Koliber polskiej północy

Obecność zimorodków świadczy, że woda jest czysta. Nad mętnymi, zanieczyszczonymi rzekami nie miałyby czego szukać – nie widziałyby w nich pływających ryb, choćby nie wiadomo jak licznych

Publikacja: 19.08.2011 00:38

Zimorodek jako prawdziwy niebieski ptak potrafi siedzieć bezczynnie na gałęzi całymi kwadransami

Zimorodek jako prawdziwy niebieski ptak potrafi siedzieć bezczynnie na gałęzi całymi kwadransami

Foto: Fotorzepa, Tomasz Kłosowski TK Tomasz Kłosowski

Przeciągły świst rozlega się za najbliższą linią drzew i przemieszcza wzdłuż niej z prędkością błyskawicy. Kto choć trochę zna rodzimą przyrodę, wie, że taki głos nadbiega tylko znad wody. I że wobec tego zaraz ta woda się przed nami pojawi. Tym razem jako bystra, głęboko wciętą leśną dolinką płynąca czysta rzeka jakich tu w Puszczy Napiwodzko-Ramuckiej na zachodnich Mazurach nie brakuje.

Nasz przewodnik dr Marian Szymkiewicz, kierownik Muzeum Przyrodniczego przy Muzeum Warmii i Mazur w Olsztynie, gwarantuje, że jeżeli zachowamy się jak rasowi przyrodnicy i postoimy spokojnie nad nurtem, to wkrótce ujrzymy istotę wydającą ten osobliwy dźwięk. I rzeczywiście, po godzinie poświęconej filmowaniu tutejszego, jeszcze nieledwie puszczańskiego krajobrazu nad opalizującą taflą strugi przelatuje niebieska iskierka. Ze względu na swe niezwykłe barwy, godne ptaka egzotycznego, ich właściciel, a nasz dzisiejszy bohater, zimorodek, bywa nazywany kolibrem północy. I tylko z tego względu, bo poza tym zwyczaje ma całkiem od kolibra odmienne. Ale zarazem stanowi jakby żywą, ruchomą reklamę małych cieków wodnych i ich czystości, bo tylko w takich warunkach może przetrwać.

Niebieskie ptaki

Kto chce poznać dzikszą stronę przyrody Mazur, niech się odwróci od jezior. Niech poszuka tutejszych krętych, malowniczych rzek odciskających piętno na całych połaciach kniei. Te rzeki – zwłaszcza Łyna, Pasłęka i Omulew – stanowią o walorach lasów napiwodzko-ramuckich, chociaż i jezior tu nie brak. Łańskie, Omulewskie, Kośno – to te największe. Rzeki są niewielkie, ale kapryśne, chwilami prawie górskie, zwłaszcza że różnice wysokości wynoszą w tych stronach po 70 m, najwyższy zaś polodowcowy pagór osiąga 229 m. Te trzy rzeki z tutejszych wysoczyzn startują, dopiero szukając sobie celu wśród przeszkód. Każda znajduje inny. Pasłęka uchodzi do Zalewu Wiślanego, Łyna do Pregoły, a Omulew, przeciąwszy najpierw całe Kurpie, do Narwi. Lodowiec dobrze w tych stronach nabroił, ale też jemu właśnie zawdzięczają one dziś swą urodę. A że turystyczna tłuszcza ciągnie na wschód, w krainę naprawdę wielkich jezior – tu się przyrodą można napawać jeszcze względnie spokojnie. Ułatwiają to dość liczne szlaki turystyczne, jak Tatarski, Mazursko-Kurpiowski albo Jurand, kluczące wśród wzniesień zwących się Złotą, Zieloną czy Jastrzębią Górą. Ale nas ciągnie do wody.

Źródliska Łyny okazują się dzikim miejscem jakich mało. Tupiemy po drewnianej kładce rezerwatu, daremnie wypatrując nurtu, który tu z kretesem ginie w buszu bujnego lasu łęgowego. Dopiero nieco dalej rzeka nabiera wigoru i urody. Koło Likuz jest już całkiem spora i tu właśnie szukamy wzrokiem zimorodków. Liczniejszych – zapewnia nasz przewodnik – zwykle zimą, kiedy to, jakby dla usprawiedliwienia nazwy koliber północy, sporo tych ptaszków nadciąga z tamtej strony na przezimowanie, koczując w sąsiedztwie oparzelisk. To jedno z możliwych wytłumaczeń nazwy zimorodek, bo zimą bywa widoczny tam, gdzie nie było go latem, więc jak gdyby o tej porze się narodził.

Dla Mariana – ornitologa z ponad 30-letnim stażem, który wsiąkał w skrzydlaty świat już w przedszkolu – ten ptak, nad wodami w miarę pospolity, to żadna rewelacja. Jego cieszy, że w tych stronach swe znaczące ostoje mają prawdziwe i perły ornitofauny – rybołów, bielik, arcyrzadkie kanie – czarna i ruda, ginący cietrzew, bocian czarny, żuraw. Niektóre z nich Marian widuje na co dzień dlatego tylko, że w jego muzeum są spreparowane okazy. To ptaki, które zginęły w wypadkach – zderzeniach z siecią energetyczną i pojazdami. Niektóre już martwe zabierano kłusownikom. Muzeum pozyskuje rzadkie okazy zwierząt wyłącznie taką drogą. Jest w zbiorach wypreparowany zimorodek, który zimą w Olsztynie wpadł na szybę i zabił się. Zimorodki oczywiście się w zimie nie rodzą, ale często w zimie giną. Podczas ostatniej, tak surowej, przynoszono do muzeum martwe, zmarznięte ptaki. Nasz przewodnik woli jednak żywe i wciąż dużo czasu spędza na obserwacjach w terenie.

Nawet żywy zimorodek wygląda czasem jak wypchany, gdy nieruchomo przesiaduje na zwieszonej nad wodą gałęzi, wypatrując w toni drobnych ryb – jedynego swego żeru. Może tak tkwić bezczynnie przez kwadranse – staje się wtedy naprawdę leniwym „niebieskim ptakiem". Ale gdy w wodzie błyśnie odpowiednia zdobycz, nagle jak strzała spada w dół, a po ułamku sekundy już siedzi na poprzednim miejscu z rybką trzepocącą się w dziobie.

Zdarzyło się kiedyś, że w wodach leśnej rzeczki zakończył swój żywot jeleń. Do truchła przypłynęły całe ławice cierników zwabionych łatwym żerem. Za nimi nadciągnęły zimorodki, które urządziły sobie stanowiska łowieckie na badylach poroża padłego jelenia. Rybne miejsca odkrywają błyskawicznie, prędzej niż wędkarze. Potrafią zresztą przysiąść na spokojnie tkwiącej na brzegu wędce.

Madejowe łoże

Wprawne oko naszego ornitologa potrafi wypatrzeć gałęzie, wiatrowały i kikuty, idealne jako stanowiska łowieckie zimorodka. I rzeczywiście, niektóre są pobielone odchodami. Kto stale obserwuje ptaki, zaczyna patrzeć na świat ich oczami. Dłuższy czas zabawiamy się w odszukiwanie tych zimorodkowych czatowni w nadziei, że na którejś z nich upolujemy kamerą tego łowcę, nie takie to jednak proste...

Ale i samo poznawanie tutejszych rzek jest wyzwaniem dla oka i kamery. Oto niewielka, bystra Koniuszanka koło osady Rakarnia znika nagle pod ziemią, by... wypłynąć 2 km dalej. To przejaw unikatowego w skali kraju geologicznego zjawiska sufozji – tworzenia się zapadlisk w postaci głębokich, stromych lejów i dziur, tutaj powszechnego.

Dla zimorodka dziury w ziemi są bardzo ważne, ale tylko te, które sam sobie wykopie. Jest jednym z trzech żyjących u nas gatunków ptaków, które gniazdują w wygrzebanych przez siebie norach. To drugie z możliwych wytłumaczeń nazwy, która mogła kiedyś brzmieć ziemiorodek – rodzący się w ziemi. Ta nazwa podpowiadałaby, dlaczego dla zimorodka tak bezcenne są wartkie rzeki przebijające się przez morenowe wzgórza i tworzące wysokie skarpy. W nich to ptaki wygrzebują nory. Tworzą mniej więcej metrowej długości poziomy korytarz zakończony komorą wysłaną rybimi ośćmi i łuskami. To prawdziwie madejowe łoże dla sporej gromadki piskląt, ale nie łoże małżeńskie ich rodziców. Je urządzają sobie zimorodki na chwiejnej gałęzi nad wodą. I uporczywie do niej wracają w miłosnych porywach.

Karuzela z pisklętami

Para podczas trwania lęgu trzyma się razem, ale przedtem widać szaleńcze loty nad taflą, przeganianie rywali. Ptaki zajmują swoje odcinki rzek i zaciekle ich przed współbratymcami bronią. Nic też dziwnego, że nad całą krętą, przez jeziora i trzy spore miasta płynącą Łyną mieści się ledwie – jak szacuje Marian – 15 par tych latających rybaków, a nad 200-kilometrową, słynącą z zimorodków i w ogóle z bujnego życia Pasłęką – około 20. Bywa, że o względy jednego samca z dobrym terytorium zabiegają dwie samice, albo – że do jednej samiczki startują dwa samczyki. Gdy już dojdzie do zaślubin, obydwoje na przemian z aktami miłosnymi grzebią norkę. To w gruncie rzeczy część toków. Ptaki nie myślą abstrakcyjnie i przewidująco, nie kombinują: o, wkrótce będą dzieci, trzeba budować mieszkanie. Urządzanie gniazda to nakaz czystego, nieznającego rozumnej kalkulacji instynktu. Toteż wiele ptaków w okresie godowym tworzy ich więcej, niż trzeba, albo zaczyna i nie kończy. Nie myślą, że to strata czasu i energii.

Po prostu... nie myślą

Pisklęta przesiadują w komorze lęgowej kręgiem, a najbardziej głodny tkwi przy wylocie korytarza. Gdy dostanie swoją rację – ustępuje miejsca kolejnemu. W ten sposób w norze działa obracająca się kolejka po żywność. Rodzice muszą nałapać jej sporo. Te żywe strzały chwytają ich dziennie nawet 200 sztuk. Przesadą byłoby jednak dopatrywanie się w tym przejawu wielkiej miłości do potomstwa. Działa tu biologiczny automatyzm. Na trzy złowione rybki ptasi rodzice dwie zjadają sami, bo w przeciwnym razie nie starczyłoby im energii na intensywne polowania. Zdarzyło się, że kuna wyjadła pisklęta z gniazda. Ale ptaki przynosiły tam ryby dalej, w ogóle nie wiedząc, po co, i tworząc cały, nikomu już niepotrzebny rybny skład...

Próbujemy szukać norek teraz, w pełni lata, już nieczynnych. Niełatwe zadanie, bo skarpy porosły bujnym zielskiem, a obciążone liśćmi gałęzie tworzą nad urwiskami naturalne kurtyny. Tutejsze nadrzeczne lasy, pełne pnączy i krzewów, robią wrażenie polskiej dżungli. Zresztą ta ostoja – zachodni fragment dawnej Puszczy Galindzkiej – zwanej tak od germańskiego plemienia Galindów, to mozaika wszelkich możliwych leśnych siedlisk. Widać tu i strzeliste sosny na piaskach, i potężne dęby, których cała grupa jest chroniona w rezerwacie Dęby Napiwodzkie.

Dowody czystości

W pewnej chwili zza zakrętu rzeki wypływa nam jakby na spotkanie para gągołów z gromadką młodych. To leśne kaczki trzymające się północnych obszarów Europy, a zakładające gniazda w dziuplach starych drzew na wysokości paru pięter. Ich obecność to dowód dorodności drzewostanów. Z zatopionego pnia z piskiem porywa się, połyskując białym kuprem, brodziec samotny – żywe świadectwo istnienia tutaj śródleśnych bagienek i oczek wodnych warunkujących bogactwo przyrody. Trudno o lepsze wskaźniki stanu środowiska, niż ptaki. Tutejsze lasy zostały uznane za ptasią ostoję w ramach sieci Natura 2000.

Obecność zimorodków świadczy o czystości wód. Nad mętnymi, zanieczyszczonymi rzekami nie miałyby czego szukać – dosłownie, bo w takiej wodzie nie widziałyby z wysokości swej czatowni pływających ryb, choćby były nie wiadomo jak liczne. Gdy zaś ich w ogóle braknie na skutek zanieczyszczenia wody – nad rzeką nie zamieszka, bo jest zdecydowanie rybożerny. Ale w okresie wychowywania potomstwa potrzebuje też bujnej przyrody wokół, zieleni maskującej łowisko i wlot do domostwa. Tutejsze, nadrzeczne i pełne skarp lasy zapewniają mu prawdziwy raj. Lasy, rosnące tu nieprzerwanie od 8 tys. lat. Ich najładniejszy dziś fragment to Las Warmiński, otaczający znany i kiedyś przez wojsko chroniony rządowy ośrodek wypoczynkowy w Łańsku. Polowali tu prominenci socjalistycznej władzy, dzięki czemu – jak to już nieraz w historii polskich uroczysk bywało – las ostał się przed piłami, a dziś jest chroniony w rezerwacie.

Przedtem tu wszędzie była tundra. Ale surowy klimat okresu zlodowaceń ustąpił miejsca wilgotniejszemu i bardziej ciepłemu, dając szansę lasom. Odeszli stąd dawni, ponad 10 tys. lat temu zasiedlający te ziemie łowcy reniferów. Nastali inni myśliwi, zainteresowani bardziej różnorodną zwierzyną i łowieniem ryb. Wśród tych łowców znalazły się i zimorodki.

Tekst powstał w ramach kampanii „Dzika Polska. Lasy pełne życia" dofinansowywanej przez Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, związanej z ustanowieniem przez ONZ roku 2011 Międzynarodowym Rokiem Lasów

Przeciągły świst rozlega się za najbliższą linią drzew i przemieszcza wzdłuż niej z prędkością błyskawicy. Kto choć trochę zna rodzimą przyrodę, wie, że taki głos nadbiega tylko znad wody. I że wobec tego zaraz ta woda się przed nami pojawi. Tym razem jako bystra, głęboko wciętą leśną dolinką płynąca czysta rzeka jakich tu w Puszczy Napiwodzko-Ramuckiej na zachodnich Mazurach nie brakuje.

Nasz przewodnik dr Marian Szymkiewicz, kierownik Muzeum Przyrodniczego przy Muzeum Warmii i Mazur w Olsztynie, gwarantuje, że jeżeli zachowamy się jak rasowi przyrodnicy i postoimy spokojnie nad nurtem, to wkrótce ujrzymy istotę wydającą ten osobliwy dźwięk. I rzeczywiście, po godzinie poświęconej filmowaniu tutejszego, jeszcze nieledwie puszczańskiego krajobrazu nad opalizującą taflą strugi przelatuje niebieska iskierka. Ze względu na swe niezwykłe barwy, godne ptaka egzotycznego, ich właściciel, a nasz dzisiejszy bohater, zimorodek, bywa nazywany kolibrem północy. I tylko z tego względu, bo poza tym zwyczaje ma całkiem od kolibra odmienne. Ale zarazem stanowi jakby żywą, ruchomą reklamę małych cieków wodnych i ich czystości, bo tylko w takich warunkach może przetrwać.

Pozostało 89% artykułu
Kultura
Nowa instytucja kultury - Instytut Różnorodności Językowej Rzeczypospolitej
Kultura
Noc Muzeów, czyli spacer do przeszłości i przyszłości
Kultura
Rząd: Prawo twórców do tantiem w sieci niezbywalne. Co na to Netflix i Spotify?
Kultura
Teatr Dramatyczny i Stary do obsadzenia. Niedługo poznamy nazwiska dyrektorów
Kultura
Była dyrektor Zachęty, Hanna Wróblewska, zastępuje Bartłomieja Sienkiewicza