zgnilizny i korupcji powszechnej. PrzyjÈwszy faïszywÈ fasjÚ za jednÈ z podstaw dziaïania, mamy prawo, za przykïadem jednego z „bohaterów” komedii Dobrzañskiego Złoty cielec, powtarzaÊ sobie bez ogródki: Pan jesteś złodziej, ja jestem złodziej, wszyscy jesteśmy złodzieje i moĝemy sobie tego nawzajem powinszowaÊ. (str. 28–29). ZastanawiajÈc siÚ dziĂ z zimnÈ krwiÈ i w Ăwietle rozsÈdku praktycznego, muszÚ przyznaÊ, ĝe moje wystÈpienie przeciwko „faïszywej fasji” pod naciskiem natrÚtnej autosugestii byïo objawem lekkomyĂlnej donkiszoterii, a mogïo teĝ sprawiaÊ wraĝenie odpychajÈcej megalomanii. „Niespokojny czïowiek”, „warchoï”, „zarozumialec”, „chce 452 MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A byÊ mÚdrszym od innych”, „wyrywa siÚ nieproszony ze swymi reprymendami”, „zakïóca spokój”, „naleĝy go obezwïadniÊ i usunÈÊ” itp. – oto uwagi, które musiaïy siÚ nasuwaÊ prawomyĂlnym, bogobojnym, bogoojczyěnianym obywatelom pod wraĝeniem mojej zuchwaïej napaĂci na ich „najĂwiÚtsze wierzenia” i „prawa zwyczajowe”. PrzyznajÚ im sïusznoĂÊ, dodajÈc, ĝe za swe nieobywatelskie i nieprawomyĂlne wystÈpienie, za palniÚcie kapitalnego gïupstwa poniosïem zasïuĝonÈ karÚ. Opïakane skutki niewczesnej donkiszoterii Ukazanie siÚ mojej broszury wywoïaïo powszechne oburzenie. Zawrzaïo jak w ulu albo jak w mrowisku. Gorliwi stróĝe narodowego pamiątek kościoła nie posiadali siÚ z gniewu i wzywali odpowiednie wïadze o pomstÚ za zuchwaïy napad na ich ĂwiÚtoĂci. Oburzenie ogarnÚïo wszystkie stronnictwa zarówno „prawicowe”, jak i „lewicowe” oraz wszystkie „organy opinii publicznej” z wyjÈtkiem, o ile pamiÚtam, socjalistów i dzienników socjalistycznych. Prócz tego pojedyncze osoby bezpartyjne, a nawet moĝe naleĝÈce do tej lub owej partii, nie tylko nie oburzaïy siÚ, ale – przeciwnie – wyraĝaïy mi uznanie i podziw. Ale te rzadkie objawy ze strony ludzi oceniajÈcych przychylnie protest przeciwko chronicznemu i endemicznemu uprawianiu faïszerstwa i oszustwa nikïy w powodzi wycia i naszczekiwania nie tylko ze strony zwykïych pismaków i krzykaczy, ale takĝe ze strony patentowanych i przodujÈcych narodowi inteligentów. Kiedy w r. 1898, bÚdÈc wówczas profesorem Uniw. Krakowskiego, w osobnej broszurze Jeden z objawów moralności oportunistyczno-prawomyślnej, zwróciïem uwagÚ na obniĝanie poziomu etycznego publicznoĂci galicyjskiej przez staïe uprawianie faïszerstwa i „krzywoprzysiÚstwa” przy zeznaniach o wysokoĂci pïaconego komornego („faïszywa fasja”), p. St. GïÈbiñski – wówczas tylko profesor Uniw. Lwowskiego, a jeszcze ani ekscelencja austriacka, ani teĝ poseï do sejmu polskiego i minister oĂwiaty Rzplitej Polskiej – napisaï w „Sïowie Polskim”, ĝe jestem wariatem. Zdaniem p. G., tylko wariat moĝe uznawaÊ szkodliwy wpïyw chronicznego faïszer- MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A 453 stwa i „krzywoprzysiÚstwa”, Ówczesny zaĂ naczelny redaktor „Gïosu Narodu”, w zwiÈzku z tÈ sprawÈ zawiadomiï swych czytelników, iĝ jestem „szpiegiem rosyjskim”. Dwie zaszczytne kwaliğkacje! Ostatecznie dotkniÚci w swych uczuciach kieszeniowych „patrioci” polsko-galicyjscy zarówno „prawicowi”, jak i „lewicowi” wyjednali u rzÈdu austriackiego usuniÚcie mnie z Uniwersytetu Krakowskiego. (Redaktor pisma postępowego uznany przez policję za wariata, „M[yĂl]W[olna]” 1925, nr 3, str. 125). Nie raczono przy tym zwróciÊ najmniejszej uwagi na to, ĝe jednoczeĂnie z broszurÈ Jeden z objawów moralności oportunistycznoprawomyślnej wypuĂciïem rosyjskÈ broszurÚ Cenzurnyja miełoczi. I. Kniaz’ Bismark i gonienije „Sławian”, Kraków 1898, w której wystÈpiïem przeciwko przeĂladowaniu Polaków w Prusach przez Bismarcka i jego naĂladowców. Nie mogïo to zrównowaĝyÊ mojego zbrodniczego zamachu na uĂwiÚcone tradycjÈ prawo zwyczajowe. Polsko-galicyjscy posïowie do parlamentu austriackiego zarówno „prawicowi”, jak i „lewicowi” (np. lwowski profesor Roszkowski) ĝÈdali od ministra oĂwiaty w Wiedniu, aĝeby miÚ natychmiast uwolniï. On sam byï gotów uczyniÊ zadoĂÊ temu ĝÈdaniu wybitnych patriotów polsko-galicyjskich, gdyby nie powstrzymaï jego zapÚdów szef sekcji uwagÈ: Exzellenz, er ist von dem Kaiser selbst bestatigt (Ekscelencjo, on jest zatwierdzony przez samego cesarza). Zaïatwiono wiÚc sprawÚ w ten sposób, ĝe nie odnowiono mego piÚcioletniego kontraktu (1894– 1899) na nowe piÚciolecie. Niektórzy z profesorów Uniwersytetu Jagielloñskiego (Krakowskiego) jeědzili umyĂlnie do Wiednia, aĝeby dopilnowaÊ tej sprawy i nie dopuĂciÊ do jej zaïatwienia na mojÈ korzyĂÊ. Póěniej znaczna wiÚkszoĂÊ Wydziaïu Filozoğcznego Uniw. Krakowskiego (przeciwko mnie stanowczo byïo tylko 8 czïonków Wydziaïu) chciaïa miÚ zatrzymaÊ w Krakowie, ale pod warunkiem (stawianym niejednomyĂlnie), ĝe odszczekam swe napady na „faïszywÈ fasjÚ” i przeproszÚ osobiĂcie p.p. hr. Piniñskiego (namiestnika Galicji), Bobrzyñskiego (wicenamiestnika i przewodniczÈcego Rady Szkolnej) i hr. Tarnowskiego (profesora i chwilowo rektora Uniw. Jagiell., prezesa Akademii UmiejÚtnoĂci). Przy rokowaniach ze mnÈ zgadzaïem siÚ wprawdzie na niektóre 454 MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A ustÚpstwa, ale na odszczekiwanie i przepraszanie zgodziÊ siÚ nie mogïem. Prof. Creizenach, który prowadziï ze mnÈ te rokowania w imieniu Wydziaïu, powiedziaï nareszcie dowcipnie: Wissen Sie, Herr Kollege, die Herren möchten, Sie erklären, die falsche Fassion sei eine schöne und edle Volkssitte (Wiesz pan, panie kolego, ci panowie chcieliby, ażebyś pan oświadczył, że fałszywa fasja jest pięknym i szlachetnym obyczajem ludowym). (RozmawialiĂmy po niemiecku, poniewaĝ Creizenach, profesor germanistyki, byï Niemcem i chociaĝ mówiï biegle po polsku, to jednak jakoĂ ïatwiej nam byïo porozumiewaÊ siÚ po niemiecku). Tak wiÚc owe rokowania nie doprowadziïy do niczego. Po wyrzuceniu czy teĝ usuniÚciu mnie za nieprawomyĂlnoĂÊ z uniwersytetu polskiego nie pozostawaïo mi nic innego, jak wracaÊ do Rosji. [1 Przeniosïem siÚ wiÚc do Petersburga, gdzie po 18 latach pobytu spotkaïa miÚ straszna klÚska. Spreparowany przez wojnÚ, podszczuwany przez fanatycznego i zdeprawowanego inteligenta rozbestwiony cham rosyjski, dziaïajÈcy w imiÚ „dyktatury proletariatu” i pod hasïem grab’ nagrablennoje (rabuj to, co zrabowano), zrabowaï i zniszczyï prawie caïe moje mienie ruchome, w tej liczbie wiÚkszÈ czÚĂÊ mojej biblioteki, moich zbiorów i materiaïów naukowych i uniemoĝliwiï mi systematycznÈ pracÚ naukowÈ w ostatnich latach mego marnego ĝywota. Jest to caïkiem zasïuĝona nagroda za to, ĝe, majÈc uniemoĝliwiony dostÚp do wszechnic polskich, kilkadziesiÈt lat musiaïem spÚdziÊ w Rosji (w Petersburgu, w Kazaniu, w Dorpacie-Juriewie i znowu w Petersburgu-Pietrogradzie), pracujÈc tam jako profesor uniwersytetu i róĝnych innych zakïadów naukowych, jako autor rozmaitych dzieï naukowych oraz uczestniczÈc – zresztÈ caïkiem niepotrzebnie i ze szkodÈ dla siebie samego – w ĝyciu spoïecznym i politycznym narodu rosyjskiego i innych narodów pañstwa rosyjskiego. RozczulajÈce jest w stosunku do mnie wspóïdziaïanie „patriotów” polskich i podĝegaczy komunistycznych. W nagance i szczuciu na mnie idÈ oni rÚka w rÚkÚ i dotychczas darzÈ miÚ swÈ nienawiĂciÈ, która przyFragment umieszczony w nawiasach kwadratowych nie znalazï siÚ na skutek interwencji cenzury w przedruku tej broszury w VI t. Dzieł wybranych, Warszawa 1983. W przypisie objaĂnienie: Wydawca dokonał koniecznego skrótu. 1 MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A 455 nosi mi zaszczyt. To jednak, co miÚ spotkaïo dziÚki zgodnej wspóïpracy „bogoojczyěniaków” polskich i „proletariackich” chamów rosyjskich, napeïniïo mojÈ duszÚ goryczÈ i wstrÚtem do ĝycia]. Gdybym byï w swoim czasie trzymaï jÚzyk za zÚbami i nie wywyĝszaï siÚ ponad otoczenie, kornie, ulegle i bez szemrania praktykujÈce „faïszywÈ fasjÚ”, byïbym moĝe i podczas wojny przebywaï w Krakowie, do którego nie zdoïaïy wkroczyÊ zwyciÚskie zastÚpy oswobodzicieli spod sztandarów Mikoïaja Mikoïajewicza. Wprawdzie warszawscy „patrioci” polscy mogli oğarowywaÊ jeneraïom rosyjskim zïote szable za obronÚ Warszawy1 i za wziÚcie Lwowa, a co do Krakowa musieli siÚ obejĂÊ smakiem, ale ja, mieszkajÈc wtedy w Krakowie, ocaliïbym swoje mienie i mógïbym nadal spokojnie i systematycznie opracowywaÊ swe w ciÈgu wielu lat zbierane materiaïy naukowe. Na swej megalomanii i donkiszoterii wyszedïem gorzej niĝ Zabïocki na mydle. MÈdralin Ani kara, jaka miÚ spotkaïa w Krakowie za „megalomaniÚ” i „donkiszoteriÚ”, ani wiÚzienie, na które miÚ skazano w r. 1914 w Petersburgu za mieszanie siÚ nie do swoich rzeczy, ani nareszcie wzmiankowana powyĝej klÚska poniesiona przeze mnie w Petersburgu juĝ po wojnie, w zwiÈzku jeszcze z krakowskimi podszeptami „megalomanii” i „donkiszoterii”, nie nauczyïy mnie rozumu i powĂciÈgliwoĂci jÚzyka. Juĝ po przeniesieniu siÚ z Pietrogradu do Warszawy Ăwierzbiaï miÚ wielokrotnie jÚzyk, a uparta autosugestia pchaïa do bzdurnych i lekkomyĂlnych wystÈpieñ publicznych, naraĝajÈcych miÚ „opinii publicznej” i dojrzaïemu sÈdowi „patriotów” i „bogoojczyěniaków”. Zostaïem w ich oczach wrogiem Polski, całe życie pracującym na jej szkodę. Baudouin nawiÈzuje tu do niezrealizowanego projektu, jaki zrodziï siÚ w 1914 r. w Ărodowisku warszawskim, by oğarowaÊ szablÚ honorowÈ rosyjskiemu generaïowi Ruzskiemu, dowodzÈcemu 3. armiÈ, która zdobyïa Lwów i wyparïa Niemców spod Warszawy. 1 456 MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A Jednym z tego rodzaju lekkomyĂlnych i szkodliwych dla mnie wystÈpieñ, podyktowanych tÈ razÈ juĝ nie przez „donkiszoteriÚ”, ale prawdopodobnie przez swoistÈ megalomaniÚ i wstrÚt organiczny do wszelkiej „faïszywej fasji”, byïo moje oĂwiadczenie w r. 1924, ĝe jako niechrzeĂcijanin nie mam prawa do korzystania z dobrodziejstw pobytu w MÈdralinie. W ten sposób pozbawiïem siÚ moĝnoĂci odpoczynku w warunkach nadzwyczaj pomyĂlnych, prawdziwie idealnych. Ze stanowiska zdrowego rozsÈdku i korzyĂci praktycznych byï to krok nierozwaĝny i po prostu gïupi. Cóĝ bowiem mogïo siÚ staÊ zïego, gdybym ja swojÈ „niechrzeĂcijañskoĂÊ” zachowaï dla siebie, nie ağszujÈc siÚ z niÈ publicznie i nie podkreĂlajÈc jej jako powód do niekorzystania z dobrodziejstw zapisu Ăp. Hiszpañskiego Kasie im. Mianowskiego? Tani pobyt w tej uroczej miejscowoĂci byïby z korzyĂciÈ dla mojej kieszeni, a wyborne powietrze, doskonaïe odĝywianie siÚ i w ogóle caïy zespóï warunków pobytu w MÈdralinie z korzyĂciÈ dla mego zdrowia. Przecieĝ odwiedzajÈ doĂÊ czÚsto to wspaniaïe sanatorium nawet gïoĂni i oğcjalni „wolnomyĂliciele”, wykorzystujÈcy swe „rzymskokatolickie” lub w ogóle „chrzeĂcijañskie” wyznanie paszportowe. Teraz znowu miÚ Ăwierzbi jÚzyk, a raczej rÚka trzymajÈca pióro piszÈce. Autosugestia pchajÈca miÚ w danej chwili ku wystÈpieniu publicznemu wolna jest caïkowicie od „donkiszoterii”, ale nie mogÚ zarÚczyÊ, czy jest wolnÈ od pewnej przymieszki „megalomanii”. No, ale kto wie, czy niezbÚdnym warunkiem wszelkiego samodzielnego dziaïania ludzkiego nie jest pewien stopieñ megalomanii, czyli obïÚdu wielkoĂci. Bez tego czïowiek by siÚ wcale nie ruszaï, a poddany wïadzy przeciwnego obïÚdu, obïÚdu maïoĂci, czyli „mikromanii”, caïkiem by zdrÚtwiaï i ulegïby paraliĝowi psychicznemu. A chodzi mi w obecnej chwili o coĂ nierównie waĝniejszego od „faïszywej fasji” galicyjskiej. Chodzi mi o praktykowanie „faïszywej fasji” co do mej istoty duchowej i wartoĂci spoïecznej przez przeszïo 60 (szeĂÊdziesiÈt) lat. MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A 457 ROZDZIA’ 2 Moje pochodzenie katolickie. Mój „katolicyzm” i moja wyznaniowoĂÊ w ciÈgu caïego ĝycia. Dzieciñstwo, chïopiÚctwo i pierwsza mïodoĂÊ PochodzÚ z rodziny katolickiej. Zaraz po urodzeniu (w Radzyminie w r. 1845) ochrzczono miÚ, nie pytajÈc mnie wcale o zgodÚ. Jak w nowoczesnych pañstwach wszyscy mÚĝczyěni podlegajÈ obowiÈzkowej sïuĝbie wojskowej, tak znowu w pañstwach bez rozdziaïu koĂcioïów od pañstwa wszystkie nowo narodzone dzieci podlegajÈ obowiÈzkowemu chrztowi albo teĝ (przynajmniej pïeÊ mÚska) obowiÈzkowemu obrzezaniu. A nawet przy rozdziele koĂcioïów od pañstwa wiÚkszoĂÊ rodziców trzyma siÚ tego lub owego wyznania. Tak wiÚc w kaĝdym razie byïbym ochrzczony. Do ksiÈg „urzÚdu stanu cywilnego” zostaïem wniesiony przez ksiÚdza. Moimi rodzicami chrzestnymi byli ksiÈdz wikary i sïuĝÈca moich rodziców. Wychowanie otrzymaïem szczerze rzymskokatolickie. Od najwczeĂniejszego dzieciñstwa wpajano we mnie starannie i sumiennie religijnoĂÊ rzymskokatolickÈ ze wszystkimi jej przynaleĝnoĂciami. Moja matka byïa prawdziwÈ katoliczkÈ, nie damÈ ĠirtujÈcÈ z konwenansowym Bogiem, ale osobÈ gïÚboko wierzÈcÈ i caïÈ duszÈ, caïym sercem oddanÈ swemu Bogu, który, chociaĝ podobnie jak wszystkim innym osobom wierzÈcym byï jej narzucony i w niÈ wmówiony, staï siÚ jej prawdziwym Bogiem osobistym, czczonym i wielbionym bez zastrzeĝeñ i bez powÈtpiewañ, zgodnie z naukÈ KoĂcioïa. ¿ycie mojej matki byïo ĝyciem mÚczennicy, poddajÈcej siÚ bez szemrania przeznaczonemu jej losowi, który dla niej byï wyjÈtkowo okrutnym. Doznawaïa prawie bez przerwy tylko cierpieñ, a nader rzadko chwilowej przemijajÈcej radoĂci. Urodziïa czternaĂcioro dzieci, z których tylko czworo wychowaïo siÚ i dorosïo; jedna córeczka umarïa, majÈc lat piÚÊ, a wszystkie inne w ciÈgu pierwszego roku ĝycia. W jej cierpieniach jedynÈ jej pocieszycielkÈ byïa gïÚboko odczuwana i caïÈ istotÈ przeĝywana religia. Za swój najĂwiÚtszy obowiÈzek uwaĝaïa bezwzglÚdne posïuszeñstwo KoĂcioïowi, surowe przestrzeganie prze- 458 MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A pisów koĂcielnych i wykonywanie wszystkich bez wyjÈtku praktyk religijnych. UwaĝajÈc swojÈ religijnoĂÊ za niezbÚdny warunek szczÚĂcia doczesnego i pozagrobowego, matka moja staraïa siÚ wszelkimi sposoby wszczepiÊ jÈ takĝe dzieciom. mwiczyïa nas w modlitwach, w niedzielÚ i ĂwiÚta czytywaïa nam przepisane na kaĝde ze ĂwiÈt lekcje i ewangelie, prowadziïa nas na naboĝeñstwa, kazaïa czciÊ osoby duchowne jako istoty wyĝsze, jednym sïowem wychowywaïa nas w kulcie religijnym o absolutnej czystoĂci i bez zarzutu. OczywiĂcie usiïowania wychowawców w kierunku zaszczepienia wychowankom czystej i prawdziwej religijnoĂci nie zawsze trağajÈ na podatny grunt, a wywoïujÈ czasami niepoĝÈdane skutki. W maïych dzieciach, skazanych na baïamucenie ich opowiadaniami i objaĂnieniami caïkiem dla nich niezrozumiaïymi, moĝna wzbudziÊ nastrój religijny przez samo powiedzenie „zïóĝ rÈczki i pomódl siÚ do bozi”. Jest to zapewne rozrzewniajÈce i rozczulajÈce, ale czy zawsze celowe, czy zawsze da siÚ dïugo utrzymaÊ, to wielkie pytanie. (Różnoraka „psychologia modlitwy”, „MW” 1923, nr 11, str. 12). Ja jednak odczuwaïem powaĝny nastrój religijny, pomimo ĝe czÚsto przychodziïy mi do gïowy myĂli „grzeszne”, a nawet po prostu wszeteczne. PamiÚtam, ĝe w dzieciñstwie byïem bardzo poboĝnym, staraïem siÚ modliÊ siÚ ze skupieniem i z uczuciem czci naleĝnej Stwórcy, chociaĝ nie zabezpieczaïo mnie to wcale przed grzechami i przed kalaniem myĂli choÊby przez niektóre wyliczane w katechizmach grzechy woïajÈce o pomstÚ do nieba i inne nie mniej pikantne. ZresztÈ katechizm tylko wspóïdziaïaï z wraĝeniami odbieranymi od ĝycia, a przede wszystkim od faktu róĝnicy pïci w Ăwiecie zwierzÚcym w ogóle, a ludzkim w szczególnoĂci. („MW” 1923, nr 11, str. 12). Modliïem siÚ gorÈco rano i wieczorem, chociaĝ wieczorami zwykle przy tym zasypiaïem. MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A 459 PamiÚtam, jak w dzieciñstwie przed pójĂciem spaÊ klÚkaïem do wieczornego pacierza i odmawiaïem po kolei Ojcze Nasz, Zdrowaś Maria, Wierzę w Boga, Dziesięcioro Bożego Przykazania, a czasami w przystÚpie niezwykïej gorliwoĂci takĝe inne modlitwy i przykazania. Bywaïem czÚsto mocno rozespany i klepaïem na wpóï przytomnie modlitwy uwaĝane za obowiÈzkowe. Otóĝ Wierzę w Boga bywaïo dla mnie zadaniem nie do przezwyciÚĝenia. Powtarza siÚ w nim dwa razy „Ducha ¥wiÚtego”: najprzód w poïÈczeniu który się począł z Ducha Świętego, narodził się z Maryi Panny (lub z Maryi Dziewicy), nastÚpnie zaĂ w poïÈczeniu Wierzę w Ducha Świętego, święty kościół powszechny… Przejechawszy tedy przez pierwszego „Ducha ¥wiÚtego” i dojechawszy szczÚĂliwie do drugiego, nie mogïem za nic ruszyÊ dalej i wracaïem automatycznie do pierwszego, tj. zamiast powiedzieÊ wierzę w Ducha Świętego, święty kościół powszechny beïkotaïem ponownie …Ducha Świętego, narodził się z Maryi Panny. Znowu dochodziïem do wierzę w Ducha Świętego i znowu cofaïem siÚ do pierwszego „Ducha ¥wiÚtego” w towarzystwie Maryi Panny. Da capo al fine. Powtarzaïo siÚ to kilkakrotnie i ani rusz nie mogïem siÚ wydobyÊ z Wierzę w Boga i przedostaÊ siÚ do Dziesięciorga Bożego Przykazania, dopóki nie zdobyïem siÚ na jakiĂ krok stanowczy, tj. ocknÈwszy siÚ ze stanu drzemki, braïem gwaïtownie rozbrat z Wierzę w Boga i rzucaïem siÚ rozpaczliwie na fale Dziesięciorga Przykazań (wraz z cudzołożeniem i pożądaniem żony bliźniego swego). („MW” 1923, nr 11, str. 15). Z wielkim przejÚciem Ăpiewaïem lub recytowaïem okoïo Boĝego Narodzenia kolÚdy – w nastroju radosnym, a przed WielkanocÈ Gorzkie żale – w nastroju smutnym, przeĝywajÈc i odczuwajÈc przy tym do pewnego stopnia mÚki Chrystusowe. Kiedy 8 wrzeĂnia r. 1855 (w dzieñ wziÚcia Sewastopola przez sprzymierzonych) kazano mi po raz pierwszy iĂÊ do spowiedzi, a nastÚpnie do komunii, wywarïo to na mnie potÚĝne wraĝenie. Bardzo sumiennie i skrupulatnie robiïem „rachunek sumienia”. Skupiïem myĂl na tym akcie ĂwiÚtym i na ïasce, której dostÈpiïem. Nie zwracaïem uwagi na to, ĝe mój spowiednik – o ile pamiÚtam, jakiĂ zatabaczony bernardyn czy teĝ reformat – traktowaï tÚ sprawÚ rzemieĂlniczo, zawodowo, robiï mi napomnienia stereotypowe i zadaï mi na pokutÚ odmawianie w ciÈ- 460 MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A gu kilku dni pewnej porcji „ojczenaszów” i „zdrowasiek”. Dalsze praktykowanie tych „sakramentów” zarówno w domu, jak póěniej w szkole dziaïaïo na mnie ochïadzajÈco, a bezduszne klepanie wyznaczanych za pokutÚ „ojczenaszów” i „zdrowasiek” byïo bardzo dalekie od podniosïego nastroju modlitewnego. BoÊ doprawdy dziwny to pomysï, aĝeby ïÈczenia siÚ duszy poboĝnej z Bogiem w modlitwie uĝywaÊ jako Ărodka kary, a przez mnoĝenie modlitwy (5 lub 10 Pater noster i Ave Maria, choÊby nawet nie w urzÚdowym jÚzyku KoĂcioïa, ale w jÚzyku ojczystym penitenta) nadawaÊ jej cechÚ bezmyĂlnego klepania pewnych wyrazów w okreĂlonym porzÈdku. Podobnie, uĝywajÈc pracy jako kary dla przestÚpców, odziera siÚ tÚ pracÚ z wszelkiego uroku. Zarówno praca jako teĝ modlitwa powinny byÊ otoczone pewnÈ czciÈ. Uĝyte jako narzÚdzia kary mimo woli wywoïujÈ ku sobie odrazÚ. („MW” 1925, nr 11, str. 12–13). Prócz tego niektórzy ze spowiedników swoimi pytaniami naprowadzali miÚ na „grzechy”, o których jeszcze nie wiedziaïem, a poniewaĝ byïem naturÈ wysoce zmysïowÈ, wiÚc te indagacje czcigodnych ojców duchownych kalaïy mojÈ wyobraěniÚ i deprawowaïy miÚ stopniowo. Ten wpïyw deprawujÈcy wywieraïy takĝe niektóre ustÚpy z Historii Świętej, niektóre oddziaïy Katechizmu, a zwïaszcza wyliczania róĝnych egzotycznych grzechów, których kazano mi siÚ uczyÊ na pamiÚÊ. Wyczytany w liczbie grzechów wołających o pomstę do nieba (czy teĝ do Boga) grzech sodomski niezmiernie miÚ zaciekawiï, a ĝe byïem dzieckiem myĂlÈcym i chcÈcym rozumieÊ to, czego kaĝÈ mu siÚ uczyÊ, rozpytywaïem na wszystkie strony, co to takiego, i dopóty siÚ nie uspokoiïem, dopóki siÚ nie dowiedziaïem, nie pamiÚtam juĝ od kogo, zdaje siÚ ĝe od jakiegoĂ rówieĂnika. A tymczasem mógïbym przez caïe ĝycie nie wiedzieÊ o tym interesujÈcym grzechu, o ile bym nie zostaï lekarzem, zwïaszcza psychiatrÈ, folklorystÈ lub – rzecz oczywista – ksiÚdzem. W epoce swego pierwszego dzieciñstwa ĂwiÚcie wierzyïem we wszelkie cuda, starotestamentowe, nowotestamentowe i póěniejsze, dokonywane przez samego Boga wielopostaciowego i przez jego wybrañców i wybranki, tj. przez róĝnych ĂwiÚtych, a zwïaszcza przez róĝne Matki Boskie. Kiedy mi opowiadano o cudach, zwiÈzanych MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A 461 z MatkÈ BoskÈ CzÚstochowskÈ, o rzekomym napadzie husytów na JasnÈ GórÚ i o sponiewieraniu przez nich obrazu cudownego i Hostii PrzenajĂwiÚtszej, dygotaïem z oburzenia, a ĝe przy tej sposobnoĂci utoĝsamiano husytów z chasydami i w ogóle z ¿ydami-masonami i twierdzono, ĝe to ¿ydzi-husyci zbezczeĂcili tak ĂwiÚtoĂci katolickie (takie twierdzenia moĝna byïo sïyszeÊ od niektórych ksiÚĝy, nawet z ambon)1, odzywaïa siÚ w mej duszy ostra niechÚÊ do „¿ydów”, którÈ hodowaïy teĝ Gorzkie żale, opiewajÈce ukrzyĝowanie i mÚki Chrystusa. Przecieĝ Chrystus byï synem Boga, a zarazem zbawicielem ludzkoĂci, który poddaï siÚ mÚkom za grzechy ludzi zgodnie z przepowiedniami proroków, to jest zgodnie z uïoĝonym przed wiekami programem. I takiego Boga-czïowieka „¿ydzi” nie tylko nie uznajÈ, ale oddajÈ go na mÚczarnie i ĂmierÊ hañbiÈcÈ. Zgóděcie siÚ sami, ĝe wcale nie wyrzutki moralne i potwory moralne spomiÚdzy chrzeĂcijan, ale wïaĂnie bardzo uczciwi, bardzo szczerzy i bardzo szlachetni ludzie mogÈ siÚ oburzyÊ na ¿ydów i staÊ siÚ ich wrogami, naturalnie pod warunkiem, ĝe ci uczciwi, szczerzy i szlachetni ludzie sÈ pozbawieni choÊby krzty zmysïu krytycznego, ale za to posiadajÈ ïatwo zapalajÈcÈ siÚ wyobraěniÚ. (J. Baudouin de Courtenay, Ze zjazdu autonomistów, czyli przedstawicieli narodowości nierosyjskich., Kraków 1906. Odbitka z „Krytyki”, str. 24–25). Ale ten mój „antysemityzm” dzieciÚcy byï bardzo niewinny i nie miaï w sobie ani cienia pogromowoĂci. Moje najbliĝsze otoczenie byïo równieĝ wolne od uczuÊ antysemityzmu napastniczego i tÚpicielskiego. W zwiÈzku z prawdziwÈ religijnoĂciÈ nakaz „miïoĂci bliěniego” przewaĝaï nad fanatyzmem wojowniczym. PatrzyliĂmy nie tylko na ¿ydów, ale w ogóle na wszelkie inne zrzeszenia innowiercze z poczuciem wyĝszoĂci katolickiej i co najwyĝej litowaliĂmy siÚ i ubolewaliĂmy nad „poganami” i „heretykami” z powodu, ĝe nie uznajÈc 1 Ze strony ĂcisïoĂci historycznej to miÚszanie czeskich husytów z ĝydowskimi chasydami przypomina twierdzenie wspóïczesnych nam dygnitarzy koĂcielnych o tym, ĝe Ăluby cywilne sÈ wymysïem „bolszewików” [przyp. BdeC]. 462 MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A wïadzy i nieomylnoĂci papieĝa, skazujÈ siebie na wieczne potÚpienie. I w ogóle w ówczesnym spoïeczeñstwie polskim nie byïo jeszcze tego wĂciekïego, fanatycznego i geszefciarskiego antysemityzmu, który w zwiÈzku z potÚĝniejÈcym syjonizmem i szowinizmem ĝydowskim zatruï pod koniec XIX i na poczÈtku XX wieku atmosferÚ spoïecznÈ i uniemoĝliwiï znoĂne, spokojne wspóïĝycie róĝnych „ras” i róĝnych wyznañ. Równieĝ mój „nacjonalizm” dzieciÚcy nie miaï w sobie cech fanatyzmu i nienawiĂci bezwzglÚdnej. Byïem wprawdzie gorÈcym patriotÈ polskim, marzyïem o niepodlegïoĂci Polski i o wskrzeszeniu pañstwa polskiego, uwaĝaïem „Niemców” i „Moskali” za wrogów Polski, pragnÈïem wypÚdzenia ich z ziem polskich w granicach przedrozbiorowych z dodaniem do nich reszty ziem zamieszkaïych czÚĂciowo przez Polaków; snuïem senne obrazy wielkiej Polski od morza do morza i od Odry do Dniepru, w poïÈczeniu z przylegïymi krajami „sïowiañskimi”, ale nieubïaganej nienawiĂci do „wrogów” nigdy w sercu nie ĝywiïem. W ogóle zdaje mi siÚ, ĝe uczucie nienawiĂci jest mi obce; mogÚ je sobie wyobraziÊ, ale nie mogÚ go odczuwaÊ. W dziedzinie ĝycia religijnego wierzyïem bezwzglÚdnie w tzw. „Objawienie”, nie zastanawiajÈc siÚ nad tym, skÈd ono pochodzi. Przecieĝ „objawienie” przechodzi drogÈ tradycji od czïowieka do czïowieka i tylko od czïowieka do czïowieka. CofajÈc siÚ jak najdalej wstecz, nikt nie potrağ wskazaÊ wybrañca i szczÚĂliwca (oczywiĂcie pïci mÚskiej), któremu udaïo siÚ rozmawiaÊ bezpoĂrednio z bóstwem i odbieraÊ od niego wskazówki dla dwunogich, obdarzonych olbrzymiÈ dozÈ zarozumiaïoĂci i megalomanii. Kaĝdy z nas dowiaduje siÚ o „Objawieniu” od swego otoczenia: od piastunek, od rodziców i wychowawców, od kapïanów danego wyznania albo istotnie wierzÈcych w moĝnoĂÊ „objawienia”, albo teĝ obïudnie udajÈcych, ĝe w nie wierzÈ. Przestawszy byÊ analfabetami, potwierdzenie legendy objawieniowej znajdujemy w ksiÈĝkach partyjnych. W kaĝdym razie ja osobiĂcie wierzyïem przez pewien czas w „objawienie boskie”. Byïem teĝ czcicielem kleru i jego wiernym poddanym. W zwiÈzku z tym MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A 463 przypominam sobie z wczesnego dzieciñstwa wraĝenia niezbyt budujÈce. Mieszkaïem z rodzicami w PorÚbie, wsi koĂcielnej niedaleko od Ostrowia i Puïtuska, w dzisiejszej ziemi ïomĝyñskiej. Otóĝ w tej wsi byï proboszcz w starszym juĝ wieku, na którego w swej dzieciÚcej naiwnoĂci patrzyïem z wielkÈ czciÈ, bo zdawaïo mi siÚ, ĝe gïowÚ jego otacza aureola na podobieñstwo promieni i krÚgów, okalajÈcych na obrazkach gïowy ĂwiÚtych pïci obojej. Prawdopodobnie memu proboszczowi kurzyïo siÚ z czupryny. Otóĝ o tym czczonym przeze mnie ksiÚdzu opowiadano sobie poufnie, ale tak, ĝe opowiadania te obijaïy siÚ o moje uszy, iĝ miaï on kolejno po sobie dwie gospodynie: najprzód matkÚ, a potem córkÚ, która byïa teĝ jego wïasnÈ córkÈ. Prawdopodobnie byïa to potwarz czy teĝ oszczerstwo; ale juĝ moĝnoĂÊ podobnej potwarzy czy teĝ oszczerstwa przemawia chyba jaskrawo przeciw celibatowi. Ja byïem wówczas jeszcze na tyle naiwny, ĝe w tej kolejnoĂci ksiÚĝych gospodyñ nie widziaïem nic zdroĝnego. (Dobrodziejstwa celibatu, czyli bezżeństwa księży, „MW” 1923, nr 12, str. 4). Kiedy w r. 1857 wstÈpiïem do klasy trzeciej Gimnazjum Realnego w Warszawie, musiaïem wraz z caïÈ klasÈ i wraz z caïÈ szkoïÈ uczÚszczaÊ codziennie przed rozpoczÚciem lekcji juĝ o wpóï do ósmej z rana do koĂcioïa panien Wizytek na naboĝeñstwo uczniowskie, odprawiane dla nas przez jednego z ksiÚĝy prefektów. To traktowanie nas jak trzody wyznaniowo musztrowanej musiaïo prawie we wszystkich nas tïumiÊ i zabijaÊ prawdziwy nastrój religijny i modlitewny indywidualny. UrzÈdzane w szkole rekolekcje przed kontrolowanÈ w sposób policyjny spowiedziÈ wielkanocnÈ nie wzbudzaïy w nas wcale nastroju religijnego, ale, przeciwnie, byïy traktowane lekcewaĝÈco i humorystycznie, jako kinderbale duchowne (przeróbka uĝywanego przez naszych katechetów wyraĝenia zabawa duchowna). (Różnoraka psychologia modlitwy, „MW” 1923, nr 11, str. 13). O ile sobie przypominam, byliĂmy wówczas, przed laty 70, zmuszani do spowiadania siÚ tylko raz na rok, koïo Wielkanocy, nie tak jak dziĂ, w dobie ostentacyjnie gïoszonej „sanacji moralnej” i uczciwoĂci, kiedy to okólnik ministerialny nakazuje uczniom szkóï Ărednich spowiadaÊ siÚ trzy razy do roku. Oczywisty postÚp jako skutek konkordatu! 464 MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A W klasie 5 bierzmowaïem siÚ, równieĝ u panien Wizytek, korzystajÈc z przyjazdu jakiegoĂ biskupa. Chciaïem uczestniczyÊ w jednym z sakramentów wprawdzie nieobowiÈzkowych, ale zalecanych. Ostatni raz spowiadaïem siÚ w klasie szóstej na wiosnÚ r. 1861 u znanego ğlozofa polskiego, ksiÚdza pijara Franciszka Krupiñskiego. Zachowywaï siÚ on caïkiem poprawnie, wysïuchaï mych zwierzeñ uwaĝnie, a na pewne dolegliwoĂci „grzechowe” dawaï mi bardzo trafne rady higieniczne z zakresu hydroterapii. OczywiĂcie jako zawodowiec zaleciï mi takĝe odmawianie „ojczenaszów” i „zdrowasiek”, boÊ przecie byïo to koniecznym przypieczÚtowaniem spowiedzi wyznaniowej. Byïa to moja ostatnia spowiedě, której musiaïem siÚ poddaÊ obowiÈzkowo jako uczeñ gimnazjum. Przeszedïszy z szóstej klasy gimnazjum realnego do szkoïy przygotowawczej do Szkoïy Gïównej, nie podlegaïem juĝ kontroli szkolnej, a moja ówczesna religijnoĂÊ wykluczaïa potrzebÚ spowiedzi dobrowolnej. Obïudnikiem zaĂ nigdy nie byïem i byÊ nie mogïem. Wiem o tym, ĝe wielu ludzi, i to nawet pierwszorzÚdnych myĂlicieli, których ĂwiatopoglÈd kïóci siÚ zasadniczo z naukÈ KoĂcioïa urzÚdowego, uwaĝa za konieczne, dla niewywoïywania zgorszenia, braÊ udziaï w naboĝeñstwach i udawaÊ poboĝnych. Podobno Karol Darwin, wzorem innych uczonych angielskich, chadzaï w ĂwiÚta do koĂcioïa z ksiÈĝkÈ do naboĝeñstwa pod pachÈ; bo inaczej byïoby to shocking (raziïoby publicznoĂÊ). Mnie jednak nie staÊ na takie udawanie pro publico bono. ChcÚ pozostawaÊ sobÈ, nie zaĂ jakimĂ surogatem wïasnej osoby. („MW” 1923, nr 11, str. 13–14). Napoleon I, który nie bardzo byï w porzÈdku z przykazaniami boskimi, a zwïaszcza z przykazaniem 5, odbywaï podobno praktyki religijne i zostaï uznany przez KoĂcióï Chrystusowy. Za jego przykïadem rozmaici dostojnicy, prezydenci, marszaïkowie, ministrowie itd. rozmaitych pañstw, a w tej liczbie Polski, odbywajÈ przepisane przez KoĂcióï praktyki i uczestniczÈ w obrzÚdach bÈdě to jako istotnie wierzÈcy (o czym przewaĝnie moĝna wÈtpiÊ), bÈdě teĝ jako udajÈcy wierzÈcych ze wzglÚdów oportunistycznych. Mnie to jednak ani trochÚ nie wzrusza. MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A 465 Po ostatniej w ĝyciu spowiedzi Tak wiÚc moja ostatnia spowiedě miaïa miejsce w r. 1861. Póěniej juĝ ani razu siÚ nie spowiadaïem. Moĝna by o tym powÈtpiewaÊ choÊby ze wzglÚdu na to, ĝe przed przystÈpieniem do „sakramentu” maïĝeñstwa kaĝdy kontrolowany przez zwierzchnoĂÊ duchownÈ „katolik” musi przejĂÊ przez „sakrament” pokuty, tj. wyspowiadaÊ siÚ i przynieĂÊ od spowiednika urzÚdowe zaĂwiadczenie. Dla usuniÚcia podobnych wÈtpliwoĂci stwierdzam, ĝe pierwszy mój Ălub odbyï siÚ w koĂciele ewangelicko-augsburskim w Warszawie, drugi zaĂ w koĂciele katolickim maltañskim w Petersburgu. Ówczesny proboszcz tego koĂcioïa, dziĂ oczywiĂcie juĝ nieboszczyk, byï na tyle delikatny, ĝe siÚ nas wcale nie pytaï o spowiedě, pozostawiajÈc widocznie zaïatwienie siÚ z „sakramentami” przedwstÚpnymi naszemu sumieniu. Zadowolniï siÚ przyzwoitym honorarium. SÈdzÚ, ĝe nawet ze stanowiska wyznaniowego postÈpiï on wïaĂciwiej aniĝeli inni ksiÚĝa, wymagajÈcy koniecznie Ăwiadectwa o odbytej przed Ălubem spowiedzi. Wymuszona bowiem ze wzglÚdów formalnych obïudna spowiedě bez przekonania uwaĝana jest podobno za „bluěnierstwo”, a nawet za „ĂwiÚtokradztwo”. DziÚki tolerancji ks. Martynoffa uniknÚïo siÚ tego bÈdě co bÈdě ciÚĝkiego „grzechu”. Prócz tego, jego uprzejmoĂÊ dawaïa tacite (milczÈco) w razie czego doskonaïy pretekst do uniewaĝnienia zawartego bez poprzedniej spowiedzi maïĝeñstwa; za tÚ uprzejmoĂÊ naleĝaïa mu siÚ prawdziwa wdziÚcznoĂÊ. Juĝ w szkole przygotowawczej do Szkoïy Gïównej (1861–1862) zaczÚïy siÚ moje powaĝne wÈtpliwoĂci religijne. Stopniowo coraz dalej odchodziïem od KoĂcioïa. Wpïywaïy na to: najprzód obserwowanie postÚpowania kleru, któremu przede wszystkim chodziïo o wïadzÚ i panowanie, o wyzysk i geszeft; po wtóre zaĂ sama narzucana wierzÈcym tradycja religijna, sprzeczna z rozumem i z poczuciem sprawiedliwoĂci. Po skoñczeniu Szkoïy Gïównej, majÈc lat 21, nie wierzyïem juĝ nie tylko w „nieomylnoĂÊ” papieskÈ i w „Niepokalane PoczÚcie NajĂwiÚtszej Maryi Panny”, nie tylko w nieĂmiertelnoĂÊ duszy, ale nawet 466 MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A w Boga wyznaniowego; staïem siÚ, jak to mówiÈ, „ateuszem”, czyli „bezboĝnikiem” i dotychczas byÊ nim nie przestaïem. Pomimo to dzieci swoje chrzciïem, przez konwenans, a takĝe dlatego, ĝe mnie osobiĂcie byïo to obojÚtne, a dla drugiej strony miaïo znaczenie, choÊby dlatego, ĝe niechrzczenie byïoby shocking. ZresztÈ nie naleĝy zapominaÊ o stronie prawnej: przy braku w Rosji stanu cywilnego wniesienie nowo narodzonego dziecka do ksiÈg ludnoĂci nie mogïo siÚ obejĂÊ bez jakiegoĂ obrzÈdku wyznaniowego. Sam teĝ ğgurowaïem w spisach ludnoĂci jako wyznania rzymskokatolickiego. Moje „wyznanie paszportowe” byïo „rzymskokatolickie”. To samo wyznanie byïo wpisane w odpowiedniej rubryce mego formularnego spiska, czyli urzÚdowego „stanu sïuĝby”, ChcÈc nie chcÈc tedy, musiaïem siÚ godziÊ z tÈ sprzecznoĂciÈ miÚdzy mymi przekonaniami, miÚdzy moim Ăwiatem wewnÚtrznym a miÚdzy szyldem, pod którym byïem wniesiony do inwentarza poddanych z jednej strony NajjaĂniejszego Cesarza Wszechrosji i „Króla Polskiego”, z drugiej zaĂ strony Jego ¥wiÚtobliwoĂci Papieĝa Rzymskiego. UlegajÈc stale temu przymusowi, gdzie tylko mogïem i kiedy tylko mogïem, wyïamywaïem siÚ spod niego. Przy powtarzajÈcych siÚ co kilka lat spisach ludnoĂci, dla celów statystyki na przeznaczonej dla mnie kartce w rubryce wyznaniowej wpisywaïem albo bezwyznaniowy albo teĝ żadnego. Podobnie przy sporzÈdzaniu listy kandydatów na sÚdziów przysiÚgïych, kiedy w kancelarii Uniwersytetu Petersburskiego zapytywano miÚ o wyznanie, odpowiadaïem albo nikakogo (żadnego), albo teĝ swojego sobstwiennogo (swego własnego). Od peïnienia w Petersburgu funkcji sÚdziego przysiÚgïego staraïem siÚ zawsze w ten lub ów sposób siÚ wykrÚciÊ. Raz jednak nie udaïo mi siÚ i musiaïem siÚ zjawiÊ na posiedzenie sÈdu. Podczas odbierania przysiÈg przez duchownego prawosïawnego (katolickiego przy tym nie zaproszono), przewodniczÈcy sÈdu zwróciï siÚ do mnie z zapytaniem: Pan jest katolik, czy pan się zgodzi przysiąc przed naszym duchownym? Ja na to: Proszę uwolnić mię od wszelkiej przysięgi, ponieważ przysięga jest sprzeczna z mymi przekonaniami. Do mnie przyïÈczyï siÚ drugi przysiÚgïy, profesor Instytutu Górniczego Jakowlew. Na wniosek prokuratora sÈd po póïtoragodzinnej naradzie obïoĝyï nas grzywnÈ dwudziestopiÚciorublowÈ i wydaliï z sali posiedzeñ. MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A 467 ByliĂmy bardzo zadowoleni, bo nie potrzebowaliĂmy traciÊ czasu na zajÚcie wÈtpliwej wartoĂci moralnej. Poniewaĝ jednak postanowienie SÈdu OkrÚgowego o ukaraniu nas grzywnÈ byïo sprzeczne z obowiÈzujÈcym wówczas prawem i praktykÈ sÈdowÈ, wiÚc zaskarĝyïem je (a za mnÈ mój wspóïtowarzysz niedoli, prof. Jakowlew) przed IzbÈ SÈdowÈ i wygraïem. Nie przysiÚgaïem teĝ, wystÚpujÈc parÚ razy jako Ăwiadek, a zamiast przysiÚgi skïadaïem tylko uroczyste przyrzeczenie, ĝe bÚdÚ zeznawaï prawdÚ. W ostatnich latach, przyjeĝdĝajÈc do ’odzi na odczyty, bywaïem zaraz na wstÚpie indagowany przez portiera hotelowego lub jego zastÚpcÚ, jakiego jestem wyznania. Odpowiadaïem: Żadnego, jestem bezwyznaniowy. To nie mogïo im siÚ w gïowie pomieĂciÊ, ale ja znowu nie mogïem podawaÊ o sobie faïszywego Ăwiadectwa. Za drugim razem jeden z pomocników portiera chciaï miÚ zaliczyÊ do wyznania „mojĝeszowego”, bo oczywiĂcie w jego oczach bezwyznaniowiec a ¿yd to mniej wiÚcej to samo; jeden i drugi naleĝÈ do ludzi poĂledniejszego gatunku. Ja jednak przeciw swej „mojĝeszowoĂci” stanowczo zaprotestowaïem, podobnie jak przeciw swej „rzymskokatolickoĂci”. (Tolerancja. Równouprawnienie. Wolnomyślicielstwo. Wyznanie paszportowe, Warszawa, 1923, str. 18–9). Jeszcze w r. 1926, zwróciwszy siÚ do policji ze skargÈ na piekarniÚ, z której pochodziï nabyty przeze mnie chleb trujÈcy, zostaïem zapytany przez urzÚdnika spisujÈcego protokóï, miÚdzy innymi takĝe o to, jakiego jestem „wyznania”. Chociaĝ trudno zrozumieÊ, jaki moĝe istnieÊ zwiÈzek miÚdzy moim „wyznaniem” a jakoĂciÈ chleba, to jednak, zapytany, odpowiedziaïem: żadnego. Protokólista okreĂliï miÚ jako bezwyznaniowego. Chociaĝ sam osobiĂcie stojÚ poza wszelkimi wyznaniami sankcjonowanymi i legalizowanymi, to jednak, szanujÈc godnoĂÊ czïowieka i jego prawo byÊ tym, czym chce, broniïem wierzÈcych katolików przeciwko zamachom na nich ze strony prawosïawnych, broniïem wierzÈcych prawosïawnych przeciwko katolikom, wierzÈcych ĝydów przeciwko zamachom ze strony prawosïawnych lub katolików. 468 MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A Kaĝdy z tych wierzÈcych chciaï mieÊ swego boga wyznaniowego, nie zaĂ boga przemocÈ narzuconego. (Komu i na co potrzebny jest Bóg? „MW” 1925, nr 1, str. 11). Dla tych ludzi ich religia, utoĝsamiana z wyznaniem, byïa jedynym elementem uszlachetniajÈcym i uszczÚĂliwiajÈcym, jedynym elementem wznoszÈcym ich w ich wïasnych oczach ponad poziom bydlÚcia, i tylko brutalny cham z instynktami sadystycznymi mógï ich tego pozbawiaÊ. Ale co do mnie osobiĂcie, to równieĝ tylko brutalny cham i cynik klerykalny moĝe mi narzucaÊ jakieĂ wyznanie, pomimo ĝe jestem czïowiekiem absolutnie pozawyznaniowym. Niestety, ja sam w stosunku do siebie samego graïem rolÚ takiego chama i cynika, nie zrywajÈc z siebie sprzecznych z moimi przekonaniami pÚt wyznaniowych. Byï to jeden z objawów ludzkiej podïoĂci i tchórzostwa. Poczucie ohydy podobnego udawania roĂnie stopniowo, coraz bardziej potÚĝnieje i w koñcu staje siÚ nie do zniesienia, tak ĝe nareszcie czïowiek sobie powiada: Trzeba z tym raz skończyć. Moje wspóïdziaïanie z klerem katolickim Chociaĝ ze swych uczuÊ, zapatrywañ i przekonañ pozareligijnych nie robiïem tajemnicy, jednakĝe, pozostajÈc oğcjalnie w ïonie KoĂcioïa katolickiego, uchodziïem i byïem uwaĝany za wiernego syna tego KoĂcioïa, a przynajmniej za jego sympatyka. Nawiasem mówiÈc, w Rosji carskiej moje poïoĝenie pod tym wzglÚdem byïo poïoĝeniem bez wyjĂcia. Poniewaĝ bezwyznaniowoĂÊ i pozawyznaniowoĂÊ byïy tam niedopuszczalne, a nawet uwaĝane za wystÚpek, wiÚc wystÈpiÊ z KoĂcioïa katolickiego mogïem jedynie przez zmianÚ wyznania, tj. wstÚpujÈc do jednego z innych koĂcioïów chrzeĂcijañskich: albo do jednego z wyznañ protestanckich, albo teĝ do KoĂcioïa prawosïawnego. To ostatnie byïoby krokiem, pozbawiajÈcym wszelkiej swobody ruchów w tej dziedzinie: lasciate ogni speranza voi ch’entrate (porzuÊcie wszelkÈ nadziejÚ wy, którzy tu wstÚpujecie); boÊ przecie próba zerwania z prawosïawiem byïa karana w Rosji jako przestÚpstwo kryminalne. MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A 469 Niektórzy dostojnicy koĂcielni, chociaĝ z pewnoĂciÈ wiedzieli o moim indyferentyzmie wyznaniowym, zwracali siÚ jednak do mnie z proĂbami o zaïatwianie pewnych spraw poufnych. Przez caïy czas swego pobytu w Kazaniu (1875–1883) wcale nie uczÚszczaïem do koĂcioïa i w ogóle staïem z dala od proboszcza miejscowego i jego otoczenia. Gïównymi ğlarami KoĂcioïa katolickiego, syndykami itp. byli Polacy z intendentury wojskowej lub z leĂnictwa, z których niektórzy mieli procesy o rozmaite naduĝycia pieniÚĝne. (Ja sam w charakterze sÚdziego przysiÚgïego uczestniczyïem raz w sÈdzie nad takimi ïapownikami i zïodziejami, ale oczywiĂcie bardzo poboĝnymi i prawowiernymi katolikami). Pomimo to pod koniec mego tam pobytu pisaï do mnie internowany w Jarosïawiu (nie galicyjskim, ale rosyjskim) arcybiskup Feliñski, proszÈc o poĂrednictwo w dorÚczaniu zapomóg dwóm wracajÈcym z zesïania syberyjskiego, a przebywajÈcym czasowo w Kazaniu ksiÚĝom (jeden z nich byï w domu dla obïÈkanych). Dodaï przy tym Feliñski, ĝe zwraca siÚ do mnie, poniewaĝ do miejscowego proboszcza z powodu jego prowadzenia siÚ nie ma zaufania. WymieniliĂmy ze sobÈ kilka listów w tej sprawie, a, o ile sobie przypominam, ksiÈdz arcybiskup przysïaï na moje rÚce dla swych pupilów kilkaset rubli. W Dorpacie (1883–1893) zastaïem sïynnego ksiÚdza Pietkiewicza, proboszcza i wykïadajÈcego w uniwersytecie religiÚ katolickÈ dla studentów katolików. Swoimi kazaniami niemieckimi, a nawet swymi mowami pogrzebowymi kapïan ten wzbudzaï ogólnÈ wesoïoĂÊ. Na pogrzebie jednego z nieboszczyków nawet jego rodzony syn, prorektor uniwersytetu Wikszemski, musiaï siÚ ĂmiaÊ, a niektórzy z obecnych, duszÈc siÚ od Ămiechu, dla niewywoïywania zgorszenia pochowali siÚ do rowu. Podczas zaĂ jednego ze swych kazañ czcigodny ksiÈdz „profesor”, polemizujÈc z Darwinem, wskazaï rÚkÈ na krucyğks i zawoïaï: Ist das ein gekreuzigter Affe? (Czyż jest to ukrzyżowana małpa?). O ile byïo to z korzyĂciÈ dla KoĂcioïa rzymskokatolickiego, niech rozstrzygnie ïaskawy czytelnik. Poniewaĝ opowiadano o tych wystÚpach pajacowskich szanownego duszpasterza, wiÚc, chociaĝ nie miaïem w ogóle zwyczaju chodziÊ do koĂcioïa, to jednak pozwoliïem sobie parÚ razy pokazaÊ siÚ w koĂciele dorpackim dla wysïuchania humorystycznych popisów 470 MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A Pietkiewicza. Jeden raz zjawiïem siÚ w biaïym letnim ubraniu. To daïo asumpt zïotoustemu kaznodziei do wypowiedzenia (oczywiĂcie po niemiecku) nastÚpujÈcego zwrotu: masz na sobie szatę białą, a duszę masz czarną. Podobnie w latach przedpowstaniowych, 1861 i 1862, uczÚszczaïem pilnie, jako na curiosa, na wygïaszane w katedrze Ăw. Jana w Warszawie sïynne „konferencje” polityczne ajentów walczÈcego wówczas z „podziemnym” „rzÈdem narodowym” arcybiskupa Feliñskiego, mianowicie na „konferencje” gïoĂnego póěniej takĝe w Krakowie ksiÚdza Goliana, a nastÚpnie na „konferencje” mïodziutkiego wówczas, ale bardzo uczonego i karmiÈcego sïuchaczów cytatami z Objawienia Świętego Jana w oryginale greckim ksiÚdza Jaĝdĝewskiego, póěniejszego posïa do sejmu pruskiego i, zdaje siÚ, takĝe do parlamentu niemieckiego. Przy wysïuchiwaniu pikantnych ekspektoracji i wynurzeñ tych obdarzonych bojowym temperamentem obroñców istniejÈcego porzÈdku w „duchownej sukience” nie chodziïo mi wcale o ich budujÈcy wpïyw na mojÈ religijnoĂÊ, ale tylko o odbieranie silnych wraĝeñ od ich wojowniczych i bÈdě co bÈdě prowokacyjnych wystÚpów. Zastrzegam siÚ przy tym, ĝe, zestawiajÈc warszawskich kaznodziejów z ich dorpackim kolegÈ, czyniÚ to jedynie ze swego subiektywnego stanowiska jako widza i sïuchacza. Obiektywnie rzecz ujmujÈc, nie wolno stawiaÊ na równi bardzo subtelnych i wysoce wyksztaïconych pomocników margrabiego Wielopolskiego i arcybiskupa Feliñskiego ze sproĂnym Falstaffem dorpackim, chociaĝ wedïug nauki KoĂcioïa, ten sproĂny Falstaff jako kapïan katolicki posiada nadprzyrodzonÈ moc zarówno „zwiÈzywania” i „rozwiÈzywania” na ziemi tego, co automatycznie musiaïo siÚ „zwiÈzywaÊ” i „rozwiÈzywaÊ” w niebie, jako teĝ moc przymusowej transsubstancjalizacji chleba i wina w ciaïo i krew bóstwa. Kiedy po kilku latach mego pobytu w Dorpacie przedstawiciel uniwersytecki i syndyk koĂcioïa katolickiego z ramienia uniwersytetu, profesor matematyki Helmling, wskutek starÊ z ks. Pietkiewiczem zrzekï siÚ tej godnoĂci, uniwersytet, dziÚki memu nominalnemu „katolicyzmowi”, postanowiï powierzyÊ jÈ mnie. Równieĝ sam ks. Pietkiewicz prosiï o zamianowanie mnie syndykiem. Liczyï bowiem na MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A 471 to, ĝe jako nieuczÚszczajÈcy na naboĝeñstwa i w ogóle obojÚtny pod wzglÚdem religijnym nie bÚdÚ równieĝ wtrÈcaï siÚ do spraw zarzÈdu majÈtkiem koĂcielnym i bÚdÚ patrzyï przez palce na jego, Pietkiewicza, naduĝycia. Ja jednak nieco inaczej zapatrywaïem siÚ na wziÚte na siebie obowiÈzki wobec parağan. ChoÊ mi siÚ to wcale nie uĂmiechaïo, ustÈpiïem naleganiom zarzÈdu uniwersytetu i zostaïem syndykiem koĂcioïa katolickiego w Dorpacie. Biedny Pietkiewicz zawiódï siÚ na mnie. Zaraz po objÚciu urzÚdu przystÈpiïem do zaznajomienia siÚ ze stanem majÈtku koĂcielnego i zaĝÈdaïem od proboszcza zdania sprawy i pokazania mi ksiÈg i rachunków. To usposobiïo go wzglÚdem mnie wrogo, tak ĝe zaczÈï walczyÊ ze mnÈ za pomocÈ oszczerstw i denuncjacji, wskazujÈc wïadzom na mój „demoralizujÈcy wpïyw” na mïodzieĝ uniwersyteckÈ. Wkrótce spïonÈï drewniany budynek mieszczÈcy w sobie obok „koĂcioïa” na dole mieszkanie ksiÚdza i wynajmowane prywatne mieszkanie na pierwszym piÚtrze, takĝe nad samym oïtarzem. ProwadzÈca Ăledztwo poczÈtkowe policja zakomunikowaïa mi poufnie, ĝe wszelkie poszlaki naprowadzajÈ jÈ na podejrzenie, ĝe sprawcÈ poĝaru byï sam Pietkiewicz, ale ĝe dla unikniÚcia skandalu umorzyïa sprawÚ. O ile to podejrzenie policji byïo usprawiedliwione, nie wiem. W kaĝdym razie ciÈĝyïo ono nad czcigodnym kapïanem. Pietkiewicz tryumfowaï, urzÈdziï skïadkÚ na odbudowÚ koĂcioïa i plebanii w Dorpacie i miaï zamiar zajÈÊ siÚ sam tÈ odbudowÈ. Niestety znalazï we mnie niepoĝÈdanego i nienawistnego kontrolera, który sprawdzaï wszystkie wpïywy i wydatki i nie pozwalaï samemu odbudowcy na naduĝycia. Pietkiewicz musiaï przede wszystkim uïoĝyÊ plan odbudowy, który to plan powinien byï byÊ zatwierdzony przez konsystorz metropolitalny w Petersburgu. Poniewaĝ plan byï sprzeczny z obowiÈzujÈcym prawem kanonicznym (Pietkiewicz dla zwiÚkszenia swoich dochodów chciaï zatrzymaÊ w nowym budynku wynajmowane mieszkanie prywatne, umieszczone na pierwszym piÚtrze nad oïtarzem), wiÚc Konsystorz nie mógï tego zatwierdziÊ i zwróciï siÚ do mnie, jako do syndyka, aĝebym z caïÈ energiÈ broniï prawa przeciw jego gwaïcicielowi. Otrzymaïem w tej sprawie od kanoników i czïonków Konsystorza kilka listów, w których przy charakterystyce 472 MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A Pietkiewicza uĝyto bardzo ostrych wyrazów, w rodzaju łajdak, infamis itp. Ostatecznie musiaï siÚ on obejĂÊ smakiem i nie mógï przystÈpiÊ do odbudowy. KoĂcióï murowany, oddzielony od plebanii, stanÈï juĝ po jego Ămierci. Niepowodzenie doprowadzaïo go do wĂciekïoĂci. W walce z Konsystorzem i ze mnÈ nie przebieraï w Ărodkach. Mnie staraï siÚ szkodziÊ wszelkimi sposoby, oczerniajÈc miÚ przed kuratorem, przed gubernatorem, przed naczelnikiem ĝandarmów. Z polecenia kuratora rektor wzywaï miÚ do siebie i robiï mi urzÚdowe wymówki. Sam kurator, przyjechawszy z Rygi i widzÈc siÚ ze mnÈ, czuï siÚ jakoĂ nieswojo i nie dotykaï wcale tej draĝliwej sprawy. Nareszcie puïkownik czy teĝ jeneraï ĝandarmów, wsïawiony we wspomnieniach Kennana o Syberii okrutnik znÚcajÈcy siÚ nad „katorĝnikami” w Karze, Nikolin, przeniesiony wówczas z Kary do Dorpatu, pod wpïywem staïych „donosów” Pietkiewicza na mojÈ „nieprawomyĂlnoĂÊ politycznÈ” wezwaï miÚ do siebie i radziï mi, aĝebym siÚ ukorzyï przed Pietkiewiczem, bo inaczej mogÚ to srogo odpokutowaÊ. (Dodam tu, ĝe w sam dzieñ mego wyjazdu z Juriewa, tj. z dawniejszego Dorpatu, do Krakowa, 25 czerwca r. 1893, ĝandarm Nikolin rozstaï siÚ z tym Ăwiatem). Nie zadawalniajÈc siÚ denuncjowaniem mnie przed wïadzami carskimi, szanowny mój antagonista staraï siÚ zgubiÊ miÚ takĝe w oczach „opinii publicznej”. Wydrukowaï w warszawskim „PrzeglÈdzie Katolickim” korespondencjÚ z Dorpatu, w której po prostu oskarĝaï miÚ o kradzieĝ pieniÚdzy koĂcielnych. Chociaĝ unikam wszelkiego prawowania siÚ, w danym jednak razie nie mogïem jakoĂ milczeÊ i wytoczyïem Pietkiewiczowi proces o oszczerstwo. Rozprawa sÈdowa odbyïa siÚ w Dorpacie na jednej z sesji wyjazdowych SÈdu OkrÚgowego Ryskiego. Gdybym siÚ byï uparï, Pietkiewicz byïby skazany. Jednakĝe prezes sÈdu zaproponowaï nam pogodzenie siÚ. Pietkiewicz chwyciï siÚ tego skwapliwie: Ja sogłasien (Zgadzam się). Na zwrócone do mnie pytanie przewodniczÈcego odpowiedziaïem: Ja także się zgadzam, o ile ten pan odwoła swoje oszczerstwo i przyzna się do winy. Ja otkazywajus’ i proszu izwinienija (Wyrzekam się i proszę o przebaczenie) – odrzekï Pietkiewicz i wyciÈgnÈï do mnie rÚkÚ, której ja nie uĂcisnÈïem i cofnÈïem swojÈ. Kiedy zaĂ przewodniczÈcy MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A 473 zapytaï miÚ z pewnym wyrzutem: Czto że wy eto tak (Dla czegóż pan tak?), odpowiedziaïem: Eto uż mojo dieło (To już moja rzecz). Wtedy nie byïem tak wyrozumiaïy i tolerancyjny jak dzisiaj. DziĂ uĂcisnÈïbym prawdopodobnie dïoñ Pietkiewicza, bo jestem tego zdania, ĝe najwiÚkszy nikczemnik i niegodziwiec zasïuguje na litoĂÊ i wyrozumiaïoĂÊ. W miesiÈc po tej rozprawie sÈdowej Pietkiewicz umarï. Zdaje siÚ, ĝe wojna ze mnÈ silnie podkopaïa jego zdrowie i przyĂpieszyïa jego ĂmierÊ. KompromitujÈc KoĂcióï katolicki, ksiÈdz Pietkiewicz dziaïaï, moĝe nawet pomimo woli, na korzyĂÊ wojujÈcego z katolicyzmem prawosïawia. Na jednym z zebrañ profesorskich duchowny prawosïawny i profesor teologii prawosïawnej Uniwersytetu Dorpackiego zwierzaï mi siÚ, ĝe poprzedni kurator Kapustin, dla poïoĝenia koñca skandalom zwiÈzanym z osobÈ Pietkiewicza, chciaï go usunÈÊ z uniwersytetu i zapytywaï o radÚ mego rozmówcÚ. Ten zaĂ, dbaïy o interesy prawosïawia, zauwaĝyï: Pomiłujtie, Michaił Nikołajewicz, wied’ my głupieje jego nie najdiom, a eto dla nas wies’ma żełatielno (Zmiïuj siÚ pan, Michale Mikoïajewiczu, przecieĝ my gïupszego od niego nie znajdziemy, a to dla nas bardzo poĝÈdane). Tak wiÚc braïem udziaï w bezkrwawej wojnie, w której po jednej stronie staïem ja wraz z arcybiskupem-metropolitÈ mohylewskim i wraz z Konsystorzem rzymskokatolickim, po drugiej zaĂ stronie sprzymierzeni: ksiÈdz Pietkiewicz, kurator okrÚgu naukowego, gubernator, KoĂcióï prawosïawny i ĝandarmi. Na polu Ăwieckim w walce o prawo i wïasnoĂÊ publicznÈ ĂwiÚciïem braterstwo broni z klerem katolickim. ROZDZIA’ 3 Moje dotychczasowe wystÈpienia „przeciw KoĂcioïowi” Byïy to wystÈpienia „przeciw KoĂcioïowi” tylko ze stanowiska kleru, ĝÈdnego nieograniczonej wïadzy i dÈĝÈcego w tym celu do tumanienia ludku boĝego i do zyskiwania sobie poparcia u kierujÈcych 474 MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A siÚ obïudÈ i geszeftem wïadz Ăwieckich zarówno cywilnych, jak i wojskowych. Jeĝeli zaĂ nam chodzi o prawdziwÈ wiarÚ, o oczyszczenie KoĂcioïa od parszywych owiec, to te moje wystÈpienia byïy wystÈpieniami na korzyĂÊ KoĂcioïa. Na dowód tego przytaczam niektóre ustÚpy z moich broszur i artykuïów. 1. Moĝe i ja ïudzÚ siÚ co do stanu swego umysïu, ale zdaje mi siÚ, ĝe mam prawo uwaĝaÊ siebie i za zdecydowanego „ateusza” i za „wolnomyĂliciela” jednoczeĂnie. (Czy Ateizm i „Myśl Wolna” wykluczają się nawzajem, „MW” 1924, nr 1, str. 9). 2. Ateizm ma byÊ negacjÈ, twierdzi bowiem jakoby, ĝe nie istnieje ĝadna istota wywierajÈca wpïyw na bieg wszechĂwiata. ZapytujÚ tedy: SkÈd wiemy o tej „istocie”? Przecieĝ dowiadujemy siÚ zarówno o niej samej, jako teĝ o wszelkich „objawieniach boskich”, o „naukach i wskazaniach bogów” itd. jedynie tylko od takich samych ludzi, jakimi my sami jesteĂmy, od ludzi powtarzajÈcych te rzekome prawdy za swymi poprzednikami. WiarÚ w tÚ „istotÚ” z przylegïoĂciami wpojono w nieodporny i niekrytyczny umysï dziecka i w ogóle sïabogïowca, i to ma nam wystarczaÊ. Naleĝaïoby ĝÈdaÊ nie bezmyĂlnego powtarzania pacierza za paniÈ matkÈ, nie przysiÚgania na sïowa mistrza (iurare in verba magistri), ale dowodów istotnie przekonywajÈcych. Takich dowodów nie ma i byÊ nie moĝe. Ani „ateusz”, ani nikt inny nie moĝe negowaÊ tego, czego istnienia nie da siÚ racjonalnie udowodniÊ. Najprzód dowieděcie, ale dowieděcie rozumowo, nie zaĂ frazesami zabarwionymi poezjÈ i sentymentem, a dopiero póěniej pomówimy. Co wiÚcej, „ateusz” wcale nie neguje; on powiada jedynie, ĝe nie wie, bo to jest niedostÚpne dla jego umysïu. (ib., str. 9). 3. Jakim prawem ja, niebÚdÈcy wcale „chrzeĂcijaninem”, pozwoliïem sobie naduĝyÊ prawa goĂcinnoĂci? (Mądralin, „MW” 1924, nr 4, str. 17). MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A 475 ¥p. profesor Eligiusz Niewiadomski jako z jednej strony pracownik naukowy, z drugiej zaĂ nie tylko jako chrzeĂcijanin i katolik wierzÈcy i praktykujÈcy, ale takĝe jako „nieĂmiertelny bohater” i „ĂwiÚty narodowy” posiadaï wszelkie kwaliğkacje do tego, aĝeby korzystaÊ w caïej peïni z odpoczynku w MÈdralinie. Mnie zaĂ jako „niedowiarkowi”, niewyznajÈcemu ĝadnych dogmatów ani „chrzeĂcijañskich”, ani jakichkolwiek bÈdě innych, wara od tego. (ib. 17–18). Wykluczeni z niego (tj. z MÈdralina) ¿ydzi, jak równieĝ karaici (karaimowie), muzuïmanie, buddyĂci, szintoiĂci, szamaniĂci itd., w ogóle wszelcy ludzie uznajÈcy dogmaty tego lub owego wyznania sÈ bliĝsi „chrzeĂcijañstwu” aniĝeli absolutni bezwyznaniowcy, do jakich ja, niestety, naleĝÚ. Jako czïowiek caïkowicie pozakoĂcioïowy, pozawyznaniowy i nieczujÈcy potrzeby uznawania jakiegokolwiek bóstwa stworzonego na obraz i podobieñstwo czïowieka (a innego bóstwa nie ma i byÊ nie moĝe), stojÚ od chrzeĂcijañstwa bez porównania dalej aniĝeli wszyscy wierzÈcy jakiegokolwiek bÈdě gatunku i odmiany. OczywiĂcie zarówno wszelcy „poszukiwacze boga” na wïasnÈ rÚkÚ, jako teĝ wszelcy wyznawcy „myĂli karnej i zorganizowanej” majÈ daleko wiÚcej prawa do korzystania z raju mÈdraliñskiego aniĝeli ja. Co wiÚcej, poniewaĝ dogmaty polityczne i spoïeczne sÈ kwiatkami z tego samego ogródka co i dogmaty wyznaniowe, a fanatyzm partyjny staje godnie obok fanatyzmu religijnego, wiÚc wszelcy rewolucjoniĂci i kontrrewolucjoniĂci, wszelcy „komuniĂci”, „bolszewicy” itd., o ile sÈ Polakami i pracownikami naukowymi, mogÈ z wiÚkszym prawem upominaÊ siÚ o przytuïek w MÈdralinie aniĝeli taki „niedowiarek” jak ja. Samo przez siÚ siÚ rozumie, ĝe majÈ przede mnÈ pierwszeñstwo wszelcy obrzÈdkowcy i komedianci w rodzaju „masonów”, czcicieli szatana, odprawiaczy czarnych mszy i innych tego rodzaju praktyk budujÈcych. (ib. 18). Chodzi nie o metrykÚ, nie o Ăwiadectwo policyjne, ale o to, czym jest czïowiek we wïasnym przekonaniu; chodzi o jego istotÚ psychicznÈ, o jego indywidualnoĂÊ. Jestem zasadniczym wrogiem wszelkiego udawania, wszelkiej obïudy, wszelkiej „faïszywej fasji”. Nie chcÚ siÚ podszywaÊ pod to, co mi siÚ zgodnie z prawdÈ nie naleĝy. Jak dawniej Polak udajÈcy Rosjanina i przyjmujÈcy prawosïawie dla dostania posady lub zyskania pewnych przywilejów, a dziĂ znowu jak Rosjanin podszywajÈcy siÚ dla tych samych celów pod polskoĂÊ, jest 476 MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A tak zwanÈ przez Wïochów figura porca (postać świńska), czyli po polsku szubrawcem, tak samo ja byïbym we wïasnych oczach szubrawcem, gdybym przestawaï byÊ sobÈ, a stawaï siÚ jakÈĂ podstawionÈ osobistoĂciÈ. Jak prezydent Rzeczypospolitej Wojciechowski ani w aktach sprawy, ani we wïasnym sumieniu nie mógï znaleěÊ pobudek do uïaskawienia obïÈkañca i fanatyka Niewiadomskiego, tak teĝ ja ani we wïasnym sumieniu, ani w ĝadnych innych okolicznoĂciach nie znalazïbym dla siebie usprawiedliwienia, gdybym sobie pozwoliï korzystaÊ z tego, co mi siÚ pod ĝadnym pozorem nie naleĝy. Chrystus zabraniaï rzucaÊ szczeniętom chleb, przeznaczony dla dzieci. Gdybym ja za pomocÈ faïszywego Ăwiadectwa przeszwarcowywaï siÚ do MÈdralina, byïbym wïaĂnie jednym ze szczeniaków krzywdzÈcych dzieci prawdziwie „chrzeĂcijañskie”. Samozwañczo zabieraïbym miejsce zasïuĝonemu, majÈcemu na to niezaprzeczone prawo Ze wzglÚdu na moje przekonania, dla mego trupa nie ma miejsca ani na PowÈzkach, ani na Bródnie, ani na Woli, ani na ĝadnym w ogóle cmentarzu wyznaniowym. Co najwyĝej moĝe on byÊ pochowany czÚĂciÈ w sïojach ze spirytusem, mieszczÈcych pewne czÚĂci ciaïa krajanego na stoïach sekcyjnych, czÚĂciÈ zaĂ w doïach dla trupów krajanych. Jest to prosta konsekwencja, czyli nastÚpstwo moich ĝÈdañ, wypowiedzianym w artykule Orientacje trupie. („MW”, 1924 nr 3; ib. str. 18–19). 4. Mnie osobiĂcie – a moĝe takĝe i niektórym innym osobom – Bóg jest caïkiem niepotrzebny. Ze strony rozumowej zwykïy dotychczasowy Bóg, czy teĝ zwykli dotychczasowi bogowie nie mogli byÊ niczym innym, jak tylko luděmi, luděmi powiÚkszonymi i rozrosïymi do olbrzymich rozmiarów, ale zawsze tylko luděmi. Moĝe to byÊ nadczïowiek, ale zawsze tylko z wïaĂciwoĂciami ludzkimi zarówno w dziedzinie intelektualnej, jak i moralnej. Nazwa, wyraz Bóg, bogowie, bóstwa i im podobne prowadzi do wytworzenia mitu teogonicznego (tj. objaĂniajÈcego powstanie boga), a wrodzony myĂleniu ludzkiemu antropomorğzm obdarza Boga ciaïem i duszÈ na podobieñstwo czïowieka i tylko czïowieka. W ten sam MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A 477 mniej wiÚcej sposób powstajÈ pojedynczy bogowie politeistyczni, powstajÈ anieli, anioïy stróĝe, diabïy kusiciele i inne istoty rzekomo nieziemskie. BoÊ czïowiek nie moĝe siÚ nigdy wznieĂÊ ponad czïowieka. Z jednej strony porzÈdkuje przyrodÚ na wzór i podobieñstwo wïasne, z drugiej zaĂ strony rozszerza siebie w sfery rzekomo nadziemskie i niebieskie równieĝ na wzór i podobieñstwo wïasne. PrzyjÚcie Boga jako hipotezy naukowej nie posuwa ani na krok naszej prawdziwej wiedzy o wszechĂwiecie. Uczuciowo równieĝ nie potrzebujÚ Boga. WidzÚ w Ăwiecie tyle zïa, tyle niesprawiedliwoĂci, tyle okrucieñstw, ĝe nie mogÚ odpowiedzialnoĂciÈ za te wszystkie ohydy obarczaÊ nie tylko sprawiedliwego, ale takĝe dobrotliwego i miïosiernego Ojca. Zwalanie win popeïnianych przez bestiÚ ludzkÈ na stwórcÚ i opatrznoĂÊ jest wprawdzie bardzo wygodne, ale zarazem bezmyĂlne i niemoralne. (Komu i na co potrzebny jest Bóg?, „MW” 1925, nr 1, str. 13-14). […] modliÊ siÚ do takiej istoty niepojÚtej i we wszystkich kierunkach nieskoñczonej, traktowaÊ jÈ za pan brat, przypuszczaÊ, ĝe to coĂ, napeïniajÈce i ogarniajÈce Ăwiat caïy, nigdzie i nigdy, tj. w przestrzeni i w czasie, ani siÚ zaczynajÈcy, ani siÚ koñczÈcy, ĝe to coĂ moĝe siÚ interesowaÊ nÚdznym robakiem ludzkim na kuli ziemskiej, ĝe moĝe siÚ stawaÊ do niego podobnym, jest równieĝ objawem szalonej, potwornej, prawdziwie ludzkiej megalomanii. Dla mnie zwykïy „Bóg” jest tylko wyrazem, wyrazem wprawdzie wcielanym i antropomorğzowanym, wyrazem kojarzonym z najróĝnorodniejszymi wyobraĝeniami zjawisk z ĝycia przyrody, spoïeczeñstwa i psychiki ludzkiej, ale zawsze tylko wyrazem i niczym wiÚcej. Takie jest moje osobiste zapatrywanie, podzielane moĝe przez niektóre inne osobniki dwunogie a bezskrzydïe. To mi jednak nie przeszkadza uznawaÊ i szanowaÊ potrzebÚ Boga w innych ludziach, nie tylko niĝszych, ale takĝe wyĝszych umysïowo, wyĝszych, gïÚbszych i nierównie bardziej twórczych w dziedzinie wiedzy, nauki i sztuki. Z caïÈ ĝarliwoĂciÈ broniÚ ich prawa do wierzenia w Boga bÈdě to wyznaniowego, bÈdě teĝ pozawyznaniowego, broniÚ ich zarówno przed zamachami ze strony nawracaczy obcowyznaniowych, jako teĝ przed terrorem tÚpogïowych prawomyĂlnych „bezboĝników”, lubujÈ- 478 MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A cych siÚ w drÚczeniu i pastwieniu siÚ dlatego tylko, ĝe drÚczenie i pastwienie siÚ rozkosz im sprawia. W zamian za to ĝÈdam uznania mej bezwyznanioweĂci czy teĝ pozawyznaniowoĂci, ĝÈdam uznania mego prawa do niewierzenia, tj. do abstynencji od marzeñ sennych, przekraczajÈcych dosiÚgalnoĂÊ ograniczonego umysïu ludzkiego. (ib. 14). 5. Pani przypuszcza, że ja wierzę „w Istotę wyższą, którą my zwiemy Bogiem”. MuszÚ temu stanowczo zaprzeczyÊ. Wszystkie te wyrazy: wierzyć, istota, bóg, zwać itp. powstaïy w myĂleniu ludzkim i przez obcowanie ludzi miÚdzy sobÈ oraz przez obcowanie ludzi z otaczajÈcÈ ich przyrodÈ. Wszelkie rzeczy, istoty, bóstwa itd. stworzyï sobie czïowiek na obraz i podobieñstwo wïasne. „Bóg”, tak jak jest on ujmowany przez umysï ludzki, nie moĝe byÊ niczym innym, jak tylko wyrazem, wyrazem, wprawdzie substancjalizowanym (rzeczownikowionym) i antropomorğzowanym (czïowieczonym), ale tylko wyrazem. ¥wiat pozaludzki oczywiĂcie istnieje, ale jest on wielkoĂciÈ z myĂleniem ludzkim caïkiem niewspóïmiernÈ. Szkoda czasu i energii umysïowej na zagïÚbianie siÚ w to, czego zgïÚbiÊ niepodobna. Swój poglÈd na te sprawy rozwinÈïem w artykule Komu i na co potrzebny jest Bóg? („MW” 1925, nr 1, zwïaszcza str. 13–4). Ja mogÚ byÊ przekonanym, mogÚ sÈdziÊ, mogÚ przypuszczaÊ, moĝe mi siÚ zdawaÊ, mogÚ mniemaÊ, mogÚ wierzyÊ komuĂ, a nawet grzeszyÊ pod tym wzglÚdem ïatwowiernoĂciÈ i naiwnoĂciÈ, ale wierzyÊ w kogo lub w co dziĂ juĝ nie potrağÚ. Wierzenie w cokolwiek bÈdě, a wiÚc takĝe w jakiekolwiek bÈdě bóstwa, naleĝy u mnie do przeszïoĂci, jest to dla mnie überwundener Standpunkt (stanowisko, którego się pozbyłem). WierzÚ innym, ĝe wierzÈ w Boga, ale sam nie wierzÚ ani w Boga, ani w czïowieka. Nie jest to jednak „nihilizm” prowadzÈcy do bezwzglÚdnej anarchii intelektualnej i moralnej. Przeciwnie, pomimo tylu rozczarowañ i dowodów nikczemnoĂci ludzkiej, jestem na tyle naiwny, ĝe widzÚ moĝnoĂÊ oparcia moralnoĂci na drzemiÈcych w duszy ludzkiej pierwiastkach wspóïczucia, solidarnoĂci spoïecznej i rozumnego, na dalekÈ metÚ obli- MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A 479 czonego egoizmu, moralnoĂci, niepotrzebujÈcej straszaków, zwanych czy to bogami, czy teĝ diabïami. Dotychczasowa moralnoĂÊ oparta na wierze w Boga nie zapobiega takim zbrodniom, jak wojny, jak „kara Ămierci”, jak „niewolnictwo” i inne tym podobne ohydy. (Wierzyć w kogo lub w co, a wierzyć komu. Odpowiedź pani Helenie Mycielskiej, „WM” 1925, nr 2, str. 75–76). ObchodzÚ siÚ caïkowicie bez Boga, wywodzÈc wszystkie swe postulaty i ideaïy etyczne z ukrytych w duszy ludzkiej pierwiastków wspóïczucia i solidarnoĂci rodzaju ludzkiego. (Z niewydrukowanej odpowiedzi redakcyjnej p. A. Wojcieszakowi w Poznaniu). 6. Jestem na tyle naiwny, po prostu praktycznie gïupi, ĝe nie mogÚ udawaÊ wierzÈcego, kiedy nim nie jestem. Nie chcÚ byÊ ani farbowanym lisem, ani teĝ osobistoĂciÈ podstawionÈ. W „MyĂli Wolnej” z r. 1924 w artykule Mądralin wyïuszczyïem, ĝe, nie wierzÈc w ĝadne dogmaty ani katolickie, ani ĝydowskie, ani ĝadne inne, bÚdÈc bezwzglÚdnym pozawyznaniowcem, popeïniïbym czyn zdroĝny, a nawet nikczemny, gdybym chciaï korzystaÊ z dobrodziejstw przysïugujÈcych jedynie prawowiernym chrzeĂcijanom. Prawdziwemu chrzeĂcijaninowi nierównie bliĝszy jest ĝyd wierzÈcy, muzuïmanin wierzÈcy, buddysta wierzÈcy, bezwyznaniowiec wierzÈcy aniĝeli taki absolutny pozawyznaniowiec, taki „metateusz” (tj. ani czciciel tego lub owego bóstwa, ani panteista, ani deista, ani „poszukiwacz boga”, ani ateusz) jak ja. Podobnie do uczestniczenia w towarzystwie chrzeĂcijañskim zwalczajÈcym antysemityzm majÈ nierównie wiÚksze niĝ ja prawo wszyscy inni wierzÈcy, czy to chrzczeni, czy teĝ niechrzczeni, czy to obrzezani, czy teĝ nieobrzezani, czy to naleĝÈcy do wyznañ gromadnych, czy teĝ gïÚboko religijni na wïasnÈ rÚkÚ. (Towarzystwo Opieki nad… Żydami, „¿ycie Wolne” 1927, nr 1, str. 10). *** W „MyĂli Wolnej” 1925, nr 1, str. 1–4 w artykule „Od Redakcji” daïem okreĂlenie zadañ „myĂli wolnej”, tak ja je pojmujÚ. Za moje „antykatolickie” artykuïy Konkordat na zimno („MW” 1925, nr 4, str. 150-152), Tryumf przemocy, tchórzostwa i obłudy („¿y- 480 MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A cie Wolne” 1927, nr 4, str. 12-13), za caïy szereg innych artykuïów, za moje broszury, Myśli nieoportunistyczne (Kraków 1898), Tolerancja, równouprawnienie, wolnomyślicielstwo, wyznanie paszportowe (Warszawa 1923), Wyznaniowe i pozawyznaniowe śluby i rozwody (Z powodu oczekiwanej reformy prawa małżeńskiego) (Warszawa 1926) i inne, za to, ĝe jako niekatolik jestem przeciw zawieszaniu krzyĝów w audytoriach i zakïadach uniwersyteckich, za to, ĝe jako niekatolik stojÚ za absolutny rozdziaï koĂcioïów od pañstwa, za to, ĝe zarówno okólnik p. ministra Bartla o przymusie peïnienia obrzÈdków wyznaniowych przez uczniów szkóï Ărednich, jako teĝ odmówienie bezwyznaniowej p. Irenie Stróĝeckiej, pomimo ĝe zdaïa wszystkie egzaminy z wyjÈtkiem egzaminu z religii, wydania Ăwiadectwa dojrzaïoĂci nie tylko przez Min. WRiOP, ale takĝe przez Najwyĝszy Trybunaï Administracyjny (!!), uwaĝam za szkodliwe dla pañstwa, dla spoïeczeñstwa i dla samego KoĂcioïa (p. mój artykuï Śladami Rosji carskiej „¿ycie Wolne” 1927 nr 2, str. 9–10), za wszystkie powyĝej przytoczone wyjÈtki z moich broszur i artykuïów, jednym sïowem za wszelkie podobne oĂwiadczenia i wystÈpienia publiczne „przeciw KoĂcioïowi”, jako za zuchwale objawy krnÈbrnoĂci i nieposïuszeñstwa zwierzchnoĂci koĂcielnej, KoĂcióï ¥wiÚty, matka nasza, powinien byï sam wyrzuciÊ miÚ ze swego ïona. O ile KoĂcióï dba o swojÈ godnoĂÊ, o czystoĂÊ swego zespoïu, o ile jest uczciwy, powinien sam usuwaÊ obïudników i zdrajców, a zatrzymywaÊ w swym ïonie tylko prawdziwie wierzÈcych i wiernych. Powinno mu chodziÊ nie o liczbÚ rzekomych wyznawców, ale o czystoĂÊ wiary szczerych i nieobïudnych zwolenników. Inaczej grozi mu martwota, zgnilizna, rozkïad i upadek. ROZDZIA’ 4 Czy ja, bÚdÈc takim jakim jestem, mam prawo uchodziÊ za katolika. Ogólna moja charakterystyka pod wzglÚdem wyznaniowoĂci i religijnoĂci Nie jestem nie tylko katolikiem, nie tylko w ogóle chrzeĂcijaninem, nie tylko jakimkolwiek bÈdě wyznaniowcem, nie tylko czïowiekiem osobiĂcie religijnym, ale w ogóle stojÚ poza wszelkim wyznaniem, poza MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A 481 wszelkÈ religiÈ czy to stadowÈ, zbiorowÈ, czy teĝ jednostkowÈ, indywidualnÈ, a to zarówno ze strony zewnÚtrznej, powierzchownej, jako teĝ ze strony wewnÚtrznej, ze strony uczuÊ, myĂli i przekonañ. Ze strony zewnÚtrznej nie jestem praktykantem wyznaniowym i nigdy, ze wzglÚdu na „opiniÚ publicznÈ” i dla zyskania sobie ïaski zwierzchników nie udawaïem praktykanta. Po ostatniej w ĝyciu spowiedzi nigdy nie odmawiaïem ĝadnych modlitw, nie uczÚszczaïem na naboĝeñstwa koĂcielne, ani razu siÚ nie spowiadaïem, nie caïowaïem biskupów w rÚkÚ, nawet samego nieomylnego nie pocaïowaïbym w pantofel. O posïuszeñstwie matce naszej KoĂcioïowi ¥wiÚtemu mowy u mnie byÊ nie moĝe; nigdy siÚ na to nie zgodzÚ, aĝeby nie tylko Macoch czÚstochowski, Pietkiewicz dorpacki, carosïawny biskup ¿yliñski wileñski, ale nawet najporzÈdniejszy i najuczciwszy ksiÈdz mógï kierowaÊ moim postÚpowaniem i dawaÊ mi wskazówki moralnoĂci. Co zaĂ do strony wewnÚtrznej, to, o ile siebie pamiÚtam, po ostatniej spowiedzi w r. 1861 nigdy nie znajdowaïem siÚ w nastroju poboĝnym i dewocyjnym, nigdy nie odczuwaïem tÚsknoty religijnej i pÚdu mistycznego do jednoczenia siÚ i zlewania siÚ z „bóstwem”. Gdybym za pomocÈ modlitwy chciaï nawiÈzywaÊ stycznoĂÊ z Panem nad Pany, pretensja do obcowania z tak wielkim panem byïaby z mej strony dowodem potwornej megalomanii. Moĝe jest to swoiste kalectwo, próĝnia i pustka w rodzaju braku sïuchu muzykalnego, w rodzaju przytÚpienia i ostatecznego zamarcia zmysïów: sïuchu, wzroku, smaku, powonienia, dotyku. ByÊ moĝe. Na to nie ma rady. PozwolÚ sobie jednak zauwaĝyÊ, ĝe w gminach górskich, w których wszyscy mieszkañcy majÈ wole pod gardïem, czïowiek pozbawiony tej koniecznej ozdoby uwaĝany jest za kalekÚ. Obce mi sÈ wszelkie wierzenia osobiste, obcÈ mi jest wiara w jakiekolwiek dogmaty zarówno wyznaniowe, jak i polityczno-partyjne. Nie uznajÚ ĝadnych sakramentów. Nie uznajÚ, rzecz oczywista, ĝadnych objawieñ i proroctw, wiedzÈc, ĝe wszelkie tzw. objawienia i proroctwa dostajÈ siÚ od czïowieka do czïowieka za pomocÈ wmawiania, sugestii, a pierwotne ich ěródïo sprowadza siÚ do „natchnieñ” i zboczeñ umysïowych, do atroği i hipertroği, stanowiÈcych przedmiot badania psychiatrów. Co zaĂ do bóstw i w ogóle co do siï rzÈdzÈcych rzekomo Ăwiatem, to przede wszystkim sÈ to jÚzykowo ochrzczone uogólnienia i scaïkowa- 482 MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A nia (zintegrowania) mnóstwa wraĝeñ i wyobraĝeñ powstajÈcych w nas dziÚki oddziaïywaniu na nas przyrody i spoïeczeñstwa. Nie powinniĂmy teĝ zapominaÊ, ĝe w stosunku do ogóïu wszechĂwiata znajdujemy siÚ jak w studni, nie mogÈc wyjrzeÊ po za jej krawÚdzie, ĝe nasze zmysïy mogÈ odbieraÊ wraĝenia tylko w nader szczupïych granicach, poza którymi znajduje siÚ nieskoñczona iloĂÊ objawów zmysïom naszym niedostÚpnych. Do stwierdzenia zjawisk pozazmysïowych prowadzÈ nas Ăcisïe badania naukowe. DostÚpne naszemu uchu szmery i tony mieszczÈ siÚ tylko miÚdzy pewnymi minimami i maksymami wibracji, czyli drgañ. W dziedzinie optyki odkryto promienie ultrağoletowe, oku naszemu niedostÚpne. W dziedzinie akustyki dziaïajÈ fale pozaděwiÚkowe (ondes ultrasonores). Podobnie w dziedzinie zjawisk i oddziaïywañ psychicznych, w sferze intelektu ludzkiego (i zwierzÚcego) musimy przyjÈÊ we wszechĂwiecie nieskoñczonÈ iloĂÊ zjawisk, leĝÈcych poza jak najdalej idÈcÈ rozszerzalnoĂciÈ i rozciÈgalnoĂciÈ intelektu. PrzypuszczaÊ, ĝe poza czïowiekiem i zwierzÚciem nie ma w Ăwiecie pierwiastku psychicznego, byïoby objawem szalonej megalomanii, czyli obïÚdu wielkoĂci. CoĂ takiego musi byÊ, ale co to jest, nie wiem. Jestem na to za gïupi, zanadto ograniczony. I Ămiem twierdziÊ, ĝe inni ludzie sÈ równieĝ za gïupi i za ograniczeni i nigdy nie potrağÈ zrozumieÊ owego wszechĂwiatowego pierwiastku psychicznego. (Komu i na co potrzebny jest Bóg?, „MW” 1925, nr 1, str. 14). To, co siÚ opowiada o tym Ăwiecie tajemniczym, niedostÚpnym umysïowi ludzkiemu, to, co siÚ wmawia w siebie i w innych, sÈ to senne widziadïa i bajdurzenia bÈdě to powtarzane z dobrÈ wiarÈ, bÈdě teĝ wyzyskiwane dla tumanienia ïatwowiernych. Z mnóstwa kwestii, których traktowanie przeze mnie jest sprzeczne z naukÈ KoĂcioïa i – poniewaĝ wyznanie biorÚ na serio, gïÚboko, przekonaniowo, nie zaĂ policyjnie, metrycznie (nie od metra, ale od metryki) i paszportowo – nie pozwala mi uchodziÊ za katolika, zastanowiÚ siÚ tu nieco obszerniej tylko nad trzema: nad kwestiÈ „sprawiedliwoĂci boskiej”, nad kwestiÈ „nieĂmiertelnoĂci duszy” i nad kwestiÈ wmawianej w Boga próĝnoĂci i ĝÈdzy sïawy. MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A 483 SprawiedliwoĂÊ Czy dopuszczenie przez StwórcÚ do grzechu pierworodnego i karanie za niego wszystkich ludzi jako potomków dwojga grzeszników daje siÚ pogodziÊ z ludzkim poczuciem sprawiedliwoĂci? Czy w ogóle odpowiedzialnoĂÊ zbiorowa bÈdě to caïych zrzeszeñ ludzkich, bÈdě teĝ w nieskoñczonym nastÚpstwie pokoleñ nie jest nonsensem urÈgajÈcym zdrowemu rozsÈdkowi normalnego, niezwyrodniaïego czïowieka? Wprawdzie rozmaici tyrani i degeneraci znajdujÈ sadystycznÈ rozkosz w uprawianiu ohydnej vendetty i w przeĂladowaniu ludzi pojedynczych za przynaleĝnoĂÊ do znienawidzonego zbiorowiska ludzkiego, przy czym grajÈ gïównÈ rolÚ uogólnienia myĂlenia jÚzykowego. Nikczemne bydlÚ ludzkie wmawia w stworzonego na obraz i podobieñstwo wïasne Boga swe zbrodnicze i sadystyczne popÚdy, nazywajÈc jednoczeĂnie tego swego Boga nie tylko Sprawiedliwym, ale takĝe Miïosiernym. Czïowiek, który by sobie pozwalaï na coĂ podobnego, byïby uznany za zbrodniarza, ale Bóg jest czczony wïaĂnie za to, ĝe jest Bogiem zemsty. DziÚki umÚĝczyěnieniu naszego myĂlenia i naszej wyznaniowoĂci, dziÚki upïciowieniu naszego Olimpu, kaĝemy Bogu byÊ mÚĝczyznÈ. Tylko mÚĝczyznÈ moĝe byÊ równieĝ zastÚpca Boga na ziemi, Namiestnik Chrystusowy. Tylko mÚĝczyznami mogÈ byÊ dziaïajÈcy w imieniu boskim kapïani. Bóstwa i póïbóstwa pïci ĝeñskiej grajÈ podrzÚdnÈ, choÊ nieraz bardzo zaszczytnÈ rolÚ. ByÊ niebiankÈ nie jest to to samo, co byÊ bogiem czy to jednopostaciowym, czy teĝ wielopostaciowym. ByÊ mniszkÈ, choÊby nawet westalkÈ, nie jest to to samo, co byÊ kapïanem. A proszÚ mi odpowiedzieÊ, tylko szczerze i uczciwie, czy podobne upoĂledzenie pïci ĝeñskiej moĝna uwaĝaÊ za sprawiedliwe, zwïaszcza wobec tego, ĝe kobiety sÈ gïównÈ podporÈ KoĂcioïa. To upoĂledzenie kobiet jest przeniesieniem do Królestwa Niebieskiego naszych ziemskich i ludzkich urzÈdzeñ i zwyczajów, aleÊ chyba tych naszych zwyczajów i obyczajów nie moĝemy uwaĝaÊ za doskonaïe, a podobno w pañstwie Wszechmocnego i WszechwiedzÈcego ma panowaÊ bezwzglÚdna doskonaïoĂÊ. Czy ze stanowiska ludzkiego, ze stanowiska sprawiedliwoĂci, odczuwanej po ludzku, tj. nie zbrodniczo, ale uczciwie po ludzku, moĝna uwaĝaÊ za sprawiedliwe skazywanie jedynie kobiet na cierpienia i mÚki poïÈczone z rodzeniem dzieci? 484 MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A Czy sprawiedliwym jest skazywanie niektórych niemowlÈt na bezustanne choroby i cierpienia, bez jednej chwili odpoczynku, bez jednej chwili radoĂci w ciÈgu ich kilkotygodniowego lub nawet tylko kilkodniowego istnienia? Przyszïy biedactwa na Ăwiat jedynie po to, aĝeby bez przerwy cierpieÊ i w cierpieniach skonaÊ. Przypomnijmy teĝ sobie niemowlÚta, duszone przez wïasne matki lub usïuĝne akuszerki, przez uprawiajÈce tÚ specjalnoĂÊ swoiste opiekunki i wychowawczynie. Uprzytomnijmy sobie EwÚ PobratymskÈ z Dziejów grzechu ¿eromskiego, która rodzi swoje niemowlÚ w wychodku, kaĝÈc niewinnemu stworzeniu dusiÊ siÚ w otchïani nieczystoĂci kloacznych. To takĝe ma byÊ objawem sprawiedliwoĂci opatrznoĂciowej. A przecieĝ takie dziecko jako niechrzczone jest skazane po Ămierci na mÚki wiekuiste. Jeĝeli chodzi o powiÚkszanie grona anioïków, majÈcych sïawiÊ Pana ZastÚpów, to moĝna by przecieĝ uciec siÚ do jakiegoĂ innego, mniej okrutnego sposobu ich fabrykacji. NiemowlÚta zmarïe bez chrztu, na równi z „poganami” i wszystkimi niekatolikami sÈ skazane na potÚpienie wieczne. Czy zgadza siÚ to ze sprawiedliwoĂciÈ wmawianÈ w stworzonego na obraz i podobieñstwo ludzkie StwórcÚ? TakÈ sprawiedliwoĂÊ spod ciemnej gwiazdy kaĝe uprawiaÊ swemu dobrotliwemu Ojcu marne i plugawe bydlÚ ludzkie. Niektóre ludy „dzikie” czczÈ zwierzÚta jako bóstwa. Tak np. Gilacy w Syberii Wschodniej ubóstwiajÈ psów, a na dowód czci zarzynajÈ je i poĝerajÈ, chcÈc wraz z ich miÚsem i krwiÈ wessaÊ w siebie ich boskÈ moc i potÚgÚ. OddajÈc piÚknym za nadobne, zwierzÚta poĝerajÈ ludzi, ale juĝ bez przymieszki czci boskiej. Równieĝ ludoĝercy, poĝerajÈc misjonarza, nie kierujÈ siÚ pobudkÈ okazania mu w ten sposób czci boskiej. [1 Przed kilku laty w Bolszewii okrutny gïód zmusiï ludzi do poĝerania „bliěnich”, a nawet wïasnych dzieci. Pewien ojciec, zarĝnÈwszy swego syna kilkoletniego i sporzÈdziwszy z niego pieczeñ, posïaï niezjedzonÈ jeszcze córeczkÚ do sÈsiadki po musztardÚ, bo byï przyzwyczajony 1 Fragment umieszczony w nawiasach kwadratowych nie znalazï siÚ w przedruku tej broszury w t. VI Dzieł wybranych (Warszawa 1983). W przypisie objaĂnienie: Wydawca dokonał koniecznego skrótu. MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A 485 do spoĝywania pieczeni z musztardÈ. Czy to takĝe mieĂci siÚ w ramach rozlanej we WszechĂwiecie i wmawianej w OpatrznoĂÊ SprawiedliwoĂci?] Czy przy sprawiedliwoĂci praktykowanej przez miïosierne bóstwa moĝliwe by byïo istnienie chorób, Ămierci przedwczesnej, nÚdzy, niewoli wszelakiej, hañbiÈcej czïowieczeñstwo prostytucji itd., itd? Czy Ojciec kochajÈcy naprawdÚ swoje dzieci, a bÚdÈcy zarazem Wszechmocnym, mógïby je skazywaÊ na wzajemnÈ nienawiĂÊ, na wzajemne tÚpienie siÚ i przeĂladowanie, na popeïnianie wszelakich zbrodni pojedynczych i zbiorowych, na prowadzenie wojen, na orgie rewolucji itd., itd.? Czy Ojciec kochajÈcy a wszechmocny nie urzÈdziïby swym umiïowanym ĝycia w sposób uniemoĝliwiajÈcy wszelkie cierpienia, wszelkÈ nÚdzÚ i zbrodniÚ? Czy Ojciec kochajÈcy swoje córki, bÚdÈc wszechmocnym, mógïby skazywaÊ je na hañbÚ prostytucji? Czy Ojciec wszechmocny, majÈcy choÊby ědziebeïko miïoĂci ku swym dzieciom bÚdÈcym rodzicami na ziemi, mógïby te swoje umiïowane dzieci pogrÈĝaÊ w bezbrzeĝnej rozpaczy po stracie ich dzieci duszonych w sposób równie bezmyĂlny, jak okrutny? OczywiĂcie takie pytania moĝna stawiaÊ, jedynie przyjmujÈc sprawiedliwoĂÊ we WszechĂwiecie i wmawiajÈc jÈ w Boga osobistego, stworzonego na obraz i podobieñstwo ludzkie. StajÈ siÚ zaĂ one caïkiem bezprzedmiotowymi, jeĝeli staniemy na stanowisku, ĝe sprawiedliwoĂÊ jest wytworem ludzkim i ĝe nie ma podstawy do szukania jej we wszechĂwiecie, niewspóïmiernym z psychikÈ ludzkÈ, we wszechĂwiecie, którym „rzÈdzÈ” „ĂciĂle okreĂlone” „prawa”, ale nigdy ani „sprawiedliwoĂÊ”, ani „litoĂÊ”, ani „miïosierdzie”. WspaniaïÈ ilustracjÈ „miïoĂci” Ojca niebieskiego do jego ziemskich dzieci sÈ wiwisekcje urzÈdzane przezeñ nad biblijnym Hiobem, coĂ w rodzaju wiwisekcji, o której z dumÈ opowiadaï mi ğzjolog i patolog rosyjski, Wiktor Wasiljewicz Paszutin, profesor Uniwersytetu Kazañskiego, a nastÚpnie profesor i naczelnik (rektor) Akademii MedykoChirurgicznej w Petersburgu. Chciaï zbadaÊ eksperymentalnie duszÚ psa. Nabyï wiÚc psa, obïaskawiï go; pies siÚ do niego przywiÈzaï i lizaï mu rÚce. Wtedy Paszu- 486 MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A tin oblaï psa ukropem. Z psa zlazïa skóra, ale pies lizaï rÚce swego oprawcy. Wtedy Paszutin po raz drugi oblaï psa ukropem. Moĝna sobie wystawiÊ jego (psa, a nie Paszutina) mÚczarnie. A pomimo to nie przestawaï lizaÊ rÚki kapïana nauki. Jeszcze raz oblano psa ukropem, ale tu juĝ nie wytrzymaï i wyzionÈï ducha. Dopóki jednak ĝyï, lizaï rÚkÚ swego pana. Byï „do zgonu wierny jak sobaka”. A moĝe rozumiaï, ĝe cierpi i poĂwiÚca ĝycie dla dobra nauki. (Rehabilitacja psubrata i sukinsyna, „MW” 1924, nr 8, str. 9)1. Chociaĝ gïównÈ pobudkÈ do tego zarówno gïupiego, jak okrutnego „eksperymentu” byï cyniczny sadyzm „badacza”, to jednak „badacz” mógï siÚ zasïaniaÊ pretekstem, ĝe chce siÚ czegoĂ dowiedzieÊ. Gdyby byï wszechwiedzÈcym jak Jehowa, to nawet Paszutin powstrzymaïby siÚ chyba od okrucieñstwa bezcelowego. ChcÈc wiÚc zrozumieÊ wiwisekcje urzÈdzane przez JehowÚ nad Hiobem, nie pozostawaïoby chyba nic innego, jak przypuĂciÊ, ĝe z jednej strony wszechmoc i wszechwiedza, z drugiej zaĂ strony wszechsprawiedliwoĂÊ, wszechmiïosierdzie i wszechmiïoĂÊ godzÈ siÚ doskonale z mĂciwoĂciÈ bezgranicznÈ i z sadyzmem bezgranicznym. Do tego wÈtku, nawiÈzaï M. Zdziechowski w swojej ksiÈĝce O okrucieństwie (Warszawa 1928), polemizujÈc z wnioskami wyciÈgniÚtymi przez Baudouina: Prof. Baudouin de Courtenay ogłosił w r. 1927, pt. Mój stosunek do Kościoła, rzecz straszną przez swoją nieustraszoną, tołstojowską, niecofającą się przed żadnymi konsekwencjami logiczność. […] Rozprawę swoją prof. Baudouin de Courtenay był łaskaw mnie przysłać. Dziękując, odpowiedziałem mu, że zgadzam się na wiele rzeczy, które tam są, tylko inny wyciągam wniosek, podyktowany Galileuszowskim e pur si muove. Wprawdzie moje e pur si muove ma podstawę swoją nie w nauce, lecz w potrzebie serca, niemniej jednak jest mocne. Rozmyślania nad zagadnieniem religii doprowadzały mnie zawsze i tak samo utwierdzają dziś we wniosku, że wiara jest gwałtem zadanym rozumowi; zbyt głośno to, co się na świecie dzieje, świadczy, krzyczy przeciw Bogu. Silniejszą jednak nad to wszystko jest tęsknota za Pięknem przedwiecznym, absolutnym, którego blaski pociechą są nam i otuchą w życiu; głód rzeczy wiecznych, głód Boga, w którym tęsknota nasza ma ujście, staje się fundamentem wiary. Religia zaś nie daje się pomyśleć bez społeczności religijnej, bez Kościoła, Kościół bez wspólnej modlitwy i kultu. 1 MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A 487 Dlaczegoĝ tedy wmawiacie w swego Ojca Wszechmocnego, a zarazem nie tylko sprawiedliwego, ale takĝe miïosiernego, takie okrucieñstwa, jakie z czïowieka na ziemi robiïyby potwora, wyrodka i zbrodniarza? Wprawdzie pocieszajÈ nas rozkoszami czekajÈcymi nas rzekomo po Ămierci. Ci bÈdě to naiwni, bÈdě teĝ obïudni pocieszyciele powinni by chyba zrozumieÊ, ĝe najwiÚksze rozkosze pozagrobowe nie mogÈ zrównowaĝyÊ i zatrzeÊ wspomnienia o mÚkach doznanych za ĝycia na tym Ăwiecie. Nie szukajmy wiÚc SprawiedliwoĂci poza sobÈ, nie wmawiajmy jej w stworzone przez nas bóstwa. Jak to wspaniale wykazaï Maeterlinck (Le temple enseveli), sprawiedliwoĂci obiektywnej, sprawiedliwoĂci poza psychikÈ ludzkÈ nie ma ani w przyrodzie, ani w wymyĂlonych przez czïowieka istotach ludzkich i nadludzkich. SprawiedliwoĂÊ mieĂci siÚ bez reszty w duszy ludzkiej i zwierzÚcej zarówno odosobnionej, jako teĝ wspóïĝyjÈcej z innymi duszami, ale i tutaj byïa dotychczas i pozostanie na zawsze ideaïem niedoĂcignionym. NieĂmiertelnoĂÊ duszy ludzkiej (i zwierzÚcej) Przyjmowanie nieĂmiertelnoĂci duszy i wiara w niÈ jest objawem potwornej megalomanii nÚdznych robaków ziemskich. Urodziïo siÚ to, poniewaĝ miaïo rodziców, i wydaje mu siÚ, ĝe powinno ĝyÊ wiecznie. ¿e jednak podĂwiadomie odczuwa siÚ caïy absurd podobnej pretensji, wiÚc owa niby-wiara w nieĂmiertelnoĂÊ duszy wyglÈda bardzo podejrzanie. Gdyby ludzie naprawdÚ wierzyli we wïasnÈ nieĂmiertelnoĂÊ, nie baliby siÚ Ămierci, ale, przeciwnie, wyglÈdaliby z upragnieniem uwolnienia od cierpieñ na tym padole pïaczu i zastÈpienia ich rozkoszami zwiÈzanymi z nieustajÈcym wpatrywaniem siÚ w oblicze Pana nad Pany. Wedïug mego niekompetentnego rozumienia przymus nieĂmiertelnoĂci byïby najwiÚkszÈ karÈ, jakÈ byïby w stanie wymyĂliÊ wyrağnowany okrutnik. Byïoby to prawdziwe piekïo przeĝywane czy to w piekle, czy w czyĂÊcu, czy teĝ w samym raju. UrzÚdowe patentowane „piekïo” staïoby siÚ zbytecznym. Wystarczyïaby prosta nieĂmiertelnoĂÊ. Bo czyĝ moĝe byÊ wiÚksze piekïo, jak staïa, nieustajÈca, nigdy siÚ niekoñczÈca ĂwiadomoĂÊ krzywd wyrzÈdzonych przez nas innym i doznanych przez 488 MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A nas samych za ĝycia? DosyÊ chyba tego, ĝe ta przeklÚta ĂwiadomoĂÊ zatruwa nam ĝycie za ĝycia, ĝe dziÚki piekielnemu bólowi przez niÈ sprawianemu mamy wstrÚt do ĝycia, tÚsknimy do Nirwany, do absolutnego niebytu, aĝ tu nagle pocieszajÈ nas zapewnieniem, ĝe ta mÚka istnienia przeciÈgnie siÚ za grobem w nieskoñczonoĂÊ. JakÈĝ strasznÈ rzeczÈ byïaby ta wieczna, nigdy niekoñczÈca siÚ ĂwiadomoĂÊ przeĝytej nÚdzy, ĂwiadomoĂÊ krzywd wyrzÈdzonych i doznanych! Z gïÚbin udrÚczonego serca wznosi siÚ okrzyk pani L. Ackermann w jej wierszu Les malheuereux z cyklu Poesies philosophiques: Laisse nous oublier que nous avons v é c u! (Pozwól nam zapomnieÊ, ĝeĂmy ĝyli!). Nasze istnienie osobiste jest buntem prze ciw jednoĂci wszechĂwiata; za tÚ zbrodniÚ je steĂmy skazani na ĂmierÊ 1, na ĂmierÊ prawdziwÈ, na ĂmierÊ absolutnÈ. I to jest prawdziwa ïaska. ¥mierÊ porównywamy ze snem. ¥mierÊ nazywamy snem wiecznym. A o Ănie prawdziwym, o Ănie gïÚbokim myĂlimy dlatego z takÈ bïogoĂciÈ, ĝe pozwala on nam zapominaÊ o troskach i zgryzotach ĝycia. PieĂñ ludowa nazywa sen słodkim. Litewskie saldżei miegoti, serbski sladki sanak. W zastosowaniu do Ămierci Havliczek-Borovsky powiada: Vierzim, že velmi tiežce jest umrziti, nic sladsziho pak, neż umrlym byti (WierzÚ, ĝe bardzo ciÚĝko jest umrzeÊ, nic sïodszego jednak niĝ byÊ umarïym). Humorystycznie traktuje tÚ sprawÚ poeta publicysta wiedeñski Oskar Blumenthal w czworowierszu Auf mein eigenes Grab (na mój wïasny grób): Nun bin ich ledig aller Erdenplag, Mich kann kein Glück, kein Hoffen mehr betrügen, Und wenn einst kommt der Auferstehungstag, Ich bleibe liegen. (Oto jestem wolny od wszelkich dolegliwoĂci ziemskich, nie moĝe mnie juĝ oszukaÊ ĝadne szczÚĂcie, ĝadna nadzieja; a jeĝeli kiedyĂ nadejdzie dzieñ zmartwychwstania, ja siÚ nie poruszÚ). 1 Wïasny aforyzm [przyp. BdeC]. MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A 489 *** Innego rodzaju „nieĂmiertelnoĂÊ”, nieĂmiertelnoĂÊ w cudzysïowie, nieĂmiertelnoĂÊ ludzi gïoĂnych i sïawnych, których imiona ĝyjÈ w pamiÚci pokoleñ i sÈ przekazywane przez tak zwanÈ historiÚ, jest równieĝ objawem megalomanii, i to megalomanii obustronnej: z jednej strony subiekt dwunogi szumiÈcy i zwracajÈcy na siebie uwagÚ czy to swymi zbrodniami lub cnotami, czy teĝ swymi czynami lub utworami pragnie ĝyÊ „nieĂmiertelnie” w pamiÚci takich samych dwunogich, z drugiej zaĂ strony ci inni dwunodzy w swej zarozumiaïoĂci sÈdzÈ, ĝe mogÈ swym wybrañcom zapewniÊ nieĂmiertelnoĂÊ. Ja czuję nieśmiertelność, nieśmiertelność tworzę (Adam Mickiewicz). Marna to nieĂmiertelnoĂÊ, nieĂmiertelnoĂÊ zapewniana marniakom przez takich samych marniaków. NieĂmiertelnoĂÊ prochów i pyïów, nieĂmiertelnoĂÊ pluskiew, wszy i innego robactwa. Niech z ziemiÈ jako z miejscem pobytu robactwa ludzkiego stanie siÚ jakaĂ radykalna a zbawcza dla rodu Kainów katastrofa, a wszystkie owe wielogÚbne nieĂmiertelnoĂci rozwiejÈ siÚ i zniknÈ na wieczne czasy. Jeĝeli uznajemy nieĂmiertelnoĂÊ duszy ludzkiej, jesteĂmy obowiÈzani uznaÊ takĝe nieĂmiertelnoĂÊ duszy zwierzÚcej. Co wiÚcej, mierzÈc prawo do nieĂmiertelnoĂci cnotami i zasïugami osobnika, powinniĂmy siÚ zgodziÊ, ĝe pies, górujÈcy swÈ wiernoĂciÈ i przywiÈzaniem, ma wiÚcej prawa do nieĂmiertelnoĂci niĝ nikczemne, okrutne i znÚcajÈce siÚ nad psem bydlÚ ludzkie. Ale sÈdzÚ, ĝe i pies zaprotestowaïby przeciw swej nieĂmiertelnoĂci zwiÈzanej z pamiÚciÈ o krzywdach doznanych, a wiÚc równajÈcej siÚ piekïu. A jak teĝ stoi sprawa z dzieÊmi-embrionami, które nie mogïy siÚ urodziÊ i udusiïy siÚ w ïonie matki? Czy one takĝe majÈ byÊ nieĂmiertelne? Bo co do niemowlÈt, które przeĝyïy kilka tygodni lub nawet kilka dni w nieustajÈcych cierpieniach, to sprawa jest jasna i rozstrzygniÚta: skazane sÈ one na nieĂmiertelnoĂÊ i na wiecznÈ pamiÚÊ takiej strasznej krzywdy. Ale uspokójmy siÚ. Nie ma obawy. Nie grozi nam nieĂmiertelnoĂÊ. Do tego wystarczy trochÚ zastanowienia siÚ i pomyĂlenia na zimno, 490 MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A bez ulegania emocjom, bez ulegania irracjonalnym tÚsknotom i bezpodstawnym nadziejom. 1. Bez ciaïa nie ma warunków dla istnienia psychy, dla istnienia tego, co nazywamy duszÈ ludzkÈ i zwierzÚcÈ. Co siÚ urodziïo, musi mieÊ teĝ koniec. Jak mówi Meğstofel w Fauście Goethego: Denn alles was entsteht ist wert, dass es zu grunde geht; drum besser wäres, wenn nichts entstünde. (Bo wszystko, co powstaje, zasïuguje na to, aĝeby ginÚïo; dlatego byïoby lepiej, gdyby nic nie powstawaïo.) 2. Wszystko, co ludzkie, jest skoñczone zarówno w przestrzeni, jak i w czasie. Wszelka wiecznoĂÊ i w ogóle wszelka nieskoñczonoĂÊ znajduje siÚ poza sferÈ ludzkiego bytowania i ludzkiego Ăcisïego myĂlenia. Jest ona nie do uchwycenia i nie do przeĝycia. Moĝna o niej marzyÊ i bajdurzyÊ, ale myĂleÊ niepodobna. Przy tym nieskoñczonoĂÊ w jednÈ stronÚ zwiÈzana jest ze swym przeciwstawieniem w drugÈ stronÚ. NieskoñczonoĂÊ przyszïoĂciowa jest niemoĝliwa bez nieskoñczonoĂci przeszïoĂciowej. NieĂmiertelnoĂÊ jednostkowej duszy ludzkiej i zwierzÚcej byïaby nieskoñczonoĂciÈ jedynie przyszïoĂciowÈ, a wiÚc w logicznym myĂleniu ludzkim niedopuszczalnÈ. Wmawianie w Boga próĝnoĂci i ĝÈdzy sïawy ModlÈc siÚ czy to pojedynczo, czy teĝ zbiorowo, czy to w domu na osobnoĂci, czy teĝ w ĂwiÈtyniach, czy to na pamiÚÊ, czy teĝ z ksiÈĝek do naboĝeñstwa, klepiÈc róĝañce, godzinki, nowenny, litanie, pacierze za pokutÚ, uprawiajÈc ĝebraninÚ w stosunku do Boga, pochlebiajÈc mu, wmawiajÈc w niego litoĂÊ i miïoĂÊ do „dzieci”, traktujemy tego Boga jak sobie równego, obarczonego wadami i uïomnoĂciami ludzkimi. Tak teĝ byÊ powinno, bo Bóg osobowy, stworzony na obraz i podobieñstwo czïowieka, moĝe siÚ wprawdzie róĝniÊ od czïowieka iloĂciowo, ale nigdy jakoĂciowo. Bóg-czïowiek jest wraĝliwy na pochlebstwa, ma oczy i uszy, lubuje siÚ widokiem tïumów modlÈcych siÚ, ustÚpuje natrÚtnym i wrzaskliwym proĂbom zbiorowym, jednym sïowem przypomina ïaskawego wïadcÚ ziemskiego, monarchÚ lub wpïywowego dygnitarza. MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A 491 Opanowanemu ĝÈdzÈ sïawy nie wystarczajÈ chóry dwunogich chwalców na ziemi; dodaje do nich chóry anielskie i archanielskie z rozmaitymi „szarĝami” oğcerskimi i jeneralskimi. Chwalcie Pana, zastÚpy. Na wzór sykstyñskiej kapelli papieskiej w przybytku Boga na niebiesiech rozbrzmiewajÈ děwiÚczne gïosy anioïków, anioïów i archanioïów. Ja ze swej strony uwaĝam to za obmawianie Boga, za oszczerstwo. Nie wierzÚ w próĝnoĂÊ Istoty Najwyĝszej, w jej kabotynizm, w jej ĝÈdzÚ sïawy u robaków ziemskich i wybrañców niebieskich. Kilka uwag o wszechwiedzy i wszechwïadzy kleru Dotychczas dla prawdziwie wierzÈcych ksiÈdz jako spadkobierca znachora jest ostatecznÈ wyroczniÈ w sprawach higieny, w sprawach poĝywienia, w sprawach ĝycia osobistego i spoïecznego. To uznawanie uniwersalnoĂci kapïañskiej i uprawnienia kapïanów do wyrokowania we wszelkich kwestiach spornych pochodzi z epoki niezróĝniczkowania specjalnoĂci, z epoki speïniania wszelkich funkcji spoïecznych przez jednÈ i tÚ samÈ osobÚ. Z dzisiejszym poglÈdem na ustrój spoïeczeñstwa nie da siÚ to w ĝaden sposób pogodziÊ. W stosunku do Boga ksiÈdz jest obdarzony niesïychanÈ mocÈ. Jest on potÚĝniejszy od Boga. Kiedy bowiem przy odprawianiu Mszy ¥wiÚtej rozkazuje Bogu WszechmogÈcemu wcieliÊ siÚ w opïatek i w wino, Bóg nie moĝe mu odmówiÊ i musi siÚ wcieliÊ. A takim nadboskim potentatem, potÚĝniejszym od samego Boga (coĂ w rodzaju przewodniczÈcego Trójcy ¥wiÚtej), jest kaĝdy osobnik odznaczony sakramentem kapïañstwa, a wiÚc takĝe wzmiankowany powyĝej Pietkiewicz dorpacki, Macoch czÚstochowski i tylu, tylu innych sÈsiadujÈcych z kryminaïem. Dla wiernych synów KoĂcioïa jest to caïkiem w porzÈdku. Ja zaĂ, o ile wmyĂlÚ siÚ i wczujÚ siÚ w duszÚ prawdziwie wierzÈcego i dbaïego o czystoĂÊ wyznaniowÈ, podobne uznawanie potÚgi „sïug boĝych” muszÚ uwaĝaÊ za bluěnierstwo. Inny dowód megalomanii hierarchów koĂcielnych. Oto papieĝ mianuje bïogosïawionych i ĂwiÚtych, awansuje z niĝszej rangi „bïo- 492 MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A gosïawionego” na wyĝszÈ rangÚ „ĂwiÚtego”, a Bóg nie moĝe siÚ temu sprzeciwiÊ. Jest on bowiem tylko ĂciĂle ograniczonym monarchÈ konstytucyjnym, a papieĝ autokratycznym, samowïadnym premierem i ministrem wojny. Nie tylko papieĝ, ale takĝe niĝsi dostojnicy, urzÚdnicy i funkcjonariusze koĂcielni udzielajÈ odpustów na tyle i tyle dni, a Bóg, stosujÈc siÚ do ich rozporzÈdzeñ, musi przenosiÊ delikwentów z czyĂÊca do raju. Bo do autonomicznego piekïa rzÈdzonego przez Lucyferów, Meğstofelesów, Belzebubów, biesów, szatanów, diabïów i caïy zastÚp piekielnej Czrezwyczajki, nawet Bogu WszechmogÈcemu wtrÈcaÊ siÚ nie wolno. Odpusty w mniejszej lub wiÚkszej porcji nie mogÈ siÚ odnosiÊ do piekïa. A ten kler wszechwïadny, rzÈdzÈcy ziemiÈ i niebem, uprawia otwarcie obïudÚ. Gïoszone przezeñ zawodowo przykazanie nie zabijaj w ĝyciu praktycznym do niczego go nie obowiÈzuje. Nie walczy on ani z wojnÈ, ani z „karÈ Ămierci”, z tÈ chronicznÈ zbrodniÈ legalizowanÈ, bïogosïawi rÚce bratobójcze, odbiera od ĝoïnierzy przysiÚgi bluěniercze. Co wiÚcej, sam skazuje na ĂmierÊ, sam torturuje, sam pali na stosie (przynajmniej praktykowaï to niezbyt dawno). RozsmakowujÈc szóste przykazanie, nie przeciwstawia siÚ ani prostytucji, ani innym objawom niewoli pïciowej. Na podobieñstwo wïasne zaleca obïudÚ swym owieczkom i barankom. Byle nie wystÚpowaÊ otwarcie, byle nie manifestowaÊ, byle udawaÊ poboĝnoĂÊ i w razie potrzeby uczestniczyÊ w uroczystych urzÚdowych obchodach i naboĝeñstwach; poza tym moĝna sobie wierzyÊ lub nie wierzyÊ. Na praktykowanie obïudy skazujÈ juĝ dzieci szkolne, sekundowani usïuĝnie przez panów ministrów i wïadze szkolne. Moĝe dla braku przykazania „nie kïam, nie oszukuj, nie faïszuj, nie uprawiaj obïudy” nie tylko nie zabraniajÈ uprawiania róĝnych „faïszywych fasji”, ale sami w nich uczestniczÈ. Komu zaĂ „faïszywa fasja” wydaje siÚ grzechem, ten bez trudnoĂci dostaje rozgrzeszenie z niemÈ zgodÈ na kontynuowanie grzechu: da capo al fine. Klerowi miïe sÈ faïsz i obïuda, bo sam je gorliwie uprawia. Degenerat, fanatyk i szaleniec Eligiusz Niewiadomski, morderca prezydenta Narutowicza, zostaï uznany przez znacznÈ czÚĂÊ kleru katolickiego w Polsce za bohatera, mÚczennika i nieomalĝe za ĂwiÚtego. MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A 493 Odprawiano na jego intencjÚ demonstracyjne naboĝeñstwa i z gïÚbi duszy aprobowano jego czyn patriotyczny, dokonany, moĝna powiedzieÊ, pod skrzydïem opiekuñczym KoĂcioïa. Trzeba oddaÊ sprawiedliwoĂÊ klerowi innych wyznañ w Polsce. O ile wiem, ani ewangelicy, ani prawosïawni, ani ¿ydzi nie pochwalali czynu Niewiadomskiego. W danym wypadku przykazanie nie zabijaj traktowali bardziej na serio. Niedawno jeden (a moĝe i niejeden) ksiÈdz na kresach wschodnich dowodziï na kazaniu, ĝe obecny rzÈd zaprowadzi nowe porzÈdki, ĝe nie wolno bÚdzie braÊ Ălubów w koĂciele, a ĝe Ăluby bÚdÈ dawali ¿ydzi. SÈ to dalsze konsekwencje z twierdzenia dostojników koĂcielnych, ĝe Ăluby cywilne wymyĂlili bolszewicy. *** W Wadowicach istnieje i dziaïa zakon ksiÚĝy Pallotynów, protegowany przez kurie biskupie, a ziejÈcy nienawiĂciÈ, zatruwajÈcy serca i ogïupiajÈcy sïabe gïowy ludzkie. Wpadï mi w rÚce wydany przez tych trucicieli i podĝegaczy Kalendarz Królowej Apostołów, Nakïadem Kongregacji misyjnej ks. ks. Pallotynów w Wadowicach, 1927. W Kalendarzu tym przewaĝajÈ artykuïy, peïne bÈdě to nieuctwa, bÈdě teĝ umyĂlnego faïszowania historii, a uprawiajÈce agitacjÚ pogromowÈ. Pozwalam sobie z artykuïu Żyd (szp. 105-114) przytoczyÊ nastÚpujÈce ustÚpy, zawierajÈce w sobie bÈdě to prawdziwe lub teĝ rzekome cytaty z dzieï i okolicznoĂciowych wypowiedzeñ róĝnych znakomitoĂci, nawet Woltera, bÈdě teĝ samodzielne wywody szanownego autora: 1. Rozrzuceni po caïym globie, a jednak ĂciĂle z sobÈ zïÈczeni ¿ydzi – to istoty podstÚpne, niebezpieczne i wrogo usposobione do reszty ludzi. Nie wolno patrzeÊ obojÚtnie, gdy podnoszÈ oni ïeb do góry, lecz natychmiast wybijaÊ ich tak, jak wybija siÚ jadowite ĝmije. W przeciwnym razie kÈsaÊ bÚdÈ – a ukÈszenie ĝydowskie jest Ămiertelne. (szp. 105). 2. Nie rozumiem, czemu dotÈd nie wytÚpiono doszczÚtnie tych jadowitych wÚĝów. Wszak zabija siÚ drapieĝne zwierzÚta poĝerajÈce ludzi. A kimĝe jest ¿yd jak nie ludoĝercÈ. (szp. 105). 494 MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A 3. Ta zadra w ĝywych organizmach innych narodowoĂci wywoïuje choroby, gnicie i ĂmierÊ. WĂród narodów europejskich ĝydostwo jest elementem obcym, wnoszÈcym jedynie rozkïad. Z trychinami i bakcylami nikt nie zawiera paktów – ani teĝ usiïuje przerobiÊ drogÈ wychowania, lecz stara siÚ jak najprÚdzej wytÚpiÊ. Przede wszystkim odebraïbym ¿ydom to, co stanowi ich siïÚ – mianowicie pieniÈdz. (szp. 106–107). 4. Naleĝaïoby ¿ydów pozbawiÊ praw cywilnych i stworzyÊ dla nich prawa specjalne. (szp. 107). 5. Zjawisko zrozumiaïe: ¿yd wzgardziï pracÈ ğzycznÈ. U siebie – na wïasnej ziemi – i pod wïasnym niebem nie chciaï on ani oraÊ, ani siaÊ – ani przy fabrycznym mïocie, kowadle, warsztacie tkackim. Porzuciï wïasnÈ ziemiÚ, jÈï siÚ wïóczÚgostwa z najmocniejszym postanowieniem unikania wszelkiej roboty – a ĝycia cudzym wysiïkiem, cudzym potem – na cudzy koszt. Jak wesz, pluskwa, szarañcza, zarazek tyfusu, bakcyl cholery i dĝumy. (szp. 107). 6. Ale gdy z zaroĂli wychodzi na ciÚ tygrys, czoïga grzechotnik, a z mÚtnych ujĂÊ Missisipi aligator – wolno ci strzelaÊ: siïa na siïÚ, zrÚcznoĂÊ za zrÚcznoĂÊ – twoja ĂmierÊ lub jego. Nie usypia ciÚ on swym czïowieczeñstwem – nie powoïuje na dyplom uniwersytecki – na przykazania boskie – na etykÚ i prawo – nie ĝÈda, byĂ – w imiÚ miïoĂci bliěniego – rzuciï na ziemiÚ lub jemu oddaï strzelbÚ, kïonicÚ, widïy czy teĝ oszczep – i wïasnorÚcznie bez wszelkiej obrony wytoczyï dlañ swÈ krew. Aby nie ĝebraÊ – lecz bez pracy na cudzy rachunek dostatnio ĝyÊ – musiaï on wyklÈÊ wszelkÈ uczciwoĂÊ i cnotÚ – a nadto rozgrzeszyÊ caïÈ masÚ „wybranego ludu” z kradzieĝy, faïszerstwa, rabunku, krzywoprzysiÚstwa, podpaleñ, lichwy, kontrabandy tudzieĝ zabójstwa. Jego ksiÚgi ĂwiÚte ĂwiadczÈ, iĝ uczyniï to bez wahañ. WiÚcej nawet: zaĝÈdaï równouprawnienia i „tolerancji”. Jakiego równouprawnienia i „tolerancji” – nie mówi. Jego ksiÚgi ĂwiÚte daïy mu wszelkie prawa do takich nawet potwornoĂci, o jakich pomyĂleÊ nie wolno chrzeĂcijaninowi, stworzyï on wiÚc dla siebie najwyĝszÈ tolerancjÚ – nie ma bowiem zbrodni, której by nie uznawaï. Zatem przez „równouprawnienie” i „tolerancjÚ” rozumieÊ naleĝy ĝydowskie ultimatum do caïkowitego poddania siÚ Ăwiata chrzeĂcijañskiego ĝydowskiej nawale i abdykuj, chrzeĂcijaninie – wyrzekaj siÚ wiary, narodowoĂci, ziemi, nieba – oddaj coĂ nagromadziï – spal Pismo ĂwiÚte, obal Papiestwo, przebuduj koĂcioïy na synagogi, za- MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A 495 puĂÊ pejsy, wïóĝ „cyceïe” – i pójdě na ĝydowskiego parobka. (szp. 108). 7. Szanujmy ohydne zbrodnie wyïuszczone w cytowanych protokóïach1: wiÚc gwaïtem, siïÈ, podstÚpem, obïudÈ, korupcjÈ pieniÚĝnÈ, oszustwem, zdradÈ, rozbojem, zwyradnianiem przeciwnika, osïabieniem jego rozumu, oduczaniem od rozwaĝañ, niszczeniem wpïywu rodziny oraz jej wartoĂci wychowawczej, mÈceniem stosunków narodowych, przemÚczeniem, ogïupianiem, demoralizacjÈ, gïodem, nÚdzÈ i szczepieniem chorób. Oto jakim jest arsenaï narodu ĝydowskiego do walki z innymi narodami – oto Ărodki, którymi powalono takÈ wielkÈ potÚgÚ, jakÈ byïa Rosja. Lecz samego arsenaïu za maïo – potrzeba ludzi. Któĝ to zajÈÊ siÚ ma wprowadzeniem programu ĝydowskiego w czyn – kogo wyznaczyï ¿yd do zwyradniania gojów, osïabiania ich rozumu, oduczania od rozwaĝañ, niszczenia wpïywu rodziny, mÈcenia stosunków narodowych, ogïupiania, demoralizacji – komu wypadïa rola ogïadzania tudzieĝ szczepienia wĂród narodów nieĝydowskich takich plag jak choroby? Odpowiedě krótka: pozostawiajÈc w swym rÚku naczelne kierownictwo, ¿yd gojom powierzyï misjÚ wytÚpienia gojów. Nieprawdopodobne, a jednak prawdziwe. Cóĝ znaczyïoby 447 ¿ydziaków w Rosji, gdyby dawniejsi kadeci tudzieĝ partie wywrotowe nie podwaĝyïy ustroju pañstwowego, nie zdemoralizowaïy cara – a dziki muĝyk rosyjski nie sformowaï czerwonej armii do wytÚpienia rosyjskiej arystokracji, rosyjskiego ziemiañstwa, rosyjskiego duchowieñstwa i rosyjskiej inteligencji narodowej – gdyby pod naczelnÈ komendÈ ĝydowskich komisarzy nie paliï, zabijaï, niszczyï – pozostawiajÈc za sobÈ cmentarze i zgliszcza – zgliszcza i cmentarze? (szp. 109–110). 8. Nie od dziĂ – i nie od wczoraj ĝydostwo demoralizowaïo sferÚ inteligenckÈ, wszelkimi sposobami wciÈganÈ do lóĝ masoñskich. (szp. 110). 9. Nikczemnym jest ¿yd. Ale po stokroÊ, po tysiÈckroÊ nikczemniejszym jest goj wysïugujÈcy siÚ w loĝach masoñskich ¿ydowi. Tamten niszczy pañstwa cudze, by na ruinach wznosiÊ gmach pañstwowoĂci wïasnej. Ten zaĂ dla pieniÚdzy lub stanowiska sztylety wbija w serce Ojczyzny wïasnej, by jej trupa w prezencie zanieĂÊ na szabas Judejczykowi. Jeĝeli ¿yd jest wampirem – na okreĂlenie goja 1 Mowa o Protokołach Mędrców Syjonu. 496 MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A w sïuĝbie ĝydowskiej sïownictwo nie zna odpowiedniego wyrazu. (szp. 113). 10. Caïe legie zdrajców wïasnego kraju, duszami i mózgiem zaprzedanych judaizmowi, dziesiÈtkami lat popeïniajÈ nieustajÈcÈ zbrodniÚ zaprzañstwa narodowego ambasadorów, prezesów najwyĝszych instytucji, delegatów kraju na miÚdzynarodowe kongresy, sÚdziów wojennych, profesorów, wydawców, redaktorów. Caïe to zbiegowisko opryszków najgorszego gatunku wyciska na masach narodowych odpowiednie piÚtno, kieruje tak zwanÈ „opiniÈ”, a co najwaĝniejsza – decyduje. Zmasonizowana reprezentantka pïci „nadobnej” rozsiadïa siÚ w ministerium wyznañ i oĂwiecenia publicznego, Ăciga uczciwych Polaków, rozdaje stanowiska dyrektorów szkóï chïopcom z kilkuklasowym wyksztaïceniem, wydziera najzasïuĝeñszym Polakom szkoïy przy pomocy zamaskowanych oraz bezmaskich prowokatorów z Wiednia i Petersburga, by poprzez szumowiny rosyjskie odzieraÊ dziatwÚ polskÈ z wszelakich ĂwiÚtoĂci. W ciÈgu czterech lat niepodlegïoĂci rozdarïo ĝydostwo kraj, zniszczyïo jego pieniÈdz, skupiïo kopalnie i fabryki w akcjach, spóïkach tudzieĝ obligacjach – i pociÈgnÚïo naród caïy na krawÚdě nieuniknionej zagïady. To samo co w Rosji – i tak samo jak w Rosji. (szp. 114). Oto kilka kwiatków uszczkniÚtych w ogródku wielebnych „ojców” czy teĝ „braciszków”, wystÚpujÈcych w imieniu Jezusa i jego matki, „królowej apostoïów”, którzy oboje byli ¿ydami, urodzonymi w ziemi ĝydowskiej i wywodzÈcymi siÚ z rodu króla ĝydowskiego Dawida. A nie zapominajmy, ĝe Kalendarze Królowej Apostołów rozchodzÈ siÚ tysiÈcami pomiÚdzy ludem wchïaniajÈcym w siebie tÚ zatrutÈ strawÚ. SprzedajÈcy trujÈce poĝywienie dla ciaïa bywajÈ karani; handlarzom truciznÈ dla duszy, o ile sÈ protegowani przez wïadze duchowne, przy ĝyczliwej neutralnoĂci wïadz Ăwieckich, uchodzi to na sucho. Im wolno bezkarnie szczuÊ, podjudzaÊ i jÈtrzyÊ 1. Zob. takĝe J. B a u d o u i n d e C o u r t e n a y , Czarny terror, „Robotnik” 1927, nr 199. 1 MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A 497 *** W ogóle daje siÚ stwierdziÊ, ĝe powszechnoĂÊ koĂcielna jest w znacznej czÚĂci bandÈ bÈdě to zaĂlepionych fanatyków, bÈdě teĝ cynicznych obïudników i oszustów. Szczerze wierzÈcych, a zarazem niesfanatyzowanych jest tylko nieznaczny procent. Obïudnicy duchowni i obïudnicy Ăwieccy podajÈ sobie rÚce, oddajÈ sobie wzajemne usïugi, zawierajÈ konkordaty i inne umowy w celu ujarzmienia i ogïupiania mas biernych i posïusznych. RozczulajÈca wzajemna asekuracja. RÚka rÚkÚ myje, noga nogÚ wspiera. O godnoĂÊ ludzkÈ, o wolnoĂÊ sumieñ nikt siÚ nie troszczy; chodzi przede wszystkim o wïadzÚ, panowanie i wyzysk. Z klerem czy to fanatycznym, czy teĝ obïudnym nic mnie wiÈzaÊ nie moĝe. WiÚc juĝ z tego powodu – choÊbym nawet byï religijnie usposobiony i tÚskniï do jakiegoĂ bóstwa – nie mógïbym byÊ katolikiem. A cóĝ dopiero bÚdÈc chemicznie oczyszczonym z wszelkiej religijnoĂci, z wszelkich tÚsknot do Boga, z wszelkiego mistycyzmu. Dla mnóstwa ludzi Bóg osobisty, tj. wyobraĝenie stworzone przez czïowieka na obraz i podobieñstwo czïowieka, jest przedmiotem wiary. Dla mnie to róĝnopostaciowe, jednopostaciowe i wielopostaciowe wyobraĝenie, zaleĝnie od czasu, od umiejscowienia na kuli ziemskiej i od indywidualnoĂci ludzkiej, wraz ze wszystkimi innymi zwiÈzanymi z nim wyobraĝeniami jako teĝ wraz z przeĝyciami religijnymi, z nastrojami modlitewnymi, z wierzeniami osobistymi i gromadnymi, z wiarÈ w objawienie itd., stanowi jedynie ciekawy przedmiot badania. IstniejÈ teĝ takie nauki i dyscypliny naukowe, jak religioznawstwo, historia kultury i umysïowoĂci ludzkiej (i zwierzÚcej), socjologia, psychologia, psychiatria poĂwiÚcona badaniu zboczeñ umysïowych itp. WolnomyĂlicielstwo Swój poglÈd na myĂl ludzkÈ wolnÈ od wszelkich dogmatów, przesÈdów i zabobonów, czyli na tak zwane wolnomyĂlicielstwo w prawdziwym znaczeniu tego wyrazu, wyïoĝyïem m.in. w artykule Od Redakcji w „MyĂli Wolnej” z r. 1925 nr 1, str. 1–4. Przytaczam tu dosïownie gïówne ustÚpy tego artykuïu: 498 MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A MyĂl wolna to myĂl badawcza, myĂl naukowa. Jedynie tylko oczyszczona od wszelkich przesÈdów i narzuconych wierzeñ myĂl wolna wydziera tajemnice przyrodzie, przyrodzie w najobszerniejszym znaczeniu tego wyrazu, a wiÚc nie tylko przyrodzie tzw. materialnej, ale takĝe psychicznej, duchowej. SpecjalnoĂci myĂlicielskie, czyli „nauki” wychodzÈce z zaïoĝeñ dogmatycznych, sÈ sprzeczne z myĂlÈ wolnÈ i niezaleĝnÈ, a wiÚc nie sÈ naukami. W wydzieraniu tajemnic przyrodzie myĂl wolna, myĂl naukowa nie moĝe siÚ wznieĂÊ ponad czïowieka. Najwspanialsza, najdalej siÚgajÈca hipoteza moĝe byÊ ujÚta tylko po ludzku. „NadludzkoĂÊ”, a raczej pozaludzkoĂÊ jest przy tym stanowczo wykluczona. MyĂl wolna opiera siÚ na logice, na myĂleniu logicznym. W zastosowaniu do etyki, do wspóïĝycia ludzi, myĂlenie logiczne prowadzi do poczucia sprawiedliwoĂci, do uznania równouprawnienia we wszystkich kierunkach, równouprawnienia róĝniczkowanego warunkami indywidualnymi. MyĂl wolna porusza wszystkie tematy, roztrzÈsa wszystkie kwestie, a czyni to sine ira et studio, tj. bezstronnie, bez namiÚtnoĂci, bez uprzedzeñ czy to osobistych, czy teĝ zbiorowych. MyĂl wolna wystrzega siÚ dziaïania na wyobraěniÚ, kierowania siÚ afektami i emocjami, podniecania namiÚtnoĂci. Przy roztrzÈsaniu kwestii spornych prawdziwy wolnomyĂliciel chowa do szuĠady i zamyka na klucz wszelkie swoje wstrÚty i pociÈgi, wszelkie swoje antypatie i sympatie. Przez zawiïe zagadnienia intelektualne i etyczne prowadzÈ wolnomyĂliciela czysty rozum i, w sferze etyki, wzglÈd na dobro ogólne, które ze swej strony rozkïada siÚ na dobro jednostek naleĝÈcych do danego zbiorowiska spoïecznego, a na wyĝszym stopniu do caïej ludzkoĂci. Jeĝeli szczÚĂcie danego czïowieka zaleĝy od ignorancji, od pozostawania w dziecinnej wierze, wolnomyĂliciel nie jest na tyle okrutnym, aĝeby burzyÊ to szczÚĂcie, wyrywajÈc z duszy bïogie i uszczÚĂliwiajÈce iluzje. Ze wzglÚdu na szczÚĂcie ludzi wolnomyĂliciel stoi tymczasem na gruncie danego ustroju politycznego i spoïecznego. Kieruje nim przy tym nie ubóstwienie molocha pañstwowoĂci, nie bzdurne powiedzenie, ĝe wszelka władza pochodzi od Boga, ale ta jasna i zdobyta MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A 499 przez doĂwiadczenie prawda, ĝe wszelki przewrót, wszelka wojna, wszelka rewolucja zwiÈzane sÈ z tÚpieniem mnóstwa istnieñ ludzkich, z waleniem w gruzy dobytków kultury, a wiÚc prowadzÈ do klÚski i nieszczÚĂcia niezliczonej rzeszy cichych i maluczkich, poniewieranych przez wszechĂwiatowych krwawych „ideowców” i zbrodniarzy. Wobec tego spokojna myĂl wolna, myĂl krytyczna, myĂl indywidualna, niepozwalajÈca okieïznaÊ siÚ zaciekïym i na nic siÚ nieoglÈdajÈcym doktrynerom, nie uprawia ĝadnego szczucia, nie gïosi koniecznoĂci poĂwiÚcenia milionów ludzi wspóïczesnych dla chimery raju majÈcego uszczÚĂliwiÊ przyszïe, mniej lub wiÚcej odlegïe pokolenia. Prawdziwy wolnomyĂliciel nie moĝe byÊ tïumicielem ĝadnej myĂli ludzkiej i nikomu ust nie knebluje. Nie patrzy on ani na twarz ludzkÈ jak na pysk do nakïadania kagañca, ani teĝ na rÚce ludzkie jak na piszczele do pÚtania i zakuwania w kajdany. Nie uwaĝa on ĝadnej myĂli, o ile jest tylko myĂlÈ, za objaw zbrodniczy. Nie zionie nienawiĂciÈ i nie wpada we wĂciekïoĂÊ na widok „heretyka”. Nie woïa ani „na stos!”, ani „pod topór kata!”, ani „pod ĂcianÚ!”. WolnomyĂliciel nie moĝe siÚ uwaĝaÊ za nieomylnego. Pozostawia on uprawianie tego procederu zawodowcom i ochotnikom, poczynajÈc od urzÚdowo uznanego nieomylnika, rezydujÈcego w Rzymie, a koñczÈc niezliczonÈ zgrajÈ pospolitych gïupców nieomylnych. Zgodnie z tym „MyĂl Wolna” bÚdzie i nadal starannie unikaïa wszelkich napaĂci osobistych, wszelkich wyzwisk, wszelkich obelg. W arsenale polemicznym „MyĂli Wolnej” brak pocisków, utkanych czy to z „rozmiÚkczenia mózgu”, czy teĝ z pomawiania przeciwnika ideowego o rozmaite bezeceñstwa z zakresu kryminalistyki, niemoralnoĂci i antypañstwowoĂci, wypominane zwykle w celach denuncjatorskich. Co innego jednak, jeĝeli chodzi nie o przekonania i argumenty, ale o akty gwaïtu i przemocy, o rozmaite naduĝycia i objawy „dyktatury”, o zamachy na wolnoĂÊ sumienia, o wyrağnowane ogïupianie podwïadnych i o wszelkie inne tego rodzaju czyny praktykowane przez inkwizytorów, przez bandytów, przez obrońców wiary i ojczyzny i innych tp. W takich razach „MyĂl Wolna” uwaĝa za swój obowiÈzek 500 MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A wystÚpowaÊ otwarcie i stawaÊ w obronie wszystkich oğar przemocy, wyzysku i fanatyzmu. Poza tym „MyĂl Wolna” uznaje zasadÚ bezwzglÚdnej wyrozumiaïoĂci i tolerancji. Chce ona byÊ wolnÈ trybunÈ dla myĂli wolnej we wszystkich kierunkach. Pod warunkiem przestrzegania przyzwoitoĂci i powĂciÈgliwoĂci w wyraĝeniach zapraszamy do wymiany myĂli wszystkich ludzi szczerych i nieobïudnych, od jezuitów i rabinów do komunistów wïÈcznie. Moĝemy siÚ róĝniÊ diametralnie w zdaniach, ale obok tego moĝemy siÚ szanowaÊ i dÈĝyÊ do wzajemnego przekonywania siÚ drogÈ rozumowÈ, bez obelg i bez zacietrzewienia. Zestawiam tÚ danÈ przeze mnie değnicjÚ myĂli wolnej z obowiÈzujÈcymi kaĝdego prawdziwego, niefarbowanego katolika dogmatami i zapytujÚ: czy, bÚdÈc wyznawcÈ i gïosicielem myĂli wolnej, mogÚ byÊ jednoczeĂnie katolikiem? A nie jest to kwestia gustu. Z jednej strony prawdziwa indywidualna myĂl wolna, z drugiej zaĂ zdogmatyzowane i sfanatyzowane myĂlenie, „myĂl karna i zorganizowana”, bÚdÈca podstawÈ judaizmu, katolicyzmu, komunizmu i wszelkich innych wyznañ opartych na pochodzeniu, na przymusie partyjnym itd. Kto ma takie jak ja wyznanie wiary, „wyznanie pozawyznaniowe”, nie moĝe byÊ ani katolikiem, ani ĝadnym innym wyznaniowcem, a chcÈc byÊ czïowiekiem uczciwym, nie moĝe udawaÊ wyznaniowca i uchodziÊ za niego w oczach innych ludzi. ROZDZIA’ 5 Moje zerwanie z KoĂcioïem nie tylko de facto, ale takĝe de iure. Pobudki do otwartego wystÈpienia z KoĂcioïa Przytaczam niektóre swoje oĂwiadczenia, obowiÈzujÈce miÚ do wyciÈgania z nich koniecznych konsekwencji. StosujÈc swój sposób traktowania spraw wyznaniowych, uwaĝaïbym za wïaĂciwe radziÊ wszystkim ¿ydom, którzy przestali wierzyÊ w nakazy swego wyznania, aĝeby, o ile nie sÈ przekonani o wyĝszoĂci czy to katolicyzmu, czy teĝ jakiego innego wyznania, nie zmieniali urzÚ- MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A 501 dowo wyznania na wyznanie, ale tylko aĝeby po prostu wystÚpowali z gminy wyznaniowej ĝydowskiej i ogïaszali siÚ za bezwyznaniowych. TakÈ samÈ radÚ dajÚ ludziom, ğgurujÈcym w spisach ludnoĂci jako katolicy lub teĝ jacy inni wyznaniowcy. Jeĝeli przestali wierzyÊ, jeĝeli nie uznajÈ dogmatów swego rzekomego wyznania i jeĝeli nie chcÈ uprawiaÊ kïamstwa i obïudy, powinni otwarcie wykreĂliÊ siÚ z listy wyznaniowców i przejĂÊ do bezwyznaniowców. Naleĝy mieÊ odwagÚ do walki o swe najĂwiÚtsze prawa. (Przechrzta i neofityzm z przyległościami, „MW” 1924, nr 12, str. 9). Do tego lub owego zrzeszenia wyznaniowego czïowiek moĝe naleĝeÊ szczerze i uczciwie tylko o tyle, o ile sam w gïÚbi duszy uznaje siebie za wyznajÈcego zasady tego wyznania. Jeĝeli zaĂ ĝadne z istniejÈcych wyznañ go nie zadawalnia, ma on nie tylko prawo, ale takĝe obowiÈzek wobec pañstwa i wspóïobywateli ogïosiÊ siÚ za bezwyznaniowego. UdajÈc takiego lub innego wyznaniowca, a nie bÚdÈc nim w samej rzeczy, czïowiek staje siÚ publicznym kïamcÈ, obïudnikiem i oszustem. Ludzie zmuszajÈcy nas do udawania, ludzie nieuznajÈcy bezwyznaniowoĂci, ludzie niechcÈcy miÚdzy innymi uprawniÊ statutu gminy bezwyznaniowej, kaĝÈ obywatelom wolnej Rzeczypospolitej byÊ kïamcami, obïudnikami i oszustami. (Zagajenie wiecu protestacyjnego z dn. 1 czerwca r. 1924, „MW” 1924, nr 7, str. 8). Jeĝeli takie rady i wskazówki dajÚ innym, powinienem takĝe sam siÚ do nich stosowaÊ. Pozwólcie i mnie nie byÊ kïamcÈ, obïudnikiem i oszustem. SprawÚ tÚ traktujÚ powaĝnie, na serio, a nie konwenansowo, nie salonowo. Przecieĝ zaszczytna nazwa katolika, rycerza Marii, czciciela Boga w Trójcy ¥wiÚtej Jedynego chyba do czegoĂ obowiÈzuje. Noblesse oblige. PrzynaleĝnoĂÊ do tego lub owego wyznania nie moĝe byÊ stawiana na równi z przeznaczaniem przez wïadze wojskowe bezwolnych rekrutów do róĝnej broni. Jak sÈ przymusowi infanterzyĂci, kawalerzyĂci, artylerzyĂci, tak teĝ majÈ byÊ przymusowe chrzeĂniaki, obrzezaki, jednopostaciowcy, dwupostaciowcy i inni niewolnicy przymusu wyznaniowego. Rekrut pod batem i pod groěbÈ kary skïada zbrodniczÈ kainowÈ przysiÚgÚ; nad niewinnym i nieĂwiadomym niemowlÚciem popeïnia siÚ gwaït chrztu, obrzezania i innych tego rodzaju obrzÈdków. 502 MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A Przestrzegana przez ewangelików konğrmacja ma byÊ Ăwiadomym potwierdzeniem przez dane indywiduum popeïnionego na nim w niemowlÚctwie gwaïtu. OczywiĂcie sprowadza siÚ to zwykle do pustej formalnoĂci. Jeĝeli braÊ rzeczy nie powierzchownie, nie konwenansowo, nie formalnie, nie policyjnie, ale zgodnie z prawdÈ, to ja wystÈpiïem z KoĂcioïa katolickiego przed przeszïo szeĂÊdziesiÚciu (60) laty. Moje milczenie o tym fakcie, a wiÚc obïudne, kïamliwe, faïszywe przyznawanie siÚ do katolicyzmu, dajÈce mi moĝnoĂÊ korzystania z przywilejów, które mi siÚ nie naleĝaïy, byïo po prostu nieuczciwoĂciÈ i podïoĂciÈ. Wprawdzie moje dotychczasowe wystÚpy publiczne Ăwiadczyïy dostatecznie o moim faktycznym wystÈpieniu z KoĂcioïa; ale do takich junackich wystÚpów ludzie sÈ przyzwyczajeni i uwaĝajÈ je za rodzaj fanaberii i swoistego sportu. ObjaĂnia siÚ je bïazeñskÈ donkiszoteriÈ, ĝakowskim popisywaniem siÚ, brawurÈ, megalomaniÈ, tym, ĝe Ăwierzbi jÚzyk, a rÚka piszÈca jest mu posïuszna. I istotnie, jeĂli siÚ trochÚ zastanowiÊ i pomyĂleÊ spokojnie, moĝna zapytaÊ: czy warto traciÊ czas i energiÚ umysïowÈ na wynurzenia, które nikomu nie sÈ potrzebne i pozostajÈ gïosem rozlegajÈcym siÚ w pustyni? Obecnie mogÚ zapewniÊ, ĝe przy zgïoszeniu mego urzÚdowego wystÈpienia z powszechnoĂci rzymskokatolickiej powodujÈ mnÈ nie próĝnoĂÊ, nie megalomania, ale nakazy mojej etyki osobistej, miÚdzy którymi jedno z czoïowych miejsc zajmuje niezawarte w Dekalogu przykazanie: nie kłam, nie udawaj, nie oszukuj, nie fałszuj, nie bądź obłudnikiem. Jeĝeli faïszowanie materiaïów spoĝywczych, faïszowanie pieniÚdzy itd. uwaĝane jest za grzech i wystÚpek, to tym bardziej powinno byÊ uwaĝane za grzech i wystÚpek, i okrywane pogardÈ fałszowanie sumień własnych i cudzych. Zastrzegam siÚ przy tym, ĝe nie jestem fanatykiem prawdy. Rozróĝniam prawdÚ w nauce a prawdÚ w ĝyciu. W nauce obowiÈzuje prawda bezwzglÚdna, dla której naleĝy byÊ gotowym nawet na mÚczeñstwo. W ĝyciu obowiÈzek gïoszenia prawdy wyglÈda nieco inaczej. SÈ sprawy waĝne, sprawy spoïeczne, sprawy polityczne; a sÈ teĝ sprawy prywatne, osobiste, sprawy mniej waĝne, a przynajmniej wzglÚdnie waĝne. W stosunku do spraw osobistych zatajenie „praw- MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A 503 dy” bywa czasem obowiÈzkiem, a mówienie prawdy moĝe graniczyÊ ze „zbrodniÈ”. W danym wypadku, gdy chodzi o mój stosunek do KoĂcioïa, prawda naukowa zbiega siÚ z prawdÈ spoïecznÈ, a wiÚc ma siÚ do czynienia ze sprawÈ waĝnÈ. Kontynuowanie milczenia i tïumienia prawdy byïoby faïszowaniem istotnego stanu rzeczy. Niech inni faïszujÈ, ale ja nie chcÚ i nie mogÚ dïuĝej faïszowaÊ. Od dïuĝszego czasu trapiïy miÚ wyrzuty sumienia, które (tj. nie wyrzuty, ale sumienie) na swoje nieszczÚĂcie posiadam. Doznawaïem nieustajÈcego drÚczÈcego niepokoju. Wzmagaïa siÚ we mnie dokuczliwa i bolesna pogarda dla samego siebie za tchórzostwo i za brak odwagi do zdobycia siÚ na krok stanowczy. Musiaïem sobie ulĝyÊ. Musiaïem odbyÊ tÚ „spowiedě powszechnÈ”. Musiaïem dać świadectwo prawdzie. W ciÈgu swego bezmyĂlnego, gïupiego, splugawionego, ludzkobydlÚcego ĝycia popeïniïem mnóstwo nieuczciwoĂci, „grzechów”, wystÚpków, ïajdactw, objawów tchórzostwa, wykroczeñ przeciw czïowieczeñstwu w podniosïym znaczeniu tego wyrazu. BezczeĂciïem godnoĂÊ ludzkÈ, cudzÈ i wïasnÈ. WyrzÈdzaïem niepowetowane krzywdy innym i samemu sobie. Marnotrawiïem i trwoniïem posiadane skarby pod kaĝdym wzglÚdem. Wiem na pewno, ĝe ani katolicyzm, ani ĝadne inne wyznanie nie uchroniïoby mnie od tych wszystkich zdroĝnoĂci i bïÚdów. Nie uchroniïa mnie moja wïasna etyka osobista. Przemogïa natura, przemogïy zdroĝne naïogi i bydlÚce popÚdy. Od przeszïo szeĂÊdziesiÚciu lat praktykowaïem chroniczne oszustwo co do swej przynaleĝnoĂci wyznaniowej. ChcÚ przynajmniej pod koniec ĝycia oczyĂciÊ siÚ, byÊ uczciwym, nie obïudnym, nie mówiÊ faïszywego Ăwiadectwa o samym sobie. Nie chcÚ uprawiaÊ Ġirtu z Panem Bogiem obowiÈzujÈcego „katolików” z inteligencji i z „towarzystwa”. Niech pozostajÈ „katolikami” róĝni Ăwiatowcy czy to obïudnie „praktykujÈcy”, czy to wcale niepraktykujÈcy, ale podtrzymujÈcy przyjazne stosunki z klerem dla oddawania sobie wzajemnych usïug. Odgraniczam siÚ od „katolików”, odgraniczam siÚ od obroñców wojny, od obroñców kary Ămierci, od obroñców wszelkiego rodzaju niewolnictwa, odgraniczam siÚ od jegomoĂciów twierdzÈcych, ĝe Ăluby cy- 504 MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A wilne wymyĂlili bolszewicy i ĝe obchodzenie siÚ bez Ălubu koĂcielnego jest sprośnym konkubinatem. Odgraniczam siÚ od zbiorowiska, do którego naleĝÈ i którego broniÈ tÚpi, bezduszni, pozbawieni logiki i poczucia sprawiedliwoĂci biurokraci (urzÚdnicy Min. WRiOP i czïonkowie Najwyĝszego Trybunaïu Administracyjnego), wbrew wyraěnym nakazom konstytucji pozbawiajÈcy praw osobÚ, która zdaïa bardzo dobrze egzamin maturalny ze wszystkich przedmiotów naukowych, ale, jako urzÚdowo bezwyznaniowa, nie mogïa zdawaÊ z wypowiadajÈcej walkÚ nauce „religii”. Takiego pozbawiania praw nie byïo nawet w Rosji carskiej. UznajÚ sïusznoĂÊ przysïowia co po psie w kościele, kiedy pacierza nie mówi; nie chcÚ byÊ „parszywÈ owcÈ” zanieczyszczajÈcÈ koĂcióï i dlatego wychodzÚ. Gorliwcy „katolicy” obawiajÈcy siÚ zgorszenia, niech siÚ pocieszÈ. Nie ma siÚ co martwiÊ. I beze mnie pozostanÈ w ïonie KoĂcioïa katolickiego tysiÈce, miliony obïudników, faïszywych katolików, farbowanych lisów, a przecieĝ o nich przede wszystkim chodzi KoĂcioïowi wojujÈcemu i roszczÈcemu pretensjÚ do wszechwïadzy, do panowania nad caïÈ ludzkoĂciÈ. Przez moje wykreĂlenie ze spisu rzymskich katolików statystyka urzÚdowa nic nie ucierpi. BÚdzie to kropla w morzu. RozstajÈc siÚ publicznie z mymi rzekomymi wspóïwyznawcami, wspóïobywatelami wszechĂwiatowej monarchii papieskiej, nie ĝywiÚ do nich ĝadnych nieprzyjaznych uczuÊ. Przeciwnie, ĝegnam ich z prawdziwÈ wdziÚcznoĂciÈ za to, ĝe mnie nie przeĂladowali i nie wymagali ode mnie obïudnych praktyk wyznaniowych. Sïyszaïem, ĝe w czasie mojej ostatniej choroby w niektórych kongregacjach modlono siÚ za mnie. Jest to bardzo rozczulajÈce i rozrzewniajÈce. DziÚkujÚ gorÈco tym ĝyczliwym dla mnie osobom. Tym bardziej jestem wzglÚdem nich obowiÈzany do szczeroĂci i do nieudawania katolika. Zanadto szanujÚ ludzi prawdziwie wierzÈcych, aĝebym ich miaï nadal oszukiwaÊ. A o obïudników, umizgajÈcych siÚ do kleru i ĠirtujÈcych z „Panem Bogiem” nie dbam. Moĝe jeszcze bÚdÚ wspóïpracowaï ze szczerze wierzÈcymi w obronie prawdy i sprawiedliwoĂci. Gdyby jednak ĝÈdano ode mnie MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A 505 „pojednania siÚ z Bogiem”, uwaĝaïbym to za objaw potwornej megalomanii. Byïoby Ămieszne, gdyby np. wesz lub pluskwa chciaïy siÚ pojednaÊ z czïowiekiem, a przecieĝ odlegïoĂÊ miÚdzy czïowiekiem a Bogiem, choÊby nawet stworzonym na obraz i podobieñstwo czïowieka, jest nieskoñczenie wiÚksza aniĝeli odlegïoĂÊ miÚdzy wszÈ lub pluskwÈ a czïowiekiem. Gdyby po szeĂÊdziesiÚciokilkoletniej nieobecnoĂci powróciïa wiara i ja wrócÚ do KoĂcioïa. Nie ma jednak o to obawy. Jak powiedziaï jeszcze Goethe w Aus meinem Leben Wahrheit und Dichtung, powrót do istotnie utraconej wiary jest absolutnÈ niemoĝliwoĂciÈ. ’ysa gïowa wïosiem nie porasta. Chyba ĝebym dostaï rozmiÚkczenia mózgu. Argumenty przeciw memu postanowieniu Niektóre osoby, którym wspominaïem o zamiarze wystÈpienia z KoĂcioïa, stanowczo przeciwko temu protestowaïy, twierdzÈc, ĝe byïoby to „zgorszeniem publicznym” i krokiem szkodliwym pod kaĝdym wzglÚdem. A trzeba dodaÊ, ĝe osoby te wcale nie naleĝÈ do prawdziwie wierzÈcych. Tak wiÚc jawne i otwarte stwierdzenie faktu, ĝe siÚ nie jest tym, za kogo siÚ uchodzi, ma byÊ „zgorszeniem”. A praktykowanie obïudy, zawieranie konkordatów i robienie ustÚpstw klerowi wbrew zdrowemu rozsÈdkowi i ze szkodÈ dla spoïeczeñstwa nie jest zgorszeniem? A popieranie mordercy Niewiadomskiego przez kler nie jest zgorszeniem? A twierdzenie dostojników koĂcielnych, ĝe Ăluby cywilne to wymysï bolszewików, nie jest zgorszeniem? A ciÈgïe naruszanie 5 przykazania przy bïogosïawieñstwie zawodowych gïosicieli „miïoĂci bliěniego” nie jest zgorszeniem? A cyniczne praktykowanie kïamstwa i obïudy nie jest zgorszeniem? Jak juĝ powiedziaïem, owe osoby obawiajÈce siÚ zgorszenia nie naleĝÈ wcale do osób wierzÈcych. Im chodzi tylko o zachowanie pozorów, jako teĝ o panowanie, do spóïki z klerem, nad ludkiem gïupiutkim i pokorniutkim, boÊ, jak mówi Karol Havliczek-Borovsky, bez boha se sprostym lidem neni vydrženi (bez boga z prostym ludem nie podobna wytrzymaÊ). (Komu i na co potrzebny jest Bóg, ,,MW” 1925, nr 1, str. 7). 506 MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A Stara to, od wieków znana polityka. DoĂÊ wspomnieÊ kapïanów egipskich, augurów rzymskich i innych zawodowych okpiwaczów. Ja jednak nie potrzebujÚ nikogo durzyÊ, tumaniÊ i okpiwaÊ. Inni znowu byli przeciwko memu wystÈpieniu, poniewaĝ przez wystÈpienie traci siÚ wpïyw na rzekomych wspóïwyznawców. Uwaĝam za poĝyteczniejsze pozostanie i walczenie wewnÈtrz. Pisze Pan: „doĂÊ obïudy i udawania”, ale w danym wypadku nie ma ani obïudy, ani udawania, gdyĝ Pan nigdy z swoimi poglÈdami siÚ nie kryï… Ja staram siÚ nie zrywaÊ z moimi „bliěnimi”, tylko stwierdzaÊ, ĝe o wiele wiÚcej byïoby miÚdzy nami zgody i bliskoĂci, gdyby nas nie róĝniïy koĂcielne przesÈdy, a wiÚc sÈ one przeszkodÈ, a wiÚc usuwajmy je stopniowo razem, obopólnie. Tylko w ten sposób moĝna ĂcieraÊ „kanty”. Inna sprawa masowe wystÈpienie. Na to oczywiĂcie jeszcze u nas za wczeĂnie, ale agitowaÊ moĝna. Ale wszystko na nic wobec roli, jakÈ odgrywa katolicyzm u nas; musi byÊ zrównany z innymi wyznaniami, a wszystkie wyznania muszÈ byÊ oddzielone od pañstwa; winny byÊ prywatnymi religijnymi stowarzyszeniami. Tak pisaï do mnie jeden z bardzo mi ĝyczliwych wolnomyĂlicieli. Jego zarzuty odpieram nastÚpujÈcymi uwagami: Mój przyjaciel twierdzi, ĝe przez wystÈpienie urzÚdowe z ïona danego wyznania traci siÚ wpïyw i pozbawia siÚ moĝnoĂci oddziaïywania na innych rzekomych wspóïwyznawców. Aleĝ ja nie chcÚ wywieraÊ ĝadnego wpïywu, nie chcÚ na nikogo oddziaïywaÊ. Nikogo nie tylko nie zmuszam, ale nawet nie namawiam do udawania niewierzÈcych. Nie wdzieram siÚ nieproszony do tajników duszy ludzkiej. ChcÚ byÊ sam i nawet najbliĝszych mi osób nie namawiam do naĂladowania mnie. ¿Èdam tylko od nich absolutnej tolerancji dla samego siebie. Obcy mi jest duch prozelityzmu, propagandy, nawracania. Nie chcÚ odbieraÊ duszom wierzÈcym pociechy i osïody, jakÈ znajdujÈ w religii. Co wiÚcej, jestem tego zdania, ĝe Religia serc naiwnie wierzących zasługuje na uznanie i szacunek choćby dlatego, że wprawia duszę do dążeń idealnych i uszlachetniających. (Myśli nieoportunistyczne, Kraków 1898, nr 8). Wierzcie sobie, w co chcecie, przestrzegajcie nauk i wskazówek swych duszpasterzy, tylko mnie dajcie ĂwiÚty spokój i nie troszczcie siÚ o zba- MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A 507 wienie mojej duszy, które mnie samego nic nie obchodzi. Pozwólcie mi byÊ tym, czym jestem. Nie zmuszajcie mnie i nie namawiajcie mnie do udawania katolika, kiedy nim nie jestem. Nie stosujcie do mnie gwaïtu i przemocy. Stosujcie do mnie tolerancjÚ. Inkwizytorowie palili na stosach setki i tysiÈce dla zbawienia duszy smaĝonych. Krzewiciele katolicyzmu i „chrzeĂcijañstwa” tÚpili ogniem i mieczem caïe ludy przez „miïoĂÊ bliěniego”, dla zbawienia grzÚznÈcych w „pogañstwie” i w „herezji” dusz. Z powierzchni zdobytej przez „chrzeĂcijan” Ameryki zniknÚïy caïe ludy ze swoistÈ kulturÈ i z odrÚbnymi wierzeniami. WytÚpiono albigensów, wytÚpiono arian. Wszystko ad maiorem Dei gloriam (na wiÚkszÈ chwaïÚ Boga). Ja nie mógïbym uczestniczyÊ w podobnych czynach apostolskich. Pod tym wzglÚdem nie czujÚ w sobie ani krzty sadyzmu niezbÚdnego do krwawych caïopaleñ na chwaïÚ Boga ĝydowsko-chrzeĂcijañskiego. Nie chcÚ nikogo nawracaÊ ani mieczem, ani stosem, ani sïowem. Mego absolutnego indyferentyzmu co do wierzeñ innych ludzi nie moĝna zestawiaÊ z postÚpowaniem ¿ydów asymilatorów, a raczej zasymilowanych, którzy, zlawszy siÚ ze spoïeczeñstwem ich otaczajÈcym, wyrzekli siÚ wszelkiej stycznoĂci z ĝydostwem. Przecieĝ nie stawali siÚ oni pozawyznaniowcami, ale, przeciwnie, przechodzili do obozu innego wyznania, wrogiego ich poprzedniemu wyznaniu, a wiÚc nakïadali na siebie piÚtno odszczepieñców i juĝ przez to samo zamykali sobie drogÈ do kulturalnego oddziaïywania na swych dawnych, pogrÈĝonych w ciemnocie wspóïwyznawców. Ja zaĂ nie bawiÚ siÚ w namawianie kogokolwiek bÈdě do zmiany wyznania na wyznanie, narodowoĂci na narodowoĂÊ. Wszystkie one posiadajÈ w moich oczach jednakowÈ wartoĂÊ. Wedïug zdania mego przyjaciela, naleĝy dÈĝyÊ do zbiorowego, gromadnego wystÚpowania z KoĂcioïa, coĂ w rodzaju stadowego chrzczenia „pogan”. Ja wcale do tego nie dÈĝÚ. Liczba mi nie imponuje. Jeden Kopernik wart w moich oczach nierównie wiÚcej aniĝeli caïe miliony wspóïczesnych mu dwunogich. Sam sobie wystarczam. Sam zrywam z KoĂcioïem, by choÊ pod koniec ĝycia nie byÊ oszustem i nikczemnym tchórzem. Mój przyjaciel powiada, ĝe katolicyzm musi byÊ zrównany z innymi wyznaniami, a wszystkie wyznania oddzielone od pañstwa. Bardzo to 508 MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A piÚkne pia desideria (poboĝne ĝyczenia), ale kto siÚ zajmie ich zrealizowaniem? Kto bÚdzie zrównywaï, kto bÚdzie oddzielaï wyznania od pañstwa? Przecieĝ chyba nie my; vanae sine viribus irae (próĝne bezsilne gniewy). WiÚc moĝe sejm i senat, instytucje prawodawcze zïoĝone w wiÚkszoĂci z obïudników i obskurantów? Moĝe rzÈd, grajÈcy w tych sprawach rolÚ pokornego sïuĝki Rzymu i kleru miejscowego? A moĝe nareszcie Komisja Kodyğkacyjna, której pojedynczy czïonkowie w cztery oczy czupurzÈ siÚ, sÈ niezmiernie wolnomyĂlni i ĝÈdajÈ uĂwiecczenia ĝycia spoïecznego, a gdy przyjdzie co do czego, tulÈ uszy i przy gïosowaniu kierujÈ siÚ wzglÚdami oportunizmu i obawÈ naraĝenia siÚ klerowi i „opinii publicznej”. Dajmy wiÚc pokój tym „musom”. W Polsce wspóïczesnej nie moĝe byÊ mowy ani o zrównaniu katolicyzmu z innymi wyznaniami, ani o oddzieleniu koĂcioïów od pañstwa. Konstytucja jest na pokaz, a ĝycie idzie swojÈ drogÈ. ZresztÈ i konstytucja przyznaje katolicyzmowi pierwszeñstwo. A cóĝ dopiero konkordat, przed którym wszelka „sanacja moralna” i inne obiecanki-cacanki stajÈ na bacznoĂÊ lub teĝ chowajÈ siÚ w kÈt i nie ĂmiejÈ pisnÈÊ. WiÚc ze swymi zuchwaïymi ĝÈdaniami moĝemy czekaÊ do sÈdnego dnia. PosiadajÈc zmysï rzeczywistoĂci, ja tak daleko nie siÚgam i nie dÈĝÚ do masowych wystÈpieñ. Sam chcÚ byÊ wolnym i we wïasnych oczach uczciwym, a inni nic mnie nie obchodzÈ. Ale mój przyjaciel namawia miÚ do czegoĂ bardzo szpetnego i nagannego, mianowicie do tego, aĝebym pozornie naleĝaï do KoĂcioïa, a w duszy knuï podstÚp, oszustwo i zdradÚ. BoÊ przecie chyba zdradÈ naleĝy nazwaÊ podkopywanie siÚ pod caïoĂÊ, do której jest siÚ zaliczanym. Byïaby to zaszczytna rola konia trojañskiego, albo, co gorzej, rola Azefa bÚdÈcego jednoczeĂnie spiskowcem-rewolucjonistÈ i szpiclem, ajentem Ochrany carskiej. Inni znowu jednoczeĂnie sïuĝÈ w defensywie polskiej i sÈ ajentami komunistów bolszewików. Jest to niecna, podïa robota. NaleĝÈc do KoĂcioïa, choÊby tylko nominalnie, nie wolno dziaïaÊ na jego szkodÚ. Jeĝeli walczyÊ, to walczyÊ otwarcie, a nie podstÚpem i zdradÈ. To, co tylko co powiedziaïem, brzmi szlachetnie i wspaniale. Ale istnieje takĝe odwrotna strona medalu i, jeĝeli ona bierze górÚ, mój przyjaciel bÚdzie miaï sïusznoĂÊ. RycerskoĂÊ i gra w otwarte karty MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A 509 obowiÈzuje tylko wtedy, kiedy i przeciwnik przestrzega tych samych metod. Jeĝeli zaĂ przeciwnik walczy za pomocÈ gwaïtu, przymusu, represji, przeĂladowania za przekonania, za pomocÈ wiÚzienia, konğskat, pozbawiania praw itp., nie mogÚ go uwaĝaÊ za zasïugujÈcego na szacunek i otwartÈ walkÚ i muszÚ zamiast tego uciekaÊ siÚ do podstÚpu i roboty tajemnej. Ja sam to praktykowaïem. Poniewaĝ w Rosji carskiej nie wolno byïo sprowadzaÊ z zagranicy wielu wydawnictw, choÊby tylko z powodu uĝywanego w nich alfabetu (np. alfabetu ïaciñskiego w wydawnictwach z tekstem litewskim, ukraiñskim, biaïoruskim), poniewaĝ szalaïa tam cenzura i ĝandarmeria graniczna, wiÚc uwaĝaïem za swój ĂwiÚty obowiÈzek, ile razy wyjeĝdĝaïem za granicÚ, przemycaÊ kontrabandÈ pewnÈ iloĂÊ wydawnictw zakazanych i przez cenzurÚ przeĂladowanych. Byïo to nielojalne wobec pañstwa, ale pañstwo oparte na podstawach kïócÈcych siÚ z wymaganiami etyki, pañstwo, tïumiÈce myĂl, sïowo, wszelkÈ wolnoĂÊ obywatelskÈ nie zasïugiwaïo na zachowywanie wobec niego lojalnoĂci; przeciwnie, prowokowaïo najdalej idÈce zamachy „wywrotowe”, a cóĝ dopiero niewinnÈ kontrabandÚ ksiÈĝek zakazanych. Wychodzimy z róĝnych zaïoĝeñ. Mój przyjaciel zapatruje siÚ na nasze obecne poïoĝenie pesymistycznie i stoi na stanowisku przedwojennym, kiedy pañstwo kneblowaïo usta i krÚpowaïo rÚce i kiedy jedynym skutecznym sposobem walki z tym potworem byïy spiski i zamachy. Ja zaĂ jestem naiwnym optymistÈ wierzÈcym konstytucji, która podobno zabezpiecza wolnoĂÊ sumienia, wolnoĂÊ wyznania i inne niezbÚdne w ĝyciu nowoczesnym wolnoĂci. OczywiĂcie gdyby KoĂcióï miaï nieograniczonÈ i niczym niekrÚpowanÈ wïadzÚ, inaczej wyglÈdaïyby te nasze wolnoĂci. Moĝe wtedy ziĂciïyby siÚ marzenia niektórych przedstawicieli kleru o powrocie dawnych czasów, kiedy to KoĂcióï krwi nie przelewaï, ale za to smaĝyï na stosach miÚso heretyków i wszelkich swoich wrogów. Okoïo roku 1875 Aleksander ¥wiÚtochowski, bawiÈcy siÚ wówczas w wolnomyĂlicielstwo i jeszcze daleki od ideaïów endeckich, wystÚpowaï w Krakowie przeciwko klerowi katolickiemu z powodu gïoĂnej sprawy Barbary Ubryk. GromiÈcy wrogów KoĂcioïa sïynny kaznodzieja ksiÈdz Golian zagrzmiaï wtedy w koĂciele Panny Marii: Gdyby się wróciły dawne czasy, rzuciłbym na niego czarną świecę! 510 MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A Niestety rÚce za krótkie. KoĂcióï wojujÈcy musi siÚ dostosowywaÊ do zmienionych warunków ĝycia i zapatrywañ spoïeczeñstwa, z którego teĝ sam siÚ rekrutuje. Takich amatorów smaĝonego miÚsa ludzkiego jak ksiÈdz Golian jest chyba niewielu. WiÚc pomimo wszelkich konkordatów konstytucja gwarantuje do pewnego stopnia wolnoĂÊ sumienia, tak ĝe moĝna bez obawy wojowaÊ ustnie i piĂmiennie nawet z KoĂcioïem ĂwiÚtym. A ja nie wojujÚ z nim, tylko, nie chcÈc go oszukiwaÊ, w najlepszej komitywie z nim siÚ rozstajÚ i wyjaĂniam powody rozstania. Co wiÚcej, chodzi mi przy tym o pod niesienie poziomu moralnoĂci w ogóle, tj. nie tylko poza KoĂcioïem, ale takĝe w ïonie samego KoĂcioïa. DÈĝÚ do uzdro wienia moralnego, do oczyszczenia i do uszlachetnie nia zarówno osób wierzÈcych, jak i niewierzÈcych. Niestety po ostatnich wystÚpach najwyĝszych interpretatorów i realizatorów konstytucji dochodzi siÚ do wniosku, ĝe ja ïudzÚ siÚ, a sïusznoĂÊ ma mój przyjaciel, odradzajÈcy traktowanie KoĂcioïa i jego obroñców jako uczciwych przeciwników. Przypomnijmy sobie gïoĂnÈ sprawÚ panny Ireny Stróĝeckiej, która uczyïa siÚ w gimnazjum jako urzÚdowo bezwyznaniowa, wiÚc, zdajÈc maturÚ, nie mogïa zdawaÊ z tzw. religii, który to przedmiot jako co do swych „prawd” zaleĝny od pochodzenia wyznaniowego osoby egzaminowanej, jest sprzeczny z wszelkÈ prawdziwÈ naukÈ. Zdawszy bardzo dobrze egzamin, miaïa prawo na otrzymanie Ăwiadectwa maturalnego. Ministerstwo jednak odmówiïo zatwierdzenia Ăwiadectwa, poniewaĝ brakuje w nim stopnia z religii. Matka abiturientki, pani Estera Stróĝecka, zaskarĝyïa tÚ decyzjÚ Ministerstwa WRiOP do Najwyĝszego Trybunaïu Administracyjnego, uwaĝajÈc go za obiektywnego i bezstronnego stróĝa prawa, konstytucji i zaprzysiÚĝonych przez Prezydenta Rzeczypospolitej i przez caïy rzÈd praw i swobód obywatelskich. Tymczasem Najw. Tryb. Adm. za pomocÈ róĝnych rozumowañ, kïócÈcych siÚ poniekÈd z logikÈ i z poczuciem sprawiedliwoĂci i praworzÈdnoĂci, skargÚ pani Stróĝeckiej oddaliï, zatwierdzajÈc orzeczenie ministerstwa. Okazuje siÚ, ĝe odziedziczone po najeěděcach ze Wschodu przyzwyczajenie do gwaïcenia sumieñ i poniewierania godnoĂciÈ ludzkÈ ma przewagÚ nad konstytucjÈ niepodlegïego pañstwa polskiego, ĝe konstytucja jest sobie tymczasem tylko próĝnym marzeniem i obiecankÈ ca- MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A 511 cankÈ, ĝe uïoĝono jÈ jedynie na eksport, dla mydlenia oczu zagranicy i naiwnym prostakom w samej Polsce. Po dawnemu najwyĝsze instancje rzÈdowe kaĝÈ obywatelom chcÈcym korzystaÊ z przynaleĝnych im praw uciekaÊ siÚ do ïapówek, do kïamstwa, oszustwa i obïudy. Zapewniano miÚ, ĝe za 60 zïotych czy coĂ okoïo tego moĝna dostaÊ Ăwiadectwo o zdaniu egzaminu z „religii”, o ile siÚ nie uczÚszczaïo na wykïady tej swoistej nauki. Tak to rzÈd sanacji moralnej i walki ze złem pracuje nad umoralnieniem i uzdrowieniem spoïeczeñstwa. Pod tym wzglÚdem w Polsce dzisiejszej jest gorzej, niĝ byïo w Rosji carskiej. Przed wojnÈ sam widziaïem kilkanaĂcie matur, czyli prawomocnych Ăwiadectw dojrzaïoĂci, bez stopnia z „religii”. Jeĝeli w danej szkole nie byïo nauczyciela pewnej religii, zwalniano eo ipso abiturienta czy abiturientkÚ od obowiÈzku skïadania egzaminu z tego „przedmiotu”. MiÚdzy tymi Ăwiadectwami widziaïem nawet kilka wydanych katolikom, poniewaĝ w ich szkole Ăredniej nie byïo katechety katolickiego. Tylko prawosïawny nie mógï siÚ obejĂÊ bez stopnia z „religii” uprzywilejowanej i przodujÈcej innym. Chociaĝ jestem stanowczym przeciwnikiem wszelkiej walki za pomocÈ gwaïtu, to jednak odczuïem to orzeczenie Najwyĝszego Trybunaïu Administracyjnego jako wyzwanie rzucone wszystkim obywatelom walczÈcym o wolnoĂÊ sumienia i o poszanowanie godnoĂci ludzkiej. A cóĝ dopiero mówiÊ o ludziach maïo krytycznych, ïatwo zapalnych i gotowych do walki czynnej. Tacy ludzie mogÈ dojĂÊ do wniosku, ĝe w Polsce drogÈ legalnÈ niepodobna korzystaÊ z zawartych w konstytucji praw obywatelskich i ĝe koniecznÈ jest walka konspiracyjna, spiskowa, zamachowa, krwawa. Wniosek bïÚdny, ale nastroju tych ludzi nie wolno lekcewaĝyÊ i bagatelizowaÊ. Same zaĂ represje mogÈ zawieĂÊ i zwykle zawodzÈ. Otóĝ wobec tego wszystkiego mój przyjaciel, zalecajÈcy mi granie roli kreciej i dwulicowej, moĝe mieÊ sïusznoĂÊ. Sprawa „powïoki cielesnej” Mnie osobiĂcie niewiele siÚ juĝ naleĝy: tylko w „proch siÚ obróciÊ”. Mam prawo uwaĝaÊ siebie za prawdziwego wolnomyĂliciela i bezwyznaniowca, chociaĝ nie obnoszÚ siÚ z tÈ swojÈ charakterystykÈ 512 MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A jak kura z jajkiem. I wïaĂnie jako „wolnomyĂliciel” i „bezwyznaniowiec” chcÚ tu okreĂliÊ swój stosunek do wïasnego ciaïa po Ămierci, której jakoĂ nie mogÚ siÚ doczekaÊ i muszÚ ciÈgle jeszcze znosiÊ gorycz i mÚkÚ istnienia. Mnie samego juĝ wtedy nie bÚdzie. Ten najsubtelniejszy wytwór i szczyt istnienia rozwojowego, jakim jest „dusza” jednostkowa, jakim jest ĂwiadomoĂÊ, myĂlenie, chcenie, odczuwanie itd. zniknie absolutnie, pozostawiajÈc na placu tylko swe martwe podïoĝe organiczne, skazane na rozkïad i zlanie siÚ ze Ăwiatem chemicznoğzycznym. WïaĂciwie wiÚc powinno by mi byÊ caïkiem obojÚtne, co siÚ stanie po Ămierci z tymi moimi zwïokami, z tym moim trupem. Jeĝeli jednak pozwalam sobie wypowiedzieÊ co do tego jakieĂ ĝÈdania i wymagania, to kierujÈ mnÈ przy tym z jednej strony wzglÚdy oszczÚdnoĂciowe, z drugiej zaĂ strony chÚÊ przysïuĝenia siÚ nauce, badajÈcej ciaïo ludzkie zarówno ze stanowiska teoretycznego, jako teĝ dla potrzeb praktycznych. Dla swego tzw. ciaïa mam za ĝycia wstrÚt i pogardÚ. Gdyby nie ono, nie popeïniaïbym wielu tzw. grzechów, przestÚpstw, a nawet zbrodni, nie ulegaïbym szkodliwym dla siebie samego i dla innych podszeptom i autosugestiom, nie wyrzÈdzaïbym niepowetowanych krzywd zarówno sobie samemu, jako teĝ innym osobom. Jeĝeli wiÚc nie mam dla swego ciaïa najmniejszego szacunku za ĝycia, to z jakiego powodu miaïbym zmieniaÊ ten swój do niego stosunek po Ămierci, kiedy ja sam juĝ istnieÊ nie bÚdÚ? Gdybym ĝyï „w pierwszych wiekach chrzeĂcijañstwa”, moĝe by mnie przedzierzgniÚto caïkiem darmo w jednÈ z „pochodni Nerona”. GdybyĂmy ĝyli w „wiekach Ărednich”, kiedy to „KoĂcióï ĂwiÚty”, „matka nasza”, wojujÈca a dbaïa o zbawienie dusz, „krwi nie przelewaïa”, moĝe by ksiÈdz Lutosïawski i Spóïka urzÈdzili mi darmowe krematorium na stosie. Gdybym ĝyï we Francji w czasie „Wielkiej Rewolucji” „wielkiego narodu”, moĝe by mi caïkiem darmo oddzielono gïowÚ od kadïuba i pochowano kosztem skarbu u stóp gilotyny. Gdybym ĝyï dziĂ w Europie Wschodniej „pozakresowej”, moĝe bym jako „burĝuj” i „kontrrewolucjonista” zostaï najprzód postawiony „pod ĂciankÈ”, a nastÚpnie znalazï darmowy „wieczny odpoczynek” w dole wïasnymi rÚkoma wykopanym. Niestety, nie mogÚ chyba liczyÊ na ĝaden z tanich sposobów przeniesienia siÚ na tamten Ăwiat. Czeka miÚ prawdopodobnie (o ile nowy wybuch sztucznie przez wïadze wojskowe urzÈdzonych w Cy- MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A 513 tadeli warszawskiej wulkanów1 nie przyĂpieszy mego „przeniesienia siÚ do wiecznoĂci”) tzw. „ĂmierÊ naturalna”, bez szczególnych wzglÚdów ze strony „ĂwiÚtych hermandad”, patriotycznych „komitetów ocalenia publicznego” i „czrezwyczajek” przenajróĝniejszego autoramentu. Dla tego, co zostanie po mnie, a nie bÚdzie mnÈ, nie chcÚ ani spalenia w krematorium, ani teĝ uroczystego pogrzebu. Zarówno jedno, jak drugie pociÈgnÚïoby za sobÈ ogromne koszta, a naraĝanie czy to rodziny, czy teĝ kogo innego na takie zbÚdne wydatki byïoby gïupotÈ lub przestÚpstwem. Lepiej te pieniÈdze uĝyÊ na co innego. Nie naleĝy krzywdziÊ ĝywych na korzyĂÊ cmentarzy i krematoriów. W razie tedy mego „przeniesienia siÚ do wiecznoĂci” wymagam stanowczo: 1) aĝeby nie robiono o tym ĝadnych ogïoszeñ ani w dziennikach, ani na ulicach, bo szkoda tych „milionów”2 na nekrologi i klepsydry; 2) aĝeby nie wystawiano ciaïa „na pokaz”; 3) aĝeby nie urzÈdzano ĝadnych ceremonii ani religijnych, bo te same przez siÚ sÈ wykluczone przy zwïokach bezwyznaniowca, ani teĝ Ăwieckich; Mowa o wybuchu w prochowni Cytadeli, który miaï miejsce 13 X 1923 r., w czego wyniku zginÚïo 25 osób. Oskarĝono wówczas o podïoĝenie bomby dwóch oğcerów, por. W. Bagiñskiego i ppor. A. Wieczorkiewicza. Sformuïowanie sztucznie przez władze wojskowe urządzonych jest zapewne aluzjÈ do caïej tej sprawy. Oskarĝeni w czasie, kiedy nastÈpiï wybuch, przebywali w wiÚzieniu, co jednak nie przeszkodziïo sÈdziÊ ich i skazaÊ na ĂmierÊ. Prowokacyjny charakter tego zdarzenia wykryli dwaj czïonkowie komisji sejmowej (gïówny Ăwiadek okazaï siÚ policyjnym konğdentem, a raporty policyjne sfaïszowano). Obaj oğcerowie zostali uïaskawieni od kary Ămierci przez prezydenta Wojciechowskiego i mieli byÊ wymienieni na osoby znajdujÈce siÚ w wiÚzieniach sowieckich. Do wymiany nie doszïo, poniewaĝ oğcerowie zostali zastrzeleni w pociÈgu przez policjanta, notabene potem skazanego za to zabójstwo na 2 lata wiÚzienia i zwolnionego po roku. Baudouin pisaï o tej sprawie w artykule Niewiadomski a Bagiński, Wieczorkiewicz i Spółka, „Gïos Polski” 1924, nr 112. 2 Pisano to za czasów panowania marki, kiedy to dzisiejszemu zïotemu polskiemu odpowiadaïy co do wartoĂci prawie dwa miliony marek [przyp. BdeC]. 1 514 MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A 4) aĝeby nie marnowano ĝadnych ubrañ przez nakïadanie ich na trupa, który przecieĝ ĝadnych ubrañ nie potrzebuje. Co najwyĝej moĝna go zawinÈÊ w jakÈ starÈ pïachtÚ. Rozumie siÚ samo przez siÚ, ĝe wszelkie naboĝeñstwa ĝaïobne i „za spokój duszy” sÈ stanowczo wykluczone. W zastosowaniu do takiego „niedowiarka” jak ja byïyby one po prostu Ămieszne. Niech siÚ nikt nie niepokoi o spokój duszy, która nie bÚdzie istniaïa. Zwïoki moje naleĝy oddaÊ do caïkowitego rozporzÈdzenia prosektorium anatomicznemu i innym zwiÈzanym z nim instytucjom, pod warunkiem oczywiĂcie, ĝe transport tej ruchomoĂci z mieszkania do miejsca badañ odbÚdzie siÚ ich kosztem. SÈdzÚ, ĝe moja Ămiertelna powïoka z jej mózgiem, z jej nerwami, muskuïami, gruczoïami, koĂÊmi i innymi czÚĂciami skïadowymi moĝe przedstawiaÊ pewien interes naukowy. Tyle nieraz trudnoĂci przedstawia dla prosektorium uzyskanie trupów przeciÚtnych Ămiertelników koñczÈcych ĝywot w szpitalach. NiedostÚpnymi dla badañ sekcyjnych sÈ przede wszystkim trupy ĝydowskie. RzadkoĂciÈ zaĂ bywa na stole sekcyjnym trup profesora, a w dodatku „niedowiarka”, wprawdzie nie „ĝydomasona”, ale coĂ okoïo tego. DziÚki wïasnemu niedoïÚstwu i niepomyĂlnym okolicznoĂciom, niewiele mogïem przynieĂÊ poĝytku nauce za ĝycia jako subiekt badajÈcy. Niechĝe to choÊ w czÚĂci wynagrodzÚ po Ămierci, kaĝÈc swym zwïokom wystÚpowaÊ w roli obiektu badanego. (Orientacje trupie. W związku ze sprawą krematorium), „MW” 1924 r., nr 3, str. 5–8). „Odwaga cywilna” tylko do pewnych granic ByÊ moĝe, iĝ niektórzy ojcowie duchowni z gatunku Ăp. ksiÚdza Goliana nie uznajÈ mej pokojowoĂci, bÚdÈ miÚ uwaĝali za krnÈbrnego heretyka i rzucÈ na mnie klÈtwÚ. Perspektywa klÈtwy wcale mnie nie trwoĝy. KlÈtwa i ja sÈ to rzeczy niewspóïmierne. KlÈtwa mnie wcale nie ugodzi i przejdzie mimo moich uszu. Szkoda wiÚc na niÈ czasu i fatygi. I w ogóle klÈtwy, anatemy, chajremy itp. wyszïy teraz z mody. Prawdopodobnie w wiekach Ărednich, za panowania Inkwizycji ¥wiÚtej i ¥wiÚtej Hermandady zabrakïoby mi odwagi do uczynienia podobnego kroku. Perspektywa powolnego smaĝenia siÚ na stosie MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A 515 wcale by mi siÚ nie uĂmiechaïa. Jestem w ogóle wytrzymaïy na ból ğzyczny, ale tylko do pewnego stopnia. Pomimo wiÚc, ĝeby miÚ moĝe Ăwierzbiaï jÚzyk, trzymaïbym go za zÚbami, a nawet nikomu bym siÚ nie zwierzaï ze swymi wÈtpliwoĂciami i heretyckimi zapatrywaniami na KoĂcióï rzÈdzÈcy a mĂciwy. Podobnie w Bolszewii zachowywaïbym siÚ skromnie i potulnie, nie zdradzaïbym siÚ ze swÈ „ïobuzerkÈ wolnomyĂlicielskÈ” i, stuliwszy uszy, podporzÈdkowaïbym siÚ nowoczesnej „myĂli karnej i zorganizowanej”. DziaïajÈca w imieniu „dyktatury proletariatu” Inkwizycja ĂwiÚta naszych czasów, sowiecko-socjalistyczna Czrezwyczajka czy to pod wïaĂciwym szyldem, czy teĝ pod pseudonimem GPU, nie przebaczyïaby mi mych buntowniczych myĂli i jako „burĝuja” i „kontrrewolucjonistÚ” postawiïaby „pod stienku”. Gdybym byï pewny, ĝe rozstrzelanie spowoduje ĂmierÊ natychmiastowÈ, nie miaïbym nic przeciwko temu. Ale ĂmierÊ moĝe nastÈpiÊ nie od razu, tak ĝe jakiĂ czas wypadïoby mÚczyÊ siÚ i doznawaÊ dotkliwego bólu. Nie zapominajmy teĝ, ĝe, za przykïadem swych siostrzyc, Inkwizycji ¥wiÚtej i Hermandady ¥wiÚtej, i ĂwiÚta Czrezwyczajka uciekaïa siÚ do tortur. Zwaĝywszy to wszystko, trzeba byÊ wyrozumiaïym i nie rzucaÊ kamieniem na tych nieszczÚĂliwców, co, pozostawszy w pañstwie terroru, ugiÚli karki przed komunistami i bolszewikami, a przedtem przed hordami uzbrojonymi, przed rozzbrodniczonymi przez wojnÚ, rozwĂcieczonym i rozbestwionym ĝoïdactwem i przed zgrajÈ towarzyszy, wcielajÈcych w ĝycie zawiet Iljicza: grab’ nagrablennoje. BÚdÈc przykutym do ïañcucha, trudno siÚ bawiÊ w „odwagÚ cywilnÈ” i w „wolnomyĂlicielstwo”. Jest jeszcze jeden kraj europejski, gdzie prawdopodobnie nie odwaĝyïbym siÚ wypowiadaÊ szczerze i otwarcie swych myĂli o stosunku do KoĂcioïa: kraj tyrana imperialisty, kraj czarnych koszul, kraj band faszystowskich. Moĝe siÚ mylÚ, ale zdaje mi siÚ, ĝe w Polsce pomimo wszystkiego tolerowanÈ jest jeszcze tolerancja, tolerowanÈ jest pewna swoboda sumienia, wolnoĂÊ sïowa i wypowiadania siÚ. Moĝna wiÚc sobie pozwoliÊ na takie tanie „bohaterstwo”, jak publiczne, urzÚdowe zerwanie z KoĂcioïem, zwïaszcza pod koniec ĝycia, kiedy mi siÚ juĝ niewiele naleĝy. 516 MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A Gdybym siÚ zawiódï, gdyby wïadze decydujÈce nie uwzglÚdniïy mego ĝÈdania, musiaïbym w dalszym ciÈgu stosowaÊ metody niewolnicze, tj. gïoszÈc zasady przez KoĂcióï potÚpione, pozostawaÊ oğcjalnie w jego ïonie, a wiÚc uprawiaÊ faïsz i obïudÚ. Zobaczymy. Podania do wïadz 1) Do ZarzÈdu paraği rzymskokatolickiej koĂcioïa Ăw. Krzyĝa w Warszawie Od przeszïo szeĂÊdziesiÚciu lat przestaïem byÊ katolikiem. Nie odprawiam ĝadnych modïów, nie uczÚszczam na naboĝeñstwa, w ogóle nie uczestniczÚ w ĝadnych praktykach religijnych. Ostatni raz spowiadaïem siÚ w roku 1861. Nie wierzÚ w ĝadne dogmaty ani katolickie, ani ĝadne inne, ïÈcznie z gïoszonym przez „dyktatorów proletariatu” dogmatem bezboĝnictwa. Nie mam ĝadnych tÚsknot religijnych, nie potrzebujÚ ĝadnych pociech religijnych. Wobec tego pozostawanie formalne w ïonie KoĂcioïa rzymskokatolickiego byïo z mej strony obïudÈ i nikczemnoĂciÈ. Dïuĝej wytrzymaÊ nie mogÚ. UrzÚdowe wystÈpienie z KoĂcioïa jest nakazem mego sumienia. Aby przynajmniej pod koniec ĝycia daÊ Ăwiadectwo prawdzie i choÊby przez szacunek dla KoĂcioïa, pojmowanego nie jako instytucja ĝandarmsko-policyjna, ale jako zrzeszenie ludzi prawdziwie wierzÈcych i istotnie potrzebujÈcych wskazówek od duszpasterzy, postanowiïem wystÈpiÊ z niego otwarcie i z caïÈ odwagÈ. Na podstawie art. 111 i 112 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej proszÚ o wykreĂlenie mnie z listy parağan i w ogóle wyznawców KoĂcioïa rzymskokatolickiego. Dr Jan Baudouin de Courtenay, profesor Uniwersytetu Warszawskiego Warszawa, 1 czerwca r. 1927. Ul. Smolna No 28 m. 6. MÓJ STOSUNEK DO KO¥CIO’A 517 2) Do II Ekspozytury Komisariatu RzÈdu na m. st. WarszawÚ (Oboěna 4) Zwróciïem siÚ do ZarzÈdu paraği rzymskokatolickiej Ăw. Krzyĝa w Warszawie z nastÚpujÈcym oĂwiadczeniem: (Tutaj powtarzam powyĝej, przytoczony tekst oĂwiadczenia). Na dowód wysïania przeze mnie tego oĂwiadczenia i otrzymania go przez ZarzÈd paraği zaïÈczam zwrotne poĂwiadczenie odbioru z 2 czerwca r. 1927. ZawiadamiajÈc o tym EkspozyturÚ Komisariatu i zaïÈczajÈc swój dotychczasowy dowód osobisty z 30 kwietnia r. 1922 pod Nr 6633/7710, proszÚ o wpisanie w rubryce 6. „Wyznanie” zamiast „rz. katolickie” – pozawyznaniowy. ZaïÈczam teĝ: 1) wypis z ksiÈg ludnoĂci domu nr 26/28 przy ul. Smolnej, 2) odpis mojej metryki chrztu z 25 marca r. 1845, 3) odpis przysposobienia (adoptacji) mego ojca Aleksandra przez jego stryja, Kacpra Baudouin de Courtenay, z 5 lipca r. 1859. Dr Jan Baudouin de Courtenay, profesor Uniwersytetu Warszawskiego Warszawa, 15 czerwca r. 1927. ul. Smolna 28 m. 6. Uwaga: W koñcu lipca r.b. 1927 sprawa ta zostaïa zaïatwiona pomyĂlnie. Otrzymaïem nowy dowód osobisty bez okreĂlenia wyznania. [Warszawa 1927. Nakïadem Spóïdzielni Wydawniczej „Bez Dogmatu”] IV TEKSTY DROBNIEJSZE OBŁĘD KOMUNISTYCZNY I W tych dniach zwracaï siÚ do mnie z proĂbÈ o radÚ jeden z moich mïodych znajomych. Wobec najnowszych wypadków znajduje siÚ on w rozterce i nie wie, co poczÈÊ. Jest on z jednej strony antymilitarystÈ, z drugiej zaĂ komunistÈ nieuznajÈcym wïasnoĂci prywatnej. Przed wojnÈ bawiï w Petersburgu i przystaï tam do „bolszewików”, tj. do odïamu bolszewickiego w obozie socjalno-demokratycznym. Wróciwszy do Warszawy, zachowaï sympatiÚ do „bolszewizmu” i do „komunizmu”, chociaĝ w ogóle trzyma siÚ z dala od polityki i czynnie nie wystÚpuje, zada-walniajÈc siÚ kontemplacjÈ i rozmyĂlaniem ğlozoğcznym. Jego przekonania nie pozwalajÈ mu zgïaszaÊ ĝadnych „Ăwiadczeñ” wojennych. Z poczÈtku przypuszczaï, ĝe byïoby najlepiej, gdyby siÚ kazaï aresztowaÊ jako komunista, ale póěniej odstÈpiï od tego zbyt stanowczego kroku. Dusza jego znajduje siÚ na rozdroĝu. O tej swej tragedii mówiï z wielkim wzruszeniem i ze ïzami w oczach. Prosiï o radÚ i o wskazówki, do których mógïby siÚ zastosowaÊ. Z pewnoĂciÈ nie jest to wypadek odosobniony. Przypuszczam, ĝe takich jak ów mój znajomy jest miÚdzy mïodzieĝÈ inteligentnÈ pewna liczba, tylko ĝe nie wszyscy sÈ tak i otwarci i tak powaĝnie sprawÚ tÚ traktujÈ. Ze wzglÚdu tedy na przypuszczalnÈ mnogoĂÊ gïów w ten sposób spreparowanych sÈdzÚ, ĝe nie bÚdzie bez znaczenia zastanowienie siÚ nad tÈ sprawÈ i oĂwiecenie jej w ten mniej wiÚcej sposób, jak staraïem siÚ jÈ oĂwieciÊ w prywatnej rozmowie z moim znajomym. Nie bÚdÚ oczywiĂcie powtarzaï szczegóïów tej rozmowy. RozpatrzÚ tylko w ogóle kwestie potrÈcone przez mego znajomego i rozwinÚ motywy, za pomocÈ których staraïem siÚ zbijaÊ jego zdania. TEKSTY DROBNIEJSZE 519 Nieuznawanie wïasnoĂci prywatnej jest sprzeczne z naturÈ ludzkÈ. Bez poczucia pewnej wïasnoĂci osobistej nie da siÚ pomyĂleÊ nie tylko czïowiek, ale nawet zwierzÚ. Jeĝeli kto nie uznaje wïasnoĂci prywatnej, powinien siÚ zgodziÊ na to, ĝe mu zabiorÈ jego ubranie, jego mieszkanie, jego narzÚdzia pracy czy to ğzycznej, czy to umysïowej, a w ten sposób uniemoĝliwiÈ mu samÈ tÚ pracÚ. Czy to nazwiemy wïasnoĂciÈ, czy teĝ prawem uĝywalnoĂci, toÊ to wszystko jedno. W kaĝdym razie z ĝyciem czïowieka koñczy siÚ takĝe jego wïasnoĂÊ. Kto nie uznaje „wïasnoĂci prywatnej”, ten powinien uznawaÊ prawo wszystkich mÚĝczyzn do wszystkich kobiet i przyklaskiwaÊ gwaïtom dokonywanym na kobietach przez hordy uzbrojone. Caïy Ăwiat ludzki zamienia siÚ wtedy na wszechĂwiatowy dom publiczny. Tym zagwoĝdĝonym gïowom niepodobna wytïumaczyÊ, ĝe zabór, gwaït i przymusowe pozbawienie rzeczy niezbÚdnych do ĝycia nie jest wcale „komunizmem”, pojmowanym idealnie jako dobrowolne wyrzeczenie siÚ czÚĂci swojej wïasnoĂci na korzyĂÊ ogóïu. Co wiÚcej, pod hasïem rzekomego „komunizmu” rozpasaïa siÚ orgia najwyuzdañszego kapitalizmu, kapitalizmu najskrajniejszego, bo barbarzyñskiego. Najlepszym tego dowodem jest chyba to, ĝe typowi wyraziciele bezwzglÚdnego kapitalizmu, bezduszni handlarze Wielkiej Brytanii zwÈchali siÚ i pokumali siÚ z rosyjskimi gïosicielami „zniesienia wïasnoĂci prywatnej” i „komunizmu”. Zrabowana „wïasnoĂÊ prywatna” „burĝujów” znalazïa siÚ w kieszeniach „komunistów” jako ich „wïasnoĂÊ prywatna”. W zamroczonych i sïabo funkcjonujÈcych gïowach niepokonanÈ jest potÚga wyrazów. Posiadacze takich gïów czujÈ nieprzeparty pociÈg do „bolszewizmu”, poniewaĝ jest on jakoby wcieleniem w ĝycie skrajnego kierunku „lewicowego”. Nie wszystko co „lewe” jest bezwzglÚdnie dobre. A poniewaĝ Polska broni siÚ przeciwko najazdowi w czasie istnienia rzÈdu „prawicowego” i „reakcyjnego”, wiÚc szanujÈcy siÚ „komunista” nie moĝe braÊ udziaïu w tej obronie o charakterze „kontrrewolucyjnym”. Niepoczytalny dziÚki swemu zaĂlepieniu „komunista” nie jest w stanie zrozumieÊ, ĝe to, co siÚ dzieje obecnie we wschodniej Europie i w póïnocnej Azji, jako cofniÚcie siÚ do stanu barbarzyñstwa i zapanowanie najokrutniejszej tyranii i despotyzmu jest chyba naj- 520 TEKSTY DROBNIEJSZE straszniejszÈ, najczarniejszÈ reakcjÈ. Dalej wstecz nie podobna siÚ juĝ cofnÈÊ. Ale pan „komunista” zachwyca siÚ, bo dzieje siÚ to pod hasïem „lewicowoĂci” i „rewolucji”. Gdyby taki niewolnik wyrazów ubóstwianych miaï w gïowie choÊ trochÚ zdrowego sensu i trzeěwego patrzenia na rzeczy, musiaïby przyjĂÊ do wniosku, ĝe w danym wypadku nie chodzi wcale o ĝadne zasady i teorie, nie chodzi nawet o „komunizm” i „bolszewizm”, ale chodzi po prostu o fakt najĂcia barbarzyñców, pustoszÈcych i zamieniajÈcych w perzynÚ wszystko, co spotkajÈ po drodze, a wiÚc chodzi o stawianie oporu niszczycielom, podpalaczom, drÚczycielom, gwaïcicielom. W sïawetnej kawalerii Budionnego ma byÊ okoïo 50 proc. zaraĝonych chorobami wenerycznymi (por. art. F. Wolskiego w „Warszawskim Sïowie”, nr 149), a zuchy te, z którymi sympatyzujÈ panowie komuniĂci warszawscy, nie darujÈ ĝadnej kobiecie. II Nawiasem mówiÈc, te szlachetne zastÚpy jeneraïa Budionnego miaïy byÊ podobno skierowane ku Indiom przeciwko Anglii; na skutek konszachtów dyplomatycznych rzucono je na PolskÚ. To powodzenie okrutnych bezdusznych handlarzy doskonale oĂwietla „komunizm” ich obecnych sprzymierzeñców. Ów mój znajomy, o którym wspominam na poczÈtku tego artykuïu, nie moĝe braÊ udziaïu w akcji obrony Polski przed najazdem bolszewickim takĝe z tego powodu, ĝe jest antymilitarystÈ, czyli przeciwnikiem wojny, co jednak nie przeszkadza mu sympatyzowaÊ z jednÈ ze stron wojujÈcych, mianowicie z RosjÈ bolszewickÈ. Otóĝ ja takĝe jestem antymilitarystÈ i to do tego stopnia, ĝe wszelkÈ wojnÚ jako wojnÚ uwaĝam za zbrodniÚ. Zastrzegam siÚ jednak, ĝe w moich oczach wojna prowadzona dla odparcia napastnika niosÈcego zniszczenie i groĝÈcego zagïadÈ przestaje byÊ zbrodniÈ, a nawet staje siÚ obowiÈzkiem kaĝdego niezwyrodniaïego obywatela. Ja jestem antymilitarystÈ przede wszystkim dlatego, ĝe dla mnie na pierwszym planie stoi czïowiek i jego prawo do szczÚĂcia, do dobrobytu i do moĝnoĂci korzystania z dobrodziejstw kultury. Dla- TEKSTY DROBNIEJSZE 521 tego teĝ w czasie wojny uwaĝam za obowiÈzek korzystanie z wszelkiej nadarzajÈcej siÚ sposobnoĂci rozpoczÚcia rokowañ pokojowych, a omijanie podobnych sposobnoĂci jest w moich oczach albo umyĂlnÈ zbrodniÈ, albo teĝ objawem gïupoty. Kiedy kilka miesiÚcy temu „bolszewicy” wystÈpili z propozycjÈ rozpoczÚcia rokowañ pokojowych, umieĂciïem w „Trybunie” (nra 15, 16 i 17) artykuï pt. Chwila stanowcza: albo…, albo…, w którym dowodziïem, ĝe koniecznie trzeba z tego skorzystaÊ. Wówczas moĝna byïo zawieraÊ pokój, a przynajmniej rozpoczÈÊ rokowania pokojowe, caïkiem Ăwiadomie, bez cudzej ïaski i opieki, jako pañstwo caïkiem niezaleĝne. W kaĝdym razie wytworzono by atmosferÚ pokojowÈ i zrzucono by z siebie odium dalszego krwi rozlewu. Tymczasem trzymano siÚ Borysowa jak pijany pïotu i doprowadzono do tego, ĝe dziĂ trzeba bïagaÊ o pomoc i o interwencjÚ. Do tego przyczynili siÚ takĝe rosyjscy „antybolszewicy” oraz inni podszczuwacze, którym chodzi o to, aĝeby Polacy walczyli w ich interesie do ostatniej kropli krwi. Obecny smutny wynik owego krótkowidztwa politycznego ma moĝe jednak pewnÈ dobrÈ stronÚ. W kaĝdym razie kieïkujÈcy i rozrastajÈcy siÚ, zwïaszcza w kierunku wschodnim imperializm polski zostaï stïumiony w zarodku; a to Polakom jako ludziom moĝe wyjĂÊ tylko na dobre. Straszno tylko pomyĂleÊ, jakimi to oğarami okupuje siÚ tÚ zbawiennÈ nauczkÚ. W kaĝdym razie ówczesna dyplomacja polska, dawszy tak potÚĝny atut w rÚce wroga, wystawiïa sobie wymowne Ăwiadectwo ubóstwa. ByÊ moĝe, iĝ po skoñczeniu wojny i po zawarciu pokoju wypadnie wyĂwietliÊ tÚ sprawÚ, oddaÊ winowajców pod sÈd i przeprowadziÊ dokïadne Ăledztwo. Teraz jednak nie czas na skargi, na ĝale i wyrzuty. Teraz trzeba skupiÊ siÚ i odpieraÊ wroga wszelkimi siïami. Malkontenci twierdzÈ, ĝe rzÈd obecny niewiele jest wart, ĝe trzeba by go zastÈpiÊ przez inny. Ale czy nowy rzÈd byïby w danej chwili lepszy? W ogóle brak jest ludzi. Ale gdzie sÈ w ogóle ludzie doroĂli do dzisiejszych wypadków i stojÈcy na wysokoĂci zadania? Czy moĝe krÚtacze i bezlitoĂni handlarze w rodzaju ukïadajÈcych siÚ z „RosjÈ sowieckÈ” o wymianÚ towarów? Na ten „brak ludzi” nie ma rady. 522 TEKSTY DROBNIEJSZE Kiedy pali siÚ dom, trzeba go ratowaÊ, a nie kïóciÊ siÚ o to, kto mógïby w nim lepiej gospodarowaÊ. Jestem wrogiem wszelkiego militaryzmu, wszelkiego imperializmu, wszelkiego posuwania siÚ naprzód w celach zaborczych, w celach ujarzmiania w ten lub ów sposób narodów i krajów oĂciennych. W danej jednak chwili obraz siÚ zmieniï. Trzeba broniÊ siebie, trzeba broniÊ bliskich i dalekich. Gdybym byï mïodszym, zapisaïbym siÚ do szeregów obroñców czynnych, a nie potrzebowaïbym do tego pobudek patriotycznych. Wystarczyïaby mi solidarnoĂÊ ogólnie ludzka, wystarczyïaby potrzeba ocalenia ludzkoĂci, potrzeba ocalenia czïowieka w lepszym znaczeniu tego wyrazu. Jest to jedna z tych nader rzadkich w historii ludzkoĂci chwil, kiedy „patriotyzm” brzmi unisono z uczuciami ogólnoludzkimi, kiedy sprawa „ojczyzny” staje siÚ sprawÈ ludzkoĂci. Tylko bezduszne kïody, tylko automaty nakrÚcone rÚkami „bolszewickimi”, tylko gïowy obaïamucone i serca zatrute jadem uczuÊ antyspoïecznych nie sÈ w stanie tego zrozumieÊ i mogÈ jeszcze siÚ wahaÊ. Te wykolejone i wynaturzone indywidua, których mózgi przesiÈkïy „zasadami” „komunizmu”, nie majÈ litoĂci nad swym otoczeniem skazanym na zagïadÚ przez prÈcÈ ze wschodu dzicz wszechplemiennÈ, ale za to wspóïczujÈ wïaĂnie tej dziczy i nie mogÈ z niÈ walczyÊ. Owszem, i ja „wspóïczujÚ” tej dziczy. Nie mogÚ mieÊ do niej ĝalu za to, ĝe jest gïodna, zdeprawowana, wyuzdana i moralnie niepoczytalna. Aleĝ tak samo sÈ gïodne i moralnie niepoczytalne wilki, szczury, szarañcza, a jednak staramy siÚ je ubezwïadniÊ i, o ile siÚ da, tÚpiÊ. A przecieĝ dwunogie dzikie bestie sÈ o wiele straszniejsze od wszelkich szczurów, wilków, tygrysów. Memu znajomemu „antymilitaryĂcie” i „komuniĂcie” daïem nastÚpujÈcÈ radÚ praktycznÈ: Poniewaĝ pañskie przekonania i pañskie sumienie nie pozwalajÈ panu braÊ udziaïu w obronie kraju i spoïeczeñstwa przed najĂciem dziczy wschodniej pod sztandarem „bolszewizmu”, wiÚc nie zgïaszaj pan ĝadnych „Ăwiadczeñ”. Nikt pana do tego nie zmusza. Gdyby zaĂ chciano braÊ pana do wojska drogÈ poboru przymusowego, moĝesz pan wytrwaÊ na swym stanowisku i jako konsekwentny antymilita- TEKSTY DROBNIEJSZE 523 rysta przyjÈÊ wszelkie konsekwencje, a nawet daÊ siÚ rozstrzelaÊ. ZginÈïbyĂ pan „ĂmierciÈ bohaterskÈ” w obronie zasad „komunizmu”, „nieuznajÈcego wïasnoĂci prywatnej”. W n. 153 „Warszawskiego Sïowa” ukazaï siÚ Ăwietny felieton A. Buchowa pt. Towariszcz Anglija. Koñczy siÚ on nastÚpujÈcym zwrotem (w polskim przekïadzie): Ach, towarzyszu Anglio, towarzyszu Anglio, czyĝ to uchodzi w nasze dni byÊ tak cynicznym aĝ do naiwnoĂci, albo teĝ tak naiwnym aĝ do cynizmu, aĝeby na widok krewnej, gwaïconej przez watahÚ chuliganów, oĂwiadczaÊ z caïym spokojem: Ja w ogóle nie mięszam się do spraw miłosnych bliskich mi osób. Tak samo zachowujÈ siÚ, nasi „komuniĂci”, nieuznajÈcy wïasnoĂci prywatnej. Jako wyznawcy zasady „niesprzeciwiania siÚ zïu” patrzÈ oni spokojnie i obojÚtnie na niszczenie kraju i obracanie go w pustyniÚ, na katowanie, torturowanie i mordowanie tysiÚcy ludzi bez róĝnicy pïci i wieku, na gwaïcenie kobiet itd., a to tym bardziej, ĝe zïo, dokonywane przez „rycerzy” walczÈcych pod ĂwiÚtym dla nich znakiem „komunizmu” i „bolszewizmu”, musi siÚ im wydawaÊ dobrem. [„Kurier Polski” 1920, cz. I, nr 196; cz. II, nr 209] NIEWINNE FAŁSZYWE ŚWIADECTWA W WYŻSZYCH UCZELNIACH Jak wiadomo, w wyĝszych uczelniach sïuchacze dostajÈ tak zwane indeksy, do których co semestr wpisujÈ tytuïy wykïadów, na które majÈ zamiar uczÚszczaÊ, a odnoĂni wykïadajÈcy nasamprzód w odpowiednich rubrykach wpisujÈ swe nazwiska oraz datÚ na dowód, ĝe pozwalajÈ sïuchaczowi uczÚszczaÊ na swe wykïady (tak zwane nomen receptum), nastÚpnie zaĂ, pod koniec semestru, w innych rubrykach wpisujÈ znowu swe nazwiska oraz datÚ, jako poĂwiadczenie, ĝe sïuchacz istotnie 524 TEKSTY DROBNIEJSZE uczÚszczaï na te wykïady (tak zwane testa). Tak jest w uniwersytecie, tak jest na politechnice, tak jest w Wolnej Wszechnicy Polskiej, a moĝe i w innych zakïadach. Nie jest to wcale wynalazek warszawski ani nawet polski. Praktykuje siÚ on przede wszystkim w Niemczech, jako teĝ w krajach wzorujÈcych siÚ pod wzglÚdem szkolnictwa wyĝszego na Niemcach: w byïej i obecnej Austrii, w Szwajcarii, a dziĂ prawdopodobnie w Czechosïowacji i w innych pañstwach, zwiÈzanych tradycjami ze Ăwiatem germañskim. Datuje siÚ zaĂ ten sïawetny zwyczaj od wieków Ărednich, w których sïuchacze uniwersytetu praktykowali u profesorów tak, jak w ogóle terminatorzy i czeladnicy u majstrów. Profesor-majster nasamprzód przyjmowaï sïuchacza-ucznia do terminu, a nastÚpnie po przepisanym zwyczajowo przeciÈgu czasu wyzwalaï go. Bez wÈtpienia organizacja nauczania wyĝszego w porównaniu z innymi krajami staïa w Niemczech w ogóle na najwyĝszym stopniu. Do szkóï niemieckich udawali siÚ zwolennicy studiów wyĝszych ze wszystkich krajów europejskich, z Ameryki, z Japonii, z Chin. W Niemczech bowiem to, co siÚ nazywa „szkoïÈ”, „wyszkoleniem”, a co siÚ nabywa pod kierunkiem profesora w zakïadach naukowych, w seminariach itp., uchodziïo za doskonaïe. I caïkiem sïusznie. Ale obok tych dobrych stron dziÚki wiadomemu i gorliwie uprawianemu konserwatyzmowi konserwowano teĝ i uprawiano w Niemczech róĝne, caïkiem zbÚdne, ze stanowiska nowszych pojÚÊ nieuzasadnione, a niekiedy nawet wprost szkodliwe przeĝytki. Do takich przeĝytków naleĝÈ honoraria profesorskie, czyli tak zwane czesne, opïacane przez pojedynczych sïuchaczów od godziny wykïadów, a idÈce nie do ogólnej kasy uniwersyteckiej, ale do kieszeni danego profesora. W ten sposób najznakomitszy uczony i profesor, majÈcy z natury swego przedmiotu niewielu sïuchaczów, dostawaï niewielkie wynagrodzenie, dochody zaĂ niejednej miernoty naukowej, ale wykïadajÈcej przedmiot obowiÈzkowy dla prawników lub medyków, mogïy dochodziÊ setek tysiÚcy marek lub koron. Zwyczaj bez wÈtpienia niesprawiedliwy i demoralizujÈcy. Toteĝ w Austrii uznano go za taki i w koñcu ubiegïego stulecia zniesiono, zastÈpiwszy go wyïÈcznie staïym wynagrodzeniem profesorskim. Natomiast w Rosji, starajÈcej siÚ maïpowaÊ „zagranicÚ” nie tyle w dobrym, ile raczej w zïym, wprowadzono czesne profesorskie TEKSTY DROBNIEJSZE 525 dopiero w ustawie uniwersyteckiej z r. 1884, podczas gdy dawniej nie znano tam tego zwyczaju. O ile osobne wynagrodzenie za prace indywidualne, jak np. za zajÚcia w laboratoriach, w gabinetach itd., za egzaminy i inne nadetatowe zuĝycie czasu jest caïkiem usprawiedliwione, to natomiast nie ma najmniejszej racji bytu mnoĝenie dochodów profesorskich za wykïady, które wymagajÈ jednakowego zawsze przygotowania i jednakowej iloĂci czasu, bez wzglÚdu na liczbÚ sïuchaczy. Do przeĝytków Ăredniowiecznych naleĝÈ teĝ zresztÈ caïkiem niewinne, kolorowane (z czapeczkami i wstÚgami) korporacje studenckie, niezwiÈzane z jakÈĂ specjalnoĂciÈ, ale stanowiÈce luěne kluby towarzyskie. Przeĝytek notowania w „indeksach” czy teĝ „matrykuïach” przyjmowania sïuchaczów na wykïady oraz testowania pilnoĂci frekwencji, czyli uczÚszczania na wykïady, przyjÈï siÚ np. w Rosji jako coĂ tchnÈcego aromatem nowoĂci dopiero w ostatnich dziesiÈtkach lat. Praktykuje siÚ on obecnie w Polsce na chwaïÚ i pociechÚ endemicznego wzajemnego okïamywania siÚ i podkpiwania sobie z prawdy i ze zdrowego rozsÈdku. Ile to papieru, atramentu, czasu i innych tp. lekcewaĝonych wartoĂci marnuje siÚ bez najmniejszej potrzeby! Ile to razy nieszczÚĂliwy profesor musi uwieczniaÊ swe nazwisko, przeklinajÈc w duszy ten gïupi wynalazek! Jeszcze póï biedy, kiedy profesor wykïada przedmiot maïo uczÚszczany, obowiÈzkowy dla niewielkiej iloĂci sïuchaczy. Ale jak musi siÚ czuÊ medyk, prawnik lub choÊby historyk wykïadajÈcy nie tylko „ğlozofom”, ale takĝe „prawnikom”! A z drugiej strony ile to czasu muszÈ traciÊ biedni sïuchacze, wystajÈcy caïymi godzinami dla zdobycia upragnionego podpisu, raz na poczÈtku, drugi raz na koñcu semestru! I jakiemu to bóstwu przynosi siÚ te oğary z czasu i energii umysïowej? Czy znajdzie siÚ choÊ jeden wykïadajÈcy, który by odmówiï sïuchaczowi lub sïuchaczce podpisu wyraĝajÈcego zgodÚ na to, aĝeby dawny sïuchacz lub sïuchaczka mieli prawo wstÚpu na jego wykïady? A taki podpis w indeksie jest konieczny, bo bez niego kwestura nie przyjmie opïaty za dany kurs lub teĝ za udziaï w Êwiczeniach praktycznych. A nastÚpnie, czy zaĂwiadczenie pilnoĂci uczÚszczania, czyli frekwencji, ma jakiekolwiek powaĝne znaczenie? Aĝeby profesor mógï 526 TEKSTY DROBNIEJSZE zgodnie z sumieniem zaĂwiadczyÊ, ĝe sïuchacz istotnie uczÚszczaï na jego wykïady, powinien by posiadaÊ listÚ, za kaĝdym razem odczytywaÊ i odnotowywaÊ sobie wszystkich nieobecnych. Profesor majÈcy kilkaset albo nawet przeszïo tysiÈc sïuchaczów, potrzebowaïby na samo sprawdzanie frekwencji nie trzech kwadransy, ale kilku godzin, czyli ĝe nie tylko caïy czas przeznaczony na wykïad schodziïby na kontrolowaniu obecnoĂci, ale jeszcze musiano by go przedïuĝaÊ aĝ do zupeïnego wyczerpania listy. O samym wykïadzie nie mogïoby byÊ mowy; caïy czas majÈcy byÊ poĂwiÚcony wykïadom schodziïby na policyjnym kontrolowaniu. Nie byïby to jednak pedantyzm, ale tylko chÚÊ sanicznego Ăwiadczenia, zgodnie z przepisami obowiÈzujÈcymi. Jeĝeli bowiem wïasnym podpisem stwierdzam, ĝe ktoĂ chodziï na moje wykïady, a ten ktoĂ wcale nie chodziï, popeïniam kïamstwo i faïszerstwo. A z drugiej strony wielu studentów i studentek pomimo najszczerszej chÚci nie moĝe wcale uczÚszczaÊ na wykïady, bo wïaĂnie w tych godzinach sÈ zajÚci pracÈ zarobkowÈ, bez której nie mogliby istnieÊ. Inni znowu mogÈ zastÈpiÊ sïuchanie wykïadów czytaniem dzieï specjalnych, z których czÚstokroÊ mogÈ siÚ nauczyÊ daleko wiÚcej, aniĝeli odsiadujÈc godziny obowiÈzkowe na wykïadach. Przecieĝ bywajÈ indywidua roztargnione, niezdolne do sïuchania ze skupieniem, a natomiast wybornie umiejÈce korzystaÊ z dzieï uwaĝnie czytanych. Czy wobec tego nie byïoby nagannÈ pedanteriÈ a nawet okrucieñstwem odmawiaÊ swego podpisu? A wiÚc mamy do wyboru: albo Ăwiadome oszukiwanie i faïszerstwo, albo teĝ okrucieñstwo. Tertium non datur (nie ma do wyboru nic trzeciego). Albo pereat mundus, fiat iustitia (niech zginie Ăwiat, byle siÚ dziaïa sprawiedliwoĂÊ), albo teĝ pereat iustitia, fiat mundus (niech przepadnie sprawiedliwoĂÊ, byle istniaï Ăwiat). I jedno, i drugie jest gïupie, wstrÚtne i ohydne, tym gïupsze, tym wstrÚtniejsze i tym ohydniejsze, ĝe moĝna by z wielkÈ ïatwoĂciÈ pozbyÊ siÚ obu alternatyw. Na dowód, jak pilnÈ bywa frekwencja sïuchaczów ubiegajÈcych siÚ o „testÚ” mogÚ przytoczyÊ dwa przykïady z wïasnej praktyki w Uniwersytecie Warszawskim. ParÚ tygodni temu w szatni profesorskiej uwieczniaï swe imiÚ w indeksach profesor Smoleñski, szczycÈcy siÚ nieskoñczonymi ogona- TEKSTY DROBNIEJSZE 527 mi „ğlozofów” i „prawników” spragnionych sïawetnej testy. Zbliĝyïem siÚ do tego samego stoïu i wpisaïem „testÚ” do indeksu jednego z wïasnych sïuchaczów. Wtedy przystÚpuje do mnie jakiĂ nieznany mi mïodzieniec i podaje mi swój indeks. Zobaczywszy w indeksie nazwisko prof. Cybichowskiego, ’yskowskiego i innych prawników, a nie widzÈc wcale wïasnego przedmiotu, zapytujÚ pacjenta: „Za kogo miÚ pan bierze?”. Odpowiedě: „Pan profesor Smoleñski”. Jakĝe pilnie uczÚszczaï na wykïady profesora Smoleñskiego ten spragniony „testy” sïuchacz! InnÈ znowu razÈ wziÚto miÚ za profesora SzerÚkowskiego, któremu, jako mïodemu przystojnemu brunetowi, gdyby siÚ o tym dowiedziaï, nie byïoby to chyba bardzo przyjemne. PomiÚszanie z prof. Smoleñskim usprawiedliwia przynajmniej ta okolicznoĂÊ, ĝe obaj jesteĂmy w wieku sÚdziwym i mamy wïosy przyprószone siwiznÈ lat, co najmniej szpakowate, chociaĝ w kaĝdym razie wyglÈdamy cokolwiek inaczej. Czy wiÚc wszystkie owe „nomina” i „testy” nie sÈ po prostu niedorzecznÈ komediÈ? Te faïszywe Ăwiadectwa w indeksach studenckich przypominajÈ poniekÈd „faïszywÈ fasjÚ” mieszkaniowÈ, uprawianÈ ongi, a moĝe i dotychczas w Galicji alias w Maïopolsce, która to faïszywa fasja polega na tym, ĝe w ksiÚgach mieszkaniowych lokator musi stwierdziÊ wïasnym podpisem, równowaĝnym przysiÚdze, ĝe pïaci komornego znacznie mniej, aniĝeli pïaci istotnie. Jeĝeli odmówi podpisu, nie znajdzie nigdzie mieszkania. Owa „faïszywa fasja” jest ĂciĂle zwiÈzana z moimi losami, gdyĝ za zwrócenie uwagi na demoralizacjÚ bÚdÈcÈ skutkiem podobnego endemicznego kïamstwa i krzywoprzysiÚstwa zostaïem wyrzucony z Uniwersytetu Krakowskiego i w ogóle z Krakowa; musiaïem wracaÊ do Rosji. Kïamstwo i krzywoprzysiÚstwo tkwiÈce w „faïszywej facji” mieszkaniowej miaïo charakter powaĝny, bo godziïo w interesy skarbu krajów i pañstw. Usankcjonowane i wymagane przez wïadze uniwersyteckie kïamstwo i faïszywe Ăwiadectwo, ujawniajÈce siÚ w indeksach studenckich, jest sobie niby niewinnym sportem uprawianym za pomocÈ pióra i kaïamarza. Ale miÚdzy tymi dwoma objawami moralnoĂci konwenansowej i prawomyĂlnej zachodzi róĝnica jedynie iloĂciowa. JakoĂciowo sÈ to jagody z tego samego ogródka, z tego ogródka, gdzie wystarczy speïniaÊ przepisane obrzÈdki, a nawet, nie speïniajÈc obrzÈdków, tylko 528 TEKSTY DROBNIEJSZE siedzieÊ cicho i nie protestowaÊ, aĝeby uchodziÊ za wierzÈcego katolika lub teĝ, zgodnie z metrykÈ i z paszportem, za innego wyznaniowca. Jest to staïe przyuczanie do myĂli, ĝe naleĝy iĂÊ przez Ăwiat, uprawiajÈc kïamstwo i obïudÚ, a wyrzekajÈc siÚ prawdy i stosowania siÚ do wymagañ etycznych. Jak przystaïo na wszelkie instytucje i zwyczaje obowiÈzujÈce, wyïonione z gïÚbin ĂwiatopoglÈdu i wytycznych moralnych spoïeczeñstw istniejÈcych, równieĝ zwyczaj uwieczniania podpisów profesorskich w indeksach studenckich zwiÈzany jest z pewnego rodzaju ïapówkami lub, co najmniej, napiwkami. Oto niektórzy sïuchacze, niemajÈcy czasu lub nawet nieobecni w Warszawie, oddajÈ swe indeksy woěnym, a ci zaïatwiajÈ wymagane formalnoĂci, dostajÈc od sztuki pewnÈ iloĂÊ marek. Jest to zarobek godziwy, ale niekonieczny. Gïównym zaĂ zïem jest bezmyĂlne marnowanie czasu na kontrolÚ powierzchownie policyjnÈ, uwïaczajÈcÈ godnoĂci tak zwanych wyĝszych uczelni. Czas poïoĝyÊ koniec tej bezmyĂlnoĂci choÊby dlatego, aĝeby nie dawaÊ powodu do mniemania, ĝe uczeni stanowiÈ kategoriÚ ludzi odznaczajÈcych siÚ wprawdzie brakiem zdrowego rozsÈdku, ale za to przedziwnÈ umiejÚtnoĂciÈ trwonienia czasu i energii umysïowej na rzeczy bezuĝyteczne, a nawet szkodliwe. [„Naród” 1921, nr 189] NIE SKANDAL, A PO PROSTU OBJAW ZNAMIENNY I POUCZAJĄCY Przeczytawszy w „Narodzie” (nr 43, z dn. 13 lutego, art. pt. Nowy skandal w świecie naukowym) dotyczÈcÈ mojej osoby wiadomoĂÊ, sprawdziïem jÈ u ěródïa i tam dowiedziaïem siÚ, ĝe istotnie Wydziaï Filozoğczny Uniwersytetu Warszawskiego, przyjÈwszy do swego grona innych „profesorów honorowych”, mnie osobiĂcie jako indywiduum niepoĝÈdane zabalotowaï. Podana wiÚc przez „Naród” wiadomoĂÊ jest zgodna z faktycznym przebiegiem sprawy, chociaĝ przy tej sposobnoĂci TEKSTY DROBNIEJSZE 529 straszliwie przeceniono moje zasïugi naukowe. Mój dorobek naukowy jest znikomo maïy, w kaĝdym razie bez porównania mniejszy od tego, który mógïby mieÊ miejsce, gdyby mojej dziaïalnoĂci naukowej nic paraliĝowaïy z jednej strony moja nieumiejÚtnoĂÊ koncentrowania siÚ, rozpraszanie siÚ na wszystkie strony, marnotrawstwo pod kaĝdym wzglÚdem, jednym sïowem moja nieudolnoĂÊ, z drugiej zaĂ strony, przewaĝnie przeze mnie samego stworzone, opïakane warunki ĝycia, zmuszajÈce miÚ do staïego szukania róĝnorakiej pracy zarobkowej. Posiadam bardzo wiele szpetnych i ohydnych wïaĂciwoĂci; do ich liczby jednak nie naleĝy zarozumiaïoĂÊ. Powinien bym wiÚc i w danym razie nie zajmowaÊ czytelników swojÈ osobÈ, tj. pominÈÊ caïÈ tÚ sprawÚ bezwzglÚdnym milczeniem, gdyby nie ta okolicznoĂÊ, ĝe to, co w zwiÈzku ze mnÈ staïo siÚ ostatnimi czasy w Uniwersytecie Warszawskim, charakteryzuje dosadnie poziom umysïowy i etyczny znacznej czÚĂci „szczytów inteligencji” warszawskiej i indywiduów, które zawodowo niosą przed narodem oświaty kaganiec. ZresztÈ wykreĂlajÈc miÚ ostatecznie ze skïadu Wydziaïu Filozoğcznego, speïniono, niestety tylko czÚĂciowo, ĝyczenia licznego odïamu „mïodzieĝy uniwersyteckiej”, która juĝ doĂÊ dawno w swym organie „PrÈd” domagaïa siÚ caïkowitego usuniÚcia mnie z Uniwersytetu Warszawskiego. Obok staïych oszczerstw i potwarzy rzucanych na mnie przez róĝnorodnych „patriotów” i „zasïuĝonych obywateli” Rosji i Polski, obok zaciekle prowadzonej nagonki i ujadania rozmaitych pismaków oskarĝajÈcych miÚ o najrozmaitsze zbrodnie i wykroczenia przeciw uznawanym przez ogóï prawdom i dogmatom, doznajÚ po raz trzeci „przeĂladowania za przekonania” w ostrej urzÚdowej formie. BawiÈc przez siedem lat (1893–1900) w Krakowie, zmuszony stale do uczestnictwa w endemicznym oszustwie zwanym „faïszywÈ fasjÈ” mieszkaniowÈ, nie mogïem w koñcu wytrzymaÊ i wypuĂciïem w Ăwiat broszurÚ Jeden z objawów moralności oportunistyczno-prawomyślnej (Kraków 1898), w której staraïem siÚ udowodniÊ, ĝe podobny zwyczaj powszechny zeznawania pod przysiÚgÈ (bo podpisywanie „faïszywej fasji” byïo równowaĝne przysiÚdze), ĝe siÚ pïaci znacznie mniej, aniĝeli siÚ istotnie pïaci, ĝe podobny zwyczaj, przy którym wszyscy bez wyjÈtku mieszkañcy kraju sÈ oszustami i krzywoprzysiÚĝcami, musi ooddziaïy- 530 TEKSTY DROBNIEJSZE waÊ nader ujemnie i zgubnie na moralnoĂÊ i uprawniaÊ do powiedzenia: ja jestem złodziej, pan jesteś złodziej; wszyscy jesteśmy złodzieje i możemy sobie tego nawzajem powinszować. To moje wystÈpienie wywoïaïo straszne oburzenie „patriotów” polsko-galicyjskich. Nazwano miÚ ptakiem, co własne gniazdo kala, boÊ wolno kraĂÊ i oszukiwaÊ, byle tylko o tym nie mówiÊ. Jeden z wielkich mÚĝów galicyjskich, póěniej minister austriacki, a dziĂ poseï do sejmu polskiego zakwaliğkowaï miÚ w „Sïowie Polskim” jako wariata. Matadory administracji krajowej i gwiazdy wiedzy miejscowej potÚpiïy miÚ z kretesem, a posïowie galicyjscy do parlamentu wiedeñskiego zarówno z „prawicy”, jak i z „lewicy” ĝÈdali od ministra oĂwiaty, aĝeby miÚ stante pede wyrzucono z Uniwersytetu Krakowskiego. Pan minister chciaï im dogodziÊ, ale szef sekcji wytïumaczyï mu, ĝe jako zatwierdzony na piÚÊ lat przez samego cesarza, mogÚ byÊ usuniÚty dopiero po upïywie tych piÚciu lat przez nieodnawianie kontraktu. Tylko znikomo maïa czÈstka inteligencji galicyjskiej widziaïa w moim wystÈpieniu nie zbrodniÚ i nie bïÈd ale czyn obywatelski. Póěniej wahano siÚ i chciano miÚ zatrzymaÊ w Krakowie, ale pod warunkiem, ĝe odszczekam zarówno publicznie, jako teĝ prywatnie, przed panami hr. Tarnowskim (prezydentem Akademii UmiejÚtnoĂci i dyktatorem uniwersytetu), hr. Piniñskim (namiestnikiem Galicji) i prof. dr. Bobrzyñskim (wiceprezydentem Rady Szkolnej) niecne potwarze rzucone przeze mnie na GalicjÚ i uznano, ĝe „faïszywa fasja” nie tylko nie jest oszustwem, ale przeciwnie, jest cnotą obywatelską obowiÈzujÈcÈ kaĝdego patriotÚ. Na to siÚ jakoĂ zgodziÊ nie mogïem, tak ĝe po upïywie piÚciu lat kontraktowych wypadïo zbieraÊ manatki i wracaÊ do Rosji. W ciÈga kilku dziesiÈtków lat, przebywajÈc w Dorpacie (1883– 1893), w Krakowie (1893–1900) i w Petersburgu (1900–1917), gdzie tylko mogïem i jak tylko mogïem, wystÚpowaïem stale i wytrwale w obronie uciĂnionych i protestowaïem przeciwko gwaïtom speïnianym czy to na jednostkach, czy teĝ na caïych zbiorowiskach ludzkich za ich wyznanie i narodowoĂÊ. W Dorpacie broniïem Estoñczyków i ’otyszów przeciw poniewieraniu ich przez Niemców, a nastÚpnie w imiÚ równouprawnienia obywatelskiego i narodowego broniïem zarówno Niemców, jako teĝ ’otyszów TEKSTY DROBNIEJSZE 531 i Estoñczyków przeciw brutalnej rusyğkacji. Póěniej Niemcy baïtyccy przyznali mi, ĝe miaïem sïusznoĂÊ. W Krakowie, jednoczeĂnie z broszurÈ, za którÈ mnie wyrzucono z Uniwersytetu Krakowskiego, wydaïem broszurÚ rosyjskÈ Cenzurnyje „miełoczi”. Kniaz’ Bismark i gonienije „Sławian”, w której wystÚpowaïem przeciwko gwaïtom dokonywanym na Polakach przez Niemców, wyznawców Bismarcka. Na tÚ broszurÚ ci, co miÚ poddali ostracyzmowi za cios wymierzony w ich kieszenie, nie raczyli zwróciÊ najmniejszej uwagi. W Petersburgu wyrywaïem katolików wierzÈcych ze szpon policji, która wbrew ich oĂwiadczeniu i wbrew ich metrykom zapisywaïa ich w ksiÚdze paszportowej jako prawosïawnych. I walkÚ tÚ prowadziïem z powodzeniem. Nie pretendujÚ z tego powodu do orderu ¥wiÚtego Grzegorza, bo robiïem to nie jako katolik, partyjnie zainteresowany, ale jako czïowiek szanujÈcy godnoĂÊ ludzkÈ i przekonany, ĝe ani policjant i ĝandarm, ani popi jakiegokolwiek wyznania, ïÈcznie z bezwyznaniowoĂciÈ, nie majÈ prawa zapuszczaÊ swej brudnej ïapy do gïÚbi duszy ludzkiej i wyrywaÊ z niej to, co dany czïowiek uwaĝa za swe sanctissimum i co czÚstokroÊ stanowi jego jedyny pierwiastek idealny, przemieniajÈc go ze zwykïego zjadacza chleba i bydlÚcia dwunogiego na czïowieka w szlachetnym znaczeniu tego wyrazu. Z równÈ energiÈ i z równym uporem broniïbym prawosïawnego przeciw zachïannoĂci katolickiej, ĝyda przeciw zamachom ze strony tych lub owych „chrzeĂcijan” oraz wszelkiego innego czïowieka szczerze wierzÈcego przeciwko napaĂciom ze strony innowyznawców. Ale za to wymagam, aĝeby równieĝ bezwyznaniowca nie ograniczano w jego prawach obywatelskich i pozwalano mu byÊ otwarcie tym, czym jest w gïÚbi duszy, a nie jakimĂ faïszowanym subiektem. W ciÈgu ostatniego lat dziesiÈtka przed zbrodniczÈ wojnÈ wszechĂwiatowÈ, kiedy to niektórzy uczeni warszawscy – nie tyle starsi, ile raczej mïodsi i dopiero poczynajÈcy – godzili siÚ najzupeïniej z uprawianÈ przez Uniwersytet Warszawski rusyğkacjÈ i, stojÈc na tylnych ïapkach, nadskakiwali rusyğkatorom, ja, nie hoïdujÈc zasadzie nieinterwencji i spokojnego stania na uboczu, protestowaïem w miarÚ siï i moĝnoĂci przeciwko wszelakim zamachom rusyğkatorskim na prawa Polaków i innych inorodców Rosji. A robiïem to czy to jako czïonek kolegium pro- 532 TEKSTY DROBNIEJSZE fesorskiego Uniwersytetu Petersburskiego, czy to jako czïonek rozmaitych zwiÈzków i stowarzyszeñ, a zwïaszcza jako czïonek i czasowo przewodniczÈcy ZwiÈzku Autonomistów-Federalistów, czy teĝ nareszcie jako czïowiek wystÚpujÈcy publicznie bÈdě to na wiecach i zgromadzeniach, bÈdě teĝ w szeregu broszur i artykuïów dziennikarskich. Nareszcie kiedy w r. 1913 wypuĂciïem broszurÚ Nacjonalnyj i terrritorialnyj priznak w awtonomii, w której przepowiadaïem, ĝe jeĝeli Rosja nie zejdzie z drogi przeĂladowania wyznañ i narodowoĂci, jeĝeli nie uzna zasady jak najszerszej autonomii i federacji, bÚdzie musiaïa rozpaĂÊ siÚ i w gruzy siÚ rozwaliÊ, „czynniki miarodajne”, cenzura i sÈdownictwo carskie dopatrzyïy siÚ w niej cech zbrodni, a Izba SÈdowa petersburska skazaïa miÚ na dwa lata twierdzy, czyli póïtora roku wiÚzienia. DziÚki zabiegom Akademii Nauk w Petersburgu i osób wysoce wpïywowych miano miÚ „uïaskawiÊ”, ale, korzystajÈc z wojny, zmniejszono tylko dwa lata na trzy miesiÈce czyli póïtora roku na dwa miesiÈce i tydzieñ, którÈ to „karÚ” odsiedziaïem w „Krestach” petersburskich. OczywiĂcie w zwiÈzku z tym wyrzucono miÚ z Uniwersytetu Petersburskiego. A teraz trzeci wypadek „przeĂladowania za przekonania”. WiÚkszoĂÊ Wydziaïu Filozoğcznego Uniwersytetu Warszawskiego poddaje miÚ ostracyzmowi za to, ĝe pozwalam sobie mieÊ wïasne zdanie, nie poddajÈc siÚ cenzurze senatu akademickiego i samozwañczych „stróĝów pamiÈtek narodowego koĂcioïa”. Warto porównaÊ zachowanie siÚ „szczytów inteligencji” i „Ăwiata uczonego” w tych trzech wypadkach. W Krakowie potÚpiono miÚ wprawdzie powszechnie, ale pomimo to uniwersytet chciaï miÚ w ten lub ów sposób zatrzymaÊ. Z dwudziestu kilku czy teĝ nawet wiÚcej niĝ trzydziestu czïonków Wydziaïu Filozoğcznego tylko oĂmiu byïo za bezwzglÚdnym usuniÚciem mnie z uniwersytetu, reszta gïosowaïa za mnÈ. Nie poparto wprawdzie energicznie tego wyniku gïosowania, ale w kaĝdym razie ujawniono dobrÈ wolÚ. W Petersburgu gwaït dokonany nade mnÈ przez sÈdy carskie wywoïaï w ïonie inteligencji nie tylko miejscowej, ale nawet pozamiejscowej, powszechne oburzenie. Zarówno profesorowie uniwersytetu i innych zakïadów naukowych, zarówno sïuchacze i sïuchaczki tych zakïadów, jako teĝ dziaïacze spoïeczni i inni przedstawiciele inteligencji TEKSTY DROBNIEJSZE 533 nie mogli siÚ z tym pogodziÊ i wyraĝali mi uznanie. Nawet niektórzy tzw. „czarnoseciñcy”, naznaczajÈc, ĝe siÚ ze mnÈ nie zgadzajÈ i potÚpiajÈ moje wystÈpienia, wyraĝali mi wspóïczucie, oburzali siÚ na wyrok Izby SÈdowej i oğarowywali mi swÈ pomoc. Kiedy zaĂ upadï rzÈd carski, jednym z pierwszych kroków Uniwersytetu Petersburskiego byïo powoïanie mnie na nowo do swego grona. Trwaïo to niedïugo, bo juĝ w r. 1918, nie mogÈc wytrzymaÊ pod rzÈdami „bolszewików”, pozostawiïem w Petersburgu caïe moje mienie wraz z bibliotekÈ i ze wszystkimi materiaïami naukowymi i uciekïem do Warszawy, przypuszczajÈc, ĝe tu bÚdÚ mógï byÊ uĝyteczny jako jeden z wykïadajÈcych w uniwersytecie. Istotnie przyjÚto miÚ i dano mi moĝnoĂÊ pracowania w charakterze wykïadajÈcego. Obecnie wiÚkszoĂÊ Wydziaïu Filozoğcznego uznaïa, ĝe jako czïowiek innych przekonañ, a wiÚc dla tych panów „niesympatyczny”, a moĝe nawet niebezpieczny, nie powinienem byÊ dopuszczony do przyzwoitego prawomyĂlnego towarzystwa. Sïyszaïem od niektórych prawników, jakoby owo gïosowanie w Wydziale Filozoğcznym nie daje siÚ obroniÊ ze stanowiska prawnego. Nie wchodzÚ w to, ale zdaje mi siÚ, ĝe byï to tylko dalszy ciÈg caïego szeregu omyïek i nieporozumieñ zasadniczych. Utworzenie w Uniwersytecie Warszawskim osobnej kategorii upoĂledzonych „profesorów honorowych” byïo pomysïem arcyniefortunnym. Przy tym tak zw. „komisja stabilizacyjna” pozwoliïa sobie bez ceremonii naruszyÊ instrukcjÚ wyraěnie jÈ obowiÈzujÈcÈ. W instrukcji powiedziane byïo, ĝe komisja stabilizacyjna nie ma prawa kwaliğkowaÊ tych wykïadajÈcych tymczasowego Uniwersytetu Warszawskiego, którzy juĝ przedtem wykïadali w jednym z uniwersytetów czy to polskich, czy teĝ zagranicznych. Tymczasem wbrew instrukcji komisja stabilizacyjna pozwoliïa sobie usunÈÊ kilku wykïadajÈcych, degradujÈc ich na „honorowych”. PowiadajÈ, ĝe w ten sposób chciano siÚ pozbyÊ niepoĝÈdanych goĂci, osïadzajÈc im piguïkÚ „honorowoĂciÈ”. Dziaïaïo teĝ oczywiĂcie zapatrzenie siÚ na praktyki austriackie, które przewaĝyïo instrukcjÚ, danÈ komisji stabilizacyjnej przez Ministerstwo OĂwiecenia. Zapomniano jednak, ĝe w Austrii, usuwajÈc profesorów z powodu wieku, pozostawiano im peïnÈ pensjÚ wraz z rozmaitymi dodatkami, ale za to nie nazywano ich „honorowy- 534 TEKSTY DROBNIEJSZE mi”. W Warszawie zaĂ „honorowi” dostali tylko niewielkie odczepne. A tymczasem co po tytule, kiedy pustki w szkatule. Póěniej starano siÚ zaradziÊ czÚĂciowo temu pokrzywdzeniu ğnansowemu, pozostawiajÈc jednak „honorowych” poza wydziaïami. DziĂ samowolnie jednych siÚ wprowadza do grona uprzywilejowanych, innych zaĂ uznaje siÚ za niegodnych tego zaszczytu. Chociaĝ nieboszczka Rosja carska nie moĝe nam w ogóle sïuĝyÊ za wzór, to jednak w danej kwestii urzÈdziïa siÚ ona chyba bardzo racjonalnie. Profesor, przesïuĝywszy lat 30, nie mógï juĝ zajmowaÊ katedry, aĝeby nie przeszkadzaÊ mïodszym uczonym; zachowywaï jednak swe caïkowite wynagrodzenie, a za wykïady pobieraï osobny dodatek. Oprócz tego pozostawaï doĝywotnim czïonkiem kolegium profesorskiego, ze wszystkimi prawami, a przede wszystkim prawem obieralnoĂci na dziekana, rektora i inne urzÚdy uniwersyteckie. To oczywiĂcie wykluczaïo moĝnoĂÊ tego rodzaju „kazusów paskudeusów” jak ten, który siÚ niedawno wydarzyï na Wydziale Filozoğcznym Uniwersytetu Warszawskiego. Ja osobiĂcie nie mam najmniejszego ĝalu do tych panów, którzy mnie nie dopuĂcili do uczestnictwa w prawach wydziaïu. Gïosowali wedïug wskazówek wïasnego sumienia, które im nie pozwalaïo cierpieÊ w swym gronie czïowieka „innych przekonañ”. Co wiÚcej, jestem im bardzo wdziÚczny za to ĝe nie bÚdÚ potrzebowaï traciÊ czasu na branie udziaïu w zgromadzeniach, których wiÚkszoĂÊ uwaĝaïaby miÚ za niepoĝÈdanego i nienawistnego intruza1. [„Naród” 1921, nr 48] 1 W kilka miesiÚcy póěniej tenĝe Wydziaï Filozoğczny UW nadaï Baudouinowi doktorat honoris causa, o czym sam zainteresowany pisaï tak: A po kilku miesiącach [od nieprzyjÚcia w skïad Wydziaïu – M.S.] takiego profesora wątpliwej wartości naukowej robi się doktorem honorowym. Czyż nie jest to krzyczący błąd logiczny, czy to nie rażąca niekonsekwencja? […] Ale to jeszcze nic. Ów zaszczytnie odznaczony jegomość został przedtem napiętnowany przez większość decydujących jako „wróg Polski”, „całe życie działający na jej szkodę”. I to, zdaje się, było głównym powodem wykluczenia go z grona wydziału. J. B a u d o u i n d e C o u r t e n a y , Zaszczytne odznaczenie „wroga Polski”, „Robotnik” 1922, nr 55. TEKSTY DROBNIEJSZE 535 Mały fejleton ZE WSPOMNIEŃ O P.P. METONIE Ludzie w Polsce dzielÈ siÚ na takich, którzy po Ămierci stajÈ siÚ „Ă.p.”, i na takich, którzy po Ămierci stajÈ siÚ „b.p.”. Poniewaĝ sam nie naleĝÚ ani do jednych, ani do drugich, wiÚc wymawiam sobie, aĝeby po Ămierci nie tytuïowano mnie ani „Ă.p.”, ani „b.p.”. Jak nie byïem nigdy spragniony orderów i rang, tak teĝ nie chcÚ mieÊ i po Ămierci ĝadnych zaszczytnych dodatków. Podobnie teĝ wymagam, aĝeby nie marnowano grosza na ogïoszenia o moim „przeniesieniu siÚ do wiecznoĂci” ani teĝ nie wyrzucano pieniÚdzy na ceremonie pogrzebowe. Dlatego to zapisujÚ swoje tak zwane zwïoki do prosektorium, pod warunkiem atoli, ĝe zostanÈ one sprowadzone z domu na miejsce krajania przez sam zakïad bÈdě to anatomii normalnej, bÈdě teĝ anatomii patologicznej. Przypuszczam bowiem, ĝe badania makroskopijne i mikroskopijne zwïok osobnika patentowanego przez rzeczoznawców od patriotyzmu na wroga Polski, działającego całe życie na jej szkodę mogÈ przedstawiaÊ pewien interes naukowy. Jestem wprawdzie czïowiekiem, z czego, mówiÈc nawiasem, nie jestem wcale dumny; wolaïbym bowiem byÊ psem, a choÊby nawet wilkiem. Zwïaszcza w dzisiejszych czasach ze wzglÚdów moralnoĂci nierównie zaszczytniej jest naleĝeÊ do rzÚdu takich lub owakich czworonogów, dwunogów skrzydlatych, pïazów, gadów, insektów, robaków i innych istot tego rodzaju aniĝeli do dwunogich a bezskrzydïych bestii ludzkich. ZazdroszczÚ p.p. Metonowi, ĝe byï wïaĂnie psem, psem zarówno rozumnym, jak zacnym i szlachetnym. Podobnie jak i ja byï on bezwyznaniowym i beznarodowym. A ja muszÚ byÊ nie tylko bezwyznaniowym, ale takĝe beznarodowym, bo nie mogÚ siÚ solidaryzowaÊ z zachïannoĂciÈ, imperializmem, nietolerancjÈ i megalomaniÈ ĝadnego narodu upañstwowionego. MogÚ naleĝeÊ tylko do caïej ludzkoĂci, czyli do caïego Ăwiata ludzkiego, podobnie jak Meton naleĝaï do caïego Ăwiata psiego. Tylko ĝe mnie naleĝenie 536 TEKSTY DROBNIEJSZE do Ăwiata ludzkiego nie przynosi wcale zaszczytu, gdy tymczasem p.p. Meton nie potrzebowaï siÚ wstydziÊ tego, ĝe byï psem. Jako bezwyznaniowemu, nie naleĝaïby siÚ wïaĂciwie Metonowi ĝaden dodatek przed imieniem. Dlaczego jednak pozwalam sobie uĝywaÊ dodatku „p.p.”? Nie jest to skrócona nazwa partii, w rodzaju ND, LND, Ch-D, PPS, SD itp., gdyĝ psy na szczÚĂcie do ĝadnych partii nic naleĝÈ. Ten zagadkowy skrót objaĂnia siÚ bardzo prosto: „p.p.” znaczy, zgodnie z faktem, „psiej pamiÚci”. Wprawdzie, mówiÈc o nieboszczykach rodzaju ludzkiego, nie piszemy „l.p.”, tj. „ludzkiej pamiÚci”. Aleĝ za to mamy rozpadniÚcie siÚ caïej ludzkoĂci na „Ă.p.” i „b.p.”, a przy bezwyznaniowcach powinniĂmy siÚ obchodziÊ bez takich ozdób dwuliterowych, czyli uĝywaÊ dodatku zero. No, ale co innego czïowiek, a co innego pies. PrawdÚ powiedziawszy, „psia pamiÚÊ” jest bardzo krótka i nie przechowuje imion nieboszczyków. „Psia pamiÚÊ” sprowadza siÚ wïaĂciwie do „ludzkiej pamiÚci” o psach. Znaïem pewnÈ paniÈ, która swemu ulubionemu pieskowi kazaïa wystawiÊ wspaniaïy pomnik i na tym pomniku uwieczniïa imiÚ swego ulubieñca. Same psy sÈ na szczÚĂcie wolne od tej próĝnoĂci i megalomanii i nic tracÈ czasu na pamiÚtanie o tym, czego pamiÚtaÊ nie warto. P.p. Meton byï przede wszystkim pudlem, z gÚstÈ i obğtÈ szerĂciÈ koloru habitu kapucyñskiego. Byï pudlem rozumnym i pojÚtnym. Odgadywaï myĂli ludzkie, a spojrzawszy czïowiekowi w oczy, wiedziaï od razu, czego od niego wymaga. P.p. Meton byï staïym mieszkañcem Warszawy. Mnie zaĂ, pomimo ĝe mïodoĂÊ spÚdziïem w Warszawie, pomimo ĝe zostaïem niegdyĂ zapisany do ksiÈg staïych mieszkañców Warszawy i posiadaïem odpowiedniÈ „ksiÈĝeczkÚ legitymacyjnÈ”, dziĂ, po powrocie ostatecznym na „ziemiÚ ojczystÈ” z wieloletniej tuïaczki, policja warszawska odmawia tego zaszczytu i kaĝe mi byÊ „mieszkañcem niestaïym”. P. p. Meton nie naleĝaï do nikogo osobiĂcie; naleĝaï do caïego domu, a mianowicie do jednego z domów na Tamce wprost Solca. Odwiedzaï róĝnych mieszkañców tego domu i byï przez nich ĝywiony i ïaskawie traktowany. Chociaĝ ja tylko przejazdem TEKSTY DROBNIEJSZE 537 z Kazania i z Dorpatu za granicÚ i odwrotnie bywaïem w tym domu, gdzie zatrzymywaïem siÚ zwykle tylko po kilka dni, byï jednak do mnie bardzo przywiÈzany. Kiedy, bawiÈc na podwórzu, ujrzaï miÚ pierwszy raz po moim przyjeědzie przez okno pierwszego piÚtra, wpadaï w szaï radoĂci, przybiegaï na górÚ i witaï siÚ ze mnÈ jak z najlepszym przyjacielem. P.p. Meton byï nie tylko rozumnym i pojÚtnym, ale takĝe szlachetnym; kierowaï siÚ wzniosïymi pobudkami altruizmu. Kiedy w tym domu oszczeniïa siÚ do nikogo nienaleĝÈca suka i ĝyïa ze swymi szczeniÚtami w wielkiej nÚdzy, szlachetny Meton odwiedzaï jÈ stale i przynosiï jej otrzymywane ochïapy i inne smakoïyki. A proszÚ nie myĂleÊ, ĝe mogïy tu dziaïaÊ jakieĂ uczucia maïĝeñskie i ojcowskie. Jak mnie zapewniano, Meton ĝyï w bezwzglÚdnym celibacie i byï osamotnionym starym kawalerem. Jego postÚpowanie z owÈ ubogÈ sukÈ byïo objawem czystej „miïoĂci bliěniego”, wedïug zasady: res sacra miser. Kiedy podczas ogromnych upaïów dajÈcych siÚ we znaki kudïatemu zwierzÚciu moje kuzynki mieszkajÈce w tym domu ostrzygïy Metona, po paru dniach przyprowadziï on do nich swego kolegÚ i wspóïtowarzysza upalnej niedoli, dajÈc wymowne znaki, aĝeby jego takĝe uwolniono od dokuczajÈcej mu weïny. W uznaniu tych zasïug p.p. Metona ozdobiïem jego szyjÚ bÚdÈcym w moim posiadaniu orderem. I muszÚ przyznaÊ, ĝe jedwabna wstÚga ciemnoczerwona z biaïymi brzegami byïa Metonowi daleko bardziej do pyska aniĝeli mnie do twarzy. Doskonale odbijaïa od jego brunatnego owïosienia. Niestety, niedïugo cieszyï siÚ Meton tÈ zaszczytnÈ odznakÈ; musiaïem mu jÈ zabraÊ, bo pokazywanie siÚ tak udekorowanego czworonoga na ulicach ówczesnej Warszawy mogïo pociÈgnÈÊ za sobÈ niepoĝÈdane dla mnie nastÚpstwa. Ale i do Metona musiaïa siÚ stosowaÊ gadka starość nie radość. Doĝywszy sÚdziwego psiego wieku, doznawaï objawów sklerozy, artretyzmu starczych dolegliwoĂci, oĂlepï, po czÚĂci ogïuchï, owrzodziaï i wzbudzaï ku sobie wstrÚt ğzyczny. A ĝe nie naleĝaï do nikogo, kto by siÚ za nim ujÈï, wiÚc stróĝ domu, czyli po dzisiejszemu dozorca, zawlókï go do Wisïy i tam przemocÈ utopiï. Tak wiÚc w „tragiczny sposób” przeniósï siÚ biedny Meton do lepszego psiego Ăwiata. 538 TEKSTY DROBNIEJSZE PochodzÚ wprawdzie z kraju, gdzie podobno …do pana przywiązańszy sługa, niż w innych krajach małżonka do męża; gdzie żołnierz dłużej żałuje oręża, niż tu (tj. w Paryĝu) syn ojca; po psie płaczą szczerze i dłużej, niż tu lud po bohaterze; nie mogÚ jednak odtworzyÊ w sobie uczuÊ przypisywanych Polakom przez Mickiewicza. Zostawmy na boku pana i sïugÚ, maïĝonkÚ i mÚĝa, ĝoïnierza i orÚĝ, syna i ojca…, a ograniczmy siÚ psem, ludem i bohaterem. Po „bohaterze” nie byïbym w stanie pïakaÊ, a tym mniej po uwielbianym przez Mickiewicza, a przelewajÈcym potoki krwi i wyciskajÈcym strumienie ïez Napoleonie, gdyĝ jego to wïaĂnie miaï nasz poeta na myĂli. Nie jestem jednym z dwóch grenadierów i nie mogÚ przejÈÊ siÚ psiÈ wiernoĂciÈ dla ubóstwianego cesarza. Po psie jednak prawie ĝe pïakaïem. Smutny los mego kudïatego przyjaciela gïÚboko miÚ wzruszyï. [„Tydzieñ Polski” 1921, nr 32] PRAWDZIWA WOLNOMYŚLICIELKA W pewnej szkole byïa dziewczynka, która za nic nie chciaïa powtarzaÊ za nauczycielem, ĝe Ziemia obraca siÚ dookoïa Sïoñca. Przecież ja widzę, że Słońce się porusza, a Ziemia stoi. Dawano jej za to zïe stopnie. Nic to nie pomogïo. Dziewczynka trwaïa uparcie w „bïÚdzie”, potÚpionym przez prawowiernÈ naukÚ. A poniewaĝ byïo to w czasach, kiedy za taki upór karano cieleĂnie, wiÚc nareszcie oÊwiczono biednÈ dziewczynkÚ za nieposïuszeñstwo i za lekcewaĝenie nauki szkolnej. Zalana ïzami, dzielna dziewczynka oĂwiadczyïa: Ponieważ mnie bijecie, więc już będę powtarzała, że Ziemia obraca się koło Słońca, ale nigdy temu nie uwierzę. Jej wïasny umysï mówiï jej wyraěnie, ĝe sïoñce zmienia poïoĝenie w ciÈgu dnia, od wschodu do zachodu, a tymczasem kazano jej powtarzaÊ bezmyĂlnie oczywisty dla niej nonsens. Wymagaïa ona TEKSTY DROBNIEJSZE 539 przekonania jej dowodami niezbitymi, a nie nakazem i terrorem. Gdyby jÈ przekonano, zgodziïaby siÚ i zmieniïaby zdanie. Byï to umysï samodzielny a nie papuga powtarzajÈca bÈdě to utarte i przez tradycjÚ i konwenans uĂwiÚcone zdania, bÈdě teĝ modne i powabne dziÚki swej nowoĂci hasïa. Byïa to prawdziwa wolnomyĂlicielka, stojÈca godnie obok Galileusza. [„MyĂl Wolna” 1922, nr 2] „DOBRY POLAK” A „WRÓG POLSKI” W artykule Zaszczytne odznaczenie „wroga Polski”1 opowiadaïem dzieje swego „doktoratu honorowego” i zwiÈzanych z nim nieporozumieñ i sprzecznoĂci. Ale czytelnik nie dowiedziaï siÚ, kto wïaĂciwie miaï sïusznoĂÊ: czy ci, co miÚ napiÚtnowali niezbyt zaszczytnÈ i niezbyt honorowÈ nazwÈ wroga Polski, czy teĝ ci, co pomimo tych napaĂci i oskarĝeñ, nadali mi caïkiem szczerze i z czystym sumieniem istotnie zaszczytny tytuï doktora honorowego. Jednym sïowem powstaïa niewyjaĂniona kwestia, jakim sposobem w oczach ludzi skÈdinÈd niegïupich i uczciwych, a nawet niepospolitych i spoïecznie, i naukowo zasïuĝonych cieszÚ siÚ opiniÈ wroga Polski, całe życie działającego na jej szkodę. Pierwsze moje wystÈpienie publiczne w r. 18652 byïo w obronie polskoĂci, nad którÈ dokonywano eksperymentów rusyğkacyjnych. NastÚpnie, o ile tylko miaïem sposobnoĂÊ, broniïem polskoĂci i walczyïem (oczywiĂcie tylko sïowem i piórem) zarówno z rusyğkacjÈ, jak „Robotnik” 1922, nr 55. Chodzi o broszurÚ pt. Kilka słów z powodu wzmianki Tygodnika Ilustrowanego o rozprawie dr J. Ew. Purkyniego „O korzyściach z ogólnego rozprzestrzenienia łacińskiego sposobu pisania w dziedzinie języków słowiańskich”, Warszawa 1865. 1 2 540 TEKSTY DROBNIEJSZE teĝ z germanizacjÈ. WystÚpowaïem z odpowiednimi protestami i ĝÈdaniami na posiedzeniach rad uniwersyteckich, na zgromadzeniach publicznych, na zjazdach, w prasie, w artykuïach dziennikarskich, w osobnych broszurach itd. Odgïosy moich wystÈpieñ w latach wojny japoñskiej i nastÚpnych, umieszczone w gazetach amerykañskich, zjednaïy mi entuzjastycznych wielbicieli miÚdzy Polakami w Stanach Zjednoczonych. Kiedy w marcu r. 1914 sÈdzono miÚ za broszurÚ o pierwiastku narodowym i terytorialnym w autonomii1 i skazano na dwa lata twierdzy, jednym z motywów, które wprawiaïy we wĂciekïoĂÊ przewodniczÈcego izby sÈdowej Kraszeninnikowa, byïa wïaĂnie moja „polskoĂÊ”, której zresztÈ w swej broszurze nie wyodrÚbniaïem i nie przeciwstawiaïem prawom innych narodowoĂci. W swym votum separatum, skierowanym do senatu z powodu, ĝe skazano miÚ tylko za jedno przestÚpstwo, a uniewinniono co do drugiego, ten zacny mÈĝ, Kraszeninnikow, nazwaï miÚ etot pychtiaszczij nienawistju k’ Rossii inorodiec (ten ziejÈcy nienawiĂciÈ do Rosji innoplemieniec). Ten wybuch „patriotyzmu”, wprawdzie tylko rosyjskiego, powinien by znaleěÊ przyjazny odděwiÚk w pokrewnych duszach „patriotów” polskich, widzÈcych we mnie wroga Polski, całe życie działającego na jej szkodę. SkÈd wiÚc taka charakterystyka dawana mi przez znaczny odïam inteligencji polskiej, a w tej liczbie takĝe przez wielu uczonych i profesorów? SpróbujÚ daÊ wyjaĂnienie. Oto przede wszystkim nigdy nie byïem wyznawcÈ „egoizmu narodowego”, uwaĝajÈc go za obïÚd szkodliwy i zgubny. Nigdy nie byïem wielbicielem Bismarcka i jemu podobnych zbrodniarzy wszechĂwiatowych. Nigdy nie uznawaïem konszachtów2 i w tej liczbie takĝe narodu polskiego za naród wybrany, uprzywilejowany i majÈcy prawo do pomiatania innymi narodami i do uwaĝania ich za materiał etnograficzny. 1 Nacjonalnyj i territorialnyj priznak w awtonomii, Pietierburg 1913. 2 Oczywisty bïÈd zecera. TEKSTY DROBNIEJSZE 541 Nie naleĝaïem do koĂcioïa panujÈcego w Polsce na polu politycznym, tj. nie naleĝaïem do „Endecji” (obecnie „Luendecji”)1, a przeciwnie, byïem jej stanowczym przeciwnikiem, uwaĝajÈc jej metody za zgubne dla Polski. Nigdy nie zaznawaïem2 konszachtów i szachrajstw politycznych majÈcych na celu wytargowywanie jakichĂ ustÚpstw dla Polaków z pominiÚciem, a nawet z upoĂledzeniem innych narodów. Nigdy nie wyodrÚbniaïem sprawy Polski, ale zawsze traktowaïem jÈ w zwiÈzku ze sprawÈ wszystkich innych narodów uciĂnionych. W czasie wojny wszechĂwiatowej nie pluïem na legionistów galicyjskich, nie nazywaïem ich lancknechtami Wilhelma, nie przyklaskiwaïem formowaniu w Warszawie legionów, walczÈcych po stronie rosyjskiej3. Nie staïem na tylnych ïapkach przed „KoalicjÈ”4, widziaïem bowiem jej egoizm i jej lekcewaĝenie sprawy polskiej, która w jej oczach byïa tylko sprawą wewnętrzną państwa rosyjskiego. Nie potÚpiaïem bezwzglÚdnie Niemców i nie uwaĝaïem tylko ich za wyïÈcznych sprawców wojny i za barbarzyñców. Mieszkaïem bowiem w Rosji i widziaïem, co siÚ tam dokoïa dziaïo i dzieje. Nie mogïem teĝ potÚpiÊ „aktywistów”5, bo widziaïem w nich ludzi starajÈcych siÚ wykorzystaÊ nowe warunki dla kïadzenia podwalin pod pañstwowoĂÊ polskÈ. Nie zachÚcaïem ludnoĂci Polski i ziem przylegïych do uciekania przed Niemcami i do towarzyszenia ustÚpujÈcej armii rosyjskiej 1 Tak nazywa Baudouin ZwiÈzek Ludowo-Narodowy (od 1919 r.), czyli wczeĂniejszÈ NarodowÈ DemokracjÚ (endecjÚ). 2 BïÈd zecera, powinno byÊ: uznawałem. 3 Chodzi o plany utworzonego w listopadzie 1914 r. przez NarodowÈ DemokracjÚ Komitetu Narodowego Polskiego, kierowanego przez R. Dmowskiego. 4 Tj. pañstwami Ententy. 5 Tak nazywano w okresie okupacji Królestwa Polskiego przez wojska austriacko-niemieckie zwolenników wspólnego dziaïania z Austro-WÚgrami i Niemcami przeciwko Rosji, w przeciwieñstwie do zwolenników orientacji prorosyjskiej, których nazywano pasywistami. 542 TEKSTY DROBNIEJSZE w charakterze jej inwentarza dwunogiego, skazanego na zagïadÚ lub upodlenie. OĂmieliïem siÚ od czasu do czasu wskazywaÊ na zgniliznÚ moralnÈ toczÈcÈ spoïeczeñstwo polskie dziÚki faïszom i kïamstwom konwencjonalnym. Za to zostaïem wyrzucony z Uniwersytetu Krakowskiego. Osiadïszy w Warszawie w r. 1918, pomimo niepowodzeñ i klÚsk doznanych nie uspokoiïem siÚ. W wykïadzie wstÚpnym w Uniwersytecie Warszawskim (28 paědziernika 1918 r.), mówiÈc o prostytuowaniu nauki, wyraziïem nadziejÚ, ĝe odradzajÈca siÚ Polska nie stanie siÚ nowym gniazdem zbójeckim, zagrażającym pokojowi świata i powiększającym liczbę bestii apokaliptycznych w menażerii wszechświatowej („Tydzieñ Polski” 1920 r., nr 4). Za to zostaïem nazwany żydolubem na katedrze, pomimo ĝe o ¿ydach nie tylko wcale nie wspomniaïem, ale nawet o nich podczas caïego wykïadu ani razu nie pomyĂlaïem. Nie mogïem wraz z prof. Zdziechowskim nie protestowaÊ przeciwko przyïÈczeniu siÚ polskiej Akademii UmiejÚtnoĂci do postanowienia o niedopuszczeniu Niemców i ich sprzymierzeñców do Rady MiÚdzynarodowej Badañ Naukowych (Paroksyzm zemsty i nienawiści w świątyni nauki, „Tydzieñ Polski”1920, nr 15 i 16). OĂmieliïem siÚ bez dostatecznego szacunku mówiÊ i pisaÊ o togach z biretami, o sztandarach, o krzewieniu militaryzmu i innych tp. ĂwiÚtoĂciach1. NastÚpnie w artykuïach o Uniwersytecie Wileñskim („Tydzieñ Polski” 1920, nr 20 i 31; 1921, nr 21) wypowiedziaïem zdanie, ĝe uniwersytet ten powinien unikaÊ podejrzenia o tendencje polonizacyjne. Otóĝ te moje artykuïy wywoïaïy ĂwiÚte oburzenie takĝe poĂród pewnego odïamu inteligencji warszawskiej, z niektórymi wybitnymi uczonymi wïÈcznie. OĂwiadczano prywatnie i urzÚdowo, ĝe Polak nie powinien tak pisać. „Dobry Polak” ma prawo pisaÊ tylko to, co przejdzie przez cenzurÚ senatu akademickiego, zwierzchnoĂci uniwersyteckiej i areopagu uczonego. „Polak” powinien, jak za paniÈ matkÈ Mowa o artykule Togi profesorskie, „Kurier Polski” 1921, nr 23 oraz Sztandar, „Naród” 1921, nr 161, 162, 169, w których Baudouin pisaï o niewïaĂciwoĂci wydawania pieniÚdzy na rzeczy zbÚdne w zrujnowanym kraju.. 1 TEKSTY DROBNIEJSZE 543 pacierz, powtarzaÊ tylko mdïe banalnoĂci, powinien byÊ zaopatrzony w powagi narodowe i basowaÊ im pokornie i bez ĝadnej krytyki. „Polak” powinien iĂÊ Ăladem tych gÚsi w bajce Franciszka Morawskiego, które, zapytane o przyczynÚ podjÚtego przez nie wrzasku, ustami jednej z nich, lecÈcej w odwodzie, oĂwiadczyïy: Alboĝ my wiemy, co siÚ dzieje z nami, My tylko lecim za temi gÚsiami, Które tam krzyczÈ na przodzie. ,,Dobry Polak” powinien byÊ typem Lechity scharakteryzowanego tak dosadnie przez ¥laza w Lilii Wenedzie. W zwiÈzku z oburzaniem siÚ na mnie za moje zdanie o Uniwersytecie Wileñskim twierdzono, ĝe caïe ĝycie byïem wrogiem Polski, ĝe caïe ĝycie dziaïaïem na szkodÚ Polski, ĝe nawet w ostatnich czasach oĂmieliïem siÚ obraziÊ paskarzy francuskich (art. Spustoszenia w duszach ludzkich, „Tydzieñ Polski” 1921, nr 3), a to moĝe byÊ powodem wielkiego nieszczÚĂcia. Oto szlachetna i bezinteresowna Francja, solidaryzujÈc siÚ ze swymi paskarzami, wypowie nam swÈ przyjaěñ i opiekÚ i pozostawi na ïaskÚ losu oraz innych wypróbowanych opiekunów i ïaskawców, Anglików i Wïochów. A czyĝ to nie kryminaï zasïugujÈcy na bezwzglÚdne potÚpienie? OceniajÈc samego siebie caïkiem obiektywnie i bezstronnie, pozwalam sobie twierdziÊ, ĝe ci, co miÚ uwaĝajÈ za wroga Polski: 1) albo wcale nie czytali moich broszur i artykuïów i nie znajÈ odnoĂnych faktów mego ĝycia, powtarzajÈc bezmyĂlnie zïoĂliwe plotki i oszczerstwa, a w takim razie postÚpujÈ lekkomyĂlnie i niesumiennie; 2) albo czytali moje prace publicystyczne, ale ich nie byli w stanie zrozumieÊ. Byïoby to jednym dowodem wiÚcej, ĝe moĝna byÊ znakomitym uczonym w zakresie pewnych specjalnoĂci, do królowej nauk, matematyki, wïÈcznie, a pomimo to w zakresie spraw spoïecznych i etycznych byÊ niezdolnym do samodzielnego orientowania siÚ; 3) albo nareszcie sami czytali i zrozumieli, ale ze wzglÚdów partyjnych lub innych tego rodzaju, udajÈ gïuptasków i wypowiadajÈ swe sÈdy ze zïÈ wiarÈ. W takim razie zasïugujÈ na osobnÈ kwaliğkacjÚ, której tu nie bÚdÚ rozwijaï. 544 TEKSTY DROBNIEJSZE *** JakoĂ mi doprawdy nieswojo, ĝe wciÈĝ drepczÚ okoïo wïasnej osoby i zajmujÚ niÈ cierpliwego czytelnika. Ale jak powiedziaïem na poczÈtku artykuïu Zaszczytne odznaczenie wroga Polski, swej osoby uĝywam tylko jako materiaïu do roztrzÈsañ ogólnych. A doprawdy rzadko kto tak jak ja doznawaï tylu napaĂci i byï ogïaszany za wroga przez „patriotów” róĝnonarodowych: i przez Polaków, i przez Rosjan, i przez Niemców, i przez Madziarów, i przez Wïochów, i przez Francuzów… Innych pozostawiam na boku, a okreĂlÚ tylko swój stosunek do polskoĂci. Obiektywnie i z urodzenia, i ze stosunków rodzinnych, i z wychowania, i ze wspomnieñ dzieciñstwa i mïodoĂci, i z póěniejszego ĝycia, jestem Polakiem i niczym innym byÊ nie mogÚ. Byïoby Ămiesznie wypieraÊ siÚ tego, a byïoby podle zaprzeczaÊ temu dla kariery, jak to robili niektórzy priwislinskije urożency, uwaĝani zresztÈ za caïkiem porzÈdnych ludzi. Co zaĂ do mej polskoĂci Ăwiadomej, subiektywnej, to rzecz siÚ ma, jak nastÚpuje. IdÚ z PolskÈ, dopóki walczy o swoje prawa, dopóki broni siÚ. Chociaĝ jestem zdecydowanym antymilitarystÈ i przeciwnikiem wszelkich wojen, to jednak w roku 1920, podczas najĂcia „bolszewików”, wstÈpiïbym sam do szeregów, gdyby nie wiek cokolwiek spóěniony. Bo byïa to nie zwykïa wojna, ale obrona przed barbarzyñcami, obrona przed groĝÈcym nie tylko Polsce, ale i caïej Europie ostatecznym zaÊmieniem kultury i cywilizacji. O ile by jednak Polska czyhaïa na cudze, krzywdziïa, zabieraïa przemocÈ i podstÚpem, robiïa zamachy na prawa ludzi pojedynczych i caïych zbiorowisk ludzkich, powiedziaïbym: wara od tego! i nie mógïbym siÚ solidaryzowaÊ z takÈ PolskÈ napastniczÈ i zbójeckÈ. Wtedy staïbym siÚ istotnie „wrogiem Polski”; ale taki wróg to wïaĂnie przyjaciel. Bo to, co by Polska wtedy robiïa, byïoby nie tylko zbrodniÈ, ale czynem dla niej samej zgubnym i zabójczym. ZemĂciïoby to siÚ na niej czy prÚdzej, czy póěniej. Polska szïaby wtedy torem swych dawnych gnÚbicieli i innych zachïanników, wyznawców zasady: oderint dum metuant (niech nie- TEKSTY DROBNIEJSZE 545 nawidzÈ, byle siÚ tylko bali). W najwyĝszej potÚdze trzymajÈ siÚ tej zasady dzisiejsi wïadcy Rosji, faïszerze Marksa; ale chyba i im nie ujdzie to na sucho. Uganianie siÚ za takÈ „wielkoĂciÈ” i „potÚgÈ” jest zgubne dla kaĝdego pañstwa. NiegdyĂ przy innej sposobnoĂci, wypowiedziaïem zrównanie: wielikaja Rossija –nieszczastnaja Rossija (wielka Rosja – nieszczÚĂliwa Rosja). Tak samo myĂl o „potÚĝnej Polsce” w znaczeniu straszydïa dla innych i gniazda zbójeckiego (w rodzaju Rzymów róĝnorakich) wstrÚt we mnie budzi. Czuje siÚ solidarnym z PolskÈ tam, gdzie chodzi o obronÚ niezaprzeczonych praw Polski i Polaków, gdzie polskoĂÊ bierze udziaï w twórczoĂci umysïowej, w wytwarzaniu nowych zdobyczy ducha ludzkiego, w pielÚgnowaniu uszlachetniajÈcych ideaïów wszechludzkich. Do ĝadnego zaĂ spoïeczeñstwa, które by uprawiaïo politykÚ „egoizmu narodowego”, politykÚ gÚsiÈ i baraniÈ, politykÚ gïupiÈ, zaĂlepionÈ i samobójczÈ naleĝeÊ bym nie chciaï i nie naleĝaïbym. Nie chcÚ byÊ „dobrym Polakiem”, jeĝeli to wymaga wyrzeczenia siÚ rozumu i poczucia sprawiedliwoĂci. PrzyjmujÚ chÚtnie nazwÚ wroga Polski, jeĝeli wrogiem Polski jest ten, kto przestrzega przed nadymaniem siÚ na wielkopañstwowoĂÊ i przed poĂwiÚcaniem wzglÚdnego szczÚĂcia i dobrobytu ludzi zarówno we wïasnym kraju, jako teĝ gdzie indziej, na oïtarzu histerycznych i zbrodniczych zachcianek niepoczytalnych ambitników i megalomanów narodowoĂci upañstwowionej. Nie mogÚ siÚ solidaryzowaÊ z PolskÈ, która brutalnie odtrÈca od siebie tych, co siÚ do niej garnÈ. Nie mogÚ iĂÊ rÚka w rÚkÚ z „patriotami”, którzy nie tylko dla osobników istotnie podejrzanych, ale takĝe dla tych, co ukochali PolskÚ miïoĂciÈ przeczulonÈ i nieĂli jej ĝycie w oğerze, urzÈdzajÈ Jabïonny, i którzy wolÈ gïuptasa folbluta, aniĝeli rozumnego „inorodca”, czyli „allogena”. choÊby caïym sercem oddanego sprawie publicznej pañstwa polskiego. Jestem wrogiem Polski tam, gdzie Polska sama jest sobie wrogiem. [„Robotnik” 1922, nr 58] 546 TEKSTY DROBNIEJSZE POZIOM MORALNY I UMYSŁOWY SPOŁECZEŃSTWA Trudno wydawaÊ ryczaïtowe, uogólniajÈce wyroki, nie zbadawszy sumiennie szczegóïów. Jeĝeli jednak pozwalamy sobie wypowiadaÊ na poczekaniu sÈdy o stanie umysïowym, moralnym i innym danego spoïeczeñstwa lub nawet kilku spoïeczeñstw, to czynimy to jedynie na podstawie impresji, na podstawie wraĝeñ przemijajÈcych. Przy tym zjawiska pewnej kategorii wystÚpujÈ nierównie jaskrawiej aniĝeli inne, moĝe nierównie donioĂlejsze. To, co siÚ wylewa na ulicÚ i daje o sobie krzykliwe Ăwiadectwo, usuwa na dalszy plan pracÚ cichÈ, zamkniÚtÈ w sobie, a jednak zwykle dajÈcÈ nierównie trwalsze wyniki. Zwïaszcza w ostatnich dniach ulica wziÚïa stanowczo górÚ nad tym, co dzieje siÚ wewnÈtrz domów, w gabinetach, w warsztatach, fabrykach itd. Niedawno mieliĂmy haïaĂliwe wybory do sejmu i senatu, nastÚpnie haïaĂliwe i wprost bandyckie protesty przeciw wyborowi pierwszego Prezydenta Rzeczypospolitej, a nareszcie zakoñczenie tego wszystkiego przez mord dokonany na osobie Prezydenta, znienawidzonego bez ĝadnego rozumnego powodu. A wszystko to odbywaïo siÚ przy akompaniamencie wynurzeñ w „organach opinii publicznej”, wynurzeñ ĂwiadczÈcych w znacznej czÚĂci o nader niskim poziomie etycznym i intelektualnym ich autorów. Przede wszystkim okres wyborczy nasuwa smutne reĠeksje i podszeptuje wnioski „reakcyjne” o bezsensie tak zwanego parlamentaryzmu. Przecieĝ z jakie dziewiÚÊ dziesiÈtych wyborców pïci obojej szïo do urn wyborczych jak Ălepe, odurzone i niezdajÈce sobie sprawy stado bydlÈt dwunogich a bezskrzydïych. Sami nie wiedzieli, po co ich tam pÚdzono i co miaïa znaczyÊ caïa ta komedia. Niektórzy wyborcy, a wïaĂciwie wyborczynie zapytywali, czy nie bÚdÈ karani w razie, jeĝeli wstrzymajÈ siÚ od gïosowania. Znakomite uĂwiadomienie i nie mniej znakomite rozumienie swych praw i obowiÈzków obywatelskich! A przecieĝ takich obywateli i obywatelek uprawnionych do gïosowania jest wcale pokaěna porcja. Prawdopodobnie wszystkie partie zacietrzewione i dÈĝÈce wszelkimi sposoby do zmiaĝdĝenia swych przeciwników, dopuszczaïy TEKSTY DROBNIEJSZE 547 siÚ naduĝyÊ, oszustw i faïszerstw. Tak moĝna z góry przypuszczaÊ, znajÈc naturÚ ludzkÈ. TrzymajÈc siÚ z dala od zgieïku walk toczonych jÚzykiem i noĝem, mam bardzo maïo konkretnych danych na poparcie tego przypuszczenia. Mimo woli jednak uszczknÈïem parÚ kwiatków dziaïalnoĂci agitacyjnej sympatyków partii zblokowanej1, której siÚ wydaje, ĝe wydzierĝawiïa na swój wyïÈczny uĝytek prawdziwÈ „polskoĂÊ”, prawdziwy „patriotyzm” i istotnÈ troskÚ o „jednoĂÊ pañstwowÈ” w duchu „chrzeĂcijañskim” i „narodowym”. Niektórym wyborczyniom „z ludu” groĝono, ĝe zostanÈ wyrzucone z mieszkania, jeĝeli nie bÚdÈ gïosowaïy na „ósemkÚ”. Musiaïy daÊ sïowo, ĝe speïniÈ to ĝÈdanie, a ĝe daïy sïowo, wiÚc uwaĝaïy siÚ za obowiÈzane do jego dotrzymania. Daïy zaĂ sïowo dziÚki poziomowi swego uĂwiadomienia politycznego i dziÚki swoistej znajomoĂci praw obowiÈzujÈcych w Rzeczypospolitej Polskiej. W swej bezdennej naiwnoĂci nie wiedzÈ one, ĝe nie mogÈ byÊ wyrzucone z mieszkania, ĝe nikt nie ma prawa wymuszaÊ na nich zobowiÈzania do gïosowania na takÈ lub owakÈ liczbÚ, ĝe gïosowanie jest tajne i ĝe nikomu nie wolno wywieraÊ nacisku w kierunku tej lub owej liczby. Ale tym zahukanym i sterroryzowanym posïugaczkom i innym „proletariuszkom” chodzi o dach nad gïowÈ i o nienaraĝenie siÚ osobom, które im imponujÈ pod tym wzglÚdem. Niestety na tym samym poziomie w zakresie polityki stojÈ nie tylko proste praczki i posïugaczki, ale takĝe osoby niby to wyksztaïcone i Ămiaïo zabierajÈce gïos w kwestiach politycznych. W pewnej fabryce zagroĝono robotnikom, ĝe jeĝeli nie bÚdÈ gïosowali na „ósemkÚ”, fabryka zostanie zamkniÚta, a oni stracÈ zarobek. Byï to oczywisty nonsens i tzw. strachy na lachy. A jednak podobno niektórzy robotnicy uwierzyli temu i dali siÚ sterroryzowaÊ, co Ăwiadczy nader pochlebnie o stopniu ich „uĂwiadomienia politycznego”. Wszelkie tego rodzaju groěby, wymuszania, szantaĝe naleĝÈ do przestÚpstw, za które moĝna byÊ skazanym na mniej lub wiÚcej surowÈ karÚ wiÚziennÈ. Gdyby wiÚc obywatele lub obywatelki, którym ktokolwiek bÈdě groziï represjami za niegïosowanie na tÚ lub owÈ 1 Tj. ChrzeĂcijañskiego ZwiÈzku JednoĂci Narodowej (popularnie zwanego „ChienÈ”), koalicji Narodowej Demokracji, ChrzeĂcijañskiej Demokracji i Narodowo-ChrzeĂcijañskiego Stronnictwa Ludowego. 548 TEKSTY DROBNIEJSZE liczbÚ, czyli listÚ, znali przepisy o wyborach do sejmu i senatu i gdyby posiadali choÊ odrobinÚ poczucia godnoĂci osobistej i obywatelskiej, powinniby byli o kaĝdej takiej próbie wymuszania donosiÊ do wïadz kierujÈcych wyborami lub choÊby tylko do policji, a wtedy moĝe ostygïby nieco zapaï w obrabianiu „bydïa wyborczego”. Nie mamy prawa obwiniaÊ o naduĝycia kierowników tej lub owej partii, ale ĝe znaczna liczba gorliwców mogïa siÚ posuwaÊ za daleko i nie tylko naruszaÊ przykazania moralne, ale takĝe popeïniaÊ przestÚpstwa kryminalne, to nie ulega najmniejszej wÈtpliwoĂci. Wprost anegdotycznie wyglÈda pogïoska, jakoby agitatorowie „piÈtki” zdoïali wmówiÊ niektórym dewotkom, aĝeby gïosowaïy na „piÈtkÚ”, czyli na „komunistów”, poniewaĝ „komuniĂci” to tacy, co przystÚpujÈ co tydzieñ do „komunii” ĂwiÚtej. Wszystko to sÈ wymowne Ăwiadectwa o wysokim poziomie moralnym i umysïowym przeciÚtnego spoïeczeñstwa. O tym samym poziomie Ăwiadczy takĝe stosunek ludku boĝego do wyboru przez sejm i senat, czyli przez Zgromadzenie Narodowe, pierwszego Prezydenta Rzeczypospolitej. Szczegóïy objawów „gniewu narodu” za „wyrzÈdzonÈ mu zniewagÚ” przez obiór „ĝydowskiego elekta” sÈ aĝ nadto znane. DopeïniÚ je paru drobnostkami, niemniej charakterystycznymi. Pewnej damie „z towarzystwa” powiedziano, ĝe Narutowicz byï „Szwajcarem” (obywatelem Szwajcarii). Zrozumiaïa to ona po swojemu i bardzo siÚ dziwiïa, ĝe nie mogli wybraÊ jakiego inteligenta, ale zatrzymali siÚ na czïowieku, który drzwi otwiera. Kumoszki na rynkach warszawskich miaïy za zïe panom wyborcom, ĝe nie wybrali hrabiego Zamoyskiego. Hrabia jest przecieĝ bogaty; nie tylko nie braïby nic od ludzi, ale, przeciwnie, sam by dawaï. Nie byïoby wiÚc wcale podatków, a ludzie biedni dostawaliby zapomogi od magnata. Tak zaĂ, jak siÚ staïo, wszystko pójdzie po staremu i w dalszym ciÈgu panowaÊ bÚdzie „rzÈd zïodziei”. Piïsudski kradï, a teraz Narutowicz bÚdzie kradï, tj. bÚdzie pobieraï podatki i chowaï do wïasnej kieszeni. A nie zapominajmy, ĝe tego rodzaju kumoszki królujÈ nie tylko na rynkach i w halach za ¿elaznÈ BramÈ. Ich siostrzyce znajdÈ siÚ równieĝ w salonach i w ïonie tak zwanej „inteligencji”. Jeĝeli np. po- TEKSTY DROBNIEJSZE 549 psuïy siÚ rury gazowe i gaz wydobywaï siÚ na schody, jeĝeli w ogóle coĂ siÚ gdzieĂ popsuïo, osoby wyksztaïcone wybuchaïy oburzeniem: to wszystko rządy Piłsudskiego! Agitatorowie partyjni czy to ze zïÈ wiarÈ, czy teĝ dziÚki ciasnocie umysïowej wypisywali na rozlepionych ağszach, ĝe coraz bardziej rosnÈcÈ droĝyznÚ zawdziÚczamy rządom Belwederu i lewicy. Dodawano przy tym, ĝe dla zwalczenia drożyzny trzeba koniecznie gïosowaÊ na tÚ lub owÈ liczbÚ. Jestem w posiadaniu nalepki na bochenku chleba z tekstem nastÚpujÈcym: Nr 8. Chcecie mieć chleb tańszy, głosujcie na listę Nr 8. Ale co tu dziwiÊ siÚ ludziom przeciÚtnym. Przecieĝ jeden z „Nestorów” postÚpu polskiego wyrzucaï niewdziÚcznoĂÊ Piïsudskiemu, poniewaĝ ongi przed laty, kiedy Piïsudski musiaï siÚ tuïaÊ i ukrywaÊ, on go przytuliï i pozwoliï mu nocowaÊ w swym wïasnym mieszkaniu, a teraz po wskrzeszeniu pañstwa polskiego temu, kto siÚ niegdyĂ zlitowaï nad Piïsudskim, rekwirujÈ mieszkanie. Jaka czarna niewdziÚcznoĂÊ! I jaki zarazem dowód ĂwiatïoĂci i siïy umysïu! Kwiatkami z tego samego trzÚsawiska sÈ wypadki, wywoïane wyborem pierwszego Prezydenta. Groĝono nawet wojną domową i morzem krwi. W tej koïowaciěnie i w tym zamÚcie beznadziejnym nie tylko nadymano siÚ na najmroczniejsze Ăredniowiecze, ale po prostu tkwiono w mroku Ăredniowiecza. PowinniĂmy siÚ pogodziÊ z myĂlÈ, ĝe cofnÚliĂmy siÚ do najciemniejszych wieków Ărednich, które zresztÈ moĝe nie byïy tak straszne, jak je malujÈ, i które moĝe nawet pod niejednym wzglÚdem staïy wyĝej od czasów przez nas przeĝywanych. Bluěnierstwem, wïaĂnie ze stanowiska ludzi szczerze wierzÈcych, byïo naduĝywanie palca bożego i zrządzenia Opatrzności. Z powodu mordu dokonanego na pierwszym Prezydencie pisano miÚdzy innymi: Palec Boĝy. Fakt zabójstwa uczyniï na ludzie warszawskim gïÚbokie wraĝenie. W czynie niepoczytalnego szaleñca widzi siÚ palec Boĝy, twierdzÈc, ĝe skïadanie zaprzysiÚĝenia przez czïowieka niewierzÈcego byïo krzywoprzysiÚstwem, które nie mogïo pozostaÊ bez kary. 550 TEKSTY DROBNIEJSZE Fakt ten stanowiÊ bÚdzie niewÈtpliwie koniec jednego rozdziaïu walki o narodowe zwyciÚstwo. Jak siÚ wam podoba to grzebanie w duszy nieboszczyka? SkÈd ta pewnoĂÊ, ĝe byï on człowiekiem niewierzącym? A niepoczytalny szaleniec odegraï rolÚ narzÚdzia kary za krzywoprzysięstwo. Kiedy za pogrzebem Prezydenta ciÈgnÈï siÚ dïugi orszak z duchowieñstwem katolickim na czele, widzÈca to obywatelka prawowierna i odpowiednio spreparowana, miaïa zawoïaÊ: Patrzcie no, Żyda księża chowają!. A takich obywatelek i obywateli jest caïy legion. Żyd, przechrzta, mason, socjalista, bolszewik – wyrazy te dziaïajÈ, zapadajÈ gïÚboko do duszy i wywoïujÈ odpowiedni nastrój i ferment, potÚĝniejÈcy w atmosferze beznadziejnego pomieszania pojÚÊ. Nasz (to jest nie tylko nasz polski, ale takĝe nasz wszechĂwiatowy) poziom umysïowy i moralny) obniĝyï siÚ ogromnie, ale nie doszedï jeszcze do stopnia odpowiadajÈcego ogromowi zbrodni wszechĂwiatowej, jakÈ byïa ostatnia wojna i jej dalsze ciÈgi. Naleĝy oczekiwaÊ coraz wiÚkszego obniĝania siÚ i upadku. Czy siÚ poděwigniemy, podejmujÈc syzyfowÈ pracÚ przemijajÈcej odbudowy? Na to pytanie trudno daÊ odpowiedě. [„Gïos Polski” 1922, nr 371] NIE WOLNO KALAĆ UST MILCZENIEM W ĝyciu powszednim sïusznÈ jest zasada, wyraĝona w niemieckiej gadce: Sprechen ist silber, Schweigen ist gold (mówienie jest srebrem, milczenie zïotem). BywajÈ jednak wypadki nadzwyczajne, kiedy milczenie byïoby objawem obojÚtnoĂci na sprawy spoïeczne pierwszorzÚdnej wagi, obowiÈzkiem zaĂ obywatela jest zabieraÊ gïos, jeĝeli to, co siÚ dzieje, jest sprzeczne w jego oczach z nakazami najwyĝszej moralnoĂci i z wymaganiami dobra powszechnego. TakÈ wïaĂnie jest chwila obecna. TEKSTY DROBNIEJSZE 551 Przed ostatecznym rozstrzygniÚciem losu Eligiusza Niewiadomskiego zwracano siÚ do prezydenta Rzeczypospolitej z róĝnych stron i w róĝny sposób z proĂbami o ulĝenie losowi skazañca, tj. o zamianÚ „kary Ămierci” na innÈ, nie tak juĝ bezwzglÚdnÈ i uniemoĝliwiajÈcÈ, choÊby w mniej lub wiÚcej odlegïej przyszïoĂci, wszelkÈ skruchÚ i uĂwiadomienie sobie caïej ohydy popeïnionego „zbrodniczego czynu”. Leo Belmont wydaï List otwarty do pana prezydenta Rzeczypospolitej w sprawie Eligiusza Niewiadomskiego. Ukazaïy siÚ teĝ artykuïy w prasie poruszajÈce tÚ samÈ sprawÚ. Grono osób podpisaïo proĂbÚ do p. prezydenta o zïagodzenie wyroku. Nawet najbliĝsza rodzina zamordowanego prezydenta Narutowicza oĂwiadczyïa, ĝe pomna aktu miïosierdzia, który byï pierwszym aktem jego urzÚdowania, nie pragnie odwetu i prosi o darowanie ĝycia zabójcy ojca i brata. Naleĝaïem do tych, co podpisali zbiorowÈ proĂbÚ o niezatwierdzanie wyroku Ămierci. Uwaĝam wiÚc, ĝe mam prawo i obowiÈzek wypowiedzieÊ zdanie o tym, co siÚ staïo. Mam teĝ nadziejÚ, ĝe nie bÚdzie mi to wziÚte za zïe i ĝe ani ja osobiĂcie, ani to, co powiem, nie ulegnie ĝadnym represjom. Jeĝeli zasadÚ bezwzglÚdnej wolnoĂci sïowa stosowano i dotÈd stosuje siÚ do tych, co pozwalali i pozwalajÈ sobie w sposób ulicznikowski zniesïawiaÊ, zniewaĝaÊ i zohydzaÊ naczelnika pañstwa1, rzÈd i najwyĝsze wïadze pañstwowe, jeĝeli wolno byïo pisaÊ lekcewaĝÈco i pogardliwie o panu Narutowiczu, juĝ jako o Prezydencie Rzeczypospolitej, jeĝeli z drugiej strony wolno gloryğkowaÊ i apoteozowaÊ jego mordercÚ, toÊ chyba naleĝaïoby stosowaÊ tÚ samÈ zasadÚ wolnoĂci sïowa do powaĝnej i peïnej uszanowania krytyki wyroków i postanowieñ wïadzy, zwïaszcza jeĝeli ta krytyka wypïywa z pobudek zarówno humanitarnych, jako teĝ utylitarnych, utylitarnych nie w stosunku do wïasnej osoby piszÈcego, ale w znaczeniu dobra ogólnego, dobra pañstwa i spoïeczeñstwa. SchylajÈc gïowÚ z naleĝytym szacunkiem zarówno przed wyrokiem sÈdu, jako teĝ przed potwierdzajÈcÈ ten wyrok decyzjÈ przedBaudouin ma na myĂli ataki prasy endeckiej na Piïsudskiego, prowadzone, mówiÈc oglÚdnie, w stylu rynsztokowym, acz charakterystycznym dla tego nurtu. 1 552 TEKSTY DROBNIEJSZE stawiciela pañstwa, nie mamy jednak ani obowiÈzku, ani tym mniej prawa do uwaĝania tych wïadz za nieomylne. Chociaĝ dla kaĝdego wiernego poddanego wszelka władza pochodzi od Boga, to jednak nie moĝe byÊ uwaĝana za nieomylnÈ. Ani sÚdziowie, ani gïowa pañstwa nie sÈ papieĝami. A nawet „dogmat nieomylnoĂci papieskiej” nie dla wszystkich jest obowiÈzujÈcym. Wszystkim tym, co starali siÚ w ten lub ów sposób wpïynÈÊ na zïagodzenie wyroku, wydawaïo siÚ to tak naturalnym i tak samo przez siÚ rozumiejÈcym, iĝ ani na chwilÚ nie przypuszczali, aĝeby mogïo byÊ inaczej. Dowiedziawszy siÚ zaĂ, ĝe decyzja wypadïa wbrew ich pragnieniom i przewidywaniom, nie wierzyli wïasnym oczom i uszom. Byï to dla nich taki cios, jak gdyby wydarto im coĂ bardzo drogiego i ĂwiÚtego. A drogÈ i ĂwiÚtÈ jest wiara w tryumf ideaïów humanitarnych. WiadomoĂÊ o zatwierdzeniu wyroku przyjÚli z zadowoleniem z jednej strony osobniki stosujÈce zasadÚ zęba za ząb, oka za oko, z drugiej zaĂ strony ci, co, wypowiedziawszy wojnÚ pañstwu polskiemu, o ile nie jest ono przez nich rzÈdzone, pragnÈ mieÊ wïasnych „mÚczenników”, „bohaterów” i „patronów”. Ludzie marzÈcy o zïagodzeniu wyroku znajdowali dostateczne do tego motywy zarówno w aktach sprawy, jako teĝ we wïasnym sumieniu. Akta sprawy mówiïy im, ĝe wyrok Ămierci zapadï niejednogïoĂnie. Jeden z trzech sÚdziów byï stanowczo przeciwko niemu i podaï votum separatum. Przecieĝ samo prawo obowiÈzujÈce nie przewiduje kary Ămierci; mogïa ona byÊ zastosowanÈ tylko na podstawie przepisów dodatkowych, wydanych przez niemieckie wïadze okupacyjne. W kaĝdym razie kwestia to sporna i niedostatecznie wyjaĂniona, a podobnoÊ w razach wÈtpliwych prawo tïumaczy siÚ na korzyĂÊ obwinionego. Co zaĂ do sumienia, to sumienie niegodzÈce siÚ na wygïaszanie piÚknych haseï i przykazañ przy jednoczesnym postÚpowaniu wedïug caïkiem innych wskazówek, sumienie takie zna w podobnych razach tylko jedno jedyne przykazanie: nie zabijaj. Nie zabijaj: ani indywiduów, ani grup; ani ludów, ani ras; ani ĝycia, ani szczÚĂcia; ani ciaïa, ani myĂli; ani dobrobytu, ani ideaïów. Nie zabijaj: ani nielegalnie, ani legalnie; ani „niehonorowo”, ani „ho- TEKSTY DROBNIEJSZE 553 norowo”; ani skrytobójczo, ani teĝ z caïÈ paradÈ, przy odgïosie trÈb i bÚbnów. Nie ulega wÈtpliwoĂci, ĝe mord dokonany przez Niewiadomskiego byï czynem okropnym, byï zamachem godzÈcym w majestat Polski, a moĝe nawet w jej istnienie, zamachem, który przy odpowiednim napiÚciu mógïby byï wywoïaÊ zamÚt ogólny, wojnÚ domowÈ i nieobliczalne nastÚpstwa wynikïego stÈd chaosu, przy akompaniamencie wszechnienawiĂci. Jeĝeli tak zwana „zbrodnia tchórzostwa”, równowaĝna prawie ze „zbrodniÈ” zdenerwowania lub rozstroju ĝoïÈdka, bywaïa karana ĂmierciÈ, to chyba „zbrodnia” dokonana przez Niewiadomskiego zasïugiwaïa na wielokrotnie pomnoĝonÈ „karÚ Ămierci”. A jednak i jedna, i druga „zbrodnia” naleĝÈ do dziedziny niepoczytalnoĂci. Nie mówiÈc juĝ o naukowym traktowaniu winy i kary, wykluczajÈcym pojÚcie „kary”, gdyĝ nikt nie moĝe postÚpowaÊ inaczej, jak postÚpuje, to nawet ze stanowiska prawnego, ze stanowiska odpowiedzialnoĂci i poczytalnoĂci naleĝaïo uznaÊ Niewiadomskiego za niepoczytalnego. Przypuszczam, ĝe z tym zapatrywaniem zgodzÈ siÚ psychiatrzy i psychologowie. Niewiadomski byï niepoczytalny nie w tym sensie, ĝe nie wiedziaï, co czyni, ĝe nie rozumiaï, iĝ morduje czïowieka caïkiem niewinnego i niepospolitego zarówno pod wzglÚdem umysïowym, jako teĝ moralnym. Niewiadomski byï niepoczytalny, poniewaĝ znajdowaï siÚ pod wszechpotÚĝnym wpïywem autosugestii, podsycanej przez to, co dokoïa widziaï i sïyszaï, poniewaĝ naïadowaï siÚ nienawiĂciÈ i ĝÈdzÈ pomszczenia krzywdy wyrzÈdzonej rzekomo Polsce, a naïadowaï siÚ w tak wysokim stopniu, ĝe mógï siÚ uspokoiÊ dopiero po wyïadowaniu tego rozpierajÈcego jego istotÚ uczucia przez dokonanie morderstwa na symbolu znienawidzonej przez niego Polski dzisiejszej. Uczucie sprawiedliwoĂci w poïÈczeniu z naukowym poglÈdem na rzeczy nie pozwalaïo stosowaÊ kary Ămierci do takiego czïowieka. Ale podobno kara Ămierci ma dziaïaÊ odstraszajÈco i zapobiegaÊ powtarzaniu przestÚpstw. Niestety, jest to zïudzenie i kïamstwo konwencjonalne, w które nie wierzÈ sami ci, co je sentencjonalnie wygïaszajÈ. Jeĝeli kara Ămierci stosowana do zwykïych zïodziei, zabójców i bandytów nikogo z nich nie odstrasza i nie zmniejsza wcale iloĂci przestÚpstw, to tym mniej moĝe ona wpïywaÊ odstraszajÈco na 554 TEKSTY DROBNIEJSZE tego rodzaju „zbrodniarzy” jak Niewiadomski, którzy uwaĝajÈ siÚ za powoïanych do robienia porzÈdku na Ăwiecie, którzy „w imiÚ idei” peïniÈ samozwañczo rolÚ oskarĝycieli, sÚdziów i wykonawców wyroku. Przeciwnie, ostentacyjne wykonanie na Niewiadomskim wyroku Ămierci wraz z towarzyszÈcymi mu okolicznoĂciami moĝe dziaïaÊ tylko zachÚcajÈco na wyobraěniÚ osobników, w których kieïkuje ĝÈdza stania siÚ swoistymi „bohaterami narodowymi”. PowiadajÈ, ĝe sam Niewiadomski ĝÈdaï dla siebie kary Ămierci, ĝe wiÚc byïo obowiÈzkiem speïniÊ to jego ĝÈdanie. Dziwna doprawdy uprzejmoĂÊ! PotÚpia siÚ stanowczo „zbrodniÚ”, ale uwzglÚdnia siÚ „kabotyñskie” zachcianki „zbrodniarza”, pozujÈcego na „bohatera”. W oczach swoistych entuzjastów Niewiadomski miaï „piÚknÈ ĂmierÊ”, ĂmierÊ z paradÈ, ĂmierÊ z kwiatami; mógï sobie pozwoliÊ na „wspaniaïy gest” i na wykrzyki piÚtnujÈce znienawidzonych przeciwników i oczywiĂcie nawoïujÈce wspóïideowców do zgïadzenia ludzi, którzy „gubiÈ PolskÚ”. Czyĝ to nie zachÚcajÈce? Wszystko to wyglÈda tak, jak gdyby Niewiadomski zabiï jednego ze swych gïównych przeciwników politycznych, a za to spotkaï go odwet ze strony tych przeciwników. Takich pozorów naleĝaïoby unikaÊ ze wzglÚdów dobrze zrozumianego interesu pañstwowego. NastÚpstwem tego czynu nieopatrznego, jakim jest zabicie Niewiadomskiego, mogÈ byÊ próby urzÈdzania manifestacji ku uczczeniu „mÚczennika i bohatera”, „pielgrzymki” do jego grobu itp. niepoĝÈdane wybryki. Przemówienia straconego w ten sposób przestÚpcy urastajÈ do znaczenia „testamentu” przekazanego narodowi do rozwaĝania, zapamiÚtania i naĂladowania. Jeĝeli zaĂ w ogóle „kara Ămierci” ma byÊ aktem wysoce moralnym i przywracajÈcym naruszonÈ równowagÚ spoïecznÈ, to naleĝaïoby wymagaÊ, aĝeby sami sÚdziowie wykonywali wïasnorÚcznie wyroki Ămierci, nie zmuszajÈc mïodych chïopców w mundurach wojskowych do ïamania na komendÚ górujÈcego nad wszystkim przykazania boskiego: nie zabijaj! Na te nieszczÚsne oğary, zmuszone wbrew woli speïniaÊ rolÚ katów, branie udziaïu w zabójstwie zbiorowym musi dziaïaÊ demoralizujÈco. Przeciwko zabiciu Niewiadomskiego naleĝy zaprotestowaÊ jeszcze w imieniu nauki. Nie ulega chyba wÈtpliwoĂci, ĝe Niewiadomski TEKSTY DROBNIEJSZE 555 byï czïowiekiem jeĝeli nie niepospolitym, to w kaĝdym razie niezwykïym, a wiÚc przedstawiajÈcym pierwszorzÚdny interes naukowy. Jako taki, zasïugiwaï na dokïadne i wszechstronne badanie. Ciaïo jego byïo mniej interesujÈce niĝ dusza1. A znowu w ciele najbardziej zajmujÈcÈ czÚĂciÈ byï mózg. A tego wïaĂnie nie moĝna by byïo zbadaÊ, bo mu roztrzaskano czaszkÚ i mózg uszkodzono. Nauce w danym wypadku chodzi gïównie o duszÚ. SiedzÈc w wiÚzieniu, Niewiadomski pisaïby z pewnoĂciÈ pamiÚtniki, nie do pogardzenia dla psychiatry i psychologa. Moĝna na pewno przypuszczaÊ, ĝe po niejakim czasie ten zaciÚty „zbrodniarz” uĂwiadomiïby sobie caïÈ ohydÚ swego czynu, ujawniïby skruchÚ i ĝal, a to by byïo prawdziwÈ ekspiacjÈ, prawdziwym zadoĂÊuczynieniem, nierównie poĝÈdañszym aniĝeli proste zgïadzenie ze Ăwiata zatwardziaïego i zaciÚtego przestÚpcy. Jednym sïowem, dalsza ewolucja duszy takiego czïowieka, jak Niewiadomski dostarczyïaby nauce nadzwyczaj cennego materiaïu, który dziĂ zostaï uniemoĝliwiony. W kaĝdym razie wolno chyba zaprotestowaÊ przeciwko temu, o czym moĝna powiedzieÊ: c’est plus qu’un crime, c’est une faute. Tak, jest to wiÚcej niĝ zbrodnia; jest to bïÈd, niestety, nie do poprawienia. *** Napisaïem to jeszcze przed ostentacyjnym i demonstracyjnym przeniesieniem zwïok „nieĂmiertelnego bohatera narodowego” ze stoków cytadeli na cmentarz PowÈzkowski. Przewidywania moje sprawdziïy siÚ i to nawet w nierównie wyĝszym stopniu, aniĝeli przypuszczaïem. Pogrzeb nosiï na sobie wszelkie znamiona uwielbienia i hoïdu zïoĝonego przez ojczyznę jej wielkiemu synowi. Odbywaï siÚ on przy akompaniamencie ïkañ, pïaczu i ryku, wydobywajÈcego siÚ z piersi Baudouin w swych pismach uĝywa wyrazu dusza takĝe w znaczeniach ‘psychika’ oraz, co widaÊ w jego pismach jÚzykoznawczych, ‘mózg’. 1 556 TEKSTY DROBNIEJSZE i z gardeï „patriotek” i „patriotów”, czcicieli i czcicielek niewinnie zgładzonej ofiary. JakiĂ posiadacz krzyĝa zasïugi wojskowej zerwaï go sobie z piersi i rzuciï na trumnÚ bohatera nad bohaterami, wojownika za polskość Polski. Mïodzieĝ uniwersytecka wartowaïa po nocach przy grobie Niewiadomskiego, a ludek boĝy opowiadaï sobie ze skupieniem, ĝe to anioïowie peïniÈ straĝ przy zwïokach męczennika. Jeĝeli po wyborze Narutowicza duchowieñstwo niektórych paraği urzÈdzaïo ĝaïobnÈ „czarnÈ mszÚ”, „mszÚ satanicznÈ”, to po zabiciu Niewiadomskiego, który zrobił dobrze i zasłużył się ojczyźnie, zgïadziwszy ze Ăwiata Żyda i wybrańca Żydów, zapraszano patriotów na niezliczonÈ iloĂÊ mszy ĝaïobnych za spokój świetlanej duszy śp. Eligiusza Niewiadomskiego, który własnym życiem obudził ducha narodu. Niewiadomski jest „nieĂmiertelny”. Do niego to przede wszystkim stosuje siÚ powiedzenie Mickiewicza: Ja czuję nieśmiertelność, nieśmiertelność tworzę, oraz Krasiñskiego: Nieśmiertelny ten na ziemi, kto swą śmiercią życie pleni. Dla widomego unieĂmiertelnienia tego zacnego mÚĝa w niektórych miastach zakïadajÈ siÚ biblioteki-czytelnie imienia Niewiadomskiego, a na pomnik dla niego zbiera siÚ skïadki dawane z zapaïem nawet przez urzÚdników pañstwowych. Kto zaĂ nie chce ich dawaÊ, bywa do tego zmuszany. Jeden z „wielkich pisarzów polskich” skomponowaï antycypando, tj. w oczekiwaniu wykonania wyroku Ămierci, Testament tego, o którym wolno pisaÊ tylko przez duĝÈ literÚ: On, Jego, Jemu, Niego itd. Sam zaĂ wielki męczennik, święty, a co najmniej błogosławiony Eligiusz zwróciï siÚ z kolportowanÈ w wielu tysiÈcach egzemplarzy odezwÈ Do wszystkich Polaków1. 1 OdezwÚ tÚ zamieĂciï w swojej broszurze pt. Proces Eligiusza Niewiadomskiego o zamach na życie prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Gabriela Narutowicza […], odbyty w sądzie okręgowym w Warszawie…, opracowaï i wydaï Stanisïaw Kijeñski, Poznañ 1923. Na ten temat pisaï Baudouin w artykule „Nil nisi veritas”, „Gïos Polski” 1923, nr 326. TEKSTY DROBNIEJSZE 557 Odezwa ta, pod nazwÈ Ewangelia narodowa NieĂmiertelnego Bohatera, krÈĝy po kraju w niezliczonych odpisach, z dodaniem na koñcu uwagi: Naucz się na pamięć zdań podkreślonych i daj drugim. W taki to sposób obïÈkañcy lub teĝ udajÈcy obïÈkañców starajÈ siÚ zatruwaÊ umysïy i sumienia narodu. Jacy wyznawcy, taki teĝ „prorok” i taka teĝ „ewangelia”, ewangelia „bohatera narodowego”, który zaÊmiï KoĂciuszkÚ i staï siÚ najwiÚkszym „patriotÈ polskim”, poniewaĝ zamordowaï pierwszego Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej. Z tej swoistej ewangelii świetlanej pamięci nieśmiertelnego proroka i bohatera narodowego zionie nieubïagana nienawiĂÊ do Polski, rzÈdzonej nie przez spóïkÚ „ND et Co”, a w zwiÈzku z tym zachÚcanie i wzywanie do mordowania ludzi wedïug wïasnego widzimisiÚ. Moĝna siÚ spodziewaÊ, ĝe nowo upieczony „ĂwiÚty Eligiusz” znajdzie chÚtny posïuch i gorliwych naĂladowców. Najwymowniejsze i najgorÚtsze nawoïywania do zbrodni ze strony Niewiadomskiego odsiadujÈcego karÚ w wiÚzieniu nie miaïyby nigdy tego uroku i nie wywieraïyby takiego wpïywu, co gïos zza grobu męczennika sprawy narodowej. Ongi podszczuwacze, a dziĂ czciciele i wyznawcy Niewiadomskiego przelicytowujÈ siÚ w uwielbieniu dla niego. W ïódzkiej gazecie „Rozwój” nr 47 (z niedzieli, dn. 18 lutego 1923 r.) czytamy: O Polsko! Ty nie zginiesz, chociaĝ czarne moce oplotïy CiÚ intrygÈ i trÈdem, co plami ¥wiÚte imiÚ Ojczyzny. ChwaïÚ TwojÈ pogrÈĝyÊ pragnÈ zïe syny w pomroce, a niepomni na Ăwieĝe i krwawiÈce blizny, od ïañcucha niewoli i knutów siepaczy, niepomni lat ucisku, co w tajgi Sybiru sïaïy tysiÈce braci na ĝywot tuïaczy, chcÈ CiÚ strÈciÊ do grobu, pod osïonÈ kiru, który czerwonÈ pïachtÈ, hasïem bratniej walki, chce zasïoniÊ ludowi biaïych Orïów skrzydïa, narodowego Znicza strzegÈcej Westalki, chcÈ zajÈÊ miejsce jakieĂ upiorne straszydïa, szydzÈce z polskiej mowy, z starej Ojców wiary, z PolskÈ ojczyznÈ ĝadnym czuciem nie zwiÈzane, obce hasïu zïoĝenia z krwi wïasnej oğary; za ordery – zaszczyty. Dusze zaprzedane!!! Z tej pomroki groĝÈcej Ojczyěnie zapadniÈ, wyïoniï siÚ duch czysty, duch wielkiej ĂwiatïoĂci, bolaï nad jej upadkiem i zapragnÈï nad niÈ, mocnym czynu piorunem zbudziÊ do czujnoĂci, 558 TEKSTY DROBNIEJSZE wielkie serce narodu. Dobry syn Ojczyzny w chrzcie oğarnym krwi wïasnej nie wzdragaï siÚ spïawiÊ, rzucajÈc razem z ĝyciem w grunt jej ĂwiÚty, ĝyzny, hasïo walki o PolskÚ – zginÈÊ lub jÈ zbawiÊ! I zginÈï tak jak Chrystus, w odkupienia mÚce. I umieraï jak mocarz bez skargi i trwogi czystego ducha oddaï w Boga Ojca rÚce, a krwiÈ swÈ obmyï tej ĂwiÈtyni progi, gdzie honor Matki Polski na oïtarzu stoi, gdzie siÚ czyni cudowne misterium miïoĂci. Duch jego trzymaÊ bÚdzie straĝ u tych podwoi. Duch i imiÚ, co przejdÈ do nieĂmiertelnoĂci. Przez rodaków przelanej krwi Twojej rubiny, odrodzonej Ojczyzny wieñczyÊ bÚdÈ skronie, gïoszÈc prawdÚ, ĝe majÈc takie jak Ty syny, w chaosie i bezprawiu Polska nie zatonie. Tego tylko brakowaïo. Niewiadomski – chociaĝ przez ostroĝnoĂÊ wyraěnie niewymieniony – zostaï zestawiony z Chrystusem. Ale miÚdzy Niewiadomskim a Chrystusem zachodzi choÊby ta niewielka róĝnica, ĝe Chrystus nikogo nie nienawidziï i nikogo nie mordowaï, a Niewiadomski dyszaï jadem nienawiĂci i za gïówny cel swego ĝycia uwaĝaï morderstwo. Nie mówiÚ juĝ w ogóle o caïej potwornoĂci i ohydzie podobnego zestawienia. *** Na zakoñczenie zapytujÚ: Czy tej gloryğkacji, tej apoteozy mordercy ĝyczyli sobie ci, co wydawali i zatwierdzali wyrok Ămierci? Jeĝeli tak, to ich ĝyczeniom staïo siÚ w caïej peïni zadoĂÊ. Jeĝeli zaĂ nie ĝyczyli sobie tych wstrÚtnych objawów bÈdě to szczerej, bÈdě teĝ tylko udawanej koïowacizny, to mĂci siÚ na nich sprzeniewierzenie siÚ wymaganiom moralnoĂci zarówno chrzeĂcijañskiej, jak i ogólnoludzkiej, i pogwaïcenie jedynie obowiÈzujÈcego przykazania: nie zabijaj!. Ostatecznie zwyciÚĝÈ chyba ci, co porzucÈ drogÚ krwawych odwetów i zemsty zaĂlepionej. [„MyĂl Wolna” 1923, nr 3] TEKSTY DROBNIEJSZE 559 KANDYDATURY DEMONSTRACYJNE Zbliĝa siÚ 9 grudnia, pierwsza rocznica wyboru pierwszego prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej. Osoby obchodzÈce rocznicÚ doznajÈ róĝnych uczuÊ, zaleĝnie od przynaleĝnoĂci partyjnej. WÈtpiÚ jednak, czy w kimkolwiek rocznica ta wywoïa radoĂÊ. Jedni bowiem bÚdÈ siÚ zïoĂciÊ na wspomnienie, ĝe nie mogli przeprowadziÊ swego kandydata, drugich zaĂ ogarnie smutek przy myĂli, ĝe, wybierajÈc Narutowicza, skazali go mimo woli na ĂmierÊ. Warto uprzytomniÊ sobie okolicznoĂci towarzyszÈce temu wyborowi. Tylko prawica, czyli tzw. popularnie „Chiena”, miaïa tylko jednego kandydata, przy którym wytrwaïa do koñca. „Lewica”, do której wówczas naleĝaï takĝe „Piast”, rozstrzeliïa swe gïosy i wystawiïa aĝ cztery kandydatury: dwie powaĝne, a dwie tylko dla demonstracji i ze wzglÚdów taktyki wyborczej. Na podstawie bowiem ordynacji, obowiÈzujÈcej przy wyborze prezydenta, wybory siÚ powtarzaïy, przy czym kandydat. który otrzymaï najmniejszÈ iloĂÊ gïosów, odpadaï przy nastÚpnym wyborze. Dawaïo to moĝnoĂÊ stopniowego koncentrowania siÚ aĝ do skutku. Powaĝnymi kandydatami byli Wojciechowski i Narutowicz. Przy pierwszym wyborze Narutowicz otrzymaï czterdzieĂci kilka gïos[ów] i byï drugim od koñca kandydatem miÚdzy dwoma kandydatami demonstracyjnymi. Wojciechowski byï przy pierwszym wyborze drugim od poczÈtku i szedï zaraz po hrabim Zamoyskim, wystawionym jednogïoĂnie przez prawicÚ. Demonstracyjny kandydat PPS Daszyñski jako ten, co otrzymaï najmniejszÈ iloĂÊ gïosów przy pierwszym wyborze, odpadï przy drugim wyborze, a przy trzecim wyborze odpadï demonstracyjny kandydat „mniejszoĂci narodowych”. Przy piÈtym i ostatnim wyborze walka toczyïa siÚ tylko miÚdzy zwolennikami hr. Zamoyskiego a zwolennikami Narutowicza, na korzyĂÊ tego ostatniego. DziÚki jakiemuĂ nieporozumieniu i przypadkowi, i mnie takĝe wypadïo ğgurowaÊ w liczbie kandydatów. Staïo siÚ to absolutnie bez mojej wiedzy i woli. 560 TEKSTY DROBNIEJSZE Kiedy w gazetach porannych wyczytaïem swoje nazwisko jako nazwisko kandydata upatrzonego przez „mniejszoĂci narodowe”, pomyĂlaïem, ĝe sÈ to kpiny albo teĝ taki sobie pomysï którego z posïów. Nie przypuszczaïem, ĝe sprawa ta bÚdzie traktowana powaĝnie. Kiedy zaĂ w poïudnie, bÚdÈc przypadkowo w administracji jednej z gazet, wyczytaïem zakomunikowany przez telefon rezultat pierwszego wyboru i znalazïem swoje nazwisko na trzecim miejscu, miÚdzy Wojciechowskim i Narutowiczem, to chociaĝ pogïaskaïo to mojÈ próĝnoĂÊ, doznaïem jednak niemiïego uczucia przy myĂli, ĝe pozwolono sobie naduĝyÊ mego nazwiska. Gdyby miÚ bowiem zapytano o zgodÚ, stanowczo bym odmówiï, nie chcÈc graÊ roli ğguranta. NastÚpnego dnia przychodzili do mnie dwaj przedstawiciele klubów, które miÚ zaszczyciïy wyborem, przepraszajÈc miÚ za naduĝywanie mego nazwiska. Powiedziaïem im, ĝe wïaĂciwie powinien bym czuÊ do nich urazÚ, ale rozumiem pobudki, które ich do tego skïoniïy. Chcieli mi w ten sposób zïoĝyÊ hoïd uznania za moje wystÈpienia przedwojenne w Rosji w obronie wszystkich „mniejszoĂci narodowych”, w tej liczbie przede wszystkim Polaków. Zaprowadziïo miÚ to nawet przed sÈd carski i do wiÚzienia, które odsiadywaïem w koñcu r. 1914 i na poczÈtku roku 1915. O ile mogïem wyrozumieÊ, inicjatywa mojej kandydatury wyszïa wcale nie od ¿ydów, ale tylko od Biaïorusinów i Ukraiñców, w kaĝdym razie od „wrogów Polski”, do których przyïoĝyli siÚ ¿ydzi i Niemcy, równieĝ „wrogowie Polski”. A to wystarcza. Poniewaĝ dotychczas niektóre pisma pozwalajÈ sobie nazywaÊ miÚ, przewaĝnie dla ubliĝenia mi „kandydatem na godnoĂÊ prezydenta”, wiÚc oĂwiadczam, ĝe Ăwiadomie i subiektywnie podobnej kandydatury nie wystawiaïem. ZresztÈ gdyby nawet wbrew wszelkiemu prawdopodobieñstwu wybrano miÚ ostatecznie, nie byïoby ĝadnego niebezpieczeñstwa, aĝebym wybór ten przyjÈï. Przede wszystkim nie przyjÈïbym go ze wzglÚdu na to, ĝe mnie nie pytano o zgodÚ. Po wtóre nie przyjÈïbym ze wzglÚdów zasadniczych. Nie mogÚ siÚ podejmowaÊ zadañ, do których nie dorosïem. TEKSTY DROBNIEJSZE 561 NastÚpnie wiek mój mówi przeciwko podejmowaniu siÚ pracy obliczonej na kilka lat. Nareszcie, nie naleĝÈc do ĝadnego wyznania, nie mógïbym skïadaÊ przysiÚgi wyraěnie wyznaniowej. Sumienie nie pozwala mi byÊ obïudnikiem i korzystaÊ z praw, które mi siÚ nie naleĝÈ. OczywiĂcie gdybym pomimo to zgodziï siÚ, miaïbym po kilku dniach wspaniaïy pogrzeb; boÊ „bohater narodowy” z nierównie wiÚkszym prawem mógïby skierowaÊ kule w moje plecy aniĝeli w plecy Bogu ducha winnego Narutowicza. Tego morderstwa nikt nie mógï przewidzieÊ i obawa przed nim nie mogïa byÊ w moich oczach czynnikiem przeciwdziaïajÈcym. Powinien bym mieÊ wyrzuty sumienia, ĝe poĂrednio staïem siÚ przyczynÈ Ămierci Narutowicza. BoÊ przecie moja „kandydatura” ujawniïa wyraěnie liczbÚ gïosów „mniejszoĂci narodowych”, a te gïosy padïy ostatecznie na Narutowicza. CzujÚ jednak ulgÚ przy myĂli, ĝe tÚpy fanatyk noszÈcy siÚ z zamiarem zamordowania Piïsudskiego byïby wykonaï swój zbrodniczy zamiar i bez skoncentrowania gïosów „mniejszoĂci narodowych” na mojej „kandydaturze demonstracyjnej”. Dziwna jednak rzecz, ĝe dokonany tymi samymi gïosami w kilka dni potem wybór Wojciechowskiego nie wywoïaï wĂciekïoĂci w koïach wiÚkszoĂci narodowej, nie wywoïaï wrogich manifestacji przeciw nowemu prezydentowi, nie wywoïaï ĝadnych zamachów. Wybór ten przyjÚto z rezygnacjÈ. Przy wyborze drugiego prezydenta „prawica” wystawiïa jako swego kandydata znakomitego uczonego, Kazimierza Morawskiego. Zdaje mi siÚ, ĝe z jej stanowiska wybór ten nie byï wcale odpowiedni. Jako czïowiek prawdziwie Ăwiatïy i wysoce kulturalny K. Morawski nie popieraïby wybryków zdziczenia, tÚpoĂci moralnej, nienawiĂci i koïowacizny nacjonalistycznej. [„Gïos Polski” 1923, nr 332] 562 TEKSTY DROBNIEJSZE ŁYSINA WYZNANIOWA Jeden z moich znajomych, którego gïowa jest goïa jak kolano, musiaï wyrabiaÊ sobie paszport. UrzÚdniczka sporzÈdzajÈca ten dokument, bez którego czïowiek nie moĝe byÊ czïowiekiem-obywatelem w peïnym znaczeniu tego wyrazu, ukïadaïa miÚdzy innymi „rysopis” pacjenta. Gdy przyszïa kolej na wïosy, panna ta czy teĝ pani zapytaïa: Jakie pan ma włosy?. Zgodnie z faktycznym stanem rzeczy odpowiedě brzmiaïa: Żadne; nie mam żadnych włosów. – Ale ja muszÚ panu napisaÊ wïosy. – Aleĝ kiedy ja nie mam ĝadnych wïosów. – To nic; w rysopisie muszÈ byÊ wïosy. – To niech sobie pani pisze, jakie siÚ pani podoba. Chociaĝ ani na gïowie, ani na twarzy nie byïo ani Ăladu jakiego bÈdě wïosa, twarz bowiem goli mój znajomy bardzo starannie, urzÚdniczka paszportowa zaliczyïa go do jednego ze zbiorowisk ludzkich okreĂlanych wedïug uwïosienia. W „rysopisie” ğguruje on, zdaje siÚ, jako „szatyn” czy teĝ „brunet”, chociaĝ w czasach swego dzieciñstwa, chïopiÚctwa i mïodzieñczoĂci byï podobno jasnym blondynem. Mój znajomy przyjÈï bez szemrania ten podarek uwïosieniowy z rÈk bÈdě to uroczej, bÈdě teĝ czcigodnej paszporcistki. Przypomina to obdarzanie bezwyznaniowców obowiÈzkowym wyznaniem paszportowym. Chociaĝ pod tym wzglÚdem dusza danego indywiduum jest absolutnie ïysa, to jednak gorliwiec paszportowy nie uznaje tego i gwaïtem wpisuje czy to „rzymsko-katolickoĂÊ”, czy „mojĝeszowoĂÊ”, czy teĝ jakÈ innÈ „wyznanio-woĂÊ”. Bo w oczach tych panów i pañ bezwïosy ma wïosy, bezrÚki ma rÚce, beznogi ma nogi, a bezwyznaniowy ma wyznanie. Przeciwko wpisywaniu koloru wïosów do paszportu osobnika wïosów pozbawionego moĝna nie protestowaÊ. Przeciwko jednak narzucaniu przemocÈ i gwaïtem tego lub owego wyznania stanowczy protest obowiÈzuje kaĝdego czïowieka, traktujÈcego swe wïasne przekonania nie lekkomyĂlnie i frywolnie, ale powaĝnie i sumiennie. [„MyĂl Wolna” 1923, nr 1] BIBLIOGRAFIA PISM PUBLICYSTYCZNYCH BAUDOUINA DE COURTENAY1 1865 1. Kilka słów z powodu wzmianki Tygodnika Ilustrowanego o rozprawie dr J. Ew. Purkyniego „O korzyściach z ogólnego rozprzestrzenienia łacińskiego sposobu pisania w dziedzinie języków słowiańskich”, Warszawa 1865. 1866 2. Odpowiedź p. Aleksandrowi Makowieckiemu na jego recenzję dzieła: „Franciszka Bolemira Kwieta. Popularnej nauki wychowania”, „Rodzina” 1866, nr 3. 3. [Inc.:] W numerze 3 „Rodziny” w Rozmaitościach czytamy między innymi…, „Rodzina” 1866, nr 5. 1872 4. Hilferding czy ksiądz Malinowski, Moskale czy Polacy dadzą Słowianom wszechsłowiańskie abecadło? Pytania na które czytelnik znajdzie odpowiedź w niniejszym tłumaczeniu broszury… pt. Kilka słów z powodu „Wszechsłowiańskiego abecadła”, Poznañ 1872. 5. Petrograd, „SoÌa” 1872, nr 23, 25. 6. A. F. Hilferding, „SoÌa” 1872, nr 32. 7. [Noty] „SoÌa” 1872, nr 26, 42, 49. 1 Opracowano na podstawie: Bibliografia prac Jana Ignacego Niecisława Baudouina de Courtenay, zestawionej przez M. J a s i ñ s k È , [w:] J. N. B a u d o u i n d e C o u r t e n a y , Dzieła wybrane, t. 1, Warszawa 1974; dane bibliograğczne [w:] J. M u g d e n, Jan Baudouin de Courtenay (1845–1929). Leben und Werk, München 1984; R. A. R o t h s t e i n , Poprawki i dodatki do „Bibliografii prac Jana Ignacego Baudouina de Courtenay”, „Poradnik JÚzykowy” 1976, nr 1 oraz czÚĂciowej kwerendy wïasnej. To zestawienie mimo wszystko nie jest zapewne kompletne, a caïoĂciowa bibliograğa publicystyki Baudouina wciÈĝ czeka na opracowanie. 564 BIBLIOGRAFIA PISM PUBLICYSTYCZNYCH… 8. Odprto pismo, „SoÌa” 1872, nr 34. 9. Poslano, „SoÌa” 1872, nr 51/52. 10. Nektere opazke ruskega profesorja, „SoÌa” 1872, nr 75 [przedr. brosz. Gorica 1872]. 11. Listek, „Slovenski Narod” 1872, nr 90, 106. 12. Z Gorycy, „Niwa” 1872, nr 17–18, 21–22. 1874 13. Erudycja lingwistyczna „Tygodnika Ilustrowanego”, „PrzeglÈd Tygodniowy” 1874, nr 40. 14. Slovenskim prijateljem, „Slovensky Narod” 1874, nr 138. 1875 15. Do redakcji „Niwy”, „Niwa” 1875, t. VI. 16. Przyczynek do historii blagi warszawskiej, „PrzeglÈd Tygodniowy” 1875, nr 33. 17. Groch na ścianę, „PrzeglÈd Tygodniowy” 1875, nr 42. 18. Pis’mo w redakciju, „Nowoje Wriemia” 1875, nr 203. 1877 19. Polityczne drgnienia Słowian austriackich, „PrzeglÈd Tygodniowy” 1877, nr 36–51. 1879 20. P. Ch. Mayreder, „Nowiny” 1879, nr 349. 21. Małe sprostowanie, „Nowiny” 1879, nr 350. 1880 22. Sprostowanie, „Nowiny” 1880, nr 70. 23. Z listów lekarza ziemskiego Polaka, „Nowiny” 1880, nr 78. BIBLIOGRAFIA PISM PUBLICYSTYCZNYCH… 565 1881 24. Ksiądz Antoni Juszkiewicz, „Nowiny” 1881, nr 35. 25. Kongres geograficzny, „Nowiny” 1881, nr 259, 261–264, 268, 281– 282, 284–285, 287–288. 26. Mieżdunarodnyj gieograficzeskij kongress i wystawka w Wenecii, „Zagranicznyj wiestnik” 1881, t. I. 27. Doktoryzacja. Literatura litewska, „Prawda” 1881, nr 25. 28. O prawdę, „Prawda” 1881, nr 43. 1884 29. Statija o sławianach w Italii, „Slovansky sbornik” 1884. 1886 30. List zaprzeczający, „Kraj” 1886, nr 13. 31. Za i przeciw. Odwaga „Warty” na polu kłamstw i przekręcań, „Kraj” 1886, nr 50. 32. W sprawie kościoła katolickiego w Dorpacie, „Kraj” 1886, nr 52. 33. Z powodu jubileuszu profesora Duchińskiego. Przez…, Kraków 1886. 1887 34. W sprawie kościoła katolickiego w Dorpacie, „Kraj” 1887, nr 5, 26. 1888 35. In Sachen der hiesigen römischkatolischen Kirche, „Neue Dörptsche Zeitung” 1888, nr 219. 36. W sprawie kościoła katolickiego w Dorpacie, „Kraj” 1888, nr 19. 1889 37. List do redaktora, „PrzeglÈd Tygodniowy” 1889, nr 45. 566 BIBLIOGRAFIA PISM PUBLICYSTYCZNYCH… 1890 38. Odgłos drugiego zjazdu historyków polskich we Lwowie, „Kraj” 1890, nr 30. 39. List zapraszający, „Kraj” 1890, nr 44. 1891 40. In Sachen der hiesigen römischkatolischen Kirche, „Neue Dörptsche Zeitung” 1891, nr 129, 208. 41. W sprawie kościoła katolickiego w Dorpacie, „Kraj” 1891, nr 16, 30. 42. [Nota] Zur Judenfrage: Zeitgenössische Originalaussprüche, herausgegeben von C. E. Klopfer, München 1891, s. 47. 43. Wspomnienia z podróży przelotnej po Czechach, „Dziennik Poznañski” 1891, nr 153–154, 156, 158–159, 162, 171–172. 44. Sąd naganny o Elizie Orzeszkowej, „Dziennik Poznañski” 1891, nr 174. 45. Z Dorpatu. Sprostowanie (w sprawie funduszu miejscowego kościoła), „PrzeglÈd Katolicki” 1891, nr 45–46. 46. Franciszek Bolemir Kwiet, „Athenaeum” (Praha) 1891, nr 4. 47. In Sachen der hiesigen römischkatholischen Kirche, „Neue Dörptsche Zeitung” 1891, nr 129, 208. 1892 48. Zur Frage der Russiefizierung der Universität Dorpat, „HochschulNachrichten” (München) 1892, nr 22; [replika BdeC na komentarz redakcji: Zur Dorpater Denunciations-Affaire. Erklärung, tamĝe 1892, nr 27]. 49. O sławjanach w Italii. Publicznaja lekcija, czitannaja w polzu gołodajuszczich 14 marta 1892 g. w aktowom zale Derptskogo un-ta, „Russkaja mysl” 1893, ijun’. 1893 50. Aforyzm, „Dziennik Poznañski” 1893, nr 293. BIBLIOGRAFIA PISM PUBLICYSTYCZNYCH… 567 1894 51. Sprawa przyjęcia jednolitej pisowni, proponowanej przez Akademię Umiejętności, „Tydzieñ” 1894, nr 32. 52. Sprawa przyjęcia jednolitej pisowni, proponowanej przez Akademię Umiejętności, „PamiÚtnik zjazdu literatów i dziennikarzy polskich”, t. I, Lwów 1894. 53. W sprawie pisowni, „Kraj” 1894, nr 32–33. 54. Ksiądz Michał Hórnik. Wspomnienie pośmiertne, „Czas” 1894, nr 45; takĝe: „Nowa Reforma” 1894, nr 45; 55. Spomnjenje wo Mich. Hórniku, „Lužica” (Budišyn) 1894, nr 5–6. 1895 56. Myśli-miedziaki: Dwa Śląska, Lwów 1895. 1898 57. Cenzurnyje „miełoczi”. 1. Kniaz’ Bismark i gonienije „Sławian”, Kraków 1898. 58. Jeszcze o liście D, „Kraj” 1898, nr 40, 44. 59. Jeden z objawów moralności oportunistyczno-prawomyślnej, Kraków 1898. [wyd. nast.: Kraków 1928]. 60. Myśli nieoportunistyczne, Kraków 1898. 1899 61. Na ziemi słowiańskiej. (Przygody i wrażenia), „Kraj” 1899, nr 3–5. 62. Słowianie we Włoszech, „Kraj” 1899, nr 45–46. 63. Puszkin w Krakowie, „Dziennik Poznañski” 1899, nr 142–144. 64. Słowacy i korona św. Stefana, „Dziennik Poznañski” 1899, nr 145– 146. 568 BIBLIOGRAFIA PISM PUBLICYSTYCZNYCH… 65. Slovaci a korĔ na sv. Štepána, „Slovansky Pāehled” R. I, 1899, s. 2–9; 73–78; 125–129; 170–176. 66. Słowacy i korona św. Stefana, „Tydzieñ” 1899, nr 203, 211, 220, 227, 268. 67. Wspomnienia z niedawnej wycieczki do Słowaków, „PrzeglÈd Tygodniowy” 1899, nr 18–19. 1900 68. Wspomnienia z międzynarodowego kongresu historycznego, odbytego na początku września r. 1899 w Cividale, na pamiątke 1100 rocznicy śmierci Pawła Djakona, historyka Longobardów, „Ateneum” 1900, nr 2. 1902 69. Głos w sprawie konfiskat w ogóle a konfiskaty „Legend” A. Niemojewskiego w szczególności, „Krytyka” 1902, z. 11–12. 70. Uwagi na czasie i nie na czasie. (Z powodu ankiety „Krytyki” w sprawie konfiskat w ogóle a konfiskaty „Legend” A. Niemojewskiego w szczególności), „Krytyka” 1902, z. 11–12 [odb., Kraków 1903]. 1903 71. Kaprysy tłumicieli myśli ludzkiej, „Krytyka” 1903, z. 5 [odb., Kraków 1903]. 72. O panslawiźmie platonicznym. (Odczyt wygłoszony w Krakowie w czerwcu 1903), „Krytyka” 1903, z. 8–9. 73. O zjeździe slawistów i o panslawiźmie „platonicznym”. Dwa odczyty wygłoszone w Krakowie 16 i 18 czerwca 1903 r. na korzyść Towarzystwa Pomocy Naukowej dla Polek im. Kraszewskiego, Wydawnictwo „Krytyka”, Kraków 1903. 74. Po powodu „sjezda slawistow”, „Wiestnik Jewropy” 1903, t. 38, ijul. 75. Zamietki o minuwszem i predstojaszczem „sjezdie slawistow” I, „Birĝewyje Wiedomosti” 1903, nr 200. BIBLIOGRAFIA PISM PUBLICYSTYCZNYCH… 569 76. Zamietki o minuwszem i predstojaszczem „sjezdie slawistow” II, „Birĝewyje Wiedomosti” 1903, nr 204. 1904 77. Zjazd slawistów a „głos młodzieży”, „Kraj” 1904, nr 1. 78. Zjazd slawistów. Jeszcze z powodu zjazdu slawistów i „głosu młodzieży”, „Kraj” 1904, nr 3. 79. Jeszcze o „zjazd slawistów”. Niezbędne wyjaśnienie, „Kraj” 1904, nr 5. 80. O zjazd slawistów. Wyjaśnienie nowych nieporozumień w sprawie zjazdu, „Kraj” 1904, nr 12. 81. Krzewiciele zdziczenia, „Ogniwo” 1904, nr 1. 82. Kwestia alfabetu litewskiego w państwie rosyjskim i jej rozwiązanie, Kraków 1904. 1905 83. Kamień na drodze. I, „Ogniwo” 1905, nr 1. 84. Luźne uwagi, „Ogniwo” 1905, nr 6, 8. 85. Z powszedniej logiki miłośników bliźniego, „Ogniwo” 1905, nr 10. 86. Pljatonicznyj panslawizm, „Literaturno-Naukowij Wistnik” 1904, kn. 1. 87. Z logiki tłumów, „Krytyka” 1904, z. 5. 88. Professora i politika, „Syn Otieczestwa” 1905, nr 43. 89. Dwie kultury, „Syn Otieczestwa” 1905, nr 113. 90. Niedoumenije, „Syn Otieczestwa” 1905, nr 122. 91. Po powodu pisma G. Sienkiewicza, „Syn Otieczestwa” 1905, nr 243. 92. Kak ja był milicjonierom. (Iz prof. wospominanij), „Birĝewyje Wiedomosti” 1905, nr 8720. 93. Gdie na Rusi konserwatory, „Birĝewyje Wiedomosti” 1905, nr 8747. 94. Pod wpieczatlenijem sjezda professorow wysszich uczebnych zawiedenij, „Birĝewyje Wiedomosti” 1905, nr 8755. 570 BIBLIOGRAFIA PISM PUBLICYSTYCZNYCH… 95. Wospitatielnoje i „odobriennoje” podstriekatielstwo, „Birĝewyje Wiedomosti” 1905, nr 8788. 96. K woprosu ob uczeniczeskich zabastowkach, „Birĝewyje Wiedomosti” 1905, nr 8791. 97. O procentnych błagodiejanijach i miłostijach, „Birĝewyje Wiedomosti” 1905, nr 8797. 98. „Kontrabanda” w zakrytych pismach, „Birĝewyje Wiedomosti” 1905, nr 8830. 99. Christiansko-dworjanskij fłot, „Birĝewyje Wiedomosti” 1905, nr 8845. 100. Żełatielny-li posriedniki i zastupniki?, „Birĝewyje Wiedomosti” 1905, nr 8853. 101. Powyszenije psichiczeski-socialnoj tiempieratury w obłasti szkolnogo dieła, „Birĝewyje Wiedomosti” 1905, nr 8857. 102. Woinstwiennyj zud „istinnych christian”, „Birĝewyje Wiedomosti” 1905, nr 8873. 103. Niegodowanije „niemieckogo patriota”, (Pis’mo w redakciju), „Birĝewyje Wiedomosti” 1905, nr 8885. 104. „Pozornyj” mir i malen’kaja sprawoczka. (Otwiet po powodu statii w nr 8873), „Birĝewyje Wiedomosti” 1905, nr 8893. 105. Obraszczenije „partii”, „Birĝewyje Wiedomosti” 1905, nr 8897. 106. Pereat mundus, fiat vzjatka! Iz uniatskoj epopiei, „Birĝewyje Wiedomosti” 1905, nr 8941. 107. Umirotworienije uczenikow „sriednej szkoły”, „Birĝewyje Wiedomosti” 1905, nr 8959. 108. Pamjati muczenikow, „Birĝewyje Wiedomosti” 1905, nr 9124. 109. Iz moich wojennych wospominanij, „Naszi Dni” 1905, nr 30. 110. Nacjonalisticzeskoje mrakobiesie w tielegrafnom wiedomoste, „Nowaja ¿izn’ ” 1905, nr 103. 111. Pora pierestat’ łgat’ i licemerit’, „Nowaja ¿izn’” 1905, nr 116. 112. Po powodu tak nazywajemoj „zabastowki” w wysszich uczebnych zawiedenijach, „Nowaja ¿izn’ ” 1905, nr 119. 113. Profiessorskoje bessilie, „Nowaja ¿yzn’ ”1905, nr 130. 114. Iz polskich dieł, „Nowaja ¿izn’ ” 1905, nr 131/132. 115. Pis’mo w redakciju, „Nowaja ¿izn’ ” 1905, nr 148. 116. Zagadocznaja kartinka, „Nowaja ¿izn’ ” 1905, nr 335. BIBLIOGRAFIA PISM PUBLICYSTYCZNYCH… 571 117. Zabastowka, „Prawo” 1905, nr 23. 118. Polskij wopros w swjazi s drugimi okrainnymi i inorodczeskimi woprosami. Riecz’, skazannaja 27 marta (9 aprelja) 1905 g. w sekcii obszczich dieł sjezda profiessorow i prepodawatielej wysszich uczebnych zawiedienij, „Prawo” 1905, nr 32. 119. Kwestia polska w Rosji w związku z innymi kwestiami kresowymi i „innoplemiennymi”, „¥wiat Sïowiañski” 1905 [odb., Kraków 1905]. 120. Uniwersitietskaja nauka i pasportnaja sistiema, „Rus’” 1905, nr 197. 1906 121. Autonomia Polski. Odczyt wygłoszony w sali Muzeum Techniczno-Przemysłowego w Krakowie 9 lipca 1906, Kraków 1906 [powtórnie wyd. Kraków 1907]. 122. Graf S. Ju. Witte i „kadiety” (Iz pis’ma w riedakciju), „Dwadcatyj wiek” 1906, nr 8. 123. Pytki w Warszawie (Uspokoitielnyj reżim Witte-Durnowo), „Rus’ ” 1906, nr 44. 124. „Bojkot” profiessorow, „Birĝewyje Wiedmosti” 1906, nr 9598. 125. Smiertnaja kazn’ sobaki, „Birĝewyje Wiedomosti” 1906, nr 9600. 126. My was wsiech pierierieżem, „Birĝewyje Wiedomosti” 1906, nr 9615. 127. Opjat’ pochoronnyje wienki, „Birĝewyje Wiedomosti” 1906, nr 9627. 128. Po polskomu woprosu. Warszawskij uniwiersitiet i drugije wysszyje szkoły w carstwie Polskom, „Nasza ¿izn’ ” 1906, nr 408, 411, 414, 418. 129. Po voprosu ob awtonomii i rawnoprawii nacionalnostiej, „Ukrainskij Wiestnik” 1906, nr 1. 130. Projekt osnownych położenij dla rieszenija polskogo woprosa, St. Pietierburg 1906. 131. Ze Zjazdu autonomistów czyli przedstawicieli narodowości nierosyjskich w Petersburgu, „Krytyka” 1906, z. 2– 3 [odb., Kraków 1906]. 132. Konfiskata „Krytyki”, „Krytyka” 1906, z. 3. 133. List do Redakcji w związku z konfiskatą ustępu w artykule autora w z. 3 z 1906 r., „Krytyka” 1906, z. 5. 572 BIBLIOGRAFIA PISM PUBLICYSTYCZNYCH… 134. Punkt zwrotny w historii Rosji, „Krytyka” 1906, z. 5. 135. Tępość moralna społeczeństwa rosyjskiego, „Krytyka” 1906, z. 11. 136. Wszechrosyjskie święto konstytucyjne, „Krytyka” 1906, z. 11. 137. Uniwersytet w Wilnie, „Kraj” 1906, nr 1. 138. Szanujmy język ojczysty, „Kraj” 1906, nr 11. 139. Z powodu Ligi oświaty, „Kraj” 1906, nr 11. 140. Z powodu frakcji parlamentarnej związku autonomistów, „Kraj” 1906, nr 18. 141. Z ruchu osvoboženského v Rusku, „Slovansky Pāehled”, R. 9, 1906, Ì. 1–2. 1907 142. Margrabia Wielkopolski jako zbrodniarz, [w:] Elizie Orzeszkowej Polacy znad Newy, Petersburg 1906. 143. Illustracija k naszej „swobodie sowiesti”, „Towariszcz” 1907, nr 236. 144. Z ciemni wszechrosyjskiej, „Krytyka” 1907, z. 5. 145. Z niedawnych wspomnień, „Wolne Sïowo” 1907, nr 2. 146. Język pomocniczy międzynarodowy, „Kraj” 1907, nr 40–45. 1908 147. Wyroki „sankiulotów”, „Wolne Sïowo” 1908, nr 5. 148. Kilka uwag przelotnych z powodu „neoslawizmu” i „neopolonizmu”, „Wolne Sïowo” 1908, nr 36– 37. 149. Wrażenia z Poznania, „Wolne Sïowo” 1908, nr 38– 39. 150. Po powodu wolnosłuszatielnic, „Sojuz ¿en’szczin” 1908, nr 9. 151. Do charakterystyki ś.p. Kazimierza Jawnisa, „Draugija” (Kowno) 1908, t. IV, nr 16. 152. W sprawie porozumienia się ludów słowiańskich. (Odczyt publiczny urządzony przez „Polskie Stowarzyszenie Przyjaciół Pokoju” a wygłoszony w Warszawie w wielkiej sali Muzeum Przemysłu i Rolnictwa 30 kwietnia 1908 roku), Warszawa 1908. BIBLIOGRAFIA PISM PUBLICYSTYCZNYCH… 573 153. O języku pomocniczym międzynarodowym. Odczyt publiczny, wygłoszony w Warszawie 5 maja 1908 r., „Krytyka” 1908, z. 10–12 [odb.] 1909 154. Epidemia krwiożerczości, „Krytyka” 1909, z. 6 [nadb.] 1910 155. Z państwa anarchii i chronicznego bezprawia, „Krytyka” 1910, z. 7–8. 156. Derpt – Juriew. K woprosu o „rawnoprawii”, [w:] W Pribałtijskom kraje. Esty i łatyszy, ich istorija i byt, pod red. prof. M. A. Rejsnera, Moskwa 1910. 1911 157. Sport i kultura, „Ruch Warszawski” 1911, nr 52. 158. W sprawie „antysemityzmu postępowego”, „Krytyka” 1911, z. 2– 6 [odb., Kraków 1911]. 159. Z powodu zamachu na Stołypina, „Krytyka” 1911, z. 10 [odb. Kraków 1911]. 160. Grjaduszczije profiessora, „Szkoïa i ¿izn’ ” 1911, nr 52. 1912 161. Baudouin de Courtenay Jan, [Feldman Wilhelm] W. F., O panu Andrzeju Niemojewskim słów kilka, „Krytyka” 1912, z. l [odb., Kraków 1912]. 162. W imię prawdy faktycznej, „Krytyka” 1912, z. 3. 163. W sprawie języka sztucznego międzynarodowego w ogólności a esperanto w szczególności, „Ilustrowany Kurier Codzienny” 1912, nr 187. 164. Wychowanie współczesne jako stała przyczyna zdenerwowania, KsiÈĝnica „Ruchu”, t. 1, Warszawa 1912. 165. Przemówienie na „uczcie” b. wychowanców Szkoły Głównej w Warszawie 25 (12) listopada 1912, „Dziennik Petersburski” 1912, nr 805. 166. Dziś inaczej: Echa rocznicy Szkoły Głównej, „Sïowo” 1912, nr 332. 574 BIBLIOGRAFIA PISM PUBLICYSTYCZNYCH… 1913 167. Bracia Słowianie, „Krytyka” 1913, z. 9; z. 10 [nadb.] 168. Nacjonalnyj i territorialnyj priznak w awtonomii, Pietierburg 1913. 169. „Ukrainskij wopros” s wnienacjonalnoj toczki zrienija (po povodu ankiet „Ukrainskoj Żizni”), „Ukrainskaja ¿izn’ ” 1913, nr 7–8 [odb. 1913]. 170. W „kwestii żydowskiej”. Odczyt wygłoszony w Warszawie 7 lutego 1913, Warszawa 1913. 171. [Artykuïy o pomocniczym jÚzyku miÚdzynarodowym], „Goïos Bieïostoka” 1913. 1914 172. Słowo i „słowo”, „Otkliki” 1914, nr 7 [dodatek do gazety „Dien’”, nr 56]. 173. Z sennych widziadeł ludzkości, [w:] Priwit Iwanowi Frankowi w sorolite jogo pis’mennoj praci 1874–1914, „Literaturno-naukowij zbirnik”, Lwiw 1914. 1916 174. Jedność słowiańska i stosunki wszechsłowiańskie, „MyĂl Polska” 1915, z. 3 [przedr. w: Polski Kalendarz Piotrogradzki na rok przestępny 1916, Piotrogród 1916]. 175. Gienrich Sienkewicz, „Dien’ ” 1916, nr 305. 176. Myślenie wyrazowe w polityce, „Kurier Nowy” 1916, nr 75–76. 177. Z powodu otwarcia Wyższych Kursów Polskich, „Kurier Nowy” 1916, nr 78. 178. „Niemieckość” Uniwersytetu Krakowskiego, „Kurier Nowy” 1916, nr 128. 179. Po powodu uczebnikow russkogo jazyka, „Birĝewyje Wiedomosti” 1916, nr 15791, 15889, 15987. BIBLIOGRAFIA PISM PUBLICYSTYCZNYCH… 575 180. Rok 1863 a Szkoła Główna Warszawska, [w:] Odgłosy. Książka zbiorowa wydana staraniem i nakladem Stowarzyszenia „Dom Polski w Moskwie”, Moskwa 1916, s. 9–17 [odb.] 181. Stosunek „Kaszubów” do „Polaków”, „Echo Polskie” 1916, nr 29. 182. Wozmożno li mirnoje sożitelstwo raznych narodnostiej w Rossii?, [w:] Otieczestwo. Puti i dostiżenija nacionalnych literatur Rossii. Nacionalnyj vopros, t. 1, Petrograd 1916, s. 19–31. 183. Jedność słowiańska i stosunki wszechsłowiańskie, [w:] Polski Kalendarz Piotrogradzki na rok przestępny 1916, Piotrogród–Moskwa–Kijów 1916. 1917 184. Chołmszczyna, „Nowaja ¿izn’ ” 1917, nr 85. 1918 185. „Sławjanskoje jedinienije” i Rossija, „Jewropa” 1918, nr 3. 186. Wyższe Kursy Polskie, „Dziennik Narodowy” 1918, nr 125. 187. Pod wrażeniem walnego zebrania PTS, „Dziennik Narodowy” 1918, nr 190. 188. [List do Redakcji], „Kurier Warszawski” 1918, nr 327. 1919 189. Państwowość polska a Żydzi w Polsce, „Gazeta Polska” 1919, nr 272, 275–276 [przedruk w: Adolf Nowaczyñski, Mocarstwo anonimowe, Warszawa 1921]. 190. Antysemityzm a nauka uniwersytecka w Polsce, „Gazeta Polska” 1919, nr 283. 191. W sprawie granic Polski na wschodzie i południa-wschodzie, „Gazeta Polska” 1919, nr 288, 290–291, 293. 192. Antysemityzm monarchów rosyjskich a „antysemityzm” polski, „Gazeta Polska” 1919, nr 294. 193. Jeszcze z powodu „brodobórstwa”, „Gazeta Polska” 1919, nr 317. 194. Epidemia „pogonotomii”, „Kurier Polski” 1919, nr 182, 576 BIBLIOGRAFIA PISM PUBLICYSTYCZNYCH… 195. Sprawy polsko-żydowskie, „Dziennik Poranny” 1919, nr 21, 24, 35. 1920 196. O „zasadzie etnograficznej” w ogóle i o „Polsce etnograficznej” w szczególności, „Przymierze” 1920, nr 19. 197. Obłęd komunistyczny. I, „Kurier Polski” 1920, nr 196. 198. Obłęd komunistyczny. II, „Kurier Polski” 1920, nr 209. 199. W sprawie księgi zbiorowej ku uczczeniu nieboszczyka W. Feldmana, „Kurier Polski” 1920, nr 333. 200. Paroksyzm zemsty i nienawiści w świątyni nauki, „Tydzieñ Polski” 1920, nr 15–16. 201. „Polska etnograficzna”, „Tydzieñ Polski” 1920, nr 24. 202. Uniwersytet Wileński. I, „Tydzieñ Polski” 1920, nr 29. 203. Uniwersytet Wileński. II, „Tydzieñ Polski” 1920, nr 31. 204. Chwila stanowcza: albo…, albo, „Trybuna” 1920, nr 15–17. 1921 205. Jazykonienawistijczestwo i mirnoje sożitielstwo jazykow, „Warszawskie Sïowo” 1921, nr 2. 206. „Diktatura proletariata” w obłasti nauki, „Warszawskie Sïowo” 1921, nr 23. 207. Spustoszenia w duszach ludzkich, „Tydzieñ Polski” 1921, nr 3. 208. „Dyktatura proletariatu” w dziedzinie nauki, „Tydzieñ Polski” 1921, nr 12. 209. W sprawie prof. Baudouina de Courtenay, „Tydzieñ Polski” 1921, nr 16. 210. O Uniwersytet Wileński. Odpowiedź krytykom, „Tydzieñ Polski” 1921, nr 21. 211. List do Redakcji, „Tydzieñ Polski” 1921, nr 22. 212. Togi profesorskie, „Kurier Polski” 1921, nr 23. 213. Mały fejleton. Ze wspomnień o p.p. Metonie, „Tydzieñ Polski” 1921, nr 32. 214. Sentymenty a zmysł rzeczywistości, „Tydzieñ Polski” 1921, nr 35. BIBLIOGRAFIA PISM PUBLICYSTYCZNYCH… 577 215. Spełnianie obowiązków a ordery, „Gïos Polski” 1921, nr 224. 216. Kamarinskij mużik, „Gïos Polski” 1921, nr 225. 217. Z moich wspomnień o W. Feldmanie, „Gïos Polski” 1921, nr 269. 218. Straszak kiereńszczyzny, „Gïos Polski” 1921, nr 325. 219. Nie skandal, a po prostu objaw znamienny i pouczający, „Naród” 1921, nr 48. 220. Sztandar. I, „Naród” 1921, nr 161. 221. Sztandar. II, „Naród” 1921, nr 162. 222. Sztandar. III, „Naród” 1921, nr 169; takĝe: „Naprzód” 1921, nr 141, 145. 223. Niewinne fałszywe świadectwo w wyższych uczelniach, „Naród” 1921, nr 189. 224. Nawracanie niewiernych przemocą i podstępem, „Naród” 1921, nr 193. 225. Jeszcze w sprawie tzw. „testowania” w wyższych uczelniach, „Naród” 1921, nr 196. 226. Samowolne zaliczanie do innej narodowości, „Naród” 1921, nr 206. 227. Delikatni jałmużnicy a harde i zuchwałe dziady, „Naród” 1921, nr 217. 228. „Wolny Chrześcijanin”, „Naród” 1921, nr 220. 229. Sprostowanie, „Kurier Polski” 1921, nr 65. 230. „Niedoszły prezydent” czyli dyssekcja „mądrej głowy”, „Hasïo” 1922, nr 10. 231. W imię ścisłości i sprawiedliwości, „Robotnik” 1921, nr 90. 232. Diktatura proletarijata nad naukoju, „Syn Ukrainy” 1921, nr 5–6. 1922 233. W związku z wyznaniem paszportowym, „MyĂl Wolna” 1922, nr 1. 234. Zadania etyczne do rozwiązania, „MyĂl Wolna” 1922, nr 1. 235. Prawdziwa wolnomyślicielka, „MyĂl Wolna” 1922, nr 2. 236. „Tolerancja” ludowa, „MyĂl Wolna” 1922, nr 3. 237. Wyznaniowo nieprzyzwoite części ciała, „MyĂl Wolna” 1922, nr 6. 578 BIBLIOGRAFIA PISM PUBLICYSTYCZNYCH… 238. W sprawie „Zwierciadła chamstwa”, „MyĂl Wolna” 1922, nr 7. 239. Zatrważający serwilizm, „MyĂl Wolna” 1922, nr 8. 240. Jeszcze z wypraw naukowych polskich, „Trybuna” 1922, nr 15–16. 241. Uniwersytet ukraiński w państwie polskim, „Trybuna” 1922, nr 17. 242. Czecho-Słowacja spadkobierczynią Austro-Węgier, „Trybuna” 1922, nr 18. 243. Szczerość czy obłuda w dziedzinie „etyki płciowej” „Gïos Polski” 1922, nr 4. 244. Jeszcze o Stanisławie Rożnieckim, „Tydzieñ Polski” 1922, nr 15– 16. 245. Ist noch eine Rettung möglilch?, „Neue Lodzer Zeitung” 1922, nr 93. 1923 246. Judeo-Polska, „Gïos Polski” 1923, nr 5. 247. Numerus clausus, „Gïos Polski” 1923, nr 6. 248. Blok mniejszości narodowych, „Gïos Polski” 1923, nr 50–51. 249. „Nil nisi veritas”, „Gïos Polski” 1923, nr 326. 250. Eligiusz Niewiadomski a Karolina Corday, „Gïos Polski” 1923, nr 329. 251. Kandydatury demonstracyjne, „Gïos Polski” 1923, nr 332. 252. Poziom moralny i umysłowy społeczeństwa, „Gïos Polski” 1922, nr 371. 253. Dusze służalcze i niewolnicze, „Robotnik” 1922, nr 46; takĝe: „Naprzód” 1922, nr 42. 254. Czyja wina? „Robotnik” 1922, nr 47. 255. Zaszczytne odznaczenie „wroga Polski”, „Robotnik” 1922, nr 55. 256. „Dobry Polak” a „Wróg Polski”, „Robotnik” 1922, nr 58. 257. Cmentarz a kolebka, „Robotnik” 1922, nr 275. 258. „Polak i katolik”, „Naród” 1922, nr 54. 259. Co nas ominęło, „Rzeczpospolita” 1923, nr 8. 260. Kwestia żydowska w państwie polskim, „Biblioteka WolnomyĂliciela”, 1., Warszawa 1923. 261. Łysina wyznaniowa, „MyĂl Wolna” 1923, nr 1. BIBLIOGRAFIA PISM PUBLICYSTYCZNYCH… 579 262. W związku z wyznaniem paszportowym, „MyĂl Wolna” 1923, nr 1. 263. Nie wolno kalać ust milczeniem, „MyĂl Wolna” 1923, nr 3. 264. Chrystus i indyjski Krszna, „MyĂl Wolna” 1923, nr 4. 265. Dwa morderstwa, „MyĂl Wolna” 1923, nr 5. 266. Szabas przenajświętszy, „MyĂl Wolna” 1923, nr 6. 267. „Młodzież ukraińska” a „młodzież polska”, „MyĂl Wolna” 1923, nr 7/8. 268. Święty Eligiusz Morderca, „MyĂl Wolna” 1923, nr 9. 269. Różnoraka psychologia modlitwy, „MyĂl Wolna” 1923, nr 10. 270. Usprawiedliwienie, „MyĂl Wolna” 1923, nr 10. 271. Militaryzm a wolnomyślicielstwo i bezwyznaniowość, „MyĂl Wolna” 1923, nr 10. 272. Dobrodziejstwa celibatu czyli bezżeństwa księży, „MyĂl Wolna” 1923, nr 12. 273. Tolerancja, równouprawnienie, wolnomyślicielstwo, wyznanie paszportowe, Biblioteka Stowarzyszenia WolnomyĂlicieli Polskich, t. 1, Warszawa 1923. 1924 274. Rozbrojenie i uspokojenie, „Gïos Poznañski” 1924, nr 2–3. 275. Co to jest narodowość i gdzie istnieje, „Gïos Poznañski” 1924, grudzieñ. 276. Cechy narodowości, „Gïos Poznañski” 1924, nr z 20 XII. 277. Czy Ateizm i „Myśl Wolna” wykluczają się nawzajem? Artykuł dyskusyjny, „MyĂl Wolna” 1924, nr 1. 278. Mieszanie pojęć, „MyĂl Wolna” 1924, nr 1. 279. W związku z „kwestią żydowską” w Państwie Polskim, „MyĂl Wolna” 1924, nr 2. 280. Orientacje trupie. (W związku ze sprawą krematorium), „MyĂl Wolna” 1924, nr 3. 281. Mądralin, „MyĂl Wolna” 1924, nr 4. 282. Jeszcze o militaryzmie a wolnomyślicielstwie i bezwyznaniowości, „MyĂl Wolna” 1924, nr 5–6. 283. Zagajenie wiecu protestacyjnego z dn. 1 czerwca r. 1924, „MyĂl Wolna” 1924, nr 7. 580 BIBLIOGRAFIA PISM PUBLICYSTYCZNYCH… 284. Rehabilitacja psubrata i sukinsyna, „MyĂl Wolna” 1924, nr 8. 285. Przechrzta i neofityzm z przyległościami, „MyĂl Wolna” 1924, nr 11–12. 286. Niewiadomski a Bagiński, Wieczorkiewicz i Spółka, „Gïos Polski” 1924, nr 103. 287. Prowokatorzy i płatni ajenci, „Gïos Polski” 1924, nr 112. 288. Albo pokój i rozbrojenie moralne, albo też zawalenie się w gruzy „świata cywilizowanego”, „Gïos Polski” 1924, nr 151. 289. Czy istnieje naród i język czesko-słowacki? „Gïos Polski” 1924, nr 158. 290. Fabryka świętych, „Gïos Polski” 1924, nr 161. 291. Zacietrzewienie narodowościowe a głos rozsądku. I, „Gïos Polski” 1924, nr 186. 292. Zacietrzewienie narodowościowe a głos rozsądku. II, „Gïos Polski” 1924, nr 187. 293. Krzewiciele bezprawia, „Naprzód” 1924, nr 38. 1925 294. Kilka ogólników objektywnej i subjektywnej odrębności „Ukrainy” pod względem językowym, plemiennym, narodowym i państwowym, [w:] Album Societatis Scientiarum Ševcenkianae Ucrainensium Leopoliensis ad sollemnia sua decennalia quinta 1873–1923, Lwów 1925, s. 1-19. 295. Od Redakcji, „MyĂl Wolna” 1925, nr 1. 296. Komu i na co potrzebny jest Bóg, „MyĂl Wolna” 1925, nr 1. 297. W związku z istnieniem odrębnej gminy wyznaniowej żydowskiej, „MyĂl Wolna” 1925, nr 2. 298. Masowe nawracanie na „bezbożność”, „MyĂl Wolna” 1925, nr 2. 299. Przyczynek do naszej wolności druku, „MyĂl Wolna” 1925, nr 2. 300. Wierzyć w kogo lub wierzyć w co a wierzyć komu, „MyĂl Wolna” 1925, nr 2. 301. Odpowiedzi Redakcji, „MyĂl Wolna” 1925, nr 2. 302. Sierota jako pojęcie wszechludzkie, pozawyznaniowe i pozanarodowe, „MyĂl Wolna” 1925, nr 3 [przedruk w przekï. na jidisz w jednodniówce „Dos einste kind”, Warszawa 1925.] BIBLIOGRAFIA PISM PUBLICYSTYCZNYCH… 581 303. Rozbrojenie moralne jako warunek pokoju i wolności myśli, „MyĂl Wolna” 1925, nr 3. 304. Stałe nieporozumienie, „MyĂl Wolna” 1925, nr 3. 305. Ze spraw bieżących. 1. Konkordat. 2. Studium teologii prawosławnej. 3. [Poprawka]. 4. Redaktor pisma postępowego uznany przez policję za wariata, „MyĂl Wolna” 1925, nr 3. 306. Ze spraw bieżących. 1. Zmniejszenie liczby świąt. 2. Krzyże w Uniwersytecie Poznańskim. 3. Skazanie „Rosyjskiej grupy akademickiej”, „MyĂl Wolna” 1925, nr 4. 307. Odpowiedzi Redakcji. Do wszystkich prenumeratorów i czytelników, „MyĂl Wolna” 1925, nr 4. 308. Przypis Redakcji do artykułu M. I. Salomona „Homo Vorax”, „MyĂl Wolna” 1925, nr 4. 309. Aforyzmy, potrącające o mord legalny, „MyĂl Wolna” 1925, nr 4. 310. Konkordat na zimno, „MyĂl Wolna” 1925, nr 4. 311. Lekkomyślność i bezmyślność samobójcza, „MyĂl Wolna” 1925, nr 4. 312. Uwagi Redakcji, „MyĂl Wolna” 1925, nr 4. 313. [List do Redakcji], „MyĂl Wolna” 1925, nr 5. 314. Zwierciadło chamstwa, „MyĂl Wolna” 1925, nr 8. 315. Czy istnieje osobna kultura słowiańska?, „PrzeglÈd Warszawski” 1925, z. 44. 316. Die hebraeische Universitet in Iruszlim, „Lodzer Tageblat” 1925, nr z 8 kwietnia. 1926 317. W kwestii narodowościowej, Warszawa 1926. 318. Jakiem powinno być prawo małżeńskie w Polsce. Głos prof. Baudouin de Courtenay, „Dziennik Ludowy” 1926, nr 53. 319. Wyznaniowe i pozawyznaniowe śluby i rozwody. (Z powodu oczekiwanej reformy prawa małżeńskiego), Warszawa 1926. 320. Do współtowarzyszy niedoli, „Kurier Warszawski” 1926, nr 93. 321. W sprawie mienia obywateli polskich zwróconego z Rosji czyli z ZSRR. I, „Nowy Kurier Polski” 1926, nr 182. 582 BIBLIOGRAFIA PISM PUBLICYSTYCZNYCH… 322. W sprawie mienia obywateli polskich zwróconego z Rosji czyli z ZSRR. II, „Nowy Kurier Polski” 1926, nr 183. 323. Ostrzeżenia, „Nowy Kurier Polski” 1926, nr 188. 1927 324. Mój stosunek do kościoła, Warszawa 1927. 325. Towarzystwo opieki nad… Żydami, „¿ycie Wolne” 1927, nr 1. 326. Śladami Rosji carskiej, „¿ycie Wolne” 1927, nr 2. 327. Triumf przemocy, tchórzostwa i obłudy, „¿ycie Wolne” 1927, nr 4. 328. Jeszcze o krzyżach w Uniwersytecie Poznańskim, „¿ycie Wolne” 1927, nr 5. 329. Czy istotnie szczerość?, „Epoka” 1927, nr z 5 lipca. 330. „Czarny terror”, „Robotnik” 1927, nr 199. 1928 331. Męczennik tajemnicy spowiedzi, „WolnomyĂliciel Polski” 1928, nr 1. 332. Powitanie, „WolnomyĂliciel Polski” 1928, nr 1. 333. Dowcip ś.p. Piusa IX, „WolnomyĂliciel Polski” 1928, nr 2. 334. Obiecująca młodzież, „WolnomyĂliciel Polski” 1928, nr 3. 335. Zacięte konflikty oceniane ze stanowiska wolnomyślicielskiego czyli obiektywnego. 1. Wzajemna wyrozumiałość. 2. Przywilej nieuctwa dla prawodawców. 3. Nietykalność suwerennych awanturników, „WolnomyĂliciel Polski” 1928, nr 3; nr 4; nr 5. 336. Łańcuch dziekański, „WolnomyĂliciel Polski” 1928, nr 7. 337. „Wandalizm” językowy, „WolnomyĂliciel Polski” 1928, nr 7. 338. Rosja, Białoruś i Ukraina, „PrzeglÈd Wileñski” 1928, nr 3–5. 339. Z legend o Waldemarasie, „Robotnik” 1928, nr 218. 340. Profesor Jan Baudouin de Courtenay o sporcie i zagadnieniach aktualnych. Rozmowa…, „Znicz” 1928, nr 1. BIBLIOGRAFIA PISM PUBLICYSTYCZNYCH… 583 1929 341. Oddźwięki na zgrzyty i kwiki w menażerii dwunogich a bezskrzydłych. 1. [bez tytuïu]. 2. „Honor” pojedynkowiczów. 3. Bez bałwochwalstwa i ubóstwiania, bez pielgrzymek i procesji, bez mauzoleów i relikwii ani rusz. 4. Komunizm w zastosowaniu do stosunków płciowych i do rodziny, „WolnomyĂliciel Polski” 1929, nr 1–2, 4–5. 342. Zbrodnie i niegodziwości Mikołaja Mikołajewicza, „WolnomyĂliciel Polski” 1929, nr 7. 343. Pogadanki szkolne o „Bogu” i o innych sprawach pokrewnych a drażliwych, „WolnomyĂliciel Polski” 1929, nr 11–12. 344. Czy kler jest nam potrzebny, „WolnomyĂliciel Polski” 1929, nr 20– 21. 345. Ze wspomnień i rozmyślań o Słoweńcach i Słowianach w Italii, „Wiedza i ¿ycie” 1929, nr 6 [odb., Warszawa]. INDEKS OSOBOWY Ackermann Luiza (1813–1890), poetka francuska uprawiajÈca lirykÚ ğlozoğcznÈ. 488. Aleksander Macedoñski, 385. Aleksander II, car Rosji. 171. Aleksiejew, poseï do Dumy. 289. Andrejew Leonid (1871–1919), rosyjski pisarz i dramaturg. 23, 118. Annuzio Gabriele D’ (1863–1938), poeta wïoski. 198. Appel Karol Ludwik (1857–1930), polski jÚzykoznawca, wykïadowca Towarzystwa Kursów Naukowych (1906–1915), od 1920 r. prof. Uniwersytetu Warszawskiego, jeden z zaïoĝycieli Towarzystwa Naukowego Warszawskiego, czïonek PAU. 266–268, 271. Apuchtin Aleksander L. (1822–1904), w latach 1879–1897 kurator warszawskiego okrÚgu szkolnego prowadzÈcy politykÚ rusyğkacji szkolnictwa w Królestwie Polskim przez zmianÚ programów szkolnych i podrÚczników, wprowadzenie policyjnego systemu nadzoru nad uczniami i bezwzglÚdnÈ walkÚ z jÚzykiem polskim. 271. Arbues de Epila Piotr, inkwizytor Aragonii, zabity przez ¿ydów 15 IX 1485 r., u stóp gïównego oïtarza katedry w Saragossie. 65. Askenazy Szymon (1866 a. 1867–1935), historyk polski, profesor Uniwersytetu Lwowskiego, czïonek Akademii UmiejÚtnoĂci. 306. Asnyk Adam, 344. Auerbach S., autor artykuïu w „Prawdzie”. 286, 314. Azef Jewno F. (1869–1918), dziaïacz partii socjalistów-rewolucjonistów, zarazem tajny wspóïpracownik policji. Zdemaskowany po 15 latach (1908), skazany na ĂmierÊ przez sÈd partyjny, zdoïaï siÚ ukryÊ i wyjechaÊ do Niemiec. 175, 285. Babiañski Aleksander (1853–1931), generaï, adwokat i sÚdzia wojskowy. Po dymisji z wojska w 1899 r. dziaïacz spoïeczny i polityczny, poseï do III Dumy z ramienia partii kadetów. Czynny byï takĝe jako dziaïacz w petersburskim Ărodowisku polskim; byï prezesem kulturalno-oĂwiatowego „Ogniska”, stowarzyszenia robotniczo-inteligenckiego „Promieñ”, a podczas I wojny zaïoĝyï Polskie Towarzystwo Pomocy Oğarom Wojny. Wydawca i redaktor „Dziennika Narodowego (póěniej „Dziennika Pietrogradzkiego”). Od 1915 r. byï czïonkiem Zrzeszenia NiepodlegïoĂ- 586 INDEKS OSOBOWY ciowego w Petersburgu. Znajomy Baudouina, bywaï u niego w domu, a w roku 1914 byï jego obroñcÈ w procesie wytoczonym uczonemu za broszurÚ Nacional’nyj i tierritorialnyj priznak w awtonomii. 10. Badeni Kazimierz, hr. (1846–1909), konserwatywny polityk, w latach 1888– –1895 namiestnik Galicji, prezes rady ministrów i minister spraw wewnÚtrznych w ck monarchii. Jego dziaïalnoĂÊ na rzecz ugody z Ukraiñcami doprowadziïa do utworzenia na uniwersytecie lwowskim katedry historii Ukrainy. 42, 92. Bagiñski W., ppor., jeden z oskarĝonych o spowodowanie wybuchu w Cytadeli warszawskiej w 1923 r. 513. Baliñski Jan (1827–1902), profesor petersburskiej Akademii Medyko-Chirurgicznej. Pierwszy w Rosji wykïadaï psychiatriÚ jako odrÚbny przedmiot. Byï wspóïzaïoĝycielem Towarzystwa Psychiatrycznego, zaïoĝycielem pierwszej kliniki psychiatrycznej w Rosji, zaprojektowaï m.in. szpital w Tworkach k. Warszawy. 85. Baranow Mikolaj M. (1837–1901), od 1883 do 1897 r. gubernator Niĝnego Nowogrodu, wczeĂniej naczelnik Petersburga, znany z rzÈdów twardej rÚki. 129. Bartel Kazimierz (1882–1941), matematyk, polityk. Profesor Politechniki Lwowskiej od 1913. W wolnej Polsce poseï na sejm i w l. 1926–1930 minister WRiOP, potem wicepremier, (trzykrotnie) premier. W latach 1937–1939 senator. Rozstrzelany przez Niemców we Lwowie w akcji AB. 480. Baudouin de Courtenay Bronisïawa (1847–1919), mïodsza siostra Jana. 448. Baudouin de Courtenay Jadwiga z Dobrzyñskich (1822 a. 1823–1870), matka Jana. 448. Beaufront Louis de wïaĂc. Louis Chevreux, (1855–1935), pierwszy francuski esperantysta, zaïoĝyciel Société Pour la Propagation de l’Espéranto (1888), póěniej jeden z projektodawców jÚzyka ido. 267. Beaupré Antoni (1860–1937), publicysta i dziaïacz polityczny, w latach 1901–1914 redaktor „Gïosu Narodu”, potem wspóïpracownik „Czasu”. Od 1910 r. czïonek Rady Naczelnej Stronnictwa Prawicy Narodowej. 83. Beck Adolf (1863–1942), ğzjolog, profesor uniwersytetu we Lwowie, od 1912 r. rektor. 330, 339. INDEKS OSOBOWY 587 Bejlis Mendel (1873–1934 a. 1937) pracownik cegielni w Kijowie, oskarĝony o rytualny mord na rosyjskim chïopcu Andrieju Juszynskim. Ostatecznie uniewinniony. 329, 330. Belmont Leo (Leopold Blumental) (1865–1941), adwokat, obroñca w procesach politycznych, literat, tïumacz, redaktor „Wolnego Sïowa” (1907– 1913), zaïoĝyciel Polskiego Towarzystwa Esperantystów, autor powieĂci psychologicznych i sensacyjnych, przekïadów z literatury rosyjskiej i niemieckiej oraz tïumaczeñ na esperanto. 267, 272–275, 305, 315, 551. Bismarck Otto von (1815–1898), niemiecki polityk, minister spraw zagranicznych, premier Prus, pierwszy kanclerz zjednoczonych Niemiec od 1871 r. 65, 160, 163, 164, 168, 334, 453, 531, 540. Bliziñski Józef (1827–1893), komediopisarz nawiÈzujÈcy w swych utworach do tradycji komedii A. Fredry, autor m.in. Marcowego kawalera, Rozbitków, Pana Damazego. 287. Blumental Leopold zob. Belmont Leo. Blumenthal Oskar (wïaĂÊ. Oskar Schötau) (1852–1917), austriacki publicysta, krytyk teatralny. 488. Bobrzyñski Michaï (1849–1935), historyk, wspóïtwórca krakowskiej szkoïy historycznej, profesor honorowy Uniwersytetu Lwowskiego, czïonek Akademii UmiejÚtnoĂci. Takĝe konserwatywny polityk, przywódca stañczyków, poseï do Sejmu Krajowego, czïonek austriackiej Rady Pañstwa. Od roku 1891 byï wiceprezydentem Rady Szkolnej Krajowej; poïoĝyï duĝe zasïugi dla rozwoju oĂwiaty w Galicji. W latach 1908–1913 byï namiestnikiem Galicji, a w 1917 r. ministrem dla Galicji. 288, 453, 530. Bocian Józef, biskup. 428. Sydaczoff Bresnitz von (pseud.) 83, 288. Buber Rafaï, dziaïacz PPS. 24. Buchow Arkadij. S. (1889–1937), pisarz, satyryk, od 1922 wydawca rosyjskiej gazety „Echo” na Litwie, poĂwiÚconej literaturze litewskiej i emigracyjnej literaturze rosyjskiej. 523. Budiïowicz Anton S. (1846–1908), slawista, profesor uniwersytetów w Warszawie i Dorpacie, publicysta, dziaïacz polityczny, propagator poglÈdów prof. W. ’amanskiego o jednoĂci Ăwiata sïowiañsko-greckiego i idei zwierzchnictwa Rosji nad Sïowianami. Czynny rusyğkator narodowoĂci nierosyjskich w Rosji. Jako rektor uniwersytetu w Dorpacie 588 INDEKS OSOBOWY (1892–1901) przeĂladowaï Niemców. Jako czïonek rady Ministerstwa OĂwiecenia zwalczaï w 1905 r. ZwiÈzek Wykïadowców Szkóï Wyĝszych. 288. Budionny Siemion M. (1883–1973), w latach 1919–1921 dowódca bolszewickiej I Armii Konnej, w póěniejszych latach (od 1935) marszaïek ZSRR. 520. Bujwid Odo (1957–1942), lekarz, bakteriolog, immunolog, twórca polskiej szkoïy mikrobiologii, profesor Uniwersytetu Jagielloñskiego, takĝe dziaïacz spoïeczny. Uczeñ Pasteura, pierwszy w Polsce wprowadziï jego metody leczenia wĂcieklizny i zapobiegania jej. Zorganizowaï w Warszawie drugi w Ăwiecie instytut pasteurowski oraz stacjÚ badania ĝywnoĂci, zaĂ w Krakowie uniwersytet ludowy. Ze swÈ ĝonÈ, KazimierÈ, dziaïaï na rzecz praw kobiet do ksztaïcenia siÚ. Wspólnie zaïoĝyli pierwsze gimnazjum ĝeñskie (w Krakowie), a w tych dziaïaniach Bujwidów wspomagali zaprzyjaěnieni z nimi Baudouinowie. 415. Burcew Wïodzimierz L. (1862–1942), poczÈtkowo czynny w Narodnoj Woli, aresztowany i skazany na zesïanie, skÈd uciekï za granicÚ. Na emigracji zajÈï siÚ dziaïalnoĂciÈ wydawniczÈ i pisarskÈ. Wróciï do Rosji, gdy objÚïa go amnestia. Wydawaï gazetÚ „Byïoje”. Od roku 1906 jego gïównym zajÚciem staïo siÚ „polowanie na prowokatorów”. Ujawniï wielu agentów Ochrany, m.in. E. Azefa. W 1907 r. emigrowaï ponownie, tym razem do Francji, gdzie powróciï do dziaïalnoĂci wydawniczej. Jego próba przedostania siÚ do Rosji w 1914 r. zakoñczyïa siÚ aresztowaniem i krótkim zesïaniem na SyberiÚ, Po powrocie (do Piotrogrodu) wydawaï gazety, „Obszczeje Dieïo” i „Buduszczeje”, tym razem o proğlu antybolszewickim. Aresztowany po przewrocie bolszewickim, zwolniony dziÚki interwencji M. Gorkiego, wyjechaï do Francji. 275. Bursche Juliusz, superintendent polskiego koĂcioïa ewangelickiego. 431, 432, 436. Bystroñ Jan Stanisïaw (1892-1964), etnolog, socjolog, profesor Uniwersytetu Jagielloñskiego, Poznañskiego, Warszawskiego. 22, 386. oerny Adolf, pseud. Jan Rokyta (1864–1939), czeski slawista, sïowianoğl i poeta, tïumacz polskiej poezji, zaprzyjaěniony z Baudouinem. oerny zaïoĝyï takĝe pismo „Slovansky Pāehled” (wychodziïo w latach 1898–1914 i 1925–1932), z którym Baudouin de Courtenay wspóïpracowaï. Listy A. oernego do Baudouina wydaï T. Bešta (Wrocïaw 1972). 68. INDEKS OSOBOWY 589 Campoamor Ramon de (1817–1901), hiszpañski poeta uprawiajÈcy poezjÚ ğlozoğcznÈ. 65. Cezar Gaius Iulius, 385. Chaïubiñski Tytus (1820–1889), przyrodnik, lekarz, profesor Akademii Medyko-Chirurgicznej w Warszawie, potem Wydziaïu Lekarskiego Szkoïy Gïównej. Byï wspóïzaïoĝycielem i pierwszym przewodniczÈcym Kasy im. Mianowskiego. 306. Chmielnicki Bohdan (ok. 1595–1657), hetman kozacki. 161. Chmielowski Piotr (1848–1904), historyk i krytyk literatury, w l. 1881– –1897 redaktor „Ateneum”, od 1903 r. profesor historii literatury polskiej na Uniwersytecie Lwowskim. Byï takĝe wspóïredaktorem Wielkiej encyklopedii powszechnej ilustrowanej, Encyklopedii wychowawczej i Poradnika dla samouków. 7. Chomyszyn Grzegorz, biskup. 427. Cotourat Louis (1868–1914), francuski matematyk, profesor na uniwersytecie w Tuluzie i w College de France, esperantysta. 267. Creizenach Wilhelm (1851–1919), germanista i anglista, profesor jÚzyka i literatury niemieckiej w Uniwersytecie Jagielloñskim. 454. Cybichowski Zygmunt (1879–1946), prawnik, profesor Uniwersytetu Lwowskiego, od 1916 r. Uniwersytetu Warszawskiego, specjalista w zakresie prawa miÚdzynarodowego. 527. Cywiñski Bohdan, historyk, publicysta. 27. Czerkawski Euzebiusz, inspektor szkolny. 44. Darwin Karol (1809–1882), angielski przyrodnik, twórca teorii ewolucji gatunków. 60, 410, 464, 469. Daszyñski Ignacy (1866–1936), polityk, publicysta, zaïoĝyciel i przywódca Polskiej Partii Socjalno-Demokratycznej Galicji i ¥lÈska Cieszyñskiego. Od 1897 r. poseï do austriackiej rady Pañstwa. Wspóïpracowaï z PPS (potem z PPS-FrakcjÈ RewolucyjnÈ), wspóïdziaïaï w tworzeniu Legionów Polskich. W 1918 r. byï premierem RzÈdu Tymczasowego w Lublinie, potem wicepremierem RzÈdu Obrony Narodowej 1920/21. Poseï na sejm II Rzeczypospolitej, wicemarszaïek i marszaïek sejmu. Po 1926 r. w opozycji wobec polityki J. Piïsudskiego. 310, 559. DÈbrowska Malwina, sïuĝÈca w petersburskim domu Baudouinów. 404. DÈbrowski Ignacy, brat Malwiny. 404. Diamand Herman (1860–1931), prawnik, socjolog, publicysta, dziaïacz Polskiej Partii Socjalno-Demokratycznej Galicji i ¥lÈska Cieszyñskie- 590 INDEKS OSOBOWY go, wspóïpracownik I. Daszyñskiego. Od 1904 delegat PPS w MiÚdzynarodowym Biurze Socjalistów. Byï teĝ posïem do austriackiej Rady Pañstwa. W wolnej Polsce poseï na sejm. Byï zwolennikiem asymilacji i polonizacji ¿ydów. W latach 1902–1905 wydawaï wspólnie z L. Krzywickim i S. Stempowskim tygodnik „Ogniwo”. 274, 307. Dickstein Samuel (1851–1939), polski matematyk, pedagog i historyk, profesor Uniwersytetu Warszawskiego. 7, 276, 306. Dmowski Roman (1864–1939), dziaïacz niepodlegïoĂciowy, polityk, publicysta, ideolog polskiego nacjonalizmu i wspóïzaïoĝyciel Narodowej Demokracji. Byï delegatem polskim na konferencjÚ paryskÈ w 1919 i sygnatariuszem traktatu wersalskiego. 541. Dobrzañski Stanisïaw (1847–1880), aktor, komediopisarz, reĝyser. WystÚpowaï we Lwowie, Krakowie i Poznaniu. Autor m.in. Żołnierza królowej Madagaskaru, wodewilu grywanego teĝ w naszych czasach w opracowaniu J. Tuwima. Komedia Złoty cielec wystawiana byïa w 1880 r. we Lwowie. 53, 451. Dostojewski Fiodor, 23, 118. Dreyfus Alfred (1859–1935), francuski oğcer, z pochodzenia ¿yd, oskarĝony w 1894 r. o szpiegostwo na rzecz Niemiec i skazany na degradacjÚ oraz doĝywotnie wiÚzienie. Jego proces wywoïaï wzburzenie, zwïaszcza gdy okazaïo siÚ, ĝe Dreyfus byï niewinny, a do skazania go przyczyniïy siÚ m.in. nacjonalistyczne i antysemickie nastroje w armii i w czÚĂci Ărodowisk politycznych. W akcji protestów przeciwko procesowi braï udziaï takĝe Emil Zola, którego za list otwarty do prezydenta skazano na rok wiÚzienia i który ostatecznie zmuszony schroniÊ siÚ w Anglii. W 1906 Dreyfus zostaï uwolniony i zrehabilitowany. 54, 70, 269, 397. Dygasiñski Adolf, 7. Dubrowin Aleksander I. (1855–1918 a. 1921), lekarz i dziaïacz polityczny, zwolennik tezy o obronie interesów narodu rosyjskiego przed ¿ydami. W 1905 r. wspóïzaïoĝyciel nacjonalistycznego i antysemickiego ZwiÈzku Narodu Rosyjskiego. Zaïoĝyï gazetÚ „Russkoje Znamia”, inicjowaï wydawanie broszur i ulotek propagujÈcych antysemityzm. Zamordowany w bolszewickim wiÚzieniu. 273. Duchiñski Franciszek (1816–1893), historyk, etnograf, publicysta, nauczyciel. Pochodziï ze spolszczonej rodziny ukraiñskiej lub polskoukraiñskiej. Od 1834 r. prawdopodobnie studiowaï w Kijowie, na pewno zaĂ obracaï siÚ w krÚgach liberalnej inteligencji, wĂród której INDEKS OSOBOWY 591 ĝywe byïy hasïa zbliĝenia Polaków i Ukraiñców. W 1846 r., obawiajÈc siÚ aresztowania, Duchiñski wyjechaï do Turcji, potem do Wïoch. Podczas wojny krymskiej byï w intendenturze brytyjskiego korpusu ekspedycyjnego. Po zakoñczeniu wojny osiadï we Francji, gdzie zostaï profesorem historii w Szkole Polskiej w Paryĝu. Od 1872 byï kustoszem Muzeum Polskiego w Rapperswilu. Gïówne jego prace to: Zasady dziejów Polski i innych krajów słowiańskich (t. I–II, 1858–1861); Polacy w Turcyi (1858); Treść lekcyi historyi polskiej wykładanych w Paryżu (1860); Pologne et Ruthenie. Origines slaves (1861); Dopełnienie do trzech części zasad dziejów etc. (1863); Necessité des reformes dans l’exposition de l’histoire des peuples Aryas-Européens et Tourans (1864); Peuples Aryas et Tourans, agriculteurs et nomades (1864). Duchiñski zasïynÈï dziÚki stworzonej przez siebie teorii o pochodzeniu Rosjan, którzy (w przeciwieñstwie do Polaków, Ukraiñców i Biaïorusinów) nie sÈ Sïowianami, a nawet nie naleĝÈ do rasy „aryjskiej”, ale sÈ jednym z plemion „turañskich”, podobnie jak Mongoïowie. O jÚzyku rosyjskim sÈdziï, ĝe jest to zapoĝyczony i zepsuty jÚzyk cerkiewno-sïowiañski, uĝywany zamiast wïaĂciwego jÚzyka „turañskiego”. Duchiñski oparï siÚ na teorii o nierównoĂci ras gïoszonej przez Josepha Gobinau (Essai sur l’inégalité des races humaines (1853-1855)). SÈdziï takĝe, ĝe w interesie „aryjskiej” Europy jest powstanie wolnej Polski, która, skupiajÈc w sobie Polaków Ukraiñców i Biaïorusinów, staïaby siÚ tamÈ dla wielkorosyjskiego (moskiewskiego) turanizmu. Teoria Duchiñskiego zdobyïa duĝe uznanie u czÚĂci Ărodowisk polskich, ale i w Ărodowisku francuskich historyków. Wzbudziïa natomiast sprzeciw Rosjan (np. polemika historyka Mikoïaja I. Kostomarowa publikowana w piĂmie „Osnowa”, z artykuïami opublikowanymi w „Czasie” i „Revue contemporaine” w roku 1861). 140–173, 289. Dymitr Samozwaniec (?–1610), wïaĂc. Grogorij Otrepjew, w 1604 r. podaï siÚ za nieĝyjÈcego syna Iwana Groěnego, a zyskawszy pomoc polskÈ, zasiadï na tronie moskiewskim. Zabity podczas powstania przeciwko Polakom okupujÈcym MoskwÚ. 396. Dzieduszycki Wojciech, hr. (1845–1913), polityk, literat i ğlozof, prof. estetyki Uniwersytetu Lwowskiego, takĝe jeden z przywódców partii konserwatywnej w Galicji, poseï do sejmu i parlamentu, prezes Koïa Polskiego, minister dla Galicji. 288. 592 INDEKS OSOBOWY Dzierĝyñski Feliks (1877–1926), polski i rosyjski dziaïacz komunistyczny. 398. Ehrenberg Kazimierz (1870–1932), dziennikarz i publicysta piszÈcy najpierw w krakowskim „Czasie” i „Gïosie Narodu”, póěniej sekretarz redakcji w warszawskim „Wieku”. Redaktor „Kuriera Porannego (od 1905 r.), dalej „Echa Polskiego” i „Dziennika Polskiego”, od 1918 r. redaktor polityczny w „Gazecie Polskiej”. Od 1931 r. byï jej korespondentem w Genewie i czïonkiem zarzÈdu MiÚdzynarodowego ZwiÈzku Dziennikarzy przy Lidze Narodów. 269, 283, 288. Ehrenkreutzówna Krzysia (1917–1927), wnuczka Jana, córka Cezarii z Baudouinów de Courtenay i Stefana Ehrenkreutza. 448. Ewert Józef, prezes zboru ewangelicko-augsburskiego w Warszawie. 431, 435, 436. Feldman Wilhelm (1868–1919), historyk literatury, krytyk literacki, publicysta, pisarz i polityk zwiÈzany z galicyjskimi socjalistami. Byï jednym z zaïoĝycieli Uniwersytetu Ludowego im. A. Mickiewicza w Krakowie. W l. 1901–1914 redagowaï „KrytykÚ”, w której publikowaï takĝe Baudouin de Courtenay, który z kolei kolportowaï to pismo wĂród Polaków mieszkajÈcych w Rosji. Baudouin napisaï sïowo wstÚpne do ksiÚgi opracowanej dla uczczenia pamiÚci Feldmana i wydanej w 1922. 9, 105106, 121, 305, 322, 355. Feliñski Zygmunt (1822–1895), arcybiskup metropolita warszawski w l. 1862–1863, wywieziony do Rosji, gdzie do roku 1883 przebywaï na zesïaniu. 469, 470. Ferdynand I Koburg (1861–1948), najpierw ksiÈĝÚ Buïgarii (od 1887 r.) dziÚki poparciu Austro-WÚgier i Niemiec, potem car od 1908 r. Abdykowaï w roku 1918 na rzecz swego syna Borysa. 203. Fischer Karol, biskup. 428. Forster, 267. France Anatol (1844–1944), francuski pisarz. 93, 397. Frankiewicz S., autor listu do „MyĂli Niepodlegïej”. 278. Franko Iwan (1856–1916), poeta i pisarz ukraiñski, dziaïacz polityczny. Jego dziaïalnoĂÊ byïa przyczynÈ szykan tak ze strony Ukraiñców, jak i Polaków. Tekst nt. A. Mickiewicza, wywoïany stosunkiem do Franki strony polskiej i opublikowany w 1897 r. w wiedeñskim czasopiĂmie „Die Zeit” staï siÚ powodem szczególnie dïugiej i ciÚĝkiej nagonki na poetÚ. 92, 93, 97. INDEKS OSOBOWY 593 Freitag, autor sztuki Journalisten. 270. Gall Stanisïaw, biskup. 428. Garszyn Wsiewoïod M. (1855–1888), rosyjski pisarz, autor m.in. opowiadañ o wymowie pacyğstycznej. 132. Gierymski Maksymilian (1846–1874, polski malarz. 7. Gloger Zygmunt (1845–1910), polski historyk, archeolog, etnograf, folklorysta, krajoznawca, autor m.in. Encyklopedii staropolskiej, 1900–1903. 7. Glinka Michaï I. (1804–1857), rosyjski kompozytor. 396. Glusker, 269. GïÈbiñski Stanisïaw (1862–ok. 1943), ekonomista, prawnik, polityk, profesor uniwersytetu we Lwowie, ideolog i dziaïacz Narodowej Demokracji. Byï posïem na sejm krajowy galicyjski (1902–1918) i do parlamentu austriackiego. W tym ostatnim byï prezesem Koïa Polskiego. W 1912 r. zostaï austriackim ministrem kolei. W Polsce niepodlegïej peïniï funkcje ministerialne, byï teĝ krótko wicepremierem, potem senatorem. Aresztowany przez NKWD zginÈï w ZSRR. 288, 452. Gobineau Joseph A. (1816–1882), francuski myĂliciel spoïeczny, historyk, pisarz, dyplomata, etnolog. Autor m.in. ksiÈĝki Badania nad nierównością ras. 396. Godunow Borys (1552–1605), car rosyjski. 396. Goethe Johann Wolfgang, 41, 490, 505. Gogol Mikoïaj W., 396. Golian Zygmunt (1824–1885), kaznodzieja walczÈcy z ruchami wolnoĂciowymi, w l. 1862–1867 profesor Akademii Duchownej w Warszawie. Od 1868 r. pracowaï w Krakowie. 96, 401, 470, 509, 514. Gomulicki Wiktor (1848–1919), pisarz i publicysta, autor m.in. Wspomnień niebieskiego mundurka. 7, 344. Gonta Iwan (?–1768), jeden z przywódcow koliszczyzny. 161. Grabowski Antoni (1857–1921), inĝynier chemik, publicysta, dziaïacz ruchu esperanckiego i prezes Polskiego Towarzystwa Esperantystów od 1908 r. Przekïadaï poezjÚ polskÈ, m.in. Pana Tadeusza na esperanto. 267. GregorÌiÌ Simon (1855–1906), poeta sïoweñski. 57. Gresser Piotr A. (1833–1892), od 1882 naczelnik Petersburga. 257, 275, 276. 594 INDEKS OSOBOWY Guriewicz Jurij G. (nie: J., jak w oryginale) (1846–1906), nauczyciel gimnazjalny, wykïadowca Wyĝszych Kursów ¿eñskich, na których pracowaï teĝ Baudouin, redaktor i wydawca od 1890 r. czasopisma „Russkaja Szkoïa”. Autor prac historycznych. 246. Gurland Ilia J. (1868–?), pochodziï z ĝydowskiej rodziny, prawnik, literat, konserwatysta, od 1904 r. w sïuĝbie pañstwowej. Jeden z gïównych wspóïpracowników P. A. Stoïypina. Od 1907 r. redaktor pisma „Rossija”. Po rewolucji lutowej wyemigrowaï do Paryĝa. W wydanej w l. 90. jego biograği znajdujÈ siÚ zaskakujÈce informacje na temat jego zaĝyïych stosunków korespondencyjnych z nacjonalistÈ i antysemitÈ W. P. Puryszkiewiczem. 275. Habsburgowie, 167, 378. Haeckel Ernst (1834–1919), niemiecki biolog, ğlozof i podróĝnik. Byï zwolennikiem darwinizmu, opracowaï drzewo genealogiczne wszystkich organizmów. 60. Haecker Emil (Samuel Haker) (1875–1934), dziennikarz-publicysta, historyk literatury i badacz dziejów socjalizmu, polityk, czïonek Polskiej Partii Socjalno-Demokratycznej Galicji i ¥lÈska Cieszyñskiego, redaktor gazety „Naprzód”. 275, 277, 307. Hartmann Karl Robert Eduard von (1842–1906), niemiecki ğlozof, autor Philosophie des Unbewussten (1869), Phänomenologie des sittlichen Bewusstseins (1879), Religionsphilosophie. I: Das religiose Bewusstein der Menschheit, II: Die Religion des Geistes (1882). 164. Harusiewicz Mieczysïaw, deputowany endecki czïonek Koïa Polskiego w Dumie Pañstwowej. 179. Hausner Otto (1825 a. 1827–1890), galicyjski dziaïacz polityczny, poseï do Sejmu Krajowego (od 1873), delegat do Rady Pañstwa (od 1878) i przywódca Koïa Polskiego w parlamencie austriackim. Hausner znany byï z gïoĂnych wystÈpieñ przeciwko gwaïtom rosyjskim i austriackiej okupacji BoĂni. Za wystÚpowanie w obronie interesów polskich otrzymaï tytuï honorowego obywatela Lwowa. 208. HavliÌek-Borovský Karel (1821–1856), czeski poeta i publicysta, tïumacz i dziaïacz w czasie Wiosny Ludów. Baudouin de Courtenay bardzo ceniï jego twórczoĂÊ literackÈ (zob. np. liczne wzmianki w listach do A. oernego), a gdy prowadziï w Petersburgu zajÚcia z jÚzyka czeskiego, korzystaï z jego utworów, wïasnorÚcznie przepisujÈc je dla studentów. 43, 410, 488, 505. INDEKS OSOBOWY 595 Heine Henryk, 271, 313, 335. Helmling Ernst, matematyk, profesor uniwersytetu w Dorpacie. 470. Hempel Jan (1877–1937), publicysta, krytyk literacki. Czïonek PPS-Lewicy, potem KPRP, ostatecznie dziaïacz KPP. Wspóïpracowaï z wieloma czasopismami, m.in. z „MyĂli NiepodlegïÈ”. W 1932 r. wyemigrowaï do ZSRR. W 1937 zostaï skazany na ĂmierÊ (zrehabilitowany w 1956 r.). Hempel i skupiona wokóï grupa komunistów zwalczali Baudouina, co doprowadziïo do jego wycofania siÚ z redakcji „MN” i do rozïamu w Stowarzyszeniu WolnomyĂlicieli Polskich. 23, 399. Hercen Aleksander (1812–1870), rosyjski myĂliciel, pisarz, dziaïacz polityczny. 225. Heryng Teodor (1847–1925), jeden z pionierów laryngologii polskiej, ordynator w szpitalu ¥w. Rocha w Warszawie; profesor honorowy Uniwersytetu Warszawskiego (1922). 306. Herzenstein Michaï J. (1859–1906), prawnik, ekonomista, zajmowaï siÚ kwestiami ğnansowymi i agrarnymi. Z powodu pochodzenia niedopuszczony do pracy dydaktycznej, pracowaï przez 15 lat w Moskiewskim Banku Ziemskim. Od 1903 r. docent prywatny Uniwersytetu Moskiewskiego, od 1904 r. profesor pomocniczy ekonomii politycznej w Instytucie Rolniczym. Czïonek partii kadetów, wybrany do I Dumy Pañstwowej z Moskwy. Zajmowaï siÚ w niej zagadnieniami agrarnymi, co przysporzyïo mu wrogów w Ărodowiskach wïaĂcicieli ziemskich. Po rozwiÈzaniu Dumy przeniósï siÚ do miejscowoĂci Terijoki w Finlandii, gdzie zostaï zamordowany w 1906 r. 177. Hilferding Aleksander F. (1831–1872), uczony rosyjski, historyk, slawista, folklorysta, zbieracz ruskich bylin. Jeden z waĝniejszych przedstawicieli sïowianoğlów. Znaczna czÚĂÊ jego dorobku poĂwiÚcona jest historii i jÚzykom Sïowian zachodnich i poïudniowych. W roku 1864 byï czïonkiem Komitetu UrzÈdzajacego kierowanego przez namiestnika Królestwa Polskiego F. F. Berga. Byï pomysïodawcÈ wprowadzania graĝdanki jako alfabetu dla jÚzyka polskiego (takĝe w ogóle jako przyszïego alfabetu ogólnosïowiañskiego), o czym pisaï w pracy Obszczesłowjanskaja azbuka s priłożenijem obrazcow slawjanskich nareczii, 1871. Baudouin napisaï na ten temat broszurÚ Hilferding czy ksiądz Malinowski. Moskale czy Polacy dadzą Słowianom Wszechsłowiańskie abecadło… Poznañ 1872. 288. Hirschsohn, inĝynier 372. 596 INDEKS OSOBOWY Hiszpañski Stanisïaw (1872–1939), wïaĂciciel znanej bardzo pracowni szewskiej w Warszawie, z wyksztaïcenia prawnik, dziaïacz „Sokoïa”, wspóïpracownik „Dziennika Kijowskiego”. Oğarowaï Kasie im. Mianowskiego posiadïoĂÊ w ¥widrze pod WarszawÈ, z przeznaczeniem na fundacjÚ „MÈdralin”, majÈcÈ utrzymywaÊ dom wypoczynkowy dla polskich uczonych. 456. Hlond August (1926–1946), arcybiskup metropolita warszawsko-gnieěnieñski (1946–1948), prymas Polski, Sïuga Boĝy. 428. Huzarski, autor artykuïu w „Wolnym Sïowie”. 272, 275. Jackan Samuel Jakub (1874–1936), dziaïacz syjonistyczny, dziennikarz, zaïoĝyï w 1908 r. w Warszawie gazetÚ „Hyant”. 277. Jakowlew Mikoïaj N. (1870–1966) geolog, paleontolog, profesor petersburskiego Instytutu Górniczego, czïonek Rosyjskiej Akademii Nauk. 408, 409, 466, 467. Jaïbrzykowski Romuald, biskup. 428. Jaĝdĝewski Ludwik (1838–1911), ksiÈdz, poseï do sejmu pruskiego i do parlamentu Rzeszy. Z przekonañ konserwatysta i zwolennik wspóïpracy z niemieckimi katolikami. 470. Jeleñski Jan (1845–1909), dziennikarz, publicysta, wydawca od 1882 r. konserwatywno-klerykalnego tygodnika „Rola” o antysemickim nastawieniu. 283. Jeïowiecki Adolf Józef, biskup. 428. Jespersen Otto (1860–1943), duñski fonetyk i teoretyk jÚzyka, profesor uniwersytetu w Kopenhadze. 267. Joselewicz Berek (1764–1809), kupiec ĝydowski. W roku 1794 uformowaï puïk kawalerii zïoĝony z ¿ydów i walczyï w powstaniu koĂciuszkowskim. Od 1798 r. w Legionach, od 1807 podpuïkownik w armii KsiÚstwa Warszawskiego. ZginÈï w bitwie pod Kockiem. 306, 344. Juszczinski Andrzej, rosyjski chïopiec, o którego zamordowanie oskarĝono Bejlisa. 329, 385. Juszkiewicz Jan (Jonas Juška) (1815–1886). Baudouin wspólnie z nim badaï litewskie dialekty, a takĝe opracowaï i wydaï zbiór ludowych pieĂni litewskich, bÚdÈcy dorobkiem ĝycia brata Jana – Antoniego (1819– –1866), ksiÚdza, leksykografa i etnografa. 371. Kakowski Aleksander (1862–1938), arcybiskup metropolita warszawski, kardynaï. Czïonek Rady Regencyjnej (1917–1918) Królestwa Polskiego. 427. INDEKS OSOBOWY 597 Kalkstein Ludwik Chrystian (ok. 1630–1672), szlachcic z Prus KsiÈĝÚcych, jeden z przywódców opozycji przeciwko elektorowi Fryderykowi Wilhelmowi, porwany z terytorium Polski, nastÚpnie skazany na ĂmierÊ i stracony. 322. Kamieñski Henryk S., 275, 278. Kant Immanuel, 163. Kapustin, kurator okrÚgu naukowego dorpackiego. 473. Karo Yosef Ben Efraim (1488–1565), ĝydowski uczony autor kodeksu praw Szulchan Aruch. 280. Karol I Hohenzollern-Siegmaringen (1839–1914), ksiÈĝÚ rumuñski od 1866 r., król Rumunii od 1881 r. 208. Karol Wielki, 385. Kasso Lew A. (1865–1914), prawnik, docent uniwersytetu w Dorpacie, prof. uniwersytetu w Charkowie, potem w Moskwie. Rosyjski minister oĂwiecenia publicznego. ZasïynÈï z pacyğkacji niepokojów studenckich na Uniwersytecie Moskiewskim i w in. uczelniach w 1911 r., usuwania profesorów, relegowania wszystkich sïuchaczek ¿eñskiego Instytutu Medycznego w 1912 r. oraz represji w stosunku do uczniów szkóï Ărednich. 374. Kaufman Mieczysïaw (1864–1916), lekarz, dziaïacz spoïeczny, inicjator utworzenia w ’odzi biblioteki miejskiej. 407. Kawelin Konstantyn D. (1818–1885), ğlozof, prawnik, profesor uniwersytetów w Moskwie i Petersburgu. 303. Kennan George (1845–1923), podróĝnik, autor m.in. wspomnieñ z podróĝy po Syberii. 472. Kieszkowski Czesïaw, 42, 43. Kijeñski Stanisïaw, 556. Kleingels Michaï W., gen. kawalerii, naczelnik Petersburga w l. 1895–1904. 257. Klingenberg Mikoïaj M., gubernator kowieñski. 252. Klunder Jakub, biskup. 428. Kocyïowski Józefat, biskup. 428. Konopnicka Maria, 344, 372. Konstantinow, komisarz policji w Warszawie. 285. Kopernik Mikoïaj, 507. Kordecki Augustyn (1603–1673), przeor klasztoru czÚstochowskiego. 315. Korsakowa, siostra profesora K. D. Kawelina. 303. 598 INDEKS OSOBOWY Korzon Tadeusz (1839–1918), badacz historii nowoĝytnej, przedstawiciel warszawskiej szkoïy historycznej. Byï nauczycielem w Szkole Handlowej L. Kronenberga, potem dyrektorem Biblioteki Ordynacji Zamoyskich. Czïonek Akademii UmiejÚtnoĂci. 295. KoĂciuszko Tadeusz, 41, 212, 344, 557. Kotarbiñski Tadeusz (1886–1981), ğlozof, logik, prakseolog, profesor Uniwersytetu Warszawskiego, po II wojnie pierwszy rektor Uniwersytetu ’ódzkiego. Czïonek PAU, PAN. Baudouin znaï siÚ z nim z dziaïalnoĂci w ruchu wolnomyĂlicielskim. 12, 24. Krafft-Ebing Richard von (1840–1902), niemiecki psychiatra, profesor uniwersytetów w Grazu i Wiedniu, zajmowaï siÚ psychiatriÈ klinicznÈ, sÈdowÈ i seksuologiÈ. 61. Kramsztyk Zygmunt (1849–1920), okulista, dziaïacz spoïeczny, zaïoĝyciel redaktor pisma „Krytyka Lekarska”, redaktor „Medycyny Spoïecznej” i jeden z zaïoĝycieli Towarzystwa Higienicznego Warszawskiego. 306. Krasiñski Zygmunt, 184, 385, 556. Kraszeninnikow, przewodniczÈcy sÈdu. 540. Kraszewski Józef Ignacy, 19, 119. Kraushar Aleksander (1842–1931), adwokat, historyk, wydawca ěródeï historycznych, publicysta. Wspóïzaïoĝyciel Towarzystwa Naukowego Warszawskiego w 1907 r., prezes Towarzystwa MiïoĂników Historii. Zajmowaï siÚ historiÈ politycznÈ Polski. Napisaï m.in. Historię Żydów w Polsce (t. 1–2, 1865–1866), Towarzystwo Warszawskie Przyjaciół Nauk 1800–1832 (t. 1–8, 1900–1911), Miscellanea historyczne (t. 1–73, 1903–1920). 277, 306. Kronsztadzki Jan (Iwan I. Siergiejew) (1829–1908), protojerej, pisarz religijny, kanonizowany przez Cerkiew w 1990 r. Zwolennik idei monarchii rosyjsko-prawosïawnej i sympatyk nacjonalistycznego ZwiÈzku Narodu Rosyjskiego W 1903 r. pod wpïywem kiszyniewskich pogromów napisaï Mys’li moi po powodu nasilii christian s jewrejami w Kiszyniewie. 224. Krupiñski Franciszek Salezy (1836–1898), ksiÈdz, ğlozof i jeden z pierwszych polskich pozytywistów. 464. Kruszewan Paweï A. (1860–1909), deputowany do II Dumy, skrajny reakcjonista i antysemita. W Kiszyniowe wydawaï od 1897 r. gazetÚ „Bessarabiec” o wyjÈtkowo antysemickim charakterze. Byï organizatorem po- INDEKS OSOBOWY 599 gromu ¿ydów kiszyniowskich i inspiratorem szeregu innych. W 1903 r. zaïoĝyï gazetÚ „Znamia”, w której po raz pierwszy zostaïy opublikowane Protokoły mędrców Syjonu. 273, 283. Kruszewski Mikoïaj (1851–1887), jÚzykoznawca, uczeñ Baudouina na uniwersytecie w Kazaniu i od 1883 r. profesor tej uczelni. Obaj weszli do historii lingwistyki Ăwiatowej jako twórcy tzw. szkoïy kazañskiej. 8, 13. Krynicki Wïadysïaw, biskup. 428. Kryñski Antoni A. (1844–1932), kolega Baudouina ze Szkoïy Gïównej, ğlolog i jÚzykoznawca, profesor ğlologii sïowiañskiej na Uniwersytecie Lwowskim, czïonek AU, wspóïzaïoĝyciel „Prac Filologicznych”, Towarzystwa Naukowego Warszawskiego. 7, 11. Krzywicki Ludwik (1859–1941), socjolog, ekonomista, pedagog, dziaïacz spoïeczny i polityczny, uwaĝany za jednego z najwybitniejszych polskich marksistów. 108. Kubicki Paweï, biskup. 428. Kubina Teodor, biskup. 428. Kulczycka-Saloni Janina, historyk literatury, profesor Uniwersytetu Warszawskiego. 13. Lange Antoni (1861 a. 1863–1929), poeta, ğlozof, pisarz, krytyk literacki. Tu przywoïany jako autor broszury, w której przedstawiï poglÈd nt. biologicznego wyeliminowania rasy ĝydowskiej w drodze przymusowych maïĝeñstw mieszanych, co miaïa doprowadziÊ (poza znikniÚciem ¿ydów w Polsce) do wzmocnienia narodu polskiego „nowÈ, obcÈ krwiÈ”. 356. Lassalle Ferdynand (1825–1864), niemiecki myĂliciel, dziaïacz ruchu socjalistycznego, zaïoĝyciel Powszechnego Niemieckiego ZwiÈzku Robotników. 61. Laubitz Antoni, biskup. 428. Leau Leopold, francuski matematyk; zajmowaï siÚ zagadnieniem jÚzyka miÚdzynarodowego. Wspóïautor (z L. Couturat) Histoire de la Langue Universelle (1903), Les Nouvelles Langues Internationales (1907). 267. Ludwik XIV, król Francji. 415. Ludwik XV, król Francji. 242. Ludwik XVI, król Francji. 85, 145. Luksemburg (Luxemburg) Róĝa (1870–1919), dziaïaczka ruchu socjalistycznego. 277. 600 INDEKS OSOBOWY Lutosïawski Kazimierz (1880–1924), ksiÈdz, lekarz, ekonomista, pedagog, dziaïacz Narodowej Demokracji i harcerstwa. Byï wspóïpracownikiem Romana Dmowskiego, czïonkiem kierownictwa ZwiÈzku Mïodzieĝy Polskiej „Zet”, od 1912 czïonkiem Naczelnej Komendy Harcerskiej na Królestwo Polskie. W wolnej Polsce poseï na sejm. Redagowaï tygodnik „Sprawa” w l. 1919–1920, wspóïpracowaï z „MyĂlÈ NarodowÈ” i „GazetÈ WarszawskÈ”. 512. Lutosïawski Wincenty (1863–1954), ğlozof, wykïadaï na wielu uniwersytetach polskich i zagranicznych, czïonek Akademii UmiejÚtnoĂci. Baudouin mówi tu o pierwszym maïĝeñstwie Lutosïawskiego z hiszpañskÈ pisarkÈ ZoğÈ Perez Equia y Casanova. W latach, w których Baudouinowie mieszkali w Krakowie, pozostawali w bliskich kontaktach z Lutosïawskimi. Kontakty z W. Lutosïawskim przerwaïy siÚ, gdy ten opuĂciï ĝonÚ. PoglÈdom Lutosïawskiego na kwestie moralne w stosunkach miÚdzy pïciami poĂwiÚciï Baudouin artykuï Szczerość czy obłuda w dziedzinie „etyki płciowej”, „Gïos Polski” 1922, nr 4. 425, 446. ’amanski Wïadimir I. (1833–1914), historyk, slawista, docent, potem profesor w katedrze ğlologii sïowiañskiej Uniwersytetu Petersburskiego, czïonek Akademii Nauk, wykïadowca w Akademii Duchownej i w Akademii Sztabu Generalnego. Badacz historii Rosji i jej kultury, szczególnie XVIII w. historii nauki rosyjskiej, przeszïoĂci i kultury Sïowian. 382. ’opuchin Aleksiej A. (1864–1928), dyrektor departamentu policji (1902), który ujawniï partii socjalistów-rewolucjonistów agenturalnÈ rolÚ J. Azefa. 224. ’osiñski Augustyn, biskup. 427. ’oziñski Zygmunt, biskup. 427. ’ukomski Stanisïaw, biskup. 428. ’uniewski W., doktor medycyny, autor artykuïu w „Nowym Kurierze Warszawskim”. 437. ’yskowski Ignacy (1864–1945), prawnik, profesor Uniwersytetu Warszawskiego, rektor UW 1923/24. 527. Macoch Damazy, zakonnik z Jasnej Góry, aresztowany w 1909 r. za kradzieĝ pieniÚdzy pochodzÈcych z datków wiernych, wotów z obrazu jasnogórskiego i faïszerstwo oraz za zamordowanie stryjecznego brata, którego ĝona byïa kochankÈ Macocha. 302, 304, 315, 319, 481, 591. Maeterlinck Maurycy, 487. INDEKS OSOBOWY 601 Malinowski Lucjan (1839–1898), kolega Baudouina ze Szkoïy Gïównej, jÚzykoznawca, dialektolog, profesor ğlologii sïowiañskiej na Uniwersytecie Jagielloñskim od 1877, czïonek Akademii UmiejÚtnoĂci od 1880. Wydawca szeregu zabytków staropolskich. 7. Maïachowska-’empicka Ewelina z Baudouinów de Courtenay (1892– –1985), trzecia córka Jana. Studiowaïa w Petersburgu historiÚ, potem pracowaïa tam jako nauczycielka, a od 1917 r. w Warszawie. Jej mÚĝem byï Stanisïaw Maïachowski-’empicki, historyk i prawnik. Podczas II wojny braïa udziaï w tajnym nauczaniu, po 1945 r. byïa lektorkÈ rosyjskiego w Szkole Inĝynierskiej w CzÚstochowie, a potem lektorkÈ rosyjskiego i angielskiego na Uniwersytecie Warszawskim. 10. Maïachowska-’empicka Teresa (Terenia), wnuczka Baudouina. 448. Markow Mikoïaj E. (1866–1945), inĝynier, jeden z zaïoĝycieli ZwiÈzku Narodu Rosyjskiego, deputowany w III i IV Dumie. Wyznawaï skrajnie nacjonalistyczne poglÈdy. 283, 293. Marks Karol, 61, 91. Martin Henri (1810–1893), francuski historyk i polityk, profesor Sorbony, usuniÚty za poglÈdy polityczne, czïonek Akademii Francuskiej. Autor m.in. Pologne et Moscovie (1863), La Russie et l’Europe (1866), zwolennik europejskich ruchów niepodlegïoĂciowych, takĝe powstania styczniowego. 164. Martynoff, ksiÈdz. 465. Meillet Antoine (1866–1936), francuski indoeuropeista i teoretyk jÚzyka, profesor Collége de France, a takĝe m.in. czïonek Akademii UmiejÚtnoĂci. 267. Messalina, 53. Mezzofanti Joseph Caspar (1774–1849), wïoski kardynaï, znaï ponad 38 jÚzyków. 373. Michalkiewicz Kazimierz, biskup. 428. Michelis Zygmunt, pastor, redaktor „Zwiastuna Ewangelicznego”. 431, 436. Mickiewicz Adam, 84, 86, 92, 133, 344, 372, 379, 489, 538, 556. Mienszykow Michaï O. (1859–1917), rosyjski dziennikarz o przekonaniach mnarchistycznych i nacjonalistycznych, od 1901 r. pracowaï w gazecie „Nowoje Wriemia”. Uwaĝany za zwolennika czarnej sotni. Rozstrzelany przez bolszewików. 273, 275. Mikoïaj I, car Rosji. 179, 418. 602 INDEKS OSOBOWY Mikoïaj II, car Rosji. 175, 179. Mikoïaj Mikoïajewicz (Romanow), wielki ksiÈĝÚ, (1856–1929), naczelny dowódca wojsk rosyjskich do sierpnia 1915 r. 455. Mill John Stuart (1806–1873), angielski ğlozof, logik, ekonomista. 60. Miniszewski Józef Aleksander (1821–1863), literat i publicysta wspóïpracujÈcy z Aleksandrem Wielopolskim, rzecznik jego polityki, wystÚpowaï w swych publikacjach przeciw ruchom niepodlegïoĂciowym. Zamordowany przez czïonków organizacji spiskowej. 91, 93. Morawski Franciszek (1783–1861), poeta, krytyk literacki, ĝoïnierz. 91, 543. Morawski Józef Nikodem (1813–1902) poseï, czïonek austriackiej Izby Panów. 101. Morawski Kazimierz (1852–1925), ğlolog klasyczny, historyk, profesor UJ, czïonek Akademii UmiejÚtnoĂci i jej prezes (1925). 561. Moszczeñska (-Rzepecka) Izabella (1864–1941), dziaïaczka oĂwiatowa, spoïeczna, polityczna, publicystka. Byïa wspóïredaktorem „PrzeglÈdu Pedagogicznego”, wspóïpracowaïa z „Gïosem”, wspóïredagowaïa w l. 1908–1909 „PrawdÚ”. Organizatorka strajku szkolnego w 1905 r. W 1913 r. zaïoĝyïa LigÚ Kobiet Pogotowia Wojennego, w której dziaïaïa podczas I wojny Ăwiatowej; pracowaïa takĝe w Biurze Prasowym Departamentu Wojskowego Naczelnego Komitetu Narodowego. W 1915 r. byïa wspóïzaïoĝycielkÈ Ligi PañstwowoĂci Polskiej, organizacji gïoszÈcej koncepcjÚ poïÈczenia Galicji i Królestwa Polskiego. 269, 276. Multatuli (wïaĂc. Eduard Douwes Dekker) (1820–1887), holenderski pisarz, autor m.in. autobiograğcznej powieĂci Maks Havelaar (1860). Polskie tïumaczenia jego utworów wyszïy w 1903 r. WystÚpowaï przeciwko kolonializmowi i kolonialnej polityce Holandii, w czego wyniku musiaï emigrowaÊ. 335. Murawiew Michaï N. (1796–1866), generaï rosyjski, w 1863 r. mianowany naczelnikiem Kraju Póïnocnozachodniego (tj. Litwy), gdzie wsïawiï siÚ brutalnymi tïumieniem powstania styczniowego, stÈd zyskaï przydomek „Wieszatiel”. 214. Mutermilch Wacïaw, 266, 268, 275. Napoleon I, cesarz francuski. 133, 145, 160, 181, 311, 385, 464. Napoleon III, cesarz francuski. 145, 164, 229. Narutowicz Gabriel (1865–1922), inĝynier konstruktor, profesor politechniki w Zurichu, budowniczy elektrowni wodnych w Europie Zachodniej. INDEKS OSOBOWY 603 Podczas I wojny przewodniczyï Polskiemu Komitetowi Spoïecznemu w Zurichu i byï jednym z kierujÈcych Komitetem Generalnym Pomocy Oğarom Wojny w Polsce. Powróciï do Polski po odzyskaniu przez niÈ niepodlegïoĂci, stawiajÈc siÚ do dyspozycji odradzajÈcego siÚ pañstwa. Byï ministrem robót publicznych (19219–1922), potem ministrem spraw zagranicznych (1922). W grudniu 1922 r. zostaï wybrany na pierwszego prezydenta RP, gïównie gïosami centrum, lewicy i mniejszoĂci narodowych. Wybór ten wywoïaï ordynarne napaĂci endecji i jej zwolenników na Narutowicza, nieustajÈcÈ nagonkÚ prasowÈ, demonstracjÚ w dniu skïadania przez niego przysiÚgi prezydenckiej, a nawet czynnÈ napaĂÊ na powóz, którym jechaï. W tej atmosferze doszïo do zamordowania Narutowicza przez Niewiadomskiego. 16, 492, 548, 556, 551, 559, 560, 561. Natanson Jakub (1832–1884), chemik (zajmowaï siÚ syntezÈ zwiÈzków organicznych), profesor Szkoïy Gïównej Warszawskiej, wspóïzaïoĝyciel Muzeum Przemysïu i Rolnictwa i Kasy im. Mianowskiego. 306. Natanson Wïadysïaw (1864–1937), syn Jakuba, ğzyk, profesor Uniwersytetu Jagielloñskiego, czïonek Akademii UmiejÚtnoĂci, pierwszy prezes Polskiego Towarzystwa Fizycznego, autor waĝnych prac z zakresu termodynamiki procesów nieodwracalnych, optyki, takĝe podrÚczników i prac z historii nauki. 276, 306, 339. Neron, cesarz rzymski. 122. Niemojewski Andrzej (1986–1921), literat, publicysta, dziaïacz spoïeczny, religioznawca. W l. 1890–1891 w ruchu socjalistycznym w Galicji i ZagïÚbiu DÈbrowskim, potem w Warszawie (aresztowany w 1899 r.), czynny podczas strajku szkolnego 1905, zaïoĝyï teĝ w tymĝe roku miesiÚcznik „Kuěnica”. Wydalony z Królestwa. Po powrocie do Warszawy zajÈï siÚ religioznawstwem i propagowaniem wolnomyĂlicielstwa (m.in. Katechizm wolnomyśliciela, 1909). W 1911 r. skazany na rok twierdzy z artykuïu kodeksu karnego dotyczÈcego bluěnierstwa. Zaïoĝyï (z pomocÈ Baudouina) i redagowaï (w l. 1906–1931) czasopismo „MyĂl Niepodlegïa”. Miaïo ono poczÈtkowo charakter wolnomyĂlicielski, z czasem jednak, w miarÚ ewoluowania poglÈdów Niemojewskiego ku ideologii nacjonalistycznej i antysemickiej, zmieniïo swój proğl. Wtedy teĝ rozeszïy siÚ drogi Niemojewskiego i Baudouina. W 1920 r. Niemojewski, wówczas juĝ autor wielu publikacji antysemickich, zaïoĝyï Instytut ¿ydoznawstwa (zob. w niniejszym wyborze Z powodu an- 604 INDEKS OSOBOWY tysemityzmu postępowego). Legendy (1902), cykl opowieĂci nawiÈzujÈcy do ksiÈĝki E. Renana Żywot Chrystusa (A. Niemojewski przeïoĝyï jÈ na jÚzyk polski w 1904 r.), w których autor przedstawia Chrystusa jako „pierwszego proletariusza”, wywoïaïy znaczne oburzenie a w koñcu decyzjÚ prokuratury o konğskacie. Decyzja ta staïa siÚ przedmiotem interpelacji parlamentarnej, co spowodowaïo jej zïagodzenie – konğskata objÚïa tylko tytuï cyklu, stÈd utwór funkcjonowaï teĝ pt. Tytuł skonfiskowamy. 82, 86, 93-95, 97, 99, 100, 271, 273-77, 281-83, 285287, 291, 310, 314, 351. Niewiadomski Eligiusz (1869–1923), malarz, wykïadowca i krytyk sztuki, dziaïacz ruchów nacjonalistycznych, zabójca pierwszego prezydenta RP Gabriela Narutowicza. Skazany zostaï w jednodniowym procesie na karÚ Ămierci, zaĂ prezydent Stanisïaw Wojciechowski odrzuciï jego proĂbÚ o uïaskawienie. Pogrzeb Niewiadomskiego, w którym wziÚïo udziaï ok. 10 tys. osób, staï siÚ demonstracjÈ poparcia dla jego czynu, a samego zabójcÚ czÚĂÊ opinii publicznej uznaïa za bohatera narodowego i męczennika sprawy narodowej. 16, 341, 475, 492, 493, 551, 553-558. Nikolin, generaï ĝandarmerii rosyjskiej. 472. Nitsch Kazimierz (1874–1958), jÚzykoznawca, dialektolog, profesor Uniwersytetu Jagielloñskiego (od 1910), czïonek AU (1911), jeden z twórców krakowskiej szkoïy jÚzykoznawczej, twórca polskiej dialektologii, prezes PAU. Baudouin pozostawaï z nim w bliskich stosunkach. 19, 26. Nowak Anatol, biskup. 427. Nowowiejski Antoni Julian, biskup. 427. Nusbaum Henryk (1849–1937), lekarz, ğzjolog, ğlozof, dziaïacz spoïeczny, autor prac z zakresu deontologii lekarskiej, zwolennik ïÈczenia siÚ kultury ĝydowskiej z polskÈ. Autor Filozofii medycyny (1926). Byï czïonkiem Warszawskiego Towarzystwa Lekarskiego, Kasy Mianowskiego, prezesem Towarzystwa Ochrony Kobiet, Rady Nadzorczej Towarzystwa Opieki nad DzieÊmi, a takĝe Komitetu Obywatelskiego Pomocy Robotnikom w roku 1905. Zaprzyjaěniony z ElizÈ OrzeszkowÈ, przemawiaï na jej pogrzebie w imieniu spoïecznoĂci ĝydowskiej. W 1918 r. przeszedï na katolicyzm. W r. 1920 mianowany docentem ğlozoği i etyki lekarskiej Uniwersytetu Warszawskiego, a w 3 lata potem profesorem honorowym. 276, 306. INDEKS OSOBOWY 605 Okoniewski Stanisïaw, biskup. 428. Orzeszkowa Eliza, 23, 344, 350. Ostaszewski-Barañski Kazimierz (1862–1913), dziennikarz, pisarz historyczny, statystyk. WspóïwïaĂciel i redaktor naczelny „Dziennika Polskiego”, komisarz w magistracie lwowskim, gdzie przyczyniï siÚ do powstania biura statystycznego i reaktywacji komisji statystycznej Rady Miasta. Wydaï 7 tomów nowej serii Wiadomości statystycznych o Lwowie. Byï takĝe wspóïzaïoĝycielem ZwiÈzku Dziennikarzy Sïowiañskich w Austrii. Autor wielu ksiÈĝek, w których opisywaï swoje podróĝe, i opowiadañ historycznych. 92. Ostwald Wilhelm F. (1853–1932), chemik, profesor politechniki w Rydze i Lipsku, jeden z twórców chemii ğzycznej. Laureat nagrody Nobla (1909) z dziedziny chemii. 267. Pasteur Ludwik (1822–1895), chemik, mikrobiolog, tworca imunologii. 41. Paszutin Wiktor W. (1845–1901), ğzjolog, jeden z pionierów patoğzjologii w Rosji, profesor Uniwersytetu Kazañskiego, autor pierwszego rosyjskiego podrÚcznika z tego zakresu. 485-86. Petraĝycki Leon (1867–1931), prawnik, socjolog i ğlozof, byï profesorem Uniwersytetu Petersburskiego, od 1918 r. profesorem socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. W czasie, którego dotyczy tekst, Petraĝycki byï czïonkiem Partii Konstytucyjno-Demokratycznej, potem posïem do I Dumy Pañstwowej. 11, 177. Pietkiewicz Krzysztof, ksiÈdz, proboszcz polskiego koĂcioïa w Dorpacie. 469-473, 481, 491. Pietuchow, rotmistrz ĝandarmów. 224. Piltz Erazm (1851–1929), prawnik, dziennikarz i polityk, do 1882 r. redagowaï w Petersburgu z W. Spasowiczem polski tygodnik „Kraj”. Byï jednym z przywódców ugodowego Stronnictwa Polityki Realnej. 140. Piïsudski Józef, 330, 548, 549, 551, 561. Piniñski Leon (1857–1938), prawnik, profesor Uniwersytetu Lwowskiego. Namiestnikiem Galicji byï w latach 1898–1903. 453, 530. Platon, 61. Plehve Wiaczesïaw K. von (1846–1904), polityk, senator, wiceminister, a od 1902 r. minister spraw wewnÚtrznych Rosji. Zwolennik rusyğkacji, inspirator pogromów ¿ydów, dziaïañ pacyğkacyjnych. ZginÈï w zamachu zorganizowanym przez socjalistów-rewolucjonistów. 242, 257. 606 INDEKS OSOBOWY Pobiedonoscew Konstanty P. (1827–1907), prawnik, dziaïacz pañstwowy, senator, czïonek Rady Pañstw, oberprokurator ¥wiÚtego Synodu, wychowawca Aleksandra III. Zwolennik samowïadztwa, reakcjonista, przez wiele lat miaï wpïyw na decyzje najpierw Aleksandra III, a potem Mikoïaja II. Inicjator polityki rusyğkacyjnej wobec mniejszoĂci narodowych w Rosji, przeĂladowania unitów i ¿ydów. Wraz z D. Toïstojem i redaktorem „Moskowskich Wiedomosti” M. Katkowem uwaĝany byï uosobienie najgorszych tendencji politycznych w Rosji. 83, 283, 288. Pompadour Jeanne Antoinette Poisson de (1721–1764), metresa Ludwika XV. 242. Posner Stanisïaw (Salomon) (1868–1930), prawnik, publicysta, dziaïacz PPS, podczas pobytu w Paryĝu wspóïzaïoĝyciel Uniwersytetu Ludowego im. A Mickiewicza. W 1904 r. Posner zwracaï siÚ do Baudouina w sprawie podjÚcia starañ i nagrodÚ Nobla dla Elizy Orzeszkowej. 306. Prus Bolesïaw, 7, 13, 25. Przeědziecki Henryk, biskup. 428. Przyborowski Walery (1845–1913), pisarz, historyk i publicysta. 7. Przybyszewski Stanisïaw (18667–1927), pisarz, autor manifestu Mïodej Polski Confiteor. Baudouin znaï go z czasów krakowskich. 61. Puryszkiewicz Wïodzimierz M. (1870–1920), dziaïacz polityczny, w 1904 r. urzÚdnik do specjalnych poruczeñ w Ministerstwie Spraw WewnÚtrznych. Razem z Dubrowinem zakïadaï ZwiÈzek Narodu Rosyjskiego, a po frondzie w 1908 r. zaïoĝyï Rosyjski ZwiÈzek Narodowy im. Michaïa Archanioïa. Poseï do II, III i IV Dumy Pañstwowej. Przypuszcza siÚ, ĝe naleĝaï do grupy osób, które zabiïy G. Rasputina. Po rewolucji paědziernikowej utworzyï konspiracyjnÈ monarchistycznÈ organizacjÚ oğcerów. Skazany przez „trybunaï rewolucyjny” na 4 lata robót przymusowych. 273, 283, 289, 293. PurkynÕ Jan Evangelista (1787–1869), czeski uczony, anatom, ğzjolog, prof. Uniwersytetu Karola w Pradze. Byï takĝe jÚzykoznawcÈ, zaïoĝycielem Towarzystwa Literacko-Sïowiañskiego we Wrocïawiu. 288. Puszkin Alekander S., 389. Puzyna Jan (1842–1911), biskup krakowski, kardynaï (1901). 288. Radek Karol (1885–1939), w tym czasie dziaïacz SDJPiL. 277. Radziwiïï Karol zw. „Panie Kochanku” (1734–1790), wojewoda wileñski. 268. INDEKS OSOBOWY 607 Riazin (Razin) Stienka (Stepan T.) (ok. 1630–1671), Kozak doñski i przywódca powstania kozackiego w 1670 r., ujÚty i skazany w Moskwie na ĂmierÊ. Byï bohaterem legend i pieĂni ludowych; szczególnie popularnych wĂród biedoty kozackiej. 197. Rokyta Jan zob. oerny Adolf. Roszkowski Gustaw (1841–1915), prawnik, profesor Uniwersytetu Lwowskiego, poseï do parlamentu austriackiego. 453. Ryx Marian, biskup. 427. Russow Aleksander (1847–?), rosyjski etnograf. 372. Ruzski, generaï rosyjski, dowódca 3. Armii w 1914 r. 455. Rzepecki Ludwik Wïadysïaw (1832–1894), ksiÚgarz polski, dziaïacz spoïeczny, redaktor „Goñca Wielkopolskiego”, zaïoĝyciel konserwatywnokatolickiego tygodnika „Warta”, przeznaczonego dla inteligencji i wydawanego w latach 1874–1890. 288. Rzymowski Wincenty (1883–1950), prawnik, literat, publicysta, dziaïacz polityczny. Od 1908 r. pisaï artykuïy do „MyĂli Niepodlegïej”, w l. 191215 byï redaktorem naczelnym „Prawdy”. Byï wspóïzaïoĝycielem Klubu Demokratycznego (1937) i Stronnictwa Demokratycznego (1938). Po II wojnie minister kultury i sztuki, potem spraw zagranicznych. 277. Sade Donatien Alphonse Francois de markiz (1740–1814), pisarz francuski. 117. Saïtykow-Szczedrin Michaï E. (1826–1889), rosyjski pisarz. 23, 41, 231, 242, 373-74, 398. Sapieha Adam, arcybiskup metropolita krakowski. 427. Sauerwein Georg (1831–1904), Niemiec z pochodzenia, publicysta, poeta, poliglota, obroñca praw uciskanych narodowoĂci, w tym Polaków, Litwinów, ’uĝyczan. Znaï 62 jÚzyki, pisaï poezjÚ w ponad 30. Ceniony bardzo przez Litwinów. Wspóïpracowaï z litewskÈ prasÈ okresu odrodzenia narodowego. Po litewsku napisaï ponad 300 tekstów poetyckich, jeden z nich, Lietuvninkai mes esam gimę (1879) uwaĝany nawet za hymn Maïej Litwy (in. Pruskiej Litwy, obecnie czÚĂÊ obwodu kaliningradzkiego) jest do dziĂ, w wersji skróconej (Lietuviais esame mes gimę), popularnÈ pieĂniÈ litewskÈ. 373. Saussure Ferdynand de (1857–1913), szwajcarski jÚzykoznawca, profesor uniwersytetu w Paryĝu (1881–1891) i w Genewie (1891–1913). Zarys teorii jÚzyka i koncepcja jÚzykoznawstwa przedstawione przez niego w cyklu wykïadów genewskich, a wydane z notatek studentów 608 INDEKS OSOBOWY jako Kurs językoznawstwa ogólnego (1916) staïy siÚ podstawÈ rozwoju strukturalistycznych szkóï w lingwistyce europejskiej wieku XX. Baudouin korespondowaï z de Saussurem, którego poznaï w Paryĝu w 1882 r. 8. Schleyer Johann Martin (1831–1912), ksiÈdz katolicki, poeta, ğlantrop. W 1880 r. opracowaï projekt miÚdzynarodowego jÚzyka o nazwie volapük. 383. Schuchardt Hugo (1842–1927), austriacki indoeuropeista i romanista, profesor uniwersytetów w Grazu i Halle. 267, 383. Sienkiewicz Henryk, 7, 23, 120, 306, 425. Sieroszewski Wacïaw (1858–1945), pisarz, dziaïacz socjalistyczny, zesïaniec, legionista. 305. Skaïon Georgij A. (1847–1914), generaï, od 1905 r. gubernator warszawski, który krwawo stïumiï rewolucjÚ 1905 r. w Królestwie Polskim. 181, 190. Smoleñski Wïadysïaw (1851–1926), historyk, profesor Uniwersytetu Warszawskiego (od 1919), czïonek AU, potem PAU. 526, 527. Spasowicz Wïodzimierz (1829–1906), prawnik, publicysta, krytyk literacki, profesor Uniwersytetu Petersburskiego, obroñca w procesach politycznych. Czïonek Akademii UmiejÚtnoĂci. Byï wspóïwydawcÈ Volumina legum, wspóïzaïoĝycielem i wydawcÈ warszawskiego „Ateneum” i petersburskiego „Kraju”. Zwolennik zbliĝenia polsko-rosyjskiego. 140 Spencer Herbert (1820–1903), angielski ğlozof i socjolog. 60. Steinherz Samuel (1857 a. 1859 a. 1867– 1942(?)), historyk, autor prac dotyczÈcych historii ¿ydów w Czechach, profesor niemieckiego uniwersytetu w Pradze. Jego wybór na rektora w roku 1922 wywoïaï strajk i antysemickie demonstracje zorganizowane przez niemieckie organizacje nacjonalistyczne, ZwiÈzek Narodowy i Ludowy ZwiÈzek Studentów. Steinherz zïoĝyï dymisjÚ, nieprzyjÚtÈ przez ministra oĂwiaty. Ostatecznie wziÈï urlop na okres kadencji rektorskiej. 16 XII 1942 zostaï wywieziony przez Niemców do OĂwiÚcimia. 339. Stevenson Robert L. (1850–1894), pisarz angielski. 287. Stróĝecka Estera, 511. Stróĝecka Irena, 509. Sulimierski Filip (1843–1885), geograf i literat, redaktor naczelny „WÚdrowca”, jeden z zaïoĝycieli Kasy Mianowskiego, wydawca Słownika INDEKS OSOBOWY 609 geograficznego Królestwa Polskiego i innych krajów sïowiañskich. 306. Swift Jonathan (1667–1745), pisarz angielski. 98. Szachowski, ksiÈĝÚ 85. Szczegïowitow Iwan G. (1861–1918), rosyjski polityk, zwiÈzany z ruchem nacjonalistycznym, m.in. ze ZwiÈzkiem Narodu Rosyjskiego, w l. 1906– 1915 minister sprawiedliwoĂci. Zamordowany przez bolszewików. 329. SzczeĂniak Wïadysïaw, biskup. 428. Szujski Józef (1835–1883), historyk, pisarz i publicysta, profesor Uniwersytetu Jagielloñskiego, rektor UJ, czïonek Akademii UmiejÚtnoĂci. Jeden z przywódców stañczyków. Byï teĝ posïem do galicyjskiego sejmu krajowego, a nastÚpnie do Rady Pañstwa. 37, 433. Szulman Baruch (1885–1906), czïonek Organizacji Bojowej PPS. 285. Szymañski Adam (1852–1916), prozaik i publicysta, takĝe dziaïacz konspiracyjny Konfederacji Narodu Polskiego, aresztowany, zesïany. Autor opowiadañ z ĝycia zesïañców syberyjskich Szkice (t. 1–2, 1887–1890). 344. ¥wiÚtochowski Aleksander (1849–1938), publicysta i literat, ideolog polskiego pozytywizmu, redaktor pism warszawskich („PrzeglÈd Tygodniowy”, „Nowiny”, „Prawda”). Jeden z zaïoĝycieli w 1905 r. liberalnego ZwiÈzku PostÚpowo-Demokratycznego. Podczas I wojny Ăwiatowej zbliĝyï siÚ do Narodowej Demokracji, a w wolnej Polsce pisaï do jej gazet. Byï kolegÈ Baudouina de Courtenay ze Szkoïy Gïównej. 7, 13, 96, 302, 306, 401, 509. Tarnowski Stanisïaw (1837–1917), historyk literatury, krytyk, polityk i publicysta, jeden z twórców Teki Stańczyka. Byï posïem na sejm galicyjski, czïonkiem wiedeñskiej Izby Panów. Profesor Uniwersytetu Jagielloñskiego, dwukrotnie rektor, prezes Akademii UmiejÚtnoĂci w l. 1890–1917. 288, 453, 530. Taxil Leo (Gabriel-Antoine Jogant-Pages) (1854–?), zaïoĝyciel Unii Antyklerykalnej i wydawca pisma „L’Anticlerical”, autor ksiÈĝek o takiejĝe wymowie, m.in. Groteskowe sutanny, Święci pornografowie, Papieskie metresy, Joanna d’Arc, ofiara księży. Te publikacje miaïy ponoÊ wpïyw na ustawy antykoĂcielne wydawane w okresie III Republiki. W pewnym momencie pozornie nawróciï siÚ na katolicyzm, zostaï nawet przyjÚty na prywatnej audiencji przez Leona XIII i zaczÈï publikowaÊ artykuïy 610 INDEKS OSOBOWY przeciwko wolnomularstwu, w których przypisywaï masonom praktyki satanistyczne. Artykuïy te wzbudziïy ogromnÈ sensacjÚ wĂród czytelników, dopóki Taxil nie ogïosiï, ĝe byïy one mistyğkacjÈ. Miss Diana Vaugan to ğkcyjna osoba, której „wspomnienia” Taxi sprokurowaï. 88. Teodorowicz Józef, arcybiskup. 427. Tichanowskij, ppïk dragonów rosyjskich. 257, 285, 320. Toïstoj Lew N., 15, 23, 61, 84, 85, 93, 94, 120, 121. Tomaszewski, oğara zabójstwa. 118. Torquemada Tomasz de (1420–1498), dominikanin, organizator inkwizycji, wielki inkwizytor Kastylii i Aragonii. 65. Towiañski Andrzej (1799–1878), reprezentant jednego z nurtów polskiego mesjanizmu. Zaïoĝyï w Paryĝu w 1842 r. Koïo Sprawy Boĝej, zyskujÈc dla swej ideologii osoby z polskiej emigracji, przede wszystkim A. Mickiewicza, na którego wywarï silny i fatalny wpïyw. 344. Traugutt Romuald (1826–1864), generaï, dyktator w powstaniu styczniowym. 212. Trefolew Leonid N. (1839–1905), poeta rosyjski. 396. Truskier Efroim (póěn. Franciszek Fiedler) (1880–1956), w tym czasie dziaïacz SDKPiL. 277. Turgieniew Iwan S., 23, 120. Twardowski Bolesïaw, arcybiskup metropolita. 427. Tymieniecki Wincenty, biskup. 427. Ubryk Barbara (1818–1898), zakonnica w klasztorze Karmelitanek w Krakowie. 96, 401, 509. Uïaszyn Henryk (1874–1956), jÚzykoznawca, profesor uniwersytetów we Lwowie, Poznaniu, po wojnie w ’odzi. Uczeñ Baudouina podczas jego pracy na Uniwersytecie Jagielloñskim. Kontakty korespondencyjne utrzymywali ze sobÈ do koñca ĝycia Baudouina. 22, 399. Unszlicht Julian (1883–1944?), z pochodzenia ¿yd. Studiowaï we Francji. PoczÈtkowo czïonek SDKPiL, potem zwalczaï tÚ partiÚ, uwaĝajÈc jÈ za antypolskÈ. WystÚpowaï przeciwko rosyjskim ¿ydom przenoszÈcym siÚ do Królestwa Polskiego, tzw. litwakom, których nazywaï litwacką Targowicą. W tej sprawie napisaï m.in. ksiÈĝki: Socjallitwactwo w Polsce (1911) i O pogromy ludu polskiego. (Rola socjal-litwactwa w niedawnej rewolucji). W 1914 r. wstÈpiï do armii francuskiej, dostaï siÚ do niewoli niemieckiej, gdzie w obozie jenieckim przyjÈï chrzest. W 1924 r. po studiach w seminarium duchownym w Meaux przyjÈï ĂwiÚcenia ka- INDEKS OSOBOWY 611 pïañskie i byï duszpasterzem wychoděstwa polskiego we Francji. 275, 278, 279, 280. Urusow Siergiej D. ksiÈĝÚ (1862–1937) wicegubernator tambowski, po pogromie ¿ydów w Kiszyniowie w 1902 r. mianowany gubernatorem Besarabii. Na tym stanowisku, bÚdÈc przeciwnikiem pogromów, represji i przeĂladowañ, przyczyniï siÚ do uspokojenia Ărodowisk ĝydowskich, za co Towarzystwo Pomocy Biednym ¿ydom guberni besarabskiej wybraïo go 12 XI 1905 r. swoim czïonkiem honorowym. Urusow byï nastÚpnie (1904) mianowany gubernatorem twerskim, ale po podporzÈdkowaniu, wbrew prawu, gubernatorów D. F. Trepowowi, znanemu ze swych antysemickich poglÈdów, podaï siÚ do dymisji. W paědzierniku 1905 r. zajÈï miejsce Trepowa, a wĂród powierzonych mu zadañ byïo opracowanie planu reformy zarzÈdzania w jednostkach terytorialnych. NieprzyjÚcie projektu spowodowaïo dymisjÚ Urusowa. W 1906 roku byï deputowanym do I Dumy. Skazany w procesie de facto politycznym na 3 miesiÈce. W 1913 r. Urusow zostaï skazany za Zapiski gubernatora na 4 miesiÈce wiÚzienia. W RzÈdzie Tymczasowym w 1917 r. byï krótko wspóïpracownikiem ministra spraw wewnÚtrznych. Po przewrocie bolszewickim przeĂladowany, wiÚziony, pozbawiony praw obywatelskich. 224. Vaugan Diana zob. Taxil Leo Wahl Wiktor W. von (1840–1915), generaï kawalerii, w l. 1892–1895 naczelnik Petersburga. 257, 275. WaïÚga Leon, biskup. 427. Warski (Warszawski) Adolf (1868–1937), dziaïacz robotniczy, socjalistyczny i komunistyczny, dziennikarz i publicysta. czïonek I Proletariatu, zaïoĝyciel ZwiÈzku Robotników Polskich i SDKPiL. Braï udziaï w rewolucji 1905 r.. Byï redaktorem „Robotnika”, „Czerwonego Sztandaru” i „Sprawy Robotniczej”. W 1918 r. wspóïzaïoĝyciel KPP. Zamordowany w ZSRR. 275. Weryho-Darowski, poseï na sejm w I Rzeczypospolitej. 293. Wieczorkiewicz A., por., jeden z oskarĝonych o spowodowanie wybuchu w Cytadeli warszawskiej w 1923 r. 513. Wielopolski Aleksander hr. (1803–1877), polityk polski. 166, 344, 370, 470. Wikszemski, prorektor uniwersytetu w Dorpacie. 469. Wilde Oskar, 118. 612 INDEKS OSOBOWY Winawer Maksym M. (1862 a. 1863–1926), absolwent Uniwersytetu Warszawskiego, prawnik, dziaïacz polityczny. W 1905 r. byï jednym z zaïoĝycieli i przywódców Partii Konstytucyjno-Demokratycznej. Rok póěniej wybrano go z Petersburga deputowanym do I Dumy Pañstwowej. Zajmowaï siÚ teĝ pracÈ naukowÈ, publikowaï prace z zakresu prawa i jego historii. Dziaïaï w ZwiÈzku na Rzecz Równouprawnienia ¿ydów w Rosji, miaï udziaï w wydawaniu ĝydowskich prasy („Jewriejskaja Starina” i „Nowyj Woschod”). Pod jego kierownictwem Komisja Historyczno-Etnograğczna Towarzystwa Szerzenia OĂwiaty miÚdzy ¿ydami w Rosji wydaïa zbiór materiaïów do dziejów ¿ydów rosyjskich. Po rewolucji bolszewickiej aresztowany, nastÚpnie zwolniony, ukrywaï siÚ w Moskwie, potem braï udziaï w dziaïalnoĂci antybolszewickiej na Krymie. Wyjechaï z resztkami Armii Ochotniczej do Francji, gdzie dziaïaï w rosyjskich organizacjach emigracyjnych, wykïadaï prawo cywilne na rosyjskim uniwersytecie przy Sorbonie, którego byï jednym z zaïoĝycieli. 177. WiĂniowiecki Jeremi (1612–1651), wojewoda ruski. 161. Witte Sergiej J. (1849–1918), rosyjski polityk, minister ğnansów (1893– –1903), reformator gospodarki i ğnansów Rosji. W 1905 r. przedstawiï Mikoïajowi II projekt liberalnych reform. Po wpïywem Wittego car podpisaï Manifest 17 paědziernika oraz ukaz o reformie Rady Ministrów, mianujÈc go premierem. Na tym stanowisku Witte prowadziï doĂÊ niejednoznacznÈ politykÚ, okazujÈc siÚ raz liberaïem, innym razem znowu zwolennikiem rzÈdów twardej rÚki. 174. Wojciechowski Stanisïaw (1869–1953), dziaïacz ruchu spóïdzielczego, ZMP „Zet”, wspóïzaïoĝyciel PPS i czïonek jej kierownictwa w l. 1895– 1905. W latach 1919–1920 byï wiceministrem spraw wewnÚtrznych. Od 1922 r. (po Ămierci Narutowicza) prezydent RP. UstÈpiï z tej funkcji w wyniku przewrotu majowego, póěniej byï profesorem WSH i SGGW, dyrektorem Spóïdzielczego Instytutu Naukowego. 476, 513, 559, 560, 561. Wojcieszak A., autor listu do „MyĂli Wolnej”. 479. Wolski Ludwik (1833–1887), adwokat, pisarz, poseï do Rady Pañstwa ze Lwowa. 208. Wolski Franciszek, autor artykuïu w „Warszawskim Sïowie”. 520. Woïodkowiczówna Maria, ĝona H. Sienkiewicza. 425. Wyspiañski Stanisïaw, 379. INDEKS OSOBOWY 613 Zamenhof Ludwik (1859–1917), lekarz okulista, twórca sztucznego, miÚdzynarodowego jÚzyka esperanto. W 1887 r. wydaï pod pseud. dr Esperanto Język międzynarodowy. Przedmowa i podręcznik kompletny, w 1893 sïownik Universala vortaro, który wraz z podrÚcznikiem nazwany zostaï Fundamento de Esperanto. 266, 383. Zamoyski Maurycy, hr. (1871–1939), polityk i dziaïacz spoïeczny, od 1903 prezes Towarzystwa Rolniczego. Czïonek Ligi Narodowej, poseï do I Dumy rosyjskiej. W wolnej Polsce poseï we Francji, od 1924 r. minister spraw zagranicznych. 548, 559. Zdziechowski Marian (1861–1938), historyk i krytyk literatury, od 1899 wykïadaï na Uniwersytecie Jagielloñskim, w l. 1919–1932 na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie (przez 8 lat rektor USB). Czïonek Akademii UmiejÚtnoĂci. 15, 83, 92, 93, 486, 542. Zdzitowiecki Stanisïaw, biskup. 427. Zola Emil, 23, 28, 70, 119, 269. ¿abotinski Wïadimir a. ¿abotyñski Wïodzimierz (1880–1940), ĝydowski dziennikarz i dziaïacz polityczny, zwiÈzany z radykalnym ruchem syjonistycznym. 277, 288, 290. ¿eleñski-Boy Tadeusz, 22. ¿eleěniak Maksym (?–po 1768), Kozak, jeden z przywódców koliszczyzny. 161. ¿eromski Stefan, 23, 28, 120, 121, 123, 128, 131, 133, 212, 484. ¿yliñski Wacïaw (1803–1863), biskup wileñski i ostatni arcybiskup mohylewski. 481. www.akademicka.pl 9 788371 889684 Jan Baudouin de Courtenay MIEJCIE ODWAGĘ MYŚLENIA... ISBN 978-83-7188-968-4 Jan Baudouin de Courtenay MIEJCIE ODWAGĘ MYŚLENIA...