"Papież wsunął mu różaniec w dłonie i polecił modlić się za Kościół". Fragment książki "Bielmo. Co wiedział Jan Paweł II"

REKLAMA
Informacje o pedofilach i drapieżcach seksualnych w sutannach spływały do Watykanu szerokim strumieniem, mimo to przestępcy mieli swobodny dostęp do papieża. Dlaczego Jan Paweł II nie reagował? Czego nie mógł, a czego wolał nie wiedzieć? Publikujemy fragment książki "Bielmo" Marcina Gutowskiego. Autor przemierzył tysiące kilometrów, rozmawiał z ponad setką osób: ofiarami księży, biskupów i kardynałów; sygnalistami, którzy pisali i jeździli do Watykanu, by alarmować papieża. Dziennikarz rozmawiał też z przedstawicielami kościelnego aparatu władzy; bliskimi współpracownikami polskiego papieża; z jego wieloletnimi przyjaciółmi, którzy, po raz pierwszy otwarcie, dzielili się wątpliwościami co do jego postawy, a nawet przyznali, że być może nigdy nie poznali prawdziwego oblicza Ojca Świętego Jana Pawła II.
REKLAMA
Zobacz wideo

Poniższy fragment pochodzi z książki "Bielmo. Co wiedział Jan Paweł II" Marcina Gutowskiego, która ukazała się nakładem wydawnictwa Agora. 

REKLAMA

'Bielmo. Co wiedział Jan Paweł II''Bielmo. Co wiedział Jan Paweł II' Marcin Gutowski, wyd. Agora

Książkę możesz kupić tutaj>>

Pierwsze kroki do kapłaństwa Wiesław Walawender stawia w seminarium diecezji przemyskiej. Gdy do- staje zaproszenie na studia kapłańskie do Orchard Lake, bez wahania wsiada do samolotu. Seminarium zostanie zamknięte w 2021 roku w związku ze skandalami seksualnymi, czego Wiesław jeszcze nie może wiedzieć.

Lot jest w jedną stronę, co wtedy specjalnie go nie niepokoi. Pierwszym sygnałem, że znalazł się w złym miejscu i złym czasie jednocześnie, były żarty jednego z księży o nocnej wizycie kleryka w seminaryjnym pokoju. Wiesław – teraz Wes – widział, jak jeden z kolegów wychodzi z pokoju w rozchełstanym ubraniu. Sam starał się trzymać z daleka od drzwi obitych od wewnątrz wygłuszającą gąbką i wykładziną. Kolega przyznał później, że wypił kilka drinków, że źle się czuje i nie będzie tego zgłaszał. Wes sam poszedł do rektora.

REKLAMA

"No, Piotrek jest wysoki, będzie lepiej chodził… na nogi" – miał powiedzieć z uśmiechem seminaryjny przełożony grubiańsko, ale jednoznacznie sugerując, co spotkało seminarzystę tamtej nocy ze strony innego duchownego.

– Piotrek był wysoki, rzucał nogami w prawo i lewo, nie chodził jak wojskowy – pamięta Wiesław. Pokój z wyciszonymi drzwiami to nie jedyne miejsce, które Wes omijał. Musiał radzić sobie bez auta, bo wypożyczało się je u księdza, który przywitał go serdecznym uściskiem i soczystym pocałunkiem złożonym na karku. Wtedy Walawender zaczął myśleć o wyjeździe, ale brak pieniędzy i nieznajomość języka zatrzymały go na miejscu. Wiza, dzięki której wjechał do Stanów, nie pozwalała na pracę poza kampusem. Po trzech semestrach uciekł jednak z Orchard Lake do diecezji w Buffalo. Nie wiedział wtedy, że trafił z deszczu pod rynnę.

Po trzech latach od wyjazdu z Polski biskup Grosz zabiera go na wycieczkę do kraju. W luksusowym krakowskim hotelu Grosz i kapłan diecezjalny Thomas Gresock mieli spędzić wspólną noc z dwoma chłopcami z Polski. Wiesław spotkał ich przy śniadaniu następnego dnia. Jeden wyglądał na poturbowanego emocjonalnie. Kiedy Walawender zapytał, czemu nie ma humoru, usłyszał: "Ty też byś nie był zadowolony, jakby ci ktoś ręce do dupy wkładał".

"Kto wkładał?" – dopytuje Wiesiek. "A ten stary" – odpowiada chłopak.

REKLAMA

– Tam tylko jeden „stary" był, biskup Grosz. Księdzu Thomasowi Gresockowi udowodniono, że znęcał się nad nieletnimi – wyjaśnia Wes Walawender.

W tajnych archiwach diecezji Buffalo w teczce księdza Gresocka z dopiskami „Poufne" oraz „Sprawy sumienia i dyscypliny" znajduje się list od urzędnika kościelnego z Pensylwanii opisujący sytuację molestowania, gdy ten przyjechał w odwiedziny do dziadków z okolic Buffalo w 1987 roku. Pomimo szczegółowego raportu oraz poświadczeń dwóch księży o wiarygodności ofiary ksiądz Gresock nie został wydalony z kapłaństwa. Jego nazwisko pojawiło się na liście dwudziestu siedmiu księży uzupełniającej opublikowaną wcześniej listę czterdziestu dwóch kapłanów z diecezji Buffalo, którzy zostali oskarżeni o molestowanie. Biskup pomocniczy Edward Grosz nie pojawił się na żadnej z nich. Oskarżenia wobec niego ujrzały światło dzienne dopiero w styczniu 2021 roku, choć sytuacja wykorzystania seksualnego piętnastolatka w czasie bierzmowania miała się wydarzyć dwie dekady wcześniej w kościele Świętej Brygidy w Bergen nieopodal Buffalo. Tym razem procedura zgłaszania takich przypadków została zachowana: ordynariusz diecezji poinformował o oskarżeniu metropolitę, który zgłosił sprawę Stolicy Apostolskiej. O zarzutach zawiadomiono też prokuraturę, a ofiara wniosła pozew cywilny przeciw kościelnym instytucjom. Po oskarżeniach Grosz – od roku emerytowany biskup – zrezygnował z posługi kapłańskiej. Nie przyznał się do stawianych mu zarzutów. Nie udzielał też wywiadów w tej sprawie.

* * *

Kiedy biskup Grosz dowiedział się, że w Krakowie Wes rozmawiał z tymi dwoma chłopcami, pogroził mu palcem przed nosem, że pożałuje, że naruszył jego spokój. Jeszcze zanim Wiesław wrócił na swoją parafię w Buffalo, zadzwonił tam biskup Grosz ze skargą, że zabrał go do Polski, a Wes był na wyjeździe "bardzo niegrzeczny". Już nigdzie później go nie zabierał i omijał szerokim łukiem na seminaryjnych korytarzach.

REKLAMA

Potem było wydarzenie z sześcioletnim Anthonym. Wes przyjechał na plebanię do księdza Dennisa Ritera. W połowie kwietnia 1992 roku miał otrzymać od niego opinię kończącą klerycką praktykę. Zostało mu jeszcze kilka rzeczy do zrobienia na parafii.

Odwiedził go tam znajomy z żoną i dziećmi – chciał porozmawiać o swoim wykorzystaniu seksualnym, gdy był młody. Pojechali po kanapki do pobliskiego McDonalda. Czterdzieści pięć minut. Po powrocie nie mogli odszukać Anthony’ego. Odnalazł się na plebanii. Był z księdzem Dennisem Riterem. Ojciec chłopca na jego twarzy, włosach i koszulce stwierdził ślady spermy.

Po tej sytuacji nagle nie zgadzała się liczba przejechanych mil w jednym z raportów semestralnych Walawendera, co groziło wyrzuceniem go z seminarium. W ręce wpadła mu też wewnętrzna notatka, w której szef studiów sugerował księdzu formacyjnemu i powołaniowcowi (seminaryjnym opiekunom Wiesława), by zaproponowali zmianę jego studiów, mimo że nie miał problemów z nauką, średnia ocen: dobry plus. Na ostatniej stronie tylko jedno uwierające zdanie, że są inne niż akademickie powody tej decyzji.

List o sześcioletnim Anthonym Wes wysłał do ówczesnego biskupa diecezji w Buffalo Edwarda Dennisa Heada. Nie pisał o biskupie pomocniczym Edwardzie Groszu i sytuacji w Krakowie z dwoma chłopcami i księdzem Thomasem Gresockiem, bo nie miał dowodów. Nawet gdyby widział wszystko na własne oczy, a nie znał tylko z relacji chłopców, i tak nie mógłby tego udowodnić. List do biskupa Heada niczego nie zmienił. Ojciec Dennis Riter nadal odprawiał msze w parafii, a mały Anthony zamykał się na noc w domowej łazience.

REKLAMA

Na moralny bałagan w seminarium Wiesław miał poskarżyć się księdzu Dziwiszowi, którego spotkał na lotnisku w Warszawie, gdy w 1992 roku wracał z wesela brata. Jeszcze bez szczegółów. Ale zachęcony przez Dziwisza propozycją odwiedzin w Rzymie i utrzymania korespondencji zachował skrawek papieru z adresem papieskiego sekretarza. W końcu na maszynie wystukał cztery strony ze szczegółami noclegu biskupa Grosza w krakowskim hotelu, o nadużyciach księdza Thomasa Gresocka wobec nieletnich w parafii, mrocznych sprawach w seminarium i diecezji, o Anthonym. Cztery strony ciemnych historii z Buffalo wręczono księdzu Dziwiszowi w sierpniu 1993 roku podczas wizyty papieża w Denver w ramach Światowych Dni Młodzieży. Odpowiedzi nie było.

– Cisza w studni aż dudni – próbuje gorzko żartować Wiesław. – Do dziś nie ma odpowiedzi. Nic. A to wszystko ćwierć wieku przed tym, jak wybuchł skandal w Buffalo.

Kiedy Wiesław wrócił z pielgrzymki do Kolorado, naniósł ostatnie poprawki do pracy magisterskiej o wykorzystywaniu seksualnym i duchowym wśród katolickiego kleru. Promotor z siedmiu opisanych przypadków, między innymi sześcioletniego Anthony’ego, wykreślił potem sześć; został jeden, świecki przykład. Zmienił się też tytuł na: Wykorzystywanie seksualne i duchowa kondycja osoby poszkodowanej w kierunku duszpasterstwa uzdrowienia.

Bezpośrednio do papieża Wes pisze w styczniu 1994 roku, gdy wybucha skandal z ojcem Johnem Aurelio, kapelanem w ośrodku dla osób niepełnosprawnych. Ze znajomym księdzem zabierali na weekendy pensjonariuszy pod pretekstem pomocy. Odurzali ich alkoholem i narkotykami, po czym uprawiali z nimi seks.

REKLAMA

Afera stała się publiczna, więc Wiesław oczekiwał konkretnych ruchów ze strony Stolicy Apostolskiej. Załączył kopię tych czterech stron, które wcześniej wręczył księdzu Dziwiszowi. Odpowiedź przyszła po pięciu tygodniach od sekretarza biskupa Heada w Buffalo. Podczas kolacji.

"Słuchaj, Wes, jak będziesz pisał list do papieża, to daj nam kopię, żebyśmy potem nie byli zaskoczeni tym, co tam wypisujesz. Taka przyjacielska porada" – dodał sekretarz, wsiadając do auta.

Sekretarz nie znał polskiego. List Wesa został napisany po polsku i załączono do niego wycinki z amerykańskiej prasy. Skąd sekretarz wiedział, że Wiesław nadał na głównej poczcie w Buffalo list do papieża? Może pracownik poczty zaniósł kopertę do kurii? Albo było tak: list dotarł do Watykanu, a stamtąd do Buffalo powrotną drogą trafił faks lub uprzejmy telefon. Ale Wes wierzył, że Ojciec Święty zareaguje w takiej sprawie.

– No bo jak inaczej? – próbuje odgadnąć.

REKLAMA

Z Buffalo Wiesław trafił do diecezji Baltimore. Może tam go w końcu wyświęcą na księdza. Kiedy w październiku 1995 roku Jan Paweł II przyjeżdża z pielgrzymką, Walawendera ustawiają w pierwszym rzędzie procesji. Jedyny Polak. Papież przed mszą wita się ze wszystkimi. Podchodzi do Wiesława, podaje rękę i zaczyna krótką rozmowę. Pyta, skąd przyjechał.

Młody kleryk wspomina wtedy o liście, o problemach w Buffalo, które opisał, i że nie otrzymał odpowiedzi. Dużo emocji, więc nie pamięta już, czy wymienił wszystkie problemy. Na pewno powiedział, że źle mu się działo w Buffalo, dlatego jest w Baltimore, ale o tym już wspominał mu w liście, który wysłał rok wcześniej. Wtedy Ojciec Święty spojrzał na księdza Dziwisza, który tylko skinął ręką. Ten moment zachował się na telewizyjnych taśmach wyciągniętych z archiwów CNN. Po krótkiej wymianie zdań sekretarz podał papieżowi niewielki przedmiot. Wiesław doskonale pamięta brązowe, ozdobione papieskim herbem etui, w którym znalazł biały, plastikowy różaniec. Papież wsunął mu go w dłonie i polecił modlić się za Kościół. Kamera uchwyciła jego surowe spojrzenie. Nikt nie podszedł do Wiesława po mszy, nie zainteresował się, nie dopytał. A Wiesław czekał. Plastikowy różaniec rozsypał się po kilku modlitwach.

Posłuchaj rozmowy Tomasza Stawiszyńskiego z Marcinem Gutowskim:

REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

TOK FM PREMIUM

REKLAMA
REKLAMA
Copyright © Grupa Radiowa Agory